Tawerna RPG numer 100

Ech, ci bohaterowie…

Nasza historia zaczyn…

– Chwila moment, koleś. To jest MOJA historia. Ty ją tylko opowiadasz.

Słuchaj, nie czepiaj się, bo cię uśmiercę na początku opowieści i zmienię w bez­wolnego zombie.

– Dobra, dobra. Bez nerw, facet.

Ekhm… Historia naszego bohatera, którą chciałbym móc wam opowiedzieć BEZ żadnych przerywników, zaczyna się w mieście Lublesia. I jak to zwykle w przypadku opowieści o wielkich leniach…

– Wypraszam sobie!

…wielce zapracowanych ludziach bywa, ma początek w pijackiej spelunie, gdzie serwowano, chrzczone chyba po trzykroć, trunki w cenie win z dalekiej północy. Nasz bohater, którego wszyscy, poza nim samym nazywali Voytech, siedział tam razem ze swoimi kamratami spod ciemnej gwiazdy.

– Raczej spod "Ciemnej Gwiazdy". To była poprzednia knajpka, z której nas wygonili…

…Ciemnej Gwiazdy i przepijał ostatnie pieniądze, zarobione na oczyszczaniu tutejszej piwnicy ze szczurów. Zajęcie banalne, ale intratne, tym bardziej, że właścicielka była BARDZO wdzięczna.

– Oj, warto było, warto – dodał z błogim uśmiechem nasz lubieżny przyjaciel. – Oj tam, lubieżny od razu. Człowiek musi mieć swoje drobne przyjemności.

W pewnym momencie drzwi do speluny otworzyły się na całą szerokość, a obecni zostali porażeni światłością bijącą od wyszczerzonych zębów usiłującego wejść paladyna. Usiłującego, bowiem jego wspaniała zbroja zaklinowała się we framudze. KTOŚ MÓGŁBY MU POMÓC.

– Racja, miło by było. Zaraz mi gały wypali.

KTOŚ, KTO NIE MA NIC DO STRACENIA, A WSZYSTKO DO ZYSKANIA.

– Mówisz o Casiu?

Wrrr… Ktoś, kto wie, że paladyni, jako główni świętojebliwi tego świata, nagradzają pomocne osoby czymś kosztownym.

– Lecę!

Jak ja kocham te drobne manipulacje maluczkimi…

Paladyn, z drobną pomocą Voytecha, przecisnął się przez drzwi… EJ! Oddaj mu sakiewkę, skurkowańcu!

– Dobra, dobra. Chciałem sprawdzić, czy ktoś go nie okradł. Wasz to trzosik? – Zwrócił się do chodzącej latarni.

– Zaiste tak jest. Dzięki ci wielkie, dobry człowiecze. Powiedz proszę, jak odwdzięczyć się mogę za tę przysługę wielką?

Bogowie, co za jeleń…

– Och, nagroda nie jest potrzebna. Choć mile widzi… – Tu przerwał, lecz temat trzymał. Wszystkim się zdawało, że Voytech coś powie jeszcze, ale…

– Nic to jest za mało – powiedział z olśniewającym uśmiechem paladyn. – Weź ten trzos…

– Wolałbym zawartość – mruknął pod nosem nasz.. tfu.. swój własny bohater.

– …wraz z zawartością jego i użyj jej na chwałę bogów, ludzi i królestwa.

– Zajrzeć do mieszka nie omieszkam.

Podczas gdy szczęśliwy znalazca przeliczał monety w sakiewce, prototyp lampy do solarium zaczął prawić…

– Dziwy, ludzie, niestworzone. Pod miasta murami zalęgło się Złe.

– Wiemy, nazywa się Ystis, nie daje piwska na krechę.

– Ludzie małej wiary. Prawdziwe Złe się zalęgło. Diablo prawdziwy. Czy pośród was, zacni ludzie, znajdę pomoc w pokonaniu nieczystej siły?

„Zacni ludzie” parsknęli gromkim śmiechem.

– Idź waść poświecić mu po oczach. Ucieknie jak królik przed zającem.

