Tawerna RPG numer 80

Wina

12 Lipca, 2006 rok

Doskonały bukiet... Szlachetny osad... Tak. To był dobry rocznik... dla win. Doskonały, będzie się dobrze sprzedawać... podniesiemy cenę...

Ciekawe, niektóre bukłaki są starsze ode mnie...

Zawsze lubiłem przechadzać się po moich winnicach, patrząc jak blask księżyca oświetla je przez małe, okrągłe okienka... lubiłem wtedy patrzeć na niebo i oddychać wilgotnym powietrzem, rozmyślając nad sensem życia...

Ta noc była specjalna. Dziś były moje urodziny... moje czterysetne urodziny.

Pamiętam to jakby się zdarzyło wczoraj... mój pierwszy raz, pierwszy łyk wina, pierwszy prawdziwy przyjaciel, pierwsza krew na dłoniach...

Kim byłem wtedy? Uśmiech pojawia się na mojej starej twarzy gdy przypomnę sobie tego młodzieńca, biorącego pełnymi garściami przyjemność z życia. Kobiety, alkohol, wieczna zabawa... nie musiałem się o nic martwic, mój ojciec był bogatym właścicielem winnic, nasz... jego trunek znany był w całej zachodniej Europie.

Bez skrupułów wydawałem jego ciężko zarobione pieniądze na własne zachcianki, a on cały czas przypominał mi że gdy dorosnę, a jego czas się skończy... przejmę cały interes.

Był czas gdy żałowałem, że nie dostrzegłem wcześniej tego co chciał mi dać oraz tego, co chciał mi już wtedy powiedzieć, lecz nigdy nie zebrał się na odwagę... mój ojciec był twardym człowiekiem.

Teraz, gdy patrzę na to bezchmurne niebo mojej ukochanej Sycylii, wszystko wydaje się takie proste. Lecz gdy spostrzegam zrujnowaną willę w której niegdyś mieszkałem, uświadamiam sobie, że tak naprawdę przemijam, o wiele szybciej niż otaczający mnie świat!

14 Lipca, 1606 rok

Paolo, mój jedyny i najwierniejszy przyjacielu...

Piszę te słowa w panice i strachu przed tym co się stało dwie noce wcześniej, gdy rozstaliśmy się niedaleko domu panny Corenzo, gdzie każdy poszedł w inną stronę. Może uznasz, że wypiłem za dużo trunku u starego karczmarza, lecz mogę przysiąść... ktoś mnie śledził!

Czułem to już w tawernie, lecz zajęty naszymi pięknymi towarzyszkami i kuflami ze złocistym płynem, nie zwracałem na to większej uwagi. Ale do rzeczy - owej nocy, gdy wchodziłem na teren posiadłości mojej rodziny, usłyszałem za sobą dosyć szybkie kroki. Wtedy myślałem iż to ty nicponiu pomyliłeś drogi, lecz gdy odwróciłem się spostrzegłem kogoś innego. Był to mężczyzna, niewiele wyższy ode mnie, lecz chudy jakby nie jadł od miesięcy! Zdaje się, że odburknąłem coś do niego w mym pijackim gniewie, po czym ruszyłem w stronę bramy, modląc się w duchu by mój ojciec chrapał już smacznie w swym łożu. Gdy moja ręka sięgnęła furtki poczułem silny uścisk na ramieniu. Spanikowany natychmiast odepchnąłem napastnika i zanim ten mógł mnie pochwycić, wymierzyłem mu cios pięścią. Rzuciłem się ponownie w stronę furtki, lecz zanim ją otworzyłem, doszedł mnie okropny ból w plecach... Chwilę potem bandyta rzucił się na mnie. Od tamtej chwili nic nie pamiętam, może oprócz okropnego cierpienia którego zaznałem w owym stanie. Było to coś okropnego, jakby ktoś rozrywał moje wnętrzności, jednocześnie próbując mnie nimi nakarmić! Czułem igły pod moją skórą, paląca ciecz wlewała mi się do ust, całe moje ciało pulsowało... No i ten ogłuszający krzyk w mojej głowie, starałem się oddychać lecz nie mogłem... dusiłem się, tonąłem... nie jestem w stanie ci tego opisać, moje słownictwo nie jest na tyle bogate... Lecz wiedz, że już sama myśl sprawia że koszmar powraca... do tej pory to czuję, choć staram się zapomnieć.

