- Widzę ją! - krzyknął strażnik celując mieczem w małą postać biegnącą wzdłuż palisady. Sześciu innych uzbrojonych w długie, ostre miecze mężczyzn pobiegło co sił w tamtą stronę. Drewniany mur zasłaniał światło księżyca, więc dwóch z nich rozpaliło szybko pochodnie. Strażnicy rozglądali się w około ale nikogo nie zobaczyli. Nagle usłyszeli ujadanie psa dwa domy dalej. Ruszyli pędem z nadzieją schwytania dziewczyny. Jest!
Opierała się o ścianę szukając czegoś spiesznie w plecaku około 20 metrów od nich. Jeden z mężczyzn upadł ciężko na ziemię gdy przywiązany do budy czarny wilczur złapał go zębami za łydkę.
- Puszczaj diable! - warknął do psa, próbując się uwolnić z potężnego uścisku.
Reszta zbrojnych nie miała czasu na pomaganie przyjacielowi, gdyż uciekinierka wyciągnęła z plecaka linę z kotwiczką i jednym celnym rzutem zaczepiła ją o kraniec palisady. Już prawie przy niej byli, lecz ta szybko i zwinnie wspinała się już do góry. Strażnik, któremu pierwszemu udało się dobiec złapał się liny i zaczął wspinać się za nią. Niestety dla niego dziewczyna szybko dotarła na górę i uśmiechnęła się do niego złowieszczo. Obiema rękoma zaczęła majstrować przy kotwiczce. Nie trzeba być nadto sprytnym by zrozumieć co kombinuje. Przestraszony strażnik nie zastanawiał się długo w którą stronę się wspinać. Zaryzykował co sił pnąc się w górę. Już tylko parę metrów- pocieszał się w myślach. Na próżno.
Chwilę później, razem z liną leżał nieprzytomny na ziemi.
Zadowolona z siebie Lizer, patrzyła z góry na leżącego strażnika i jego kompanów łypiących na nią groźnie. Przez chwilę napawała się zwycięstwem pokazując im swoją nowo nabytą zdobycz. Błękitny szafir błyszczał w jej dłoniach a niziołczyca obserwowała jego cudowny blask. Schowała go troskliwie do kieszeni i odwróciła się.
- Cholera! - krzyknęła gdy zdała sobie sprawę jakie głupstwo popełniła. Zamierzała zejść po drugiej stronie muru, lecz przecież nie miała liny! Strażnicy chyba zrozumieli powód jej zażenowania bo trzech z nich sięgnęło po łuki a trzech innych pobiegło w stronę oddalonych schodów. Nie miała wyjścia, też rzuciła się w tamtą stronę z nadzieją, że uda jej się dotrzeć tam pierwszej i uciec. Parę strzał świsnęło jej nad głową. Biegła co sił, lecz po chwili wrogowie już byli na schodach. Sięgnęła po swoją kuszę, lecz zawahała się. Gdy kupowała tą morderczą broń obiecała sobie, że nie użyje jej przeciwko nie-złym ludziom. Oni tylko wykonywali swój zawód.
- Niedobrze - pomyślała chowając kuszę. To nie broń ją zawiodła. Strzały znów śmignęły, uchyliła się. Szukała drogi ucieczki. Jeśli skoczy w dół z całą pewnością się połamie. Strażnicy już się zbliżali. Wtem zauważyła swoje jedyne wyjście.
Przy jednym z domów stał wóz pełen siana. Lizer nie kwestionowała swojego szczęścia. Skoczyła. Wylądowała miękko i szybko się otrzepując wyskoczyła z wozu. Zrezygnowała z zamiaru wydostania się z miasta, musiała się gdzieś ukryć.
- Zamknij się - krzyknęła do szarpiącego się z psem strażnika, kopiąc
mężczyznę w tyłek.
- Co to za hałasy? - rzuciła starsza kobieta, wychodząc na ganek-Ares! Chodź tu do mnie kochanie.
