Tawerna RPG numer 74

Mróz

Znajdowałem się w ciemnym wilgotnym pomieszczeniu. Nic nie widziałem i nie mogłem niczego dotknąć. Byłem tam nie ciałem, lecz oczyma duszy o której często myślałem, że jej nie posiadam. Mimo ,iż nie wiedziałem, gdzie jestem poczułem się jakbym znał to miejsce od wielu lat. W mojej głowie pojawił się oskarżający głos:

- Spójrz Cydzie od kogo przyjąłeś sztylet!

Wtedy poczułem w pokoju czyjąś obecność. Usłyszałem głębokie i urywane oddechy klęczących na podłodze postaci. Łańcuch grzmotnął o żelazo, a potem o drewno. Ktoś zaklął cicho i westchnął zrezygnowany ... Czułem zimno bijące od kamiennych ścian, lecz wiedziałem, że uwięzione postacie nie czują go.

I wtedy usłyszałem ich myśli!

...Nie mogę tak zginąć ... Jak mogłem dać się tak złapać, to nie możliwe ... Przeklęty magik!!! ... Dopadnę Cię kiedyś czarnoksiężniku choćby to było po mojej śmierci!!!...

Mosiężne drzwi otworzyły się ze zgrzytem i do pomieszczenia wpadło światło oświetlając trzy leżące postacie przykute do drewnianego stołu. W wejściu stanęło pięć sylwetek, które przebiegły oczyma po więźniach i weszły do środka. Ostatnia postać zamykając drzwi rzuciła zaklęcie światłości i ciemność ustąpiła jasności.

Wtedy dopiero ujrzałem dziwne miejsce w całej swojej straszliwej okazałości.

Pomieszczenie miało kształt sześcioramiennej gwiazdy, która była dobrze znanym źródłem i pomocą przy rzucaniu mrocznych zaklęć magicznych. W każdym rogu komnaty leżały dwa stoły na których spoczywali więźniowie o potężnych posturach. Ubrani byli jedynie w skórzane spodnie, a niektórzy luźne koszule. Każdy był uwięziony za pomocą zaklętych łańcuchów od których, aż biło złą energią. Po środku pomieszczenia znajdowała się kamienna kolumna i wykonany ze stali stół do którego przymocowano największego z więźniów. Miał na sobie złote nakolanniki i wspaniały pas zdobiony najróżniejszymi klejnotami. Pod blatem leżały jego rzeczy wśród których było wiele legendarnych i trudnych do zdobycia przedmiotów. Pod każdym stołem spoczywał ekwipunek za który można by kupić całe miasto. Jednak maga w czarnej szacie nie interesowało nic innego jak kolumna na której leżało dziwne pudełko. Podszedł do niego i otworzył je wydobywając zawartość na światło dzienne. Był to najzwyklejszy sztylet jaki można było dostać w najbliższym sklepie.

Postać w czerwonej szacie prychnęła i warknęła:

- Więc to dla takiej rzeczy ryzykujemy?

Trzymający w ręku sztylet mag odwrócił się gwałtownie i spiorunował wzrokiem swojego towarzysza:

- Zamilcz głupcze!!! - Krzyknął i dodał ciszej - Nie osądzaj mistrzu ognia rzeczy po ich normalnym wyglądzie bo za chwilę stworzymy najpotężniejszą broń na świecie... - Przerwał i spojrzał w stronę wyjścia - Panowie, czy zabezpieczyliście naszą siedzibę?

Jedna z postaci wymruczała coś pod nosem i drzwi rozbłysły na czerwono, na niebiesko, a w końcu na zielono.

- Magiczne osłony i bariery są już gotowe - Odpowiedział najmniejszy z czarodziei.

Nagle budynkiem zatrzęsło i ściany wydały z siebie dziwne odgłosy.

- Nasza armia jest już na swoim miejscu - odparł mag ubrany na brązowo.

- Armia golemów da nam potrzebny czas na zrealizowanie mojego pomysłu. Dziękuję mistrzu ziemi - Mag stojący w centrum gwiazdy uśmiechnął się i podniósł sztylet do góry recytując i śpiewając na przemian.

Ogromna sylwetka uwięzionego mężczyzny poruszyła się gwałtownie i po chwili opadła dysząc z wysiłku. Postać przerwała zaklęcie i zwróciła spojrzenie w kierunku, gdzie leżał więzień...

...To był ten elf od którego dostałem pudełko!...

- Niech Cię szlag magu - Wysapał wojownik - Zapłacisz za to!

Elf ryknął śmiechem i odparł z wyrachowanym zadowoleniem:

- Nie tym razem berserku. Tym razem Twoi przyjaciele nie zdążą na czas, a ja będę miał coś co jest dla Was wszystkich najcenniejsze...

- Panie musimy zaczynać - Przerwał zdenerwowany mistrz ziemi - Nie możemy liczyć na łaskę bogów robiąc to co zamierzamy.

- Masz rację, ale tyle lat mnie ścigał i teraz zginie z mojej ręki. To chyba ironia?! - Elf znowu ryknął śmiechem.

- Śmiej się - wysapał wojownik i syknął z bólu - Kiedyś zapłacisz za swoje wszystkie zbrodnie!

- Ale Ty... - Zaczął z trudem powstrzymując śmiech - ...stracisz wraz z towarzyszami szansę na śmierć! - Ostatnie słowa wypowiedział z ogromną satysfakcją, a widząc przerażenie na twarzach swoich ofiar uśmiechnął się okrutnie.

- Mistrzu, jeśli nie zaczniemy teraz możemy wszystko zaprzepaścić! - Przerwał jeden z czarodziei i dodał - Musimy już zaczynać.

Fioletowa poświata otoczyła elfa i pozostałych magów. Cała piątka utworzyła krąg otaczając wiszący w powietrzu sztylet. Każda ze stojących postaci zaczęła szeptać zakazane zaklęcie, które było tak potworne, że nikt wcześniej nie odważył się go użyć. Otaczająca ich aura zmieniła kolor na ciemną czerwień i zaczęła pulsować zmieniając kształty. Powietrze wypełniła magia, która gwałtownie wydobywała się z pięciu postaci. Nagle elficki mag wyciągnął dłoń do przodu i zamknął ją chwytając całą uwolnioną moc w jednym miejscu. Posiadając w zamkniętej pięści energię zdolną zniszczyć całe wielkie miasto podszedł do sztyletu i ujął go w drugą rękę.

Zaklęcie, które szeptał przeszło w śpiew, który zmroziłby krew w żyłach niejednego bohatera. Uwięziona moc zaczęła przechodzić przez maga na przedmiot, który miał stać się jej nowym domem. Elf krzyknął i emanująca z broni aura objęła więźniów. Ich ciała przeszył niewyobrażalny ból znany tylko istocie, której wydarto duszę wraz z życiem. Niewidzialna ręka przenikała ich ciała w poszukiwaniu dusz. U niektórych mężczyzn wystąpiły krwotoki wewnętrzne i krew zaczęła wypływać uszami, nosem, ustami, a nawet przez oczy. Łańcuchy trzeszczały rwane i miażdżone, ale żaden nie miał prawa uwolnić swojej ofiary, która umierała w najgorszy z możliwych sposobów.

...Czułem ich straszliwy ból, który chyba w małym stopniu można porównać do tego, który czuje człowiek ćwiartowany na kawałki, bardzo małe części...

Najmniejszy z magów zachwiał się i upadł na kolana, gdy ogromna eksplozja wstrząsnęła całym pomieszczeniem. Ze ścian posypał się tynk, a magowie ze strachem spoglądali, to na mistrza, to na siebie, lecz żaden nie odważył się przerwać zaklęcia. Ich moc osiągnęła kulminacyjny moment i potężna siła wyrwała z wijących się ciał więźniów ich dusze wraz z życiem.

Martwi mężczyźni opadli sztywno na stoły do których byli przykuci. Żaden już nie poruszył się, ani nie krzyknął.

Sztylet jeszcze przez chwilę emanował białą poświatą poczym opadł do pudełka, które zamknął najbliżej stojący elf. Kolejna eksplozja wygięła magiczne bariery nałożone na drzwi. Zebrani spojrzeli po sobie. Mistrz wskazał na drzwi i rzekł z radością w głosie:

- Panowie, na mnie już pora...

- A co z Nami? - Krzyknął skrzekliwym głosem mistrz ziemi patrząc z przerażeniem na rozlatujące się drzwi.

Mag w czarnej szacie spojrzał z pogardą na swoich towarzyszy i odparł z ironią:

- A czego się spodziewaliście? - Chwycił pudełko w którym znajdował się sztylet i wypowiedział zaklęcie - Jesteście magami! Brońcie się do cholery!!!

Tuż przed elfem pojawił się zielony owalny portal. Pozostali magowie z przerażeniem i furią patrzyli jak ich niedawny wspólnik ma zamiar uciec po tym jak zrobił z nich głupców.

Najmniejszy z magów warknął i wrzasnął:

- Myślisz, że uciekniesz?! - Wystawił przed siebie dłoń z której wyleciała ognista kula wielkości głowy.

Biegnący w kierunku portalu mag zauważył pocisk zbyt późno, aby się uchylić. Wybuch, krzyk i siła odrzutu jaka powstała wrzuciła go wprost do owalnego przejścia, które wyczarował.

