- Wzywałaś mnie, pani? - Cuesh spojrzał na stojącą przy oknie kobietę. Jej długie, proste, białe włosy spływały na ramiona i plecy, niemalże zupełnie przysłaniając górę jej szkarłatnej sukni. Stała tyłem, przez co nie widział jej twarzy. Lecz nie było to istotne gdyż doskonale wiedział, że jej wyrazu i tak by nie dostrzegł. Bo twarz kobiety zasłaniała czarna maska.
Zabawne - pomyślał Cuesh. - Pracuję dla niej dwadzieścia lat, a nie wiem nawet jak wygląda...
Znali się szmat czasu. W jakim wieku mogła być? Nie miał pojęcia. Był jednak pewien, że przez okres ich znajomości nie zmieniła się znacząco. W końcu dwadzieścia lat wcześniej...
- Mamy problem, Cuesh - powiedziała, wyrywając go z zadumy. Jej głos był głęboki i melodyjny: urzekał, omamiał i oczarowywał... Sługa wielokrotnie zastanawiał się, czy to nie magia tego głosu kazała mu niegdyś rzucić wszystko, by pójść za nią. Ale nawet, jeśli tak było, był jej za to serdecznie wdzięczny. W końcu dwadzieścia lat wcześniej...
- O ile się orientuję, wszystko układa się doskonale - powiedział, odsuwając od siebie wspomnienia. - Nasi ludzie wkroczyli właśnie do stolicy Tanniz, bitwa w Cieśninie Ien zakończyła się dla nas pomyślnie, niedługo nasza flota będzie gotowa do...
- Wiesz jaki problem mam na myśli.
Cuesh zachmurzył się. Nienawidził, gdy mówiła w ten sposób. Beznamiętnie, jakby to wszystko było jej obojętne.
A może było? Przecież nie wiedział, kim była kiedyś i jaką cenę zapłaciła za to, kim jest teraz. W końcu dwadzieścia lat wcześniej...
- Szkatuła - rzucił tylko. Nawet nie potrzebował potwierdzenia.
- Szkatuła - stwierdziła. - Tracimy ją, Cuesh.
Mężczyzna sięgnął pamięcią wstecz. Szkatułę widział tylko raz, przez ułamek sekundy, gdy kobieta zamykała ją w światyni. Nie wiedział, czym tak naprawdę była skrzynia, co skrywała w swym wnętrzu. Ale nikt chyba nie posiadał takiej wiedzy.
Nikt prócz jej.
Dwadzieścia lat wcześniej, gdy jeszcze jej nie znał, ta kobieta odnalazła Szkatułę i otworzyła ją. A potem była już niepokonana.
- To niemożliwe - powiedział łagodnie, jakby uspokajał przestraszone dziecko. - Szkatuła jest w świątyni, świątynię otacza Kryształowy Las, las znajduje się na środku równiny na wyspie pośrodku morza. Lasu i wyspy pilnują dziesiątki naszych ludzi. Nikt nie może śnić o przedostaniu się na wyspę. Szkatuła jest bezpieczna, pani.
Kobieta stała nieruchomo, wpatrując się w okno. Płonące wewnątrz komnaty pochodnie rozświetlały ją na tyle, że na tle zapadającego zmroku jej odbicie było widoczne w szybie. Jej wizerunek - twarz osłonięta czarną maską i białe włosy - przywodziły mu na myśl demony z ludowych opowieści.
- Próbujesz podważyć moje słowa - stwierdziła tylko. Bez śladu irytacji, czy goryczy. - Pamiętasz imperatora Tydu?
- Tak - mruknął Cuesh. - Ale co on ma tu do rzeczy? Przecież Imperium miało nie mieszać się do wojny...
- Błąd za błędem - powiedziała. - Po tym jak pół roku temu rozgromiliśmy ofijskie wojska, imperator poczuł się zagrożony. I słusznie zresztą. Widzisz, Cuesh, tak się składa, że można zarzucić mu bardzo wiele. Ale z pewnością nie głupotę.
- A gdzież błąd? - Cuesh przeszedł na drugi koniec sali i oparł się plecami o ścianę, zakładając ręce na piersi.
- Zapomnieliśmy o tym, że imperator jest spostrzegawczy i dociekliwy. Lubię takich ludzi, ale stanowczo wolę, gdy stoją po mojej stronie.
Cuesh prychnął i uśmiechnął się gorzko.
- Zrozumiał, że mojej armii zwyciężyć nie można - kontynuowała kobieta. - I zaczął szukać przyczyn tego stanu. Zainteresował się wysepką, złapał paru ludzi. W końcu dowiedział się i o Szkatule.
- Nawet, jeśli wie o źródle twej potęgi, o tym, że otworzyłaś Szkatułę, gdzie jest ukryta i co trzeba zrobić, by ją zamknąć... Musiałby przelecieć morze i zrzucić swoich ludzi wprost do świątyni...
- Słyszałeś kiedyś o Siddonie Khude?
Cuesh poruszył się nerwowo.
- O tym czarowniku? Ha, krąży o nim więcej legend niż o smokach...
- Wiesz czyim kuzynem jest? - spytała. Mężczyzna zawahał się. - Powiem ci. Siddon Khude jest krewnym imperatora.
- To nic nie znaczy - powiedział Cuesh, wzruszając ramionami. - Do zamknięcia Szkatuły potrzeba jeszcze kobiety...
- Jego młodsza siostra - od niedawna podróżuje z nim - ma dar. Oto idealna para do pokrzyżowania moich planów.
Te informacje zrobiły na Cueshu wrażenie, nie dawał jednak za wygraną.
- Wyspa jest strzeżona. Równiny także. Tereny przy lesie są patrolowane. Niemożliwe, żeby rodzeństwo dotarło do twierdzy...
Kobieta odwróciła się. Sługa spojrzał na połyskującą maskę osłaniającą twarz jego pani. Co ukrywała?
- Są już w Kryształowym Lesie.
- Niemożliwe.
- Wiesz, co to znaczy.
Cuesh wypuścił głośno powietrze.
