Wędrując po lesie ponurym
Przykrytym przez mgły chmury
Spotkałem Chińczyka
Co tkwił we wnykach
Nogą swą lewą
Cóż, za potrzebą
Był dość znaczną
Łatwe nie było ofiarowanie wolności
Na szczęście nie złamał kości
Gdy wstać mu pomogłem
Obdarzył mnie szczodrym
Swym skośnym uśmiechem
I obdarzył pechem
Pechem była mapa – droga
Do miasta jednego boga
Gdzie skarb nieprzebrany
Znajduje się schowany
Nim zdążyłby krzyknąć kto:
„Patelnia, antena, słoń!”
Jego już nie było
Widmo się rozmyło
Lub jak kamfora
Rozpłynął się po polach
Przejrzałem mapę uważnie
I myśląc dość poważnie
Jakie kupić Ferrari
I drugie też do pary
Ruszyłem zgodnie z planem
Było to nad ranem
W siedmio milowe buty
Byłem wtedy obuty
Czary także rzuciłem
Gdyż z tym się liczyłem
Że źle ten kończy
Gdy siedem mil odległości od kończyn
Ma
Ryzykowna gra
Nim doszło południa
Byłem gdzie studnia
Bez dnia na pustyni
Co zwie się „Naimi”
Jakieś to czarne lądy
Czuć stąd magiczne prądy
Wskazówki były jasne
Do studni wejście ciasne
Wsunąłem się ostrożnie
Bo może coś mnie pożre
Wessało mnie dość nagle
Co nagle to po diable
I chyba go widziałem
Gdy w przepaść tą spadałem
Jak oczy otworzyłem
To wielce się zdziwiłem
Nie byłem plackiem mięsa
Posadzka też nie wklęsła
Nie byłem duchem – żyłem
Czy mówiłem, że się zdziwiłem?
Ta mapa prosta była
Blodni by nie zbłądziła
Lecz były na niej znaczki
Te chińskie dziwne krzaczki
Co one oznaczały?
Po chwili się ukazały
Chińskie długie smoki
Wzbijały się w obłoki
I szybko opadały
W miasto jak orły wpadały
Polujące
Straszliwe bestie płonące
Były tak liczne i wielkie
Że zmroziło mnie lękiem
Przesłoniły słońce
Przerośnięte zaskrońce
Lecz mapę miałem i skrycie
Skradałem się, bo życie
Kiedyś się skończy
A duch we mnie gorący
Lepiej zginąć w wielkim pożarze
Niż nie żyć wcale
Tak przez puste ulice
Tak jak wspominałem – skrycie
Niczym cień przemykałem
Okrutnie się wtedy bałem
To nie wstyd bać się smoka
Diabelska ta wywłoka
Uosobieniem jest zła
I na tej zasadzie trwa
Czy chińskie czy wawelskie
Przeraża wielkim cielskiem
Rozpala swym oddechem
Smok jest moim pechem
Zgodnie z mapy wskazaniem
Szedłem już na spotkanie
Bogactwa, skarbów, majątku
I niby wszystko w porządku
Gdy myśl mnie naszła okrutna
Twarz ze skupionej smutna
Nagle mi się zrobiła
Zaraz, chwila
Jak ja to przetransportuję
Gdy teraz ich oddech czuję
Może gdybym chiński znał trochę
To wiedziałbym, o co się proszę
Wchodząc do miasta boga
Teraz dopadła mnie trwoga
Usiadłem gdzieś za schodami
Z podkulonymi nogami
I trzęsąc się jak w febrze
U boga o litość żebrzę
U bram będąc raju
Znalazłem się na skraju
Śmierci, to koniec
Już widzę jak płonie
Moje ciało przez smoka zdmuchnięte
Życie jak bańka pęknie
I wtedy iskra szalona
Skoro sprawa jest stracona
Nie ma co tkwić jak trusia
Dałem do przodu susa
I biegłem jak mapa każe
Już po schodach włażę
Już jestem u bram świątyni
Już widzę jak wrota rozchylił…
Chińczyk z lasu!!!
Magik wszechczasów
Przez drzwi się rzuciłem
I wtedy się obudziłem
Leżałem na polanie
I czułem ból w kolanie
To wnyki złapały za nie
To mnie nie złamie
Zakląłem siarczyście
Aż spadły z drzewa liście
Dopadnę Cię Chińczyku
Sposobów mam bez liku…
Autor: Blantus