Tawerna RPG numer 81

Krzywe zwierciadło

Rozdział IV

Noc już dawno okryła swym płaszczem Skośmitrawę. We wszystkich ruderach zgasły światła. We wszystkich, z wyjątkiem jednej.

Sześć osób ganiało się w niej wokół kominka. Jedna z nich mówiła dobitnym szeptem, aby wszyscy słyszeli, a reszta wioski się nie obudziła:

- Dajcie mi spokój, klienci, nie ma więcej pizzy! – po czym wskoczyła na rzeźbioną komodę, strącając z niej trójwymiarowy model chomika i kilka fiolek o nieprzyjemnie pachnącej zawartości. Spadły one na jedną ze ścigających osób. Gęsta ciecz barwy czerwonej spłyneła po zielonkawej twarzy owej postaci, upodabniając ją do kogoś, komu wylano na twarz...

- Mój ketchup! Z czym ja teraz będę jadł moje sardynki? – jęknął załamany Eustachiusz. – Zapłacisz mi za to, plugawy hobbicie! Nie po to cię wskrzeszałem, żebyś mnie pozbawiał takich frykasów jak sardynki z ketchupem! – to powiedziawszy, rzucił się w pogoń.

- Uspokójcie się, pasibrzuchy! – warknął hobbit. – Restauracja jest zamknięta w godzinach nocnych... – przerwał, gdyż musiał uchylić się przed wypchanym pterodaktylem. Niestety, potknął się o taboret, zrobił fikołka pod stołem i wylądował w okolicach szafy.

- Dobry rzut, Juling! – pochwalił Helmut. - Już prawie go mamy!

- Przestańcie, wy bandyci jedni! Zostawcie mnie w spokoju! – błagał hobbit. – Powiedzcie waszemu szefowi, że wcale nie ukradłem przepisu na pierogi ruskie! Dostałem go od Świętego Mikołaja!

Dosyćććć – syknął Tranzystor zmieniając się w anakondę. Podpełznął do przerażonego hobbita i owinął się wokół niego, uniemożliwiając mu dalszą ucieczkę.

- Ha! Słuchajcie. Mamy gada! No co ty, Tranzystor, nie sycz tak, miałam na myśli jego, a nie ciebie. No już. Tak więc: MAMY GADA! – wyszeptała złowrogo Fotosynteza. – Zaraz poczujesz, czym jest gniew kobiety uwalonej ketchupem!

- Taak, tak. To na tyle formalności – ziewnął Helmut. – Żeby nie rozbijać łajna na atomy, przejdźmy do konkretów. Czego ty tu robisz i kto tu szukasz... eee komu, ee co, to znaczy.. Jak masz na imię, synku? – zakończył z ulgą, zwracając się do hobbita.

Niziołek spojrzał na niego spod byka.

- Mam na imię Ser. Pochodzę z szanowanej hobbickiej rodziny Gastronomicznych, z dynastii Śniadaniowych. Wraz z moim bratem, Chlebem, mieszkaliśmy i często eksperymentowaliśmy w kuchni. Bez podtekstów. Pewnego razu, kiedy byliśmy sami w domu, przyrządzaliśmy bakłażany gotowane w majonezie. Usłyszeliśmy wtedy dziwny, chrapliwy głos dobiegający z toalety. Zrozumieliśmy pojedyncze słowa: „Chleb z Serem”, „więcej kanapek”, czy „dawaj żryć ty mordo nieumyta”. Obaj z Chlebem byliśmy przerażeni. Niewiele myśląc, rzuciliśmy się do ucieczki. Coś, co chciało nas dorwać, było niezwykle głupie. Dopiero kiedy dobiegliśmy do sklepu spożywczego na końcu wioski, zaczęło piszczeć: „Ser jest mój, zjem go sam i rzeźbi mnie to, jeżeli ktoś mi spróbuje przeszkodzić”. Z tej dziwnej wypowiedzi zrozumiałem tylko, że to coś chce nas spożyć, tak więc dodaliśmy gazu. Niestety, Chleb jest czy może był – tu Ser chlipnął donośnie, obsmarkując sobie przy okazji cały fartuch, który dawno już nie widział wody. Widniały na nim ślady po wielu kuchennych eksperymentach, pamiętające chyba bitwę pod Sztumem, kiedy to legendarny król Szwabii Hildegard I zdobył miasto i ustanowił je swoją stolicą. Ale wracając do opowieści Sera. – Chleb był okrągły niczym kulka, dlatego szybko się zmęczył i został w tyle, ponadto był cały upaprany w majonezie, co spowolniało jego ruchy. Ja tylko myłem bakłażany, więc nie miałem takich problemów. Jak się rozpędziłem, nie mogłem się zatrzymać, bo – nie odbiegając od tematu – tu roześmiał się z powodu, wyrafinowanego, w swojej opinii, żartu - byłem testerem odrzutowych skarpetek, to dotarłem aż do lasu. A potem coś mnie pierdyknęło i obudziłem się tutaj – zakończył Ser wzdychając – gdybym tak wiedział, co się stało z Chlebem...

