"Zimno mi... Nic nie słyszę... Bolą mnie oczy i nic nie widzę... Moje ciało jest sparaliżowane całunem zimna ... Czuję jak śmierć czeka na mnie w pobliżu chcąc zabrać moje przygasające życie... Ale się nie doczeka, nie może mnie zabrać... Jak to się stało, że tu jestem?... Aha już pamiętam... Gdybym tylko mógł poruszyć ręką lub jakąś inną częścią ciała... jestem jak zawieszony w próżni... ta... taki samotny. Zastanawiam się czasami, czy śmierć nie byłaby lepsza niż to więzienie? A może ja już nie żyję, a to kara za moje zbrodnie? Nie!... Gdybym był martwy nie odczuwałbym tego tępego bólu, który nie daje mi wytchnienia nawet podczas snu... Kim jestem i dlaczego się tu znalazłem?... Pamiętam... nie mogę zapomnieć, gdyż kosztuje mnie to zbyt dużo cierpień... Dlaczego mnie po prostu nie zabił, gdy mógł?!!... Dlaczego wystawił mnie na takie tortury bez możliwości ułaskawienia?... Chcę umrzeć i wreszcie odpocząć, aby otrzymać ukojenie... Czemu ja? Ah... Pamiętam dlaczego Ja, ale nie mogę sobie przypomnieć wszystkiego... Ciało jest jak klatka dla duszy, a w moim przypadku stało się wiezieniem z torturami w jednym. Umysł istoty żywej potrafi być uśpiony, lecz nie wspomnienia. Nie myślę już o przyszłości, ale o mojej przeszłości. Czy mogłoby się to skończyć inaczej? Chyba nie, ale... Argh... CO ZA BÓL!!!... Już wiem!... Nazywam się Cyd i zostałem potępiony przez... nie pamiętam. Mój umysł pomału pragnie przypomnieć sobie zamierzchłe wydarzenia, ale powstałe przez lata luki i blokady utrudniają mu to. Zacznę może od początku. Nazywam się Cyd i byłem Wybranym... Dobrze, a teraz coś z dzieciństwa... Urodziłem się w Vergardzie w jednej z zamożnych rodzin ciemnych elfów, która dorobiła się handlując z kupcami z Drimith i Leander. Jako dziecko straciłem rodziców podczas... zapomniałem... Musiałem uciekać do Midgaardu, gdzie... pobierałem nauki u najlepszych złodziei dla których później musiałem kraść i wykonywać jakieś misje. Pierwszy raz dowiedziałem się o tym, że jestem Wybranym, gdy... Pamiętam, moi rodzice zostali zabici podczas wojny i straciliśmy cały majątek... Arghhh... Co za ból, wdziera się do mojego umysłu i chyba zaraz rozsadzi mój mózg. Nigdy przedtem nie wiedziałem co to są Wybrani i dlaczego są? No może widziałem kiedyś przelotnie jednego z Nieśmiertelnych, ale to tylko przez ułamek sekundy. Był wysokim i barczystym człowiekiem o szlachetnych rysach i bystrych oczach. Nosił długą bogato zdobioną złotem i srebrem szatę. Na szyi zawieszony miał dziwny medalion, którego nie mogę sobie przypomnieć, lecz wiem, że był najwspanialszą rzeczą jaką kiedykolwiek widziałem.
Zapragnąłem stać się wielką osobistością, ale złodziej z podmiejskich kanałów nie ma lekko. Heh... Moje życie było pasmem niepowodzeń i złych decyzji. Na początek zabiłem mojego nauczyciela i mistrza gildii złodziejskiej w Midgaardzie. Chciałem przejąć po nim cały... khem... powiedzmy interes, ale pozostali z grupy mieli mi za złe sposób w jaki zabiłem przywódcę i musiałem uciekać. Wtedy zaczęła się cała historia, która później przyczyniła się do mojego upadku i..."
Wzdłuż ulicy żebrało kilkanaście osób. Wielu biedaków nie miało kończyn, a niektórzy chorowali na ciężkie schorzenia, które wykluczały ich z życia publicznego. Ich skóra rozpadała się pod najlżejszym dotykiem, a twarze mieli tak zeszpecone, że nie przypominały już ludzkich. Jednak inne rasy były odporne na te chorobę i mówiły, że to kara dla ludzi, którzy przybyli i zaczęli niszczyć wszystko wokół siebie. Dotknięty chorobą osobnik był odpychany przez najbliższych, znajomych i nie miał szans na znalezienie pracy, gdyż wszyscy bali się, że ich zarazi. Zakładali wtedy kaptury, długie stare szaty i udawali się na ulicę, gdzie wyżebrywali trochę jedzenia, a czasami coś więcej.
W najciemniejszym rogu uliczki siedział zakapturzony osobnik, który trzymał się z daleka od pozostałych. Oparty plecami o ścianę wpatrywał się w niebo nie zwracając uwagi na trzymaną w rękach miskę. Był młody i nie musiał żebrać jak inni, ale musiał się ukrywać i wiedział, że nikt nie odważy się szukać go w tym towarzystwie. Jego miejsce w porównaniu do miejsc, które zajmowali zarażeni było czyste i w miarę zadbane. Jeśli potrzebował informacji co dzieje się na głównej ulicy pytał się żebraków siedzących najbliżej wyjścia. Rzadko jednak się odzywał i zwykle nie potrzebował ich pomocy, a raczej ich unikał i nie dlatego, że bał się zarażenia. Wiedział od dawna, że zarazę roznosiły szczury kanałowe, a nie ludzie. Oni tylko padali ich ofiarą, a on był bezpieczny, gdyż nie jest człowiekiem. Przez chwilę poczuł nawet współczucie dla tych marnych istotek, ale szybko przytłumił to uczucie pogardą. Skoro są tacy mądrzy to czemu sami się nie wyleczą lub nie pomoże im ktoś z ich rodzaju?
Wydobył sztylet i zaczął przyglądać się jego ostrzu, które było umazane zaschniętą krwią.
...Ludzie uważają, że jeśli zabije się niewinną ofiarę to jej krew zostaje już na zawsze na ostrzu, którym zadano śmiertelny cios. Co za bzdury...
Zabił jakiś tydzień temu człowieka, który był przez wiele lat jego przyjacielem, a może czymś więcej ... może ojcem, który zginął, gdy uciekł z Vergardu. To już nie ma znaczenia, co się stało, to się nie odstanie choćbyśmy żałowali tego całym sercem.
- On nie zasłużył na taką śmierć... - Wyszeptał przez zaciśnięte gardło i schował broń za pas.
- Kto nie zasłużył? - Odezwał się jakiś głos za jego plecami.
