Tawerna RPG numer 74

Październik

I

Mężczyzna stojący na wybrzeżu.
Niedługie, jasne włosy. Płaszcz szary, ozdobny.
Zbierają się chmury.

Zush Vister obserwował, jak drzwi gabinetu otwierają się powoli i jak staje w nich zalękniona postać. Jego spojrzenie powędrowało w stronę stąpającej ku środkowi sali niepewnej, młodej osóbce. Nie potrafił uwierzyć własnym oczom.

Dziewiętnaście lat. Tak miał napisane w dokumentacji. Dziewiętnaście...

Była raczej przeciętnego wzrostu, ale niezwykła chudość jej sylwetki, dodawała jej parę cali. Trudno było powiedzieć o niej, ze jest ładna... Owszem, Zush doszukał się w kształcie jej podbródka, zgrabnym nosie, łagodnej linii ust i brwi swoistej ponętności, która z powodzeniem mogłaby dodać do opisu jej osoby słówko „atrakcyjna”. Nie pozwalał jednak na to fakt, że były to tylko słabe przebłyski cech, które nie do końca udało się wyplenić temu, co uczyniło z tej dziewczyny tak mizerną namiastkę kobiecości. Chuda, zapadnięta twarz, wystające kości policzkowe, szara, ziemista cera i podkrążone, zmęczone oczy, zupełnie matowe i pozbawione życia. Jednak największe wrażenie sprawiały jej włosy - rzadkie i cienkie, całkiem popielate, z jaśniejącymi gdzieniegdzie paskami siwizny. Wyglądała tak, jakby nie spała od co najmniej dwóch nocy.

To była właśnie Litaren. W języku elfów „październik”.

Wiele dzieci przebywających w tym przytułku nazywano podobnie. Często nie udawało się ustalić nazwiska sierot, które tu trafiały, więc nadawano im imiona kwiatów, zwierząt bądź miesięcy. Tak było i z nią. Trafiła tu w październiku, więc nazwano ją Litaren. Proste. Była jedną z setek ofiar szalejącej nieustannie na południowych granicach wojny. Pochodziła zapewne z jednej z tych małych mieścinek, które wciąż palono i łupiono. Miała tyle szczęścia, że w jakiś sposób udało się jej uratować. Niestety, jej rodzicom i sąsiadom owego szczęścia zabrakło.

I właśnie Zush Vister fatygował się tu z bardzo daleka - aż zza morza!- specjalnie dla niej. Dla jednej, dziewiętnastoletniej sieroty z dalekiego południa, jakich było tu wiele... Zbyt wiele.

Mężczyzna przeniósł spojrzenie z dziewczyny, na biurko, po którego lewej stronie stał. Siedziała przy nim Emell, wysoka, tęga, rudowłosa kobieta, o poważnej twarzy. To ona kierowała przytułkiem. Krążyły plotki, że pewnego razu rzuciła w twarz samemu cesarzowi pretensję, dlaczego ten woli wydawać kilogramy złota na utrzymanie przytulisk takich jak to, zamiast po prostu definitywnie zakończyć wojnę. Zush nie bardzo wierzył w takie historie, ale po poznaniu tej pełnej charyzmy kobiety szybko zmienił zdanie.

- Witaj, Litaren - odezwała się dziwnie łagodnym głosem, który nie pasował do jej potężnej postaci. - Usiądź - oszczędnym gestem wskazała stojący przed biurkiem pusty fotel.

Dziewczyna zdawała się nie słyszeć swej przełożonej. Jej rozbiegane spojrzenie błądziło po zasłanym papierami biurku, nagich ścianach i oknie, przez które wlewało się do gabinetu jasne światło poranka. W końcu jednak spoczęło na mężczyźnie. Zush dostrzegł, jak zmrużone i przekrwione oczy Litaren rozszerzają się delikatnie w geście zdziwienia.

A może strachu?

- Litaren - powtórzyła spokojnie Emell, poczym nachyliła się lekko, opierając słusznych rozmiarów biust o blat stołu. - Litaren...

Wtedy dziewczyna jakby się ocknęła, a przez jej zmęczoną twarz przebiegł nagły błysk świadomości. Lekko wygładziła pomiętą zieloną sukienkę i usiadła naprzeciw starszej kobiety. Emell wskazała Zusha.

- Litaren, to jest pan Zush Vister... - zawahała się nieznacznie - ...urzędnik cesarski. Przybył tu z samego Khaof na północy...

- Wiem gdzie leży Khaof, czcigodna Emell - szepnęła Litaren, lekko pochylając głowę i wbijając świdrujące spojrzenie w rudowłosą. - Widziałam wiele... map.

- Tak, tak - Emell zdała się Zushowi nieco zbita z tropu, lecz szybko odzyskała rezon. - Oczywiście, widziałaś. Pomińmy zatem bezcelowe dyskusje i przejdźmy do rzeczy. Zapewne domyślasz się, dlaczego cię wezwałam?

Litaren pokiwała ze znużeniem głową.

- Zapewne, czcigodna, chcesz zapytać mnie o to, o co pytasz wszystkich w moim wieku...

Emell przytaknęła. Litaren westchnęła ciężko i z trudem wstała z fotela. Odeszła parę kroków w tył i przyklękła na oba kolana, dotykając czołem posadzki.

- Czcigodna, wszystko czego pragnę, to zostać tu i służyć wiernie Cesarstwu, poprzez niesienie pomocy skrzywdzonym i sierotom - powiedziała sucho.

Zush rzucił zdziwione spojrzenie Emell. Ta poruszyła się niespokojnie.

- Wstań, dziecko - zawiesiła głos, czekając aż dziewczyna uniesie się z podłogi. - Jesteś pewna? Osiągnęłaś już wiek, w którym możesz decydować sama o sobie. W każdej chwili możesz opuścić to miejsce... Zastanów się dobrze, czy nie lepiej będziesz służyć Cesarstwu pracując dla jego chwały gdzieś na północy...

Litaren uniosła głowę i spojrzała na starszą kobietę jak na małe dziecko, które żyje we własnym świecie pełnym złudzeń i iluzji. Emell zmarszczyła brwi, ale nie wyrzekła ani słowa.

- Jak sobie życzysz, czcigodna... czy mogę już odejść? - spytała dziewczyna słabym głosem. Rudowłosa zabębniła palcami o blat biurka.