- No, co o tym myślicie? - zapytał Tranzystor.

- Proszę szanownego towarzystwa, moim skromnym zdaniem tym stworem który zaatakował Sera, był jakiś rachan. Ostatnio pełno się tego plugastwa rozpleniło. One żyją tam, gdzie ktoś robi sobie kanapki z serem. Wystarczy, że ukroisz plasterek, pacniesz na chlebie, a tu PACH! – klasnął (i pokręcił biodrami) dla wzmocnienia efektu. - I już nie ma. Być może jakiś rachan wpadł do rury, którą odprowadzacie nieczystości i wynurzył się w kiblu. Pławił się w nim w najlepsze, gdy usłyszał jak rozmawiacie o jedzeniu, ee, to znaczy jak mówicie sobie po imieniu. To mu wystarczyło – Helmut zrobił minę uczonego profesorka.

- Ekhem – chrząknął hobbit. – Ja chciałem przeprosić tą zieloną panią, że wylałem na nią ketchup i podziękować wam za to, że mnie wskrzesiliście. - Fotosynteza skrzywiła się i wyruszyła na poszukiwanie czegoś, co ułatwiło by jej doczyszczenie się.

- Wiecie, to normalne po wskrzeszeniu – odezwał się Eustachiusz. – Mówiłem, że on będzie wyglądał jak majtki owinięte na lince od prania. To się różnie objawia – uśmiechnął się życzliwie do Sera.

- No cóż, myślę że już mu przeszła szajba – parsknął Juling, zapalając skręta. – Weźmiemy cię ze sobą i pomożemy ci poszukać Chleba, jak chcesz. A teraz chodźmy już spać.

W chwilę później, leżąc rzędem na podłodze, zasypiali kolejno, a ostatnim dźwiękiem który słyszeli była skoczna melodia kołysanki, granej im przez Helmuta na bałałajce.


Gdy słońce wzeszło, byli już w drodze. Eustachiusz, żegnając się z nimi, ofiarował im zestaw pigułek odchudzających, tak więc nie narzekali na głód. Juling po raz ostatni odwiedzil pannę Kotlet przed podrożą i dostał od niej globus, kompas, mapę, busolę i dwudniowy zapas kotletów w proszku. Wszystko układało się wspaniale. Drużyna szła, podśpiewując wesoło nieprzyzwoitą piosenkę o pewnej mieszczce, która poszła do sklepu nabyć pasztet na fakturę, a niegodziwy sprzedawca wepchnął jej ziemniaki. Jeśli ta piosenka miała kiedykolwiek jakąś linię melodyczną i rytm, to kompania zatuszowała ten szczegół tak, że gdyby ich skrzeczenie usłyszał jej twórca (piosenki, nie drużyny), to pewnie strzeliłby sobie w łeb.