- Stało się coś, czego obawialiśmy się najbardziej przez ostatnie dwadzieścia lat!
Właśnie... Jeśli Siddon zamknie Szkatułę... Skończy się pasmo sukcesów, niepokonana armia zostanie wybita... Cały jej plan straci sens. I jego życie też go straci.
Cholera, czemu ta kobieta mówi o tym tak spokojnie?!
- Jak... - jęknął tylko. Nie miał podstaw, by wątpić w prawdziwość jej słów. I nagle przypomniał sobie wydarzenia sprzed niespełna miesiąca...
- Błąd za błędem. Mała potyczka na Morzu Wschodnich Wiatrów - myśleliśmy, że to zwykła pomyłka, a to była po prostu prowokacja. Wycofaliśmy ludzi z wyspy, zapomnieliśmy, że mogą użyć magii... Imperator nie jest głupi. Siddon także nie. Odwrócili moją uwagę. Naszą. Byliśmy zbyt pewni siebie, by dopuścić myśl o przegranej i to pozwoliło Siddonowi nie tylko przedostać się na wyspę, ale i pokonać równiny. A teraz jest w Lesie i...
- To koniec! - Cuesh zacisnął dłoń w pieść i uderzył nią w ścianę. - Jest nietykalny, nie możemy go już dosięgnąć... Jeśli tylko dostanie się do światyni...
- Las go chroni, to prawda. To był jeden z warunków, jakie postawiła mi... moc zaklęta w Szkatule - czy mu się zdawało, czy jej głos drgnął? - Obiecałam, że buciory moich żołnierzy nie splugawią tej świętej ziemi, że moja magia nie będzie działać na terenie Lasu.
- Zatem, przepadliśmy! - Cuesh zaczął gorączkowo myśleć. Oderwał się od ściany i zaczął nerwowo krążyć po komnacie. - Ale nie obawiaj się, pani. Myślę, że najpóźniej za cztery dni jakiś okręt będzie gotowy do wypłynięcia. Jeżeli schronisz się w...
- Uspokój się.
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na nią. Stała przy oknie i choć nie widział jej oczu zza maski, wiedział - czuł! - że świdrowała go spojrzeniem.
- Jesteś jak wszyscy, Cuesh - powiedziała beznamiętnie. - Myślisz, że prawdziwa siła i władza tkwi w orężu i magii. Bez nich czujesz się zagubiony i bezbronny. A tymczasem to tylko narzędzia w rękach prawdziwej potęgi - kobieta uniosła rękę i dotknęła palcem swojej głowy - rozumu i sprytu. Nie trzeba wiele by pokrzyżować szyki Siddonowi.
Cuesh, nieco zawstydzony reprymendą spuścił wzrok.
- Powiedz, co mam zrobić, a uczynię to.
Pani westchnęła lekko - z irytacji? A może tylko tak mu się wydawało...?
- Siddon Khude podróżuje ze swoją siostrzyczką. Prócz tego jest z nim jeszcze paru ludzi. Wyślij tam kogoś swojego, niech wkradnie się w ich łaski, zdobędzie zaufanie...
- I cóż z tego? - spytał z ironią, nim zdążył ugryźć się w język. - Skoro mój wysłannik nie będzie mógł ich skrzywdzić? Ma poprosić ładnie, by opuścili Kryształowy Las, bo trochę nas irytują?
Przez chwilę bał się, że kobiecie mógł nie spodobać się jego ton. Lecz nawet, jeśli tak było, nie dała po sobie tego poznać.
- Jeśli nie będzie innego wyjścia, to też będzie dobre. Użyj tego, co masz w głowie, Cuesh. Szukaj słabych punktów przeciwnika. My bezpośrednio nie możemy im nic zrobić, ale to nie znaczy, że mamy pozwolić im na wykonanie zadania.
Kobieta odwróciła się z powrotem do okna. Pochodnie zamigotały lekko.
- Pani?
- Ruszaj, Cuesh. Las opóźni ich podróż, ale mimo to mamy niewiele czasu.
- Cholera, no! Kto tworzył te mapy? - Siddon Khude pochylił się nad zwojem papieru, mrużąc oczy. - Przecież tej ścieżki tutaj nie ma!
Podróżowali już siódmy dzień. Choć „podróżowali” nie było dobrym słowem. Lepszym zdało się być „błądzili”. Siddon obliczył, że dotarcie do twierdzy powinno zająć im maksymalnie trzy dni, tymczasem nie zbliżyli się nawet do połowy trasy.
- Sidd? - Katta podeszła do siedzącego mężczyzny - nie uwierzysz, co znalazłam!
Siddon uniósł głowę i zmarszczył brwi.
- Coś się stało, maleńka? - spytał, zmartwiony.
Katta lubiła, gdy tak ją nazywał. Uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
- Byłam w lesie... - zaczęła - i znalazłam tam piękne miejsce! Płynie tam taki strumyk... Woda jest przejrzysta, a wokół rosną cudne kwiaty!
Sidd uśmiechnął się delikatnie, odłożył mapy i wyciągnął rękę do dziewczynki.
- To wspaniale! Musisz mi je kiedyś pokazać...
Katta podeszła, zarzuciła mu rączki na szyję i wdrapała się na kolana.
- Kiedyś? - mruknęła zmartwiona. - Myślałam, że moglibyśmy pójść tam teraz... Obiecałeś, że opowiesz mi historię o tym, jak musiałeś walczyć ze złym czarnoksiężnikiem, pamiętasz?
Mężczyzna przeczesał pieszczotliwie krótkie, złote włosy dziewczynki.
- Pamiętam, pamiętam, Katti. I opowiem ci ją... - westchnął ciężko. - Ale kiedy indziej. Niestety, mamy teraz pewne problemy - spojrzał jej głęboko w oczy. - Pamiętasz, musimy dotrzeć do tego tajemniczego miejsca, w środku lasu - Katta pokiwała główką - ale nie możemy odnaleźć drogi w lesie. Wiesz, że mam tam coś ważnego do załatwienia.
Katta pochyliła lekko głowę, wyraźnie zasmucona.
- To nie pójdziesz? - spytała cicho, a jej cienki głosik prawie się załamał.