- Niech Cię szlag Aronie! - Ryknął na cały głos mag i dodał zrezygnowany - Jeszcze Cię dopadnę, a bogowie Ci nie wybaczą tego co tu uczyniłeś.

Kolejna eksplozja.

Drzwi z hukiem wyleciały z zawiasów, a magiczne bariery i osłony pękły jak bańka mydlana.

Do pokoju wbiegło kilkunastu kuszników, którzy nie czekając na rozkazy wystrzelili pociski w kierunku skulonych czarodziei. Jeden z magów usiłował wskoczyć w portal, którym uciekł ich mistrz, ale odbił się od niewidzialnej przeszkody i wleciał wprost na lecące bełty.

Kusznicy strzelali dopóki wszyscy magowie nie zaczęli przypominać jeży. Wiedzieli jak niebezpieczne są czary i woleli nie przekonywać się o tym ponownie.

Świst lecących pocisków mieszał się z krzykami umierających mężczyzn.

Nagle w pokoju pojawił się wysoki młody mężczyzna odziany w białe szaty, który z przerażeniem spoglądał na rzeź jaka się rozegrała.

- Wstrzymać ostrzał!!! - Krzyknął i ruszył w kierunku martwych więźniów - Jeżeli trafiliście chociaż jednego...


Nad ranem Cyd w milczeniu opuścił karczmę i udał się na plac targowy, gdzie miał nadzieję dokonać zemsty. Pod pachą trzymał małe pudełeczko w którym tkwił sztylet podarowany mu przez elfiego maga.


Cięcie było szybkie i na tyle głębokie, że ostrze zatrzeszczało na kręgach szyjnych. Początkowa kreska na skórze po chwili rozwarła się tworząc złudzenie makabrycznego uśmiechu. Krew strumieniem popłynęła z przeciętych arterii i żył barwiąc wszystko na czerwono. Ciało drgało przez dłużą chwilę poruszane przez nerwy poczym zastygło w bezruchu. Dłoń zaciśnięta na szyi cofnęła się po woli puszczając przy tym bezwładną głowę martwego przeciwnika. Zwłoki runęły w szkarłatną kałużę, która utworzyła się na miejskiej uliczce.

- Wspaniale! - Krzyknął Siral uśmiechając się na widok Rayavo, która w równym stopniu jak on kochała rozkoszować się krwią i śmiercią - Brawo... - Powtórzył z coraz większym entuzjazmem i dodał z nostalgią w głosie - To było cudowne moja droga! Ten podrzędny krasnolud nie miał z tobą najmniejszych szans...

- Siralu! - Przerwała hobbitka z trudem powstrzymując uśmiech - Bo się zaczerwienię jak jakaś niewiasta.

- To też w tobie lubię - Odparł mag z szelmowskim uśmiechem - To, że nie okazujesz najmniejszych uczuć, wątpliwości, czy litości, gdy zabijasz, a wstydzisz się pochwał...

- Daj spokój mój drogi - Rayavo nachyliła się nad leżącą w bezruchu postacią i oderwała mieszek pełen złota, który był przyczepiony do szerokiego pasa - Trzeba zabrać łup zanim to ścierwo przeniesie się tam, gdzie jego miejsce.

Siral ryknął śmiechem i spojrzał z uwielbieniem na swoją towarzyszkę.

- Lubię w tobie, to, że nie tolerujesz słabszych...

- Podobnie jak ty, mój drogi - Przerwała i splunęła - Nienawidzę słabeuszy.

Ciało martwego krasnoluda zaczęło już tracić ostrość. Stawało się matowe i nierzeczywiste, niczym część mary nocnej, która nie odeszła wraz z nastaniem świtu. Dwóch zabójców nie lubiło tej chwili i zawsze w głębi siebie pragnęli, aby wybrani, których zabili już nigdy nie powrócili do tego świata. Złodziejka nerwowo zaciskała szczęki patrząc jak zwłoki zupełnie znikają zostawiając po sobie plamę zasychającej krwi.

- Otwórz portal - Syknęła hobbitka.

Mag zrobił kilka kroków do przodu i wykonał dłońmi kilkanaście magicznych gestów.

- Otwórz się! - Krzyknął Siral i z lubością patrzył jak powietrze wiruje i rozdziela się na dwie części. Przejście między płaszczyznami astralnymi było zawsze niepewne i trudne do utrzymania. Siral od wielu lat tworzył tunele między wymiarami i mimo wielkiego doświadczenia wiedział jak niebezpieczne są takie podróże. Mimo zagrożenia jakie niosły portale przy jego znajomości magii były idealnymi środkiem dla szybkiego transportu i ucieczek.

- Gotowe - Odparł mag szczerząc zęby.

W powietrzu unosił się zielony owalny portal wielkości zwykłych drzwi. Na obrzeżach magicznego zjawiska pojawiały się dziwne wyładowania elektryczne, które świadczyły o pozytywnym rzuceniu czaru.

- Za tobą magu... - Odparła złodziejka patrząc z fascynacją na portal stworzony przez elfa.

- Czyżbyś nie wierzyła w moje zdolności? - Zapytał z udawanym smutkiem.

- Moja dewiza, to nie ufać żadnemu magowi! - Odbiła Rayavo.

- To bardzo mądra dewiza - Odrzekł z powagą Siral i ruszył w kierunku portalu. Gdy zbliżył się na wyciągnięcie ręki do owalnego przejścia stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Portal wygiął się w absurdalny kształt, wydał z siebie nieartykułowany odgłos i znikł w blasku oślepiającego światła. Eksplozja, która powstała odrzuciła zaskoczoną dwójkę na kilka metrów od miejsca, gdzie nastąpił wybuch. O ile Rayavo wykonała salto w powietrzu i z trudem wylądowała na nogach. O tyle Siral wzbił się w powietrze i z ogromną szybkością spadł na stragan z owocami. Hobbitka z przerażeniem spoglądała na dziurę, która powstała w miejscu, gdzie stał portal. Rayavo niewielu rzeczy się bała, ale myśl, że magiczne przejście mogło pochłonąć jej duszę i zniszczyć ciało do głębi napawało jej serce strachem. Siral jęknął cicho i otworzył oczy. W ustach czuł metaliczny posmak własnej krwi.

- Kto się odważył... - syknął przez zaciśnięte zęby.

Mag widział jak w ciągu kilku sekund ogromna szponiasta łapa rozdarła jego portal i znikła tak jak się pojawiła. Dawno nie widział tego zjawiska i był zbyt zaskoczony, aby rzucić antyzaklęcie. Była to niematerialna łapa, wynik skondensowanej woli czarującego, która była widoczna tylko dla innych czarodziei. Próbował podnieść się z połamanych desek, i pogniecionych owoców, lecz ból w klatce piersiowej paraliżował jego wysiłki. Z trudem sięgnął po fiolkę z dziwnym płynem i wypił całą jej zawartość. Po kilku sekundach zerwał się na nogi i ruszył w kierunku hobbitki. Stanął do niej plecami i wypowiedział szereg dziwnych słów zmieniając niekiedy intonację, a czasami wręcz przechodząc w śpiew.

- Ktoś celowo zniszczył mój portal - Szepnął Siral rozglądając się po pustej ulicy.

- Domyśliłam się - Odparła sucho Rayavo - Czy możesz zlokalizować intruza?

Mimo, iż elf stał plecami do zabójczyni czuł, że każdy jej mięsień napięty jest do granic możliwości. W każdej chwili była gotowa do błyskawicznego ataku, skutecznej obrony, a w ostateczności do natychmiastowej ucieczki.

- Dziwne... - Odparł po cichu mag z wyraźnym zdenerwowaniem.

- Co się stało? - Zapytała Rayavo, której zaczęło udzielać się zdenerwowanie elfa.

- Nie mogę namierzyć oponenta. Są dwa wytłumaczenia takiego stanu rzeczy. Pierwsze, to, że nie mamy do czynienia z wybranym, lecz to chyba mało prawdopodobne. Drugie, to, że mamy do czynienia z kimś bardzo potężnym, który umie doskonale ukrywać swoją obecność.

- No to mnie pocieszyłeś - Powiedziała złodziejka z sarkazmem w głosie.

To co później usłyszeli było równie dziwne jak eksplodujące portale i rozdzierające je niematerialne szponiaste łapy. Przez chwilę Rayavo myślała, że się przesłyszała, ale, to nie było żadne ze znanych jej złudzeń. Naprawdę słyszała muzykę, która echem odbijała się od ścian domostw zbudowanych po obu stronach ulicy. Ktoś grał na flecie smutny, acz niosący w sobie ukrytą groźbę utwór powodujący mieszane uczucie strachu i spełnienia. Dźwięki wydobywane z instrumentu zdawały się mieć wręcz hipnotyzującą moc, której nie można się było oprzeć.

- Słyszysz, to co ja? - zapytał z niedowierzaniem Siral.

- Tak - Odrzekła i w mgnieniu oka zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu - I nawet wiem skąd dochodzi.

Ostrze ze świstem rozdarło powietrze i muzyka ustała. Siral skierował wzrok na miejsce, gdzie sztylet powinien dosięgnąć celu. Między dwoma budynkami ciągnął się kamienny mur na wysokość jakiś trzech metrów. Pół metra nad zwieńczeniem ogrodzenia w powietrzu wisiał sztylet złodziejki. Unosił się pod dziwnym kątem co znaczyło, że trafił w swój cel.