Odwrócił się spokojnie i ujrzał starego żebraka, który nie miał jednej nogi. Cyd przybrał beznamiętny wyraz twarzy i zbył starca milczeniem. On jednak się nie poddawał i wystawił swój kikut tak, żeby go widział po czym odparł.
- Olbrzymi troll. Uderzył raz maczugą, a kości i ciało same puściło. Ledwo uciekłem i gdyby nie pomoc Wybranego już dawno bym nie żył.
- Hmmm czego ode mnie chcesz dziadku? - Zapytał w końcu znużonym głosem i spojrzał w oczy rozmówcy - Jestem zmęczony...
- Chciałem tylko się dowiedzieć dlaczego siedzisz tu, a nie w jakiejś pracy. Jesteś młody i zdrowy, a siły na pewno ci nie brak. Dlaczego więc nie znajdziesz sobie pracy i nie założysz rodziny?
- To ma sens staruszku co gadasz - Znowu zaczął spoglądać w niebo nie zwracając uwagi na zamieszanie przy wyjściu z uliczki - Ale ja miałem już pracę i wcale mi się nie podobała. Więc zabiłem swojego szefa i przestałem być złodziejem oraz chłopcem na posyłki...
- Więc jesteś bohaterem!!! - Ucieszył się żebrak i zamarł - Ale dlaczego tu jesteś? Czemu nie siedzisz w miejskim biurze burmistrza i nie odbierasz nagrody?
Cyd uśmiechnął się smutno i odparł spokojnie.
- Ty nic nie rozumiesz, prawda? Nie jestem żadnym bohaterem tylko zdrajcą, który zabił swojego przyjaciela podczas snu, a nie w uczciwej walce. Moi byli przyjaciele teraz mnie ścigają i chcą zabić, a ja nie mam szans na uniknięcie ich zemsty...
- Ale i tak zabiłeś przywódcę złodziei, a to było dobre i dla mnie jesteś bohaterem - Mówiąc to żebrak uśmiechał się serdecznie, a w oczach dostrzec można było zapał i podziw. Nawet Cyd poczuł się lepiej widząc entuzjazm rozmówcy i dając kilka złotych monet staruszkowi odparł.
- Dziękuję... - Jego twarz znów przyjęła kamienny wyraz, lecz teraz było w niej coś drapieżnego.
- I nie waż się nikomu mówić o mnie! Bo zanim umrę zabiorę Cię ze sobą.
Uśmiech na twarzy starca znikł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i pojawiła się trwoga, niepewność, a w końcu strach. Skłonił w podziękowaniu głowę i odszedł do reszty, gdzie zrobiło się zamieszanie wokół jakiegoś przybysza.
Był to młody człowiek ubrany w długie szaty, które najczęściej były używane przez kleryków. Włosy opadały mu na szerokie ramiona, a ręką wykonywał szereg dziwnych gestów. W oczach dostrzec można było radość i współczucie dla wszystkich. Z twarzy nie schodził mu szeroki uśmiech, którym obdarzał wszystkich zebranych wokół niego. W końcu przemówił do licznie zebranych biedaków.
- Przyjaciele! Wasza choroba nie jest już zagrożeniem dla waszego życia, gdyż w gildii kleryków prowadzonej przez Wildeatha, ojca zakonu, wynaleziono uzdrawiający czar - Jego głos był donośny i melodyjny. Z rąk zaczęła emanować niebieskawa poświata, która obejmowała zakażonych. Dotknięci leczniczą mocą ludzie odzyskiwali utracone części ciała i na powrót stawali się zdrowi oraz wolni od cierpienia.
Po chwili, gdy na ulicy nie pozostał już żaden chory wyciągnął sakiewkę i zaczął rozrzucać złote monety. Ludzie płakali i śmiali się na przemian. Wykrzykiwali pochwały i podziękowania. Młodzieniec uśmiechał się tylko szerzej i mówił ze skromnością.
- Te pieniądze pozwolą wam znowu żyć normalnie. Teraz możecie powrócić do swoich rodzin, które z pewnością opłakują was.
Ludzie zaczęli wychodzić z uliczki, najpierw niepewnie, później spokojnie szli drogą śmiejąc się ze zdziwionych przechodni i gapiów. Niektórzy ruszyli do rodzinnych domostw, inni poszli do karczmy wypić za zdrowie młodego kleryka i wszystkich bogów. Część udała się do świątyni podziękować bogom za łaskę nad ich marnymi życiami.
Po jakimś czasie został już tylko Cyd, który nie zamierzał nigdzie iść. Młodzieniec dostrzegł siedzącą w cieniu postać i podszedł do niej. Nachylił się nad ciemnym elfem i odparł zmartwionym głosem.
- Dlaczego się nie cieszysz i nie wracasz do swojej rodziny?
Złodziej choć początkowo miał zbyć milczeniem kleryka odpowiedział.
- Nie mam domu, ani rodziny, gdzie mam wracać?
- W takim razie stwórz swoją. Mogę ci dać trochę złota na początek, a później znajdziesz sobie jakąś pracę i...
Nie dokończył.
Ostrze sztyletu wbiło się w klatkę piersiową tuż nad sercem. Krew trysnęła na ubranie Cyda, który drugą ręką podtrzymywał młodzieńca, żeby nie przygniótł go ciężarem swojego bezwładnego ciała. Czerwona posoka leniwie spływała po ostrzu broni na rękawy i koszulę mordercy. Ciemny elf trzymając człowieka patrzył mu prosto w oczy, które teraz stały się zamglone. Przez moment słyszał słaby odgłos bijącego serca, które co chwilę zatrzymywało się i z coraz większym trudem wznawiało swoją pracę. W końcu ciężar stał się nie do wytrzymania i odrzucił zwłoki na bok. Kleryk padł twarzą w kałużę i umarł.
"...Najdziwniejsze było to, że, gdy go zabijałem nie widziałem na jego twarzy strachu przed śmiercią. Smutek, rozgoryczenie, zdziwienie, ale nie przerażenie. Do dzisiaj nie wiem jak mogłem tak postąpić, ale teraz mam wiele czasu na przemyślenia..."
Wstając wydobył sztylet z ciała i odrzucił go sycząc z bólu. Ostrze broni świeciło szkarłatną poświatą i gdy jej dotykał paliła żywym ogniem. Po następnej nieudanej próbie odzyskania sztyletu odrzucił go z obrzydzeniem do studzienki kanalizacyjnej. Otrzepał się z brudu i owinął płaszczem zakrywając plamy krwi na koszuli i rękawach. Kopniakiem odwrócił martwego człowieka i wyciągnął sakiewkę ze złotymi monetami. Spoglądając ponownie na twarz leżącego kleryka dostrzegł u niego pewną zmianę. Jego oczy stały się puste jakby po śmierci zatraciły cały kolor i blask. Cyd nie zamierzał dłużej czekać, aż ktoś go nakryje i wezwie straż miejską, musiał uciekać. Odwracając się w stronę wyjścia dostrzegł przez chwilę staruszka z którym rozmawiał przed przybyciem młodzieńca. Spojrzał zszokowany na niego i uciekł nie oglądając się za siebie. Złodziej podrzucił ciężką sakiewkę do góry i uśmiechnął się na myśl o karczmie i alkoholu.