Siddon walczył chwilę sam ze sobą. Potem westchnął.
- No... no, dobrze... Skoro tak bardzo ci zależy...
Dziewczynka z szerokim uśmiechem ześlizgnęła się z kolan Sidda i już miała zaciągnąć go w stronę lasu, gdy padł na nich jakiś cień. Oboje równocześnie unieśli głowy, by spojrzeć na stojącą nad nimi wysoką kobietę.
- Co z mapą, Sidd? - spytała Noria, robiąc krzywą minę. - Wiesz, że czas gra na naszą niekorzyść. - Jej gęste kasztanowe loki zafalowały, gdy przykucnęła, by czułym gestem położyć Siddonowi dłonie na ramionach. - Masz już coś?
- Sidd i ja właśnie idziemy na spacer - powiedziała Katta, unosząc główkę.
Chabrowe oczy Norii błysnęły niepokojąco.
- Wybacz, Katto, ale Siddon ma pewne obowiązki i nie może teraz iść. Musisz pobawić się sama.
Dziewczynka chciała zaprotestować, ale mina mężczyzny kazała jej zamilknąć.
- Wybacz, Katti - mruknął zrezygnowany. - Noria ma rację. Pójdziemy jutro...
- Jutro... jutro będziemy daleko stąd! - powiedziała, pozwalając, by włosy zasłoniły jej twarz. - Wiesz, że nigdy...
Sidd spojrzał na nią z żalem.
- Przepraszam, Katti.
Czując, jak łzy zbierają się w jej oczach, dziewczynka odwróciła się i wolnym krokiem odeszła w stronę lasu.
- Po co ją w ogóle zabrałeś? Sprawia tylko kłopoty! - Noria założyła ręce na piersiach, patrząc za odchodzącym dzieckiem.
- Wiesz dobrze, dlaczego tu jest - odparł ponuro mężczyzna. A potem, jakby otrząsając się z nieprzyjemnych myśli dodał - mapy tworzono, zanim ten las został zaczarowany. To magia nie pozwala nam przejść. Jednak się zabezpieczyła, zamykając tu Szkatułę. Nawet, jeśli nie może nas dosięgnąć bezpośrednio, mogą upłynąć miesiące, zanim dotrzemy na miejsce...
Przejrzystą wodą strumienia płynęły młode listki i płatki kwiatów. Na drobniutkich falach igrały promienie zachodzącego słońca. Katta nachyliła się, by obejrzeć własne odbicie, ale łzy w jej oczach zamazały obraz.
- Czemu się smucisz?
Dziewczynka drgnęła. Głos, który usłyszała, zdawał się przytłumiony, jakby dochodził z daleka. Katta wyprostowała plecy i rozejrzała się trwożliwie.
- Nie bój się. Ja nie jestem groźny.
Tym razem udało jej się zlokalizować kierunek, z którego dochodził głos. Dziewczynka wbiła spojrzenie w kępę drzew i usiadła do niej przodem, bojąc się wykonać gwałtowniejszy ruch. Rączką odszukała leżący wśród nadbrzeżnej trawy gruby kijek i schwyciła go mocno, zdając sobie sprawę, ze i tak miałaby raczej marne szanse w konfrontacji z jakimkolwiek przeciwnikiem.
Zdało jej się, że w gęstwinie poruszył się jakiś cień.
- Boisz się mnie - powiedział głos, wyraźnie przygnębiony. Nastała pełna wahania cisza. - Jabłko? - spytał po chwili.
Katta rozszerzonymi ze strachu oczami obserwowała wyłaniające się z krzaków długie, nagie ramię, obrośnięte krótkim, błękitnawym futrem. W czteropalczastej, czarnej, zakończonej szponami dłoni tkwiło czerwone jabłko. Dziewczynka przełknęła ze zdenerwowania ślinę.
- Weź - powiedział łagodnie głos. - Jest dobre.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła przestraszona dziewczynka, odsuwając się nad sam brzeg wody. - Odejdź, proszę! - zachlipała.
Cień poruszył się ponownie, ramię powoli zaczęło się cofać.
- Znowu - szepnął. - Nikt nie chce ze mną rozmawiać.
Kattę dobiegło jeszcze głośne westchnienie, a ramię obniżyło się, kładąc jabłko na trawie.
- Zjedz je - powiedział, smutny. - Jest smaczne. Nie zatrułem go.
Katta poruszyła się niespokojnie. Do tej pory nie spotkała w lesie niczego prócz zajęcy, saren i ptactwa. Czym była istota, która chciała ofiarować jej owoc? Chyba nie mogła być zła...
- K-kim jesteś? - spytała nieśmiało, powoli odkładając kijek. - Możesz... wyjść?
Cień po raz kolejny się poruszył.
- Wyjdę. Ale wtedy zaczniesz krzyczeć i uciekać. Jak wszyscy - umilkł na chwilę. - A wtedy znowu będę sam.
- Nie ucieknę - szepnęła nieco pewniej, czując, jak mimowolnie budzi się w niej ciekawość. - Obiecuję.
- Naprawdę? - spytał jeszcze, z nutą nadziei.
- Przyrzekam! - głosik Katty zabrzmiał twardo i stanowczo.
Krzaki poruszyły się nieco, aż w końcu z cienia wyłoniła się przedziwna istota. Była niewysoka, odrobinę większa od Katty. Miała gruszkowaty, obrośnięty błękitną sierścią tułów, chudą szyję i dużą, podłużną łysą głowę. Długie, szpiczaste uczy wystawały ponad czaszkę. Ale największe wrażenie sprawiały olbrzymie, całkiem czerwone, pozbawione źrenic i powiek oczy i mały, prawie ludzki nos. Stwór poruszał się na dwóch krótkich, chudych nogach, a w utrzymaniu równowagi pomagały mu nietoperzowate, błoniaste, całkiem czarne skrzydła.
Katta patrzyła na istotę, czując, że cały strach nagle się ulotnił. Przecież ten biedny stwór nie mógłby zrobić jej krzywdy...
- Kim jesteś?
- Boisz się jeszcze?
