Żwir chrzęścił cicho pod jej stopami, gdy szła w stronę jeziora. Ciemne chmury przysłaniające niebo i porywisty, lodowaty wiatr, zapowiadały rychłe nadejście ulewy. Kastalia owinęła się szczelniej swoją peleryną, lecz nie osłoniło jej to przed chłodem.
Gdy tylko zeszła na plażę, mokry piach przylgnął do jej butów. Ujrzała pomost - drewnianą kładkę, umocowaną na palach obmywanych przez czarne wody jeziora. Kastalia nie potrafiła tego wyjaśnić, lecz owo jezioro budziło w niej jakiś nieokreślony niepokój. Zwalczyła w sobie chęć ucieczki i weszła na pomost. Zaczęło mżyć.
Dziewczyna doszła do końca kładki i spojrzała na przycumowaną doń niewielką łódkę. W środku leżały dwa drewniane wiosła, jakieś liny i szmaty. Kastalia zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna przypadkiem wsiąść do łodzi, gdy nagle wyczuła czyjąś obecność. Zesztywniała i przełknęła głośno ślinę. Odwróciła się powoli.
Ujrzała stojącego za nią wysokiego osobnika, odzianego w chroniący go przed deszczem szary płaszcz. Kaptur skutecznie zasłaniał twarz nieznajomego. Kastalia zadrżała, gdy postać uniosła zasłonięte długim rękawem ramię. Cofnęła się o dwa kroki, niebezpiecznie zbliżając się do krawędzi pomostu. W odpowiedzi, ręka osobnika zawędrowała jeszcze bliżej dziewczyny, a jego dłoń omal nie dotknęła jej płaszcza. Przestraszona dziewczyna wykonała kolejny krok w tył - o jeden za dużo. Stanęła na krawędzi pomostu, zachwiała się i straciła równowagę. Tylko błyskawiczna reakcja przybysza uratowała ją od niechybnej kąpieli. Silna dłoń chwyciła dziewczynę za przedramię i przywróciła jej pozycję pionową.
- Nie ryzykowałabym kąpieli w tej wodzie -Kastalia usłyszała niski kobiecy głos. Przestraszona patrzyła, jak nieznajoma ściąga kaptur, spod którego wysypują się długie, siwe włosy.
Kastalia odetchnęła z ulgą, widząc, że ma przed sobą zwykłą kobietę. No może nie tak do końca zwykłą. Srebrzyste włosy nieznajomej zupełnie nie pasowały do jej młodej, niemalże dziewczęcej twarzy. Tak samo jak oczy, które wydały się Kastalii stare i zmęczone, zupełnie jakby widziały już zbyt wiele, jak na jedno ludzkie życie. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Przestraszyłam cię? Wybacz. Nie było to moim zamiarem. Po prostu nie lubię, gdy ktoś nieznajomy kręci się w pobliżu mojej łodzi.
Kastalia z roztargnieniem pokiwała głową.
- Czy mogę spytać, kim jesteście, pani? - zwróciła się do kobiety, która zeskoczyła zgrabnie na łódź i zaczęła oglądać ją ze wszystkich stron.
- Jestem przewoźnikiem - powiedziała głośno. - Możesz mówić mi Charon.
Kastalia popatrzyła na nią niepewnie.
- Przewoźnikiem? To znaczy... zabierzecie mnie na wyspę?
Charon grzebała przez chwilę wśród lin i innych przedmiotów wypełniających łódź. Ostatecznie chwyciła wiosła i położyła je na pomoście. Kastalia cierpliwie czekała, aż kobieta znów wyjdzie na kładkę.
- Przewóz ludzi z brzegu na wyspę, to moja praca, szczerze mówiąc. Dlatego zabiorę cię tam, jeśli ci tak bardzo zależy - mruknęła i przyjrzała się krytycznie obu wiosłom.
- Czy... więc, ja... teraz...? - wymamrotała zdezorientowana dziewczyna.
- Nie. Teraz nie płynę. Nigdy nie pływam przed zmierzchem.
Kastalia spojrzała na nią, zdziwiona.
- Czy mogę zapytać, dlaczego? - szepnęła nieśmiało.
Charon oderwała się od sprawdzania stanu wioseł i popatrzyła bacznie na ciemną toń jeziora. Następnie podeszła do coraz bardziej zaniepokojonej Kastalii i szepnęła jej do ucha:
- Oni w dzień żerują.