Po dwóch dniach przebierania nogami i spania w kartonowych namiotach z ekologicznego papieru toaletowego z liści hibiskusa™, stanęli przed drzwiami ostatniej karczmy, na skraju Mrocznego Pola Kukurydzy. Karczma nazywała się „Pod Przegryzionym Kablem od Komputera”. Helmut Żeglarz obrzucił ją niechętnym wzrokiem. „Ci dzisiejsi karczmarze wymyślają coraz głupsze nazwy dla swoich zajazdów.” -pomyślał - „Nie zdziwiłbym się, gdybym za parę lat spotkał tawernę „Pod Zużytym Papierem Toaletowym”. Phi! Chyba źle mi zrobiło spanie w tych namiotach”.

Mimo podejrzanej nazwy, podróżnicy postanowili spędzić w tej karczmie ostatnie, pełne spokoju chwile przed wejściem do strasznego lasu. Największy entuzjazm wzbudził w nich karczmarz, który nosił, podobnie jak kelnerki, różowy szlafroczek z nazwą karczmy. Ponadto na czole miał plakietkę z napisem BOSS, a wszyscy zwracali się do niego per Pi eM, który to skrót oznaczał „Przepalony Monitor”.

Wszystkie miejsca były zajęte, wolny był tylko stolik koło ściany. Tam też postanowili usiąść. Przy tym samym stole siedzieli dwaj zacni mieszkańcy wsi. Każdy z nich miał mordę nalaną jak zlew i czerwoną niczym zachodzące słońce. Powodem był zapewne nadmiar tutejszych trunków. Prowadzili oni niezwykle kulturalną i inteligentną rozmowę:

- Butstart, ty idioto grawitacyjny! Mówiłem ci, że to wina hydrostatyki wektorowej – krzyczał jeden z nich.

- Zamknij się Metronom, ty skompresowany żołędziu! Wiesz dobrze, że to przez relacyjną bazę danych w głównym komputerze Bin Ladena!

- Akurat. Teraz to już bez różnicy, zginiemy wchłonięci przez oddziaływania elektrostatyczne! Dylatacja bieguna magnetycznego stworzy menisk wklęsły doprowadzając do resublimacji kartofli na każdym polu!

- Eee, przepraszam, o czym panowie mówią? – wmieszała się Fotosynteza, zaniepokojona wzmianką o kartoflach.

- O czym? My MIERZYMY! Dzięki mnie możesz wiedzieć, że za 15 minut nastąpi koniec świata! – wrzasnął typ nazwany Metronomem wskazując na swój pęknięty zegarek z Myszką Miki.

- Zalewasz! - parsknęli Fotosynteza i Tranzystor jednocześnie.

To powiedziawszy, odwrócili się od niego - uznali go za wariata (lub fana Backstreetboys’ów). Tymczasem do ich stołu podeszła kobieta trzymająca w wypielęgnowanych dłoniach talerz o dziwnej zawartości. Ubrana była w niezwykle modne, obcisłe, lateksowe ciuchy. Długa spódnica koloru czerwonego w zielone prążki, z rozcięciem aż po biodro, komponowała się z twarzą, umalowaną, jak zdawało się obserwatorom, we wszystkich kolorach tęczy. Miała jasne policzki, które koło nosa przechodziły na kolor brązowy, by w okolicy czoła przyjąć barwę błękitu. Włosy, jak wprawnie ocenił Helmut, utrwalone były pigmentem do konserwacji statków.

- Nazywam się Matylda Ejvon. Jestem konsultantką Ejvonu. Może chcieliby państwo zamówić klej do glazury wygładzający i modelujący uszy? Albo miksturę do czyszczenia świeczników i sztucznych zębów?

„No tak, konkurencja się ujawnia” pomyślała Fotosynteza. Spojrzała na Tranzystora szukając u niego zrozumienia i wsparcia. Bo w końcu był jej wspólnikiem... Jedynym, co ujrzała w jego oczach był... obłęd.

