Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami (pięcioma liściastymi i dwoma jodłowymi), za siedmioma rzekami i jednym dębem było sobie królestwo. Na jego najbardziej odludnym końcu, gdzie ptaki latają do tyłu, był sobie zamek, a w najwyższej wieży tegoż zamku zamknięta czekała na ratunek piękna królewna...
Dawno, dawno temu w królestwie wspomnianym we wcześniejszym akapicie, żył sobie Rympałek - giermek powszechnie znanego rycerza Alamarycego herbu Pięć Dzików. Skąd wzięło się jego przezwisko, nikt nie wiedział, nawet on sam nie pamiętał już tego. Albo po prostu nie chciał pamiętać.
Rympałek, jak na giermka przystało, był chłopakiem niezdarnym. Aż nazbyt często podczas pobytu w przydrożnej karczmie rozpętywała się bójka, w której to on obrywał pierwszy jakąś lecącą ławą albo zabłąkaną pięścią osoby, której zazwyczaj nawet nie zauważał. Także to on wpadał w pojedyncze kałuże na środku traktu, to w niego trafiały odchody gubione przez lecące ptaki (co podobno wróży szczęście, ale jakoś trudno w to uwierzyć). W mijanych wioskach dzieci rzucały kamieniami w Rympałka, mimo że nie był on wcale taki brzydki...
Ale oto dnia pewnego los giermka zaczął się odmieniać. Podczas pobytu w jednym z przydrożnych zajazdów Alamarycy poprosił go o przyniesienie kufla piwa, bo czekać mu się nie chciało, aż ktoś go wreszcie łaskawie obsłuży. Tak więc chłopak wstał, bez większych problemów przepchał się między innymi podróżnymi i szczęśliwie dotarł do szynku. Jednak droga powrotna nie była już tak udana.
- Aaaaa! - ktoś wrzasnął damskim głosem przekrzykując karczemny gwar. - Moja suknia!
Wszyscy skierowali swoje spojrzenia w kierunku krzyczącej niewiasty i oczom ich ukazała się panna niesamowitej urody z plamą po rozlanym piwie na jedwabnej, wartej pół małego księstwa, sukni. Tuż obok niej kulił się Rympałek, mamroczący przepraszamprzepraszamprzepraszam pod nosem i próbujący ukryć pusty kufel w kieszeni.
Z tłumu wyłonił się bogato odziany mężczyzna z dużym mieczem, rzucił rękawicą w Rympałka i zażądał satysfakcji w imieniu Pantalony, oblanej szlachcianki.
- Żądam satysfakcji w imieniu tej oto oblanej niewiasty - rzekł on. - Jutro o świcie na ubitej ziemi bić się będziem. Z tyłu karczmy, koło wychodka dokładniej mówiąc.
- Ze mną bić się będziesz - odezwał się niespodziewanie Alamarycy. - Jako że młodzian ów mym giermkiem jest, w jego imieniu podejmę wyzwanie.
To rzekłszy, podniósł on rękawicę i odrzucił w kierunku mężczyzny, a ludzie w karczmie cieszyć się zaczęli, bo się ciekawe widowisko szykowało. I do tego za darmo.
Na drugi dzień wszyscy zebrali się tłumnie na ubitej ziemi, a tłok był tak wielki, że zarówno Alamarycy jak i jego przeciwnik musieli się przeciskać i gapiom mieczami grozić. W końcu jednak pojedynek się rozpoczął.
- Jesteś cham - zawołał Mieczysław (bo tak zwał się ów rycerz).
- Ale powodzenie mam! - odpowiedział mu Alamarycy i od razu skontrował. - Jesteś tchórz!
- Ale świetny i już! - odkrzyknął Mieczysław. - Jesteś drań!
- Ale ze sławą wśród pań! - zakrzyknął z dumą Alamarycy. - Jesteś pterodaktylem!
- Eee... czym?
- MAMY ZWYCIĘZCĘ! - zakrzyknął tłum.
- Mój bohater! - zawołała Pantalona.
- Co to jest pterodaktyl?! - dziwił się Mieczysław. A że nikt mu nie odpowiedział, zaprzysiągł zemstę na Alamarycym i wszystkich pterodaktylach. - Obyście wszystkie zdechły! - zawołał i pomachał pięścią w bliżej nieokreślonym kierunku.