Odsunęła się od niej i powróciła do wioseł, pogwizdując wesołą melodyjkę. Kastalia pytanie: "kim są oni?", zostawiła dla siebie. Ostatecznie wolała się już bardziej nie denerwować. Przycupnęła na środku pomostu i w milczeniu patrzyła, jak Charon wydobywa z kieszeni brudną szmatę, siada na brzegu kładki i zaczyna polerować wiosła.
W końcu przestało nawet padać.
Po kilkunastu minutach bezczynnego siedzenia, dziewczyna poruszyła się niespokojnie. Postanowiła zabić nudę rozmową z nieznajomą.
- Popłyniemy więc w nocy?
- Zaraz po zmierzchu - Charon wciąż kontynuowała swą bezsensowną pracę. - W dzień nie pływam, bo to niebezpieczne.
- To jezioro jest niebezpieczne? - Kastalia popatrzyła na ciemną wodę, pomiędzy deskami kładki.
- O tak... Wiesz jak je nazywają? - na twarzy przewoźniczki zakwitł wątły uśmieszek.
- Jezioro Styks.
Charon pokiwała głową.
- A czy wiesz skąd wzięła się ta nazwa? - Kastalia zaprzeczyła. - Ja też nie wiem dokładnie, ale krążą na ten temat pewne legendy - kobieta odłożyła wiosło i odwróciła się w jej stronę. - Nazwa pochodzi z języka tak starego, że ostatni człowiek, który się nim posługiwał zginął wieki temu. To miejsce było dla jego ludu święte. Niegdyś zaklinano się na wody tego jeziora, a takiej przysięgi nikt nie miał odwagi złamać. Nie ma już ludzi, którzy pamiętaliby wydarzenia, których świadkiem było to jezioro - Charon spojrzała na czarną toń. - Ale to i tak nic nie znaczy, bo te wody mają już inną, swą własną historię, na tyle niedawną, że wciąż żywą - kobieta zaśmiała się z goryczą. Na ten odgłos Kastalii zjeżyły się włosy. - Nie! Nie wyraziłam się zbyt dobrze... Bo ta historia nie jest żywa. Słowo "Styks" otrzymało nowe znaczenie. "Umarły".
Kastalii wydało się, jakby na to słowo, chmury pociemniały jeszcze bardziej.
- Umarły?
- Jezioro Umarłych, jeśli wolisz - twarz Charon nie wyrażała żadnych emocji. - Pewnie ciekawi cię, dlaczego? - Kastalia nie wypowiedziała ani słowa, czując lodowate zimno w żołądku. - Przejrzyj się.
- Słuch-cham? - szepnęła.
- Przejrzyj się w jeziorze - głos Charon był twardy i nieustępliwy. Kobieta pochyliła się w stronę Kastalii. - Jak w zwierciadle. Obejrzyj swoje odbicie.
Dziewczyna nie miała na to najmniejszej ochoty, ale wewnętrzna ciekawość zmusiła ją do podpełźnięcia do krawędzi pomostu. Klęcząc na drewnianych deskach, przechyliła się do przodu...
Nic. Woda Jeziora Umarłych była ciemna, martwa i nieruchoma.
W jednej chwili Kastalia zrozumiała, co tak ją zaniepokoiło w tym jeziorze. Woda nie odbijała niczego.
Dziewczyna dla pewności wyciągnęła rękę i przesunęła nią nad powierzchnią jeziora. Nie ujrzała odbicia.
- Straszne, prawda? - Charon przymknęła oczy i znów odwróciła się do dziewczyny plecami. - Żadna żywa istota nie znajdzie w tej wodzie swego odbicia. Czasem widać góry, ośnieżone białe szczyty. Czasem rozgwieżdżone niebo. A niekiedy chmury. Lecz nigdy drzew, ludzi, czy zwierząt. Nigdy. Strzeż się tej toni. Nie ufaj jej.
Kastalia popatrzyła na plecy przewoźniczki. Ta porzuciła polerowanie wioseł i siedziała teraz zupełnie nieruchomo. Dziewczyna pomyślała, że srebrnowłosa pewnie śpi, usiadła więc i podkurczyła nogi, owijając się płaszczem. Bardzo jej się to wszystko nie podobało. Mimo, że jezioro otaczały góry, ich też nie zobaczyła w lustrze wody. Ani wyspy - ciemnego skrawka ziemi, pośrodku ogromnego jeziora.
W pewnym momencie, dostrzegła jednak coś niezwykłego. Małą, szkarłatną plamkę, na tle panującej wszędzie szarości. Plamka poruszała się szybko, wznosząc się i opadając nad powierzchnią wody.
- Motyl...? - szepnęła cicho Kastalia. - Tutaj? O tej porze roku?
