Prawdziwy Jedi nigdy się nie lękał. Nigdy nie ulegał strachowi, bo wiedział, że to otwarte drzwi do przejścia na ciemną stronę Mocy, która wykorzystywała bojaźń każdego. Duze, choć nie był jeszcze Jedi, nie lękał się. Wiedział, że jeśli zginie w tej chwili, zrobi to dla Zakonu. Dla tych wszystkich, którzy zginęli za niego.
Teraz musiał jednak pozostać w ukryciu, jak nakazała mu bibliotekarka. Siedział w swojej celi patrząc ciągle na jeden punkt w drzwiach. Spokojny, choć zdający sobie sprawę z tego, co może go czekać, padawan zespalał się z Mocą. W niej mógł odnaleźć samokontrolę i opanowanie. Na dłoniach czuł pot. Pocił się obficie. Krople spływały od łokcia po palce nieustannie, strasznie irytując. Krótkie włosy i padawański pleciony warkoczyk lepiły się do czoła i szyi. Nie, nie denerwował się. Klimatyzator w celi uległ zniszczeniu, a temperatura stale się podwyższała. Otrząsnął się z myśli i spojrzał na termometr. Trzydzieści cztery stopnie. Skwar.
Mam się nie ruszać. Nigdzie nie pójdę. Zostanę, póki nie otrzymam rozkazu!
- powiedział sobie w myślach. Nagle, do umysłu oczyszczonego z myśli wpłynęło wspomnienie. Straszne wspomnienie, sprzed kilkunastu minut.
Anakin Skywalker i oddział żołnierzy klonów weszli do świątyni i mordują adeptów. Skryj się w swojej celi i nie wychodź, póki nikt nie przyjdzie, albo cię nie powiadomi.
- Tak powiedziała mu pani bibliotekarka na głównym holu, w którym się z nią spotkał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z niesamowitej wagi tych słów. Wybraniec? Morduje?
Niemożliwe.
Huk eksplozji dochodzący z korytarza wyrwał Duze?a z zamyślenia. Wybuch spowodował wibracje, które dotarły aż do celi młodego padawana. Kilka segmentów runęło z wielkim hałasem na podłogę, a on sam, w porę uskoczył przed lecącymi w jego kierunku przedmiotami. Usłyszeli to.
- od razu pomyślał, że jego bezpieczna kryjówka może zostać odkryta.
Cisza.
Wybuch to zagłuszył. Dzięki niech będą Mocy!
- powiedział w myślach. Miał jeszcze szansę pozostać w celi nieusłyszany, a tym bardziej niezauważony. Siadł z powrotem na zydel i czekał. Skądś, uszy Duze?a, wychwyciły dźwięk otwieranych magnetycznych drzwi i paniczny kobiecy krzyk. A jednak. Możliwe
- stwierdził. - Są blisko.
Bezwiednie potarł dłonią brodę chcąc obmyślić skuteczny plan ucieczki ze swojej małej, odizolowanej celi.
Pod palcami poczuł drażniący, szorstki zarost, którego tak długo wyczekiwał. Zawsze chciał zapuścić brodę niczym mistrz Qui-Gon. Teraz się nie przyda. Muszę się skupić. Mam mało czasu - pomyślał. Dostrzegł klapę do szybu klimatyzatora. Nawiew był zniszczony, więc łatwo mógł się przedostać kanałem w inne miejsce. Wyciągnął ręce w górę, a krople potu kapnęły na podłogę. Teraz musiał wykorzystać posiadłe umiejętności. Zespolił się z Mocą, jednocześnie oczyszczając umysł. Przez plecy przeszły mu ciarki, niczym symbol gotowości. Kratowana płyta poruszyła się i opadła na ziemię hałasując niezmiernie. Duze wykonał skok i w mgnieniu oka znalazł się w wąskim szybie klimatyzacyjnym. Spojrzał w dół. Dwa metry. Był z siebie dumny. Rozluźnił spięte mięśnie i poprawił miecz świetlny wiszący u pasa. W tej samej chwili usłyszał głos. Pozbawiony jakichkolwiek emocji. Głos żołnierza klona.
