Prawdziwa, potwierdzona dowodami historia powstawania świata nie jest znana. Krążą różne legendy, jednak żadna z nich nie jest wiarygodna, przynajmniej dla zwykłego, szarego zjadacza chleba. Astrolodzy uważają, że świat powstał z wybuchu czarnej gwiazdy. Myślą, że jest małą cząsteczką, pozostałą po czarnej gwieździe - takie jest naukowe stwierdzenie. Krąży jednak legenda, którą można usłyszeć począwszy od obrzeży Betelgis, aż po królewskie strony Elidium...
Legenda mówi o wojnie stoczonej przez dwunastu Bogów o imionach zbyt skomplikowanych i długich żeby je wymówić. Istota, która zgodnie z legendą stworzyła nasz świat, przez ludzi nazwana Surminare, jako jedyna nie chciała brać udziału w wojnie. Była trzynastym Bogiem; podczas boju przyglądała się walczącym ze sobą Bogom i towarzyszącym im hordom demonów. Nie można było określić dni, tygodni, miesięcy czy lat trwania bitwy, ponieważ miejsce to było poza zasięgiem czasu.
Nie było zwycięzcy. Tak naprawdę wszyscy byli przegrani. Potężni tytani jeden przeciwko drugiemu, nie poddawali się, i choć w końcu zdali sobie sprawę, że bitwa nie ma sensu, walczyli dalej. Walczyli o godność. Każdy zadany cios prowadził do katastrofy. Nie ran odniesionych przez Bogów, lecz do zniszczeń krajobrazu dookoła, który zaczął przybierać czarne barwy. Surminare wiedziała, do czego to może doprowadzić. Kraina o niewymawialnej nazwie zaczęła tonąć w otchłani mroku, zbliżać się do próżni jak wszystko poza krainą, co się w próżni znajdowało. Surminare jako jedyna zachowała czystość umysłu, nie myślała o walce tylko o przetrwaniu. Naruszona została Harmonia, wszyscy walczyli, a ona jedna przyglądała się z boku widowisku.
Nastał koniec, krainę zalała czerń. Wszystko nagle stało się próżnią. Trzynasta bogini przeżyła. Siedziała, leżała, stała - to już nie miało znaczenia. Znajdowała się w spowitej czernią próżni ciągnącej się w nieskończoność, gdzie nie było żywej duszy. Padła na kolana. Nie mając gruntu pod nogami zaczęła spadać w przepaść, która wydawała się być bez końca. Płakała.
Ból i cierpienie, jakie w niej drzemało w postaci łez, sięgnęło dna. Wraz z ostatnią łzą, na dnie pojawiła się woda. Z łez bogini, wyłoniły się góry, wszystko zaczęło nabierać kształtów, stawało się takie, jak chciała Bogini. Góry, rzeki, morza i lądy tworzyły już nową krainę. Już nie spadała w otchłań, leżała martwa na lądzie, pośród gór i rzek. Jej krew dała życie i nadzieje na dalszy rozwój tej krainy.
Chłodny jesienny wieczór. Gospoda popaprańców. Mężczyzna w średnim wieku odziany w skórzany siwy płaszcz leży pijany, oparty o stół, na którym stoi parę butelek po napoju alkoholowym Śliwkowy Goliat
. Nagle zbudziły go krzyki gospodarza:
- Wstawaj! No już! Dalej! Wstawaj, bo sam cię zara wyniosę za drzwi!
- Szo się dżeje? - spytał pijany mężczyzna.
- Leżysz tu już 7 godzin. Piłeś na krechę teraz zapłać! Jak ci na imię?
- Jeron. Nie dostanerz aaaani mieżdżaka!!!
- Aż ty, skurwysynu ja ci pokaże! Gotfryd, Hegezyp do mnie!
Z zaplecza wyszło dwóch grubych mężczyzn. Jeden trzymał w prawej ręce chłostę, drugi wielki buzdygan.
- Twjeee wyno smokuje jak odlew z kanału!
Jeron stłukł Goliata o kant stołu robiąc tulipana, podniósł się, lekko potykając o krzesło, zamachnął się w stronę gospodarza. Niestety, nie trafił. Hegezyp przywalił Jeronowi buzdyganem w łeb, aż ten stoczył się na ziemie. Walka dobiegła końca.