- Nie.
- To dobrze. Jestem elfem.
Katta przemyślała jego odpowiedź, po czym odparła:
- Nie możesz być elfem.
- Dlaczego? - elf spojrzał na nią z ukosa.
- Bo elfy wyglądają inaczej.
Tym razem to on się zamyślił.
- Ojej - powiedział. - W takim razie jak wyglądają elfy?
Katta poruszyła się niespokojnie.
- No, nie wiem. Nigdy żadnego nie wiedziałam.
- To skąd wiesz, że ja nim nie jestem?
Katta podrapała się po główce.
- Wszyscy mówią, że elfy są piękne.
- A ja nie jestem? - elf zabawnie przekrzywił głowę.
Katta zmarszczyła nosek w geście zastanowienia. Po chwili uśmiechnęła się szeroko.
- Masz rację. Jesteś piękny - elf wyszczerzył w przeraźliwym uśmiechu swoje ostre, żółte kły. Dziewczynka drgnęła. - Ale proszę... nie uśmiechaj się już tak, dobrze?
Elf kiwnął głową. Powoli przeszedł kilka kroków i usiadł przy małej. Przez chwilę oboje przyglądali się sobie w milczeniu, z niejaką ciekawością.
- Dlaczego się smucisz? - spytał w końcu elf, podając jej jabłko.
Katta wzięła je i zaczęła polerować czerwoną skórkę.
- Bo... nie chcę tu być - zawahała się. - To znaczy chcę, bo tu jest Siddon, ale on nie ma dla mnie nigdy czasu. Jest mi smutno, bo całe dnie muszę bawić się sama.
Elf pokiwał powoli głową.
- Wiem dobrze, jak to jest być samotnym... Ja też jestem sam. Nie ma nikogo, kto chciałby ze mną porozmawiać. Zwierzęta nie potrafią mi odpowiadać, a ludzie... Na sam mój widok uciekają.
Katta spojrzała na niego ze współczuciem.
- A inni? Nie ma tu innych elfów?
Stwór pokręcił głową.
- Jeśli kiedyś były, to tego nie pamiętam. Zawsze byłem sam. Czasem tylko spotykam tu ludzi, ale nigdy nie podchodzę blisko, bo się mnie obawiają - elf opuścił głowę i westchnął głośno. - Okropnie jest nie mieć nikogo...
Dziewczynka zerknęła na niego z ukosa, po czym odparła:
- Jeśli chcesz... Możesz bawić się ze mną.
Elf skrzywił się nieco.
- Wydaje mi się, że twoi towarzysze mogą mieć coś przeciwko...
Katta uśmiechnęła się figlarnie.
- Owszem... Ale nie muszą wcale o tym wiedzieć, prawda?
Wśród ciemności nocy płonące ognisko wydawało się jedynym przyjaznym punktem na tle mrocznego lasu. Katta zbliżyła się do śpiących przy płomieniach sylwetek towarzyszących im w podróży żołnierzy. Ciemnoczerwony pled okrywał postać śpiącej Norii. Dziewczynka starała się odszukać postać Sidda, ale nie mogła dostrzec go wśród podróżnych.
- Gdzie byłaś tak długo? - powiedział mężczyzna wyłaniając się z ciemności i dorzucając drew do ognia. - Jest późno, ciemno... Zaczyna robić się zimno - wyraz jego twarzy był surowy i poważny.
Katta usiadła przy ognisku i wyciągnęła rączki w stronę płomieni.
- Mówiłeś, że las jest bezpieczny - powiedziała cicho, nawet na niego nie patrząc.
- Tak - mruknął, siadając naprzeciw niej. - W lesie nie ma złych ludzi, którzy mogliby zrobić ci krzywdę, ale są zwierzęta, poza tym w ciemności łatwo jest się zgubić, a ja... - zawiesił głos - bardzo się o ciebie martwię, Katti - powiedział uśmiechając się smutno.
Katta poczuła, że wyrzuty sumienia nie dadzą jej tej nocy zasnąć.
- Przepraszam, Sidd...
Mężczyzna odrzucił z twarzy kosmyk włosów i wstał.
- Jesteś głodna? - pokręciła głową. - Zatem kładź się spać. Ruszamy wcześnie rano.
Przytaknęła i podeszła do swoich rzeczy, lecz jakiś szelest kazał jej spojrzeć w stronę lasu.
Czy jej się tylko zdawało, czy dostrzegła cień jakiejś istoty?
Uśmiechnęła się lekko do siebie i rozłożyła swoje posłanie.
- Mam cię! - krzyknęła dziewczynka wskakując w kępę krzaków. Schowany w nich elf złapał ją, uniósł silnymi ramionami w górę i okręcił dookoła. Katta zaczęła się szamotać, tak, że wśród głośnego śmiechu stwór postawił ją w końcu na wilgotnej trawie.
- Długo nie przychodziłaś - powiedział, gdy usiedli pod drzewem.
- Wiesz - wysapała, próbując złapać oddech - okazało się, że znowu jechaliśmy złą drogą. Sidd jest bardzo niezadowolony - uśmiechnęła się, patrząc na niego.
- To niedobrze?
- Nie lubię, gdy się smuci albo denerwuje. Ale dzięki temu, że znowu szuka drogi, mogłam tu przyjść.
Elf pokiwał głową. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Sidd jest ważny, prawda? - spytał, zerkając na dziewczynkę.
Katta uśmiechnęła się szeroko.
- Sidd to najlepszy człowiek na ziemi! Jest czarnoksiężnikiem!
- Czarnoksiężnikiem? - dziewczynka pokiwała głową. - Więc czemu nie potrafi znaleźć drogi?
- Nie wiem... - wzruszyła ramionami. - Ale dzięki temu, możemy się razem bawić! Kiedy byłam mniejsza Sidd często się ze mną bawił, ale teraz nie ma czasu... - zrobiła smutną minę.
- A twoi rodzice? Gdzie są?
- Nie żyją - powiedziała, pochylając głowę. - Po ich śmierci to Sidd stał się moim opiekunem. Jest starszy i bardzo mądry.