- Prześpij się z tym, dziecko. Może za parę dni zmienisz zdanie.

Litaren zgięła się w głębokim ukłonie i skrywając krzywy, przepełniony goryczą uśmiech opuściła gabinet.

- Co pan o tym sądzi, panie Vister?

Zush rozparł się wygodnie na fotelu naprzeciw Emell.

- Cóż, muszę przyznać, że zaintrygował mnie jej przypadek. Odnoszę ponadto wrażenie, że i nasi uczeni będą nią zainteresowani...

- Ale jak pan myśli, co to może być? Nie mieliśmy tutaj nikogo, kto tak by się zachowywał... - przez twarz kobiety przemknął cień.

Zush w zamyśleniu obserwował drzewa rosnące za oknem gabinetu, jednocześnie gładząc podbródek.

- Nie wiem, czcigodna - odrzekł w końcu. - Nie jestem specjalistą i trudno mi ocenić kim jest ta dziewczyna i co doprowadziło ją do takiego stanu. Proszę, niech pani jeszcze raz wytłumaczy mi wszystko... Od początku.

Emell skrzywiła się nieco, głośno wypuszczając powietrze.

- Trafiła tu trzynaście lat temu, w zupełnym szoku. Zwróciłam na nią uwagę, bo jako jedyna ze wszystkich dzieci wcale nie płakała... Nie pamiętam już, z której osady pochodziła, grunt, że wyrżnięto ją w pień! - dłoń Emell, jakby bez udziału jej świadomości, zacisnęła się w pięść i uderzyła w blat biurka. Kobieta, dostrzegając spojrzenie Zusha, spłonęła rumieńcem, harmonizującym z barwą jej włosów. - Proszę wybaczyć mój język, panie. Czasem po prostu nie potrafię...

Zush dał jej znak, by kontynuowała.

- Dziewczynka nie płakała i nie pamiętała nic. Kompletnie nic. Na początku nie było tak źle... - rudowłosa uśmiechnęła się lekko - mała była inteligentna, spokojna, nie sprawiała problemów. Aż w końcu, zaczęły się te noce...

- Noce?

- Wiesz, panie. Koszmary. Jej krzyki, jęki. Dziewczęta śpiące z nią w izbie skarżyły się bardzo. I tak było przez parę miesięcy. Aż potem krzyki się skończyły. Ale Litaren się zmieniła. Przestała się odzywać do dziewcząt, opiekunek. Odsunęła się od życia we wspólnocie. Wszystko robiła sama - Emell przełknęła lekko ślinę. - Prócz tego zaczęła... bać się nocy. Zawsze chodziła spać najpóźniej, by wstawać jako pierwsza. Ciagle zgłaszała się na nocne dyżury przy chorych... W końcu zmęczenie zaczęło być widoczne w jej wyglądzie i zachowaniu. Przysypiała na zajęciach, podczas posiłków, czy w trakcie pełnienia własnych obowiązków. Żadne rozmowy i przekonywania nie pomagały - Emell odrzuciła z twarzy kosmyk włosów. - Martwię się o nią.

Zush w zamyśleniu pogładził podłokietnik fotela, w którym siedział.

- Dobrze zrobiłaś, czcigodna, zgłaszając tą sprawę Cesarzowi. Zajmę się tym. - Powoli, jak gdyby w zamyśleniu, wstał i skierował się w stronę drzwi. - Zostanę tu parę dni i poobserwuję jej zachowanie. Potem zabiorę ją do Khaof.

Emell przytaknęła. Lecz po chwili uniosła jeszcze głowę i mruknęła:

- Panie Vister, proszę obiecać mi jedno...

- Tak?

- Nie pozwoli pan, żeby stała jej się jakaś krzywda.

Zush rzucił jej zamyślone spojrzenie.

- Żegnam, czcigodna - powiedział tylko i opuścił gabinet.

II

Chmury szarzeją bardziej i bardziej... Zbiera się na deszcz.
Morze faluje, wiatr przybiera na sile.
Woda jest zła.

Litaren siedziała pod drzewem, nieopodal roześmianych, bawiących się dzieci. Głowa ciążyła jej bardzo, tak, jakby za chwilę miała zapaść w sen. Ciepłe, letnie popołudnie zdawało się ciągnąć w nieskończoność.

Zush starał się nie uczynić najmniejszego hałasu, mimo to dziewczyna wyczuła jego obecność.

- W czym mogę ci pomóc, panie? - spytała chłodno, nie odwracając się nawet. Zush oparł się o pień za jej plecami. Wiatr bawił się kosmykami jego jasnych włosów.

- Co robisz?

- Muszę pilnować, żeby dzieci nie zrobiły sobie krzywdy. To niebezpieczna gra.

Mężczyzna uniósł głowę i rzucił spojrzenie w kierunku paru chłopców i dziewczynek kopiących nieopodal dużych rozmiarów skórzaną piłkę. W pewnej chwili zabawka przeleciała niefortunnie obok nogi jednego z nich i potoczyła się w kierunku Litaren. Dzieci zaprzestały zabawy i z lękiem spojrzały w stronę pary obserwującej ich grę. Po krótkiej, acz burzliwej kłótni, po piłkę został wydelegowany najmłodszy z chłopców. Jednak ubiegł go Zush.

- To chyba twoje - rzekł do malca, podając mu zabawkę. Umorusaną twarzyczkę chłopca rozjaśnił szczerbaty uśmiech. Chłopiec chwycił piłkę i rzucając jeszcze niepewne spojrzenie w stronę Litaren, dołączył do gry. Zush natomiast powrócił do swej towarzyszki, tym razem przykucając obok niej.

- Odniosłem wrażenie, że niezbyt cię lubią - stwierdził. Litaren poruszyła się nieco.

- Nie wielu darzy mnie tu sympatią. Z resztą nie obchodzi mnie to zbytnio...

Zush wyczuł w jej głosie nutkę wahania.

- Myślę, że byłoby inaczej, gdybyś zagrała z nimi - stwierdził, niby to obojętnie. - Chyba ucieszyliby się, bo...

Litaren prychnęła.

- Daj spokój, panie - w tonie dziewczyny dało się wyczuć ślad irytacji - nie jestem tu po to, żeby się z nimi bawić, ale aby ich pilnować...