Wilczur puścił uchwyt i podskoczył do swojej pani, łasząc się u jej nóg. Starszej pani zdawało się, że widzi jakąś małą postać kryjącą się w cieniu. Przetarła oczy, lecz nie ujrzała nikogo. Po chwili przybiegła reszta strażników.
- Gdzie ona jest? - rzucił jeden do pokracznie wstającego kompana.
- Nie wiem, uciekła - szepnął z rezygnacją trzymając się za ranną nogę.
- Hi h - zachichotała cichutko Lizer zza drzwi stodoły. Ułożyła się wygodnie na sianku i wyciągnęła szafir oglądając go z każdej strony. Podrzucała go sobie raz po raz ręką.
- Mam nadzieję, że jesteś tego warty.
Elwood kroczył dumnie przed siebie leśnym traktem, nucąc pod nosem jakąś melodyjkę. Krasnolud miał długą, nieuczesaną, rudą brodę zwisającą mu do pasa. Szedł w srebrnej, błyszczącej kolczudze, która z każdym krokiem szeleszczała tak głośno, że pobliskie ptactwo i zwierzyna czmychała czym prędzej szukając schronienia. Na plecach przyczepiony miał okazały topór bojowy i drewnianą tarczę.
- Pora na małe śniadanko - rzekł radośnie, wyciągając z kieszeni trzy brudne jabłka. Usiadł na kamieniu konsumując owoce. Nagle usłyszał tętent kopyt zbliżający się w jego stronę. Stanął na drodze by się lepiej przyjrzeć.
- O! Kuń!
To nie był koń. Na czole zwierzęcia widać było lśniący róg. Wtem, Elwood zauważył, że jednorożec przed kimś ucieka. Po chwili ujrzał grupę czterech goblinów z małymi łukami. Gdy zwierzę przebiegało koło Elwooda padło bezsilnie na ziemię z tuzinem czarnych strzał w boku. Gobliny biegły ku leżącemu koniu ciesząc się na myśl o tak pysznym śniadaniu. Jakież było ich zdziwienie gdy ujrzały rudego krasnoluda szarżującego ku nim z obłędem w oczach. Pierwszy z nich nie wyhamował i padł stratowany butem wściekłego brodacza. Reszta błyskawicznie straciła apetyt i rozpierzchła się na wszystkie strony między drzewa. Świst! Dwóch padło od rzutów małymi toporkami, które wbiły im się w plecy. Ostatni z nich podczas biegu krzyczał przeraźliwie więc Elwood nie miał problemu ze zlokalizowaniem go. Dopadł go na leśnej polance kilkanaście metrów dalej łamiąc mu kręgosłup trzonem topora.
Gdy wrócił na szlak wyciągnął swoje toporki z martwych ciał i podszedł do leżącego zwierzęcia.
- Zabił żem ich wszystkich - rzekł dumnie przykładając zakrwawione ostrze swojego topora do oka jednorożca. Ten prychnął bezradnie w bólu.
- Sądzisz, że to go uratuje? - rzuciła gniewnie młoda, urocza elfka wychodząc zza drzewa. Krasnolud podniósł topór i spojrzał swoimi podejrzliwymi oczami na uzbrojoną w długi łuk kobietę, była ubrana w zieloną szatę ozdobioną wielobarwnymi kwiatami.
- Nie jestem goblinem tylko elfem - dorzuciła widząc groźne spojrzenie krępego rudzielca.
- Nie widzę wienkszej różnicy - parsknął w odpowiedzi - Jakżeś taka mondra to
go ulecz.
- Najpierw pomóż mi wyciągnąć te strzały.
- Nie bendem pomagać elfom - rzucił odwracając się na pięcie.
Efka westchnęła.
- Jeśli wszystkie krasnoludy we Flanaess są takie pomocne jak ty to dziwię się, że wasza rasa jeszcze nie wyginęła.
Toporek wbił się całym ostrzem w ziemię centymetr od jej stopy.
