Tawerna RPG numer 70

Kraniec

Konie jechały tak szybko, jak tylko mogły. Wóz podskakiwał na wybojach zarośniętej, rzadko używanej drogi. Riven chwycił się mocno i spojrzał w tył, ponad dachem powozu. Napastnicy galopowali z niezwykłą szybkością, stale zmniejszając dzielącą ich odległość.

- Psia krew! - syknął. Spróbował naciągnąć kuszę, ale szaleńcza jazda uniemożliwiła mu wykonanie jakiejkolwiek czynności wymagającej użycia rąk. Z wnętrza wozu dobiegł głośny kobiecy pisk.

- Dasz sobie radę? - Riven krzyknął w ucho siedzącego obok Verbena, próbując przekrzyczeć szum powietrza. Mężczyzna chwycił mocniej lejce i pokiwał głową.

- Idź!

Wóz zwolnił minimalnie, a Riven, trzymając się kurczowo krawędzi, wdrapał się na dach powozu. Następnie przesunął się jak najbliżej bocznych drzwi kabiny, podciągając się do krawędzi i z całej siły w nie uderzył. Siedząca w środku pasażerka otworzyła i chwyciła Rivena za ramię. Mężczyzna, ryzykując upadek, ostrożnie wśliznął się do środka i zatrzasnął drzwi.

- Panno Kellen, co się stało? - spytał, dysząc. Kobieta popatrzyła na niego niepewnie. Choć była śmiertelnie przestraszona, za wszelką cenę starała się zachować spokój.

- Nic, wielkiego Rivenie. To tylko... Tana.

Dopiero teraz Riven ujrzał dwunastoletnią dziewczynkę, ściskającą kurczowo suknię siostry.

- Przykro mi, że musiałeś ryzykować życiem, żeby tu wejść - powiedziała, siląc się na spokojny ton - ale ona się boi. Dlatego krzyczy - Kellen kucnęła i przytuliła dziewczynkę do siebie, spoglądając nad jej ramieniem w oczy żołnierza. Jej usta ułożyły się w kształt słów, lecz z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Mimo to, Riven z łatwością zrozumiał, co Kellen chciała mu przekazać. Nie tylko Tana się boi.

Strażnik już otwierał usta by coś powiedzieć, ale wóz podskoczył na jakimś wyboju i Riven, rzucony bezwładnie, uderzył o ścianę kabiny. Kellen straciła równowagę i wpadła na siedzenie, podtrzymując szlochającą Tanę. Strażnik zaklął pod nosem i spróbował po raz kolejny złapać równowagę, lecz nagłe szarpnięcie rzuciło go w tył, na siedzenie naprzeciw Kellen. Powóz się zatrzymał.

Starsza z sióstr uniosła głowę.

- Co się stało? - spytała cicho, obejmując płaczącą dziewczynkę.

- Nie mam pojęcia, pani - Riven wstał. - Proszę tu zaczekać, sprawdzę. - Strażnik uchylił nieco drzwi i wystawił głowę.

- Verbenie! - syknął. - Dlaczego stoimy?! - Strażnk usłyszał ciche szuranie, a następnie ujrzał, jak jego towarzysz schodzi z kozła. - Verbenie!!!

Mężczyzna nie odwrócił się.

- Uspokój się... - szepnął nienaturalnie spokojnym głosem. - Już nas nie ścigają.

Zdumiony mężczyzna wychylił się jeszcze mocniej i odwrócił, patrząc w dół zbocza. Faktycznie, konie napastników zniknęły.

- Dlaczego się zatrzymałeś? - spytał, niczego nie rozumiejąc. - Verbenie?!

- Zobacz sam.

Ton głosu drugiego strażnika sprawił, że Rivenowi zjeżyły się włosy. Czując, jak serce podchodzi mu do gardła, nakazał Kellen pozostać w powozie, a sam wyszedł i zatrzasnął drzwi. Przebył kilkanaście kroków i zrównał się z przyjacielem. Widok, który ukazał się jego oczom sprawił, że mężczyzna gwałtownie wciągnął powietrze.

Kraniec.

Nazywali to miejsce różnie. Matki straszyły nim dzieci, lecz nie tak, jak straszy się je dzikimi leśnymi stworami z bajek, w które i tak nikt nie wierzy. Bo wszyscy, niezależnie od wieku wiedzą, że Kraniec istnieje naprawdę. I wszyscy boją się go równie mocno.

Lecz... Czym jest?

Niekończącym się polem mgieł? Tak, na pewno. Riven ze szczytu pagórka widział dokładnie białą ścianę oparu. Kraniec nie był jednolity. Gdzieś w nim, w głębi sterczały gigantyczne głazy, wystające aż ponad sklepienie mgieł. Mężczyźni widzieli dokładnie równe rzędy drobnych ciemnych punktów, na tle mlecznobiałej przestrzeni.

Niektórzy mówili, że poza mgłami mieszkają bogowie i elfy, które odgrodzili się Krańcem od pełnego okrucieństwa świata ludzi. Ale czy było tak naprawdę? Prawda nadal pozostawała nie odkryta. Nikt, kto wyruszył w mgły nie mógł opowiedzieć o tym, co zobaczył, bo nikt z takiej wyprawy nie powrócił.

- Nie mogliśmy dotrzeć aż tak daleko na północ. To niemożliwe.

Riven odwrócił się i spojrzał na stojącą za nim, obejmującą siostrę Kellen. Milczeniem zbył to, że zlekceważyła jego prośbę. Odchrząknął.

- W trakcie pogoni zboczyliśmy nieco z drogi... - mruknął. - Całkiem prawdopodobne jest to, że zapędzili nas tu specjalnie.

- Nie - stwierdził Verben. - Oni się boją o wiele bardziej niż my. Nasz powóz dotarł aż tutaj, a oni siedzą przestraszeni w lesie.

- Więc jesteśmy bezpieczni - wyszeptała z ulgą Kellen.

Dokładnie w tej samej chwili, jakby specjalnie, by zaprzeczyć jej słowom, kilka bełtów wbiło się z głuchym stukiem w tylną ścianę powozu. Riven spojrzał wściekle na kobietę.

- Proszę zabrać siostrę i natychmiast wracać do środka wozu! Verbenie! - zwrócił się do strażnika - szybko! Musimy podjechać dalej, pod granicę!

Verben, klnąc cicho, skoczył na kozioł. Riven, upewniwszy się, że siostry są bezpieczne, zajął miejsce obok niego. Zmęczone konie niechętnie ruszyły naprzód, lecz krzyk Verbena ponaglił je do biegu.

Riven obejrzał się. Zjeżdżali z niewysokiego wzniesienia, zostawiając za sobą napastników, a także wszelkie życie, ponieważ w miarę zbliżania się do ściany mgieł, ginęła wszelka roślinność. Stopniowo znikały drzewa - najpierw te wysokie, później te drobniejsze, w końcu także krzewy, paprocie a nawet trawy. Ziemia stawała się jałowa i spękana.

Dotarcie na miejsce zajęło im niewiele czasu. O wiele mniej, niż by chcieli. Verben zatrzymał konie w miejscu, gdzie rosło jeszcze nieco trawy, kilkaset stóp od białej ściany, ciągnącej się milami w obie strony. Białe opary zdawały się wyciągać swe długie macki w stronę przybyłych, a zaniepokojone zwierzęta parskały i orały ziemię kopytami. Mężczyźni, nie mniej przestraszeni, z ulgą zeskoczyli z kozła i dołączyli do sióstr siedzących w wozie.