Nastał poranek. Jeron leżał w brudnym zaułku, gdzieś w mieście. Podniósł się z ziemi, poprawił siwy płaszcz, wygładził ręką włosy i udał się w stronę centrum miasta. Zatrzymał się dostrzegając tawernę, na której wisiał szyld: Gospoda Popaprańców
Wszedł do środka.
- Kogo my tu mamy? Po co znowu tu przylazłeś? Na krechę nie dostaniesz!
- Byłem tu wczoraj, chciałem przeprosić za moje zachowanie. Mogę zapłacić za szkody.
- Ha, odebrałem już moją należność - powiedział Gospodarz z szyderczym uśmiechem.
Jeron wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął paragon, który dał mu do zrozumienia, że wczorajszego dnia wypił siedem butelek Śliwkowego Goliata i trzy kufle Miodowego Cesarza, razem dwadzieścia trzy dukaty.
- Czy mogę dostać z powrotem swoje sto siedemdziesiąt dukatów, dokumenty i... Zaraz gdzie jest mój miecz!?
- Twoje dukaty posłużyły nam za odszkodowanie, żadnego miecza przy sobie nie miałeś, dokumenty wziąłem na przechowanie. Mogę ci je oddać.
Jeron spojrzał krzywo na gospodarza.
- Mówisz, że nie masz mojego miecza, no cóż trudno. Poproszę moje dokumenty.
- Hegezyp przynieś dokumenty naszego wczorajszego gościa! - Rzekł Gospodarz rozbawiony - To żeś wczoraj burdy narobił. Zanim tu przyszedłeś byłeś już nieźle nawalony. Była przy tobie przez chwile pewna kobieta.
- Jaka kobieta? - Zapytał Jeron.
- Ano, nie pamiętasz, widzę. Sukkub. Wyglądała dziwnie. Uciekła odprowadzając cię do drzwi.
- Nic nie pamiętam - odpowiedział Jeron.
- Moim zdaniem stałeś się ofiarą kradzieży. Sukkuby to niebezpieczne bestie. Ta upolowała cię, omamiła i ukradła miecz. Potem wyszło, jak wyszło: znalazłeś się tutaj, taka jest moja wersja.
- No ładnie - powiedział Jeron odbierając dokumenty z rąk Wykidajły.
- No nic, czas ruszać w drogę, a propos, gdzie ja jestem? Co to za miasto?
- Witaj w Clawtower, największej dziurze po tej stronie Elidium.
- Co?! - Powiedział Jeron zmieszamy - To mnie, wredna suka, wywiozła. Moim domem jest Kazardan, daleko na wschód stąd! Możesz mi udzielić jakichś dokładniejszych informacji o Clawtower?
- Zależy, co chcesz wiedzieć. To zadupie, miasto portowe, dobrze rozwinięte technologicznie, kupić dobry miecz tutaj to niemały problem, za to z bronią palną nie powinno być najmniejszego. Mamy tu cztery dzielnice: Centrum, w którym się obecnie znajdujesz, Portową na zachód, Rządową na wschód i Górniczą na południe.
- Dzielnica portowa, czyli jak? Kursują stąd jakieś statki?
- Ano ba, ale statkiem to bym tego nie nazwał. Takich wraków, o jakich myślisz, w dzisiejszych czasach rzadko się używa, stąd, możesz odlecieć wygodnym i szybkim sterowcem. Jak cię na to stać. No i oczywiście możesz przepłynąć wpław jak dasz radę.
- Ładnie. Wygląda na to, że zostanę tu na dłużej. Moje ostatnie pytanie: gdzie tu mogę znaleźć jakąś robotę? Legalną, nielegalną wszystko jedno.
- Legalnie to u nas nikt nie robi - powiedział gospodarz z dumą. - Popytaj w dzielnicy rządowej. Jak chcesz zostać psem, to ci skopiemy dupę, jak chcesz się wziąć za coś porządniejszego, to możesz bezpośrednio ode mnie, albo popytaj niejakiego Sulibora Krzywe Ramię, przywódcę Gildii Złodziei, w dzielnicy portowej.
- Od ciebie? Może być od ciebie... Mów gospodarzu, czym mam się zająć i jakie będzie wynagrodzenie?