- To nie było zbyt miłe - Rozległ się miękki i spokojny głos.

W miejscu, gdzie znajdował się sztylet zmaterializowała się wysoka i smukła postać elfa. Przybysz nosił prosty zielony strój jak większość niezamożnych mieszkańców Midgaardu. Na twarz nie było widocznych śladów zmęczenia, czy zarostu świadczącego o dalekiej podróży. Od reszty ubrania odcinał się czarny płaszcz i drewniany flet w którym tkwił posrebrzany sztylet. Nie śpiesząc się wyciągnął broń z instrumentu i odrzucił ją z obrzydzeniem. Czule przejechał palcem po drewnianej powierzchni i z ulgą stwierdził, że flet jest tylko lekko zadrapany.

- Kim jesteś?! - Warknął mag robiąc groźną minę.

Przybysz uśmiechnął się pogardliwie i zeskoczył z muru na ulicę. Ukłonił się i rzekł melodyjnym głosem.

- Jestem Azrael.

- Ponury fletniarz... - Wychrypiała Rayavo i dała krok do tyłu.

Siral widział reakcje zabójczyni i szepnął w jej kierunku.

- Wiesz coś o nim?

- Ta...tak, ale myślałem, że to tylko legenda... - Odparła drżącym głosem czując jak całe jej ciało sztywnieje od uczucia grozy.

- To nie jest wybrany, prawda?

- Nie jest, ale nikt go jeszcze nigdy nie pokonał.

Mag zrobił dziwną minę i ponownie spojrzał na zbliżającego się do nich elfa. Nie mógł przestać myśleć o dziwnym przeciwniku, który może pokonać wybranego nie będąc samemu wybranym. To kłóciło się z jego wiedzą i przekonaniami o wyższości wybrańców bożych nad zwykłymi istotami, które szczerze mówiąc traktował jak ozdobę dla tego świata. Słyszał o potężnych bestiach i monstrach, które rozrywały bohaterów na strzępy bez większych problemów i w czasie tak krótkim, że ofiary orientowały się, że zginęły dopiero w czyśćcu. Jednak zwykły elf, który zna trochę magicznych sztuczek i jeszcze na dodatek nigdy nie przegrał walki z wybranym...

Wy wybrani myślicie, że jesteście kimś specjalnym, ale mi nie robicie żadnej różnicy...

Siral osłupiał i zrozumiał, że jego przeciwnik z którym się za chwilę zmierzy umie czytać w jego myślach. Wszystkie jego bariery i osłony magiczne, które miały ochraniać ciało i umysł zawiodły.

- Dość tego! - Wrzasnął mag - Nikt nie będzie sobie drwił ze mnie, a już na pewno nie zwykły śmiertelnik.

Na twarzy Azraela pojawił się szyderczy uśmiech wyrażający na przemian zdziwienie i odrazę. Zatrzymał się.

- Więc zaczynajmy... - Odparł cicho.

Siral ryknął w niebogłosy i wypuścił z dłoni kulę ognistą, która z ogromną szybkością poleciała w stronę uśmiechniętego fletniarza. Azrael uniknął ataku i ruszył z zawrotną prędkością w kierunku zaszokowanego maga. Rayavo w tym czasie zwinnie niczym kot skoczyła do przodu i wykonując serię salt znalazła się po lewej stronie przeciwnika. Rzuciła w jego stronę kilka sztyletów, które wyjęła za pasa chcąc wybadać możliwości swojego wroga. Wszystkie minęły celu wbijając się w drewniane deski lub odbijając się od brukowanej ulicy. Azrael uśmiechnął się szeroko i odwrócił w stronę maga, który zdążył podbiec na tyle, aby rzucić czar. Z rąk Sirala wystrzeliła potężna wiązka ognia w kierunku zaskoczonego elfa. Ten jednak odbij w jakiś sposób zaklęcie używając do tego swojego drewnianego instrumentu, a następnie uskoczył przed wyprowadzonym przez złodziejkę atakiem. Jego szybkość i umiejętności znacznie przewyższała zdolności dwójki zabójców. Po kolejnym nieudanym natarciu Rayavo i Sirala, Azrael odskoczył od nich na odległość czterech metrów. Flet, który trzymał w ręce nagle zmienił się w magiczny miecz od którego emanowała lodowa poświata. Broń ta była pięknie wykonana i zdobiona magicznymi runami w języku starożytnych.

- Czas kończyć zabawę... - Powiedział z uśmiechem elf i ruszył do ataku.

Rayavo wyjęła stalowe sidła i zarzuciła je na nogi nadbiegającego przeciwnika. Nie zdążyła zacisnąć pętli, gdy miecz Azraela przeciął stalowa linkę.

Rayavo i Siral przygotowali się na najgorsze, gdy nagle między nimi, a ich przeciwnikiem stanął przybysz, który zdawał się pojawić znikąd. Nosił ciemny długi płaszcz z kapturem, który zasłaniał jego oblicze. Po wysokiej i szczupłej sylwetce od razu się zorientowali, że mają do czynienia z elfem. Azrael stanął w miejscu i przez chwilę w zadumie przyglądał się nowemu przybyszowi.

- Rayavo jest moja - Odparł sucho zakapturzony przybysz.

- Kim jesteś?! - Warknęła hobbitka, która miała już serdecznie dość niespodzianek i nowych przeciwników.

- Jestem... - Nieznajomy zdjął kaptur ukazując zaciętą twarz ciemnego elfa - ...Cyd, którego zabiłaś niedawno. Teraz ja zabiję Ciebie.

- Nie wydaje mi się chłopcze - Odrzekł spokojnie ponury fletniarz - Ta dwójka należy do mnie, a Ty, jeśli chcesz żyć lepiej odejdź stąd w pokoju.

- Ty nic nie rozumiesz! - Ryknął Cyd - Ona jest moja, a Twoje interesy mnie gówno obchodzą i jeśli będziesz chciał mi przeszkodzić, to i Ty zginiesz!

Azrael spojrzał zimno na ciemnego elfa i odparł lodowatym głosem, który wciąż był spokojny.

- To Ty nic nie rozumiesz... - Elf złożył ręce w dziwnym geście i wystawił dłoń w kierunku Cyda - Gdy mówię, że nie masz czego tu szukać, to znaczy, że masz znikać...

Z jego dłoni wystrzeliła potężna fala powietrza, która z furią uderzyła w przerażonego mrocznego elfa. Cyd wyleciał w powietrze i z ogromnym impetem uderzył w przeciwległą ścianę. Jego bezwładne ciało opadło z trzaskiem na stragany niszcząc drewniane wystawy.

- Już po nim - Szepnął cicho Siral.

Azrael odwrócił się w stronę swoich ofiar i zaczął iść wolnym krokiem, aby dokończyć to co zaczął. Po przejściu kilku metrów zatrzymał się i spojrzał w stronę zniszczonych straganów, gdzie między połamanymi deskami powinno tkwić ciało przybysza. Emanowała z tamtego miejsca potężna i starożytna energia, która wyczuwalna była nawet na ogromne odległości.

- Coś tu jest nie w porządku... - Szepnął elf i odskoczył.

Chwilę potem w miejscu, gdzie stał nastąpiła potężna eksplozja, która wyrwała kamienie z ulicy i podrzuciła je na kilka metrów w powietrze. Spod sterty desek wyszła chuda postać ciemnego elfa. Mimo potężnego uderzenia wyszedł z upadku bez najmniejszych obrażeń, a teraz szedł w ich kierunku ściskając w dłoni dziwny sztylet.

Ciało Cyda otaczało dwadzieścia kilka przezroczystych humanoidalnych sylwetek. Każda z nich była tak wyraźna, że widać było w co jest ubrana, a nawet rozpoznać jej rysy twarzy. Szły wraz z nim, swoim nowym panem trzymając się od niego nie dalej niż pół metra. Ślepo wykonując rozkazy, gotowi na wszystko i do wszystkiego. Lecz ceną tego była utrata świadomości przez Cyda, którego oczy nie posiadały już źrenic i stały się puste tak samo jak jego dusza.

Cydzie! Od teraz jesteśmy jednością... pomożemy Ci, a Ty pomożesz Nam... nie chcemy wiele, tylko Twojej duszy i woli... Nawet nie musimy o nią prosić, bo już jest Nasza i Ty też jesteś NASZ!

Nieeee...

Jedna z niematerialnych postaci wysunęła się na przód i wykonała kilka gestów rysując w powietrzu znaki mocy. Ciemne deszczowe chmury przesłoniły słońce i spowiły całe miasto w mrokach. Powietrze wypełniła dziwna woń elektryczności i skondensowanej mocy, która wydawała się być namacalna nawet dla zwykłych śmiertelników. Cyd ze spuszczoną głową zdawał się unosić lekko nad ziemią niczym zjawa, która wzywała teraz niszczycielskie siły przyrody.

Wokół Azraela powietrze zawirowało i pojawiły się drobne wyładowania elektryczne, które niczym węże zaczęły obejmować jego ciało.

Rayavo po raz pierwszy od początku spotkania z ponurym fletniarzem widziała, że jego twarz jest blada, a w oczach pojawił się strach. Czuła, że On dobrze wie co to za zaklęcie i kim są te niematerialne postacie, które otoczyły tego mrocznego elfa.

Po chwili Azrael opadł na jedno kolano i podparł głowę na mieczu szykując się na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.