Stworzenie zdawało się nie zwracać uwagi na ponurą atmosferę tego miejsca. Na jego tle wydało się Kastalii istotą iście magiczną.
Motyl przeleciał nad jej głową i pofrunął dalej, ku środkowi jeziora. Dziewczyna, jak zaczarowana śledziła każdy jego ruch. W końcu owad opadł nisko i leciał nad samym lustrem wody. Nie miał odbicia.
Dziewczyna odprowadzała go wzrokiem, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, z wody wystrzeliło coś jasnego i przejrzystego. Kastalia wytężyła wzrok tak, że aż oczy zaszły jej łzami. Zamarła. To była ręka.
Półprzezroczyste ramię wynurzyło się z wody, chwyciło szkarłatnego motyla w długie, zdawać by się mogło niematerialne palce i powoli opadło w toń. Kastalia wstrzymała oddech. Stworzonko szamotało się, ale nie miało siły wyrwać się z uścisku.
Dziewczyna otarła oczy i wpatrzyła się w miejsce, z którego wynurzyła się ręka. Dostrzegła niewyraźny, jasny kształt, więc przysunęła się bliżej krawędzi pomostu, wpatrzona w wodę. Poczuła jednocześnie ulgę, ale i delikatne ukłucie zawodu, gdy okazało się, że to tylko kapryśne jezioro odbijało szare, wędrujące po niebie chmury. Dziewczyna nachyliła się powoli, by sprawdzić, czy nie znajdzie w wodzie i swojego odbicia, jednak nie ujrzała własnej twarzy.
Już miała się podnieść, gdy jej uwagę przykuł jakiś ruch. Najpierw pomyślała, że to ryba lub inne wodne stworzenie. Lecz żadna ryba nie ma przecież kończyn i ludzkiej twarzy...
Kastalia patrzyła jak zaczarowana na kobietę uwięzioną pod powierzchnią jeziora. Jej twarz była przejrzysta i mieniąca się, a oczy ogromne, smutne, wyrażające żal i cierpienie. Usta istoty wypowiadały słowa, których dziewczyna jednak nie słyszała. Kobieta odpłynęła, a na jej miejsce pojawiła się następna. Kastalia z przerażeniem zdała sobie sprawę z tego, że podobnych istot są w głębinach setki. Nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. Wszyscy z błagalnym wyrazem twarzy, powtarzali słowa, które jednak nie opuszczały ich krtani
Dziewczyna nie czuła lęku. Jak w transie, ze smutkiem patrzyła na ich podwodny taniec, który zdawał się nie mieć końca. Wydało jej się, że oni byli tu cały czas, a to tylko ona nie mogła ich wcześniej dostrzec.
Opuściła powieki i w takt jakiejś niesłyszalnej muzyki pochyliła się do przodu.
W ostatniej chwili Charon chwyciła Kastalię za płaszcz, zatrzymując ją tuż nad powierzchnią wody. Dziewczyna otworzyła oczy i z przerażeniem zdała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Przewoźniczka wciągnęła ją na pomost i spojrzała wściekle na taflę jeziora.
- Ostrzegałam cię! Ta woda jest zdradliwa i niebezpieczna!
Kastalia drżącymi rękami zapięła płaszcz. Patrzyła na własne kolana, bojąc się spojrzeć gdzie indziej.
- Teraz już wiesz, dlaczego ludzie nie mają odbicia w tym jeziorze? - spytała Charon, łagodniejszym tonem. - Oni je kradną. Tak jak odbicia innych żywych istot. Sami nie są żywi, więc przywłaszczają sobie każdy przejaw, każdą namiastkę życia. Odbicia, a nawet nieostrożne zwierzęta, których instynkt nie ostrzeże przed niebezpieczeństwem, a pragnienie przygna nad wodę - przewoźniczka westchnęła. - Słońce daje życie, więc za dnia starają się być jak najbliżej niego. Życie ich przyciąga, więc podpływają do łodzi i pomostu. Gdybyś wpadła do wody...
Kastalia zamknęła oczy. Wolała, żeby Charon nie kończyła tego zdania.
- Teraz wiesz już, dlaczego pływam w nocy. Noc to śmierć, noc to gwiazdy, które nie mają w sobie ani odrobiny życia. Dlatego nocą jezioro jest bezpieczne. Oni żerują tylko w dzień.
