Tawerna RPG numer 77

Alfar

Na pustej ulicy znów dał się słyszeć odgłos kroków. Ktoś nie tyle szedł, co biegł, co chwilę się zatrzymując. I mimo że ów ktoś pragnął nie zwracać na siebie uwagi, wybrał złą chwilę na takie życzenie. Takiej burzy nie było dawno, miasto opustoszało momentalnie. Gdy zachodzące słońce wychynęło wreszcie zza chmur oznajmiając koniec niepogody, skradającej się postaci zostało trochę czasu na samotność. Znów bieg, człowiek przypadł do ściany stajni. W pędzie opadł mu kaptur ukazując długie, brązowe włosy, w niektórych miejscach lekko posiwiałe i twarz mężczyzny w średnim wieku. Oddychał ciężko. Chwilę nasłuchiwał krzyków straży w głębi miasta, jednak nic nie wskazywało na to, że właściciel sakiewki ściskanej w dłoni człowieka zdał sobie sprawę ze straty...

Alfar urodził się w jednym z tych średnich miast, które niby ważne nie są, ale bez nich kupcy mieliby znacznie trudniejszą drogę na trakcie. Jego rodzice byli mieszczanami, gdy chłopiec dorósł stać ich było na posłanie go do szkoły przyzakonnej dla paladynów. Najpierw uczeń kapłana, później giermek, w końcu, po podsumowujących naukach otrzymał godność paladyna.

Mogłem iść wtedy z nimi, myślał. Teraz paradowałbym dalej w zbroi zakonnej, nie musiałbym ryzykować życia dla forsy. Alfar przebiegał ulice, kluczył po zaułkach. W pewnym momencie stanął i przeklął siebie za swoją głupotę. Przed nim, w wylocie ulicy, w głębi majaczył zarys garnizonu straży miejskiej. Zaraz też dobiegł go odgłos bijącego dzwonu z wieży ratuszowej i z głównej strażnicy, niemal w tych samych momentach. Zmiana straż. Zmiana na czujniejsze, wieczorne straże. Mam tylko kilka chwil zanim straże oddadzą wartę i wyjdą w miasto. Muszę z niej skorzystać. Tylko jak stąd wyjść bezpiecznie?!

Życie rycerza światła dobrze mu służyło. W mieście był postrzegany jako uzdolniony, młody i prawy wojownik a kapłani byli dumni z wychowanka. Wkrótce potem został podniesiony do rangi sierżanta batalionu wojennego paladynów. Potrzebni byli młodzi, silni dowódcy, bowiem nadciągała wojna i król wysłał prośbę o wsparcie armii zakonnymi oddziałami. Niebawem wyruszyli w drogę, na starcie z nieprzyjacielem...

Zatrzymał się w cieniu i policzył złote monety. Grube, złote monety. Wystarczy na miesiąc życia we względnym luksusie. Schował wszystko do skórzanej sakiewki. Zdawało się, że dopiero teraz zobaczył sakiewkę. Czarna, skórzana, ze złotym sznurem. Za samą sakiewkę będzie niezły pienišdz. Wreszcie ruszył się z ciemnego kąta w obawie przed czujnym wzrokiem strażników. Przebiegł przez kolejną ulicę. Wiedział, że jest już blisko. Nagle trafił do dobrze mu znanego zaułka i szybko się cofnął. Wiedział, że taka ilość pieniędzy dla biedaków jest życiem, śmiercią, zbawieniem i potępieniem. Gotowi zabić dla złota żebracy leżeli porozkładani na płaszczach i zniszczonych kocach, małe dzieci grzebały patykami w błocie powstałym po deszczu. Naciągnął kaptur, wyjął kilka dublonów z sakwy. Popatrzył na nie jeszcze chwilę, później rzucił w zaułek, w stronę nędzarzy i pobiegł dalej. Trudno. Będę żyć we względnym luksusie tylko trzy tygodnie...