- Jeszcze jedno słowo na temat mojego ludu a stanę się ostatnim krasnoludem, którego poznałaś!
Elfka uśmiechnęła się ironicznie i bez słowa zabrała się za wyciąganie strzał.
- Coś takiego! Gobliny, elf i ten głupi kuń. Nie macie co robić tylko psuć mi dzień - parsknął i szybkim krokiem ruszył dalej przed siebie.
Lizer uniosła kuszę celując uciekającemu między drzewa goblinowi w plecy. Po wduszeniu spustu bełt śmignął zagłębiając się do połowy w skórze potwora. Agonalny krzyk i odgłos upadku utwierdził dziewczynę w przekonaniu, że załadowanie kolejnego pocisku nie będzie potrzebne. Rozejrzała się dookoła czy żaden goblin nie zamierza powtórzyć natarcia lecz każdy z nich leżał na ziemi z przynajmniej jednym sterczącym bełtem. Ruszyła w stronę szlaku gdzie zostawiła swojego małego konia. Po dwóch minutach była już prawie na miejscu. Wtem ujrzała, że przy jej wierzchowcu stoi jakaś krępa postać. Roztropnie schowała się za krzakiem i przyjrzała się dziwnemu osobnikowi. Krasnolud! Rudobrody, przeklęty krasnal! Stał i grzebał w jej plecaku! Instynktownie sięgnęła do kieszeni. Cholera!- zganiła się w myślach. Gdy ruszyła za goblinami zapomniała wziąć ze sobą szafiru! Zganiła się ponownie przeklinając raz po raz swoją nieostrożność. Znając zamiłowanie krasnoludów do drogocennych klejnotów wyciągnęła z pochew swój krótki miecz i sztylet. Zmitygowała się jednak gdy ujrzała wiszący groźnie na plecach krasnoluda topór.
- Oo! - usłyszała pełne radości zdumienie brodacza. Genialnie- pomyślała-Już nigdy nie odzyska swojej własności. Ogarnęła ją fala szczęścia gdy zauważyła, że powodem radości krasnoluda jest butelka czerwonego wina, którą Lizer ukradła podczas jej ostatniego pobytu w karczmie. Tu ujrzała swoja szansę. Musi odciągnąć krasnoluda od swojego konia by nie dojrzał schowanego w małej kieszeni jej plecaka zawiniątka z szafirem.
- Hej, to moje wino! - krzyknęła wychodząc zza krzaków udając, że dopiero teraz zauważyła krasnoluda.
- A to niespodzianka! - ryknął z uśmiechem przybysz zakręcając pospiesznie korek. Rozszerzył wilgotne usta jeszcze bardziej - Jakżem zobaczył tego kunika to pomyślałem co by mu dotrzymać towarzycha i go tentego... Popilnować.
- Przy okazji mnie ograbiając? - dorzuciła dziewczyna ciesząc się w duchu, że krasnal nie jest wrogo nastawiony a na dodatek ona góruje nad nim w rozmowie.
- Ograbiajonc? Co ty godosz?! Taki szlachetny i poczciwy krasnolud jak ja nigdy nie posunołby się do złodziejowania! Żałujesz bidnemu, zmenczonemu wojownikowi odrobiny picia?
Złodziejkę coraz bardziej bawiła rozmowa z brodatym jegomościem. Dobrze widziała jak krasnolud przeszukuje jej plecak a na dodatek wcale ale to wcale nie wyglądał na zmęczonego wędrówką. Już miała zamiar kontynuować dialog lecz nagle do ich uszu dotarł kobiecy krzyk.
- W co ten gupi, chuderlawy elf się tera wpakował?- rzekł krasnal trafiając się otwartą dłonią w twarz.