- Tu nas nie dosięgną? - spytała Kellen. Tana wtuliła załzawioną twarz w ramię siostry.

- Nie powinni. Tam, skąd pochodzą, ludzie boją się Krańca jeszcze bardziej niż my - stwierdził Verben.

- Ale czego oni od nas chcą?! - w jej glosie dało się wyczuć rozdrażnienie.

- Nie wiem, pani - mruknął strażnik. - Może chcą was porwać dla okupu?

- To chyba nie jest najistotniejsze w naszej obecnej sytuacji - stwierdził kwaśno Riven. - Powinniśmy zastanowić się, co robić dalej.

- Tak, masz rację - Kellen objęła pociągającą nosem dziewczynkę. - Przykro mi z powodu śmierci innych strażników i dziękuję wam, za uratowanie mnie i mojej siostrze życia. Obiecuję, że zostaniecie sowicie wynagrodzeni. Ale najpierw musimy wyjść z tego cało.

Verben kiwnął głową.

- Teoretycznie jesteśmy górą. Oni boją się samego widoku Krańca. Nigdy nie odważą się podejść do mgieł tak blisko jak my. Możemy przeczekać tu, aż im się znudzi czatowanie...

- Verbenie! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? - Riven potarł czoło. - Jak mamy tu czekać? Bez jedzenia, wody? Oni mogą wezwać posiłki. I w końcu nabiorą tyle odwagi, by wysłać tu jakiś niewielki oddziałek i nas pojmać - mruknął z goryczą.

- Więc mamy iść tam, do nich, i walczyć dwóch na dwudziestu?.- głos strażnika ociekał lekceważeniem.

- Nie wiem, Verbenie. Po prostu nie wiem.

Zapadła cisza. Kellen dostrzegła, że strażnicy minimalnie się od siebie odsunęli. Każdy z nich spojrzał w inną stronę. Westchnęła. Zatem to ona musi podjąć decyzję.

- Jest pewien sposób - szepnęła drżącym głosem. - Możemy uciec tym barbarzyńcom. Ale... ale... - przełknęła nerwowo ślinę. - Musimy wejść w mgłę.

Najpierw zapanowała grobowa cisza. Potem Riven parsknął, a Verben spojrzał na nią jak na kogoś, kto właśnie postradał rozum.

- Że niby co?! - spytał. - Mamy wejść we mgłę? Tak jakbyśmy nie mieli już dość kłopotów tutaj, to ty chcesz nas jeszcze wpakować w potyczkę z magią!

- Nie rozumiesz mnie, Verbenie - westchnęła. - Wystarczy, jeśli wejdziemy tylko kawałek. Ot, powiedzmy do pierwszych skał. Potem skręcimy i przejdziemy pod zasłoną mgły wzdłuż jej granicy. Wyjdziemy tam, gdzie nie będą na nas czekać porywacze!

Riven pokręcił głową.

- Nie wiadomo, co kryje się wśród tych oparów. Z resztą i tak się zgubimy. Nie ma szans, abyśmy znaleźli odpowiedni kierunek wśród mgieł.

Kellen uśmiechnęła się lekko.

- Chyba nie sądzisz, że zaryzykowałabym życie mojej siostry, gdybym nie była prawie pewna, że nam się powiedzie!

- Co masz na myśli? - Riven uniósł brwi.

- A to, ze mam przy sobie pewien magiczny przedmiot - Kellen wstała i sięgnęła pod siedzenie, gdzie stały niewielkie skrzynie z częścią jej bagażu. Tana podkuliła nogi i spoglądała na siostrę z zaciekawieniem. Verben także się ożywił i obserwował uważnie kobietę, wyrzucającą ze skrzyni ubrania.

- Jest! - zawołała wreszcie i pokazała im przedmiot.

Było to niewielkie drewniane pudełeczko.

- Jest magiczne? - spytał powątpiewająco Riven. - Wygląda zwyczajnie.

- Otwórz je - Kellen podała przedmiot strażnikowi. - A się przekonasz.

Riven spojrzał na Verbena, który zachęcił go skinieniem głowy. Strażnik przełknął ślinę i uniósł delikatnie pokrywkę. W środku nie było nic nadzwyczajnego, jedynie mały, metalowy pręcik, zabarwiony z jednej strony i umocowany w jakiś tajemniczy sposób na powierzchni pudełeczka. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie to, że pręcik się obracał.

- Co to jest? - spytał zdziwiony Riven.

- Nie wiem, jak to nazywają, ale to bardzo sprytne urządzenie - mruknęła zadowolona. - Pokazuje zawsze ten sam kierunek. Dostałam je kiedyś od pewnego podróżnika. Powiedział, że jest bardzo przydatne.

Strażnik przypatrzył się urządzeniu krytycznie, a następnie zrobił eksperyment i obrócił pudełko. Pręcik okręcił się dookoła i wskazał tą samą stronę, co na początku. Verben wziął przyrząd od przyjaciela i sam zaczął go badać.

- To niezwykłe! - mruknął zaintrygowany Riven. - Jak to możliwe, że ta strzałka zawsze pokazuje tą samą stronę?

Kellen wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. To pewnie coś magicznego, ale pomoże nam przejść przez mgłę. Nie zgubimy drogi, Rivenie.

Strażnik pokręcił głową.

- Uważam, że wejście w mgłę, z pomocą magii, czy nie, to najgorsza możliwość, jaka nas czeka. Nie powinniśmy tego robić.

- Więc co innego twoim zdaniem? - spytał poirytowany Verben, oddając pudełeczko Kellen. - Ja uważam, że to świetny pomysł. Moglibyśmy wyruszyć rano, zaraz o świcie.

Riven spojrzał na niego podejrzliwie.

- Nie boisz się, Verbenie? Przecież zawsze lękałeś się Krańca, jak wszyscy.

- Bać się? A czego? - Strażnik uśmiechnął się lekceważąco. - Przecież to tylko mgła. Mgła jeszcze nikogo nie zabiła. Widzę, Rivenie, że ty masz w sobie mniej odwagi, niż mała Tana, prawda, Kellen?

Wszyscy spojrzeli na wciśniętą w kąt kabiny dziewczynkę, która trzęsła się ze strachu.

- Nie musisz z nami iść, Rivenie - powiedziała Kellen, ale strażnik pomyślał, że robi to tylko, by uciszyć swoje sumienie. W końcu równie dobrze mogłaby mu kazać od razu wbić sobie miecz w brzuch.

Rankiem wypuścili konie i odprowadzani czujnymi spojrzeniami ukrytych daleko w lesie na wzgórzu napastników, udali się w kierunku mgły.

Riven zatrzymał się jeszcze i w zamyśleniu spojrzał na mleczną ścianę oparu.

- Idziesz, Rivenie? - spytała Tana, a on spojrzał na nią i kiwnął głową. Powoli, ociągając się, z lękiem, w czwórkę weszli w granicę.

Początkowo mgła nie była zbyt gęsta, lecz wystarczyło przejść kilkadziesiąt kroków i obrócić się, a nie można było dostrzec już zbyt wiele. Pozostawiony poza mgłą wóz, rysował się tylko w oddali jako niewyraźny cień. Dalszej przestrzeni w ogóle nie było widać. Riven dostrzegał swoich towarzyszy, ale jego pole widzenia ograniczało się zaledwie do kilkunastu kroków. Dalej były już tylko cienie i zamazane kształty.