Okazja od zemsty nadarzyła się wyjątkowo szybko. Alamarycy z Rympałkiem biwakowali sobie w lesie i byli zajęci rzucaniem kamieniami w pobliskie drzewo. Co jakiś czas dawał się słyszeć pisk i z drzewa spadała wiewiórka. Mieczysław i jego giermek Wieńczysław zakradli sie od tyłu do Alamarycego i bezczelnie strzelili do niego z kuszy. Wbrew konwencji, Alamarycy zginął od razu, a jego giermek nie mógł nawet poprzysiąc zemsty, gdyż zabójcy ulotnili się niepostrzeżenie i po prostu ich nie zauważył.
I tak oto Rympałek został rycerzem. Sam jak palec z dobrą zbroją (z powodu panujących upałów Alamarycy woził ją w częściach spakowaną w jukach) i niezłym rumakiem nie miał innego wyjścia. Postanowił od tego dnia zwać się Rycerzem Rympałem, bo według niego brzmiało to poważnie. Spakował więc manatki i ruszył w stronę stolicy, aby szukać tam sławy.
Podróż upływała mu nudno i bez przygód, ale Rympałek nie tracił nadziei, że natrafi po drodze na damę w opresji albo jakiegoś smoka do zabicia. Niestety, nie natrafił. Dopiero w stolicy szczęście nie tylko uśmiechnęło się do niego, ale wyszczerzyło niczym Kot z Cheshire i błysnęło zębami tak, że oślepiony Rympałek omal nie spadł z konia. Jaśniej mówiąc: znalazł i damę w opresji, i smoka.
- CÓRKA KRÓLA!!! - krzyczał miejski obwoływacz. - FELICJA ALGA GŁADKOSTOPA!!! PRZEZ SMOKA WIĘZIONA JEST!!! SZCZEGÓŁY W ZAMKU!!! DUŻA NAGRODA!!! DLA TEGO!!! KTO SMOKA ZABIJE!!! I JĄ URATUJE!!!
Tak oto Rympał znalazł w stolicy zlecenie. Nikt nie wie w jaki sposób udało mu się osobiście spotkać z królem, ale już po kilku dniach wyruszył w podróż. Jak każdy zdążył się już domyślić, miał za zadanie uratować królewnę, która od dłuższego czasu żyła zamknięta w wieży. Wieża, żeby nie było za łatwo, stała sobie spokojnie otoczona murami zamku na drugim końcu królestwa i była strzeżona przez przeraźliwego smoka, który według legendy terroryzował okolicę, pił krew niemowlaków i nie płacił rachunków za wynajem zamku.
Po miesiącu jazdy Rycerz dotarł w końcu w odległe części królestwa gdzie, jeśli wierzyć plotkom, ptaki tyłem latają, a psy szczekają tyłami. Wedle tego, co po gospodach słyszał, wszystko miało być tutaj do tyłu w porównaniu z okolicami stolicy. Po bliższych oględzinach okazało się jednak, że wsie w całym królestwie były tak samo zacofane. Nie było także wspomnianych wcześniej psów, co zasmuciło Rympała, gdyż pragnął wielce zobaczyć ów ewenement przyrodniczy.
Po kolejnym dniu podróży oczom rycerza ukazała sie w oddali niewielka góra, na której szczycie stał zamek. Nigdzie nie było widać chmur siarki, nie było słychać wrzasków i łopotu smoczych skrzydeł. Zawiedziony Rympał z coraz większym rozczarowaniem zbliżał się do leżącej u stóp zamku wioski. Tam także nie dało się rozpoznać śladów świadczących o obecności smoka w okolicy.
Zbity nieco z tropu młodzieniec zagadnął siedzącego na ławce staruszka pykającego sobie spokojnie fajkę i szturchającego laską leżącego obok starego pudla.
- Żyje tu jaki smok w okolicy, dziadku?
- Ano żyje - odparł staruszek i pyknął fajką. Po chwili szturchnął pudla.
- A gdzie?
- Ano w zamku.
- W tym tutaj??