Kastalia bez słowa wstała i wolnym krokiem zeszła z pomostu na brzeg. Zatrzymała się dopiero na szarej, mokrej trawie, gdzie postanowiła czekać do zmroku. Na szczęście nie trwało to długo. Po jakiejś godzinie, Charon przywołała Kastalię na pomost. Dziewczyna przebyła tą drogę w zapadających ciemnościach. Charon stała już na łódce, z zapaloną latarnią w ręku.
- Jesteś pewna, że tu jest bezpiecznie? - spytała cicho.
- Jak najbardziej.
Kastalia, nieco już uspokojona ruszyła w stronę łódki, lecz Charon powstrzymała ją gestem.
- Niestety, najpierw zapłata, potem przewóz.
- Zapłata? - Kastalia zrobiła zdziwioną minę. - Ach, oczywiście. Moneta.
Dziewczyna pogrzebała w kieszeni i wydobyła połyskujący lekko krążek. Charon chciwym wzrokiem śledziła drogę monety z kieszeni dziewczyny na jej dłoń. Pogładziła palcami ciepły metal i uśmiechnęła się chytrze.
- Jeszcze jedna.
- Kolejna moneta? - Kastalia uniosła brwi. - Myślałam, że przewoźnik bierze tylko jedną...
- Owszem - Charon leniwie przeczesała jasne włosy. - Pod warunkiem, że płyniesz tylko w jedną stronę. Jeśli chcesz, możesz wracać wpław...
- Nie!- Kastalia wcisnęła przewoźniczce w rękę drugą monetę i bez chwili wahania wskoczyła na łódź. Charon zaśmiała się chrapliwie i schowała pieniądze. Woda chlupnęła cicho pod wiosłami.
Jezioro w nocy sprawiało jeszcze straszniejsze wrażenie niż w dzień. Kastalia czuła się tak, jakby płynęła przez mroczną otchłań, pochłaniającą każdy promień światła. Mimo iż latarnia płonęła jasno, jej blask zdawał się być przytłumiony. Dookoła panowała nieprzenikniona ciemność. Od czerni ziemi i jeziora, odcinało się jedynie nieco jaśniejsze niebo. Kastalia nie widziała celu ich podróży, lecz Charon zdawała się wiedzieć gdzie płynie.
- Jak tam jest? - spytała dziewczyna, rozpraszając złowrogą ciszę.
- Na wyspie? - sapnęła Charon.- Nie bywam tam zbyt często. - Mimo iż kobieta siedziała naprzeciw niej, Kastalia ledwo widziała rysy jej twarzy. - Mogę ci powiedzieć jedynie tyle, że gdybym miała do wyboru spędzić dzień na wyspie lub dziesięć lat w lochach, zdecydowałabym się na to drugie.
Kastalia zapatrzyła się w ciemność.
- A ty, czemu się pchasz w miejsce, które budzi strach? Nie lepiej było ci zostać w domu?
Dziewczyna spojrzała w stronę wiosłującej kobiety.
- Oni mają mojego ojca. - Charon gwizdnęła cicho, a Kastalia kontynuowała. - Oskarżyli go o morderstwo. Rzekomo zabił jednego z ich wysłanników, ale to nieprawda. Mój ojciec nie jest mordercą! Po prostu nie krył tego, że uważa, iż wszyscy tam - wskazała w stronę wyspy - parają się nekromancją i innymi zakazanymi praktykami. Przyszli więc i go zabrali.
- Kiedy? - głos Charon był cichszy niż podmuch wiatru.
- Dwa miesiące temu.
Przewoźniczka nie odezwała się. Nie musiała. Kastalia i tak wiedziała, co ta miała zamiar powiedzieć. Dwa miesiące to mnóstwo czasu, szczególnie dla magów znad jeziora. Jej ojciec już dawno nie żyje lub postradał zmysły.
Dziewczyna zacisnęła pięści.- Wynegocjuję jego powrót z samym arcymagiem, jeśli będzie trzeba! - warknęła przez zaciśnięte zęby.
Charon opuściła głowę i skupiła się na wiosłowaniu. Aż do brzegu, żadna nie wypowiedziała ani słowa.
- Jesteśmy - szepnęła przewoźniczka, gdy pomogła już Kastalii wygramolić się z łodzi. - Tu jest brukowana droga. Zaprowadzi cię prosto do bramy. Nie musisz się bać, bo gdy tylko wyjdziesz z lasu, ujrzysz światła twierdzy.
Dziewczyna pokiwała głową i już miała ruszyć w drogę, gdy Charon chwyciła ją za ramię.
- Posłuchaj mnie uważnie - syknęła jej do ucha. - Polubiłam cię, a to się rzadko zdarza. Dam ci więc pewną radę: nie ufaj nikomu, rozumiesz? NIKOMU! Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje. Strzeż się wszystkiego!