- Och, kupię od ciebie wszystko Matyldo! – powiedział w uniesieniu. - Jesteś piękna niczym cylinder w silniku spalinowym! Twoje usta wytwarzają tak silne pole magnetyczne, że w moich żyłach zaczyna krążyć prąd indukcyjny, a ja sam poruszam się w twoim kierunku ruchem jednostajnie przyspieszonym prostoliniowym. My dwoje pasujemy do siebie jak biegun północny i południowy! Matyldo, proszę, wyjdź za mnie! – Tu zakończył swe płomienne wyznanie wzdychając głośno.

- ŻE CO? Jak śmiesz się tak do mnie odzywać, ty... ty... toniku na pryszcze! Nie wiesz, że mi nie wolno wychodzić za mąż, bo moją jedyną misją jest szerzenie wiary w Krem Na Rozstępy? A masz! – to rzekłwsz, rzuciła w niego zawartością trzymanego w dłoniach talerza. Mazista, lepiąca substancja spłynęła po twarzy niefortunnego amanta, który przypominał teraz swoją wybrankę, mimo iż nie użył swej dopplerskiej zdolności do przemian.

- Co to niby jest? – zdziwił się Juling, testujący w międzyczasie palność kosmetyków i ich praktyczne wykorzystanie w produkcji julingów, zawijając jakieś Sztuczne Brwi W Żelu i Tłuszcz Do Rzęs w chusteczkę do nosa.

- Nie wiem – mruknął Helmut. – Ale moim skromnym zdaniem Tranzystor wygląda teraz, jakby wygrał konkurs kreatywnego spożywania posiłku1.

- Mmm, nawet nieźle smakuje – szepnął Ser, zdrapując dziwną substancję z zasmuconego Tranzystora.

- To jest la Voilá – Matylda odpowiedziała na pytanie Julinga. – Bierzesz tyle mięsa, ile się da i lepisz z tego kulkę. Kulturalni ludzie połykają ją w całości, tylko hołota nie znająca savoir-vivre je po kawałeczku2. Tak nawiasem, to jest ulubione danie pani Voilá, dowodzącej bandą Kulek – zakończyła konfidencjonalnym szeptem.

W tym momencie za oknem rozległ się przerażający huk. A za moment następny. I jeszcze jeden. Pioruny biły jeden za drugim, a niebo zasnuło się czernią.

- Bogowie się gniewają! – przeraził się Tranzystor.

- To przez moją opieszałość Krem Na Rozstępy chce nas utopić! – histeryzowała Matylda.

- Nie świrujcie, to tylko burza. Która zniszczy mi uprawy... – powiedziała z rezygnacją Fotosynteza.

- Nie! To koniec świata! Mówiłem wam, że nastąpi za 15 minut! – krzyknął Metronom.

- To ci się chyba zegarek późni – parsknął ktoś z drugiego końca sali.

Jakimś cudem wszyscy dali wiarę Metronomowi. Zaczęto biegać po karczmie i ją demolować. Kiedy wszystko było już zniszczone i nie było niczego, co można by stłuc lub przewrócić, posprzątano wszystko, „bo kultura musi być” i wszyscy pochowali się po kątach.

Burza trwała trzy dni. Wbrew powszechnej opinii nie była jednak końcem świata. Po prostu była zwykłą burzą, wynikiem gniewu bogów, którzy jak zwykle się o coś pokłócili, a teraz zrobili się głodni i poszli coś zjeść. Nikt nie znał powodów tych kłótni. Nikt poza Julingiem, któremu wyjawił je przypadkiem Rosyjskie Cygaro. Otóż bogowie kłócili się o to, kto z nich nada nazwę spłachetkowi ziemi, który razem ulepili z plasteliny. Byli z tego niezwykle dumni, chociaż w rzeczywistości była to wielka wyspa, przez optymistów określana mianem kontynentu. Otoczona była czterema małymi wysepkami. Nazywano ją na razie Nową Ziemią, jak to zwykle bywa przed nadaniem oficjalnej nazwy. Nie mniej jednak każdy z bogów pragnął ochrzcić ją osobiście, ponieważ oznaczało to jednocześnie zdobycie władzy i dominacji nad pozostałymi bogami.