- Dostaniesz ode mnie tylko jedno zlecenie, ponieważ nie ufam ci. Zaczynasz od zaraz, zgłoś się do Gotfryda przy wejściu.
Jeron ruszył w stronę mężczyzny stojącego obok drzwi. Idąc, nagle usłyszał huk. Duży kamień wleciał do środka wybijając szybę. Sprawca uciekł równie szybko, jak się pojawił. Jeron pochylił się i podniósł czarny kamień. W rzeczywistości był to kawałek węgla. Obrócił go dokoła i przeczytał wyrytą na nim wiadomość:
Zły wybór Jeron, sukinsynu. Już nie żyjesz.
- I co? - Spytał gospodarz wrzeszcząc zza lady.
- Ktoś mi grozi, masz, przeczytaj - powiedział Jeron, rzucając kawałek węgla w stronę Gospodarza.
- Kiepska sprawa, ale nie trudno się domyślić, kto to... Mam na myśli gildie Karantor. Mamy z nimi na pieńku. No, ale trudno, chciałeś robotę to dostałeś.
- Ej, ty! Masz robotę - powiedział Gotfryd do Jerona. - Zrobisz tak: udasz się teraz do miejscowej komendy Policji, w dzielnicy rządowej, i złożysz fałszywe doniesienie. Dasz komendantowi karteczkę:
Bardzo niepokoi mnie zachowanie pana Nycka, stolarza. Przyszedł wczorajszego dnia do mojego biura prosząc o wypłacenie odszkodowania. Dałem mu do zrozumienia, że nie dostanie ani grosza, ponieważ jego polisa nie została jeszcze aktywowana. Minął dopiero tydzień, od kiedy zapłacił pierwszą składkę. Wtedy rzucił się na mnie i skopał mnie po jajach. Domagam się sprawiedliwości!
- Zbylut Zduński (podrobiony podpis) prezes firmy ubezpieczeniowej Łaminoga.
- Podpiszesz się pod tym jako
Pan od obelgPrezesa Zbyluta Zduńskiego z firmy ubezpieczeniowejŁaminoga, jasne?- Jasne. A co z zapłatą?
- Wszystko w swoim czasie, dostaniesz parę dukatów i pozwolimy ci zatrzymać broń. A propos, broni do wyboru do koloru, kusza, łuk z cienką cięciwą, długi miecz ze stalowym ostrzem. To jeszcze stary import z dalekiego wschodu. Mamy całą masę nowych broni produkowanych w samym królestwie technologii, to jest Elidium. Między innymi: Sentinel 9mm, łamignat c-43, kolcogrzmot E8...
- Dobra, starczy, pokaż mi ten miecz.
- Trzymaj - powiedział Gotfryd wyciągając wyrób najwspanialszego rzemiosła. - Katana, powinniście się nauczyć szanować broń.
- A gdzie pochwa?
- Masz - rzekł Gotfryd
- Dziękuję - odpowiedział Jeron.
- No to wszystko jasne. Ruszaj i nie marnuj czasu - powiedział Gotfryd.
Jeron wyszedł nie mówiąc już ani słowa.
Zegar wybił południe. Jeron rozglądał się po dzielnicy rządowej szukając komendy policji. Minął alejkę Zielonego Klucza, szedł rozglądając się.
Zauważył grupę elfów kłócącą się z krasnoludami. Nie wsłuchiwał się w ich rozmowę, bo - jak stwierdził - to nie jego sprawa. Minął jeszcze kilka alejek. Napotykał różne istoty, wszystkie jednak rasowo mu znane; od szczupłych elfów i krępych krasnoludów, po biesy z rodu Draśniętego Szpona. Za zakrętem alejki Prawa i Sprawiedliwości, natrafił w końcu na duży budynek, w całości wykonany z bardzo wytrzymałego, kuloodpornego szkła. Widniał na nim szyld: Miejska Komenda Policji MKP miasta Clawtower
.
Wszedł do środka. Od razu rzuciły mu się w oczy gigantyczne lampy wiszące na suficie, rzucające połysk na przezroczystą szklaną ścianę, złote obręcze schodów i biurka z marmurowymi blatami stojące na lustrzanej, odbijającej światło podłodze. Wszedłszy po schodach ruszył w stronę pomieszczenia z plakietką Komendant 41B
. Zobaczył śmiesznego tłuściocha z wąsami i głową jak baniak na fermentujące wino.
