Nazywam
się Noranthar. Pochodzę z małej osady krasnoludów położonej
wysoko w Górach Krańca Świata. Liczyła ona około sześćdziesięciu
przedstawicieli mojej rasy. Żyłem tam wraz z moim młodszym bratem,
którego twarzy już dawno zapomniałem. Tym bardziej nie pamiętam
moich rodziców, którzy opuścili mnie po tym jak, gdy
osiągnąłem wiek młodzieńczy. Od czasu, kiedy wioska zaczęła na mnie
mówić Garazi, co w khazalidzie oznacza młodo-brody, zacząłem
wraz z bratem polować. Większość osady zajmowała się monotonną hodowlą
owiec, ale brakowało łowców i osób, które
ochroniłyby moich braci i siostry w razie niebezpieczeństwa.
Z
początku nie polowaliśmy daleko od wioski. Musiały nam wystarczać
polowania na małe zwierzątka. Co prawda było to zajęcie nudne, ale z
pewnością ciekawsze niż hodowanie owiec. Poznałem sporą część
gór, nauczyłem się oprawiać zwierzęta, rozpalać ogniska,
odnajdywać północ i rozpoznawać zioła. Te umiejętności nieraz
przydały mi się w moich podróżach, a także w zabijaniu nudy.
Podczas
Zagazdeg, czyli Dnia ku Pamięci, mój klan zebrał się, bym
mógł wraz z bratem wstąpić w wiek dojrzałości. Przed całą osadą
musiałem się popisać moimi umiejętnościami rzemieślniczymi. Jedyne co
potrafiłem robić to topory. Tworzenia tej wspaniałej broni,
która towarzyszyła mi przez całe życie, nauczył mnie mój
ojciec, który był kowalem. Topór wyszedł większy niż się
spodziewałem, nie nadawał się do walki jedną ręką. Do użytku
dwuręcznego nadawał się idealnie. Złożyłem moją broń w ofierze
Grimnirowi, zdobywając przez to dojrzałość.
Po tym
uroczystym dniu postanowiliśmy z bratem udawać się coraz dalej w
góry. Nie spotykaliśmy żadnych większych stworzeń. Byłem
zawiedziony. Myślałem że Góry Krańca skrywają wiele stworzeń,
które mógłbym upolować. Aż pewnego razu natrafiliśmy z
bratem na śnieżną panterę, z którą stoczyliśmy ciężką walkę,
która zostawiła po sobie ślad w postaci blizn na moim prawym
ramieniu. Cała osada była pod wrażeniem, że udało nam się wytropić i
- co ważniejsze - pokonać takie zwierzę. Jedynie starszyzna nie
była pod wrażeniem. Twierdziła, że zbyt daleko odchodzimy od osady i
możemy przypłacić to życiem.
Śnieżna pantera była dobrym
łupem, ale nie usatysfakcjonowała mnie. Marzyłem o walkach z orkami i
goblinami. W swoim dzieciństwie słyszałem wiele epickich opowieści o
bitwach moich pobratymców z tymi plugawymi stworzeniami, ale
podczas pobytu w osadzie ani razu nie spotkałem się z nimi,
co bardzo mnie dziwiło. Starszyzna opowiadała, jak niegdyś
wraz z oddziałami tarczowników niszczyła przeciwników
znajdujących się w tych górach. Chciałem być taki, jak oni,
chciałem wraz z bratem walczyć; po nocach śniły mi się ogromne
bitwy z udziałem tysięcy krasnoludów i zielonoskórych.
Kilka
miesięcy po upolowaniu pantery wyruszyłem na bardzo odległą
podróż z bratem i paroma krasnoludami w góry, w tym z
jednym członkiem rady starszych, również łowcą jak ja. Naszym
celem było zbadanie, czy w okolicach nie ma zagrożeń w postaci
grupujących się goblinów. Ze względu na zielonoskórych,
bardzo zaangażowałem się w tą podróż. Podróżowaliśmy
przez ogromne góry, nieraz narażając nasze życie pokonując
przepaście, podstępne półki skalne i inne niebezpieczeństwa.