Strażnik czuł się fatalnie. Otaczająca go zewsząd biała ściana zamknęła ich, niby w więzieniu. Mężczyzna zacisnął pięści i wziął się w garść. Tuż obok szła Kellen i mała Tana, trzymająca kurczowo dłoń siostry. Verben szedł kilkanaście kroków przed nimi, kierując się magicznym pudełkiem.

- Nie jest aż tak źle - szepnęła do Rivena Kellen, starając się podnieść go na duchu. - Nic nam nie grozi...

Riven pokręcił głową.

- Mylisz się, pani. Jest gorzej niż myślałem - mruknął. - Powiem ci, w tajemnicy - ściszył głos tak, by Verben go nie dosłyszał - że zawsze lękałem się... ciasnoty.

- Ciasnoty? - brwi kobiety zawędrowały w górę. Policzki Rivena pokrył rumieniec.

- Tak. Od dziecka źle czuję się w małych pomieszczeniach. One... przytłaczają mnie. Zabierają oddech. W wozie nie było aż tak źle, bo wiedziałem, że w każdej chwili mogę wyjść. Ale tutaj... - rozejrzał się strwożony i przełknął ślinę.

Kellen wzdrygnęła się i spojrzała na niego ze współczuciem.

- Nie obawiaj się. Już niedługo stąd wyjdziemy.

- Kellen... - piskliwy głosik małej Tan sprawił, że kobieta się zatrzymała.

- Co się stało? - spytała zaniepokojona. Dziewczynka była blada i wystraszona.

- Ona mnie chwyta! - pisnęła i wtuliła się w suknię siostry.

Kellen zaśmiała się cicho, ale Riven spojrzał na Tanę poważnie. Verben zatrzymał się i obejrzał.

- Nie bój się, mała - Kellen pogłaskała siostrę po głowie. - To tylko mgła. Ona nie może cię chwycić, ani zrobić ci krzywdy.

Dziewczynce zadrżała broda.

- Chodźmy stad Kellen! - zawołała. - Proszę! Boję się.

Kobieta bezradnie spojrzała na Rivena. Ten westchnął cicho i kiwnął głową w stronę Verbena.

- Nie przejmuj się, pani. Weź siostrę. Ja pójdę na końcu.

- Jesteś pewien, Rivenie? - spytała, zaniepokojona.

- Idziecie? Czy macie ochotę zostać tu do zimy?! - ponaglił drugi strażnik. Kellen rzuciła mu wrogie spojrzenie.

- Idź, pani. Mną się nie przejmuj - zapewnił Riven i z niepokojem wbił spojrzenie w mgłę.

Poruszali się w milczeniu. Jedynym odgłosem, który dało się słyszeć, był cichy szept Kellen, dodający otuchy Tanie. Riven szedł nieco za nimi, przeklinając w duchu chwilę, w której zgodził się wejść w mgłę.

- Może powinniśmy już skręcić? - spytał głośno. - Wydaje mi się, że trzeba było to zrobić zaraz na początku, gdy tylko zakryła nas mgła.

Verben zatrzymał się i obrócił.

- Skręcimy w chwili, gdy dotrzemy do pierwszych głazów - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.

- Mam złe przeczucia - mruknął Riven, rzucając mu ponure spojrzenie.

Verben zaśmiał się głośno i ruszył dalej.

Pierwsza skała zamajaczyła we mgle już kilka chwil później. Cała czwórka zatrzymała się przed ogromnym głazem. Trzeba było z sześciu dorosłych mężczyzn, żeby objąć go w najszerszym miejscu. Kellen oparła się o niego plecami, a Verben wpatrywał się tępo w magiczny przyrząd, próbując wyznaczyć odpowiedni kierunek.

- Wiecie, co zauważyłem? - spytał Riven, by odegnać ciszę. W milczeniu pokręcili głowami. - Idziemy już dobrą godzinę, a ja jeszcze nie poczułem się zmęczony.

- Fakt - mruknęła Kellen. - Ale czy... - urwała, widząc jak Riven, który stał przed nią, wpatruje się nagle rozszerzonymi z przerażenia oczami w jakiś punkt nad jej głową. Przełknęła ślinę. - Tano, chodź tu - powiedziała szybko, nie patrząc nawet w tamtym kierunku. Chwyciła dziewczynkę za ramiona i przycisnęła jej twarz do swojego brzucha. Uniosła lekko głowę...

Skała, jakąś stopę ponad głową Kellen zafalowała niczym woda. Powoli zaczął się wyłaniać z niej dziwny kształt, przypominający wyglądem twarz. Można było rozróżnić nos, potem policzki, usta, oczy. Wpatrywali się w nią jak sparaliżowani, nie zdolni do wykonania żadnego ruchu. Gładka kamienna twarz uniosła w końcu powoli powieki, ukazując skalne gałki oczne. Oblicze nie wyrażało żadnych emocji, patrzyło na nich obojętnie. W końcu poruszyło wargami.

- Odejdźcie - powiedział lodowaty, kamienny głos, wydobywający się ze skalnych ust. - To nie miejsce dla was. Odejdźcie, nim będzie za późno.

Zdawać by się mogło, że ciężkie, ponure słowa zawisły nieruchomo w przesyconym wilgocią powietrzu. Skała ponownie zafalowała i kamienna twarz zanurzyła się w ścianie. Nie pozostał po niej najmniejszy ślad.

Kellen głośno wypuściła powietrze.

- Co to było? - spytała Tana piskliwym głosem.

- To... - Riven przełknął ślinę. - To było ostrzeżenie - Strażnik spojrzał na Verbena. - Nieprawdaż?

Verben, który już otrząsnął się z początkowego lęku, prychnął.

- Jestes tchórzem nad tchórze, przyjacielu. Żadna kamienna głowa nie jest w stanie mnie przestraszyć. Powiem więcej... to, że ktoś próbuje nas stąd wypędzić, to niezawodny znak, że musimy iść dalej!

- CO?! - Riven osłupiał. - Chcesz iść dalej?

- Oczywiście - powiedział podekscytowany Verben. - Przemyślałem sprawę. Po drugiej stronie mgły musi być coś, czego nie wolno oglądać śmiertelnikom. Wyobraź sobie, że dzięki temu magicznemu przyrządowi, my będziemy pierwszymi, którzy odkryją, co się znajduje za mgłami!

- Chyba oszalałeś, Verbenie! - Riven potarł twarz. - Nie podjęliśmy ryzyka zanurzenia się w mgły dlatego, że chcemy odkrywać boskie tajemnice! Nie rozumiesz, że nas ostrzeżono?! Musimy wracać. Natychmiast!

- Ja chcę do domu... - blada ze strachu Kellen uciszyła Tanę, kładąc jej dłoń na głowie.

- Przykro mi, Verbenie, ale zgadzam się z Rivenem - powiedziała. - Nie możemy wchodzić głębiej w mgłę. Powinniśmy trzymać się pierwotnego planu...

Strażnik uśmiechnął się lekceważąco.

- Oboje jesteście słabi...