- Mówisz o nim tak dużo... Pewnie bardzo go kochasz... - elf wbił spojrzenie przed siebie.
- Oczywiście, że tak... - uśmiechnęła się radośnie. - Jest najlepszym towarzyszem zabaw, jakiego można mieć! Jest jak przyjaciel!
- Przyjaciel - elf wyraźnie posmutniał. - Dobrze jest mieć przyjaciół...
Katta słysząc dziwny ton, zerknęła uważnie na swojego rozmówcę. Po chwili chwyciła jego wielką szponiastą łapę w swoje małe dłonie.
- Jeśli chcesz, też możesz być moim przyjacielem. Przecież im więcej ich masz, tym lepiej - uśmiechnęła się szeroko.
- Naprawdę? - elf wyszczerzył zęby w straszliwym uśmiechu. - Byłoby mi bardzo miło.
- No to goń mnie! - Katta zerwała się z trawy i zniknęła między drzewami. Elf wstał powoli i rozłożył swoje błoniaste skrzydła.
- Nie masz ze mną szans - zawołał wesoło i ruszył za dziewczynką.
Kiedy po kilku gonitwach znowu usiedli na trawie, elf ponownie zapytał:
- Widziałem, że podróżuje z wami pewna kobieta. Jest wysoka. Czy to też twoja przyjaciółka?
- Noria? - twarz Katty spochmurniała. - Nie, Noria nie jest moją przyjaciółką. Noria jeździ z nami od niedawna... ja... nie wiem, kim ona jest. Przyczepiła się do nas i...
Elf spojrzał na nią uważnie.
- Wydaje mi się, że Sidd bardzo ją lubi...
- Tak - Katta skrzywiła się nieznacznie. - Sidd bardzo ją lubi. I ona Sidda też.
- Ty jednak...
- Noria jest bardzo miła -powiedziała Katta, marszcząc nosek. - Ale nie pozwala mi się bawić z Siddem. Ciągle tylko za nim chodzi i mówi mu różne rzeczy. Na pewno mają jakieś swoje tajemnice - odwróciła wzrok.
- Boisz się, że Sidd lubi Norię bardziej niż ciebie?
Katta wykręciła paluszki i wlepiła spojrzenie w trawę.
- Troszeczkę...
-...nie możesz tak mówić. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - powiedział Sidd, obejmując Norię. - Jesteśmy tu razem, a to jest najważniejsze. Dzięki temu, żaden...
- Sidd? - Katta wynurzyła się zza drzewa. - Kiedy rusza... - urwała, widząc parę. Noria i Siddon spojrzeli na dziewczynkę i nieznacznie się od siebie odsunęli.
- Co się stało? - spytał mężczyzna, odwracając się do Katty.
- Nic takiego - powiedziała mrukliwie. - Chciałam tylko zapytać, kiedy ruszamy, bo... Myślałam, że może mógłbyś opowiedzieć mi tą historię...
Sidd otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale Noria uciszyła go i sama podeszła do dziewczynki.
- Posłuchaj mnie, Katto - powiedziała, przyklękając. - Wiesz dobrze, że Siddon ma teraz większe problemy, niż zabawy z tobą. Nie możemy przedostać się przez ten las, a póki tego nie zrobimy, możesz zapomnieć o opowieściach i gonitwach...
- Norio... - mruknął ostrzegawczo Sidd, lecz ta go zlekceważyła.
- Zatem, im szybciej przestaniesz zawracać nam głowę, tym szybciej dotrzemy na miejsce i wszystko wróci do wcześniejszego stanu - dokończyła szybko. - Jesteś już dużą dziewczynką, więc na pewno rozumiesz. Prawda?
Katta spojrzała na nią, czując, jak wzbiera w niej gniew.
- Tak, rozumiem - powiedziała drżącym głosem, odrzucając do tyłu jasne włosy. - Najlepiej będzie, jak sobie stąd pójdę...
Noria wstała i spojrzała na dziewczynkę z góry.
- Pobaw się w lesie... Przed zmrokiem i tak już nie ruszymy, najwcześniej jutro rano. Tylko się nie zgub - dodała jeszcze, gdy Katta odwróciła się już, żeby odejść.
- Nie powinnaś była tak do niej mówić.
- Może teraz zrozumie i da nam trochę czasu - stwierdziła, przytulając się do jego ramienia. - A czuję, że jesteśmy blisko...
- Ja też - powiedział Sidd i uniósł głowę. - Całkiem blisko... W końcu to szesnasty dzień naszej podróży. Do tej pory trafiliśmy tylko na urwisko, rzekę, ścianę skalną... i parę razy w gąszcz nie do przebycia tam, gdzie miała prowadzić ścieżka. Chyba pora, by wreszcie nasz los się odmienił. Odnoszę wrażenie, że tym razem las nas przepuści...
- Tak - szepnęła Noria, patrząc na zamyślonego Sidda. - Już niedługo...
- Słucham? - spytał Sidd, odwracając głowę. - Mówiłaś coś?
- Nie, nic... - odparła uśmiechając się lekko. - Lepiej wracajmy do pracy, w końcu ruszamy o świcie.
- Mieszkasz tu tak długo - Katta weszła do strumyka po kolana i z zainteresowaniem przyglądała się wodnym stworzeniom - nie mógłbyś nas zaprowadzić do tej świątyni?
Elf siedzący na brzegu patrzył na nią ponuro.
- To chyba nie byłby najlepszy pomysł. Nie wiem czy twoi opiekunowie zaufaliby mojej wiedzy, ponadto... sam miałbym z tym problemy. To nie jest zwykły las... Powiedziałbym nawet, że jest całkiem kapryśny. Często zmienia układ ścieżek, żeby utrudniać zadanie podróżującym. Dlatego nie możecie trafić do celu.
- Szkoda - mruknęła Katta, ze złością rozpryskując wodę. Elf siedział i w milczeniu przypatrywał się dziewczynce. - Co ci się stało? - spytała po chwili, widząc jego minę. - Czemu jesteś smutny?
Stwór opuścił ze wstydem głowę i wlepił spojrzenie swoich niezwykłych oczu we własne stopy.