Żywiliśmy się tym, co upolowaliśmy. Podróż trwała dwa lub trzy
dni. Pamiętam, że przerwaliśmy ją, gdy doszliśmy do wrót
prowadzących w głąb nieznanej mi jaskini. Członek rady starszych
powiedział, żebyśmy tam nie wchodzili, bo nie znajdziemy niczego, co
mogłoby nas zaciekawić. Oznajmił nam, że jest to grobowiec
krasnoludzkich wojowników biorących udział w wielkiej bitwie
mającej miejsce w tej okolicy przeszło trzy wieki temu. Kazał nam
zawracać. Nocowaliśmy przy grobowcu. W nocy brat obudził mnie i
powiedział, że nie powróci do wioski dopóki nie otworzy
wrót...
Nie wiem czyja to była wina i kto powinien
ponieść konsekwencje tego czynu. Teraz, po wielu latach rozmyślań,
doszedłem do wniosku, że powinien ją ponieść członek starszyzny albo
mój brat. Z drugiej strony myślę, że zostałem wybrany przez
bogów do bycia tym, kim jestem teraz. Według mnie Grimnir dał
mojemu życiu przeznaczenie, jakiś cel do spełnienia. Pewno ciekawi was
to, co się stało po tym, jak otworzyliśmy wrota.
Członek
starszyzny kłamał. Nie był to grobowiec krasnoludzkich
wojowników, a krasnoludzkich zdrajców. Został niegdyś
zapieczętowany przez magię runiczną tak, by potępione dusze moich braci
nie mogły opuścić ścian miejsca swojego spoczynku. Otwierając wrota
zerwałem magię i uwolniłem zło kryjące się w grobowcu. Wszyscy bracia
podróżujący z nami zginęli, a ich dusze rozproszyły się po
Górach Krańca Świata.
Mój brat był
przerażony. Nie chciał powracać do wioski. Ja także się bałem. Co
powiemy naszym braciom? Musieliśmy powrócić, nie mieliśmy
wyjścia. Byliśmy odważni przy otwieraniu wrót, musieliśmy być
odważni także przy konfrontacji ze starszyzną.
Kazano nam
wybrać - jeden z nas miał ponieść śmierć, a drugi miał się udać na
wygnanie. Nie wiedziałem co jest gorsze. Mój brat powiedział, że
to on ponosi winę za ten czyn. Przyznał się przed wszystkimi, że
namówił mnie do otwarcia wrót. Został zabity, a jego
ciało nie zostało nawet pochowane na znak jego hańby. Przyznanie się do
winy było pięknym czynem z jego strony, ale jednocześnie moim
przekleństwem. Gdybym mógł cofnąć czas, wolałbym zginąć...
Skała,
na której znajdował się grobowiec krasnoludzkich zdrajców
została ochrzczona nową nazwą. Krasnoludy z osady zaczęli ją nazywać
Skałą Hańby. Jeden z członków rady starszych, obdarowany przez
bogów mocą wróżenia ze snów, przepowiedział mi w
imieniu wszystkich, że grobowiec zdrajców stanie się kiedyś
miejscem mojego spoczynku. Powiedział to, by opinia o mnie w oczach
innych krasnoludów jeszcze się pogorszyła. Nie wierzę, że
kiedykolwiek tak się stanie. Następnego dnia, gdy pakowałem się do
podróży, powiedział mi, że gdy odpowiedni czas nadejdzie, Skała
Hańby się osunie, co będzie znakiem odkupienia moich win...
Od
tamtej pory unikałem ziemi należących do krasnoludów. Wybrałem
się do krainy ludzi, Imperium. Podróżowałem blisko Gór
Krańca Świata, w końcu tam można było spotkać bandy
zielonoskórych i ludzi, których trzeba było przed nimi
obronić. Z tego żyłem. Zabijałem przeciwników mojej rasy, a w
międzyczasie zajmowałem się łowiectwem, by mieć co jeść i w co się
odziać. Z pierwszych moich bitew pamiętam jedną, dzięki której
zyskałem sporą sławę w kręgach ludzi.