- Nie wiesz jak daleko ciągną się mgły. Nie mamy jedzenia. Najprawdopodobniej zginiemy tam, gdzieś po drodze!

- Jeśli nie zaryzykujemy, nie dowiemy się nic - powiedział z uśmiechem Verben. Riven drgnął. Czy tylko mu się zdawało, czy dostrzegł w oczach przyjaciela błysk... szaleństwa?

- Na litość! Verbenie, wracamy! - mężczyzna zacisnął zęby.

Strażnik pokręcił głową, uśmiechając się smutno.

- Nie zapominacie, kto ma magiczną zabawkę? - spojrzał na nich z wyższością. - Podpowiem wam: ja. Albo pójdziecie ze mną, albo będziecie się błąkać wśród mgieł. Wybór należy do was. - Verben odwrócił się i ruszył dalej, w ich pierwotnym kierunku.

Riven zbladł ze złości, ale Kellen uspokoiła go, kładąc mu dłoń na ramieniu. Wyglądała na spokojną, mimo to wiedział, jak bardzo się denerwuje.

- Nie przejmuj się. Kiedyś przestanie być czujny.

Wyminęła go i trzymając Tanę za rękę ruszyła za strażnikiem. Riven westchnął i poszedł w jej ślady.

Mgła gęstniała.

Jeszcze trzy razy Riven próbował wyperswadować Verbenowi jego głupi pomysł, ale równie dobrze mógłby mówić do skały. Chociaż nie. Po ostatnich wydarzeniach doszedł do wniosku, że skała może by mu odpowiedziała, w przeciwieństwie do strażnika. Po trzeciej próbie Riven ustąpił. Czuł się coraz mniej pewnie. Mgła gęstniała i pole widzenia podróżników zmniejszyło się znacznie.

Od incydentu ze skalną twarzą, Tana płakała bez ustanku. Kellen szła blisko Verbena i starała się pocieszać siostrę. Nie na wiele się to jednak zdało.

A potem otrzymali drugie ostrzeżenie.

W pewnym momencie Verben po prostu się zatrzymał.

- Czujecie? - spytał. Kellen i Riven wymienili spojrzenia. - Coś jakby...

Verben obrócił się. Drugi strażnik i siostry zrobiły to samo. Cała czwórka wpatrywała się z jakąś ponurą fascynacją w mgłę, która nagle zgęstniała jeszcze bardziej. Szybko, w ciągu ledwie kilku sekund stanęła przed nimi biała jak mleko ściana. Riven poczuł, że się dusi.

Mgła uformowała się na kształt człowieka, wysokiego i postawnego. Mgielne wybrzuszenia ukazały długą brodę, twarz, a nawet zmarszczki na szacie. Mgła zmieniła kolor i po chwili mieli przed sobą prawdziwego mężczyznę, choć najprawdopodobniej prawdziwym był tylko z wyglądu.

Tana pisnęła i schowała się za plecami siostry. Riven zesztywniał.

- Źle uczyniliście, wchodząc w mgły - głos mężczyzny był spokojny i niski. - Wróćcie, póki macie jeszcze okazję. Inaczej spotka was kara.

- Kara? - prychnął Verben. - Zgraja mglistych starców obedrze nas ze skóry?

Riven szturchnął towarzysza.

- Głupcze, nie drażnij go!

Verben spojrzał na niego groźnie.

- Ja się nie boję, w przeciwieństwie do ciebie! - wycedził.

- Nie wiesz czym on jest i co potrafi! - Riven spojrzał uważnie w oczy towarzysza. - Możesz ściągnąć zgubę na nas wszystkich!

- Przestańcie - powiedziała głucho Kellen. - On już odszedł.

Spojrzeli w kierunku, w którym przed chwilą stał mężczyzna. Faktycznie, już go nie było. Wszystko, co po nim zostało, ograniczyło się jedynie do rzednącego powoli słupa gęstej mgły.

- Bardzo mi się to nie podoba - powiedział Riven, patrząc wymownie na przyjaciela. Ten tylko wzruszył ramionami.

- Nie mów mi, Rivenie, że lękasz się duchów - uśmiechnął się kwaśno. - Nie traćmy czasu - dodał i spojrzał na magiczny przyrząd. Obrał odpowiedni kierunek i powoli ruszył przed siebie.

Riven zaklął i podążył za nim, chwytając za rękę Kellen.

Trzecie ostrzeżenie przyszło nagle.

Od chwili, w której ujrzeli mglistą postać Riven kłócił się zajadle z Verbenem. Strażnicy nie żałowali sobie wyzwisk, choć ich dyskusja zakończyła się tylko jednym wnioskiem: Verben był upartym głupcem, a Riven tchórzliwym mazgajem. Kellen miała już dość ciągłej kłótni mężczyzn i właśnie miała ją zakończyć, gdy poczuła, że Tana szarpie ją za rękaw.

- Co się stało? - spytała cicho. Siostra wskazała palcem w mgłę. Kellen z początku nic nie mogła dostrzec, ale gdy podeszli troszkę bliżej...

- Rivenie - powiedziała przestraszona, zatrzymując się. - Tam ktoś stoi!

Strażnicy obrócili się i spojrzeli najpierw na kobietę, a następnie w kierunku, który wskazywała.

Wśród mgieł stało dziecko. Mała dziewczynka, która wolnym krokiem ruszyła w ich stronę. Riven cofnął się i zrównał z Kellen. Verben natomiast uśmiechnął się z ponurą satysfakcją.

- Oto kolejna zmora-potworek - powiedział z przekąsem. - Mam już dosyć tych zjaw. Ty też przyszłaś nakłaniać nas do powrotu? - spytał swobodnie, zwracając się do dziecka.

Dziewczynka zatrzymała się kilka stóp przed nimi, tak, by mogli ją dobrze widzieć. Jej złote włoski opadały na plecy. Była bosa, a jej biała sukienka zlewała się z otaczającą wszystko mgłą. Jej błękitne oczy wpatrzyły się w nich bez wyrazu.

- Są granice, których się nie przekracza - powiedziała cicho. - Wy naruszyliście właśnie jedną z nich. Ale macie jeszcze szansę odwrotu...

Verben poczerwieniał ze złości.

- Dość mam tego waszego paplania! I dość mam was, przeklęte duchy! Dajcie nam spokój! - dobył miecza. - Zaraz was przepędzę, raz na zawsze, mgliste zjawy! - ruszył do przodu.

- Nie! - krzyknął Riven, lecz było za późno. Ostrze miecza zatoczyło łuk i uderzyło w dziecko. Krzyk bólu przeszył powietrze, lecz zdawało się, że wszechobecna mgła zatrzymała go w sobie. Małe ciałko osunęło się na ziemię i padło w niby-łoże wzbierającej nagle przy powierzchni ziemi mgły. Szkarłatne krople krwi zachlapały strój dziecka.

- Ja... - jęknął Verben, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie się stało. Spojrzał na bladą z przerażenia Kellen i jej siostrę. - Ona... żyła...? - miecz wypadł z jego bezwładnych palców.

- Verbenie - Riven był już przy strażniku, chwycił go za ramiona i potrząsnął. - Uspokój się! Musisz wziąć się w garść! - odwrócił osłupiałego mężczyznę od widoku zwłok.

- Nie wiedziałem... - mamrotał Verben. - Myślałem, ze to kolejny duch...

- Spokojnie! Nie mogłeś wiedzieć! Nikt z nas nie mógł!

