Zhou urodziła się jako drugie dziecko w rodzinie mieszkającej w ubogiej wiosce, leżącej gdzieś w zachodniej części Chin. Ponieważ posiadanie więcej niż jednego dziecka było zabronione, rodzice przez dwa lata ukrywali ją przed lokalnym kacykiem partii. Mieszkali na obrzeżach wioski, partyjny komendant zaś ich nie lubił, zaglądał tam więc najrzadziej jak się dało. Wyłącznie dzięki temu dziewczynka mogła przetrwać, za co do dziś dziękuje Tao.
Po dwóch latach rodzice doszli do wniosku, że dostatecznie długo kusili los, trzymając dziewczynkę pod nosem działacza partii i sąsiadów, mogących w każdej chwili złożyć donos. Oddali ją więc przechodzącemu przez wioskę wędrownemu mnichowi. Jemu podobnych mnichów-żebraków było w Chinach coraz mniej, od czasu do czasu jednak jeden z nich jeszcze pojawiał się na rolniczym, zacofanym zachodzie kraju.
Poza tym, była to istota, jakich bardzo niewiele chodzi już po Państwie Środka – niebianin, który w celu załatwienia swoich spraw wcielił się w mnicha o imieniu Zu Bao. W skromnej, pomarańczowej riasie, z goloną codziennie głową, przybył do bezimiennej wioski odebrać Zhou, dla której miał specjalne zadanie, tajemniczą misję. Przez wiele lat jednak nie wyjawiał dziewczynce, kim jest naprawdę i udawał zwyczajnego człowieka. Ze względu jednak na zaplanowaną dla Zhou misję, niemal od początku ich znajomości nauczał ją kung-fu. Kiedy tylko dziewczynka nauczyła się chodzić bez przewracania się, zaczął wpajać jej właściwie postawy i ruchy. Uważny obserwator odkryje w jej sposobie poruszania się efekty tych nauk.
Sztuka walki, której nauczał Zu, nazywa się po chińsku Pęknieciem Niebios. Jej pradawna nazwa wywodzi się od tego, że ciosy spadają na przeciwnika niczym krople deszczu w czasie monsunu; po starochińsku nazywał się on właśnie pęknięciem niebios. Nikt nie wie, jak dawno powstała ta sztuka, wiadomo jedynie, że na długo przed założeniem klasztoru Shaolin. Ponoć sami mnisi z tego wojowniczego zakonu przyznawali, że adepci Pękających Niebios są jedynymi ludźmi zdolnymi uderzać szybciej niż oni.
Sześcioletnią Zhou Zu zaczął uczyć czytać i pisać, nie tylko po mandaryńsku, ale też w pozostałych dialektach języka chińskiego oraz po angielsku. Wiedział, że ten ostatni będzie jej w przyszłości potrzebny, będzie musiała bowiem wyruszyć na wschód, przez ocean, do Stanów, gdzie czeka ją misja do wykonania.
Z upływem lat ludzie w coraz bardziej skomunizowanych Chinach zaczęli spoglądać podejrzliwie na mnicha prowadzącego ze sobą ładną, niestrudzoną w marszu dziewczynkę, podejrzewając go niekiedy o pedofilię. Zu zdecydował więc, że na pewien czas jego podopieczna nałoży szatę mniszki. Dziewczynka miała wtedy dziesięć lat. Niebianin uznał też, że jest to dobry moment, by wyjawić jej prawdę o sobie. Jego prawdziwe imię to Dawca Nocnego Deszczu, a niebiański zakres kompetencji to właśnie to – zsyłanie deszczu w nocy. Teraz jednak nastały czasy, w których niebianie muszą zajmować się wieloma rzeczami teoretycznie do nich nie należącymi. Na przykład wychowywaniem małych dziewczynek na wykonawczynie tajemniczych misji na Dalekim Zachodzie. Dziewczyna, mimo iż była taoistką (wprawdzie nie do końca rozumiejąc jeszcze podstawy swojej wiary), zgodziła się założyć pomarańczową ras buddyjskiej mniszki.
O naturze misji, którą miał dla Zhou, mnich nigdy jednak nie zająknął się nawet słowem, a dziewczyna o nic nie pytała, pewna, że kiedy nadejdzie czas, dowie się wszystkiego, co musi wiedzieć.