Następnej nocy owy mężczyzna obudził mnie w jakiejś obskurnej piwniczce, czułem niepohamowany gniew, lecz o wiele mocniejszy był we mnie strach i oszołomienie tamtymi katuszami.

Nieznajomy zaczął do mnie mówić, wyjaśniać moją sytuację, lecz nic z tego nie rozumiałem. A on tylko mi się przyglądał, a uśmiech nie znikał z jego twarzy...

Teraz gdy minęły już dwie noce, chyba zaczynam rozumieć moje położenie. Paolo! Jestem martwy! Bałem się tej myśli a teraz nawiedza mnie to przez cały czas! Proszę przyjacielu, zawiadom mojego ojca! Błagam pomóż mi!

Twój kompan na zawsze;

Vincenzo

12 lipca, 2006 rok

Nigdy nie dostałem odpowiedzi na ten list. Wtedy myślałem, że Paolo mnie opuścił, uznał za wariata, lecz z czasem... Z czasem zaczynałem rozumieć, podejrzewać co się z nim stało.

Maskarada nie pozwalała na jego egzystencję!

Mój ojciec, mój ukochany rodzic, umarł parę miesięcy później, słyszałem, że w ostatnich słowach nawoływał mnie, prosił bym wrócił do niego... pewnie bredził. Tak, na pewno bredził.

Czterysta lat temu zacząłem iść po schodach w dół... prosto do otchłani... Mój stwórca wyraził się co do tego jasno - musiałem zabijać, żeby utrzymać się przy życiu. Musiałem być potworem... by potworem się nie stać.

Ach tak, mój majątek... Hmm... był w dobrych rękach, wszakże stary, średniowieczny wampir wie jak zarządzać interesem...

15 grudnia, 1621 rok

Stary mężczyzna stojący przy oknie spuścił głowę. Kawałek dalej, przy kominku będącym jedynym źródłem światła w pokoju - gdyż księżyc był za chmurami - siedział na małym taborecie młodo wyglądający mężczyzna. Jego twarz była pokryta nienaturalnymi jak na jego wiek zmarszczkami. I choć w ciemności zakrywającej całe pomieszczenie, nie było tego widać, jego skóra była trupio blada, jedynie okolice ust i oczu zabarwione były lekką czerwienią.

Młodzieniec przeczesał swoje kręcone włosy rękoma i spojrzał się w stronę kominka, a potem na starca stojącego przy oknie.

- A więc mnie zostawiasz? Po tylu latach... Nie wiem czy dam sobie radę.

Drugi mężczyzna odwrócił się... blask ognia rozświetlił jego posępną twarz. Krótkie, jasne włosy, orli nos, ciemne oczy i lekka szparka, gdzie kiedyś były usta.

- Dasz sobie radę. Wiem... bo jesteś z mojej krwi.

Starszy wampir wyszedł cicho z pokoju, nie oglądając się na syna. Gdy dotykał mosiężnej klamki, jego wyblakłe, ciemne oczy powędrowały w stronę siedzącego kompana. Tak... tak będzie dla niego najlepiej, bestia zbyt mocno napierała na swoje więzienie. Nie mógł ryzykować, poza tym nowicjusz był już samodzielny i nie potrzebował mentora.

Jego krew wciąż była gorąca, a on sam zachował wiele z dawnego człowieka... Był jeszcze młody, nie widział zniszczenia jakie wyrządzał...

21 października, 1724 rok

Przysługa za przysługą, intryga za intrygą... Jak ja mam prowadzić spokojny żywot? W ciągu ostatniego stulecia zwiedziłem Rzym, Paryż, Moskwę, Londyn, dziesiątki wiosek i miasteczek, a nawet Nowy Świat. Wszędzie to samo... ten sam, miedziany smak krwi... inni krewni, te same problemy... zaczyna mnie to irytować! Ostatnie lata spędziłem w małym miasteczku na południu Francji. Co robiłem na takim odludziu? Już zapewne się domyślasz... Nie lubię wielkich przestrzeni, całe moje śmiertelne życie spędziłem w mieście. Jeśli dodać do tego tych przeklętych Lupinów... Nie, powód mojej wizyty jest o wiele bardziej zawiły niż może się to wydawać... jak zwykle.