- Sprawdź drzwi trzydzieści siedem. Informuj o wszystkim na kanale dwa - żołnierz wskazał ręką zakutą w biały pancerz drzwi z prawej strony korytarza.
- Tak jest - przyjął drugi, machinalnie salutując. Kaminoańska zbroja wydała z siebie cichy chrzęst.
- Twój sprzęt jest wadliwy? - zapytał wyższy stopniem.
- Nie. Odłamek po eksplozji wszedł pomiędzy kombinezon a zbroję. Nie mogę go wyciągnąć, ale nie powinien krępować ruchów - odpowiedział, wyjaśniając wszystko.
- W takim razie ruszaj - żołnierz kolejny raz wskazał ręką drzwi, a sam obrócił się na pięcie i pomaszerował w kierunku dwóch kompanów.
Klon Jango Fetta wszedł do wskazanego pomieszczenia. Rozglądnął się dookoła, a przez prostokątny wizjer hełmu dostrzegł zawaloną meblami celę. Ruszył dalej, słysząc kolejny chrzęst swojej zbroi. Przystanął i schylił się jak najniżej tylko potrafił. Trzask. Spod zbroi nic nie wypadło, a żołnierz nie poczuł ukłucia odłamka. Zignorował dźwięk i podszedł do leżącej na ziemi kratki. Kucnął przy niej, chcąc obejrzeć dokładniej. Płyty zbroi ułożyły się inaczej, umożliwiając zmianę pozycji. Dopiero wtedy, poczuł strasznie bolące ukłucie w prawym boku. Wzdrygnął się, po czym wstał i spojrzał w górę. Włączył brodą komunikator zainstalowany w hełmie.
- Pomieszczenie trzydzieści siedem, piętro drugie, sektor B. Prawdopodobnie uciekinier. Czekam na rozkazy - powiedział.
- Zabić - usłyszał w odpowiedzi głos przełożonego.
Szyb klimatyzatora okazał się krótkim, wąskim korytarzem zakończonym przejściem do samej siłowni i chłodzących wirników, które aktualnie się nie kręciły. Duze skoczył na podłogę, wylądował i poczuł chłód. Chociaż coś, co mi odpowiada
- powiedział do siebie w myśli. Zimno dobiegało z dużego zbiornika, prawdopodobnie z płynem chłodniczym. Żółta tabliczka oznajmiała, że w środku jest żrąca ciecz. Młody padawan podrapał się po głowie i spojrzał po pomieszczeniu, starając się odnaleźć wyjście.
Tu zimno, tam gorąco. Im szybciej stąd wyjdę tym lepiej
- stwierdził. Ręką oparł się o poręcz, uniemożliwiającą wpadnięcie pomiędzy wirniki. Stało się jednak coś bardzo niespodziewanego. Mocno spocona dłoń ześlizgnęła się z niej, a Duze stracił równowagę, jednocześnie ślizgając się na posadzce. Chwycił w Moc, zwiększając refleks, chcąc złapać się czegoś ręką. Udało się. Podtrzymał ciało. Nagle, z otworu w urządzeniu, które chwycił, trysnął dziwny gęsty płyn. Doleciał do uda, wyżerając część spodni i tuniki. Zauważył, że świństwo dostaje się do skóry. Poczuł mocny ból i ujrzał krwawiącą ranę. Płyn zamienił naskórek w złuszczone, brązowe coś. Dotknął zranione miejsce palcem. Zabolało, a ze skóry wylało się trochę osocza. Nie jest źle. Zawsze mogło być gorzej
- pocieszył się w duchu.
W tej chwili dał radę chodzić, nawet biegać. Czuł jednak poważny dyskomfort i gdyby doszło do konfrontacji, mógłby sobie nie poradzić.