Kolejne dziesięć lat płynęło na podróżach po Chinach, treningach kung-fu i nauce. Zu był istotą o niezwykłej łagodności, więc wychował dziewczynę w sposób dość niecodzienny, jeśli wziąć pod uwagę to, czego jej uczył. Przekonywał ją, że znajomość Pękających Niebios nie powinna służyć agresji; nie powinna nawet czynić krzywdy tym, którzy ją atakują. Powinna służyć tylko temu, żeby bronić siebie i innych, przy jak najmniejszych stratach – nie tylko własnych, ale i cudzych. Jednocześnie jednak przyznawał, że w pewnych sytuacjach ludzie po prostu muszą umrzeć i nie zawsze da się cokolwiek na to poradzić.
Dziewczyna słuchała i kiwała głową. Jednak dopiero w dniu swoich szesnastych urodzin, podczas kolejnego treningu, zrozumiała, co mistrz chce jej przekazać. Gdy ćwiczyła Tao Morskiego Monsunu, nagle, w pół ciosu, dotarło to do niej.
Te sekwencje ciosów nie kończą się pokonaniem przeciwnika, nie kończą się jego porażką. One kończą się jego śmiercią.
Osłupiona tym odkryciem stała w miejscu przez dobrych kilka minut, trawiąc tę świeżo uświadomioną wiedzę. Teraz już wiedziała, dlaczego Pęknięcie Niebios dzieliło się na Monsun Lądowy i Monsun Morski. Monsun Lądowy miał przeciwnika powstrzymać przed robieniem krzywdy innym, nie robiąc mu tak naprawdę nic złego. Monsun Morski miał zaś za zadanie przeciwnika zabić. Bez cienia skrupułów, bez momentu zawahania. Miał sprowadzić śmierć, bez zadawania zbędnych pytań.
Wiedziała, że od tego dnia bardzo ważne w jej życiu będzie używanie wyłącznie Monsunu Lądowego. Wiedziała również, że na pewno nie będzie to proste i pewnie się nie uda.
Rok wcześniej sama stanęła na krawędzi – w sposób bardzo dosłowny otarła się o śmierć. Gdy wraz z Zu spędzali noc w Tybecie, na wysokości czterech kilometrów ponad poziomem morza, w nocy zeszła z Himalajów gęsta, kłębiasta mgła, biała jak mleko. Nie tylko nic nie było przez nią widać, ale też dziwnie skutecznie tłumiła wszelkie dźwięki i zapachy. Nawet jedzone w niej śniadanie smakowało jakby było wymieszane z nicością. Jej nieprzeniknione kłęby przetaczały się z miejsca na miejsca z nadzwyczajną szybkością – póki się na nie patrzyło, wyglądały na prawie nieruchome, ale wystarczyło na chwilę odwrócić wzrok i już ich układ zupełnie się zmieniał. Zhou za naturalną potrzebą odeszła na chwilę od 'obozowiska', składającego się z dwóch rozłożonych śpiworów i kiedy spróbowała wrócić, mgła już dawno wszystko przesłoniła. Powrót do oddalonego o zaledwie kilka kroków obozu okazał się niewykonalny i dziewczyna błyskawicznie się zgubiła. Kiedy błądziła, nawołując Zu, nagle poczuła, że jej noga obsuwa się. Spadła w dół, w ostatniej chwili łapiąc się jakiegoś wystającego kamienia.
Przed jej twarzą pojawiła się kamienna ściana, na której wyryte były starochińskie piktogramy. Odczytała je z niejakim trudem.
Czy bardziej użyteczna jest ta część czarki, która jest, czy ta, której nie ma?
Na kilka minut Zhou zawisła bezwładnie nad przepaścią, w całości poświęcając się myśleniu nad tym, co przed chwilą przeczytała. Aż w końcu zrozumiała, czyniąc kolejny krok na ścieżce oświecenia. A potem zawołała głośno Zu. Był niedaleko i mimo tłumiącej dźwięk mgły, usłyszał ją i wyciągnął z przepaści. Wydobył znad Otchłani. Ona zaś powiedziała mu:
– Tao zwycięstwa to nie silne ciało. Tao zwycięstwa to nie silny duch. Tao zwycięstwa to nie silny umysł. Tao zwycięstwa to umysł, duch i ciało działające razem.
On zaś jedynie się uśmiechnął.
Mgła zniknęła nazajutrz, a oni ruszyli w dalszą drogę. Ona mądrzejsza, on pewniejszy dokonanego wyboru.