Palaś pod naporem bezbrzeżnej radości bywalców tawerny zesromał się jak dzieweczka. Przydałby mu się pomocnik. "Diablo" często ma niezliczone skarby…

– Ja pójdę! Ja pójdę! – wrzasnęła ofiara poprzedniej prowokacji.

– Oto jest człowiek, który nad innych wyrasta, samemu mniejszym się czując niż inni – co do tego miałbym pewne wątpliwości, ale nie przerywajmy tej perory. – Zaiste, przyjacielu, ktoś taki mi się przyda. Jak cię zwą?

– Aldabertus.

– Chodźmy naprawić zło poczynione w tej rajskiej krainie.

I poszli. Jak żyję, takich fraje… tfu, bohaterów ze świecą szukać.


Szli, szli i szli…

– Ej, moglibyśmy w końcu dojść?

Aż wreszcie doszli. Stanęli przed ponurym, zarośniętym winoroślą wychodkiem.

– To tutaj się to całe „Złe” zalęgło?

– Ależ skądże znowu, cny człowiecze. Piwo z waszego zacnego lokalu mi krzynkę zakłóciło czynności żołądkowe.

Voytech zakrztusił się jedzonym właśnie jabłkiem. Nikt jeszcze szczerze nie nazwał „Kulawego Jednorożca” zacnym lokalem.

– Cóż ci się stało, towarzyszu mojej wędrówki?

– Zachłysnąłem się potokiem waszej wymowy… – Mruknął pod nosem Voytech.

– Pozwolicie, panie, żebym wszedł tam i załatwił potrzeby mojej ułomnej fizjologii?

– Właź i nie pierdacz.

Rycerz wszedł do środka i po chwili z wygódki zaczęło się wydobywać stękanie, jakieś pacnięcia i inne dziwne odgłosy. Kiedy Palasiowi udało się w końcu zdjąć zbroję, wszystko ucichło. Po paru minutach stękanie znów się rozpoczęło, a kiedy rycerz wyszedł, Voyteck wcinał ze smakiem…

– Bez przesady, to jest trochę żylaste.

…upolowaną, sprawioną i upieczoną w międzyczasie sarnę.

– Podzielicie się ze mną waszą wspaniałą zdobyczą? – Zagaił rycerz bez zmazy.

– Nie wiem, czy tak tłusty posiłek nie…

Nasz bohater urwał, ale jego wewnętrzny głos nakazał mu okazać trochę serca. SŁYSZYSZ GŁĄBIE? PODZIEL SIĘ!

– …będzie zbyt skromny, by zaspokoić głód wasz.

– Dobre macie serce, ale gorszego sortu rzeczy jeść mi się zdarzało. – Tu paladyn zacząłby wymieniać różnego rodzaju dziwactwa, ale dostrzegł brak zainteresowania towarzysza, który zdążył znów zająć się sarniną. Może to i dobrze, że pala nie zaczął opisywać, bo gdyby Adalbertus dowiedział się, że… khem… no właśnie. Jak się nazywa ten rycerz?

– Tak w zasadzie to jak was zwą, panie rycerzu?

– Kleofas.

– A dalej?

– Latarnia.

– Latarnia?

– Latarnia.

– Latarnia… tak, chyba rozumiem dlaczego…

Skończylibyście już z tym. Nudzi mi się.

– Panie khem, Latarnia, pójdziem lać tego Diabła czy nie?

– Oto jest duch mężny i podziwu godny. Chodźmy czym prędzej, siły moje owa sarenka niewinna odnowiła.

I zaczęli długą, wyczerpującą wspinaczkę na pagórek oddalony od miasta o jakieś 2 kilometry. Dlaczego wyczerpującą? Z powodu tak prozaicznego, jak walające się po całym zboczu…

– …butelki, wszędzie te cholerne butelki. E, panie Kleo, mogę tak mówić? Panie Kleo, czy ten Diablo to jakiś menel?

– Ależ skądże znowu.

– To „skądże” się wzięły te dupel… tfu, butelki?

– To jest jedna z zagadek, które rozwiązać musimy. Już jego leże widać.

Nazwanie „leżem” budowli, którą przyszło im zobaczyć, było grubą przesadą.