Duze wzdrygnął się, jakby kolejny raz został poparzony. Odwrócił się na pięcie, chcąc spojrzeć na szyb klimatyzacji, przez który przed chwilą wszedł. Zamarł. Dopiero teraz plecy spociły mu się z powodu prawdziwego strachu. Wybałuszył oczy. Prosto w jego kierunku szedł żołnierz klon z wyciągniętą przed siebie bronią.
Młody padawan w mgnieniu oka sięgnął po swoją broń. Miecz świetlny. Jednocześnie sięgnął w Moc zyskując nienaruszoną koncentrację. Włączył zieloną klingę, a ta zagrała swoją monotonną, buczącą melodię. Wszystko działo się w przeciągu ułamka sekundy, więc zdołał przygotować się na atak przeciwnika.
Klon wystrzelił serię laserowych pocisków w stronę ucznia Jedi. Nie czuł żadnych emocji. Wiedział, że takie jest jego zadanie i musi je wykonać. W żaden sposób nie chciał kwestionować tego, co powiedział mu przełożony. Rozkaz, to rozkaz. Dzisiejszego dnia zabił już dziesiątki razy. Nic więc się nie stanie, jeśli do swojego konta dopisze kolejną śmierć padawana. Wizjer hełmu przeciwnika nie zdradzał, co za sobą krył. Przez niecałą sekundę Duze widział układającego się do strzału żołnierza, ale jego wyostrzony wzrok dostrzegł coś jeszcze. Długi, szpiczasty fragment metalu pomiędzy płytkami zbroi klona. To była jego szansa. Musiał to wykorzystać. Odbił serię pocisków za pomocą miecza świetlnego. Poczuł przerażenie i strach. Wiedział jednak, że musi oczyścić umysł ze wszystkich emocji, jeśli chce wygrać ten pojedynek. Był jednak tylko uczniem, a uczniowie często popełniali błędy.
Teraz nie czas było jednak na błędy. Wystawił prawą stopę w przód zyskując stabilniejszą pozycję. Przeciwnik wystrzelił kolejny raz. Duze znów odbił serię, ale stracił nieco na refleksie. Nie dam rady...
- pomyślał. W pewnej chwili poczuł dreszcz. Moc podsunęła mu pomysł. Napiął mięśnie na łydkach do granic możliwości i ułożył się do skoku. Usłyszał tylko przeskakującą kostkę w swojej stopie. Wykonał salto w tył, jednocześnie blokując kolejne strzały za pomocą świetlistej klingi, podtrzymał skok Mocą i wylądował na jednej z wyłączonych turbin klimatyzacji. Uświadomił sobie, że skok nadwerężył jego ścięgno w udzie i z otwartej rany poleciała stróżka krwi.
Klon nie stał bezczynnie. Biegiem dał się do panelu, włącznika klimatyzacji. Opuścił broń i dosłownie przez sekundę przestał patrzeć na młodego padawana. Ten wykorzystał sytuację i wyciągnął rękę w kierunku dużego zbiornika ze żrącą cieczą. Ta chwila mu wystarczyła. Przekręcił podciśnieniowego powietrzu nieznacznie dłoń a z podciśnieniowego kranu ogromnego baku trysnął gęsty płyn.
Przełknął głośno ślinę. Otwarcie zaworu usłyszał także klon, ponieważ od razu się odwrócił, jakby przypomniawszy sobie o przeciwniku. Znów usłyszał chrzęst i poczuł tarcie, czegoś w swojej zbroi. Nie miał jednak czasu na oglądanie swojego sprzętu. Zobaczył tylko cień młodego Jedi nad swoją głową.
