Kim ja byłem?... ? A cóż to zmieni... Świat się zmienił dziesiątki razy, wiele czynów, faktów stało się wspomnieniem, wspomnienie stało się historią, historia stała się mitem... Wiele z tego co było, minęło, wiele z tego co jest - minie, wiele z tego co będzie - już rzuciliśmy na stracenie. Patrząc w dal, aż za horyzont morza, wciąż żyje we mnie wspomnienie zarysów, widzianych przez pryzmat wczesnych lat dzieciństwa. Gdzieś tam, za morzem, jest moja rodzina, przyjaciele, ci którzy odeszli wieki temu. Choć jeden wiek mija jak jedna noc, to z każdym wiekiem wspomnienia drążą coraz silniejszą otchłań cierpienia.
Co robiłem?... To co każdy, walczyłem o to, o co teraz tak naprawdę w ogóle nie dbam; tysiące twarzy istot, które zabiłem setki oczu błagających o śmierć, o to jedyne wybawienie...
Czemu?... A po co walczymy? Po co od wieków wszyscy walczą? O władzę, wpływy, kobiety... Robiono to tysiące lat temu. Czyni się to teraz i będzie to nadal czynione, władca mroku, Caesar, Attylla, król Artur, Napoleon, Hitler, Stalin, Husein, Kim Dzong Il, Bush... i setki innych.
Czy się bałem?... Strach to najprostsza droga do zatracenia, najłatwiejsza do przejścia na stronę Mroku. Nie mogłem się bać, by nie być wykluczonym ze społeczeństwa. Musiałem zapomnieć o strachu, o sumieniu; zachować jedynie instynkt zabójcy, honor i odwagę. Mimo że tak naprawdę się bałem, ale to chyba dobrze, bo czyż starch nie jest przejawem dojrzałości, odpowiedzialności? Nie, nasze społeczeństwo wcale nie było mordercami rządnymi krwi; to nas zawsze chciano zgładzić za wiedzę, kulturę, obyczaje, ale przede wszystkim zazdroszczono nam naszego balastu, który oddalibyśmy im z przyjemnością - gdybyśmy tylko mogli. Zazdroszczono nam nieśmiertelności, idioci! Ich zazdrość o najgorsze przekleństwo sprawiała, że strach gościł w naszych sercach, że gościł tam smutek, ból a śmierć nadeszła w innej formie, wiecznej udręki, wspomnień i tęsknoty, tęsknoty i wspomnień - tych wspomnień, co są dla nas największym przekleństwem ale i najdroższym skarbem którego mimo to nie chcemy się pozbyć.
Co mną kierowało?... To samo co kieruje mną dziś - wiatr, taki jak ten nad morzem: silny, podnoszący piasek w górę toczący go zawile w powietrzu i jak z bicza uderzający mnie w twarz... To on, to ta siła. Natura, nasza część, nasza matka, córka, siostra nasz płomień płonący w sercu, którego niszczenie przez kolejną ludzką zazdrość jest dla nas jak batem ścięcie liści.
Pamiętam go... Spotkaliśmy się na froncie we Francji w 1916. Razem z Brytyjczykami i Francuzi służyli wtedy w okopach; ja byłem w Armii Francuskiej... Wtedy mu wszystko opowiedziałem, w obliczu śmierci, pod ostrzałem artylerii, gdy tylko byłem spokojny, nękany wspomnieniami dawnych bitew. On był jedynym zdolnym mnie jeszcze słuchać człowiekiem. Wysłuchał wszystkiego: o mnie, o moich przodkach, o tym co było... I o mych przygodach... Co więcej, zrozumiał. Tak wiem, że to wykorzystał, wiem że kilka lat po wojnie wydał pierwszą książkę, wiem że następnie wydał trylogię, był uważnym słuchaczem dobrze odzwierciedlił Ziemię Środka, dobrze opisał tamte ciężkie chwile odnalazł się w nich lepiej, bo przeżył podobny koszmar we Francji... Był uważnym słuchaczem nauczył się nawet mojego języka, tak był uważnym słuchaczem... ale niestety się rozczarował w dniu swojej śmierci.