Po zwycięskiej batalii paladyni wraz z kapłanami leczyli rannych, zarówno wroga jak i swych przyjaciół. Nikt nie sprawdzał ile z rycerzy przeżyło, najważniejsza była pomoc medyczna. Alfar wcześniej pogonił za kilkoma uciekinierami wraz z towarzyszem i wracał przez las po nieudanej pogoni. Jeszcze daleko od swych namiotów zobaczyli ogień w głębi lasu, obozowisko. Popędzili konie w tamtą stronę z nadzieją na złapanie nieprzyjaciela. Jednakże byli to bandyci, którym obojętny był los ścierających się stron. Wyrzutki społeczeństwa, banici, przestępcy i grabieżcy z zamiłowania. Towarzysz młodego paladyna padł od razu, gdy strzała przeszyła jego nieosłonięte gardło. Gdy Alfar już sam szykował się na śmierć w walce, herszt bandytów zabronił komukolwiek atakować jeźdźca. Paladyn prędko odjechał do obozu. W drodze przypomniał sobie, że zna tamtą twarz, twarz ich dowódcy. Rozpoznał w niej...

Wróciłem do tego cholernego obozu, pomyślał. Dla przyjaciela z dzieciństwa, dla moich wątpliwości, co do tego, co robiłem. Bo mnie pociągała wolność i ryzyko... Dotarł do wlotu kanałowego. Odsunął pakę, która miała zmylić strażników, otworzył klapę, wszedł do połowy, pociągnął za sznurek doczepiony do skrzynki i zasunął właz paczką jednocześnie go zamykając. Sprytne, pomyślał, zanurzając się w ciemność...

Zabitym towarzyszem paladyna nikt się specjalnie nie przejmował, samym Alfarem za to - owszem, odżałowano go jako doskonale zapowiadającego się rycerza, chlubę zakonu. Wszyscy myśleli, ze obaj polegli w bitwie, a tymczasem jeden z nich żył dalej jako rozbójnik, zabijaka i wysoko postawiony bandyta. Lecz mimo wszystko Alfar został rozpoznany przez jednego z giermków podróżującego wraz z paladynem przez las. Rycerz zginął, jego pomocnik uciekł i doniósł o tym, co widział zwierzchnikom. Wkrótce wysłano grupy paladynów w lasy, bandyci musieli uciekać. Wtedy Alfar się złamał. Nie chciał uciekać z bandytami, póśniej przestraszył się perspektywy kary za upadłość paladyna. Uciekł do innego średniego miasta, sprzedał zbroję, zstąpił do podziemia. Wkrótce do listy nazwisk na listach gończych doszedł też Alfar - upadły paladyn...

Znalazł się w chłodnych kanałach. Wody było więcej niż zwykle, w końcu deszcz był nieprzeciętny. Szedł uboczem, po małym chodniczku, jeśli to można tak było nazwać. Drogę znał na pamięć, tyle lat spędził już pod ziemią... Monety przyjemnie grzechotały przy pasie, gdy skakał z jednego brzegu kanału na drugi. Po upływie prawie godziny dotarł do kolejnej klapy. Była ukryta we wnęce, sama wnęka było niemożliwa do zobaczenia, gdy nie wiedziało się o jej istnieniu. Otworzył ją kluczem i zstąpił do podziemnego świata, przestępców, przemytników i morderców, lecz także nieludzi, kapłanów różnych sekt, szalonych czarodziejów i wielu innych przedstawicieli nie uznawanego elementu społeczeństwa. Ja też do nich należę, pomyślał Alfar. I westchnął.

Pod miastem rozciąga się sieć kanałów, pod nią korytarze, o których władze ani strażnicy miasta nie mają pojęcia. W tym podziemiu, zwanym Piekłem, nie ma zasad poza jedną - wszyscy są podlegli Wylfgurowi. Tajemniczy władca półświatka nie pozwala dojść nikomu innemu do władzy, zresztą nikomu ani to w głowie. Szczątki tych, którzy próbowali strącić Wylfgura z jego stołka leżą na korytarzach, ku przestrodze. Każdy zaufany człowiek może zamieszkać w podziemiach, otrzymuje wtedy klucz do klapy i swój "apartament" (również wraz z kluczem).

Alfar stoczył się do podziemia, nie ma dla niego nadziei na powrót na łono społeczeństwa. Nie jest złym człowiekiem - Robin Hood, który zamiast lasu Sherwood obrał sobie świat przestępców i zwyrodnialców. Mimo wszystko jest wciąż zagubiony w swoim życiu. Jednakże jest świetnym towarzyszem do kradzieży, dobrze zna miasto i jego zakamarki, zna przydatnych ludzi i mimo wszystko - warto jego samego okraść. Ale najpierw trzeba dostać się do Piekła...

Autor: Carchmage

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.