Po chwili zorientował się, że w kierunku niego płynie kilkadziesiąt litrów gęstej mazi. Zdołał jeszcze chwycić się wystającego fragmentu poręczy. Pochylił ciało, chcąc się podciągnąć z całych sił. Wtedy domyślił się, co powodowało trzaskanie pomiędzy płytami jego zbroi. Ostry szpikulec przebił mu płuco. Zaczął głośno wzdychać, a z rany krew lała się potokiem, zmieniając kolor pancerza na czerwony. Jedną ręką chwycił zranione miejsce. Druga nie utrzymała ciężaru całego ciała. Puścił się poręczy i spadł z powrotem na podłogę. Resztką sił utrzymał się na nogach. Wtedy stało się coś, o czym zupełnie zapomniał. Poczuł w nogach wściekle palący ból. Nie do wytrzymania dla żadnego przeciętnego człowieka. On jednak nie był człowiekiem, ale klonem wyhodowanym jako żołnierz, a nie jako normalny człowiek. Ciecz przeżarła wszystko, nawet kości. W okamgnieniu stracił nogi. Od łydek, do kolan włącznie. Przypadkiem nacisnął spust na broni i usłyszał charakterystyczny dźwięk sprężającego się gazu. Następnie, został przeżarty żywcem, przez palący płyn. Skończył swój żywot nie wykonując poleconego zadania.
Duze poczuł straszliwy ból w lewej łydce. Wyczuł w Mocy, że to żołnierz klon, na nieszczęście wycelował w niego i strzelił. Celnie. Noga zaczęła obficie krwawić i ledwo na niej stąpał. Długo tak nie pociągnę. Muszę się wydostać na zewnątrz. - pomyślał. Na dodatek znać o sobie dała wcześniejsza rana, na prawym udzie. Kuśtykał na jedną i drugą nogę. Każdy krok stawał się coraz trudniejszy, ale mógł brnąć do przodu.
Udało mu się uskoczyć przed żrącą mazią, ale nie miał zielonego pojęcia gdzie się aktualnie znajduje. Obrócił się i spojrzał w dół. Był tak oddany woli Mocy, że nie zauważył odległości jaką pokonał. Przeskoczył około trzech metrów. Nie lada wyczyn dla młodego, rannego padawana.
Poczuł zdenerwowanie i jego ciało zaczęło drżeć. Niby się nie bał, ale czuł, że zaraz umrze. Wiedział, że prędzej czy później musi się to stać. Jednak wolał choć spróbować ujść żywym. Na czole znów pojawił się pot, a do oczu napływały łzy.
Ból był nie do wytrzymania, ale to nie on stał się powodem płaczu. Przypomniał mu się dom. Pamiętał go, bo jako jeden ze starszych rozpoczął szkolenie w Zakonie na Coruscant. W myślach widział rodziców, których prawie wcale nie znał. Rodzeństwo, z którym tak pragnąłby się spotkać. Mimo wszystko nie żałował, że całe swoje życie spędził na ścieżce do stania się Jedi. Odegnał od siebie myśli, znów polegając tylko na Mocy. Upadł.
Jesteś za słaby
- coś podsunęło mu tę myśl w głowie. - Nie, nie jestem. Dam radę
- odpowiedział sam sobie. Rozpoczął czołganie. Odciążone nogi przestały straszliwie doskwierać. Teraz czuł tylko pulsacyjne wzdryganie się ścięgien i lecącą po skórze krew. Dopełzł do końca szybu. Zamknął oczy i kilka długich sekund odpoczywał. Podniósł zmęczone już powieki i zauważył, że dotarł na płytę lądowiska. Podczołgał się na zewnątrz.
Zimny wiatr chłodził jego twarz, ale nie przynosił ulgi zranionym nogom. Wiedział jednak, że musi się podnieść i iść dalej. Na lądowisku stał statek. Miał szansę wejść do kokpitu i bezpiecznie odlecieć. Popatrzył wokoło. Ani śladu klonów, czy innych żywych istot. Pusto. Podczołgał się do ściany i spojrzał w górę. Jakieś trzy metry nad nim znajdował się balkon, ale nie miał najmniejszych szans, żeby do niego sięgnąć i podciągnąć się. Rękami starał się wychwycić jakiś wypukły fragment w ścianie. Znalazł. Resztkami sił podniósł się i spróbował stanąć.
