Tawerna RPG numer 69

Miasto nie warte grzechu

Jako wieloletni fan komiksu amerykańskiego i wytrwały kolekcjoner różnorakich pozycji (nierzadko ściąganych zza oceanu), miałem do filmu opartego na zeszytach Franka Millera specyficzne podejście. Po pierwsze, co może wydać się dziwne, nie oczekiwałem niczego nadzwyczajnego. Miller - uznawany za jednego z najbardziej utalentowanych twórców ostatnich lat - popisywał się już zarówno scenariuszami świetnymi, do których można zaliczyć alternatywną wersją historii Batmana- The Dark Knight Returns, jak i cokolwiek miernymi (kontynuacja tejże, TDK Strikes Back). Jego Batman: Year One to rzetelna, pełnokrwista opowieść o najbardziej znanym komiksowym mieście - Gotham City, i jego rodzącym się bohaterze. Sin City Millera wzbudziło podziw krytyki i zachwyty fanów. Mroczne historie, graficznie utrzymane w przytłaczającej, czarno-białej konwencji, były tyleż wyraziste, co kontrowersyjne. Wspaniała umiejętność nakreślania charakterów postaci sprawiła, że Frank Miller nadał bohaterom Miasta Grzechów interesującą psychologię. Siła komiksu polega na jego unikalnym nastroju. Czytelnik zatapia się w mrocznym, pełnym brutalności i seksu świecie, w którym - o dziwo - są jeszcze jednostki honorowe i odważne, stawiające czoła bezwzględności i okrucieństwu. Jednak Sin City to komiks, któremu daleko do arcydzieła. Czytając naznaczone perwersją stronice łatwo można zgubić sens opowieści. Często treść kryje się za bardziej lub mniej szokującymi obrazkami, opatrywanymi - jak to w komiksie - arcypoważnym i nie zawsze mądrym komentarzem.

Wszystkie wady i parę zalet komiksu na ekran przenosi nowy film Roberta Rodrigueza i Franka Millera. Jeśli tych dwóch dżentelmenów uznalibyśmy za ojców ekranizacji, z pewnością Quentina Tarantino należałoby uznać za jej wujka (podobieństwo do Kill Billa jest zauważalne). Sin City to jednak przede wszystkim dzieło wyobraźni Millera. Sprawność w pokazywaniu krwistych, perwersyjnych lub zwyczajnie widowiskowych scen film zawdzięcza reżyserowi. Wizualnie Miasto Grzechów to majstersztyk. Utrzymany w czerni i bieli obraz od czasu do czasu rozrywa brudna żółć paskudnego Roarka Jr. lub jaskrawa czerwień sukienki Goldie. Komputerowe animacje, choć często dość naiwne, są jednak idealnym dopełnieniem specyficznego, dosadnego klimatu, właściwego komiksom. I właśnie za oddanie tego komiksowego stylu należy się Rodriguezowi uznanie- od strony wizualnej film jest naprawdę wierny oryginałowi. Na uwagę zasługuje również rola Bruce'a Willisa, który gra starzejącego się oficera Hartigana, a która wyrasta ponad kreacje pozostałych, zatrudnionych przy filmie gwiazd.

