Tawerna RPG numer 78

Krzywe zwierciadło

Rozdział II

Po plecach Fotosyntezy przebiegł dreszcz. Oczy Julinga powiększyły się do rozmiarów koła od roweru. Przed nimi stała pięciometrowa, pomarańczowa krowa w różowe łatki. Na szyi dyndał jej srebrny dzwonek wielkości mikrofalówki...

Juling pomyślał o wszystkich fajkach, których nie zdążył wypalić. Fotosyntezie zrobiło się smutno na myśl, że po niej nikt nie zaopiekuje się już roślinkami z jej plantacji. Łany fasolek zwiędną przez nikogo nie zbierane. Podobny los spotka otręby beztłuszczowe dla hipopotamów. A jej ekologiczny papier toaletowy z liści hibiskusa? Cały jej świat, wraz z nią, zostanie stratowany przez pięciometrową, pomarańczową krowę w różowe łatki.

Nagle pięciometrowa, pomarańczowa krowa w różowe łatki zamieniła się w fioletowego słonia w czarnych okularkach rodem z Matrixa. Słoń spojrzał groźnie na Julinga. Ten z kolei, z chęcią mordu w oczach, wyszarpnął swoją rakietę do tenisa i już brał zamach, aby pacnąć słonia po grzbiecie, gdy tymczasem słoń przemienił się w niego samego. Wtedy właśnie szczęka Julinga znalazła się na ziemi.

- Co to za mutant?? – wybełkotał. W sumie zabrzmiało to jak „Cho to fa mufat ?”, jednak driada i „Mufat” zrozumieli ogólny sens jego wypowiedzi. Ale tylko ogólny.

- SAM JESTEŚ MULAT POPAPRANY RASISTO!! Ja ci pokażę... – to mówiąc ,przemienił się w małego, szczerbatego karzełka.

- Tranzystor! To ty! Jak ja cię dawno nie widziałam... – Fotosynteza rzuciła się karzełkowi na szyję. – To jest Juling, mój przyjaciel i wybawca – driada przedstawiła towarzysza.

- Tą dziką bestię nazywasz przyjacielem? Myślałem że już wyleczyłaś się ze schizofrenii – parsknął Tranzystor.

- Żartujesz! Szczepionka bakteriobójcza z adenozynotrifosforanu wzmacniana pasztetem postawiła mnie na nogi – zapewniła Fotosynteza.

Mniej więcej w tym samym czasie szczęka Julinga wróciła na właściwe miejsce, tak iż mógł normalnie mówić:

- Yaba daba dooo! Co wy tu odwalacie? Co się tu w ogóle dzieje? I co to za cyrkowiec? – wrzasnął w furii, wskazując palcem na Tranzystora.

- Na konopie indyjskie! Uspokój się człowieku! To jest Tranzystor, doppler. Wędruje po świecie w poszukiwaniu różnych osobliwych stworzeń, podgląda je, a potem może się w nie przemieniać. Czasami pomaga mi na plantacji, udając wirtualny strach na wróble – wyjaśniła driada tonem zwapniałego profesorka na jakimś zaściankowym uniwersytecie.

- Aaa, no to trzeba było tak od razu. Co powiecie na małą fajkę pokoju? – zaproponował Juling ugodowo.

- NIEE!! W żadnym razie, idioto, chcesz zanieczyścić środowisko jakimś plugawym dymem ?!?! - oburzona Fotosynteza wyglądała jak wytapirowany chomik, albo wychomikowany tapir, do wyboru. – Jak musisz, to weź w kanał, bo to najbardziej ekologicznie. Tylko pamiętaj, korzystaj z jednej strzykawki, bo jak będziesz co pięć minut wyrzucał i brał nowe, to zmarnują się surowce. Fakt, że można je potem przetworzyć, ale...

- Wyluzuj, Fotka. – Tranzystor ziewnął znudzony. - Chodźmy zobaczyć, co z tym hobbitem.

W tym momencie wszyscy spojrzeli na małą istotkę leżącą nieopodal.

- Biedactwo – driada spojrzała z litością na niziołka.

- Wiecie co? Mam genialny pomysł – Juling postanowił zabłysnąć znajomościami, a przy okazji sprawić, aby reszta zapomniała, przez kogo zginął hobbit.