"...Przysięgam, że wtedy na twarzy tego starca dojrzałem łzy! I to nie tylko nad zamordowanym przeze mnie młodym człowiekiem, ale co najdziwniejsze nade mną. Zawiodłem go, myślał, że jestem bohaterem, który zgładził mistrza gildii złodziejskiej, a tymczasem zabiłem jedną z najbardziej dobrych istot jakie żyły na świecie. Czemu to uczyniłem? Nie wiem, ale przyszło mi zapłacić za to słoną cenę..."
W karczmie, aż roiło się od ludzi, którzy świętowali wraz z przyjaciółmi pijąc do upadłego. Cyd zajął stolik jak najdalej od okien i zamówił butelkę piwa i dwa wina. Po wypiciu jednego wina zamówił pieczeń i kurczaka. Najedzony i lekko podchmielony zaczął się przyglądać ludziom wokół niego. Wiele dni minęło nim postanowił się ujawnić i właśnie teraz uświadomił sobie dlaczego? Pijani ludzie i krasnoludy śpiewali zbereźne piosenki i obmacywali kelnerki. Piwo i wino wylewało się litrami na stoły i podłogę. Co chwila dochodziło do małych bójek, które szybko były tłumione. Jednak nie wszyscy się bawili co nie uszło uwadze Cyda. Kilku dziwnie ubranych osobników nie spuszczało z niego wzroku. Obserwowali każdy jego ruch czekając na odpowiednią okazję do...
"...To było takie dziwne... czułem, że Oni wiedzieli co zrobiłem, ale skąd?..."
Niewiele myśląc zerwał się od stołu i zostawiając kilka złotych monet ruszył do wyjścia. Żadna z obserwujących go postaci nie ruszyła za nim. Zatrzasnął za sobą drzwi i odetchnął z ulgą, lecz za wcześnie. W ciągu sekundy otoczyło go kilka zamaskowanych postaci. Instynktownie chwycił za sztylet i wtedy i spostrzegł, że nie ma broni bo jej się pozbył. Jeden z oprawców wyszedł do przodu i wbijając szablę w brzuch złodzieja odparł skrzeczącym głosem.
- To za Naszego mistrza!
Cyd poczuł, że ostrze przekręca się w jego wnętrznościach sprawiając mu niesamowity ból. Świat wokół zaczął wirować i poczuł uderzenie o twarde podłoże, a potem kolejne ukłucia, których było coraz więcej. Po chwili zapanowała ciemność i nic już nie czuł. Widział swoje ciało unosząc się jakiś metr nad nim. Jego martwa powłoka leżała cała we krwi podziurawiona niczym ser.
Zapadła ciemność.
Poczuł odprężenie i usłyszał głos.
- WSTAŃ I CHODŹ DO MNIE!
"...Bałem się, ale jednocześnie nie byłem w stanie oprzeć się głosowi, który mnie przyzywał do siebie. Nie wiedziałem co to jest, a jednak podążałem za nim niczym zahipnotyzowany. Nigdy wcześniej nie miałem takiego mętliku w głowie. To był mój pierwszy raz i nie ostatni..."
Cyd z trudem podniósł się z ziemi i poczuł pod rękami coś dziwnego. Dłonie miał umazane w krwi, która pokrywała całe podłoże niczym jakiś dywan z koszmarnych snów. Odetchnął głęboko i ruszył ku swojemu przeznaczeniu nie mając żadnego wpływu na przyszłe wydarzenia. Z przerażeniem w oczach przyglądał się mijającym go ciemnym postaciom. Każda z nich nosiła kaptur, który swym cieniem zasłaniał oblicze, a i zdolności ciemnych elfów nie pozwoliły mu dojrzeć ich twarzy. Były jakieś takie rozmazane i nierealne jak z jakiegoś snu lub mary nocnej. Jedyne co po sobie zostawiały to krew, wszędzie pełno czerwieni. Gdzieniegdzie leżały białe czaszki i kości dopełniając tego makabrycznego krajobrazu.
"...Nie pamiętam ile czasu spędziłem w czyśćcu nim znalazłem to czego szukałem..."
Za kolejnym zakrętem pojawiło się małe światełko pochodzące z jakiegoś otworu w suficie o ile można nazwać tak ciemna chmurę. Złodziej spojrzał w jej kierunku i zdrętwiał nie mogąc wydusić nawet krzyku. Chciał zapłakać nad swoim losem, ale nie był wstanie. Widział swoje własne martwe ciało leżące bezwładnie w kałuży krwi, która uchodziła z cięć i dziur po zadanych ciosach.
"...Nie zapłakałem nad swoim marnym życiem nawet, gdy miałem okazję, a może powinienem..."
- CHODŹ DO MNIE!!!
Głos stał się stanowczy i rozkazujący. Mimo, iż Cyd nie podejrzewał, że zrobi chociaż jeszcze jeden krok ruszył na wschód i trafił do ciemnego pokoiku.
Pomieszczenie oświetlały świece ustawione na ludzkich czaszkach. W suficie był podobny otwór jak na zachodzie, ale z tego nie wydobywało się żadne światło. Do ścian przylegały regały pełne książek i niesamowitych przedmiotów. Za biurkiem siedziała osoba, niestety ciemności panujące na środku pokoju nie pozwalały dojrzeć jej w całej okazałości. Cyd był jednak ciemnym elfem i nie potrzebował światła, aby zobaczyć swojego gospodarza.
Była to wysoka postać w szarawym płaszczu długim do samej ziemi. Na szyi wisiał złoty amulet; w ręce trzymał pióro i jakąś kartkę. O mebel oparta była kosa, której głowica zrobiona była z czaszki, chyba ludzkiej jak większość rzeczy w pomieszczeniu. Ostrze umazane było zaschniętą posoką i widać było, że dawno go nie używano. Puste oczodoły czaszki spojrzały na Cyda i usłyszał w głowie ten sam głos co wcześniej...
- Hmmmm Cyd, ciemny elf, z zawodu złodziej...
- Ta... tak... - Odparł niepewnie i spojrzał na siedzącą naprzeciwko go postać.