Przestraszona Kastalia pokiwała głową. Wyszarpnęła rękę z uścisku Charon i ruszyła szybkim krokiem w stronę drogi, by jak najszybciej oddalić się od tej dziwnej kobiety.
- Będę czekać tu tylko trzy dni! - zawołała za nią Charon. - Obyś nie zdążyła - mruknęła do siebie i wróciła na łódkę.
Katalia szybko odnalazła drogę. Zaczęło kropić, więc przyspieszyła. Gdy ujrzała światła twierdzy, ruszyła niemal biegiem, by zdążyć przed przybierającym na sile deszczem.
W ciemnościach dziewczyna nie była w stanie przyjrzeć się budowli. Miała tylko niejasne przeczucie, że zamek jest ogromny. Ukryty wśród mrocznych lasów, na małej wysepce pośrodku niepokojąco tajemniczego jeziora, wydawał się być idealnym miejscem na przeprowadzanie zagadkowych eksperymentów, sprzecznych z ludzką naturą. Nie wiadomo było, jakie to stwory rodem z Ciemności kryły się w mrocznych zaułkach i wieżyczkach, czyhając tylko na jej bezbronną osobę.
Kastalia westchnęła i wyrzuciła z głowy te niedorzeczne myśli, starając się zapanować nad rosnącym w jej wnętrzu strachem.
Kiedy dotarła na miejsce rozpoczęła się prawdziwa ulewa. Brama była szeroka na dwa wozy i wysoka na trzech ludzi. Kastalii wydało się to dziwne, jako że skąd miałyby tu przybyć owe wozy? Pokręciła głową. Stanowczo za dużo się zastanawiała. Miała cel i powinna dążyć do jego osiągnięcia, a nie roztrząsać nieistotne szczegóły.
Jaki jest arcymag? Czy usmaży ją od razu, czy najpierw zastosuje wymyślne tortury?
Zła na siebie zapukała do małych drzwi wyciętych w prawym skrzydle bramy. Nie czekała zbyt długo. Małe okienko na wysokości jej twarzy uchyliło się już po chwili. Dziewczyna ujrzała ciemne oczy, lśniące złowrogo w świetle latarni.
- Czego? - zapytał szorstki głos.
- Ja... ee... Przybyłam tu, do mistrza tego zamku. Muszę się z nim spotkać. To sprawa dużej wagi i...
Stojący za drzwiami mężczyzna zamknął okienko z trzaskiem. Kastalia wpatrzyła się w ciemne drewno. Uniosła rękę by zapukać jeszcze raz, ale cichy szczęk poinformował ją, że drzwi właśnie zostały otwarte. Drewniane skrzydło uchyliło się nieco, ukazując odźwiernego.
Był to wysoki, niemłody już mężczyzna o rzadkich, popielatych włosach. Nieogolona twarz sprawiała wrażenie zmęczonej czymś więcej, niż tylko nocną wartą przy bramie, jednak oczy patrzyły bystro i przytomnie.
Kastalia przełknęła ślinę na widok jego ponurej miny, zastanawiając się czy jej życie potrwa na tyle długo, by zdążyła przedstawić swoją prośbę arcymagowi.
- Co tak stoisz dziecko, nie widzisz że leje? Właź! - powiedział odźwierny. Dziewczyna, zdziwiona, ani drgnęła, lecz mężczyzna wciągnął ją do środka.
W nikłym świetle latarni, Kastalia zobaczyła tylko kamienne sklepienie nad głową i dwie długie ściany, tworzące krótki korytarz, prowadzący na dziedziniec. Mężczyzna dał jej znak, by poszła za nim, więc oboje skierowali się w prawo, gdzie kilka kroków dalej, tuż przy bramie, znajdowały się drzwi. Odźwierny pchnął je i zaprosił Kastalię do pomieszczenia.
Pokoik był niewielki, ale za to ciepły i przytulny. Mebli nie było wiele. W jasno oświetlonym pomieszczeniu dziewczyna dostrzegła schody prowadzące na wyższy poziom. Jak się domyślała znajdował się tam punkt obserwacyjny, z którego wartownik spoglądał na drogę.
Mężczyzna wskazał jej krzesło.
- Witaj i wybacz, że cię przestraszyłem, ale nie miewamy tu zbyt wielu gości - powiedział, stawiając latarnię na stole. - Wysłałem już chłopca, żeby poinformował kogo trzeba o tym, że przybyłaś. Nie jest to jednak nowina, bo jesteś oczekiwana już od kilku dni.