Nie pamiętam nazwy
wioski, której broniłem. Pamiętam tylko obleśną twarz kowala,
który sobie ze mnie szydził, za co dostał po pysku. Osada nie
była punktem strategicznym dla Imperium, dlatego nie przysyłano tutaj
żadnych wojsk, nie było nawet żadnej milicji. Sam musiałem
zorganizować wojska ochotnicze, wyznaczać pracę przy umocnieniach i
zająć się dowodzeniem podczas oblężenia przez orki i gobliny. Bitwa
rozgrywała się w deszczowy dzień. Usłyszałem bębny orków, potem
był już tylko szał, krew, okrzyki i odgłosy zgrzytającej stali. Wioska
odniosła duże straty, ale stałem się jej bohaterem. Tak, pamiętam
te czasy gdy okoliczni ludzie stawiali piwo za darmo po kilku udanych
potyczkach z goblinami...
Z czasem zyskałem sporą sławę w
okolicznych wsiach. Od ludzi brałem duże sumy za moje usługi, dla
krasnoludów pracowałem za darmo. Musiałem to robić ze względu na
mój splamiony honor. Nie wiedziałem, że większość z napotkanych
brodaczy rozpozna wygnańca. Z początku próbowałem ukrywać się
pod fałszywym imieniem, ale to się nie udawało. Każdy mnie rozpoznawał.
Krasnoludy nie zachowywały się w stosunku do mnie dobrze,
niektóre traktowały mnie jak psa, inne się bały.
Po
jednej z potyczek z goblinami usłyszałem słowa, które były dla
mnie jak błogosławieństwo od samego Grimnira - krasnolud powiedział, że
jestem godzien ścieżki zabójcy trolli. O tym stowarzyszeniu
słyszałem już w dzieciństwie, ale nie zdawałem sobie sprawy, że
kiedykolwiek nim zostanę. Co więcej, irytowało mnie to, że o
zabójcach nic nie było wiadomo na pewno. Nigdy przedtem nie
wiedziałem, czym są dla nich tatuaże i ta dziwna fryzura, ale z
pewnością były to święte znaki.
Na swojej drodze spotkałem
tajemniczego wędrowca, który uświadomił mi wszystkie zasady
panujące w gildii Zabójców Trolli. Od tamtej pory moim
znakiem były farbowane na kolor pomarańczowy włosy. Tak jak robiłem to
wcześniej, wędrowałem po Imperium, broniąc tej krainy przed wrogami.
Gdy dotarłem do Gór Szarych, był to nowy etap w moim życiu. Od
tamtej pory pomagałem krasnoludzkim osadom podobnym do moich w obronie
przed goblinami, ale spotykałem także groźniejsze kreatury, jak ogry i
trolle. Zyskałem niezwykłą sławę w rejonie Przeskoku i Gór
Szarych.
Po raz kolejny spotkałem tajemniczego wędrowca,
który tym razem naznaczył mnie tatuażami. Dowiedziałem się, że
są to runy, które dawniej znajdowały się na pancerzach moich
przodków, a także runy Grimnira. Od kiedy moje ciało zostało
pokryte tatuażami, nie używałem żadnego innego pancerza. Z resztą byłby
mi zbędny, gdyż runy te mają moc ochronną, o której działaniu
przekonałem się niejeden raz...
Gdy obeznałem się w
szlakach, zostałem przewodnikiem w Górach Szarych i Przeskoku.
Zdobyłem dzięki temu dużą ilość pieniędzy, ale nadal nie odkupiłem
swojego honoru. Przyjąłem nowe imię - Dronkrag Niepokonany. Te imię
poczęło znaczyć niemało w regionie, w którym spędziłem dużą
część swojego życia i większość ludzi z tamtych okolic poznaje mnie po
samym przydomku. Mimo to moja sława jest mi zbędna. Oddałbym wszystko,
co posiadam, w zamian za zmazanie win z mojego imienia.
Tak
więc, podróżnicy, opowiedziałem wam swoją historię przy kuflu
tego dobrego piwa. Myślę, że prędko o mnie nie zapomnicie, a wręcz
przeciwnie, jeszcze się kiedyś spotkamy, może ramię w
ramię walcząc z orkami?
PS. Artykuł pisany, by pokazać niektórym MG i graczom, że zabójca trolli nie jest tylko bezmyślnym mięsem :).
Autor: BLACKSouL
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.