I tak Syf, twórca wszelkiego brudu, chciał nazwać ową wyspę Śmieć, a otaczający ją ocean Szambo. Jego największy wróg, Domestos, władca czystości, marzył o tym aby geografowie określali ów ocean jako Detergent, a lądy jako Miotła, Ścierka, Szufelka, Wiaderko i Płyn Do Okien. Tłuszczonos, który stworzył tłuszcz, chciał nazwać ocean Gulasz, a główną wyspę Parówka. Są to jedynie trzy przykłady, gdyż każdy z 96 bogów miał własne koncepcje3. W ten sposób, kiedy bogowie nie oglądali akurat TV (głównie Discovery i Cartoon Network) i nie spędzali czasu w swym boskim McDonaldzie, przy zestawach Happy Meal, kłócili się o nazwy. Mieszkańcy ziemi oglądali to jako burze.

Juling postanowił podzielić się wiedzę z resztą kompanii. Kończył właśnie swe opowiadanie, gdy ktoś wybił okno i wpadła przez nie wiewiórka-albinoska trzymająca ogromny puzon. Zaczęła ona trąbić jak najęta, a finiszem była świetna jazzowa solówka. Gdy skończyła, rzekła:

- Mam na imię Jarzębinka. Jestem posłańcem i heroldem bogów, dlatego ogłaszam wam, iż od dzisiaj te ziemie noszą miano Piernikowego Archipelagu, zaś oblewające je wody otrzymają miano Morza Czekoladowego.

- Niemożliwe! – zdziwił się Helmut. – Bogowie się w końcu pogodzili!

- Owszem, skończyli swe waśnie. Cukroliza, bogini słodyczy, zagroziła, że jeśli reszta bogów nie przyjmie jej wersji, to już nigdy nie da im swoich boskich cukierków. Chcąc nie chcąc, musieli się zgodzić, bo przecież każdy je lubi. Tak nawiasem, orzechy w czekoladzie rulez, yeah! Dobra, lecę muszę obiec cały świat i ogłosić to wszystkim! – to mówiąc, złapała swój puzon i wybiegła kominem.

Juling, Fotosynteza, Tranzystor, Helmut i Ser zapłacili rachunek karczmarzowi i wyszli. Czekało ich teraz przejście przez Mroczne Pola Kukurydzy. Był to bardzo stary las, w którym zamiast drzew rosły ogromne kukurydze. Panował tam mrok i ciemności, w których kryły się odrażające potwory, pojawiające się okazyjnie w najgorszych koszmarach. Ów las dawał również schronienie bandzie Kulek. Krążyły pogłoski, że zawarła ona pakt z Insektami i dzięki temu kontroluje Ścieżkę Pomiędzy Łodygami uniemożliwiając handel pomiędzy wschodem a zachodem wyspy.

Kompania szła przez las pełna obaw. Noc musieli spędzić na poboczu ścieżki pełniąc warty na zmianę. Ogniska nie dało się rozpalić z powodu wilgoci, więc wszyscy byli zasmarkani, z wyjątkiem Tranzystora, który na noc zamieniał się w futrzastego bizona. Najbardziej cierpiał Juling, który nie mógł nawet zapalić julinga.

Nie mięli pojęcia, ile dni minęło, kiedy nagle przed ich oczami wyrósł wielki karaluch. Z tyłu za nimi drogę zastąpiła im wielka mucha, brzęcząc złowrogo i stepując do rytmu flamenco. Fotosynteza pierwsza straciła przytomność ze zgrozy, upadając w połowie zwrotki. Reszta chwilę później, gdy zaczynał się refren. Tylko Tranzystor zachował zimną krew. Zmienił się w fioletową krowę i ryknął „Muuu” brzęcząc przy tym srebrnym dzwoneczkiem w rytm IX Symfonii Beethovena. Zbite z tropu Insekty poszły sobie. Helmut otworzył oko.