A gdy osiągnęła wiek lat dwudziestu, Dawca Nocnego Deszczu przekazał jej zwitek banknotów, normalne ubranie i wieść, że odchodzi, wraca tam, gdzie jego miejsce. Ona zaś ma ruszyć na zachód i czekać, aż nastanie dzień wypełnienia jej misji. Podarował jej jeszcze na pożegnanie magiczny artefakt, Jadeitowego Smoka.
Za kilka banknotów kupiła jedzenie i wyruszyła na zachód. Ponieważ urodziła się siódmego maja, trafiła akurat na czas, w którym pierwszy raz zbiera się ryż. Zapas pieniędzy od Zu skończył się już po tygodniu, więc dziewczyna zajęła się pomocą na polach, za sen i jedzenie, co tydzień przenosząc się dalej. Szła dwa czy trzy dni, aż odłożony ryż się skończył, i znów przez tydzień pracowała na polu. W ten sposób, dzięki treningowi Zu była w stanie w trzy dni marszu pokonywać nawet po sto pięćdziesiąt kilometrów. Dzięki temu do sierpnia, po drodze zmieniając zajęcie ze zbierania na sadzenie, była już w połowie drogi między Tybetem a swym celem na zachodzie. Jednak teraz nastał czas, w którym mało kto potrzebował robotników sezonowych. W pewnej wiosce zatrzymała się na dłużej, zakochawszy się w jednym z miejscowych chłopaków. Nie miała jednak gdzie spać ani za co kupić jedzenia. Chłopak, kiedy po dwóch tygodniach wciąż nie zdołał zaciągnąć Zhou do łóżka, stwierdził, że odchodzi. A dziewczyna, nauczona poszanowania dla siebie samej i dla odwiecznych tradycji wiedziała, że flirt to wszystko na co sobie pozwoli z kimś kogo zna tak krótko. Po odejściu chłopaka, gdy znowu zastęskniła za Zu, kiedy będąc bez grosza przy duszy pozwoliła, by poczucie misji gdzieś odpłynęło, poszła schować się do jakieś szopy na uboczu. Chciała siąść tam i umrzeć. Zajmował ją jedynie płacz.
W ten sposób minął jej prawie tydzień.
Okazało się jednak, że szopa nie jest położona tak bardzo na uboczu, jak Zhou się spodziewała. W pobliżu znajdoała się ziemianka, do której od czasu do czasu zaglądała jej właścicielka. Traf chciał, że przechodziła wtedy tuż obok szopy. Usłyszała cichutkie, dogasające już łkanie dziewczyny i weszła do środka, po czym postanowiła jej pomóc. Nachyliła się nad nią i wyszeptała jej na ucho: Nie jest twoim przeznaczeniem umrzeć tutaj.
Te słowa uświadomiły dziewczynie, że cokolwiek by się nie działo, ma przecież misję do wypełnienia, a Dawca Nocnego Deszczu w nią wierzył. Pani Li pomogła Zhou dojść do siebie (Zhou przeziębiła się przez tydzień spędzony w szopie), nakarmiła ją i dała pieniądze na podróż pociągiem aż do samego Szanghaju, by mogła kontynuować swoją misję.
Zhou umarła jeszcze tego samego dnia, w którym dotarła do miasta. Gdy szukała miejsca do spędzenia nocy, mijała na ulicy akurat jakiegoś człowieka. Zza rogu wypadła czarna limuzyna, która przejeżdżając obok, zasypała oboje gradem kul. Być może zabójcy sądzili, że dziewczyna ma coś wspólnego z przechodzącym konkurentem, zapewne członkiem innej Triady. Kilkugramowe kawałki ołowiu rzuciły jej szczuplutkie ciało na ścianę. Dziewczyna przed śmiercią pomyślała tylko Nie jest moim przeznaczeniem umrzeć tutaj
, po czym skonała.
Ale jej wola tym razem się nie złamała. Niewielu śmiertelnych jest w stanie zachować swoją wolę po śmierci, ale ona zdołała tego dokonać. Zaledwie kilka minut po srzelanini ponownie otworzyła oczy.