I tutaj kończy się, moim zdaniem, średnio długa lista zalet, a zaczynają się wady. Oglądane historie - dokładnie tak, jak w komiksie - są niemal zupełnie autonomiczne. Niestety, sprawia to, że żadna z opowieści nie zajmuje na tyle, by widz mógł dać się porwać jej urokowi. W dziwnej przeplatance punktem wspólnym pozostaje jedynie miasto i ogólne tło zdarzeń. Przez to, że opowiadanym historiom brak powiązania, widz odnosi wrażenie, że, w gruncie rzeczy, film poza stylistycznymi fajerwerkami ma do zaoferowania jedynie banał. Trudno oprzeć się wrażeniu, że popisy małpowatego Marva, który jak oszalały lata w pogoni za sprawcami swojego cierpienia, to tylko efektowne widowisko, przetykane wszechobecną golizną i opatrzone nie porywającą gadaniną bohatera. Ten banał - uproszczenie, będące cechą niemal każdej historyjki obrazkowej, razi, jest bowiem niemal bezustannie podkreślany. Najciekawszą i najlepiej zagraną w Sin City jest historia Hartigana. Niestety, opowiedziana w uproszczony, komiksowy sposób, traci psychologiczną głębię i nie wzbudza, mimo wszystko, większych emocji. Opowieść o Dwighcie, dziewczynach i policjantach, to tylko durna rąbanina, przeplatana obrazkami mordobicia w stylu Tarantino [uwielbiam obrazki mordobicia w sylu Tarantino ;D - przyp. Equi]. Przydługie przemowy Clive'a Owena (Dwight) przywodzą na myśl jego rolę w nieudanym (jak cholera nie udanym - przyp. Equi) Królu Arturze. Reżyser próbuje ratować sytuację, ale wówczas przegina pałkę w drugą stronę - Sin City jest niestety mocno przegadane. Przedstawione w kwadracikach, myślowe monologi głupkowatego Marva po kilku minutach zaczynają irytować; dawka patosu, jaką traktuje nas Dwight, choć jak najbardziej komiksowa, w filmie jest niestrawna.

Świat elit i władzy Millera jest nakreślony równie bezlitosnie, co jednostronne i przesadne. Nie po raz pierwszy już twórca Miasta Grzechu ujawnia swoją pogardę dla autorytetu różnorakich instytucji, nie wyłączając kościoła, robi to jednak w sposób kontrowersyjny i prostacki. Miller lubi szokować, ale próżno doszukać się w jego wizjach (ukazanych wyraziście w opowieściach o Batmanie) pogłębionej analizy rzeczywistości. To, co autor Sin City przepowiada i przed czym przestrzega, może być równie dobrze wyliczonym na szokowanie, prostym chwytem marketingowym. Inna sprawa, że, w porównaniu z komiksem, w filmie i tak złagodzono wizerunek obłudnego kardynała Roarka - paskudnego archetypu duchownego z komiksów Millera.

Jeśli rozpatrywać Sin City Rodrigueza i Millera jako filmowy eksperyment, to jest on jak najbardziej udany. Obraz jest wierny komiksowemu oryginałowi i z pewnością zadowoli rzesze jego fanów. Na Oscara zasługuje technika, w jakiej film został wykonany. Niestety, obrazowi brakuje fabularnej spójności. Niezależność opowiadanych historii sprawdza się w komiksowej serii, ale w filmie taki układ zdarzeń tylko dezorientuje widza. Rzuca się też w oczy brak pogłębionej analizy bohaterów, wynikający zwyczajnie z braku czasu. Mdłe monologi niektórych postaci ("jest moja zawsze... i nigdy") są często zbędnym komentarzem do, w gruncie rzeczy, ciekawych i oryginalnych wydarzeń. Komiksowa umowność i prostota mimo wszystko razi. Oglądając Sin City, przez cały czas ma się wrażenie, że to raczej zabawa, niż poważne widowisko. Film - co się chwali - na pewno niczego nie udaje (w przeciwieństwie np. do ostatnich Matrixów), ale przez to nie pozostawia złudzeń, że jest tylko sprawnym żonglowaniem konwencją. W przeciwieństwie np. do dwóch pierwszych części Batmana, mogących uchodzić za wzór ekranizacji tego typu, komiksowy świat przedstawiony w filmie nie fascynuje i nie wciąga.

Komiks w kinie, po załamaniu związanym z kompletną klapą ostatnich przygód Batmana, wraca do łask filmowców i widzów. Ostatnie ekranizacje dowiodły, że można w sposób wierny i zadowalający przenieść na srebrny ekran komiksowego ducha. Jaka zaś jest ocena Sin City? Cóż, to film idealny dla fanów Millera. Reszcie, która entuzjazmu jego twórczością nie podziela, film jeszcze wyraźniej ukaże jej wady.

Tytuł:
Sin City [Sin City]
Gatunek:
Akcja/kryminał
Reżyseria:
Frank Miller, Robert Rodriguez
Występują:
Mickey Rourke, Bruce Willis, Clive Owen, Jessica Alba, Benicio Del Toro, Elijah Wood, Rosario Dawson, Brittany Murphy
Czas trwania:
124 minuty
Ocena:
3

Autor: Jarlaxle

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.