- Ależ tak, gdzie moje maniery. Jestem Żniwiarzem. Od teraz, jeśli umrzesz trafisz tutaj i będziesz miał możliwość zabrania wszystkiego co posiadałeś ze swojego martwego ciała...
"...Nie słuchałem go wtedy. Byłem zbyt przerażony i zdziwiony zarazem. Za Żniwiarzem leżały jakieś ciała w tym i moje. Było ubrane jak ja za życia i wyglądało tak samo. To było niesamowite, a najdziwniejsze było to, że wydawało mi się, że widziałem przez chwilę zwłoki zabitego przeze mnie kleryka. Jednak martwe ciała nie wyparowują, gdy się na nie patrzy..."
- Ach tak, widzę, że dostrzegłeś to co należy do Ciebie. Więc streszczę się i pozwolę Ci opuścić to nieprzyjemne miejsce. Postaraj się nie trafiać tu za często, ale jeśli musisz... Po prostu nie lubię dużo pracować - Ziewnął i przeciągnął się w fotelu zrobionym ze szkieletów.
- Ta... tak... To znaczy, że mogę wrócić?! - Krzyknął z niedowierzaniem ciemny elf.
- Jak najbardziej - uśmiechnął się Żniwiarz i podał mu jego ciało - Tu są twoje rzeczy, które dla ciebie przeniosłem.
Cyd szybko obszukał ciało i już po chwili był gotowy do opuszczenia podziemi. Nie oglądając się za siebie rzucił się do wyjścia i wyszedł... w świątyni.
"...To było wspaniałe znowu móc oddychać świeżym powietrzem żywych... taaak znowu żywy. Wróciłem i miałem tyle nowych perspektyw na przyszłość. Byłem nieśmiertelny i niepokonany. Jeśli mnie ktoś zabije to zawsze powrócę i za którymś razem to on zginie, a nie powróci już tak jak ja."
"W mojej głowie kotłowało się od różnego rodzaju pomysłów i wizji. Opanuję gildię złodziei, nie, co ja mówię, cały Leander albo nawet świat. Stanę się jedynym i niekwestionowanym władcą wszystkiego. Nawet nie wiedziałem jaki byłem wtedy głupi..."
Stałem przed ołtarzem i patrzyłem prosto na głównego Uzdrowiciela Migaardu, a on na mnie. Przez chwilę spoglądał na mnie z pogardą w oczach, a potem odwrócił się plecami do mnie i rozpoczął modlitwę. Nie rzucił żadnego błogosławieństwa na złodzieja, nawet się nie odezwał.
Cyd poczuł, że jest tu nieproszony i już chciał opuścić świątynię, gdy pod nogi upadła mu dziwna butelka. Usłyszał w swojej głowie szyderczy głos nie przypominający tamtego z czyśćca.
- Połknij to, jeśli nie chcesz znowu zginąć!
Złodziej wypił zawartość naczynia i zniknął.
"...Nie bałem się, że ktoś podrzuci mi truciznę bo i tak byłem nieśmiertelny, a byłem ciekawy kto do mnie przemawia..."
Po opuszczeniu świątyni usłyszałem za sobą kroki i cichy szept.
- Nie oglądaj się za siebie i nie waż się zatrzymywać lub odzywać przy kacie, bo zginiesz! Gdy wyszli na Plac Świątynny pojawił się przed nim wysoki osobnik noszący bogate i modne ubranie. Całość przykrywała czarna jak otaczająca ich noc peleryna.
- Na imię mi Derk - Odparł nisko kłaniając się złodziejowi.
- Ja jestem Cyd, a kim Ty w ogóle jesteś? - Zapytał nie mogąc pohamować ciekawości.
Derk uśmiechnął się ukazując ostre białe kły i odparł syczącym lekko głosem.
- Jesstem wampirem... - Zaśmiał się widząc zaskoczoną twarz Cyda i dodał normalnym głosem - I tak jak Ty jestem mordercą. Nie bój się, nie ugryzę.
- M... my... myślałem, że Wy, to znaczy wampiry nie istnieją, a tu stoisz, ale zaraz... co powiedziałeś, że kim jesteś?
- Nie udaaawaj - rzekł z przekąsem wampir - Że nie wiesz kogo dzisiaj zabiłeś?
"...Poczułem się tak jakby mnie ktoś trzasnął krzesłem przez głowę... "
- Kleryka, jakiegoś młodziaka... - Odrzekł z niepokojem ciemny elf nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy.
- Ahaa, a więc nie wiesz nawet kim jesteś? - Zaśmiał się wampir i zastanowił chwilę - Więc zrobimy tak. Nie powiem Ci kim był ten osobnik, ale uważaj na kata i wszystkie istoty, które są w służbie Bogów. Korzystaj z nowego życia, ale bądź ostrożny i jeśli poczujesz dziwne uczucie w głowie to nie zabijaj żadnej osoby, która znajduje się w twoim pobliżu.
- Dlaczego?
- Nie wiem, po prostu to zrób i będzie wszystko w porządku. A to nie twoi koledzy? - Spojrzał uśmiechnięty za złodzieja i wyciągnął w tamtym kierunku rękę. Cyd natychmiast zareagował i odwrócił się gotowy do ataku, lecz nikogo tam nie było. Wampira też nie, ale w miejscu, gdzie stał zostało kilka rzeczy. Jego wyrzucony sztylet, kilka butelek dziwnego eliksiru i jakaś karteczka, którą zmiął i schował do kieszeni.
"...Poczułem się wreszcie wolny! Zemsta była pierwszą rzeczą, którą chciałem zrobić na nowej drodze życia. Później zdobyć władzę..."
"...Zaczęło się! Najpierw postanowiłem odwiedzić gildię z której musiałem uciekać..."
Wysoka postać ominęła szerokim łukiem żebraka i ruszyła w stronę obskurnego domu. Kamienna budowla miała podniszczony dach i powybijane szyby. Drzwi były spróchniałe i wydawały nieprzyjemny dźwięk przy otwieraniu. W mieszkaniu było ciemno, zasłonięte starymi szmatami okna nie przepuszczały światła. Jednak stojącej postaci nie przeszkadzały ciemności panujące w pokoju i ruszyła do piwnicznych drzwi znajdujących się po prawej stronie. Dłonią pchnął drzwi, lecz nie ustąpiły pod jej naporem. Zapukał trzy razy, przerwa i znowu dwa mocne uderzenia.
Po chwili za drzwi rozległ się skrzekliwy głos.
- Kto tam?
- Szukam waszego mistrza. Chcę dołączyć do tej gildii - Odparł głośno i upuścił sztylet, który odpiął od pasa.
- Skąd wiesz o tym miejscu? - Zapytał podejrzliwie niewidoczny rozmówca.
