Tawerna RPG numer 70

Amatorskie strachy - recenzja "22:22"

Polski horror jest gatunkiem wymarłym. Ostatnie krajowe produkcje tego gatunku pamiętają chyba lata osiemdziesiąte i, prawdę mówiąc, nie ma do czego wracać z nostalgią. Dlatego z tym, że w Polsce, kraju pozbawionym tradycji w dziedzinie kina grozy, horrorów się nie kręci, zdążyłem się już poniekąd pogodzić. Jakież było moje zdziwienie, gdy w moje ręce trafił polski film o enigmatycznym tytule 22:22.

W pierwszej chwili aż trudno mi było uwierzyć - horror zrobiony w Polsce przez Polaków? A jednak. 22:22 to polska produkcja amatorska, zrealizowana domową kamerą video przez trójkę znajomych. Czy po takim filmie można oczekiwać wiele? Można, bo wszystko zależy od umiejętności i wyobraźni. Imitujący autentyczny dokument Blair Witch Project pokazał, że można nakręcić doskonały, wstrząsający horror, dysponując zaledwie trojgiem aktorów i dwiema kamerami, nie siląc się na żadne efekty specjalne. Jak więc zabawa z kamerą udała się Tomaszowi Rychlikowi i jego znajomym?

Z filmu wypływają trzy zasadnicze wnioski. Pierwszy jest taki, że 22:22 przypomina, iż amatorski horror można nakręcić nie tylko w USA. Mamy kamerę? To do dzieła! Liczy się tylko inwencja i zwykłe chęci. Wystarczy zwykły, domowy sprzęt oraz kilka godzin wolnego czasu i już można nakręcić coś naprawdę wartościowego, co będzie miało kopa. Trzeba tylko rzecz dobrze obmyślić i przyłożyć się do realizacji.

Drugi z wniosków dotyczy właśnie kwestii realizacji - to, że do nakręcenia amatorskiego horroru nie potrzeba wiele, nie znaczy, że nie trzeba włożyć w swój film wysiłku. 22:22 jest niestety przykładem ewidentnego braku zaangażowania. W horrorze klimat nie bierze się sam z siebie, trzeba nad nim popracować. Twórcy Zmroku (bo taki podtytuł nosi film) wybrali poniekąd niezłą lokację (wielkopolskie lasy i opuszczony budynek przemysłowy są naprawdę solidną podstawą 22:22), dość pieczołowicie przygotowali ją też na potrzeby fabuły. Na tym jednak ich wysiłki ustały. Bardzo szybko rozczarowuje naiwność filmowców-amatorów. Naiwność, bo inaczej nie można określić ich wiary w to, że widz wczuje się w autentyzm filmu tylko dlatego, że tak napisali na początku. Irytuje robienie z widza matoła: dwóch młodych ludzi jedzie w zimie w las, zabierając ze sobą dwie kamery. Po co? Odpowiedzi na to pytanie nie ma. Niby jeden z nich ma coś kręcić, ale co? Dokument? Film przyrodniczy na jakiś konkurs? Tylko o czym? Bohater kręci, ale od niechcenia, niczego w lesie nie szuka - ani charakterystycznych miejsc, ani gniazd ptaków, ani niezwykłej kory, ani zwierząt; niczego. Wygląda to tak, jakby facet wszedł w las i pomachał kamerą na lewo i prawo. I, oczywiście, zupełnie przypadkiem coś zauważył. Samo "przypadkowe zauważenie" również jest mierne, bo wygląda jak z podrzędnej komedii: kamera posuwa się od lewej do prawej i nagle następuje zoom na coś interesującego. Wygląda to tak, jakby filmowiec dokładnie wiedział, że "tam coś musi być". Każdy, kto choć trochę w życiu filmował, uśmiechnie się tylko z politowaniem (w przypadku zauważenia czegoś zwykle po prostu pauzuje się nagrywanie albo opuszcza kamerę, przygląda interesującej rzeczy spoza kamery, a dopiero potem filmuje).

Podobnych, stricte technicznych kwiatków jest więcej. Rychlik zarzeka się, że film nie ma nic wspólnego z Blair Witch Project, poza sposobem realizacji. Absolutnie nie daję temu wiary, bo jeśli nawet jest to prawda, to tym trudniej jest uwierzyć w konwencję filmu, rzekomo autentycznego. Przykład najprostszy: trójka studentów z BWP filmowała siebie nawzajem świadomie i z założenia; dziewczyna była przecież narratorem dokumentu, zaś dwaj pozostali przyjaciele po prostu bawili się kamerami. 22:22 jest zawieszony po środku; bohaterowie filmują siebie nawzajem zbyt wymuszenie, kręceniu brakuje spontaniczności. Młodzi mężczyźni włączają kamery w najbardziej niespodziewanych momentach: na początku filmu nie sprawiają najmniejszego wrażenia, że lubią bawić się kamerą i występować przed obiektywem, później zaś pierwszą rzeczą, którą robi jeden z bohaterów po przebudzeniu w środku nocy po ciemku w samochodzie jest sięgnięcie do kamery.

Dialogi i w ogóle gra aktorów wołają o pomstę do nieba. Irytuje powtarzanie się jednego z bohaterów, jego nachalne sugerowanie, że to już jest ten moment, teraz właśnie powinno być strasznie. Kwestie, które wypowiadają obaj mężczyźni brzmią absolutnie nieprzekonująco i sztucznie, ich zachowaniom brakuje konsekwencji (praktycznie w jednej chwili z ust jednego padają po sobie kwestie typu "nie, lepiej wracajmy" i "no co ty, chcesz wracać?"). Obaj aktorzy są też wybitnie nierozmowni, przez co film jest pusty; osobiście nie wyobrażam sobie jechać z kumplem samochodem w las i nie odzywać się do siebie praktycznie ani słowem. Może któregoś z nich peszy kamera, ale jeśli tak - to dlaczego nie protestuje? Tu wraca rozpatrywana wyżej kwestia nieuzasadnionego bądź niefortunnego filmowania.

22:22 - Zmrok ma szereg druzgocących wad i jeśli w jakimkolwiek momencie ma szansę potrzymać w napięciu, to tylko przez chwilę, szybko zresztą rozczarowując. W tym momencie czas jednak na ostatni, trzeci wniosek - uważne oko w mig zauważy, że wystarczyłoby naprawdę niewiele, żeby film wgryzał się w umysł i nie puszczał jeszcze wiele godzin po obejrzeniu. Należałoby dopracować delikatne akcenty wpływające na klimat, popracować nad dialogami i przemyśleć konsekwencję bohaterów. Jest to na swój sposób wniosek optymistyczny, dlatego każdy, kto myślał kiedyś o nakręceniu amatorskiego horroru powinien 22:22 obejrzeć. Kino amatorskie rządzi się bowiem tą samą zasadą, co każde inne - uczy się na błędach.

Tytuł:
22:22 - Zmrok
Gatunek:
thriller/horror
Produkcja:
Polska
Reżyseria:
Tomasz Rychlik
Występują:
Tomasz Rychlik, Krzysztof Groszyk
Czas trwania:
48 minut
Ocena:
2

Autor: Equinoxe

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.