- Zabiłeś posłańca, Verbenie - obaj mężczyźni spojrzeli na Kellen, zasłaniającą oczy roztrzęsionej Tanie. - Zabiłeś dziecko.

- Nie! - ryknął Verben i chwycił się za głowę. - Ja nie chciałem!

Riven spiorunował Kellen spojrzeniem.

- Uspokój się. Bierz miecz i lepiej wracajmy skąd przyszliśmy.

- Nie - powiedział Verben, zaciskając pięści. Zdeterminowanie na jego twarzy powiedziało Rivenowi, że po tym, co się stało, strażnik prędzej zginie, niż zawróci. - Ja idę dalej! Duchy, czy ludzie, przejdę przez te przeklęte mgły! - zacisnął zęby i odwrócił się by podnieść broń. Jednak gęsta niczym mleko mgła zasnuła ziemię do wysokości ich kolan. Obaj wpatrywali się w to w osłupieniu.

- Co do... - zaczął Riven, ale urwał.

Verben z zacięciem na twarzy, trzęsącymi się rękami wydobył z kieszeni pudełeczko i ruszył. Kellen i Tana w milczeniu poszły za nim, szerokim łukiem omijając miejsce, gdzie leżały przykryte mgielną kołdrą zwłoki.. Riven patrzył przez chwilę w tamtym kierunku, ale nie dostrzegł niczego prócz bieli.

Strażnik podniósł wzrok i ruszył szybko w ślad za swoimi towarzyszami, zanim gęstniejąca nieprzerwanie mgła nie przysłoniła mu całkiem widoku.

- To wszystko jest bardzo dziwne. Podejrzane. Idziemy już tyle czasu a nawet nie jesteśmy głodni. Jeśli to nie jest magia, to nie wiem co.

- Rivenie, czy mógłbyś się łaskawie przymknąć? Jestem już dostatecznie zły - mruknął Verben.

Riven ze zdziwieniem zauważył, że jego towarzysz dość szybko zapomniał o tym co zrobił ledwie kilka godzin temu. Od tamtego czasu poruszali się niczym zahipnotyzowani w stronę wskazywaną przez magiczne urządzenie, po drodze mijając wciąż ogromne głazy.

Strażnik czuł się jak w pułapce. Wciąż gęstniejąca mgła zdawała się oblepiać go ze wszystkich stron. Z każdym oddechem było mu ciężej. Biały jak mleko opar zdawał się wdzierać do płuc, osaczać, odbierać oddech... Riven, dysząc ciężko, zerknął w stronę Kellen i zauważył, ze ona także oddycha z trudnością. Nawet Verben zwolnił znacznie i zaczął się zataczać. Riven podtrzymał go, ratując przed upadkiem. Kellen oparła się z trudem o głaz, a mała Tana nie miała nawet siły płakać.

- Co się dzieje? - spytał Verben, zatrzymując się przy ścianie. Riven zauważył że jego czoło lśni wilgocią. Gęste włosy Kellen lepiły się do jej twarzy. W tym samym momencie strażnik zdał sobie sprawę, że jego własna koszula przykleiła mu się do pleców.

Mgła zaczęła się nagle przybliżać i otaczać ich ze wszystkich stron. Riven za wszelką cenę starał się opanować rosnące w nim uczucie paniki. Czwórka wędrowców utonęła w mlecznobiałej substancji.

- Kellen? - zawołał strażnik wbijając oczy w mgłę. Nie widział już ani kobiety, ani Verbena, ani nawet żadnego głazu. Myślał tylko o tym, żeby uciec. Żeby odetchnąć czystym, świeżym powietrzem. Żeby poczuć na twarzy powiew wiatru, rześki i czysty... Powietrze było tak gęste, że poczuł, że za chwilę zacznie się dusić...

- Kellen?! - zawołał jeszcze słabym głosem. Jego powieki stały się nagle strasznie ciężkie. - Verben?! - próbował krzyknąć do przyjaciela, ale z jego gardła wydobył się jedynie szept.

Mimo to odpowiedziało mu ciche wołanie. Riven nie potrafił jednak rozróżnić słów, gdyż mgła stłumiła głos. Oczy zaczęły mu się kleić tak bardzo, że nawet narastające uczucie przerażenia i rosnąca panika nie były w stanie go otrzeźwić. Kolana ugięły się pod nim i Riven osunął się na ziemię. Ostatnim, co zobaczył było zamykające się nad nim białe sklepienie mgły.

Verben czuwał. Riven, Kellen i Tana leżeli nieopodal, pogrążeni w głębokim śnie. Strażnik siedział wyprostowany, ze skrzyżowanymi nogami. Miecz leżał nieopodal, na wyciągniecie ręki. Z drugiej strony leżało magiczne pudełeczko. Verben przymknął oczy, nasłuchując. Wiedział, że idą.

Prawą dłoń skierował nieznacznie w stronę rękojeści miecza. Cienie poruszające się w rzednącej mgle zawirowały obok niego. Jeszcze nie teraz. Jeszcze sekundę...

Kiedy byli już wystarczająco blisko Verben zerwał się, jednocześnie łapiąc miecz. Klinga świsnęła cicho i zatrzymała się kilka centymetrów przed twarzą Rivena.

- Riven? - jęknął strażnik. - Co ty tu robisz?

Mężczyzna uśmiechnął się lekko.

- Przeszkadza ci, że już nie śpię? - spytał. - Szczerze mówiąc, bałbym się spać, wiedząc że ty czuwasz.

- Co masz na myśli? - zapytał Verben, rozglądając się bacznie wokoło.

- A to, że bez skrupułów zabiłeś dziecko. Nas też możesz nagle zechcieć pozbawić życia.

Verben zaśmiał się sztucznie.

- Żartujesz sobie, Riv? - klepnął przyjaciela ramię. - Ja miałbym chcieć kogoś zabić?

Riven obdarzył go ponurym spojrzeniem.

- Błagam - szepnął. - Nie proś o odpowiedź.

Drugi ze strażników skrzywił się i już miał cos powiedzieć, gdy nagle zamarł w bezruchu.

- Słyszysz? - wyszeptał i wbił spojrzenie w mlecznobiałą mgłę. - Nadchodzą.

Riven zmarszczył brwi i także nadstawił uszu, nie złowił jednak żadnego dźwięku.

- Kto nachodzi? Nic nie...

- Ciii! - syknął Verben i pochylił się lekko, unosząc miecz. - Już...

Niedaleko, ledwie parę metrów od nich, wśród mgieł przemknął niewielki, ciemny kształt. Riven poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. Chciał sięgnąć po własną broń, lecz nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Za to Verben spiął się i przygotował do ataku.

Tymczasem mgła ponownie zgęstniała. Strażnik uchwycił pewniej rękojeść i skupił wzrok na zbliżającym się napastniku. Czując, jak serce bije mu z podekscytowania, zostawił Rivena za sobą i wyszedł na spotkanie nieznanemu.

Riven obserwował jak jego przyjaciel wykonuje kilka młynków mieczem jednocześnie powoli przesuwając się do przodu. Wtedy z mgły wyłoniła się niewysoka postać. Strażnik drgnął i rzucił się do przodu. Verben wrzasnął wściekle i zaatakował, jednak pchnięty przez Rivena chybił i zmuszony do walki o utrzymanie równowagi, stracił przeciwnika z oczu.