- Nie upilnujesz grających dzieci, jeśli zaśniesz w trakcie ich zabawy - teraz to jego głos stał się twardy i karcący. - Obserwowałem cię. Siedzisz pod drzewem, ukrywasz się w cieniu, mrużysz oczy przed słońcem. Nie masz siły podać dzieciom piłki, ani by z nimi zagrać, choć bardzo masz na to ochotę. Nie śpisz całymi nocami, prawie nic nie jesz...- wyliczał, obserwując reakcję dziewczyny. Jednak prócz obojętności nie ujrzał na jej twarzy nic. W końcu westchnął zrezygnowany i wstał.

- Kiedy wyruszamy? - spytała cicho.

Zush spojrzał na jej wymizerowaną twarz i skrzywił się lekko.

- Wyruszamy?

- Chodzisz, panie, za mną od trzech dni - zaczęła bezbarwnym głosem, patrząc wprost przed siebie. - Obserwujesz mnie i ciągle notujesz coś w swoim notesie. Przybyłeś z daleka, od samego Cesarza. Nie często miewamy tu takich gości. Ponadto pytanie czcigodnej Emell i ta dziwna wizyta w jej gabinecie... Wszakże do moich urodzin zostały jeszcze dwa miesiące! Stajenni przygotowali dla ciebie dwa konie, mimo iż przyjechałeś z jednym. Przypuszczam, że to ja jestem powodem twoich tu odwiedzin i że masz wobec mnie - ty lub pani Emell - jakieś konkretne plany. Dlatego pytam, kiedy ruszamy.

Zush zamyślił się. Wypowiedziała te słowa tak sucho i bez emocji, jak gdyby było jej zupełnie obojętne co się z nią stanie.

- Jesteś dobrą obserwatorką, Litaren - powiedział tylko.

- Ty też, panie... - mruknęła, nawet nie odwracając wzroku.

III

Morze atakuje wybrzeże, na którym stoi mężczyzna.
On jednak się nie cofa.
W powietrzu unosi się woń. Tak, to bzy.
I strach.

Zush zamyślił się, a potem zapisał:

Miesiąc wrzesień, dzień czwarty od pełni.

Obiekt zdaje się być wyjątkowo trudnym do rozgryzienia przypadkiem. Sprawia wrażenie kompletnie wypranego z emocji, mimo to wyraźnie mogę dostrzec ślady tego, ze jest to tylko gra. Gra, której celem jest całkowite odcięcie się od innych ludzi i normalnego życia. Przypuszczam, że powodem tego zachowania, jest chęć ukrycia jakiegoś faktu z życia Obiektu. Faktu, który jest kluczowym elementem do odkrycia odpowiedzi na pytanie, czy Obiekt będzie użyteczny dla Cesarstwa.

Mężczyzna odłożył pióro, a następnie spojrzał na wypalającą się powoli świecę. Niebo za oknem było klarowne i czyste. Od wielu dni nie padało, jasna, ciepła noc zachęcała do spacerów, a Zush miał do przemyślenia pewne sprawy. Powoli wstał i opuścił swój pokój. Zszedł schodami w dół i przeszedł korytarzem wzdłuż sypialni wychowanków przytułku. Coś tknęło go i kazało mu zajrzeć za jedne z drzwi. Wewnątrz, na rozłożonych na ziemi w równych rzędach posłaniach spało kilkanaście dziewcząt w różnym wieku.

Jak przypuszczał, posłanie Litaren było puste.

- Nie żal ci opuszczać domu? - spytał, gdy parę godzin później opuszczali schronisko, żegnani jedynie poważnym wzrokiem Emell, ukrytej za oknem swego gabinetu. - W końcu spędziłaś tu tyle lat...

- Mój dom spłonął dawno temu - powiedziała Litaren, nawet nie patrząc w jego stronę. - Tak mi powiedzieli. A to miejsce nie jest domem. Raczej więzieniem.

Zush w zamyśleniu spojrzał na szarą twarz dziewczyny.

- Zatem, dlaczego chciałaś zostać? Tak powiedziałaś Emell: że chcesz służyć Cesarstwu, pracując w tym przytułku.

- Po prostu nie widzę sensu zamiany jednego więzienia na drugie - ściągnęła wodze i zwolniła nieco. - Proszę jechać przodem, bez obawy, nie ucieknę - powiedziała tylko. - Przed snami nie ma ucieczki - dodała cicho, jakby do siebie, pewna, że nie słyszał.

Zush nie skomentował, ruszył jedynie przodem, przekonany, ze tym razem zaczyna rozumieć.

Miesiąc wrzesień, dzień piąty od pełni.

A zatem to sny. Tak, jak przypuszczałem. Obiekt milczy, ale najbliższe dni - a w zasadzie noce - powinny przynieść odpowiedzi na przynajmniej część pytań. Niewykluczone, że być może właśnie znaleźliśmy coś, co może doprowadzić nas do zwycięstwa. Na razie jesteśmy w drodze, są to dla Obiektu skrajnie odmienne warunki niż dotychczas, żywię jednak nadzieję, że owa zmiana nie wpłynie znacząco na jego zachowanie...

IV

Strach. Sama esencja strachu.
I coś jeszcze. Niepokój i ogromne zmartwienie.
Deszcz.

Upał był nieznośny, tak, że w końcu musieli zatrzymać się na odpoczynek. Byli na szlaku prowadzącym ku morzu - często wykorzystywanym przez karawany kupieckie, dlatego od paru dni podróżowali wraz z pewnym handlarzem z południa i jego nieznośnie hałaśliwą żoną. Tak było bezpieczniej.

Korzystając z okazji, że Litaren zsiadła z konia, Zush podszedł do niej i podał jej manierkę z wodą. Dziewczyna obrzuciła go ponurym spojrzeniem, ale przyjęła naczynie. Mężczyzna westchnął głośno. Długo zbierał się, by w końcu poruszyć ten temat.

- Opowiedz mi o snach - poprosił łagodnie.

Jeśli nawet ta prośba zdziwiła Litaren, dziewczyna nie dała tego po sobie poznać. Powoli pociągnęła kolejny łyk z manierki i oddała ją Zushowi.

- Wybacz, panie - mruknęła - ale o jakich snach mówisz?