- Witom! Witom! Jestem komendantem miejskiej komendy policji. W czymś pomóc?
- Tak. Chciałbym złożyć skargę na miejskiego stolarza Nycka
- Tak? - przerwał mu komendant. - A co panu Nycek zrobił? Heee? Eee?
- A więc tak: Prezes Zbylut kazał mi wręczyć panu tę kartę. Jestem jego panem od obelg.
- Pokoż... Eeeee... Co tam trzymesz, panie?
- Proszę - powiedział Jeron wręczając tłuściochowi poplamioną od taniego wina kartkę.
- Co my tu mamy. Oooooo, Nycek stolarz, niedobra sprawa. Jutro zajmiemy tym, dziękuję i do widzenia.
- To już wszystko? - zapytał rozczarowany Jeron.
- Wypieprzaj z gabinetu! Sio stąd!
Jeron wyszedł z gabinetu - zamykając za sobą drzwi w całkiem normalny sposób, zszedł po schodach i udał się w stronę drzwi wyjściowych. Mężczyzna, wracając drogą, która przywiodła go pod komendę, rozglądał się po ulicy na prawo i lewo. Nigdy wcześniej nie widział takiej nowoczesnej architektury, choć słyszał o tym opowieści. Miejsce, w którym mieszkał, nie dbało o rozwój technologiczny, ale duchowy. Idąc prze miasto wielokrotnie jego uwagę zwróciły szklane ściany budynków. Słyszał, że jest to naturalny sposób pozyskiwania elektryczności. Wszedł na alejkę Krzywego sklepienia
, ujrzał z odległości liczącej ok. 100 metrów dobrze znaną mu gospodę.
W pewnym momencie coś niespodziewanie świsnęło mu nad głową. Nie potrzebował wiele czasu by zorientować się, co to było. Kolejna kula poszła rykoszetem w ścianę budynku. Jeron odwrócił się tylko na chwilę, dostrzegając na dachu odzianego w fioletową szatę, zakapturzonego mężczyznę, który mierzył do niego z bliżej nieznanej mu broni palnej. Jeron biegł ile sił w nogach, przewracając przechodniów. Odwrócił się.
Zakapturzony mężczyzna biegł za nim. Jeron był już dosłownie koło drzwi, jednak nie wszedł do środka. Zaczął biec dalej w stronę skrzyżowania. Skręcił w najbliższą uliczkę i ukrył się za rogiem czekając na swojego przeciwnika. W końcu się doczekał. Zza rogu wyłoniła się zakapturzona postać. Mężczyzna trzymał w lewym ręku średnich rozmiarów pistolet, w prawym natomiast coś, co wyglądało na strzelbę. Strzelec oddał strzał z pistoletu. Nie trafił, Jeron odpowiedział atakiem. W mgnieniu oka silnym kopnięciem wytrącił mężczyźnie pistolet, po czym zablokował mu rękę ze strzelbą. Przewrócił mężczyznę na ziemie, wyrwał mu strzelbę z rąk i odrzucił na tyle daleko, by ten jej nie dosięgnął. Jeron wyprostował dwa palce swojej prawej ręki i dynamicznym, silnym uderzeniem w gardło pozbawił zakapturzonego delikwenta życia. Jako, że miasto było tłoczne, po chwili zleciał się tłum gapiów. Po krótkim czasie tłum przerzedził się z racji wbiegającego weń Gotfryda, Hegezypa i gospodarza.
- Rozejść się, jeśli wam życie miłe - warknął zleceniodawca Jeroda. - Nie było was tu, nic nie widzieliście! W przeciwnym razie dopadnie was zemsta gildii
Sędziwego Szpona.- Wiedziałem, że jesteście powiązani z jakąś gildią - powiedział cicho Jeron.
- Później ci wszystko wyjaśnię, teraz chodź ze mną. Hegezyp! Gotfryd! Wiecie, co macie robić po przeszukaniu ciała - rzekł gospodarz odchodząc w stronę gospody.