- Nie chcę przekazywać złych wiadomości, Katto.
Dziewczynka zesztywniała i rzuciła mu szybkie spojrzenie.
- Złych...?
- Tym bardziej, kiedy wszedłem w ich posiadanie niezbyt oficjalną drogą... - skulił ramiona i okrył je skrzydłami.
Katta wyszła z wody i wolnym krokiem podeszła o elfa. Ten nieśmiało uniósł głowę i spojrzał na nią.
- Co się stało? - spytała, z trudem wymawiając słowa.
Elf, dręczony okropnymi wyrzutami sumienia skulił się jeszcze bardziej.
- Wczoraj wieczorem... podszedłem bardzo blisko waszego obozowiska... Troszkę boję się ognia, ale... Wszyscy ludzie spali... z wyjątkiem dwóch osób...
- Jedna z nich to wartownik - odparła Katta. - Zawsze ktoś czuwa, by ogień nie zgasł. Kto to był? - spytała, przeczuwając najgorsze. Elf skrzywił się, jakby tego pytania właśnie się obawiał.
- Człowiek, którego nie znam... i Noria...
Katta zmrużyła oczy.
- Słyszałeś coś, prawda? O czym rozmawiali, co robili? - spytała spokojnie. Elf spojrzał na nią błagalnie, mimo to wiedział, że już za późno by wykręcić się od odpowiedzi.
- Bo widzisz... - jęknął. - Noria chyba nie jest taka miła, jak ci się wydawało. I chyba wcale tak bardzo nie lubi Sidda... i ciebie... Widziałem, jak podmieniała mapy... To chyba dlatego wasza podróż trwa aż tyle czasu... Poza tym... z jej słów wynikało, że wcale nie chce, by Sidd dotarł do twierdzy i wykonał swoje zadanie...
- Dlatego nas opóźnia? Ale mówiła przecież, że już się zbliżamy i...
Mina elfa kazała dziewczynce umilknąć.
- Myślę, że do tej pory działała na zwłokę, mając nadzieję, że Sidd się z niechęci lub... no nie wiem, może po prostu wykonywała czyjeś rozkazy. Ale skoro jesteście już coraz bliżej, to może się okazać, że jedynym sposobem, by go powstrzymać, będzie... - stwór umilkł.
- Będzie...? - szepnęła pobladła Katta.
- Boję się, że ona może go skrzywdzić.
Dziewczynka powoli osunęła się na wilgotną trawę.
Skrzywdzić Sidda? Przecież on zawsze był odważny, nieustraszony, nigdy nie lękał się niebezpieczeństw... Pokonał tylu wrogów! Nie dałby się tak po prostu zaskoczyć!
Ale... odkąd pojawiła się Noria...
Tak, ta kobieta wkupiła się w jego łaski, zdobyła jego zaufanie, żeby wykorzystać je przeciw niemu! Zanim się pojawiła, wszystko szło po ich myśli... Noria musi pracować dla złych ludzi, którzy chcą skrzywdzić jej kochanego Sidda...
- Nie możesz do tego dopuścić! - krzyknęła Katta unosząc główkę. Łzy spłynęły jej po policzkach. - Nie możesz pozwolić, by ona skrzywdziła...
Elf spojrzał na nią smutnym wzrokiem.
- Nic nie mogę zrobić, maleńka. Nie należę do waszego świata, nie powinienem w ogóle w niego ingerować...
- Ale... Sidd! - Katta zerwała się na równe nogi. - Przecież jest w niebezpieczeństwie! Musisz coś zrobić!
Stwór pokręcił powoli głową.
- Przykro mi, Katto... - powiedział, westchnąwszy głośno. - Ja nie mogę ci pomóc. Sama musisz temu zaradzić....
- Sama? - dziewczynka przetarła oczka ręką. - Ale jak? Nawet, jeśli powiem coś Siddonowi, to on mi przecież nie uwierzy!
Elf kiwnął głową, z bardzo poważną miną.
- Masz rację, słowa nie zdadzą się tu na wiele. Zatem musisz działać.
- Działać? - Katta spojrzała na niego bystro. - Ale... jak?
- Po pierwsze, nie możesz robić nic pochopnie. Może wszystko to, co usłyszałem da się jakoś wyjaśnić. Dlatego najpierw postaraj się upewnić... - elf zrobił zbolałą minę. Dziewczynka pokiwała głową i pochyliła się, chcąc lepiej słyszeć. - Ale, kiedy nie będziesz już miała wątpliwości, myślę, że powinnaś...
Katta nie musiała się upewniać, czuła to od samego początku. Ale teraz w tym przekonaniu utwierdzało ją wszystko, co zrobiła Noria. Każde jej spojrzenie rzucane jej lub Siddonowi, zdradzało jej złą naturę, każdy gest, słowo kryło zbrodniczy zamiar. Katta nie spuszczała kobiety z oka, starała się nie pozostawiać Sidda samego w jej towarzystwie. Bacznie obserwowała także towarzyszących im żołnierzy, próbując dowiedzieć się, który z nich mógłby być zdrajcą.
Aż w końcu, po dwóch dniach podróży dotarli na miejsce.
Świątynia była niezbyt okazałym miejscem, zupełnie zwyczajnym w swej prostocie. Nie była imponująco duża czy wysoka, nie zachwycała też niezwykłością formy. Na jej prostych, wykonanych z białego marmuru ścianach bezowocnie można by doszukiwać się jakichkolwiek zdobień. Zbudowana na planie ośmiokąta nie miała w sobie absolutnie nic interesującego.
A wejście stało otworem.
Siddon wpatrywał się w jej białe ściany w zamyśleniu, z miną, która nie pozwoliła nikomu się odezwać. W końcu uścisnął mocno trzymaną w dłoni rączkę Katty.
- Posłuchaj mnie uważnie, maleńka - powiedział. - To miejsce, może i wygląda niegroźnie, ale jest pełne magii. Muszę najpierw sprawdzić, czy jest bezpieczne, dlatego zostaniesz tutaj, dobrze?