Zush uniósł brew.

- O snach, które sprawiają, że lękasz się nocy. O tych, które każą ci płakać, kiedy myślisz, ze nikt tego nie widzi. O snach, które odebrały siłę twemu ciału, barwę włosom i blask oczom - nachylił się lekko. - Nadal nie wiesz o czym mówię? Nie pomogę ci, jeśli nie powiesz mi prawdy...

Litaren pobladła, starając się zachować spokój, ale mężczyzna niemalże widział, jak nerwowo przełyka ślinę.

- Dziękuję za wodę - powiedziała tylko, odwróciła się i odeszła.

Zush podrapał się po brodzie i wydobył gruby, oprawiony w czarną skórę notatnik.

Miesiąc wrzesień. Nów.

Tylko tyle zapisał. W nagłym, nieuzasadnionym przypływie złości zatrzasnął okładki i sięgnął do swojego pasa po małą, czerwoną książeczkę. Otworzył ją na pierwszej pustej stronie i wytarłszy spoconą dłoń o spodnie, zaczął pisać:

Wydaje mi się, że w Litaren budzi się powoli zaufanie. Może to tylko mój wymysł (spowodowany zapewne, jakąś dziwną, nieuzasadnioną nadzieją), ale chyba zaczyna rodzić się między nami nić porozumienia. Tak bardzo chciałbym jej pomóc, lecz nie mogę zrobić nic, dopóki dziewczyna milczy. Bardzo się o nią niepokoję, z każdym dniem wydaje mi się słabsza. Dziwię się, że jest jeszcze w stanie utrzymać się samodzielnie w siodle. Boję się jednak, że to już nie potrwa długo.

Zush odłożył pióro i schował czerwony notatnik. Zawołał Litaren i wskoczył na swojego konia. Ze ściśniętym gardłem obserwował dziewczynę, starającą się wdrapać na własnego wierzchowca.

Nadszedł czas ruszać dalej.


W końcu opuścili dzikie, z rzadka zamieszkałe tereny. Teraz ich droga prowadziła szlakiem miast, aż do samego morza. Dla Zusha była to niewypowiedzianie radosna odmiana. Litaren zdawała się być obojętna, choć mężczyzna nie mógł nie zauważyć zaciekawionych spojrzeń, które rzucała wokół, gdy tylko dotarli do pierwszego miasta. Z pewnością musiało być to największe skupisko ludzi, jakie kiedykolwiek widziała. A było to tylko miasteczko średniej wielkości.

Pierwsza noc w oberży także zdała mu się wielkim przeżyciem dla dziewczyny, choć ta uparcie starała się udawać znudzenie i obojętność. Nieprzyzwyczajona do tego, by jej usługiwano, szeroko otwartymi oczami chłonęła wszystko to, co działo się wokół. Zush starał się ukrywać uśmiech, ale było to doprawdy trudne.

Aż w końcu przyszła pora na sen.

Deszcz pada coraz mocniej, a niepokój staje się nieznośny.

Morze burzy się, fale rozbijają się o skały.

Jasnowłosy mężczyzna odwraca się, a w jego szarych oczach...

Strach. Strach. Strach.

- Litaren, nie krzycz! - szepnął Zush, potrząsając dziewczyną. - Dziecko, cholera jasna, obudź się!

Litaren otworzyła oczy i z nagłym piskiem usiadła. Łzy płynące po jej twarzy mieszały się z kroplami potu. Zush delikatnie chwycił ją za ramiona i zmusił, by na niego spojrzała. Na widok jego szarych oczu dziewczyna zachłysnęła się powietrzem, wyrwała się z jego uścisku i odsunęła pod ścianę, okrywając się przepoconym prześcieradłem.

- Litaren, to ja! Nie poznajesz mnie? - Zush wyciągnął do niej rękę. - Litaren!

Brak reakcji z jej strony sprawił, że mężczyzna wstał szybko i zapalił stojącą na stole świecę. Gdy wrócił do dziewczyny, wydało mu się, że ta patrzy już nieco przytomniej. Jej oddech był wolniejszy, choć nadal po twarzy płynęły łzy.

- Spokojnie, maleńka - szepnął, gładząc ją po przepoconych włosach. - Nic ci nie grozi...

- Widzę ludzi - powiedziała szybko, patrząc na niego z dziwną determinacją. - Ludzi, których znam lub takich, których spotkam dopiero za jakiś czas. Widzę, że zdarzają im się złe rzeczy. I te rzeczy się... dzieją - przełknęła ślinę, próbując powstrzymać wzbierający w jej piersiach szloch. - A... a ja... Ja czuję to co oni. Czuję ich strach, ból... Czuję zło, które ma się im stać...

- Litaren - szepnął Zush, próbując przyciągnąć ją do siebie. - Nie płacz. Jesteś bezpieczna...

- Ja tak... - jęknęła, po czym odsunęła się od mężczyzny. - Zostaw mnie samą, panie... - Zush już otwierał usta, by zaprotestować, ale spojrzenie dziewczyny kazało mu zamilknąć. - Proszę...

Wstał i powoli opuścił jej sypialnię. Po powrocie do swojej wyjął przybory pisarskie i czarny notatnik.

Miesiąc wrzesień. Dzień szósty po nowiu.

Obiekt nadal milczy. Jest nieufny i nie chce współpracować. Obawiam się, że będzie trudno zmusić go do współdziałania, o ile okaże się, że istotnie sprawa Obiektu jest warta uwagi Cesarstwa.

Potem otworzył czerwoną książeczkę.

Zatem, jednak wizje. Litaren widzi przyszłość. Tak, jak się spodziewałem. Lecz jej dar proroczy objawia się w dość osobliwy sposób. Nie słyszałem jeszcze, żeby widzący odczuwał emocje osób ze swoich wizji. To zaiste bardzo ciekawy przypadek, być może pierwszy i jedyny jaki kiedykolwiek zaistniał. Jednak najważniejsze jest to, ze dziewczyna wreszcie się odezwała. Może teraz uda mi się wyciągnąć z niej nieco więcej informacji. Mógłbym wówczas poszukać sposobu, by jej pomóc...

V

Wzburzone, granatowe fale.
Na falach mieni się jasny punkt.
Grzmoty. Błyskawice rozświetlają niebo.