Kastalia otworzyła usta, by o coś zapytać, ale po namyśle stwierdziła, że i tak nie wie, od czego zacząć. Mężczyzna tymczasem sięgnął po dzbanek i wlał do kubka gorący płyn.
- Masz, wypij to - podał Kastalii naczynie. Dziewczyna z ulgą stwierdziła, że to zwykła herbata. - Ale, gdzież moje maniery? - złapał się za głowę, a następnie pokłonił lekko. - Nazywam się Ceber. Jak minęła podróż?
- Dobrze, dziękuję - powiedziała machinalnie, mimo iż odźwierny musiał zdawać sobie sprawę z tego, że tak nie było. - Jestem Kastalia. Pozwól, że zapytam, ale powiedziałeś, że byłam oczekiwana... Co miałeś na myśli?
Ceber podrapał się po brodzie.
- Cóż, jak też ci powiedziałem, magowie już wcześniej wiedzieli o twoim przybyciu. Nie pytaj mnie skąd, bo nie znam się na tych magicznych spawach - dodał widząc jej minę. - Czekaliśmy więc na ciebie. Teraz wysłałem chłopca, aby zaniósł wiadomość o twym przyjeździe jednemu z doradców arcymaga. Jeśli sądzą, że twoja sprawa jest wystarczająco ważna, może poproszą cię nawet na rozmowę?
Kastalia wierciła się niespokojnie. Co będzie, jeśli uznają, że sprawa uwolnienia jej ojca jest nic nie wartą drobnostką? A ponadto skąd wiedzieli, z jakim zamiarem przybyła? No i oczywiście, że się tu w ogóle wybiera?
Odpowiedź nasuwała się sama. Byli po prostu magami. Kastalia czuła się coraz bardziej nieswojo.
Ceber usiadł naprzeciw niej i zaczął wertować leżące na stole papiery, a dziewczyna wlepiła wzrok we własny kubek. Nagle drzwi stanęły otworem i pojawił się w nich nieco zmoknięty i zdyszany młody chłopak. Ceber uniósł głowę i zmarszczył brwi, wyciągając rękę w jego stronę. Chłopiec wydobył spod ciemnozielonej szaty żółtawy pergamin, bez słowa wręczył go wartownikowi, a następnie zniknął na schodach prowadzących na wyższy poziom.
Ceber złamał woskową pieczęć, rozwinął papier i rzucił okiem na pismo.
- No, no, no... - mruknął. - Kto by się spodziewał? - uniósł głowę i spojrzał na Kastalię. Spotkasz się z samym arcymagiem! To ci ciekawostka!
- Tak? - spytała niepewnie dziewczyna.
- Arcymag jest człowiekiem bardzo zajętym - stwierdził Ceber. - Prowadzi badania i takie tam, różne magiczne sprawy. Dlatego wieloma kwestiami muszą zajmować się jego najbliżsi doradcy. A tu taka niespodzianka! Sam arcymag prosi cię na wieczerzę!
Kastalia wykręciła nerwowo palce.
- A... jaki on jest? - spytała cicho.
Oczy mężczyzny pociemniały.
- Pan tego zamku jest... uprzejmy. Lepiej już idź. Nie możesz się spóźnić - szepnął ponuro.
Dziewczyna popatrzyła na niego zdziwiona, po czym wstała i podeszła do drzwi.
- Kto mnie zaprowadzi? - mruknęła w jego stronę. - I gdzie mam iść?
Ceber wskazał głową na drzwi.
- Sam gospodarz pokaże ci drogę. Powodzenia, dziecko.
Dziewczyna bardziej ze strachu niż z zaciekawienia otworzyła drzwi, spodziewając się ujrzeć samego arcymaga z latarnią w ręku. Jednak na zewnątrz nie było nikogo.
- Idź.
Kastalia odwróciła się jeszcze w stronę Cebera, który kiwnął jej lekko głową. Wypuściła głośno powietrze i wyszła. Natychmiast uderzył w nią wieczorny chłód. Mocniej otuliła się przemokniętym płaszczem i rozejrzała się na wszystkie strony. Gdzie miała teraz iść?
Ceber powiedział, że arcymag sam pokaże jej drogę. Gdzież więc on teraz jest? W zalegających tunel ciemnościach nie widziała zbyt wiele. Jedynie umocowana do ściany samotna pochodnia rozjaśniała nieco ciemności. Kastalia zamarła. Wcześniej jej tu przecież nie było...