Katta pokiwała główką. Sidd odprowadził ją kawałek pod drzewo i posadził tak, że wdziała świątynię. Potem odszedł w stronę żołnierzy, powiedział im coś ściszonym głosem, rzucił Norii szybkie spojrzenie, a następnie ruszył do świątyni.
Dziewczynka wbiła wzrok w jego plecy, ale jakiś ruch szybko odwrócił jej uwagę. Oto Noria podeszła do jednego z odpoczywających w cieniu żołnierzy, wzięła go na bok i zaczęła szybko do czegoś przekonywać. Mężczyzna po chwili wahania odpiął od pasa małą pochwę.
Sztylet.
Katta zaczęła się nerwowo kręcić w miejscu, patrząc, jak Noria wyjmuje lśniące ostrze i obraca je w promieniach słońca, ponownie chowa i rusza w stronę świątyni. Dziewczynka rzuciła szybkie spojrzenie mężczyznom, ale ci nie zwracali na nią uwagi. Nawet zdrajca zdawał się ją ignorować. Zerwała się więc i lasem pomknęła w stronę budowli.
Świątynia faktycznie była miejscem magicznym, gdyż jej wnętrze było o wiele bardziej obszerne niż mogłoby się wydawać z zewnątrz. Katta zdziwiła się widząc wypolerowaną posadzkę i potężne rzeźbione kolumny podpierające strop. W murach budowli wiało chłodem, a - co zdało się jej dziwne - brak okien nie powodował ciemności. Świątynię zdawało się oświetlać jakieś jej własne, wewnętrzne światło.
Pośrodku zaś znajdowała się okrągła komnata z dużymi, zdobionymi drzwiami. Przy owych drzwiach natomiast kręciła się Noria. Katta podeszła bliżej.
- Gdzie jest Sidd? - spytała dziewczynka, rozglądając się niepewnie.
- Katta! - kobieta odwróciła się, zaskoczona. - Co ty tu robisz?! Sidd kazał ci zostać na zewnątrz!
- Gdzie on jest? - dziewczynka podeszła do kobiety parę kroków. - Gdzie jest Siddon?
- Sprawdza świątynię od zewnątrz... Katto, czemu tak na mnie patrzysz?
Dziewczynka wbiła w Norię świdrujące spojrzenie.
- Po co ci ten sztylet?
- Sztylet? - zdziwiona kobieta sięgnęła w fałdę szaty i wydobyła broń. - Skąd o nim wiesz? - uniosła brew. - Ja i Sidd mamy pewną sprawę, a sztylet jest niezbędnym elementem...
Katta westchnęła głośno i pokiwała głową.
- Dobrze... Mam coś dla ciebie, Norio... - powiedziała, wyjmując z kieszeni duży przedmiot zawinięty w białą chustkę. - Proszę - powiedziała rozwijając lekko materiał i unosząc w górę duże, czerwone jabłko. - Weź je... jest smaczne. Przecież lubisz jabłka...
Noria cofnęła się o krok, patrząc ze zdziwieniem na dziewczynkę.
- Teraz? - spytała z niedowierzaniem. - Zaraz będą się tu dziać ważne i niebezpieczne rzeczy! Nie chcę, żeby stała ci się krzywda. Lepiej stąd odejdź - powiedziała, groźnie marszcząc brwi.
- Weź je... - powiedziała Katta, podnosząc jabłko wyżej. - Weź... a sobie pójdę...
Noria skrzywiła się ze złości.
- Ale z ciebie uparte stworzenie! Nie rozumiesz, że tu grozi ci niebezpieczeństwo?! - krzyknęła i wyrwała jabłko z ręki dziewczyny. - Teraz stąd zmykaj! Już!
Więcej nie zdążyła powiedzieć.
Noria spojrzała na czerwoną, lśniącą skórkę trzymanego owocu i poczuła, jak drętwieją jej palce. Choć natychmiast spróbowała rzucić jabłko na posadzkę, było już za późno. Paraliż postępował szybko, wzdłuż jej lewego ramienia, tak, że po chwili zwisło ono bezwładnie. Kobieta skrzywiła się z bólu i chwyciła prawą dłonią za serce, czując jak uginają jej się nogi. Po kilkunastu sekundach nie potrafiła już złapać oddechu.
- Co ty... - wyjąkała, choć nie mogła dostrzec Katty. Przez krótką chwilę wiła się jeszcze na ziemi, walcząc z bólem. Potem po prostu zastygła w bezruchu.
Dziewczynka stała nieruchomo, niepewnym wzrokiem przyglądając się zwłokom.
I tak właśnie zastał je Sidd.
- Norio? Sprawdziłem! Wszystko w porządku... - mężczyzna wkroczył do świątyni i zamarł. - Katta? Co ty tutaj robisz? Gdzie jest...?
Dostrzegł leżącą na ziemi kobietę i po chwili był już przy niej.
- Norio! Norio! Co się stało?! - potrząsnął jej ramieniem i przyłożył ucho do jej piersi. Nie usłyszał nic.
Katta patrzyła rozszerzonymi z przerażenia oczami na Sidda, starającego się wydobyć z martwej kobiety jakąś oznakę życia. W końcu mężczyzna dostrzegł jabłko, zamknięte w zaciśniętej dłoni Norii. Sięgnął po nie...
- Sidd, nie! - krzyknęła Katta. Mężczyzna uniósł załzawione oczy w stronę dziewczynki, jakby widząc ją po raz pierwszy. - Ono jest zatrute!
- Zatrute? - wychrypiał. Potem dostrzegł chustkę w rękach Katty. Zamarł. - Dziecko... Co ty zrobiłaś?
- Ona była zła! - powiedziała Katta, starając się stłumić wzbierający w niej szloch. - Chciała cię skrzywdzić... Zdradziła cię i próbowała powstrzymać przed wykonaniem twojej misji... jeden z żołnierzy tak samo! Szybko, musisz go unieszkodliwić, bo on też może być niebezpieczny!
Sidd patrzył na dziewczynkę z przerażeniem, które szybko przerodziło się we wściekłość.