Stała się wampirzycą, a ciało leżącego obok gangstera jej pierwszym posiłkiem. Jeszcze tej samej nocy ktoś ją zauważył. Rankiem już była w siedzibie jakiegoś wampirzego domu z wybrzeża Chin. Tutaj opanowała podstawy zachowania się w tym towarzystwie. Po kilku miesiącach jednak uciekła. Ukryła się w kontenerowcu płynącym do Stanów, modląc się, żeby mogła jakoś uciec z niego w nocy.
Udało się wylądować w San Francisco i nocą uciec ze statku. W przetrwaniu tej podróży bardzo pomogło jej Yin, tak że tylko raz musiała pożywić się na nieświadomym niczego marynarzu. W samym mieście miała pecha – chciała uzyskać trochę pieniędzy, ale będąc nielegalną imigrantka nie mogła podjąć pracy. Postanowiła więc kogoś okraść. Ten ktoś okazał się wampirem, młodym Tzimisce, który chyba ją zapamiętał – pewnie będzie chciał się odegrać za to oberwanie po pysku i ogołocenie z wszelkich pieniędzy. A dziewczyna, kierując się niewytłumaczalnym przeczuciem, podążyła za skradzione pieniądze do Chicago, idąc wzdłuż stanowych autostrad nocami, za dnia śpiąc w czarnym namiocie.
Jadeitowy Smok – zielona obręcz na ramię, w magiczny sposób dostosowująca swoją szerokość do nosiciela. Wykonana z najczystszego, zielonego jadeitu, ozdobionego szczerym złotem. Trzy okręgi, kończące się głową i ogonem, równoległymi do kości ramienia, sięgającymi prawie od barku do łokcia na krótkiej ręce Zhou. Gwarantuje dodatkową kość otrząsania się ze wszelkich obrażeń, bo kości właściciela stają się twarde jak jadeit. Oprócz tego, regulując twardość kostek palców, kości stopy, a nawet łokci i kolan właściciel Jadeitowego Smoka może zdecydować jaki rodzaj obrażeń zdaje, stłuczenia, normalne czy zabójcze; a do tego zadaje dodatkową kość obrażeń. Oczywiście tyczy się to tylko walki wręcz. Jednak jeśli wampir użyje Yin do utrzymania się przy trwaniu, na ten czas działanie Jadeitowego Smoka ustaje.
Czerwony neon jakiejś korporacji elektronicznej oświetlił przechodzącą postać, nadając rdzawy poblask długim, czarnym włosom, które sięgały do pasa niziutkiej osóbki. Wyszła z blasku czerwonego neonu, natychmiast wpadając w kolejny, żółty, jak to w Szanghaju. Ten pozwoliłby uważnemu obserwatorowi ocenić, że jej luźna, jedwabna bluzka ma kolor zielony i delikatnie podkreśla kobiece kształty właścicielki.
Długie rękawy zafurkotały, gdy nagle dziewczyna skręciła w zaułek i ruszyła biegiem. Odblask światła z jakiegoś okna wychodzącego na zaułek wydobył z mroku jej długie, czarne, jedwabne spodnie, rozkloszowane, jak rękawy bluzki.
Wypadła z zaułka na główną, dobrze oświetloną ulicę, jednak jej ruchy pozwalały jej omijać plamy światła tak płynnie, jakby zbudowana była z rtęci, a nie żywego ciała. Nagle zatrzymała się w biegu. Samochodowe reflektory wydobyły z mroku jej buty – trampki, zielony na prawej i pomarańczowy na lewej nodze. Przed nią znajdowały się drzwi do dojo. Otworzyła je gwałtownym ruchem. Światło pada na nią, oświetlając ładną buzię o azjatyckich rysach, szczupłą sylwetkę i płaski brzuch, którego wąski pasek odsłania bluzka.
Dziewczyna weszła do środka, wiążąc warkocz...
Zhou jest cicha i zamknięta w sobie z powodu tajemnicy, którą musi kryć przed całym otaczającym ją światem. Mimo to uśmiecha się często, jest wesoła i bardzo żywotna, ze względu na przewagę Yang. Jej niezwykła zręczność i zwinność sprawiają, że wygląda jakby płynęła, a nie szła. Stara się oszczędzać ludzkie życie kiedy tylko jest to możliwe, nie przejmuje się jednak trwaniem istot nadnaturalnych, niezależnie od ich rodzaju, a już szczególnie nieumarłych.
Atrybuty
Zdolności
Zalety
Dyscypliny
Inne
Dharma
Wady
Autor: BlindKitty