- Już ich nie ma? – spytał szeptem.

- Ty plugawy oszuście! Przecież zemdlałeś! – zbeształ go Tranzystor, wracając do normalnej postaci. – To ja was dzielnie broniłem przed tymi bestiami, a ty stchórzyłeś? Phi! Miałem cię za odważnego.

- No cóż, ja... potknąłem się o korzeń. Zresztą, przepraszam, że nie byłem dobrym pasterzem. Następnym razem ich załatwię, żeby nie było infantylnych tłumaczeń! – zapewnił. – A wy co? Też sobie odpuściliście, macie nas powyżej nóg i poniżej pleców? Fotosynteza, co się rozkładasz jak krasula na łące?

Driada puściła uwagę mimo uszu i ostentacyjnie się przeciągnęła.

- Szykujesz się do lotu? Miotły jakoś nie widzę – zadrwił okrutnie Helmut. – Pośpieszcie się, łaskawcy, czas nagli. Ruszamy!

Fotosynteza zaklęła. Cała drużyna lubiła wesołego barda, ale jego docinki były irytujące. „Najwyższy czas wypróbować rzodkiewkę moczopędną” - pomyślała mściwie i z tym postanowieniem ruszyła obmyślając przy okazji chytry plan.

[CDN]

Autor: Sentinel & Kenel

1. Podobne konkursy rzeczywiście były organizowane co kilka lat w Szwabii, ojczystym kraju Helmuta. Przystępujący do owej konkurencji prezentowali specjalnej komisji różne nietypowe techniki jedzenia potraw. Zwycięską uznawano za obowiązującą wśród tamtejszej arystokracji. A zwycięzcy mieli naprawdę oryginalne pomysły. Nierzadko wytwornym damom sprawiało trudność skosztowanie szampana przez nos, albo degustacja wykwintnych kotletów polegająca na włożeniu ich do ucha, trzykrotnym podskoczeniu na prawej nodze oraz zawieszeniu ich na szyi. Podobnie było z tańczeniem salsy i jednoczesnym oblewaniu partnera sosem cebulowym. Nie wspomnę już o graniu w wielkopańską koszykówkę główką kapusty. Cóż, mówią, że co kraj, to obyczaj. Zresztą, całkiem ciekawe musiały być tamtejsze bale, oraz nie dające się ominąć day after party, towarzyszący nieodłącznie takim zdarzeniom..^

2. Czyżby kolejny zwyczaj przywieziony ze Szwabii?^

3. Niegdyś bogów była okrągła setka. Niestety, Bimbromir, który uwielbiał obliczenia procentowe, doszedł do wniosku, że najlepsze są w płynie. Pewnego dnia zbudował dziwną, bulgoczącą śmiesznie machinę pełną rurek. Kilka dni później wszystko wybuchło, a o Bimbromirze słuch zaginął. Kolejny był Ptakosław, stworzyciel ptaków. Do dzisiaj szybuje gdzieś nad Piernikowym Archipelagiem, ćwierkając wesoło. Ufo, który miał dziwne powiązania z zielonymi istotami o pięciu antenkach i trąbkach zamiast nosa, któregoś dnia odleciał w kosmos. Pigułek za to, ten sam który wymyślił okrągłe, kolorowe kulki zwane m&m, zbyt często je przedawkowywał. Kiedy to czytasz, pewnie wcina następną porcję albo śni o białych króliczkach. Ponieważ zawsze znajduje się w niekomunikatywnym stanie, bogowie uznali, że nie jest zdolny zajmować się bieżącymi sprawami świata i okolic. Podobno nie bardzo mu to przeszkadza. Nie mniej jednak Ołówek, twórca pionowych kresek, na swoich stu pięknych krechach postawił cztery czerwonego koloru pisząc „zepsuty”, „uszkodzony”, „zajęty” i „niedysponowany”.^

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.