- Czy ty słyszysz, jakie ty brednie wygadujesz?! - krzyknął. - Zabiłaś moją siostrę! Jedyną, bliską mi na tym świecie osobę, ty... ty ją... zabiłaś... - Sidd opuścił głowę i starał się uspokoić. - Nie zamkniemy szkatuły... - jęknął do siebie. - Tyle miesięcy przygotowań zmarnowane... Norio...
- Sidd? - Katta teraz na poważnie zaniepokojona podeszła do mężczyzny. - Jak to... siostrę?
Mężczyzna odwrócił się do niej gwałtownie, robiąc zamach, lecz powstrzymał rękę nim cios padł.
- Odejdź stąd - jego głos był zimny, a wzrok przygaszony. - Nie chcę cię więcej widzieć. Rozumiesz? - wycedził.
Ogromne łzy potoczyły się po policzkach dziewczynki, nie mogącej uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
- Ale... Sidd, ja przecież... nie chciałam źle...
Mężczyzna nie zwracał już na nią uwagi. Powrócił do zwłok swojej siostry. Katta w przypływie rozpaczy wybiegła ze świątyni do lasu.
Elf musiał się pomylić! Może znajdzie jakiś sposób, żeby przywrócić Norii życie, żeby Sidd nadal chciał się z nią bawić! Przecież nie chciała źle! Chciała tylko, żeby jej kochany Sidd był bezpieczny...
Dziewczynka wbiegła w gąszcz i długo nawoływała swojego elfiego przyjaciela. W końcu opadła z sił i zachrypła. Ale las pozostał głuchy na jej prośby i żale i odpowiedziała jej tylko cisza.
- Brawo, Cuesh - białe włosy spięła tym razem z tyłu, tak, że wiły się srebrzystymi falami po jej szczupłych plecach zasłoniętych ciemną purpurą jedwabiu sukni. Jedynie czarna maska pozostała ta sama. No i głos - urzekający i głęboki. Mężczyźnie przez chwilę wydało się, że nawet ton jakby się zmienił, jak gdyby było w nim więcej... szacunku? - Przyznam, że zaskoczyłeś mnie i to bardzo. - Odwróciła się i, jak zauważył Cuesh, wcale nie zdziwił jej jego widok. - Możesz już zdjąć tą iluzję. Ja i tak widzę twoje prawdziwe oblicze. Chyba, że twoim marzeniem jest posiadać prawdziwe błękitne futro. Mogę to dla ciebie zrobić.
Cuesh zaśmiał się i lekko skłonił, pozwalając, by duże, czarne skrzydła omiotły gruby dywan. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek żartowała w ten sposób, musiała być więc w iście dobrym humorze. No, chyba, że to nie był żart.
Nie chcąc ryzykować, rozproszył obraz stwora i zajął miejsce na jednym z foteli.
- Widzę, że zaczynasz mnie rozumieć - powiedziała cicho, widząc, że jej podwładny powrócił do normalnego wyglądu. - Muszę ci pogratulować pomysłu. Cieszy mnie, że stawiasz nie tylko na efekt, ale i na... - zawahała się - względy... artystyczne. Pomysł z dziewczynką był doprawdy genialny. Ale wytłumacz mi... kim ona w zasadzie była?
Cuesh podrapał się po nieogolonej twarzy.
- Siddon przyjaźnił się niegdyś z jej rodzicami, więc znał ją od maleńkości. Kiedy rozpoczął przygotowania do misji i ruszył, by opuścić Imperium, okazało się, że jej rodzice zginęli. Jako, że nie miał się nią kto zająć, nasz wielki bohater przejął rolę opiekuna... Ale, gdy chciał zostawić małą pod opieką swoich przyjaciół - któż bowiem zabiera dziecko na taką misję? - okazało się, że dziewczynka tak się do niego przywiązała, że bez jego wiedzy... zakradła się na pokład okrętu opuszczającego Tyd. Potem było już za późno na jakiekolwiek działanie. Siddon musiał zabrać ją ze sobą.
- Sprytnie - mruknęła kobieta ponownie, jak to miała w zwyczaju, wpatrując się w okno. - Zatem sam cały czas wiózł ze sobą swoją zgubę... Szkoda mi trochę Norii. Szanowałam tą dziewczynę. Zawsze potrafiła postawić na swoim.
Cuesh wzruszył ramionami.
- Nie cierpiała zbyt długo.
- Tak... I oto kolejny dowód twojej przemyślności. Pokazałeś dziecku jak zatruć jabłko. Chytre... Zatem gratuluję sukcesu. Myślę, że niedługo odczujesz moją wdzięczność. Możesz prosić, o co chcesz.
Mężczyzna wstał i spojrzał na nią bystro.
- Pani... Nie żądam nic, ponad to, by służyć tobie. Każda twa pochwała jest dla mnie najwyższą nagrodą.
- To niedobrze - szepnęła, znowu wpatrując się w okno.. - Źle mieć bezrozumnych, ślepo poddanych podwładnych. Gdzież się bowiem podziewa element ryzyka?
Cuesh, nieco zmieszany skłonił się lekko.
- Wybacz, pani.
Kobieta odwróciła się, i choć nie mógł tego zobaczyć, poczuł, że się uśmiechnęła.
- Idź już. Masz przed sobą wiele nowych zadań, nieprawdaż? - wyciągnęła rękę w jego stronę. Cuesh poczuł się niczym świętokradca ujmując jej wypielęgnowaną i nieskazitelną dłoń, w swoją dużą, niezgrabną. Nachylił się i musnął jej skórę ustami.
- Wrócę jutro rano, z dokładnym raportem - powiedział, odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Lecz zanim jeszcze dotknął klamki, zatrzymał się i zapytał.
- A co z Siddonem i jego ludźmi? Mamy ich zabić?
Kobieta zabębniła paznokciami o szybę okna.
- Cofam wszystko, co powiedziałam, Cuesh. Niczego się nigdy nie nauczysz. - Mężczyzna drgnął. - Czy nie uważasz, że śmierć dla tego człowieka byłaby zbyt trywialnym zakończeniem jego losów? Puść ich wolno, niech cierpią...
Autor: Arkana
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.