- Ano tak - odparł staruszek i tym razem pyknął fajką kilka razy zdradzając znużenie tą rozmową. Pudlowi także się oberwało, ale się nie przejął.
- A nie przeszkadza wam ten smok? - zainteresował się Rympałek.
- Ano nie - odparł staruszek.
- No jak to?!? - nie wierzył swoim uszom rycerz. Zamilkł więc na chwilę i policzył, ile dni minęło, od kiedy ostatni raz je mył. Po dokonaniu tych skomplikowanych obliczeń doszedł do wniosku, że nie było to tak dawno i musi słyszeć poprawnie. - No ale jak to nie przeszkadza? Nie wyłazi z tego zamku żeby niewiasty zżerać? Albo skarby łupić?
- Ano nie - odparł staruszek.
- ??? - zdziwił się rycerz.
- Ano przybył tu dawno temu taki panocek z brodą i czara rzucił, że tera potwora nie wylezie z zamku, choćby sczezła.
- To co on tam je??
- Za dużo pytań zadajesz, synku - odparł pudel i szturchnął staruszka. - Daj no fajkę, tera moja kolej.
Młodzieńcowi, który został zignorowany, nie pozostało nic innego, jak tylko ruszyć do zamku i samemu sprawdzić, co słychać u smoka. Dosyć szybko okazało się, że jednak nic nie słychać, bo zamek był opuszczony. Podczas gdy narząd słuchu Rympałka rozkoszował się ciszą, jego narząd węchu próbował odczepić się od reszty ciała i uciec gdzieś daleko - cała okolica śmierdziała tak bardzo, jakby conajmniej cała armia ulegała właśnie rozkładowi wśród rozrzuconych starych skarpetek polanych zjełczałą grochówką. Intensywniejszy zapach, przy którym stare śledzie to najdroższe perfumy, dochodził z sali tronowej, na środku której leżał ni mniej, ni więcej, a smok w swojej włanej, sczezłej osobie.
Kogo ja teraz zabiję?!
oburzył się Rympałek. Ale nie załamał się, bo nie wszystko było jeszcze stracone - wszak miał do stolicy dowieźć królewnę, nie smoka. Skoro więc sprawa ubicia poczwary rozwiązała się sama, pozostawało znaleźć tylko królewską córę. Zanim jednak rycerz ruszył w kierunku wieży, postanowił rozejrzeć się po zamku. Tak jak się spodziewał, znalazł szkielety w zbrojach. Było ich jednak za mało, aby traktować je jako poważne źródło pożywienia. Wyglądało więc na to, że smok zdechł z głodu.
Pobuszowawszy nieco po podziemiach i zakamarkach zamku, Rympałek ruszył w końcu krętymi schodami w górę wieży. Nadeszła pora na spotkanie z królewną. Ponieważ nie należał on do bardziej rozgarniętych, ani przez chwilę nie zastanowiło go, dlaczego królewna nie opóściła swojego więzienia, skoro poczwara była już martwa i to, sądząc po zapachu, od dosyć dawna. Pokonawszy kilkaset schodów, rycerz dotarł spocony na szczyt wieży. Szczyt wieży, jak się okazało, pustej.
Dzielny Rympałek opuścił zamek w podłym humorze. Jedyną rzeczą, która go pocieszała, był fakt, że nie znalazł nigdzie zwłok królewny. Czyli ani nie padła z głodu, ani nie została zeżarta przez smoka. Chociaż co do tego drugiego pewności mieć nie mogę...
pomyślał rycerz. Istniała jednak szansa, że mimo wszystko królewna żyje i uda się ją odnaleźć. Nieco informacji Rympałek mógł uzyskać w najbliższej wiosce i właśnie tam skierował Pafnucego, swojego rumaka. Bez królewny nie mógł pokazać się na dworze, bo bez wątpienia zostałby przedstawiony katowi, albo conajmniej wrzucony do lochów, co nie było wiele lepszą perspektywą.