Wielki ponad dwumetrowy ogr wziął zamach swoją ogromną maczugą w dół wzbijając w powietrze masę kurzu. Nalio udało się w ostatniej chwili odskoczyć i wysłać jedną szybką strzałę w grubą pierś ohydnej kreatury. Ten nawet się nie wzdrygnął, złapał swoją drewnianą pałkę oburącz podnosząc ją powoli do ataku. Elfka szybko złapała się gałęzi drzewa, podciągnęła się i skoczyła na następną gałąź. Siedziała teraz dwa metry nad głową ogra. Potwór zaczął niuchać nosem w poszukiwaniu kobiety. W odpowiedzi poczuł lekkie ukłucie w głowę. Wyszarpnął sobie wściekle pierzastą strzałę i odrzucił ją w bok, to samo zrobił z drugą przyczepioną do piersi. Spojrzał w górę starając się wypatrzyć długi łuk należący do jego potencjalnego obiadu, lecz szata elfki świetnie wtapiała się w otoczenie i kiedy łuczniczka ponownie zwolniła cięciwę nie udało mu się wypatrzyć skąd wyleciał pocisk. Wtem do jego małego móżdżku wpadł genialny pomysł. Uśmiechnął się ukazując żółte, śmierdzące zęby i złapał oburącz swoją pałkę biorąc głęboki zamach. Nie bacząc na kolejną strzałę wbitą w kark wycelował w gruby pień. Silne uderzenie prawie przewróciło drzewo na którym siedziała Elfka. Tak czy inaczej łuczniczka spadła z impetem na twardy, trawiasty grunt. Leżała teraz bezbronnie plackiem na ziemi szukając ręką łuku. Niestety broń uwiesiła się pechowo gałęzi i została na drzewie. Przeklinając swój pech Nalio chciała odczołgać się w bok, lecz poczuła w plecach paraliżujący ból a jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Gigant już był przy niej wymachując raz po raz śmiercionośną pałką. Wyobraziła sobie siebie w postaci krwawej plamy na ziemi. Nie chciała umierać. Zamknęła oczy.
Ogr podniósł wysoko swoją broń wykrzywiając usta w obrzydliwym grymasie uśmiechu. Nagle ostry jak brzytwa topór wbił mu się głęboko w nogę. Ryknął przeraźliwie i odwrócił się by ujrzeć Elwooda kryjącego się za trójkątną drewnianą tarczą.
- Ja szczaję goblina. Ale łogr? - parsknął krasnolud. Potwór cofnął się zaskoczony nieomal nadeptując na półprzytomną Nalio. Wziął rozbieg i z całej siły walnął maczugą od dołu w tarczę krasnoluda. Twarde dębowe drewno rozleciało się na kawałki a Elwood poszybował kilkanaście metrów do tyłu. Uderzając z impetem o ziemię krasnolud zrobił fikołka i jakimś cudem wylądował na nogach.
- O żesz ty parszywy - warknął, szarżując ponownie w stronę potwora. Ogr postanowił zrobić to samo i ruszył w szaleńczym biegu naprzeciwko twardemu wojownikowi. W bitewnym szale nie poczuł lekkiego ciężaru na karku. Lizer skrzyżowała mocno nogi na chropowatej szyi potwora i wyciągnęła miecze. Lśniące ostrza zabłysły ogrowi nad głową jak wyrok. Wyhamował, lecz po chwili oba krótkie ale skuteczne ostrza wsunęły mu się po rękojeść w głowę przebijając czaszkę i dosięgając mózgu. Gigant uderzył z łoskotem o twardy grunt wydając z siebie ostatnie tchnienie kiedy łotrzyca odbiła się od jego pleców i wylądowała gładko na nogach. Wyciągnęła szybko swoje miecze z wielkiego cielska i podbiegła ku rannej elfce.
- Masz wypij to- odparła wlewając zawartość magicznego eliksiru do jej ust. Nagle źrenice wojowniczki elfów zwężyły się w przerażeniu.
- Niedobre? - spytała Lizer, lecz sekundę później zrozumiała strach dziewczyny. Z tyłu dobiegł ją szaleńczy krzyk krasnoluda. Niziołczyca pospiesznie odciągnęła ranną na bok bo zaraz przez miejsce, w którym przed chwilą leżała przebiegł Elwood trzymając uniesiony w górę topór. Oczy miał zamknięte i w szaleńczym biegu i krzyku pognał dalej. Ranna elfka obejrzała się.