- Co On robi? - Krzyknął Siral próbując przekrzyczeć wiatr, który zerwał się nagle i z każdą minutą stawał się coraz silniejszy i dzikszy.

Ku zaskoczeniu dwójki zabójców przez chwilę wszystko ucichło i zastygło jakby w bezruchu. Nastał taki spokój, że przez moment Rayavo słyszała powolne i równomierne bicie serca ponurego fletniarza. Co za dziwne zachowanie jak na istotę, która wiedziała, że za chwilę umrze bez możliwości powrotu.

- Jestem gotowy - Odparł spokojnie elf unosząc głowę i patrząc na zjawę, która przygotowała dla niego zgubę.

Duch zdawał się rozumieć słowa swojej ofiary o czym świadczył ukłon w stronę fletniarza.

- Co Oni kurwa robią?! - Ryknął Siral blady jak śnieg - To jest jakieś chor...

Nie dokończył... Potężny wrzask zagłuszył wszystko.

Był to okrzyk z niebios, które na prośbę starożytnego maga otworzyły się raz jeszcze, aby zademonstrować światu swoją zapomnianą potęgę i bezwzględność. Ognisty huragan, który spadł z chmur uderzył w Azraela paląc jego ubranie... ciało... i duszę...

Elf objęty przeklętymi płomieniami stał niewzruszony nie mogąc wydać nawet jęku. Jego sylwetka najpierw stała się rozmazana niczym przedmiot oglądany przez zabrudzoną szybę. Po krótkiej chwili, która zdawała się trwać wieczność płonące ciało uległo całkowitemu spopieleniu.

- Bogowie... - Wydusił Siral i zakrył rękoma twarz.

Cyd odwrócił się w ich stronę i wiedzieli, że to już jest koniec. Kolejna niematerialna postać wysunęła się do przodu. Jej usta poruszały się wymawiając jakieś zaklęcie, ale nie dobywał się z nich żaden dźwięk. Twarz ciemnego elfa wykrzywiła się w grymasie uśmiechu, który wydawał się wymuszonym objawem szczęścia. Uśmiech, który rozdają dzieci niezadowolone z prezentu, ale nie chcąc sprawić przykrości obdarzają dobroczyńcę takim właśnie gestem radości.

W końcu ulicy rozprzestrzenił się ogień, który z każdą sekundą stawał się coraz większy. Wreszcie powstała ognista fala, która podnosząc się na kilka metrów runęła w kierunku odrętwiałych zabójców. Po krótkiej chwili przerażające zjawisko zamieniło się w ogromną ścianę ognia pędzącą na Rayavo i Sirala. Wysoka temperatura paliła stragany i topiła szyby w oknach. Niektóre domy zajęły się ogniem, który po firankach dostawał się do ich wnętrz i pożerał drewniane meble oraz przedmioty chcąc zaspokoić swój wieczny głód.

Hobbitka widząc zbliżające się niebezpieczeństwo wyrwała się z amoku i ruszyła w stronę miejskiej świątyni. Wiedziała, że jeśli dobiegnie do celu, to uratuje swoje życie, gdyż nawet najbardziej plugawe i zniszczone przez zło istoty nie mogły zabijać w starożytnej świątyni pradawnego boga Odyna. Biegnąc za plecami usłyszała przeraźliwy wrzask maga, którego już objęły płomienie.

Nagle poczuła ucisk w nodze i runęła na ziemię.

Wiedziała co to jest, lecz nie chciała w to wierzyć. To były sidła, które oplotły jej lewą nogę uniemożliwiając tym samym ucieczkę. Co najstraszniejsze, to nie były sidła ciemnego elfa, lecz jednej ze zjaw, które go otaczały. Nie mogła się uwolnić, gdyż linka była również niematerialna i każda próba uchwycenia jej kończyła się przeniknięciem przez nią. Złodziejka wiedziała, że to jej koniec. Zamknęła oczy...


Do karczmy wbiegł zdyszany strażnik miejski. Młody chłopak, który dopiero niedawno zaczął służbę trzymał dłoń na krwawiącym ramieniu. Choć starał się tego nie okazywać, ból, który szarpał jego rękę był tak wielki, iż nie zdołał powstrzymać napływających do oczu łez. Zbroja, którą nosił na sobie nosiła w kilku miejscach głębokie ślady wgnieceń. Z ogromnym wysiłkiem przeszedł chwiejnym krokiem przez całą karczmę, aż doszedł do lady. Karczmarz z politowaniem przysunął mu kufel piwa, lecz strażnik odsunął go i zwrócił obliczę w stronę zaniepokojonych gości.

- Ktoś zaatakował Midgaard! - Krzyknął w rozpaczy po czym runął jak długi wzdłuż lady.

Karczmarz spojrzał z zakłopotaniem na gości poczym odparł:

- U nas w Midgaardzie to całkiem normalne... - Skinął na służbę, która pojawiła się natychmiast przy nieprzytomnym mężczyźnie - Zabierzcie go do jednego z wolnych pokoi i wezwijcie jakiegoś medyka.

Obsługa karczmy szybko zabrała rannego strażnika i wszystko powinno wrócić do normy, lecz w serca podróżników i stałych bywalców wkradła się niepewność i ciekawość, a u niektórych wręcz strach. Nie u wszystkich jednak te uczucia dawały o sobie znać. Grupka osób, która siedziała jak dotąd w najdalszym kacie budynku niespodziewanie wstała i zostawiając zapłatę wyszła z karczmy. Od stołu odeszło też kilka elfów i krasnoludów, którzy bez chwili wahania ruszyli ku wyjściu.

Ja też tam byłem i jakoś mnie nie ciągnęło, żeby zobaczyć kolejną awanturę, których widziałem w moim długim życiu tak wiele, że już nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Jednak obudzona we mnie ciekawość nie dawała mi spokoju i powstało w mojej głowie kilka pytań na które chciałem w niedalekiej przyszłości uzyskać odpowiedzi. Rzucając kilka złotych monet na blat stołu rozejrzałem się po karczmie i stwierdziłem, że od ostatniej mojej wizyty zmienił się właściciel przybytku, a i wystrój prawie całkowicie uległ zmianie.

Nie śpiesząc się otworzyłem drzwi i z lubością patrzyłem jak czerwona łuna rozświetla nocą północną część miasta. Do nozdrzy dotarł duszący zapach dymu i słodkawy, lekko mulący aromat palonego ciała. Przeszedłem kilka kroków wąską uliczką kierując się na zachód, gdy do moich uszu dobiegła prawdziwa symfonia wrzasków i krzyków. To ludzie zaskoczeni przez ogień w swoich mieszkaniach płonęli teraz wraz ze swoim całym życiowym dobytkiem. Przez moment myślałem, że opowieści rannego strażnika to zwykłe bredzenie. Bałem się, że nie ma żadnego niszczyciela, który samotnie dewastuje tak wspaniałe i przyjazne dla innych ras miasto jakim jest Midgaard. Miałem coraz więcej wątpliwości, gdy nagle ujrzałem widok, którego nie widziałem od wielu wieków. Miasto z niebem łączyły ogniste tornada, które wolno sunąc w różnych kierunkach siały prawdziwą destrukcję wśród zabudowań i mieszkańców.

Minęło kilkaset lat od czasu, gdy po raz ostatni widziałem coś takiego, a teraz gniew natury niszczył cały Midgaard. Nigdy nie mogłem zrozumieć decyzji tych słabowitych magów, którzy zakazali używania takich zaklęć.

Minęło kilka minut nim zorientowałem się, że dałem się ponieść wspomnieniom i straciłem kontakt z rzeczywistością. Po chwili wrócił mi zdrowy rozsądek i z uczuciem lekkości ruszyłem w stronę skąd emanowała potężna energia magiczna. Wiedziałem, ze tam, gdzie jest to źródło jest istota, której poszukuję.


- To niemożliwe... - Wydusił Parn i odwrócił się w stronę elfa stojącego plecami do płonącego miasta - Miałeś go uczynić silniejszym, a nie niszczyć cały Midgaard! - Warknął.

Mag rozłożył ręce w geście rezygnacji i odparł z irytacją:

- Ostrzegałem Cię mistrzu, że to może się wyrwać spod kontroli...

- Ale to! - Przerwał krzykiem złodziej - Przecież to przechodzi ludzkie pojęcie!

- Przesadzasz - Odparł spokojnie elf i przysunął się na skraj dachu chcąc zachować jak największą odległość ze swoim rozmówcą - To tylko drobna niedogodność, a budynki znowu odbudują.

- Czasami się zastanawiam, czy ty w ogóle należysz do tego świata.

- Być może nie, ale to już nie mój problem.

Odgłosy walki przybliżyły się znacznie do nich i mogli wyraźnie słyszeć wrzaski rannych i umierających. Parn spojrzał spod kaptura na towarzysza i odparł cicho:

- Powinniśmy się stąd wynosić.

- Nie ująłbym tego inaczej - rzekł spokojnie Aron i dodał prawie się uśmiechając - a zresztą nie ma co się martwić i tak....

Nagle Parn poczuł jak uderza w niego fala przerażającego zimna prawie zapierając dech w piersiach. Instynktownie zasłonił dłonią twarz i gdy znowu spojrzał na elfa zadrżał. Twarz maga była cała biała jakby ktoś pozbawił jej w jednej chwili krwi. Było to wynikiem śmiertelnego strachu i złodziej dobrze o tym wiedział.

