Garbaty obudził się w złym nastroju. Nocne hałasy nie dały mu się wyspać. Wstał z posłania - starego, wypłowiałego, zamieszkanego przez mole koca rozłożonego na dziurawym materacu - i udał się do łazienki. Pomieszczenie to nie było duże; w rogu czarny pająk uprządł wielką pajęczynę. Garbaty usiadł na brudnym klozecie i zmagał się z naturalnymi odruchami przez dobry kwadrans.
Kiedy już się wypróżnił uznał, że pora coś zjeść. Poszedł do maleńkiej kuchni, gdzie ktoś wstawił stare, zmurszałe meble. Chwilę wsłuchiwał się w stukanie korników. Potem wyjął z zepsutej lodówki kawał mięsa, wrzucił go do sporego, obtłuczonego garnka i zalał brudną cieczą, która płynęła z kranu. Odkręcił gaz i sięgnął po zapałki. Po chwili strawa zaczęła się ogrzewać.
Jedząc pomyślał, że mięso nie jest już pierwszej świeżości i trzeba by najbliższej nocy wybrać się na polowanie.
Gdy skończył swój poranny posiłek nadeszły codzienne bóle, najsilniejsze w okolicy żołądka i wątroby. Trwały zazwyczaj do południa. Garbaty nie wiedział, skąd się biorą. Nie mógł nic na nie poradzić. Jonasz przynosił mu czasem jakieś zioła, które pomagały. Kiedy się kończyły, bóle powracały ze zdwojoną siłą.
Było już dobrze po południu, gdy walenie do drzwi wyrwało Garbatego z letargu. Poczłapał do przedpokoju. Rytm uderzeń był znany. To Jonasz. Garbaty odsunął wielką sztabę, która broniła obcym wejścia do jego leża. Otwarł ze zgrzytem odrapane, pomalowane od zewnątrz przez wandali, drzwi.
Jonasz wszedł bez słowa do środka, zasuwając za sobą sztabę. Na plecach miał czarny, płócienny worek. Rozwarł go i wyjął zawiniątko. Garbaty z radością zauważył, że jeszcze tej nocy nie będzie musiał polować. Przybysz wrzucił pakunek do zepsutej lodówki, następnie padł na swój materac i zasnął kamiennym snem.
Bóle, mimo późnej pory, wróciły i Garbaty znowu się położył. Wieczorem wstał jednak, aby coś zjeść. Wyjął przyniesione przez Jonasza mięso. Wyglądało soczyście. Ofiara musiała być młoda. Takie posiłki lubił najbardziej. Podzielił strawę na cztery porcje; jedną wrzucił do garnka zalewając brudną cieczą.
Kiedy jadł, wpatrywał się bezmyślnie w zamazane światła za brudną i popękaną szybą w kuchennym oknie. Rzadko wychodził na zewnątrz. Głównie żeby zapolować. Bał się zbiorowisk ludzkich. Wolał atakować tych, którzy chadzali sami. Młodych, soczystych...
Wtem rozległo się walenie do drzwi. Ktoś krzyknął zza nich: Policja! Otwierać!
Garbaty nie rozumiał tych słów, jednak na pewno nie mógł ich wypowiedzieć Jonasz. Zjadł swój język kilka lat temu.
Walenie stawało się coraz głośniejsze. W końcu Garbatego dobiegł trzask i drzwi wyleciały z zawiasów. Usłyszał też tupot, jęki Jonasza i niezrozumiałe dla niego słowa wypowiadane przez obcych. Spojrzał jeszcze raz na świat za brudną, popękaną szybą.
Wstał i gwałtownym ruchem pociągnął za klamkę. Okno prawie wypadło z pordzewiałych zawiasów. Garbaty spojrzał na wyraźne już teraz światła przed nim. Spuścił wzrok dziesięć pięter w dół i zobaczył przechadzających się ludzi. Już nigdy nie będą jego ofiarami.
Nie ruszać się!
- usłyszał za sobą głos. Instynktownie porwał swoje ciało do przodu. Nagle poczuł, że jest w powietrzu. W następnej chwili znalazł się na ziemi, przemieniając swoje schorowane, zarobaczone ciało w krwawą miazgę.
Autor: Amnon
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.