- Powiedział mi o nim mój znajomy, a poza tym złodzieje z Midgaardu są znani na całym świecie jako mądrzy i najlepsi w swoim fachu - Odparł zapalczywie i skłonił nisko głowę oddając cześć rozmówcy.
- Widać, że Twój przyjaciel był nieźle poinformowany - Odrzekł z zadowoleniem złodziej i zapytał z rozwagą - Ale znasz hasło?
Nieznajomy odetchnął głęboko i po krótkiej przerwie odpowiedział.
- Znam. Hasłem jest słowo: Morneo.
- Chętnie bym Cię wpuścił, ale to nie to słowo o które mi chodziło - Odparł z przykrością w głosie - A szkoda, bo pewnie bym Cię polubił.
- To niemożliwe! Mój przyjaciel wyraźnie powiedział, że to jest takie hasło! - Krzyknął z niedowierzaniem młodzieniec i uderzył ze złości pięścią w drzwi.
- Ej, wierzę ci, ale odkąd zginął nasz stary mistrz wprowadzono nowe kody i szyfry. Teraz odejdź bo jeszcze ktoś Cię napadnie i nie wrócisz już do domu. Rozumiesz ?! - Rozmówca nałożył nacisk na ostatnie słowa i wydobył miecz z pochwy.
- Aaaa chodzi o nowe hasło! - Odetchnął z ulgą chłopak i dodał z nutką tajemniczości - Ale nie mogę powiedzieć tego na głos. Przyłóż ucho do drzwi, a ja Ci je wyszeptam.
- Dobrze, jestem gotowy, mów!
- Hasło brzmi: Jesteś martwy!!! - Syknął i z całych sił uderzył sztyletem w drewno, które nie było w stanie oprzeć się potędze ciosu.
- Co Ty u... - Złodziej nie dokończył.
Za zamkniętym przejściem coś ciężkiego upadło na ziemię i zapadła cisza. Cyd wycofał sztylet i wytarł ostrze o spróchniałe framugi. Odruchowo kopnął w drzwi, które wyleciały z zawiasów i uderzyły w przeciwległą ścianę.
"...Wtedy zrozumiałem, że się zmieniłem i zyskałem większą siłę. Stałem się szybszy, zręczniejszy, inteligentniejszy i bardziej... zabójczy..."
Ciemny elf wszedł do piwniczki i pierwsze co ujrzał, to leżące ciało martwego hobbita. Z głowy leniwie sączyła się krew, a na twarzy trupa malował się wyraz zaskoczenia i bólu, chociaż nie. Nawet nie było mu dane cierpieć, cios był szybki i zabił na miejscu. Przejrzał szybko rzeczy, które nosił nieboszczyk, wybrał co mu się najbardziej spodobało i wydawało się najużyteczniejsze w tej chwili.
Następnie spojrzał przed siebie i ruszył na północ skąd dochodziły odgłosy śmiechu i muzyki. Korytarz był mały i musiał się schylać, aby nie rozbić głowy o sufit. Był już blisko celu, gdyż odgłosy zabawy stawały się coraz głośniejsze i słyszał coraz wyraźniej skoczną muzykę, którą zwykle grano na ucztach.
Mijając kolejny zakręt dostrzegł cel swojej wyprawy. Potężna brama strzeżona przez dwóch kuszników ubranych w brązowe płaszcze. Nad ich głowami wisiały pochodnie, które dawały wystarczająco światła, aby Cyd stracił zasłonę i efekt zaskoczenia. Zatrzymał się na chwilę i zarzucił kaptur na głowę jednocześnie chowając dwa sztylety w rękawy. Przygarbił się trochę i ruszył w kierunku strażników.
Jeden z ludzi dostrzegł go natychmiast i wycelował broń w jego stronę. Drugi zorientował się troszkę później, ale i on wziął go na cel.
- Kim jesteś? - Zapytał się groźnie jeden z kuszników.
- Jestem gościem na tej wieczerzy na którą zostałem zaproszony przez nowego mistrza gildii - Odparł lekko drżącym i zachrypniętym głosem udając starca.
- Nic mi o tym nie wiadomo staruchu! - Krzyknął ten, który dostrzegł go później.
- Pokaż swoje oblicze podróżniku, a zdecydujemy o twoich dalszych losach.
Nagle przygarbiona postać wyprostowała się i zrzuciła gwałtownie kaptur. Oczom przerażonych strażników ukazał się ich niedawno zmarły kolega, którego sami zabili.
- Cyd!!! Ależ to niemożliwe!!! - Krzyknęli.
Ciemny elf zamachnął się rękoma i trafił idealnie. Dwóch strażników osunęło się jednocześnie na kamienną podłogę nie wydając nawet pisku. W ich czołach tkwiły rzucone przez Cyda sztylety, które wbiły się w czaszki, aż po samą rękojeść. Złodziej podszedł do ciał i wyciągnął swoją broń. Ostrza uwalniane z głów martwych strażników wydały przerażający chrupiący dźwięk, który powodował gęsia skórkę na ciele.
Podniósł jednego trupa i wbił w jego plecy dziesięć bełtów. Chwycił za kuszę, którą trzymał zakrwawiony strażnik i zasłaniając się zwłokami kopnął w bramę. Na sali było szesnastu mężczyzn i pięć kobiet wokół których skupiała się główna uwaga. Trzy stoły były połączone w prostokąt bez jednej ściany. Na blatach leżały beczki, butelki i bukłaki pełne najwytrawniejszych trunków. Głównym daniem były gofry z bitą śmietaną, chleb, łódko z kurczaka i pieczeń wołowa. Pośrodku sali płonęło małe przyjemne ognisko na którym ustawiono rożen. Pierwszy złodziej, który stał najbliżej wejścia dostał bełtem prosto w oko. Złapał się za wystający z głowy kawałek drewna i krzycząc padł na ziemię, żeby już więcej nie wstać. Muzyka ucichła i wszyscy zwrócili oczy ku przybyszowi. On jednak nie próżnował i wystrzelił kolejny pocisk trafiając hobbita sięgającego po swój miecz. Trafiony wykręcił się i przewrócił na ognisko, które objęło go swoimi płomieniami. Zapanowała prawdziwa panika. Mężczyźni rzucili się do broni i kolejno padali od bełtów wystrzeliwanych z kuszy. Pijani i zaskoczeni nie byli w stanie skutecznie atakować lub bronić się. Umierali jeden po drugim krzycząc i błagając o litość. Kilka sztyletów poleciało w stronę Cyda, ale wszystkie zatrzymały się na jego niekonwencjonalnej tarczy. Krew z trupa, którego trzymał umazała go na twarzy i ubraniu robiąc z niego demona zemsty i zniszczenia. Złodzieje wpadli w panikę i zamiast skoordynować swoje działania na obronie zaczęli biegać po pokoju stając się idealnym celem dla wprawnego strzelca. Jednak wtedy bełty się skończyły i Cyd musiał odrzucić kuszę oraz swoją zasłonę. W furii jaką wpadł nie zauważył, że kaptur, który nosił opadł mu na plecy odsłaniając jego twarz.