Głośny dziewczęcy pisk rozdarł powietrze.

- Tana! - obudzona krzykiem siostry Kellen zerwała się gwałtownie i nieco nieprzytomnym wzrokiem potoczyła wokoło. W końcu dostrzegła dziewczynkę stojącą nieopodal i w przerażeniu wpatrującą się w klingę Verbena. - Zostaw ją! - wrzasnęła. - Zostaw!

Ale Verben stał nieruchomo i zdawał się nie słyszeć słów kobiety. Patrzył na płaczącą głośno Tanę, która ledwie kilka chwil wcześniej wychynęła z mgieł.

- To ty? - krzyknął rozwścieczony, nieopatrznie znowu unosząc klingę. - Jak to...?

Dziewczynka, widząc uniesiony miecz znowu wydarła się w niebogłosy. Zaniepokojona Kellen już biegła w jej kierunku. Riven, stojący nieco z boku, czuł, jak straszliwy wrzask dziewczyny dudni mu w uszach. Znowu pociemniało mu przed oczami i zatoczył się lekko. Tymczasem coś szarpnęło go za rękaw.

- Rivenie! - jakiś delikatny głos starał się przebić przez wrzask Tany. - Rivenie...

Mężczyzna uniósł powieki. Nagle zdał sobie sprawę z tego że leży i że ów łagodny glos należy do zapłakanej Kellen, pochylającej się nad nim.

- Obudź się, Rivenie! - powiedziała błagalnie. - To tylko sen. Zły sen...

Mężczyzna usiadł z trudem. Jego uwadze nie umknęło to, że teraz mgła była rzadsza, a pole ich widzenia poszerzyło się znacznie. Riven, nieco oszołomiony skierował swoje spojrzenie na klęczącą już teraz dziewczynę.

- To sen... - powiedziała, a ogromne łzy toczyły się jej po policzkach. - Wszyscy śniliśmy to samo...

Strażnik próbował skupić myśli, ale nasilający się ból głowy utrudniał mu to zadanie. Przetarł bolące oczy i znowu na nią spojrzał.

- Cienie we mgle...? Verben, który omal nie zabił Tany...? - Kellen kiwała głową, nawet nie ocierając spływających łez. Riven zamyślił się, poczym uderzył się dłonią w czoło. - No tak! Ależ ze mnie głupiec! Miecz Verbena! Przecież nie zabrał go ze sobą... - wzmianka o mieczu wywołała kolejną falę łkań Kellen. - Na bogów, pani! Dlaczego płaczesz?! - zapytał, tknięty nagle nieokreślonym niepokojem.

- Rivenie... - załkała. - Bo... ona nie może się obudzić...

Strażnik zmrużył oczy. Dopiero teraz zrozumiał, że ten okropny wrzask, który słyszał we śnie wcale nie ucichł. Jak oparzony zerwał się na równe nogi i potoczył wkoło przestraszonym spojrzeniem. Dziewczynka leżała nieopodal, szarpiąc, szamocząc się i krzycząc przez sen. Riven dopadł jej i potrząsnął jej szczupłym ramionkiem.

- Tana! - powiedział szybko. - Tana... Tan! Panienko... Proszę się obudzić... Tan!

Jego starania okazały się jednak bezskuteczne. Dziewczynka nadal pogrążona w sennych koszmarach, przewracała się gwałtownie z boku na bok, piszczała i krzyczała.

- To nic nie da, Rivenie - jęknęła zapłakana Kellen, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Już próbowałam...

- Ona się boi Verbena - powiedział szybko strażnik, starając się unieruchomić roztrzęsioną Tanę. - Gdzie on jest?

Kellen jedynie bezradnie zruszyła ramionami.

- Cholera - mruczał Riven, znowu skupiając swoją uwagę na dziewczynce. - Tana...

- Tu jestem, Riv... - cichy i spokojny głos Verbena sprawił, że i strażnik, i Kellen drgnęli nagle i powoli odwrócili głowy.

Verben stał wśród mgieł i patrzył na nich czujnie, przekrwionymi oczyma.

- Każcie się jej uciszyć... - powiedział. - Bo głowa mi pęka...

- Też mi coś! - warknął Riven i pochylił się nad cierpiącą dziewczynką. - Mnie też boli głowa. Zamiast gadać, lepiej spróbowałbyś pomóc...

Cisza, która nastała po tych słowach sprawiła, że strażnik zesztywniał. Stojąca obok Kellen wydała z siebie cichy jęk. Riven przełknął ślinę i powoli odwrócił głowę.

Verben stał kilka kroków od nich, jednak biła od niego tak wielka wrogość, że mężczyzna niemalże czuł unoszącą się w powietrzu zapowiedź jakichś złych intencji.

- Powiedziałem, ucisz małą! - wrzasnął.

- Verbenie - Riven wstał i skąpym gestem dał znak Kellen, żeby się odsunęła. - Uspokój się...

- Ucisz ją - wycedził drugi strażnik.- Bo boli mnie głowa.

Przez chwilę w milczeniu mierzyli się wzrokiem. Riven słyszał jedynie cichy szloch Kellen i nieustające wrzaski Tany.

- Ucisz ją... - szepnął łagodnie strażnik. - Albo sam to zrobię! - wrzasnął nagle i rzucił się do przodu. Błysnął miecz.

- NIE! - przeszywający krzyk Kellen rozdarł powietrze. Dziewczyna usiadła i rozejrzała się wokoło. Jej spojrzenie padło na leżącego nieopodal Rivena. Panowała głucha cisza.

- Tana? - dziewczyna zawołała słabo. - Tana?

Riven podniósł się na nogi i rozejrzał wśród rzednącej mgły. Dziewczynka spała spokojnie nieopodal. Verben tak samo.

Strażnik chwiejnym krokiem podszedł do dziewczyny, której twarz była mokra od niedawnych łez. Objął ją ramieniem.

- Proszę się nie bać, panienko. - szepnął - miał nadzieję - uspokajająco, choć czuł, że jego serce wali niczym młot. - Już wszystko dobrze. To był tylko sen. Bardzo zły sen.

Kobieta kiwnęła lekko głową, starając się uspokoić. Riven rozejrzał się jeszcze, by stwierdzić, że mgła stale rzednie. Wreszcie mógł spokojniej oddychać, choć i tak marzył o tym by stąd uciec. Jak najszybciej.

- Powinniśmy ruszać - szepnął. - Nie wiem kto, ani co bawi się z nami w ten sposób, ale wcale mi się to nie podoba.

Kellen kiwnęła głową. Wstała i podeszła, by obudzić Tanę. Riven tymczasem delikatnie szturchnął Verbena. Strażnik otworzył gwałtownie powieki i chwycił Rivena za rękę.

- Co jest?! - spytał półprzytomnie, nieco przestraszony.

- W porządku - powiedział Riven. - To był tylko sen. Wstawaj, musimy ruszać.

Zostawił strażnika, wstał, odwrócił się w stronę kobiet i zamarł.

Na ziemi, pośród rzednącej mgły leżał miecz. Riven niemalże bez udziału świadomości uniósł rękę i sprawdził pochwę wiszącą u jego pasa.

Jego oręż był na miejscu.