Owszem wspominałem o kobietach, tak miałem kobietę, tak poświeciłem się dla niej... Gdyby normalny człowiek miał do wyboru wieki szczęścia w spokoju lub chwilę rozkoszy w szczęściu, wybrałby wieczność - ale to ludzki sposób myślenia. Wieczność... Kobiety to wieczność, dla nich i przez nie ten świat jest, jaki jest to one nam zgotowały ten los...
Co wybrałem ja?... Wybrałem chwilę rozkoszy w szczęściu, ale tym prawdziwym i spełnionym, każde szczęście się kończy, każdy koniec jest bolesny - no może nie tam, nie na zachodzie, ale tam za morzem... Kochałem, więc pozostałem tu by być przy niej... Wiem zrezygnowałem z ostatniej szansy, wiem zrezygnowałem z tego o co kiedyś walczyłem, co bałem się kiedyś stracić. Skazałem się na wieczną tułaczkę, wplątałem w pułapkę spętałem w mękach, a los tylko dopomógł.
Oczywiście... Starość nadchodzi tak szybko, starość tak szybko niszczy człowieka... Najgorszym dniem w życiu człowieka jest dzień, w którym musi pochować swych bliskich, przyjaciół. Ale jeszcze gorsze dni są wtedy, gdy musi patrzeć jak odpływają z wolna w krainę zapomnienia. Pamiętam gdy musiałem patrzeć jak ona odchodzi, pamiętam jak musiałem ją żegnać. Pamiętam jak wszystko, co później zostało, zamieniało się we wspomnienia, historię, mit. Wtedy gdy umarła przysiągłem sobie, że nigdy już nie pokocham, że nigdy nie spojrzę na kobietę pod kątem miłości. Nawet bym chyba nie potrafił, nie umiał bym... Wiem że on, ten żołnierz z Francji, rozumiał tę moją tragedię wiem... Czytałem później jego książki, pamiętnik, wiem... Oddał jej sens tak, jak objąć umiał to jego umysł... ludzki umysł. Ale mój umysł nie może objąć śmierci, nie znam śmierci, starości, ale znam zmęczenie; normalny Elf byłby znużony życiem po dwóch tysiącach lat, odpłynął by na zachód, ale ja, ja nie mam jak, i dlatego dwanaście tysięcy lat jestem tu sam, sam, sam w tłumie ludzi...
I co z tego, że próbowałem sam wybudować okręt? To nie ten okręt, to nie ten okręt... Gdy w 1492 Kolumb odkrył Amerykę miałem nadzieje, że to jest to, że odkrył zachód wypłynąłem tam, szukałem, ale to nie był kraj z mojego dzieciństwa, nie było tam Elfów, nie było drzew księżycowych, nie było nic prócz zwykłego lądu zamieszkałego przez czerwonych ludzi.
Kto, gdzie?... Nie wiem już nic... Szepty, sny, głosy i niekończące się wizje.
Tak bywam nieraz w Anglii, tam jest Stoneheange, ale to jedynie ruiny... Nie wiem czemu tylko szczyt katedry przetrwał, nie wiem, może dlatego, że te małe stworki, te norowce, miały tylko jedną kamienną budowlę, którą postawił im mój przyjaciel? Ale to nieważne, ona mi go przypomina, lecz to nie ważne. Wyspy Wielkanocne to też tylko szczątki wyspy ludu, co nazywano ich kiedyś dumnie Ludźmi z Zachodu, ale co wy możecie wiedzieć? Po co wam to wiedzieć? To i tak nic nie zmienia - mówiłem już - wiele z tego co było, minęło i nic nie poradzę, że świat zmienia się z każdym dniem.