- O Bogowie!!! Brońcie Nas! - Ryknął ktoś z tłumu.
- TO CYD!!! - Załkał człowiek chowający się za wywróconym stołem.
- Litości! - Krzyczały kobiety i dwóch złodziei.
Ciemny elf spojrzał na przestraszoną grupkę i zaśmiał diabolicznie. Wydobył dwa zakrwawione sztylety i ruszył wolno w kierunku swoich ofiar.
- Dla Was nie ma LITOŚCI!!!
"...I nie miałem..."
Wypowiedziawszy te słowa rzucił się z rykiem na przerażonych ludzi tnąc i dźgając bez opamiętania. Jeden ze złodziei próbował się bronić, lecz szybki cios w szyję odciął mu głowę i zakończył jakiekolwiek próby oporu. Odcięta głowa potoczyła się pod nogi rozhisteryzowanych ladacznic. Innym nie było nawet dane spróbować się obronić i szybko padli pod naporem ciosów Cyda. Złodziej zatrzymał się dopiero wtedy, gdy wszyscy mężczyźni byli martwi i leżeli w kałuży własnej krwi. Dysząc ciężko i czując dojmujące zmęczenie ruszył dopełnić swojej zemsty.
- Nie, oszczędź Nas! - Załkała najładniej ubrana kobieta, zapewne kochanka nowego mistrza. Lecz on nie zwracał uwagi na płacze i błagania. Kolejno podrzynał gardła swoim ofiarą, aż całe jego ubranie zabarwiła czerwień. Krew strumieniami spływała po podłodze i wsiąkała w szczeliny miedzy kamieniami. W powietrzu pojawił się zapach palonego ścierwa i zaczął mieć kłopoty z łapaniem powietrza. Odwrócił się i spojrzał przed siebie.
Nikt nie ocalał...
Dwadzieścia jeden ciepłych jeszcze trupów leżało w posoce, która przybrała rozmiary małego jeziorka. Dał krok i usłyszał cichy chlupot jaki wydawały jego buty. Wychodząc dostrzegł małą szkatułkę, która leżała koło innych prezentów ofiarowanych nowemu mistrzowi gildii. Otworzył ją i zmrużył oczy, była pełna złota i drogocennych kamieni. Schował ją do jednej z głębokich kieszeni w swoim w płaszczu i chwycił butelkę gardłogrzmotu. Wylał jej zawartość, która wymieszała się z krwią i rzucił pustą butelkę w inne trunki rozbijając pozostałe naczynia. Stanął w przejściu i uderzył kilka razy ostrzem miecza o kamienne podłoże. Powstała iskra natychmiast wznieciła ogień, który objął swoimi płomieniami całą salę. Zamknął bramę i ruszył w drogę powrotną.
Gdy wchodził do tajnej kryjówki członków gildii złodziejskiej była godzina 23, a gdy z niej wyszedł zaczęło świtać. Zanim wyszedł na miasto połknął eliksir, który dostał od Derka i ruszył ulicami w kierunku morza. Tam obmył swoje ciało z zaschniętej posoki i zmienił ubranie, które wcześniej ukrył na plaży.
Zniszczone odzienie wrzucił do oceanu i wrócił do miasta, gdzie natychmiast udał się do świątyni. Po drodze wstąpił do jubilera u którego zamienił kamienie szlachetne na brzęczącą gotówkę, a później zdeponował łupy w banku.
- Niech Cię szlag Ty stary zdzierco!!! - Krzyknął wychodząc z banku - Ja pierdzielę! Dziesięć procent!!! A wiem co mi dobrze zrobi, muszę udać się do karczmy.
"...Pierwsza część planu został wykonana i czułem ogromną radość. Jak zwykle w takich chwilach coś się musiało spierdzielić..."
Idąc główną ulicą trafił na plac targowy, gdzie usłyszał rozmowę czterech osób. Były to strasznie podejrzane typy z zakazanymi mordami za które powinni dostać pięć lat w lochu bez wyroku. Cyda jednak nie obchodził ich wygląd, ale raczej treść ich rozmowy.
- Słyszeliście? Ktoś spalił ukrytą gildię złodziejską. Zamordował wszystkich, których zastał wraz z nowym szefem i jego kochanką - rzucił cicho ten najbrzydszy.
- Kuźwa! - Warknął inny - To nieprawdopodobne!
- Nie wiem jak Wy, ale ja zamierzam o tym donieść naszemu mistrzowi...
Cyd nie dosłyszał dalszej rozmowy bo zderzył się z czymś twardym i o mało nie upadł. Gdy spojrzał na przeszkodę ujrzał młodą hobbitkę, która mierzyła go wściekłym wzrokiem. Ubrana była jak złodziej, lecz nosiła przy sobie kilka niesamowitych i dziwnych rzeczy, których nigdy nie widział. Otaczała ją biała, a zarazem czarna poświata.
Twarz miała zadziorną, a jej oczu biła pogarda i niechęć do przypadkowo spotkanego osobnika. Krzywiąc się powiedziała twardo.
- Patrz jak łazisz śmieciu! - Powiedziawszy co miała na myśli odwróciła się wracając do okradania nieuważnych przechodni.
W ciemnym elfie zagotowało się od gniewu i ryknął w jej stronę.
- Śmieeeciuuu?! Chyba nie wiesz o czym mówisz głupia kobieto! Przeproś mnie, a nic Ci się nie stanie!
Hobbitka wolno odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego zdziwionym, a zarazem zdenerwowanym wzrokiem. Chwyciła go za koszulę i odciągnęła na plac świątynny obok fontanny. Dobywając świecącego czerwonym blaskiem sztyletu warknęła:
- Spierdzielaj stąd albo zrobię Ci dużą dziurę w tej pustej głowie!!!
- Że co?! - Zachłysnął się ciemny elf i wydobył dwa sztylety z rękawów - Jesteś szalona kobieto i nie wiesz z kim zadzierasz - Jestem Cyd i zniszczyłem wczoraj tutejszą gildię! A teraz daję Ci ostatnią szansę, przeproś mnie i błagaj o życie!!!
- No kuźwa! Sam tego chciałeś... - Powiedziała złodziejka zakładając srebrne wiązadła na nadgarstki, a potem dodała - Na imię mi Rayavo i zaraz Cię wyślę na drugi świat w drobnych kawałkach...