Szybkim krokiem podeszła do wylotu korytarza i zatrzymała się tuż obok źródła światła. Wytężyła wzrok i gdzieś w ciemnościach, po drugiej stronie dziedzińca, dojrzała kolejny świetlny punkcik. Pochodnia płonęła jasno, pomimo ulewy.
Jak mogła być taka głupia? Czarodziej nie musiał fatygować się osobiście, aby pokazać jej drogę. W końcu był arcymagiem!
Ruszyła szlakiem rozpalonych pochodni. Przeszła dziedziniec i dojrzała kolejny świetlny punkt poza wewnętrzną bramą. Później następny tuż przy kamiennej fontannie. I jeszcze jeden przy schodach prowadzących do części właściwej twierdzy. Z ulgą weszła do suchego pomieszczenia, gdy drzwi okazały się otwarte. Dalej było już łatwo, bo wśród kamiennych murów światło było lepiej widoczne niż w ulewnym deszczu.
Kastalia pokonała jeszcze jedne schody, długi korytarz i dwa zakręty, gdy dotarła wreszcie do niewielkiej komnaty. Po drodze nie spotkała nikogo, co sprawiło, że czuła się nieswojo. Fakt ten spotęgowało także to, co ujrzała u celu swej podróży.
W pomieszczeniu było przyjemnie ciepło i sucho. Miejsce było urządzone z przepychem. Na stole stał dzbanek pełen - jak się przekonała - wina. Koło rozpalonego kominka były kolejne drzwi. Kastalia nacisnęła metalową klamkę i znalazła się w sypialni.
Sypialni rozmiarów sali tronowej, jak byłaby skłonna przyznać.
W komnacie znalazła wszystko, co było jej potrzebne: ciepłą wodę, ręczniki do osuszenia włosów, całą gamę grzebieni i wstążek, a także suche ubranie na zmianę. Kastalia nieco zirytowała się widząc, że suknia, którą miała włożyć, pasowała na nią idealnie, a jej kolor harmonizował z barwą jej oczu. Wielkie zwierciadło stojące tuż obok gigantycznego łoża, powiedziało jej, że wygląda pięknie, lecz fakt ten wcale jej nie ucieszył. Nie podobała jej się ta cała gościnność.
Kiedy była już gotowa, opuściła sypialnię i przeszła przez mniejszą komnatę do drzwi wejściowych. Nie miała pojęcia, co ma robić, więc zdała się na swego niewidzialnego przewodnika. I tym razem nie zawiódł. Początkowo, gdy wyjrzała za drzwi było zupełnie ciemno, lecz gdy tylko uchyliła je mocniej, z lewej strony - przeciwnej do tej, z której przybyła - zajaśniało znajome światło. Dziewczyna nieco niepewnie opuściła komnatę i ruszyła śladem pochodni.
Świetlne punkty zaprowadziły ją piętro wyżej, do przestronnego holu. Przestraszona, szła po miękkim zielonym dywanie, tworzącym wąski pas na środku auli. Z boku, ponad tworzącymi łuki kolumnami, mieściły się nieduże okienka. W skąpej poświacie kilku pochodni, zapalających się jedna po drugiej, Kastalia nie dostrzegała byt wiele. Ostatnia pochodnia zajaśniała na końcu sali, tuż przy niewielkich drzwiach. Dziewczyna zapukała.
Drzwi stanęły otworem, choć nie było za nimi nikogo, kto mógłby je otworzyć. Kastalia przełknęła głośno ślinę i stanęła na progu pomieszczenia. Widok trochę ją przeraził, gdyż wokół czyhała na nią przepaść. Jedynie wąski, kamienny pomost, łączył miejsce, w którym stała z przeciwległą ścianą. Ów pomost rozszerzał się pośrodku, tworząc miejsce na duży, drewniany, suto zastawiony stół. Na stole płonęły świece, lecz to nie one oświetlały komnatę. Jasność zdawała sączyć się zewsząd, nie oświetlała jednak ciemności po obu stronach mostu.
Kastalia przestąpiła niepewnie z nogi na nogę. Dopiero po kilku chwilach zdała sobie sprawę, ze przy stole ktoś siedzi. Mężczyzna przywołał ją ruchem ręki, lecz dziewczyna nawet nie drgnęła.
- No, chodź! - usłyszała, choć wiedziała, że mag siedzi za daleko, by mogła dosłyszeć jego głos. - Chyba się nie boisz?
Kastalia rozejrzała się niepewnie. Nie wiedziała, co kryje się w ciemnościach po obu stronach mostu, a myśl o bezdennej przepaści wcale nie napawała jej chęcią do spacerów po wąskiej, kamiennej kładce.