- Nie, Julingu, nie sprzedamy go na organy wymienne, nie podzielimy się pieniędzmi, nie kupimy za nie julingów i nie oddamy ich tobie, ponieważ to niehumanitarne – wytłumaczyła cierpliwie Fotosynteza.

- Nie to miałem na myśli – odparł wcale nie zmieszany. – Zabierzmy go do Eustachiusza, znanego Cudotwórcy. Na pewno chętnie go wskrzesi w zamian za konserwy rybne – Juling, mimo wszystko, chciał się na coś przydać.

- Obyś miał rację – parsknęła driada.

- A jak nie, to tak cię skopiemy, że ci ptaszek nad głową zacznie ćwierkać – zagroził Tranzystor.

Po tej burzliwej wymianie poglądów, prowadzonej przez światłych ludzi (i nie tylko ludzi) w sposób niezwykle kulturalny, człowiek, driada i doppler (przemieniony w kolorową krowę) z martwym hobbitem na grzbiecie ruszyli w drogę.

Południowe słońce zalewało jasnym strumieniem wąską ścieżkę, którą szli po wyjściu z dżungli. Miało się już ku zachodowi, kiedy dotarli do wioski rybackiej. Był to szary, zapomniany przez wszystkich zakątek, gdzie nawet najstarsi ludzie nie mieli pojęcia, jak on się nazywa. Drużyna z oburzeniem przyjęła fakt, że nie mają halibutów w sprzedaży, w końcu jednak zdecydowali się na wędzonego sztokfisza, za którego driada zapłaciła rybakom środkami na przeczyszczenie z suszonych kalafiorów. Załatwiwszy sprawunki, przekimali się pod najbliższym mostem.

Następnego dnia ruszyli w dalszą drogę. Było już grubo po południu, kiedy dowlekli się do zamieszkanej przez ludzi osady. Było to kilkanaście drewnianych domów, z podwórkami po których szlajały się dzieci, grzebiące w ziemi widelcami (czyżby w poszukiwaniu jedzenia?). Na środku, przy głównej drodze, stała karczma z szyldem, który trudno było odczytać z daleka. Jeden z domów wydawał się być solidniej zrobiony, za to miał dwa razy bardziej zachwaszczony ogródek. Juling poprowadził drużynę w tamtą stronę. Zapukał w nieco koślawe, drewniane drzwi. Po chwili uchyliły się i zobaczyli w nich...

- Witam, moi drodzy – powiedział z uśmiechem długowłosy, zarośnięty typ w glanach i obcisłym, niebieskim, lateksowym kostiumie z plakietką Supermana na klacie. – Co was do mnie sprowadza? – zapytał uprzejmie.

- Cześć Eustachiuszu! – krzyknęli chórem. - Przynieśliśmy ci wędzonego sztokfisza, co ty na to?

Eustachiusz spojrzał drapieżnie na trzymany przez driadę pakunek. Ślinka zaczęła mu ściekać po brodzie, spłynęła po niezbyt wydatnym brzuchu i wsiąkła w ziemię. Gwałtownym ruchem wyrwał Fotosyntezie puszkę z rybą i połknął ją w całości razem z opakowaniem.

- WIĘCEJ !! – warknął groźnie, aż wszystkich w promieniu pięciu metrów ciarki przeszły.

- Spokojnie, dostaniesz więcej. Tylko użyj najpierw swojej mocy żeby wskrzesić tego tu obecnego niziołka – to mówiąc, Tranzystor strzepnął go z grzbietu i przemienił się w typowego wsioka, jakich pełno było w okolicy. – To żeby nie wyróżniać się z tłumu – puścił oko do reszty.

- Taaaak. Więęęęęęcej – syknął zachłannie Eustachiusz. – Wskrzeszę go, ale potrzebuję taśmy klejącej, młotka, śrubokrętu i kilku gwoździ. – To rzekłszy, zatrzasnął im drzwi przed nosem.

- To co robimy? – Fotosynteza spojrzała z nadzieją na towarzyszy.

- Zamknijmy ciało hobbita w lodówce Eustachiusza. Widziałem ją za domem, nieopodal wychodka – zaproponował Juling.

- Ok. Ja z Fotosyntezą pójdziemy do kowala po narzędzia, a ty się z tym uporaj i skombinuj taśmę klejącą.

- Dobra. Spotykamy się tu za godzinę. – ucięła dyskusję driada. – Tranzystor, chodź.

I poszli, każdy w swoją stronę.

[CDN]

Autor: Sentinel

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.