Mój dawny kompan i mentor, Sylwester Delavey, zasłużony członek klanu i wieloletni działacz Camarilli, a przy tym jeden z najbardziej wpływowych i bogatych członków rodziny, dopuścił się zbrodni przeciwko swojemu gatunkowi... Nie pytałem się czego dokonał. Ważna była szansa, jakiej nie miał nikt inny... Któż bowiem znał go lepiej niż ja? Któż znał wszystkie jego słabości, jego najgorsze lęki, jak nie jego własny syn?

Osaczyłem go gdy jeszcze spał... Moje sługi obstawiły wszystkie wyjścia jego sanktuarium...

12 lipca, 2006 rok

Czy żałuję? Być może... Wszystko co kochałem przemijało. Moja nowa istota niszczyła wszystko co spotkała na swoje drodze. Nie bałem się zabijać. Tłumaczyłem sobie że taka jest kolej rzeczy, a mą ręką kieruje przeznaczenie. Na początku to pomagało. Później mówiłem, że jeśli nie on, to ja zginę... Dwa wytłumaczenia na jeden grzech... czyż to nie zabawne? Niszczyłem wszystko co mnie otaczało. Ale w jakim celu?

Teraz stoję tu sam... Od ponad stulecia moimi jedynymi towarzyszami są słudzy, pozbawieni własnej woli, własnej duszy, niewolnicy mej krwi. Czy oszalałem? Czy stało się to czego bałem się gdy po raz pierwszy zabiłem człowieka w głodzie?

1 stycznia, 1876 rok

- Błagam... błagam! Nie pozwól mi umrzeć!

Półnaga kobieta leżała na kanapie, uciskając swoją pierś z której obficie lała się krew, obok klęczał on. Jego oczy świeciły się niczym nocnemu potworowi, zaś po ustach spływało mu jej życie.

- Proszę... ja nie chcę, nie w ten sposób!

Jej płacz i krzyki sprawiały mu pewną satysfakcję, lecz jednocześnie przygnębiały go... Wiedział co musi teraz zrobić. Chciał pokazać tej kobiecie nową drogę życia... drogę mroku.

Była piękną niewiastą, na tyle piękną, że wampir zastanawiał się dlaczego skończyła jako prostytutka. Widział ją... odchodziła, była już niemal gotowa na pocałunek ciemności. Jej długie, proste czarne włosy, okrągła delikatną twarz, mały nosek... Chciał jej i jej życia.

Chwycił ją za szyję i przysunął twarz do swojej, pozwalając otworzyć oczy i przyjrzeć się bestii, która zadawała jej tyle cierpienia. Lecz gdy spojrzał w te zielone oczy, nie dostrzegł tam strachu przed nim, czy chociaż przed śmiercią. Bała się, bo żyła dla innej istoty, prawdopodobnie dziecka. Była całkowicie przygotowana na śmierć, lecz wiedziała że musi zostać.

Jej spokój, jej opanowanie poruszyły wampira. Nie... nie była godna daru...

Wbił raz jeszcze kły w jej pierś, lecz gdy skończył... Nie zamierzał zawrócić jej z drogi ku objęciom śmierci. Zamiast tego usiadł na podłodze i oparł rękę o swoją głowę. Wtedy, tej przeklętej nocy zapłakał po raz pierwszy od kilku stuleci.

12 lipca, 2006 rok

Od lat nie miałem okazji z kimś porozmawiać, czy choćby usiąść w parku i przyjrzeć się ludziom, spacerującym swoimi ścieżkami, czy całującymi się w romantycznym blasku księżyca. Całą swoją egzystencję spędzam w rodzinnej krypcie i jej okolicach, rządząc z cieni całym moim winiarskim imperium.

Co skłoniło mnie do tych przemyśleń? Do tego spojrzenia na różne etapy mojego życia... Ta kobieta? A może mijający czas? Cokolwiek by to było, zaczynam słabnąc, jak niegdyś słabł mój ojciec.

Może to znak że już pora odejść? Ziemia skrywa wiele tajemnic, ale już nie palę się by je odkryć... Odkryłem podczas swojego nieżycia wiele prawd i szczerze mówiąc... wolałbym pozostać nieświadomy.

Sądzę że dla świata umarłem już dawno... czterysta lat temu. Nie trzyma mnie tu już nic, a została tylko pustka.

Wątpię czy więcej o mnie usłyszycie. Wybieram się w ostatnią podróż i nie zamierzam z niej powrócić... Dla tych czasów nie istniałem nigdy!

Autor: Seth

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.