- Aronie, czy coś się...

Niczym zjawa z koszmarnego snu za elfem pojawiła się niematerialna postać. Unosząc się w powietrzu kilka metrów nad ziemią gniewnym wzrokiem mierzyła dwójkę przeciwników. Nie minęła nawet sekunda, gdy duch sztyletu zadał cios niematerialnym mieczem rozcinając tętnice, żyły i druzgocząc kręgi szyjne maga. Bezgłowy korpus stał jeszcze chwilę w bezruchu po czym w fontannie krwi runął z dachu trzypiętrowego budynku na brukowaną ulicę. Głowa wolno potoczyła się pod nogi zakapturzonego złodzieja. Zjawa uśmiechnęła się drapieżnie i odwróciła w jego stronę.

Parn kątem oka spostrzegł na ulicy walczących z duchami obrońców miasta. Strażnicy miejscy padali jak muchy nie mogąc trafić przeciwnika, czy sparować jego ataku. Broń zjaw przenikała kontry, zbroje i tarcze strażników powalając jednego po drugim. Ulica w przeciągu kilku minut zapełniła się martwymi ciałami bezwładnie leżącymi w kałużach krwi. Nawet wybrani, których wezwano z najodleglejszych krain padali pod ciosami niepokonanych upiorów.

Wiedział, że mógłby im pomóc, lecz teraz musiał stoczyć swoją własną walkę.

Duch nieżyjącego wojownika, którego niegdyś Aron wraz z kilkoma innymi szaleńcami uwięził w sztylecie ruszył z nieludzkim rykiem do ataku. Parn z gracją pumy uniknął ciosu i uskoczył przed kolejnym wytrącając przeciwnika z równowagi. Zjawa nie mogąc trafić złodzieja wydała z siebie przeszywający krzyk i z furią ruszyła na niewzruszonego złodzieja.

- Popełniasz wielki błąd... - Wysyczał przez zęby Parn, lecz duch nie zwrócił na to co mówi nawet najmniejszej uwagi i z uniesionym mieczem zaatakował.

Niematerialny miecz przy odgłosie metalicznego zgrzytu napotkał na opór w postaci czarnej klingi złodzieja. Upiór wytrzeszczył w niedowierzaniu oczy i poruszał wargami jakby chciał rzec: To niemożliwe!

To było możliwe i Parn postanowił dłużej nie czekać. Odbił cios i chwycił ręką szyję zjawy, która w przerażeniu złożyła usta w pytaniu: Kim Ty na bogów jesteś?!

Przezroczysta zielona łapa wychodząca z kaptura złodzieja wbiła się w duszę wojownika i zacisnęła szpony. Powietrze wypełniła magia chaosu, która objęła w swoim uścisku dwójkę śmiertelnych wrogów. Mimo, iż niematerialna postać wciąż stawiała opór, to wola Porywacza Dusz była silniejsza i z każdą sekundą coraz bardziej pochłaniała swoją ofiarę. Po kilku minutach walki Parn wchłonął duszę jednego z pierwszych bohaterów, którzy pojawiali się na świecie.


Widziałem jak mój nieodżałowany uczeń stracił głowę. Zawsze twierdziłem, że był najzdolniejszy z moich uczniów, ale jego niekompetencja często szła w parze z brakiem ogłady i kultury osobistej. Nie widziałem go od ośmiu wieków i bardzo się zdziwiłem, gdy ujrzałem go w towarzystwie jakiegoś hobbita. Po usłyszeniu co zrobił mój dawny uczeń byłem gotowy mu pogratulować poprawnego rzucenia czaru, ale, że jak skończony dureń pozwolił wyrwać się spod władzy takiej potędze, to miałem ochotę spopielić go na miejscu. Uprzedziła mnie w tym zamiarze jedna z więzionych dusz, która odzyskała wolność i postanowiła ją wykorzystać. Gdy ujrzałem jak głowa Arona toczy się po dachu miałem ochotę zacząć klaskać i śmiać się w niebogłosy. Powstrzymałem się, gdy zobaczyłem walkę towarzysza mojego ucznia z upiorem starożytnego bohatera. Nie wiem czemu, ale miałem przedziwne wrażenie, że ten kurdupel był czymś więcej niż chciał pokazać innym.

- Zapowiada się ciekawa noc - Szepnął elf uśmiechając się tajemniczo i znikł.


Tymczasem grupka wybranych pod przywództwem Slaanesha ruszyła pod osłoną nocy do ataku. Zmieniając się w małe i zwinne nietoperze szybko przecinali powietrze unikając ognistych tornad. Nagłe i chaotyczne pojawianie się efektów czaru powodowało, że wampiry musiały być w ciągłym skupieniu. Mimo tego nie wszystkim udało się dotrzeć do celu podróży.

W pewnym momencie potężna fala ciepła i ognia uderzyła w grupę. Prawie wszystkie nietoperze wykonały unik poza jednym, który zajął się ogniem i niczym rzucona pochodnia runął w dół. Pozostali podróżnicy odebrali tylko przeraźliwy sygnał telepatyczny:

ŁŁŁŁłłaaaaaaaa... pooomocy... płonę i spaaadam... zaraz się rozbiję...

Odpowiedź była natychmiastowa i pokrzepiająca:

Nie obawiaj się Savillo! - Zabrzmiał władczy głos w jej małym móżdżku - Wysłaliśmy do Ciebie Khrella, który zaraz Ci pomoże...

Tak się ciszę mistrzu...

KHRELL!!! - Ryknął Slaanesh - Co Ty tu robisz??!!

Coo?! - Załkała Savilla - Co panie powiedz...

Pac!

Z powietrza dostrzegli drobny ciemny kształt leżący na brukowanej ulicy w kałuży szkarłatnej krwi. Po obu stronach drogi płonęły domy i leżały stosy trupów. Śpieszący z ratowaniem swojego dobytku ludzie nawet nie zauważyli rozgrywającej się w powietrzu tragedii.

Khrell Ty idioto!!! Policzymy się w domu! - Zgrzytnął głos w umyśle wampira, który można przyrównać jedynie do zgrzytu skrzypiec.

Ależ mistrzu nie mogłem jej znaleźć - Załkał Khrell z trudem powstrzymując rozbawienie.

Masz szczęście, że to tylko drobny upadek i zaraz się zregeneruje. Zaczekamy chwilę na nią - Rozbrzmiał rozkaz w umysłach pozostałych wampirów.

Leżące na kamieniach ciało nietoperza zaczynało się regenerować, gdy płonący budynek pozbawiony oparcia przechylił się niebezpiecznie i runął na ulicę zabierając w potoku ognia i zgliszczy malutkie ciałko Savilli.

Straszne! - Krzyknęła Kalia.

Slaanesh nic się nie odezwał tylko spojrzał swoimi czerwonymi z wściekłości oczyma na Khrella, który usiłował się nie śmiać.

Kiedyś mi za to zapłacisz...Lećmy dalej!

Bez dalszych przeszkód grupa wampirów dotarła do centrum walk, gdzie uwolnione dusze bohaterów siały w mieście śmierć i zniszczenie. Bitwa przeniosła się na Plac Świątynny, gdzie kat usiłował powstrzymać nieprzyjaciół przed wtargnięciem do świętego przybytku. Mimo swojej ogromnej mocy nie był w stanie pokonać przeciwników, lecz sam też nie ulegał ich przerażającym możliwościom.

Plac w przeciągu kilku minut został usłany zmasakrowanymi trupami strażników miejskich. Służbom porządkowym miasta zaczynało brakować ludzi i burmistrz wydał rozkaz wymarszu dla elitarnego wojska Midgaardu. Idąc ulicą równym krokiem zachowując szyk bojowy zmierzali szybko w kierunku placu świątynnego.


Mimo, iż zawsze pozostawałem sceptyczny co do skuteczności armii, to muszę przyznać, że zawsze uwielbiałem patrzeć na ich marsz. Każdy z żołnierzy ubrany w pełną zbroję płytową błyszczącą jak srebro. Przy boku zaokrąglone tarcze ścięte ku dołowi z wymalowanym herbem Midgaardu. W rękach trzymali długie posrebrzane halabardy wykonane tak samo jak ich legendarne miecze przez gnomich i elfich kowali. Największe jednak wrażenie robiły na mnie ich wspaniałe błękitne płaszcze, które posiadały specyficzny odcień tego koloru. Szli ulicą w poczwórnym szeregu, gdyż wąskie przejścia nie pozwalały na pełne rozwinięcie szyku.

Siedząc na dachu pod ochroną starożytnego zaklęcia niewidzialności, które mogliby przeniknąć jedynie bogowie i najstarsi nieśmiertelni rozmyślałem nad bezsensownością tej całej eskapady. Jedno muszę przyznać, że władze miasta nie szczędziły na nich pieniędzy.


Rycerz z furią ruszył na przeciwnika, który stojąc w bezruchu wydawał się czekać na swój sprawiedliwy koniec. Ostrze miecza zabłysło złowrogo w ciemnościach i zanurzyło się w ciele przezroczystego wroga. Klinga przeniknęła przez cel, a jej właściciel stracił równowagę i jak długi rozciągnął się na brukowanej drodze. Duch spojrzał na podnoszącego się żołnierza i wypowiedział bezdźwięczne zaklęcie.