Nogi ledwo utrzymały ciężar ciała. Wzdrygnął się, a ciało przeszyła ostra konwulsja, spowodowana bólem i wycieńczeniem organizmu. Krzyknął przeraźliwie, aż samo gardło zaczęło go nieznośnie piec i boleć. Wrzask był tan donośny i głośny, że spłoszyłby stado Banth w pobliżu dwóch kilometrów. Z góry, z balkonu usłyszał znajomy głos klona oraz drugi, mroczny i pełny agresji.
- Ktoś jest na dole, kapitanie Vader.
- Tylko głupiec by nie usłyszał. Idź do środka. Zajmę się poziomem niżej.
- Tak jest - odpowiedział klon.
Darth Vader przeskoczył przez barierkę balkonu, przeleciał trzy metry w dół i znalazł się na lądowisku drugiego piętra. Skok nie sprawił mu problemu. Był tak owładnięty żądzą mordu i chęcią zyskania większych umiejętności ciemnej strony Mocy, że wszystko wydawało mu się proste. Na twarzy widniał złowrogi grymas, a oczy świeciły iskry z płonącego ogniska. Wyczuł czyjąś obecność za plecami. Odwrócił się.
Ryknął donośnym śmiechem widząc przed sobą młodzieńca wspartego o ścianę, wyglądającego na bardzo pokiereszowanego. Twarz przepełniał ból, a całe ciało drgało niczym rażone promieniami Mocy. Włączył swój miecz, a błękitna klinga ukazała się pomiędzy nim, a młodym Jedi.
Duze chwycił miecz świetlny. Włączył ostrze chcąc stanąć do walki, choćby na sekundę, z Darthem Vaderem, rycerzem Jedi, który uległ zakusom ciemnej strony Mocy. Mroczna postać kolejny raz donośnie się zaśmiała, a twarz pokryła masa zmarszczek, dodająca straszliwego wyglądu.
- Masz czelność stawać do walki ze mną? - zapytał.
- Przynajmniej umrę z honorem - opowiedział Duze.
- Masz rację. Umrzesz.
Vader podszedł do przeciwnika i wykonał niesamowicie silny cios znad głowy. Dosłownie poczuł dotyk ciemnej strony Mocy i chęć zamordowania kolejnego, prawie bezbronnego Jedi. Wiedział, że padawan nie miał szans w walce, ale to potęgowało jego siłę.
Młody Duze zdążył podnieść miecz i zablokować pierwszy cios. Wtedy, jego umysł oczyścił się całkowicie i poczuł przepływającą przez siebie Moc. Nigdy wcześniej nie był z nią aż tak zespolony. Wiedział, że to dobry znak i zdał sobie sprawę z tego, że wykonał wielki krok do uzyskania honorowej śmierci. Czuł Moc w każdej komórce swojego ciała. Ułamek sekundy tego zespolenia dał mu do zrozumienia, że jego życie nie poszło na marne, że wykonał to, co powinien. Nie mógł się obwiniać za to, że nie udało mu się uciec. Mimo wszystko zrozumiał, że stał się prawdziwym Jedi.
Kątek oka zobaczył ostrze pędzące z prawej strony i wykrzywioną twarz Anakina Skywalkera. Nie, nie Anakina, ale Vadera, jak nazwał go żołnierz klon. Wiedział, że prawdziwy Anakin nie dopuściłby się takiego czynu. Nie próbował nawet blokować ciosu. Nie poczuł bólu., ani strachu. Wiedział, co robi. Wiedział, że musi się tak stać.
Zobaczył ciemność.
Poczuł całkowite zespolenie.
Autor: Marek 'Visius' Lewiński
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.