- Chciałeś, panie, ze mną rozmawiać? - spytała cicho, z lękiem stając w drzwiach.

- Wejdź, Litaren. Zamknij drzwi i usiądź.

Dziewczyna bez słowa spełniła jego prośbę. Usiadła przy oknie, wpatrując się w przeciwległą ścianę, tak jakby wzrokiem mogła ją przebić i zajrzeć do pomieszczenia obok.

- Jeśli chodzi o to, co stało się wczoraj w nocy...

- Nic się nie stało, panie - przerwała mu słabym głosem.

- ...to musisz wiedzieć, Litaren, że są różne rodzaje darów proroczych - dokończył wstając i zaczynając przechadzać się wokół stołu. - Jedni potrafią odczytywać przyszłość z tęczówki oka, inni z linii na dłoniach, jeszcze inni zaglądają w kryształ lub wywołują u siebie wizje - Litaren poruszyła się niespokojnie na krześle. Zush przyszpilił ją spojrzeniem. - Ty zaś nie potrzebujesz żadnych „przyborów” by ujrzeć przyszłość. Nie pytaj mnie, jak to się dzieje - nie jestem specjalistą - ale wystarczy, że zaśniesz, a wtedy automatycznie zaczynasz mieć wizje. Wiesz, ze masz dar, prawda?

- Nie chcę go mieć!

Zush uniósł brwi. Złość i irytacja?

- Przykro mi, ale nie dano ci wyboru. Opowiedz mi o nim. O tym, co widzisz.

Litaren wyglądała tak, jakby miała ochotę uciec z sypialni mężczyzny. Miętosząc w palcach rąbek własnej sukienki, opuściła oczy.

- Mam je - sny - odkąd pamiętam... Są różne, widzę różnych ludzi...Kiedyś widziałam młodego chłopca. Uciekał. Bardzo się bał. A ja czułam jak mocno bije jego serce, słyszałam jego przyśpieszony oddech... - urwała na chwilę, gdy w jej oczach wezbrały łzy. - Czułam jego niepokój. W mojej głowie kołatały jego przerażone myśli, ostatnie myśli przed jego śmiercią. To było nie do zniesienia... - otarła nos rękawem. - Potem... potem poczułam ból, straszny ból w plecach. Czułam, że umieram. Czułam, jak wycieka ze mnie życie, jak przestaje bić moje serce... W końcu wykrwawiłam się na śmierć. Razem z nim.

Zush stał i w milczeniu wpatrywał się w jej opuszczoną, popielatą głowę.

- Ten sam sen. Wiele razy. Bardzo wiele. Noc w noc, przez długie miesiące. Aż w końcu go spotkałam. Tego chłopca - uniosła głowę, a w jej oczach zabłysnęło coś na kształt wyzwania rzucanego całemu światu - trzy dni później został zasztyletowany w jakiejś ciemnej uliczce. Ukradziono mu parę monet.

Mężczyzna stał w milczeniu. Nawet, gdyby chciał, nie wiedziałby co powiedzieć.

- Umierałam setki razy, panie - na jej twarzy wykwitł lekki, pełen goryczy uśmiech. - Od sztyletu, z gorączki, w trakcie porodu... Setki. A razem ze mną umierali ludzie. Ci, których znam, i ci, których widziałam ledwie chwilę przed katastrofą. Dziwisz się więc, że uciekam przed snem? Czy ty kładłbyś się z ochotą do łóżka, wiedząc, że zobaczysz - i poczujesz - czyjąś śmierć? Nie praw mi więc kazań, panie. Bo ty nie wiesz jak to jest, gdy się umiera...

Zush usiadł i chwycił pióro.

Jej dar jest inny niż te, z którymi miałem do tej pory do czynienia. Z jej opowieści wynika, że stale ewoluuje, przybierając coraz to potężniejsze formy. Teraz nie dziwię się jej lękowi. Szczerze mówiąc sam się boję. Jeśli coś tego nie powstrzyma, to Litaren się załamie. To tylko kwestia czasu. Pytanie brzmi jednak: czy najpierw wyniszczeje fizycznie, czy... popadnie w obłęd?

- Pewnie zapytasz, panie, czy próbowałam temu zapobiec? - Litaren potarła załzawione oczy. - Początkowo tak. Każdy na początku by próbował. Ale jak mogę starać się zmienić przeznaczenie? Jak mam powiedzieć matce, by nie rodziła dziecka, bo to odbierze jej życie? Jak mam ustrzec chłopaka z przytułku przed gorączką? - Uśmiechnęła się krzywo. - Potem przestałam próbować. Wyobraź sobie z resztą, panie, jak by na mnie patrzyli, gdybym zaczęła rozgłaszać, że widziałam ludzką śmierć w snach! Lecz to i tak nieważne. W końcu przeznaczenia nie można odmienić. Los ze mnie zakpił, dając mi dar - przekleństwo! - które nie może w żaden sposób pomóc ludziom...

- Jesteś pewna, że to niemożliwe? - spytał Zush znad swojego notatnika. - A gdybyś...

Litaren pokręciła głową.

- Czuję, że te sny mnie zabijają. Naprawdę. I zabija mnie świadomość mojej i ludzkiej bezsilności. Potrafisz sprawić, bym przestała śnić?

Zush odłożył pióro i spojrzał na nią w zamyśleniu. Dziewczyna zaśmiała się bezbarwnym , pozbawionym wesołości śmiechem.

- Nie wiem, gdzie mnie wieziesz, ani co chcesz ze mną uczynić, panie, ale wiedz... że jedynie tracisz czas - wstała. - Jeśli nie potrafisz mi pomóc, możesz równie dobrze od razu mnie zabić.

- Tak szybko straciłaś wiarę? - spytał, mrużąc oczy. Wzruszyła ramionami.

- Jedna śmierć więcej... dla mnie to żadna różnica.

VI

Maleńki jaśniejący punkcik na tle ciemnego morza.
Taki mały... Srebrny...
Bezbronny i kruchy, zdany na łaskę żywiołów.
Jak mężczyzna na skale.

Zush przetarł oczy. Był taki zmęczony. Stale zbliżali się do morza. Mimo iż był już październik, upał nadal się utrzymywał. Gdyby tak mógł spaść deszcz....