Oszołomiony upadkiem człowiek krzyknął nagle z bólu i eksplodował w fontannie krwi, flaków i kawałków pogniecionego metalu. W serca pozostałych przy życiu rycerzy wdarła się niewidoczna trwoga, lecz walczyli i umierali dalej nie zwracając uwagi na beznadziejność swoich działań.

Strażnik z trudem uniknął kuli ognistej, która wpadła przez rozbite okno i wybuchła w mieszkaniu po przeciwległej stronie ulicy. Odłamki szkła i gruzu poraniły twarz mężczyzny, który nie zdążył zasłonić się swoją tarczą. Zjawa z szyderczym uśmiechem zaczęła zbliżać się ku swojej ofierze mamrocząc zaklęcia, których nie usłyszy żaden z żyjących. Strażnik spojrzał na swoją tarczę i odrzucił ją ze złością.

- Na nic mi się nie przydasz - Syknął przypominając sobie tych, którzy zginęli zasłaniając się tym kawałkiem bezużytecznego metalu przed ciosami i ryknął z całych sił - No chodź po mnie!

Kolejna kula ognista przemknęła tuż nad jego głową, gdy wykonując szybki unik uskoczył do przodu. Przeturlawszy się kilka metrów powstał i podbiegł do zaskoczonego ducha. Zdążył zadać kilka cięć nim kula energii rzuciła jego wątłym ciałem o ścianę budynku. Poczuł jak metal wbija się głęboko w ciało, a usta wypełnia gorąca słodkawa ciecz. Po chwili jego bezwładne ciało opadło na ziemię. Zjawa z ponura miną przybliżyła się do żyjącego jeszcze człowieka i wydobyła broń. Ostrze miecza już miało zanurzyć się w ciele nieszczęśnika, gdy błękitne płomienie objęły upiora.

Płonąca świętym ogniem zjawa wrzasnęła głucho i znikła.

Do leżącego w kałuży krwi młodego mężczyzny podeszła wysoka postać. Bił od niej niesamowity chłód i zdawało się, że pochłania otaczające ją światło. Nachylił się nad umierającym człowiekiem i przyłożył szponiastą dłoń do jego czoła. Po krótkiej chwili zastanowienia odparł zimno:

- W sumie zawsze ze sobą walczyliśmy, ale teraz jesteśmy można powiedzieć po tej samej stronie barykady.

Kerod wypowiedział zaklęcie porządnego leczenia i patrzył jak rany znikają z ciała nieszczęśnika, który jeszcze kilka sekund temu był gotowy rozstać się z tym światem. Strażnik otworzył oczy i spojrzał otępiałym wzrokiem na wampira, który właśnie zamierzał odejść.

- Kim jesteś? - Zapytał zmęczonym głosem.

- Lepiej, żebyś nie wiedział... - Odparł niesamowitym głosem Kerod - Jak tylko zyskasz na tyle sił, żeby się podnieść, to udaj się do koszar i powiedz swojemu dowódcy, że teraz tym całym burdelem zajmą się tylko i wyłącznie wybrani, a jeśli nie przestanie wysyłać dalej swoich ludzi na bezsensowną rzeź, to zajmę się nim osobiście...

- Dobrze... ale co... - Nim strażnik miejski skończył układać pytanie w logiczną całość, wampira już dawno nie było.


Plac świątynny płonął w całym tego słowa znaczeniu. Ogień nie oszczędził nawet marmurowych kolumn, które pod wpływem ogromnej temperatury rozpadały się na drobne kawałeczki.

Ostatni strażnicy zaciekle bronili wejścia do pomieszczenia, gdzie znajdował się ołtarz i inne święte relikwie.

Jednakże liczebność obrońców malała w zastraszającym tempie z każdą sekundą. W ostatnim geście rozpaczy strażnicy stworzyli z martwych ciał swoich towarzyszy barykadę, której o dziwo upiory nie potrafiły przeniknąć.

- Dowódco! To nie ma najmniejszego sensu! - Krzyknął przerażony młodzieniec i wskazał palcem na makabrycznych przeciwników, którzy już zaczęli forsować prowizoryczną barykadę - Niech to szlag! Zaraz nas wszystkich wykończą i to będzie twoja wina!

- Spokój chłopcze! - Warknął stojący obok młodzieńca starszy elf i dodał ciszej - Tylko spokój może nas teraz uratować przed tymi piekielnymi demonami.

Kolejny wybuch zmiótł z barykady kilku strażników i zrobił w niej sporą wyrwę.

- No i kurwa tyle, jeśli chodzi o spokój! - Ryknął młody strażnik i ruszył na wrogów.

To były ostatnie słowa jakie wypowiedział, bo kilka sekund później jego serce przebiło wrogie ostrze.


Uzdrowiciel wskazał dłonią na podłogę przy kamiennym ołtarzu i rzekł podniesionym głosem:

- Wy dwaj połóżcie nosze z rannym w tym miejscu. Zdolni do walki niech chwytają za broń i nie dopuszczą upiorów poza próg świątyni. Za chwilę postaram się zająć tymi, którzy tego najbardziej potrzebują - Starzec otarł pot z czoła i spojrzał zmęczonymi oczyma na ogromny posąg bóstwa - Dlaczego nam nie pomożecie? - Zapytał cicho uzdrowiciel.

Wnętrze świątyni z każdą chwilą wypełniało się coraz większą liczbą rannych i umierających. Miejsce boskiego kultu szybko zaczęło przypominać szpital, a znacznie częściej pełniło rolę kostnicy.

Z martwych ciał ułożono zaporę, która swoją chwilową skuteczność udowodniła na zewnątrz budynku. Mag należący do drużyny straży miejskiej rzucił na zamknięte wrota magiczne bariery mające zyskać dla obrońców choć kilka sekund.

Kolejna eksplozja zatrzęsła budynkiem.

Wszystkie oczy z przerażeniem spojrzały na sufit, a w głowach majaczyła tylko jedna myśl.

Czy najpierw dopadną nas upiory, czy może wcześniej świątynia zamieni się w stertę zgliszczy?

Leżący najbliżej ołtarza umierający strażnik krzyknął:

- Dlaczego?! Dlaczego te potwory tak bardzo chcą zniszczyć to miejsce?! Po co niszczyć kupę kamieni ułożonych jeden na drugim i czemu to właśnie my ich mamy bronić? - Strażnik zakaszlał krwią i splunął na pomnik stojący za ołtarzem - Może Wybranym zależy na stercie tego gruzu... - Odparł cicho i po chwili dodał głośniej - ... bo mogą umierać ile chcą, a i tak za sprawą bogów wrócą...

- Zamilcz zwykły śmiertelniku! - Ryknął zzieleniały ze złości uzdrowiciel - To co mówisz jest herezją!

- Czy któryś z was słyszał o miejscu, gdzie idą po śmierci tacy jak ja? - Mówił dalej strażnik, a jego głos stawał się coraz słabszy i mniej słyszalny - Skoro to miejsce jest takie ważne dla bogów, to niech je sami bronią... - To były ostatnie słowa jakie wypowiedział.

W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza przerywana przez odgłosy kolejnych wybuchów i ciche jęki konających. Uzdrowiciel wciąż patrzył na ciało martwego strażnika. Po chwili zmówił krótką modlitwę, aby przebłagać bogów, których zapewne rozgniewały słowa tego nieszczęśnika.

Nad ranem wszelkie ataki skierowane w świątynię Midgaardu ustały.

Upłynęło trochę czasu nim mała grupa strażników miejskich pobłogosławiona przez uzdrowiciela wyszła przez ogromne wrota na zewnątrz. Zachowując najwyższą ostrożność ruszyli w kierunku placu świątynnego. Na miejscu zastali makabryczny widok, który można ujrzeć jedynie po stoczeniu zażartej bitwy.

Martwe ciała strażników, gwardzistów i elitarnych żołnierzy, poskręcane w nienaturalnych pozach tworzyły przerażający dywan, który w całości przesłonił brukowaną powierzchnię placu.

Upiory znikły tak jak się pojawiły pozostawiając po sobie śmierć i zniszczenie.

Po kilku godzinach miejskie ulice zapełniły się zdezorientowanymi mieszkańcami i niedobitkami straży. Jedni szukali swoich bliskich, a inni próbowali ratować ze swojego dobytku, to co nie zostało całkowicie zniszczone. Służby porządkowe korzystając z drewnianych wozów jeździły po mieście i zbierały martwe ciała. Zwłoki gwardzistów i rycerzy zabrali specjalnie do tego wyznaczeni ludzie z koszar. Po dwóch dniach władze Midgaardu zarządziły generalne prace porządkowe. Tysiące ludzi wyszło na ulice i zaczęło usuwać wszystkie ślady po niedawnej bitwie.


I to był koniec wszystkiego...

Koniec walki z upiorami i masakrą mieszkańców Midgaardu...

Jednakże dla mnie był to dopiero początek końca, którego udziałem stał się otaczający mnie ze wszystkich stron mróz i lód. Dojmujące zimno, które krępowało wszystko... moją chęć ruchu... normalnego myślenia i co najważniejsze... życia.

Ostatnim obrazem, który jestem w stanie sobie przypomnieć z mojego lacowego życia była rozmowa z duszami uwięzionymi w sztylecie. Upiory wniknęły głęboko w moją świadomość i przejęły kontrolę nad ciałem głupiego mrocznego elfa, który wierzył, że będzie rządził światem. Żałosna istota, która myślała, że świat legnie jej do stóp, a teraz stał się czymś marniejszym niż chodzący po ziemi robak.