- Zatrzymaj go bo zrobi sobie krzywdę- wyszeptała.
- Niech sobie biegnie. Nie ma się co martwić o krasnoluda, jest twardszy niż myślisz.
- Ha ha! Myślałeś co dasz radę sile krasnoludzkiej szarży?! - ryknął Elwood stojąc dumnie na cielsku martwego ogra. Nalio siedziała przy nieżywym jednorożcu masując go delikatnie dłonią po szyi. Ten, mimo że potwór zmiażdżył mu bok nadal zachował swoje osobliwe piękno, które urzekło również przypatrującą się uważnie łotrzycę.
- Ruszam do Balmund, mam tam ważną sprawę do załatwienia- odrzekła przypominając sobie o klejnocie który zostawiła razem ze swoim koniem
- Elwood skocz szybko po mojego konia. Nie chcę, żeby i jego dopadły potwory.
- Obiecałaś mie wino - przypomniał jej naburmuszony krasnolud.
- Nie zapomniałam, o tym ale wino zostało razem z moim wierzchowcem. Proszę, idź i weź je sobie, ale wróć tutaj - odrzekła - A tak właściwie to gdzie ty się wybierasz? - dodała, kładąc akcent na zaimek osobowy.
- Idem do miasteczka nieopodal co je nazywają Fiołkowe wzgórze. Jako wyborny najemnik dostałem rozkaz by znaleźć i ubić łotrzycę, która ukradła jakiś klejnocik - skierował zamyślony wzrok ku Lizer - Skubana! Musi być dobra skoro za jej głowę moja sakiewka wzbogaci się o dwieście złociszów.
Dziewczynę przeszedł po karku lodowaty dreszcz. Dziękowała w duchu, że wędrowała w przebraniu. Jej przygoda mogłaby się szybko skończyć gdyby krasnolud ją rozpoznał lub chociażby zaczął coś podejrzewać. Podniosła wzrok.
- Życzę szczęścia- odrzekła, lecz Elwood już pognał ku upragnionemu napojowi. Odwróciła się w stronę Nalio obserwując ją dokładnie. Elfka była ciężko posiniaczona a każdy ruch sprawiał jej ból.
- Nie martw się, wsadzimy cię na konia i zabierzemy do Balmund. Tamtejsi klerycy świętotarczowi na pewno zajmą się twoimi ranami. Nalio uśmiechnęła się po czym zamknęła zmęczone oczy.
Chwilę później wrócił uśmiechnięty od ucha do ucha Elwood, prowadząc za uprząż małego konia. Lizer zerknęła na pustą butelkę w ręku krasnoluda lecz nie mogła dopatrzyć się w jego ruchach i zachowaniu jakiejkolwiek zmiany. Nie wiedziała czy to przez sławną w całym Flanaess krasnoludzką odporność czy może dlatego, że od kiedy go poznała Elwood przez cały czas sprawiał wrażenie pijanego.
- Nom, na mnie już pora, praca czeka. Ruszam co by wam tu już nie przeszkadzać - rzekł odwracając się na pięcie.
- Ej, a co z nią? - niziołczyca wskazała na ranną elfkę. Wojownik przyjrzał się leżącej drapiąc się po głowie.
- Wyliże się... Jeśli dotrzecie na czas do Balmund.
- No właśnie! A co jeśli w okolicy czai się następny ogr? Bez twojej niszczycielskiej szarży sobie nie poradzę. Proszę, chodź z nami. Zresztą spójrz na swoją tarczę - rozbita w drobny mak. W mieście kupię ci nową.
Elwood rzucił spojrzenie na leżące gdzieniegdzie kawałki drewna.
- Cholipcia, moja bidna tarcza... - jego niemal obłędne oczy posmutniały.
- Dobra kobity. Ruszamy w drogę!
Autor: Chomik
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.