- Masz rację, jesteśmy gildią, która nosi nazwę
Sędziwego Szpona. Zajmujemy się interesami różnej maści, związanymi głównie z alkoholem. Po broń sięgamy jak ktoś nam się narazi. W mieście, jak się zapewne domyślasz, działa wiele gildii. My działamy w sojuszu z gildią złodziei, a członka gildii Karantor miałeś już okazję poznać. To nasi najgorsi wrogowie - powiedział z przejęciem gospodarz.- Aha. Nie przedstawiłem się nawet. Jestem Asimov, lichwiarz, przywódca organizacji - powiedział wyciągając rękę w stronę Jerona.
- Jeron, kowal miasta Kazardan - rzekł podając rękę Asimovi.
- Nie spodziewałem się, że wplączemy cię tym zadaniem w wojnę gildii. Szukałem po prostu osoby, której nie znają w tym mieście, no i tak wyszło. Nie będziemy cię tu zatrzymywać. Dostaniesz wynagrodzenie za dobrze wykonaną robotę i możesz się stąd wynosić
- Tak pewnie zrobię - rzekł Jeron.
- Życzę powodzenia! Idź do Gotfryda po zapłatę.
- Skąd wiesz, że wykonałem robotę?
- Mam informatorów w całym mieście.
- Karantor, jak widać, też.
Nastał zmrok. Okolice rozświetlały słabo migoczące lampy. Jeron z pękatą sakiewką i mieczem u pasa czekał w porcie na sterowiec, który zawiezie go do domu.
Nagle coś poruszyło się za jego plecami. Wyjął miecz, w mgnieniu oka parując atak kolczastej pałki. Cofnął się kilka kroków. Na przeciw niego stało kilkunastu zbójów w fioletowych płaszczach z zaciągniętymi na głowie kapturami. Jedni byli wyposażeni w pałki, inni w siatki. Wszyscy złowrogo łypali na niego wzrokiem. Przed nimi jak by z nikąd pojawiła się kobieta - Sukkub z szerokimi skrzydłami na plecach, oczach promieniujących czerwienią, zgrabnym tyłeczkiem i szerokim biustem. Wskazała ręką na samotnego mężczyznę, a zbóje się na niego rzucili.
Pierwszy bandzior podleciał atakując pałką. Jeron wyciągnął miecz, szybkim cięciem sparował atak i pozbawił człeka głowy. Zakapturzeni rozbiegli się dookoła. Dwóch podbiegło z pałkami. Po chwili jeden leżał martwy sącząc ziemie krwią, drugi szykował się do ataku, gdy poczuł mrowienie na plecach i osunął się na ziemie z łoskotem. Sukkub wyciągnął gigantyczny, dwuręczny miecz i ruszył w stronę Jerona. Atakowała bardzo mocno. Jeron ledwie parował jej ataki, w końcu jednak jego miecz sięgnął smukłego uda. Sukkub spojrzał na swoją splamioną krwią wyzywającą szatę. Ta dosłownie sekunda, wystarczyła Jeronowi by wytrącić jej broń. Silnym uderzeniem rękojeści miecza pozbawił Sukkuba równowagi. Opadła na ziemie, jęcząc w niezrozumiałym języku. Jeron po chwili poczuł silny ból z tyłu głowy. Zaniemówił. Nie był w stanie się odwrócić.
Był już ranek. Jeron obudził się w ładowni sterowca, która była wyładowana alkoholem. Leciał gdzieś, nie wiedząc, dokąd. Nie mógł wstać, wykonać żadnego sensownego ruchu, który pomógłby mu w ucieczce. Jego ręce i nogi spowite były grubymi kajdanami, których drugi koniec oplatał gigantyczny metalowy słup podtrzymujący dach statku.
Nie wiedział, czemu został zaatakowany. Nie przypominał sobie żeby miał kiedykolwiek jakiś związek z Sukkubem. Mijały godziny, a nikt nie pojawiał się w ładowni, nawet po to, żeby zadać mu ból. Nikt, prócz szczurów wałęsających się po kątach, w poszukiwaniu pożywienia.
Pozostało mu czekać i mieć nadzieję, że w końcu wszystko się wyjaśni...
Autor: Artur Kwiatkowski 22.02.06 Bydgoszcz
Ilustracje: Prentki
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.