Gdzie ona jest pochowana?... Gdzie można pochować największą miłość jak nie w sercu? Tu jest, tu bije, wraz ze mną żyj,e tu wspomnienie, duch... nienawidzę jej...
Czemu się nie zabiłem? Trudno jest targnąć się na swe własne życie. Instynkt silniejszy ode mnie każe mi je chronić, ale mimo to wpadłem w niewolę i to kilkakrotnie, ostatnio w hitlerowską - to było w Polsce. Najpierw jako oficer zostałem rozstrzelany, ale kule zadały tylko ból, obudziłem się na stosie trupów. Innym razem, dwa lata później, w Warszawie, złapany w łapance trafiłem do obozu zagłady gdzie w komorze gazowej, w wielkim bólu i duszności cierpiałem całe godziny tracąc przytomność, lecz znów się obudziłem. Inaczej było w 1334 gdy pewien angielski rycerz godził mnie mieczem - wtedy jedynie ujrzałem oblicze śmierci ale i z tego się wylizałem... A jeszcze we Francji podczas rewolucji mnie powieszono... Hmm... Mogli mi ściąć łeb, na to w zasadzie liczyłem, gilotyna by mnie na pewno zabiła, a sznur zadał tylko ból.
Ta katana, tak jest od niej, nie, nie od niej, nie od mojej miłości, ale od niej od ostatniej z Elfów, która opuściła Ziemię Środka. Pamiętam, stałem wtedy na brzegu przystani, a statek był zacumowany, czekał na nas, na królową, na króla, na Władców Żywiołów, na mnie. Pamiętam stała ona, jasna pani, w białej szacie. Wtedy to dała mi z innymi drobiazgami ten miecz. A dała go mówiąc: Ostrze jeszcze długo będzie jedynym orężem niosącym śmierć, wyzwolenie - gdy go zabraknie, gdy zastąpi się je inną bronią i na trwałe zostanie zapomniane w wojnie, dostaniesz swą drugą szansę. Pilnuj go więc, pilnuj więc czasu, bo to będzie ostatnia szansa, choć nie wiadomo czy kiedyś jeszcze nastąpi. Pamiętaj w ostrzu metalu tkwi droga do wolności.
Minęło tak wiele lat, że przestałem w to wierzyć, że nie chciałem w to wierzyć, że zapomniałem wierzyć. Co do samego miecza, to noszę go, przydał się kilkakrotnie, nawet na wojnie gdzie nie walczono już mieczami. Wtedy też, tego dnia gdy statek stał zacumowany a ja żegnałem ostatnich Elfów, widziałem jak ostatni ze statków ze stoczni odpływa i znika w świetlistej mgle zachodu. Opuściłem przystań zamykając wielką bramę i pieczętując ją trwale, by nikt już nie mógł odnaleźć przystani. Sam stanąłem wtedy pierwszy raz nad brzegiem morza zwrócony ku zachodowi i tak, teraz staję tam przy każdej okazji, jak teraz, jak zawsze wyczekując statku i patrząc z nadzieją w oczach ku zachodowi.
Z pokoju przesłuchań wyszedł wysoki mężczyzna. Zapalił papierosa, nerwowo podrapał się po głowie i zaczął chodzić od jednego końca pokoju do drugiego, co jakiś czas spoglądając nerwowo na szybę, za którą siedział przesłuchiwany.
- I co o tym myślicie? - spytał jegomości w czarnych garniturach. Nastąpiła chwila milczenia, po czym jeden z nich w końcu się odezwał.
- Szaleniec, trzeba go zamknąć najlepiej w izolatce.
Mężczyzna z papierosem kiwnął głową i raz jeszcze spojrzał za szybę.
- Biedny człowiek, nikomu nie wadzi - stwierdził po chwili, na co krótko odpowiedział inny mężczyzna w czarnym garniturze.
- Ale może się jeszcze przydać...
Autor: Eglarest
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.