- Taaaaa jasne!!! - Zaśmiał się diabolicznie złodziej.
"...Moje postępowanie w tamtej chwili chyba nie wymaga komentarza..."
Błyskawiczne cięcie i krzyk.
Tłum obserwujący atak zaryczał z radości i zaczął wiwatować zwycięzcy. Na szyi Cyda pojawiła się czerwona kreska z której buchnęła po chwili krew. Elf zachwiał się i padł na jedno kolano podpierając jedną ręką, a drugą trzymając za gardło. Wypływająca z przeciętej arterii posoka zabarwiła ubranie na czerwono. Rayavo odwróciła się w stronę tłumu i uśmiechnęła szeroko nie zawracając sobie głowy dobiciem rannego.
Nagle ludzie zamilkli i z niedowierzaniem spoglądali na podnoszącego się z ziemi rannego Cyda. Rozdarł kamizelkę i niezręcznie przewiązał szyję częściowo tamując krew. Chwiejąc się na nogach wstał i po kilku próbach złapał równowagę na tyle, że mógł ustać na nogach. Powoli wydobył za pasa sztylet i uśmiechnął blado.
Hobbitka zaklęła pod nosem i odwróciła się w jego stronę.
- Było nie wstawać - odparła okropnym głosem w którym nie było grama litości - Nawet nie wiesz jak śmierć może być bolesna.
- To Ty raczej umrzesz - Odrzekł bez namysłu ciemny elf i wydobył z rękawa cienki sznurek zakończony pętlą, popularnie zwany sidłami. Używano ich do łapania i obezwładniania przeciwników.
Rayavo spojrzała z politowaniem na swojego przeciwnika i uśmiechając się wydobyła z kieszeni sidła, lecz wykonane z drutu kolczastego. Nim Cyd zdążył zareagować pętla z kolcami zacisnęła się na jego nodze. Ostre szpikulce zatrzeszczały na kości straszliwie szarpiąc skórę i mięśnie ofiary. Elf wrzasnął przeraźliwie i runął w kałużę własnej krwi.
Rayavo przez chwilę spoglądała na kulącego się w spazmach bólu złodzieja po czym mocniej szarpnęła sidła. Ranny zawył i uderzył sztyletem w drut, który nie pękał mimo kolejnych rozpaczliwych ataków.
Hobbitka spojrzała na próby uwolnienia i odparła z dumą w głosie:
- Te sidła wykonane są z mithrilu, metalu wydobywanego przez krasnoludy i żadne nędzne ostrze go nie przer...
Szczęk i drut pękł pod kolejnym desperackim ciosem Cyda. Ludzie westchnęli głęboko i wytrzeszczyli oczy w niedowierzaniu. Zabójczyni syknęła cicho pod nosem i głośno zaklęła:
- Jak to kuźwa możliwe!?
Nagle ujrzała jasną poświatę na ostrzu broni, którą trzymał złodziej i warknęła:
- Skąd taki pajac jak Ty wziął magiczną broń??!!
- Nie Twoja sprawa! - Wysapał ciemny elf brocząc krwią na wszystkie strony - Zaraz zginiesz wiedźmo!! - Krzyknął i wykorzystując resztki sił rzucił się na Rayavo, która zręcznie uchyliła się przed ciosem i cięła z półobrotu w bok przeciwnika.
Wykorzystując impet natarcia chwyciła za kamizelkę mijającego ją Cyda i zawróciła w przeciwnym kierunku.
Trzask i głośne chrupnięcie, które mroziło krew w żyłach przyglądających się całemu zdarzeniu gapiów.
Na murze pojawiła się szkarłatna plama, która wolno spływała na drogę. Pod ścianą leżał odwrócony twarzą do ziemi zmasakrowany złodziej. Nie dawał żadnych znaków życia, a głowę miał przekręconą w nienaturalny sposób. Tłum wkrótce rozszedł się i został tylko mężczyzna ubrany w długie szaty zdobione runami. Na jego szyi wisiały dwa amulety, a do pasa przypiętą miał sakiewkę i grubą książkę. Klaskał cicho, a na jego twarzy nie było widać zadowolenia, czy wściekłości. Podszedł wolno do Rayavo i uśmiechnął się patrząc na leżące w dziwnej pozycji zwłoki oparte o mur.
- Co to za biedak? - Spytał się bezbarwnym głosem.
- Jakiś pędrak chciał pojedynku - Rzekła i syknęła z bólu chwytając się za dłoń po której ciekła strużka krwi. Szybko przetarła ją i dodała:
- To tylko małe zadrapanie.
Elf spojrzał na głębokie rozcięcie przechodzące obok żył na ręce.
- Troszkę celniej i mogłoby Cię to poważnie osłabić podczas walki - Rzekł z troską w głosie.
- Najgorsze, że nie wiem kiedy ten pędrak zadał ten cios - Odparła rozzłoszczona i spiorunowała spojrzeniem martwe zwłoki swojego niedawnego przeciwnika - Nie możliwe, żeby był, aż tak szybki... Siralu co o tym sądzisz?
- Myślę, że miał troszkę szczęścia i udało mu się Ciebie zranić, ale ten problem - Popatrzył wymownie na trupa - masz za sobą.
Hobbitka zwinęła sidła i schowała w rękaw pozostawiając trochę drutu luzem, aby w razie ataku łatwo mogła go wydobyć i zarzucić na wybraną ofiarę. Odchodząc zatrzymała się i zaklęła straszliwie. Mag stanął w miejscu zdziwiony i zapytał:
- Co się stało?
- Spójrz na jego oczy! - Syknęła i wskazała na odwróconego trupa.
Oczy Cyda były puste jakby zatraciły cały kolor i barwę po śmierci. Ciało pomału zaczynało stawać się przezroczyste i po chwili znikło pozostawiając po sobie czerwone plamy.
- Hmmm on był Wybranym, ale jakimś nowym bo wcześniej go nie widziałem, ani o nim nie słyszałem - Powiedział Siral i dodał z uśmiechem - No cóż, chyba jednak spotkacie się nieraz.
- Mam taka nadzieję - Odparła hobbitka i wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu - Mam taką nadzieje... Co jest?! - Spojrzała zaniepokojona na elfa.
Mag miał zamknięte oczy i szeptał zaklęcie w dziwnym języku. Po chwili zgrzytnął zębami i padł na kolana. Ciężko dysząc starł krew z wargi i rozejrzał się po dachach okolicznych domów. Nie mogąc znaleźć tego czego szukał powstał korzystając z pomocy złodziejki i wysapał z trudem:
- Nigdy się z czymś takim nie spotkałem...