– O kurna, ale chata. Ha, – dodał Aldabertus po namyśle – i to wcale nie kurna.

Tu się muszę z tobą zgodzić, patałachu, niezła chata. Stanęli przed wspaniałym pałacem, którego nieskazitelnie klasyczny wygląd psuła jedynie kolorystyka. Fioletowo-różowa, gwoli ścisłości.

– Wejść tam bez strachu musimy, albowiem tam zaczaiło się Złe.

– A ty tylko o jednym. Pomyślałbyś o jego skarbach lepiej.

Aleś ty pazerny.

– Ale i tak mnie lubisz – Voytech uśmiechnął się szelmowsko.

– Skarby znaczenia nie mają. Jeno dobro ludzi ważne jest.

Nie dając szansy na ripostę, palaś podążył w stronę wrót pałacu. Gdy zbliżyli się do nich na metr, rozwarły się z wesolutką melodyjką, przypominającą dźwięki wydawane przez dziwaczne instrumenty mieszkańców Wysp Albionu.

– Ty pewien jesteś, że to jest „Diablo”, a nie jakiś podstarzały dziwak?

– Wątpliwo… – Niewątpliwie wspaniałą perorę rycerza zakłóciło pojawienie się lokaja ubranego we wspaniale skrojony frak w kolorystyce podobnej do fasady budowli. Ukłonił się on tak głęboko, że mało brakowało, aby nie trzepnął łysym czerepem o posadzkę, po czym powitał ich w pałacu…

– …Kiczu i Tandety, Jego Ekscelencji Kitscha Tandeatee.

– Ja pierniczę, nie pomyliłeś adresów, klecho?

– Milczenie zachowaj cny człowiecze, ja do niego przemówię. – Chwilę później paladyn zwrócił się swoim olśniewającym frontem do służącego i ku…

– …rwa mać! – … SWOJEMU ZDZIWIENIU chamie jeden! A zresztą, kontynuuj. – Co to za pokraka?

Jego oczom ukazała się najdziwaczniejsza istota, jaką kiedykolwik przyszło mu widzieć. A kogoś, kto widział narodziny i dojrzewanie elfów trudno było zadziwić. Jednak na widok postaci mającej osiem rąk dookoła ciała i dwie krótkie nóżki majtające się w tę i we wtę zadziwienie Voytecha przyszło bez trudu. Całkowicie zaskakujący był brak czegokolwiek, co można by uznać za głowę.

– Oto jeden z podwładnych Złego jest. Jasność mojego pancerza wyzwoliła jego prawdziwą istotę.

– Czy ty choć raz nie możesz mówić po ludzku?

– Mów, niska istoto, gdzie jest twój pan! – Wrzasnął paladyn. – Co, milczysz? Może moja pięść otworzy ci usta? Nie? Oż ty… Takiś twardy? Zobaczymy czy…

Powstrzymaj go, zamorduje to… coś zupełnie bez sensu.

– A niby to dlaczego?

A jak ten stwór ma mu powiedzieć, gdzie jest jego pan, skoro nie ma ust?

– E, panie zakuta rzyć, zostawcie tę maszkarę, bo i tak wam nie powie czegoś, czego nie jest w stanie powiedzieć.

– Yhyyyy – zdołał tylko wyjęczeć zziajany wojownik. – To niech nas zaprowadzi do swojego pana albo osobiście mu zrobię paszczę.

Przerażone stworzenie (można tak było sądzić po drżeniu nóg, które, swoja drogą, teraz majtały się jeszcze bardziej) zaczęło człapać na swoich ośmiu rękach poprzez różowe komnaty i fioletowe korytarze. Gdy stanęło przed czerwonymi drzwiami, zaczęło się wycofywać.

– Za tymi drzwiami czai się Złe. Czuję jego emanację przez skórę.

– Że też cokolwiek przeniknęło przez zbroję…

Paladyn, okazując typową dla swojej profesji głupotę, wparował bez­ce­re­mo­nial­nie przez drzwi. Po zobaczeniu demona zawrzasnął:

– ZŁOOOOOOO­OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!

i ruszył do szarży. Natomiast ZŁOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO podniosło wzrok znad książki i machnęło dłonią. Paladyn zaczął się w niewytłumaczalny sposób cofać, a uszy wypełniał krzyk:

– OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOŁZ.