Tana za nic w świecie nie chciała zbliżać się do Verbena. Widok jego miecza sprawił natomiast, że znów omal nie wybuchnęła płaczem. Kellen, z oczami czerwonymi od łez nie odezwała się nawet słowem. Riven szedł więc między nimi, wpatrując się ponurym wzrokiem w szerokie barki strażnika. Po ostatnich wydarzeniach czuł olbrzymią niechęć do tego wysokiego mężczyzny, nie mógł jednak tego w żaden sposób uzasadnić. Doskonale wiedział, że Verben zawsze był ambitny i odważny i o ile chęć narażania życia w celu odkrycia nieznanego, mógł jeszcze zrozumieć, to jednak próba zabicia dziecka...

To był tylko sen! - upomniał się. No tak. Sen. Ale jakże realistyczny...

Ponadto kwestia miecza, Skąd się wziął? Przecież Verben zostawił go przy zwłokach dziewczynki. A z resztą ten cały sen był taki... dziwny. Riven nawet teraz nie był do końca pewny, czy przypadkiem nadal nie śnią. Strażnikiem targały najróżniejsze obawy, tym bardziej, że od chwili przebudzenia Verben był dziwnie milczący i zamyślony.

A mgła ponownie zaczęła gęstnieć.

- Odpocznijmy troszkę - powiedziała Kellen. - Tana jest zmęczona.

Riven odwrócił głowę i spojrzał na dziewczynkę. Widać było, że mała idzie z trudem i że plączą jej się nóżki.

- Verbenie... - zaczął cicho, ale drugi strażnik już się zatrzymał.

- Nie ma sprawy - powiedział bezbarwnym głosem, wzruszając ramionami. - Możemy chwilę czekać.

Strażnik bez słowa usiadł pod najbliższym głazem. Riven rzucił mu krótkie, zmartwione spojrzenie, poczym dołączył do kobiet. Widząc rozglądającą się we mgle Kellen, zdjął swoją kurtkę i położył ją na ziemi. Kobieta podziękowała mu skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Pomogła Tanie ułożyć się na tym prowizorycznym posłaniu i pogłaskała zmęczoną dziewczynkę po włoskach.

- Odpocznij, kochanie - szepnęła i uśmiechnęła się łagodnie. Tana zwróciła na nią swe chłodne, błękitne oczy i ziewnęła lekko. Starsza z sióstr zdjęła własne okrycie, jeden koniec kładąc pod główką małej, a drugim ją okrywając. Tanie momentalnie opadły powieki.

- Ty też powinnaś odpocząć, pani - szepnął Riven, odprowadzając Kellen kawałek dalej od siostry i drugiego strażnika, jednak tak, by gęstniejąca mgła pozwoliła im na kontakt wzrokowy. - Widzę, jak zmęczona jesteś.

Kellen spojrzała na Rivena pustym wzrokiem i machinalnie strzepnęła pył z jego ramienia.

- Jeśli chciałeś mi powiedzieć, że ładnie dziś wyglądam, to ci nie wyszło - stwierdziła, uśmiechając się krzywo. Riven także pozwolił sobie na słaby uśmiech. - Jeśli ja wyglądam na zmęczoną, to dziwię się, że jeszcze nie śpisz na stojąco.

- Nie mam zamiaru spać - powiedział głucho. - Nie po tym, co się stało.

Kellen kiwnęła szybko głową.

- Taak - spojrzała na niego bystro. - Myślisz, że... że co to było? Ten sen? Kolejnym ostrzeżeniem?

- Nie - Riven pokręcił głową. - To była jawna groźba.

Brew kobiety uniosła się w pytającym geście.

- Znajdujemy się w miejscu, w którym nie powinno nas być. Jesteśmy tu bardzo niemile widziani. Przekraczamy granice, których nie powinniśmy przekraczać - potarł czoło. - I myślę, że skończy się to dla nas tragicznie.

- Za późno już, by zawrócić - powiedziała szybko, jakby próbując się usprawiedliwić. - Możemy jedynie brnąć do przodu i... mieć nadzieję.

Strażnik prychnął.

- Nadzieję? Chyba tylko na to, że kara, która nas spotka, będzie mniej bolesna niż się spodziewamy.

Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Stali chwilę w milczeniu, wpatrując się w mgłę.

- Jak myślisz, co jest po drugiej stronie? - spytała w końcu.

- Nie wiem. Nie obchodzi mnie to - powiedział. - Bo jest to coś, czego nie powinniśmy oglądać...

Mała gąska z szyją długą...

- Słyszysz? - szepnęła zaniepokojona Kellen i wbiła wzrok w mgłę. - Śpiew?

I kaczuszka z kurką drugą...

Riven zmarszczył brwi i wytężył słuch.

I kogucik, i przepiórka...

Usłyszał. Cichy, piskliwy dziewczęcy głosik. Mógłby pomyśleć, że to mała Tana śpiewa tą wesołą, popularną dziecięcą pioseneczkę, gdyby nie fakt, że głosik dochodził z mgły.

Pogubiły swoje piórka, oj...

La la la...

Kellen rzuciła Rivenowi zaniepokojone spojrzenie, by upewnić się, że i on nic nie rozumie. Mgła zgęstniała niebezpiecznie.

Biedna gąska z szyjką długą...

- Tana? - zawołała cicho kobieta, odwracając się w stronę dziewczynki. Posłanie było jednak puste. - Rivenie... Nie ma jej!

I kaczuszka z kurką drugą...

Strażnik odwrócił się gwałtownie i zamarł.

- Tam - jęknęła Kellen, wskazując palcem.

I przepiórka, kogut taki...

Tana szła szybkim krokiem gdzieś tam, w stronę mgły. Jej sylwetka ginęła powoli w białym, szybko gęstniejącym oparze.

Przyjdzie zima, zmrozi ptaki, oj...

- TANA! - wrzasnęli oboje i rzucili się biegiem w stronę dziewczynki. - Tana!

La la la...

Mała jednak zdawała się ich nie słyszeć. Jak zahipnotyzowana podążała w stronę cichnącego powoli głosu. W końcu jej kształt rozmył się we mgle. Riven zatrzymał się jak wryty.

- Stój! - powiedział ostro do Kellen. - STÓJ!

Wcale nie miała zamiaru go posłuchać. Szybkim krokiem zdążała w kierunku, w którym zniknęła jej siostra. Mgła robiła się coraz bardziej gęsta.

- Nie znajdziesz jej, Kellen - powiedział, chwytając kobietę za nadgarstek. - Nie znajdziesz....

Odwróciła głowę w jego stronę. Po pustym spojrzeniu i mokrych śladach na policzkach poznał, że wiedziała, iż ma rację.

- Puść mnie - powiedziała. - Muszę jej poszukać.

- Nie znajdziesz jej - powiedział sucho. - Ona jest już zgubiona. Ty jeszcze nie.

- Nie rozumiesz, co do ciebie mówię?! - spytała z gniewem w głosie. - Puść mnie!

Bardzo niechętnie zwolnił uchwyt. Dziewczyna wyszarpnęła rękę z jego dłoni, ale na jej twarzy nie było gniewu. Raczej żal i zrezygnowanie.

- Zaraz wrócę - powiedziała z bladym uśmiechem. - Tylko znajdę siostrę. Nie rozumiem, nigdy się ode mnie nie oddala, chyba będę z nią musiała porozmawiać...

Riven powoli pokiwał głową. Czuł jakiś dziwny uścisk w gardle.