Huk drzwi uderzających o ścianę obwieścił wejście dzielnego rycerza do lokalnej speluny, która nie zasługiwała na miano karczmy, mimo że właśnie taki napis widniał nad wejśćiem. Wisiała tam także rycina, którą trudno było zidentyfikować. Mógł być to smok lub żaba, ale równie dobrze mogła to też być główka kapusty. Wszyscy zamarli na widok Rympałka, który próbował wyglądać groźnie i zapanowała cisza tak intensywna, że dało się słyszeć gotującą się na zapleczu grochówkę.
- Erm... Witam! - zakrzyknął dziarsko Rympałek. - Jestem Rycerz Rympał i przybyłem uwolnić was od smoka i ocalić królewnę! - Tu nastąpiła mała przerwa, bo nagle młodzieniec poczuł się głupio. - Erm... Tylko że smok już nie żyje, a królewny nie ma... - powiedział już bez entuzjazmu. - Erm... Widział ją ktoś? - zapytał nieśmiało.
- Ano owszem - odezwał się barman. - Ale niechcem jej więcej widzieć.
- Erm... - takiej odpowiedzi rycerz się nie spodziewał.
Jak się okazało, panna pewnego dnia, jakieś trzy miesiące temu, przyszła do karczmy i oznajmiła, że jest królewną, właśnie zabiła smoka i żąda konia, bo chce jechać do stolicy. Oczywiście została wyśmiana. Po godzinie przyszła znowu, uzbrojona miecz i po prostu wzięła sobie jednego ze stojących pod karczmą koni, szlachtując przy okazji pilnującego go pachołka. Na wyjezdnym obiecała, że wróci. I po tygodniu zaiste wróciła, ale nie sama. Jej banda splądrowała tę i sąsiednie wioski. Była to zemsta za to, że przez te wszystkie lata wieśniacy nie kiwnęli nawet palcem, aby ją z niewoli wyciągnąć. A potem ją i jej bandę wcieło.
Usłyszawszy powyższą opowieść, Rympałek usiadł w kącie karczmy zastanawiając się, co począć dalej. Teraz tym bardziej nie mógł wrócić do stolicy, nie kiedy było pewne, że królewna żyje i sieje spustosznie w okolicy. Postanowił ją odnaleźć, a że nie miał najmniejszego pojęcia gdzie zacząć poszukiwania, postanowił się upić. Jak powszechnie wiadomo, alkohol oczyszcza umysł i pozwalać myśleć lepiej. W przypadku Rympałka to się nie sprawdziło, ale za to miał wizję, która jednak nie zostanie tutaj opisana, gdyż nie miała żadnego wpływu na dalsze wydarzenia, zawierała grochówkę i była ogólnie nieprzyzwoita (zwłaszcza fragment z grochówką). Za to bardziej pomocny okazał się kac.
Rympałek obudził się następnego dnia pod ławą ze strasznym bólem głowy. Nie pamiętał, co pił, ale cholerstwo było mocne. Podniósł się powoli, ale po chwili podłoga wrednie uderzyła go w plecy. Niespodziewanie z pomocą przyszła mu dziewka karczemna, panna niesamowitej urody. Pomogła Rympałkowi usiąść, przyniosła wody i zaczęła wypytywać o króla i sprawy królestwa. I wtedy właśnie rycerz się zorientował, że ma przed sobą królewnę we własnej osobie. Jak się okazało, historia o niej i jej bandzie służyła do zniechęcania przysyłanych przez króla rycerzy, a tak naprawdę została ona uratowana przez syna karczmarza, który podrzucił smokowi skórę owcy wypchaną karczemną grochówką. Dwa dni później smok był martwy, a królewna szykowała sie do wesela ze swoim wybawcą. I oto Rympałek miał ją przed sobą: szczęśliwą żonę syna karczmarza, która zagroziła mu śmiercią, jeśli komuś ją wyda. Świat zszedł na psy i to niekoniecznie te szczekające tyłami
pomyślał rycerz.
Jeszcze tego samego dnia Rympałek opuścił wioskę. W stolicy pokazać się nie mógł, więc zrobił to, co zrobiłby każdy na jego miejscu: przemalował zbroję, przemianował się na Zbyszkosława Szybkouchego i wyruszył za granicę, aby tam szukać sławy i bogactwa.
Autor: Falka
Pewne prawa zastrzełone. Tekst na licencji Creative Commons.