Voytech zwijał się ze śmiechu, tym bardziej, że rycerz, doznawszy skazy na honorze, wznowił szarżę. Z podobnym efektem.

Mógłbyś co zrobić. Całe życie strawiłeś na negocjacjach z karczmarzami, więc może to się przyda. Słyszysz co do ciebie mówię, sieroto?

– Słyszu, słyszu. – Voytech zatrzymał paladyna w miejscu, gdy tamten próbował wstać po czarze Diabla. – Ostańcie, paladynie, ja się zajmę. – I poszedł. Gdyby nie to, że ja to wszystko wymyślam, nigdy bym się nie spodziewał po nim takiej głupoty. – Nu, demon, pagadi.

A Władca Kiczu i Tandety tylko się uśmiechnął.


– Jakeś to zrobił, złotousty? – Paladyn nie mógł wyjść z podziwu. Ja zresztą też nie. Jak przekonałeś tego demona, żeby opuścił ten plan?

– Wiesz, zakuty łbie, mieczem wywijać potrafisz, ale ja robię językiem i to tak, że mało kto jest w stanie narzekać. – Tu wychwycił drobny afront i sprecyzował. – Potrafię każdego przegadać. Gdybyś musiał przeżyć w Złamańcu całe życie, też byś się nauczył.

– Słowa twoje musiały być gorejące wiarą, jeśli go wygnałeś.

– Oj tak, atmosfera była gorąca. – Nie denerwuj mnie. Streszczaj się. – Ekhm… Najpierw zaczęliśmy na siebie po prostu trochę bluzgać, ale jako że byliśmy w tym tak samo dobrzy, to nie odniosło to skutku. Więc zacząłem negocjacje. Przekonałem go, że tutaj rozsiewanie kiczu i tandety jest bez sensu.

Oj, tu masz rację, ta kraina jest odporna na reformy jak świnia na poezję.

– Dałem mu też namiary kraju, w którym kiczu i tandety nigdy nie jest za dużo.

– Jakiż to kraj?

– Prafogerlia. Niezwykły kraj, gdzie listy piszą ci, którzy żadnych nie otrzymują.

– A więc udać się tam muszę, by krucjatę swą kontynuować.

– Ej, ej, hola. Po pierwsze: podział łupów. Proponuję trzy do jednego.

– Przestań waść, słuchać hadko. Zasoby mieć muszę, bym zbroję wypolerować mógł. I nowy hełm kupić też mi trzeba.

– A cóż mnie to obchodzi? To dzięki mnie demon osiadł gdzie indziej.

Ty nie jesteś dobrym człowiekiem…

– Jakim mnie narratorze stworzyłeś, takim mnie masz. A teraz zatkaj pióro, bo negocjacje się prowadzą. Panie paladynie. Mogę się zgodzić na 4 do 6.

– Niechaj będzie. Cóż jest drugą sprawą, dla której nie podążę za Złem?

– Cóż, mój pradziad był podróżnikiem, kiedyś dołączył do grupy magów jako tropiciel i łowca, i zwiedził różne wymiary. Opowiedział mi kiedyś właśnie o owej Prafogerlii.

– A więc krucjata przeciw Kiczowi i Tandecie jest zakończona zatem. Pora zdjąć zbroję i nadrobić zaległości – zrzucił płytówkę i nagolenniki, pod którymi krył się brudny kaftan z kiepskiej skóry. – No to co, patałachu, idziemy się uchlać?

Voytech uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Jasna sprawa, ale ty stawiasz. Powiedz mi tylko, co się stało z rycerzem bez skazy i zmazy?

– Poszedł na urlop, przynajmniej dopóki nie wymyślę sobie nowej krucjaty. To co z tą bibą? – zapytał ex-paladyn dobijając wychudzoną szkapę wsadzając na nią ekwipunek. Wystarczyła mina Voytecha, by miał pewność, że spędzi noc wesoło i w doborowej kompanii.

Autor: Mongward

Spis Treści

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.