- Ale co to było?! - Krzyknęła Rayavo i podążyła za wzrokiem maga próbując wypatrzyć niewidzialnego wroga.
- Właśnie nie wiem, ale to było coś... starożytnego - Ostatnie słowa wypowiedział z wyraźną trwogą i zdziwieniem - Chodźmy stąd.
Po chwili znikli za rogiem okolicznego domu i okolica opustoszała. Zapanowała cisza przerywana krzykami mieszkańców, którzy właśnie wracali z pracy i targów. Jednak każdy omijał plac dowiedziawszy się wcześniej od znajomych o walce, która miała tutaj miejsce. Cisza zdawała się pochłaniać to miejsce coraz bardziej, gdy nagle na środku drogi pojawił się owalny świecący na zielono kształt. Z portalu wyszły dwie zamaskowane postacie ubrane w szare płaszcze i kaptury. Mniejsza odwróciła się w stronę towarzysza i wskazała na miejsce przy ścianie.
- Mówiłem, że jest wybranym! - Odparł zimnym głosem i zaśmiał się.
- Tak, ale jest jeszcze zbyt słaby, żeby Nam pomóc - przerwał wyższy osobnik i dodał po chwili.
- Nie myślisz chyba mistrzu, że coś z Niego będzie? - Ryknął śmiechem, ale zamilkł natychmiast pod spojrzeniem dwóch czerwonych ogników patrzących spod kaptura.
- Magu! - Syknął mistrz - Nie igraj ze mną! Może utraciłem większą część dawnej mocy, ale nadal mogę Cię unieszkodliwić...
- Tak sądzisz? - Zapytał prowokującym głosem czarodziej i zdjął kaptur ukazując twarz młodego elfa - Nie przeceniaj swoich możliwości - dodał z dziwnym tonem w głosie i i pokazał dłoń na której z cichymi trzaskami tańczyły wyładowania elektryczne.
Mniejsza postać tylko się zaśmiała i szybkim niczym mrugnięcie oka ruchem przyłożyła koniec ostrza sztyletu do gardła maga.
- Mógłbym cię zabić za to co teraz powiedziałeś, ale jesteś dla mnie bardziej wartościowy żywy niż martwy. Z Twojej duszy nie miałbym żadnego pożytku, a wiedza, którą posiadasz jest bardzo wielka i potrafię to docenić. Teraz znajdź mi coś co uczyni z tego ciemnego elfa potężne narzędzie w naszych rękach - Mówiąc to cofnął broń i odsunął się od czarodzieja.
- Hmmm mam coś specjalnego, ale bardzo niebezpiecznego - Powiedział poprawiając amulety i wydobył z kieszeni nieduże pudełko - Przedmiot ten wykonałem dawno temu kiedy byłem młody, ale nie stracił nic na swojej potędze - Kontynuował przemowę otwierając z namaszczeniem wieczko pojemnika.
W środku leżał prosty sztylet o ostrzu długim na 25 centymetrów. Cała broń była zdobiona srebrnymi runami w zapomnianym języku gnomów. Emanowała z niej blada biała poświata, która przybierała niepokojące kształty ludzkich czaszek. Mag z wielką ostrożnością trzymał pudełko unikając kontaktu z przedmiotem. Noszący kaptur osobnik podszedł do niego i wyciągnął dłoń po broń.
- Nie!!! - Krzyknął czarodziej, a w jego oczach pojawiło się chwilowe przerażenie - To Cię zniszczy!
Dłoń szybko chwyciła i zacisnęła na rękojeści. Światło otaczające broń zapulsowało i zaczęło stawać coraz większe, aż pojawiły się kształty przypominające ludzkie sylwetki. Wydobywająca się z broni energia zsunęła kaptur najmniejszej postaci ukazując zachwyconą twarz hobbita. Z ostrza wyszło dwadzieścia zamglonych postaci, które okrążyły ich. Największa ze zjaw wyszła do przodu i usiłowała chwycić maga, który mruczał zaklęcia ochronne. Przezroczysta postać widząc, że nie ominie czarów ochronnych skierowała się w stronę złodzieja i zawyła z bólu pod jego spojrzeniem.
- Kim jesteś!!?? - Pojawiło się w głowie Parna - Nie jesteś z tego świata...
- Wracajcie do sztyletu! - Rozkazał hobbit.
Wszystkie zjawy go posłuchały i znikły przy kontakcie z przeklętym przedmiotem. Mag uśmiechnął się tryumfalnie i odrzekł:
- To są dusze potężnych wojowników, które uwięziłem bardzo dawno temu.
- Zaczynam naprawdę Cię doceniać magu! - Powiedział z radością w głosie i oddał mu sztylet zamknięty w pudełku - Udało Ci się uwięzić coś co jest istotą istnienia po śmierci, a ja myślałem, że na tym świecie nikt tego nie potrafi oprócz Bogów. Teraz twoim zadaniem jest oddać broń Cydowi i niech używa jej do woli.
"...Gdy zabierałem z mojego zmasakrowanego ciała rzeczy znalazłem coś czego nigdy przy sobie nie miałem. Było to zamknięte pudełeczko, którego nie mogłem otworzyć. Wychodząc ze świątyni natknąłem się na dziwnego elfa, który o dziwno chciał ze mną mówić... "
- Czego chcesz ?! - Warknął złodziej nie zaszczycając swojego rozmówcy nawet spojrzeniem - Śpieszę się.
- Chcesz zabić Rayavo panie? - Zapytał elf z troską i nutką sarkazmu w głosie.
- Taaa i co z tego? - Zaciekawił się Cyd.
- Wielką Ona jest zabójczynią i niewielu śmiałków może się z Nią równać w pojedynku, ale masz coś co Ci może pomóc - Wskazał na pojemnik trzymany przez złodzieja, który od razu go otworzył, a widząc piękną broń zaraz chciał ją chwycić.
- Zaczekaj! - Krzyknął elf i dodał z przestrogą w głosie - Zostałeś obdarowany potężną bronią, ale używaj jej roztropnie i tylko w ostateczności. Pomoże Ci ona pokonać każdego, ale musisz użyć jej jak będziesz walczył z Rayavo.
"...Mimo, iż węszyłem postęp zachowałem broń nawet po to, żeby ją sprzedać, a poza tym biło od niej dziwną siłą, którą i ja przejmowałem, gdy trzymałem pudełko w dłoni..."
- Dzięki Ci kimkolwiek jesteś - Odparł bez przekonania Cyd i udał się w stronę karczmy, gdzie wypił za swoją porażkę i przyszłą zemstę, a potem wynajął pokój i położył się spać. Szybko usnął zmęczony ciężkim dniem, lecz nie miał lekkiego snu.
Autor: LAC Team
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.