Świeca migotała lekko, wprawiając w ruch cienie na ścianach. Litaren siedziała niedaleko, beznamiętnie wpatrując się w okno. Mężczyzna westchnął i uniósł pióro.

Miesiąc październik. Pełnia.

Obiekt bez zmian. Zamyka się w sobie, coraz mniej się odzywa. Zaczynam wątpić w słuszność tej misji, podejrzewając iż jest to najzwyklejszy obłęd, nie mający żadnego związku z jakimkolwiek darem. Coraz trudniej jest Obiektowi nawiązać kontakt z otoczeniem, chwilami zupełnie traci świadomość. Wedle mojej oceny, Obiekt jest bezużyteczny.

Za cztery dni dotrzemy do portu.

Mężczyzna zamknął czarny notes i wydobył czerwony.

Nie mogę dłużej patrzeć jak cierpi, jak kolejno, noc w noc budzi się z okrzykiem przerażenia. Nie wiem co widzi, wiem natomiast, że i ze mną dzieje się coś strasznego. Stało się to, co w mej pracy jest chyba największym niebezpieczeństwem. Zaczynam żywić do tej biednej istoty jakieś nieznane mi dotąd uczucia. Nawet nie wiem kiedy tak bardzo zaangażowałem się emocjonalnie w tą sprawę. I jestem świadomy niebezpieczeństwa.

Z jednej strony doskonale wiem, że tak potężny dar jakim obdarzyła Litaren natura, bez odpowiedniego poprowadzenia i opieki specjalistów łatwo wymknie się spod kontroli i tą biedną dziewczynę najzwyczajniej uśmierci. Efekty takiego zaniedbania widać już teraz. Jej wielki talent marnuje się w sposób wręcz niewyobrażalny. Zatem wiozę ją do Khaof, wiedząc, że czeka tam na nią sztab kapłanów, naukowców i innych widzących, gotowych w każdej chwili zająć się jej plastycznym umysłem i pokierować nim do własnych celów. Do celów Cesarstwa. Jej zdolności mogą nawet zakończyć wojnę i oszczędzić setkom ludzi losu podobnego do jej własnego. Cóż za wspaniała możliwość!

Lecz - na wszelkie świętości! - jak mogę skazać ją na los przedmiotu? Zwykłej rzeczy wykorzystywanej tylko wtedy, gdy jest potrzebna? Jak mogę pozwolić, by zamknięto ją gdzieś tam, w nagich ścianach laboratoriów, by setki uczonych eksperymentowało na jej ciele i umyśle? Czy mam w sobie na tyle dużo zimnej krwi, by skazać ją na kolejne więzienie?

Tylko to może uratować jej życie, wiem. Ale co to za życie będzie?

I tak wiozę ją do Khaof, jednocześnie pragnąc zabrać ją jak najdalej stąd. Gdybym tylko potrafił jej pomóc... Niestety, nie mam wiedzy i umiejętności. W dodatku decyzję muszę podjąć bardzo szybko. Od niej zależeć przecież będzie życie Litaren. Dziewczyny, do której przywiązałem się tak bardzo, ba, którą pokochałem. Sama myśl o tym, ze może stać jej się krzywda napawa mnie tak wielkim strachem...

- Co piszesz, panie? - spytała Litaren, chwiejnie wstając z krzesła. Zush spojrzał na nią, czując, jak kraje mu się serce. Zatrzasnął notatnik i także wstał.

- Nic ważnego, dziecko. Dokąd idziesz?

- Nie chcę ci dłużej przeszkadzać. Chyba udam się do własnej sypialni - powiedziała cicho, uśmiechając się gorzko. - Nie obawiaj się, nie będę spać...

- Musisz spać, Litaren - powiedział Zush, podchodząc do niej. - Inaczej...

Cała hardość i pewność siebie nagle z niej wyparowała. Znowu była bezbronnym, przerażonym dzieckiem.

- Nie chcę widzieć tego snu - jęknęła - nie po raz kolejny. Proszę...

Mężczyzna chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie.

- Zostań, Litaren. Zostań. Przecież tak bardzo chce ci się spać.... - Dziewczyna próbowała się bronić, ale nie miała siły go odepchnąć. Jej powieki same opadły, gdy zanurzyła się w objęciach Zusha. - Śpij, skarbie. Śpij.

- Nie mogę... - mruknęła jeszcze słabym głosem, poddając się fali snu i ciemności. Zush pogładził ją po szarych włosach, siadając na łóżku.

VII

Przebudzenie okazało się zaskakujące. Litaren uniosła powieki, by ze zdziwieniem stwierdzić, że słońce powoli chyli się ku zachodowi.

Dziewczyna usiadła na łóżku i spojrzała w okno. Ciepłe promienie słoneczne wpadały do pokoju, nadając ścianom pomarańczową barwę. Jakiś cichy odgłos kazał jej spojrzeć w bok.

Zush siedział przy stole, jak zwykle notując coś w swoim czarnym notesie. Litaren obserwowała przez chwilę, jak pracuje, raz po raz odsuwając z twarzy kosmyk jasnych włosów. W końcu wyczuł jej spojrzenie, uniósł głowę i popatrzył na nią tymi swoimi szarymi oczami.

- Dobry wieczór - powiedział, bez powodzenia starając się stłumić uśmiech. - Jak ci się spało?

Dziewczyna zdawała się nie mieć pojęcia o czym mówi mężczyzna. Aż w końcu...

Przecież spała prawie całą dobę! I to prawdziwym snem. Bez wizji.

- Ja... - zająknęła się i znowu spojrzała na towarzysza. - Co się...?

- Przespałaś całą noc. Potem cały dzień. Potem znowu noc i prawie cały dzień. Nie powiesz mi chyba, ze się jeszcze nie wyspałaś? - stwierdził z uśmiechem.

Zush patrzył, jak dziewczyna stara się coś odpowiedzieć, jednak bezskutecznie. Zamiast tego dostrzegł jedynie uśmiech na jej twarzy.

- Co powiesz na śniadanie? A w zasadzie kolację? - mruknął, wstając. Litaren sama nie wiedząc kiedy wygrzebała się spod koca i chwyciła go za rękę. Zapowiadał się długi wieczór.