Robak, który w przeciwieństwie do innych ma prawo do śmierci, lecz ja zostałem pozbawiony możliwości wyboru, czy chce żyć, czy umrzeć.

Dlaczego się tu znalazłem po tym wszystkim?!

Czyż upiory nie zostały zniszczone przez potężnego boga Ulryka?

Czy to była moja wina, że te potwory zawładnęły moim słabym ciałem?

Nim to lodowe więzienie pochłonęło moje ciało wraz z duszą widziałem to miejsce w całym swym przerażającym pięknie.

Lodowa kraina zawieszona między zakazanymi wymiarami, gdzie wstęp mieli tylko bogowie i najwyżsi nieśmiertelni. Najbardziej charakterystycznym zjawiskiem dla krajobrazu tej mroźnej krainy były ogromne góry lodowe królujące wysokością nad wszystkim. Wspaniałe, potężne i stare niczym świat na którym się utworzyły, aż w głowie rodziło się pytanie: Co było pierwsze? Te lodowe góry, czy ta planeta?

Czułem gdzieś w swoim wnętrzu, że nie jestem już na tak dobrze mi znanej planecie, gdzie się urodziłem i jednocześnie umarłem. Byłem w innym świecie, gdzie słońce nie miało dostępu, a jedynym źródłem światła były wszędzie porozrzucane kryształy emanujące własnym bladym światłem.

Innym zjawiskiem, które bez problemu potrafię sobie przypomnieć jest biały śnieg.

Zazwyczaj wszystkim biel kojarzy się z niewinnością, lecz mi już zawsze będzie kojarzyć się z ciszą i śmiercią...

Nie pamiętam dokładnie jak się tam znalazłem.

Ulryk, potężny bóg wojny specjalnie na tę okazję przybrał plugawą formę człowieka, gdyż widok jego prawdziwej postaci mógłby uśmiercić mnie na miejscu.

Przemierzając lodowe pustkowia, gdzie nawet śmierć przychodziła wraz z nocnymi zamieciami nie myślałem co ze mną będzie. Wiedziałem tylko jedno, że muszę podążać za wysoką sylwetką człowieka odzianego w zielone szaty. Tylko to się liczyło, nic więcej...

Nie liczyło się to, że tracę czucie w skostniałych nogach, ani to, że mój wychłodzony i zmęczony organizm był na skraju śmiertelnego wyczerpania...

Po kilku godzinach podróży, które dla mnie wydawały się wiecznością dotarliśmy do lodowej budowli. Kształtem przypominała zamek, ale materiał, który został wykorzystany do jego budowy był wszystkim tym co można znaleźć na tej planecie, czyli lód i śnieg.

Na widok Ulryka, swojego pana i stwórcy, dwa śnieżne golemy natychmiast otworzyły ogromne wrota i mogliśmy bez przeszkód kontynuować podróż, moją ostatnią...

To co ujrzałem w środku przypominało obrazy jakie widuje się najczęściej w sennych koszmarach.

Idąc szerokim korytarzem oświetlanym tylko przez kryształy, których wszędzie było pełno, widziałem dziesiątki, nie, setki, jeśli nie tysiące uwięzionych w lodzie postaci. Wśród zamrożonych istot ujrzałem tak potężne i niezwykłe stworzenia jak smoki i jednorożce oraz tak pospolite jak ludzie, gobliny, orki, elfy, czy krasnoludy. Długo mógłbym wymieniać przedstawicieli ras, które zostały uwięzione w tych lodowych kajdanach, lecz szczególnie jeden więzień przykuł moją uwagę.

Potężnej postury postać odziana w czarne szaty z obliczem ukrytym w głębokim kapturze z której emanowała czerwona poświata. Patrząc na nią czułem jak mój instynkt podpowiada mi, że spotkanie z tym osobnikiem nie należałoby do najprzyjemniejszych. Dwa śnieżne golemy, identyczne jak te, które strzegły zamkowych wrót pilnowały tego szczególnego więźnia.

Nim przyszła moja pora zauważyłem, że na twarzach skazańców nie ma śladu żadnych emocji. Była to pocieszający widok, gdyż miałem nadzieję, że sam proces uwięzienia jest bezbolesny... niestety jak się za chwilę miałem przekonać, to były próżne nadzieje...

Ulryk wskazał palcem na pustą przestrzeń między dwiema lodowymi kolumnami.

Poczułem jak coś chwyta mnie za ramiona i unosi w powietrze. To byli inni strażnicy tego miejsca, którzy przybyli, aby pomóc swojemu panu w egzekucji. Gdy tylko dotknąłem stopami przygotowanego wcześniej podestu moje ciało ogarnęło przerażające zimno. Pierwszy raz odkąd znalazłem się w tej krainie chciałem krzyknąć z bólu, lecz nie mogłem...

Chłód i mróz wypełniły moje gardło lodem uniemożliwiając oddychanie, a co dopiero wydawanie jakichkolwiek dźwięków...

Ale ja chciałem oddychać! Potrzebowałem powietrza, które teraz tak łapczywie starałem się chwytać z otoczenia. Bezskutecznie...

Moje całe ciało zupełnie zesztywniało, a oczy zaszły mgłą, lecz ja nie umarłem.

Nie na tym miała polegać kara, którą wyznaczyli mi bogowie, a która stała się moim udziałem. Moją karą było odczuwanie wiecznego zimna i zawieszenia między życiem, a śmiercią.

Nim straciłem świadomość swojego ciała i istnienia spojrzałem ostatni raz na potężną sylwetkę więźnia odzianego na czarno. Czułem jak jego moc wolno i nieubłaganie rośnie, lecz on dalej był w letargu jakim obdarzyli go najwyżsi...

Teraz jestem tutaj, lecz nie wiem dokładnie jak nazywa się to miejsce.

Próżnia? Może miejsce między życiem, a śmiercią, gdzie istnieje granica, której nie dano mi przekroczyć.

Poczułem ukłucie w sercu i ucisk w gardle...

Dlaczego tu jestem? Czy zrobiłem... czy tyle zła było moim udziałem, że zasłużyłem na tak straszliwą karę?

Zapragnąłem poznać odpowiedź na te pytania.

Musiałem sobie przypomnieć wydarzenia, które rozegrały się w mojej głowie. One z pewnością wyjaśnią mi dlaczego skończyłem tutaj, a nie zostałem po prostu zniszczony.

Skoncentrowałem się z całych sił, które udało mi się do tej pory odzyskać. Chciałem wiedzieć co się wtedy wydarzyło i dlaczego mimo usilnych prób nie potrafię sobie tego przypomnieć?

Nagle uderzyła we mnie fala rozrywającego bólu i straciłem na jakiś czas świadomość. Gdy znowu się obudziłem, bo jak inaczej nazwać powrót z całkowitej próżni poczułem ciepło...

Nie było to ciepło charakterystyczne dla ognia, czy promieni słonecznych, ale inne, które wywoływało przyjemne uczucie rozgrzewające moje zamrożone ciało.

Po krótkiej chwili poczułem w ustach jakiś słodkawy płyn...

Mimo, iż spałem snem tak głębokim jak sama śmierć miałem świadomość temperatury i smaku. Byłem świadom dwóch zjawisk, które przestały dla mnie istnieć wraz z uwięzieniem, a teraz...

Moje rozmyślania przerwał stanowczy rozkaz...

WSTAŃ

Czułem jak zimno gwałtownie ustępuje z mojego wycieńczonego organizmu, lecz wtedy stało się coś dziwnego.

Nagle moja świadomość znikła, a gdy powróciła patrzyłem na potężną postać odzianą w czarne jak noc szaty. To był ten sam osobnik, którego widziałem chwilę przed swoją egzekucją. Próbowałem dostrzec jego twarz, ale ona była skryta w głębokim kapturze, a jedyne co udało mi się zobaczyć, to czerwone drapieżne oczy.

Po chwili z przerażeniem stwierdziłem, że unoszę się w powietrzu, a za moimi plecami znajduje się moje ciało skute całunem wiecznego lodu. Istota, która z pewnością była odpowiedzialna za ten stan zauważyła mój niepokój. Nie śpiesząc się podeszła do mnie.

- Niestety nie jestem w stanie wydobyć twojego ciała z tego więzienia, Cydzie - Odparła chłodno istota nie przestając patrzeć na mnie swoimi drapieżnymi oczyma - Mogę jednak sprawić, że twoja świadomość powróci do normalnego świata.

- Skąd znasz moje imię i kim jesteś? - Zadałem pytanie, lecz mimo, że moje usta ułożyły się w słowa, to nie wydałem z siebie żadnego dźwięku.

- To normalne, że nie potrafisz wymawiać słów - Odrzekł stojący przede mną osobnik - Nie mogę ci zdradzić swojego imienia, ale możesz nazywać mnie Starożytny - Gdy wypowiadał te słowa, jego oczy rozbłysły czerwonym blaskiem - Mam z tobą pewien problem.

- Problem? - Zapytałem zdziwiony i zarazem przerażony.