- Oczywiście, pani. Będziemy czekać - stwierdził. Kobieta skłoniła mu się krótko, odwróciła i ruszyła w stronę, w której zniknęła jej siostra.

- Żegnaj, Kellen - szepnął strażnik.

Odwrócił głowę, by spojrzeć na Verbena. Ten najzwyczajniej w świecie spał pod skałą. Gdy znów skierował wzrok na Kellen, jej szczupłe plecy ginęły właśnie w mglistych oparach. Usłyszał jeszcze jak nawołuje siostrę po imieniu. A potem była już tylko cisza.

- Nie śpij Verbenie - Riven potrząsnął gwałtownie ramieniem strażnika. - Musimy iść! Verbenie!

Mężczyzna uniósł ciężkie powieki i mruknął coś niezrozumiale.

- Już! - Riven poklepał towarzysza po twarzy i pociągnął za rękę. - Wstawaj!

- Daj mi spokój! - burknął niemrawo Verben. - Obudź Kellen...

Riven zesztywniał.

- Kellen już wyruszyła - powiedział takim głosem, że drugi strażnik mimo woli uniósł głowę. - I zabrała ze sobą siostrę. Zostaliśmy sami i musimy już iść. Nie wolno nam spać!

Verben, czując, że sprawa mimo wszystko jest poważna mruknął coś i zaczął powoli zbierać się z ziemi. Tymczasem Riven odszedł, by podnieść swoją kurtkę. Na widok okrycia Kellen skrzywił się nieco i rzucił je we mgłę. Potem odwrócił się i widząc, że Verben jest już gotowy, skinieniem głowy kazał mu iść przodem.

Nie odzywali się do siebie. Verben nie pytał o Kellen i Riven był mu za to serdecznie wdzięczny. Sam nie był w stanie uwierzyć w to, co się stało. Zawsze trzeźwo myśląca Kellen...

Szli raźnym krokiem, nie poddając się znużeniu. Riven nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że jeśli tylko zapadliby w sen, skończyłoby się to tragicznie. Dlatego stale upominał się, by iść, by stawiać kolejny krok. Wyrzucił z głowy wszystkie inne myśli i skupił się na przemierzaniu kolejnych metrów.

Już dawno stracili poczucie czasu. Riven był pewny, że muszą iść przez mgłę już co najmniej kilkanaście godzin, tymczasem cały czas było tak samo jasno, zmieniała się jedynie gęstość oparów. Fakt ten w najmniejszym stopniu strażnika nie zdziwił.

I tak posuwali się do przodu. Mijali kolejne gigantyczne głazy, a Verben co chwila kontrolował kierunek ich marszu w magicznym pudełeczku. W pewnym momencie, coś się jednak zmieniło.

- Hej, Riv... - powiedział zachrypniętym głosem straznik, zatrzymując się wpół kroku. - Widzisz to, co ja?

Riven, wyrwany z zamyślenia również się zatrzymał. Rozejrzał się wokół, ale nie dostrzegł niczego.

- Nic - mruknął. - Tylko mgła.

- Właśnie... Tylko mgła...

Riven zmarszczył brwi i spojrzał na towarzysza. Ten wpatrywał się niewidzącym wzrokiem przed siebie.

- Verbenie...?

- Głazy zniknęły. Mgła jest rzadsza - powiedział bezbarwnym głosem. - Czy to oznacza...

- Wyjście?! - twarz Rivena rozpromieniła się. - Masz rację, Verbenie! To... koniec! Przeszliśmy mgły!

Strażnicy rzucili się biegiem przed siebie.

Faktycznie, mgły z każdym rokiem bardziej rzedły i po chwili ujrzeli już - co prawda, niewyraźnie, ale zawsze - jakieś ciemne kształty, majaczące w oddali. I ciepłe, słoneczne światło.

- Już blisko - wydyszał w biegu Verben i obaj jeszcze przyspieszyli. Riven z każdym krokiem czuł zbliżającą się wolność, niemalże odczuwał chłodny powiew wiatru na twarzy...

W pewnym momencie po prostu mgła się skończyła.

Nieco zaskoczeni tym faktem zatrzymali się gwałtownie, oślepieni mocnym, słonecznym światłem.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał uradowany Riven, mrużąc oczy. - Nic nie widzę.

- Ja tez nie! - powiedział wesoło Verben. - Tam - wskazał ręką. - Tam coś jest, widzisz? Chodźmy...

Ledwie parę metrów od nich majaczył jakiś duży, drewniany kształt. Podeszli.

- Verbenie... - zaczął zdławionym głosem Riven. - Czy ty widzisz to, co ja?

Drugi strażnik odsłonił oczy i zamarł. To był wóz. Ten sam, który zostawili po drugiej stronie mgieł. Riven niepewnie popatrzył do tyłu, na białą ścianę niezwykłego miejsca, które właśnie opuścili. Gdzieś w dali, widać było wystające ponad białe sklepienie głazy. Nie mógł w to uwierzyć, ale razem z Verbenem mieli przed sobą wzgórze, z którego zjechali i las, w którym ukrywali się napastnicy...

Verben drżącą ręką wydobył z kieszeni magiczne pudełeczko. Otworzył je. Mała strzałeczka wskazywała, że mieli przed sobą ten sam kierunek, w którym podążali. Ale po chwili, bardzo powoli, pręcik odwrócił się w przeciwną stronę...

- Zostaliśmy oszukani - wyjąkał. - Wcale nie przeszliśmy przez mgły...

Riven poczuł, jak uginają się pod nim nogi.

Mała gąska z szyją długą...

Zaśpiewał cienki, dziecięcy głosik. Mężczyźni zesztywnieli i obrócili się twarzami w stronę mgieł, by ujrzeć małą dziewczynkę, tę samą, którą uśmiercił Verben.

I kaczuszka z kurką drugą...

Riven, osłupiały, nie był wstanie się ruszyć. Natomiast Verben, wręcz przeciwnie. Z dzikim wrzaskiem, krzycząc jakieś niezrozumiałe słowa rzucił się na dziecko. Jednak w biegu zmienił zdanie i zamiast wydobyć miecz, po prostu skręcił nieco i wbiegł we mgły...

I kogucik, i przepiórka...

- Kim jesteś? - wychrypiał Riven do dziecka. Nie odpowiedziało. Mężczyzna wbił spojrzenie w mleczną ścianę oparu. Jak to możliwe, że przeżył? Przecież nikt nie wychodził żywy z mgieł.

- Idziesz, Rivenie? - z dziecięcych ust padło pytanie. Przestraszony strażnik spojrzał na dziecko, ale zamiast zjawy, stała tam tylko Tana, tuląc się do Kellen. Obok nich, zniecierpliwiony Verben przestępował z nogi na nogę.

- No, pospiesz się! - warknął. - Bo te dzikusy zmienią zdanie i zaraz tu podejdą - mruknął wskazując głową niedalekie wzgórze.

Riven cofnął się o parę kroków, próbując zrozumieć, co się stało. Jak to możliwe, że wrócił? Czy to, co przed chwilą przeżył we mgle... to był tylko sen? Wizja?

- Zostajesz? Zatem jesteś zwykłym tchórzem - dodał Verben z niesmakiem i zanurzył się we mgle.

Pogubiły swoje piórka, oj...

Autor: Arkana

Spis Treści

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.