Nie potrafię zrozumieć tego, co się stało. Staram się to sobie wytłumaczyć, ale bezskutecznie. Z resztą, to chyba nie jest aż tak istotne. Najważniejsze, że Litaren zaczęła w końcu żyć. Uśmiecha się, mówi, nie stroni już od ludzi i towarzystwa, wręcz przeciwnie, pożąda go coraz bardziej. Także mojego.

Zaczynam dostrzegać drobne zmiany w jej wyglądzie. Nie jest już tak rozkojarzona, wydaje mi się, ze znów nabiera sił. Niesamowite, co może zdziałać kilka spokojnie przespanych nocy. Tym bardziej, że Litaren przestaje się ich obawiać. Nawet wyczekuje ich, jakby chcąc znów się nacieszyć tym, czego brakowało jej tak wiele lat. Skromność nie pozwala mi zrzucać zasług na siebie, ale - na wszystkie świętości!- pomogłem jej.

Tu jednak rodzi się inny problem. Nie chcę burzyć jej szczęścia, ale mamy pięć dni opóźnienia. Według planu pojutrze powinniśmy być już w Khaof, a tymczasem nie dotarliśmy jeszcze do portu. Znowu waham się nad następnym posunięciem. Boje się, że ta chwilowa poprawa nie potrwa zbyt długo i i tak niezbędna może okazać się pomoc wykwalifikowanych specjalistów. Muszę poważnie zastanowić się nad kolejnym krokiem. W końcu tak strasznie trudno jest nie popełnić błędu...

VIII

Mogłoby się wydawać, że los zaprzysiągł się przeciwko nim. Jakby z chwilą, z którą dotarli nad morze całe szczęście się odwróciło.

Najpierw spadł deszcz. Niby nic dziwnego i strasznego - wszakże był październik - ale ponura i szara pogoda przytłoczyła nieco Zusha, który i tak miał już dość zmartwień. A miały dojść i następne.

- Pan Zush Vister? - spytał młody, śmiertelnie wystraszony służący. Mężczyzna, stojący w progu swojej sypialni w jednej z tutejszych oberży, uniósł brwi w geście zdziwienia.

- Tak, w czym mogę pomóc?

Chłopak przestąpił z nogi na nogę i wyraźnie podenerwowany wręczył mu dużą papierową, zalakowaną kopertę.

- Oto list do pana. Człowiek, który kazał mi go panu przekazać, wiedział doskonale, że zatrzyma się pan właśnie tutaj... - chłopak rozejrzał się strwożony i skłonił się szybko. - Żegnam! - rzucił jeszcze i ruszył w kierunku schodów.

Zdziwiony mężczyzna zamknął drzwi i przypatrując się kopercie podszedł do stołu. Litaren uniosła głowę znad książki, którą Zush zdobył dla niej po drodze.

- Co się stało, panie? - spytała cicho, badawczo mrużąc oczy. - List miłosny? - dodała z lekkim uśmiechem, widząc kopertę.

Zush skwitował żart lekkim ruchem głowy. Jego mina jasno wskazywała, że sprawa listu na pewno nie będzie zabawna.

- Pieczęć cesarska - mruknął, otwierając kopertę. - To dlatego ten młody człowiek zachowywał się tak dziwnie. - Zush westchnął. - A to, ze Cesarz zaczyna się mną interesować, nie wróży zbyt dobrze.

Litaren, także zmartwiona, odłożyła książkę i spojrzała bacznie na czytającego pismo mężczyznę.

- Nie jest wesoło - powiedział po chwili, składając papier. - Cesarza martwi nasze opóźnienie, chce mnie niezwłocznie zobaczyć. Ciebie też.

Dziewczyna skrzywiła się lekko.

- Mówiłeś, panie, że Cesarz chce mnie wykorzystać do zwycięstwa w wojnie. To może powinnam...

- Nie! - warknął Zush, opierając się rękami o stół i mierząc Litaren uważnym spojrzeniem. - Uwierz mi, dziecko, nie spodobałyby ci się ich metody...

- Zatem, co zrobimy? - spytała marszcząc brwi. - Skoro cię szukają... Nie możesz uciekać.

- Właśnie - mruknął ponuro Zush, prostując się i wbijając wzrok w okno. - Zastanawiałem się nad tym dość długo i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie jeśli udam się do Khaof, do Cesarza.

Litaren przełknęła nerwowo ślinę.

- Sam?

- Zawiozę im mój raport - stwierdził zamyślony Zush - i powiem, że uciekłaś. Tak, to dobre rozwiązanie. A potem wrócę tu i...

- Chyba sam nie wierzysz we własne słowa, panie - powiedziała zgaszona Litaren. - Jak chcesz tu wrócić... przecież masz inne obowiązki i...

Mężczyzna westchnął. Głośno i z bólem.

- Fakt faktem, że musze popłynąć do Khaof, żeby nie ściągnąć nam na głowy większych kłopotów. Postaram się jakoś załagodzić sytuację - podszedł do niej i musnął ją dłonią po policzku. - A tobie zakazuję się martwić. Słyszysz?

Litaren pokiwała głową z lekkim uśmiechem.

Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Aby nie zwracać na siebie przesadnie dużej uwagi, Zush postanowił zmienić lokalizację. Dzień wcześniej upatrzył pewną małą gospodę, do której chciał przenieść się wraz z dziewczyną. Wyruszyli w środku dnia, konno. Litaren jechała z przodu.

Kruchy srebrny punkcik. Łabędź.
Mały ptak, stawiający wyzwanie wielkim falom.
Zimna woda. Deszcz i zapach bzów.
Strach i niepokój.

Zush patrzył, jak dziewczyna po prostu zsuwa się z siodła. Litaren z głuchym jękiem uderzyła o ziemię, nieprzytomna, targana konwulsjami. Mężczyzna natychmiast znalazł się przy niej, starając się ją ocucić. Niestety, bez rezultatu.

Ciało Litaren wygięło się w łuk, palce jej dłoni wpiły się w bruk ulicy.

Fale zalewają łabędzia. Ptak przegrywa.
Mężczyzna przygląda mu się z przerażeniem.
Niepokój. Strach. I zapach bzów.

Wszystko skończyło się równie szybko, jak się zaczęło. Litaren usiadła gwałtownie i szeroko rozwartymi oczami wpatrzyła się w przestrzeń. Zush rozpędził przyglądających się zdarzeniu przechodniów.