- Otóż, twoje usilne próby przypomnienia sobie przeszłości pozwoliły mi obudzić się z tego niezbyt zabawnego snu jak zapewne sam zdążyłeś zauważyć - Starożytny mówił wolno i spokojnie, tonując każde wypowiadane słowo- Jednakże wszelkie moje chęci zwrócenia ci wolności spełzają na niczym, gdyż twoje marne ciało mrocznego elfa nie przeżyłoby całkowitego rozbudzenia.

- A ty jakim cudem przeżyłeś? - Zapytałem niepewnie czując, gdzieś w podświadomości, że ten osobnik jest kimś naprawdę niezwykłym.

- Widzisz Cydzie, moje ciało jest znacznie wytrzymalsze i silniejsze niż organizm zwykłego śmiertelnika jakim jesteś ty - Zakapturzona postać zbliżyła się do mnie i nakreśliła w powietrzu dziwny znak - To jest przejście do twojego świata, lecz sedno problemu polega na tym, że nie będziesz mógł zabrać swojego ciała.

- Więc jak mam wrócić? - Spytałem głosem pełnym wątpliwości.

- Jako duch Cyda, lecz będziesz musiał znaleźć dla siebie nową powłokę cielesną. Pozwoli ci to uniknąć gniewu bogów, gdyż twoje ciało dalej będzie cierpieć w lodowym więzieniu, aż po wieczność. Natomiast ty będziesz mógł wybrać sobie nową siedzibę dla swojej świadomości.

- I jak to ma wyglądać? - Byłem coraz bardziej zaciekawiony i pewny swojej decyzji.

- To nic trudnego - Spod kaptura dał się słyszeć cichy i niesamowicie brzmiący śmiech - Wystarczy, że wcielisz się w postać istoty, która przed chwilą umarła.

- Pięknie - Odrzekłem zrezygnowany i dodałem po chwili - A jak mam znaleźć takiego miłego ochotnika?

- W twoim świecie, to nie stanowi wielkiego problemu - Odparł Starożytny i spojrzał na leżące wszędzie kupki lodu i brunatnego śniegu.

Zorientowałem się wtedy, że były to pozostałości po strażnikach, którzy mieli go pilnować.

- Widzisz, tam ciągle ktoś ginie - Odparł po krótkiej przerwie - Jaki chciałbyś być w nowej postaci?

- Pragnę siły, wielkiej wytrzymałości i wielu lat życia - Odparłem bez chwili zastanowienia - Czy nadal będę wybranym?

- Tak. To twoja dusza decyduje o tym, że jesteś wybranym, a nie ciało. To forma astralna trafia do czyśćca, a następnie wraca z niego jako istota materialna. Czy jesteś gotów?

- Tak.

- W takim razie powodzenia w nowym życiu - Powiedział Starożytny i otworzył szkarłatny portal - Wejdź w te wrota, a odrodzisz się jako zupełnie nowa istota.

Już miałem dotknąć przejścia, gdy usłyszałem za sobą głos.

- Nie chwal się kim naprawdę jesteś, a najlepiej zapomnij o tym zupełnie.

Dotknąłem krawędzi czerwonego portalu i uderzyła we mnie fala jasnego światła.


Przez chwilę nic nie widziałem mimo, iż czułem, że oczy mam szeroko otwarte. Zamknąłem i otworzyłem oczy, a następnie powtórzyłem ten zabieg jeszcze kilka razy, aż w końcu ujrzałem miejsce w którym się znajduję. Ogólnie rzecz ujmując miejsce to nie poraziło mnie swoją urodą, czy niezwykłością, gdyż znajdowałem się w ślepej uliczce. Sądząc po nieznośnym smrodzie unoszącym się w powietrzu i wrzaskach w oddali był to Midgaard, a ja przebywałem niedaleko miejskiego śmietniska.

Poświęciłem trochę czasu na obejrzenie swojego nowego ciała i muszę przyznać, że nie wybrałem tak źle.

Twarde i masywne mięśnie, silny i wytrzymały jak na krasnoluda przystało organizm oraz wielki głód, którego nie mam czym teraz zaspokoić...

Postanowiłem obadać swoje ubranie w poszukiwaniu jakiejś waluty, którą mógłbym przeznaczyć na dwa, nie, cztery chleby. Ale okazało się, że ten denat ma kilka niemiłych niespodzianek.

Po pierwsze śmierdzi alkoholem tak, że chyba powaliłby tym zapachem trolla. Po drugie nie znalazłem w kieszeniach żadnej gotówki, ale za to zauważyłem, że całe moje ubranie jest w wymiocinach zmieszanych z krwią. Wtedy właśnie spostrzegłem też, że moje serce nie bije, a ja nie oddycham...

Powodem tej jakże nic nie znaczącej w tej chwili niedogodności okazał się być sztylet wbity w moją pierś, aż po samą rękojeść. Niewiele myśląc chwyciłem mocno za broń tkwiącą w moim nowym ciele i wydobyłem ją przy odgłosie nieprzyjemnego mlaskania.

Serce znów zaczęło bić...

Zrobiłem głęboki wdech i poczułem ból w płucach, które znowu zaczęły zyskiwać na elastyczności i powracały powoli do normalnej pracy. Brzuch coraz głośniej zaczynał domagać się pośmiertnej wieczerzy, a ja nie miałem nawet złamanego dukata. Z trudem podniosłem się na kolana, a potem stanąłem na równe nogi. Chwiejąc się i szukając rękoma oparcia w postaci rozpadających się ścian pobliskich budynków ruszyłem na poszukiwanie pożywienia.

Przeszedłem tak kilka metrów, gdy usłyszałem wrzaski i krzyki, które po części przypominały pijackie śpiewy.

Tak, to były odgłos pijanej grupy, która nagle wyszła za rogu pobliskiego domu. Chciałem uniknąć spotkania z tą hałastrą, lecz niestety nogi odmówiły mi posłuszeństwa i jak długi runąłem na środek ulicy. Leżałem tak niczym idiota próbując wyciszyć dźwięk, który pojawił się przy zetknięciu mojej głowy z kamienną nawierzchnią drogi. Gdy stłumiłem okropny ból głowy, a przed oczyma przestały majaczyć czarne plamki ujrzałem nad sobą uśmiechnięte twarze.

Grupka pijaków przez którą można rzec znalazłem się w takiej sytuacji stała teraz nade mną i głupkowato się uśmiechała.

Przez moment obawiałem się, że przyjdzie mi już dzisiaj odwiedzić czyściec, lecz wtedy najbliżej stojący elf wyciągnął do mnie dłoń i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Z pewnością ta grupa, to jakaś banda kretynów przeszło mi przez myśl, ale wtedy odezwał się mój żołądek.

- No dalej - Odparł niecierpliwie elf i chwycił mnie za ramię podnosząc z ulicy niczym źdźbło trawy - Jesteś, aż tak pijany, że nie widzisz mojej dłoni, czy może oszołomiło cię zetknięcie z tymi kamieniami?

- Ja... ja... sam nie wiem - Wyrzuciłem z siebie i zbluzgałem się w myślach za okazywanie słabości.

- Nieważne pijany przyjacielu - Odezwał się tubalny głos za pleców elfa.

- Witaj - Odparł ktoś inny.

- Jak się nazywasz oszołomiony przyjacielu? - Zapytał jakiś krasnolud, a potem pociągnął wielkiego łyka z pokaźnych rozmiarów beczki.

- Cisza! - Warknął elf na którym się opierałem, aby znowu nie runąć na ulicę - Na imię mi Thail, a ta wesoła brygada za mną, to moi przyjaciele i towarzysze broni. Z pewnością jesteś głodny i spragniony - W tym momencie mimo, iż o to nie prosiłem mój brzuch wydał z siebie błagalny odgłos burczenia.

Thail zaśmiał się, a chwilę później wtórowało mu już całe towarzystwo. Jednak, to nie był drwiący śmiech, taki jaki zazwyczaj słyszałem będąc jeszcze w gildii złodziejskiej, lecz coś innego. Był to serdeczny śmiech w którym dało się wyczuć zrozumienie i sympatię.

- Na imię mi Zeriks - Wyszeptałem cicho i spojrzałem zdumiony na radosne twarze swoich rozmówców.

- Doskonale! - Krzyknął mały gnom i wydobył z torby kilka chlebów - Na szczęście nie stracił pamięci przy tym dość porządnym uderzeniu i jak tylko coś zje dojdzie do siebie.

- To wspaniale! - Krzyknął wesoło elf i dodał po chwili poważniejszym tonem - Panowie, pora udać się do miejsca naszego wieczornego wypadu, a którym jest wspaniały przybytek rozkoszy i rozpusty zwanym potocznie, karczmą...

Idąc w tej grupie nawet przez chwilę nie poczułem się zagrożony, a wręcz przeciwnie. Zaczynałem zapominać o złym losie, którego byłem udziałem, a nieufność wobec wszystkiego powoli gdzieś znikała. Czułem, że najgorszy czas już mam za sobą, czas samotności i szukania swojego miejsca w świecie. Pojony piwem z beczki i karmiony wielkimi kromkami ciepłego chleba zaczynałem odzyskiwać siły... i chęć do życia. Moje chore pragnienie podbicia i rządzenia światem poszły w zapomnienie na rzecz tej wesołych zgrai, która znalazła mnie bezradnie leżącego na ulicy.

Przyszłość nie wydawała się już tak beznadziejnie czarną...

2005.08.23.

Autor: Norbert Osiński (Thail)

Spis Treści

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.