- Litaren - powiedział delikatnie, przyklękając przy niej. - Litaren... Nic ci nie jest?

Dziewczyna skupiła wreszcie wzrok na jego twarzy. A potem po prostu zwymiotowała.

- Nie wiem co się stało... - powiedziała, gdy dotarli wreszcie do gospody. Zushowi szczęściem, udało się wynająć jeden pokój. Zaprowadził tam dziewczynę, posadził ja na łóżku i objął delikatnie. - Nigdy jeszcze nie miałam wizji gdy nie spałam... Nigdy...

- Co widziałaś, dziecko? - Zush spytał cicho, gładząc ją po włosach. - To ważne, Litaren.

Dziewczyna otarła łzy rękawem.

- Nie pamiętam - powiedziała z trudem, odwracając wzrok. - Nie... pamiętam.

Mogę znaleźć tylko jedno wytłumaczenie. Jej dar, tak czy siak, musi znajdować jakieś ujście. Jeśli nie przez sny, to przez wizje w najmniej spodziewanych momentach. A to oznacza, że jest naprawdę źle.

Muszę działać bardzo szybko. Z samego rana płynę do Khaof, może tam uda mi się przekonać do współpracy jednego z kapłanów. Straszliwie boję się zostawić Litaren samą, szczególnie teraz. Niestety nie mam wyjścia. Zaczynam się bać, że będę bardzo żałował tego posunięcia.

Martwi mnie jeszcze jedna sprawa. Dziewczyna przestała mi ufać, nie mówi całej prawdy. Podejrzewam, że może mieć to związek z jej wizjami. Co, jeśli w którejś z nich zobaczyła... mnie?

IX

Łabędź niknie wśród morskich fal.
Tak trudno jest wstrzymywać oddech.
Woda jest zimna. Lodowata.
Trzeba zaczerpnąć powietrza.
Ale do płuc wdziera się jedynie woda.

Litaren obudziła się z głośnym jękiem. Przerażona, usiadła, zasłaniając usta dłońmi. Po jej policzkach ciekły łzy. Drżała. Skopany koc leżał w nogach łóżka.

Cisza panująca w izbie upewniła ją, że jej pisk nie obudził Zusha. Starając się uspokoić, przesunęła się do krawędzi łóżka i przebiła wzrokiem ciemności. Na środku sypialni, na naprędce przygotowanym posłaniu spał Zush. Jego oddech był jednostajny i spokojny. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

Przynajmniej oszczędzi mu kolejnego zmartwienia.

Drżącą ręką sięgnęła po koc i owinęła nim zmarznięte ramiona. Usiadła, opierając się plecami o ścianę. Starając się za wszelką cenę uspokoić łomoczące jej w piersi serce, otarła policzki. Stłumiwszy ziewnięcie, w oczekiwaniu na świt, wpatrzyła się w nieruchomą sylwetkę śpiącego Zusha.

Nie miała zamiaru spać więcej tej nocy.

- To nie powinno potrwać zbyt długo - mówił, pakując rzeczy. Litaren siedziała na łóżku przyglądając się jego czynom bez słowa. Widziała, że jest zmęczony i że bardzo się martwi. Zush, pochłonięty sprawami wyjazdu, nawet na nią nie patrzył. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już jutro wieczorem stanę przed Cesarzem. Wrócę najpóźniej za cztery dni. Dasz sobie radę?

Uniósł głowę i wbił spojrzenie w jej przygarbioną sylwetkę. Zmarszczył brwi.

- Znowu nie spałaś?

- Nic mi nie jest - odparła bezbarwnym głosem. - Dam sobie radę.

Mężczyzna przetarł oczy i westchnął głośno.

- Panie? - znowu na nią spojrzał. - Czy nie uważasz, że pogoda nie jest odpowiednia do żeglugi? Może warto byłoby odłożyć podróż? - wyrzuciła z siebie.

- To bezpieczna trasa. A pogoda nie jest jeszcze nieodpowiednia. Ponadto, muszę się śpieszyć... sama wiesz. Rozmawiałem już z kapitanem. Wszystko będzie w porządku, zobaczysz - uśmiechnął się blado.

Litaren odwróciła wzrok i spojrzała w okno. Zaczęło padać.

- Czujesz? - spytał nagle, znowu odrywając się od pracy. - Ten zapach... to chyba...

Dziewczyna wciągnęła powietrze i skrzywiła się. To nie mogła być prawda!

-...bzy - dokończył po chwili zastanowienia. - Tak, na pewno bzy.

- Bzy? - spytała z niedowierzaniem, siląc się na lekki ton. - O tej porze roku?

Zush wzruszył ramionami, bagatelizując wrażenie. Po chwili był już gotów.

- No... - powiedział, zarzucając sobie torbę na ramię - na mnie pora. Jak mówiłem, wracam za trzy, cztery dni. Postaram się tu być jak najszybciej. Pokój jest opłacony z góry na siedem dni, więc gdyby coś... - urwał, uśmiechając się lekko. - Będzie dobrze, zobaczysz.

- Musi być dobrze - Litaren zeszła z łóżka i podeszła do niego. - W końcu nie istnieją srebrne łabędzie, prawda? - spytała beztrosko.

- Srebrne łabędzie? - zdziwił się. - Skąd wiesz?

- Skąd wiem... co? - spojrzała na niego krzywo, czując jak serce zaczyna jej łomotać.

- Statek, którym płynę tak właśnie się nazywa. Srebrny łabędź. Wyjątkowo głupia nazwa moim zdaniem, ale wielkiego wyboru nie miałem - mrugnął do niej. - Byłbym zapomniał - sięgnął za pas i wydobył małą czerwoną książeczkę. - Chciałbym, żebyś przechowała to dla mnie, do mojego powrotu. Dobrze?

Twarz Litaren nie wyrażała absolutnie żadnych emocji. Powoli kiwnęła głową, a Zush uśmiechnął się ponownie i pocałował ją w czoło.

- Uważaj na siebie. Wracam niedługo - rzucił jeszcze, odwrócił się i zniknął za drzwiami.

Czerwony notes wypadł z zesztywniałych palców Litaren, stojącej nieruchomo na środku sypialni. Nieproszone łzy spłynęły jej po twarzy.

Znów została sama.

Autor: Arkana

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.