- Nie sądzisz, że gdybym chciał cię zabić, nie fatygowałbym się, by cię tu sprowadzać? - głos arcymaga był łagodny i ciepły. - Nie obawiaj się, nie zrzucę cię.
Kastalia przełknęła ślinę.
- Może tego nie chcesz - krzyknęła, ale potem zdała sobie sprawę, że on na pewno i tak ją słyszy, więc dodała już normalnym tonem - ale ja i tak mogę spaść.
Mężczyzna poruszył się lekko.
- Troszkę zaufania! Jestem przecież najpotężniejszym magiem w tym zamku. Myślisz, że pozwoliłbym ci zlecieć?
Kastalia niepewnie wkroczyła na pomost i wolnym krokiem ruszyła naprzód. Jak tylko mogła, starała się nie patrzeć na boki, lecz to zadanie okazało się nadzwyczaj trudne. W końcu szczęśliwie dotarła do stołu i spojrzała na mężczyznę. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Jego włosy straciły pierwotną barwę, na rzecz ciemnej szarości, lecz ten fakt nie odebrał mu ani krzty uroku. Arcymag wstał i skłonił się nisko, jednocześnie, za pomocą swych magicznych zdolności, odsuwając Kastalii krzesło.
Gdy oboje już usiedli, dziewczyna wygładziła suknię.
- Mówisz o zaufaniu, lecz nim tu dotarłam, ktoś ostrzegł mnie, bym nie ufała nikomu.
Wąskie usta acymaga rozciągnęły się w uśmiechu.
- Widzę, że Charon cię polubiła. A to jej się nieczęsto zdarza - dziewczyna kiwnęła głową. - Nic z resztą dziwnego. Jesteś bardzo odważna.
Kastalia spojrzała na niego pytająco, ponad stołem zastawionym półmiskami i świecami. Arcymag pochylił się lekko.
- Trzeba być naprawdę odważnym, żeby przybyć tu z własnej woli.
- Nie jestem tu z własnej woli. Ponadto, wbrew pozorom, boję się wielu rzeczy. Tej przepaści także.
Mag kiwnął głową.
- Jak ci już powiedziała przewoźniczka, nie wolno ci ufać nikomu i... - dodał ciszej - niczemu.
Wykonał zamaszysty ruch ręką; jasność nagle przygasła, a ciemność rozbłysła. Kastalia zmrużyła oczy, gdy barwy wokół niej rozmyły się i zlały w jedno. Kiedy znów uniosła powieki, nie było już kamiennej kładki i przepaści, lecz niewielka, acz przestronna komnata, urządzona w stylu podobnym do jej sypialni.
- Iluzja - szepnął arcymag, a jego jasne oczy zabłysły w blasku świec. - Zwykłe złudzenie.
- A jaką mam pewność, że i to - Kastalia wskazała głową na komnatę - nie jest złudzeniem?
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i wskazał na jej pusty talerz.
- Jedz - powiedział. - Musisz być bardzo głodna.
Kastalia spojrzała na niego ponuro i zignorowała zmianę tematu, gdyż żołądek przypomniał jej o czasie, który minął od jej ostatniego posiłku. Doszła do wniosku, że ten jeden raz może zrezygnować z własnej dumy i ochoczo zabrała się do jedzenia. Mag siedział w milczeniu i wpatrywał się w ścianę, od czasu do czasu popijając wino ze srebrnego kielicha.
Kastalia skończyła jeść i otarła usta serwetką.
- Wracając do sprawy, z którą tu przybyłam - zaczęła, a mężczyzna skierował spojrzenie w jej stronę. - Nie przyjechałam tu z własnej woli, ponieważ zmusił mnie do tego los mego ojca. Oskarżono go o morderstwo i zabrano do twierdzy - mag patrzył na nią obojętnie. Kastalia przełknęła ślinę. - Te oskarżenia są całkowicie bezpodstawne! Mój ojciec nie skrzywdziłby nikogo!
- Wszyscy tak mówią - odparł mężczyzna, przytykając kielich do ust.
Dziewczyna zmełła w ustach przekleństwo.
- Mój ojciec naprawdę jest niewinny! Twoi magowie zamknęli go tylko dlatego, że ośmielił się twierdzić, iż zajmujecie się tu nieczystymi praktykami!
Arcymag spojrzał na nią w zamyśleniu.
- Bacz na swoje słowa, bo te oskarżenia mogą kogoś urazić - uśmiechnął się lekko. - Czego ode mnie oczekujesz?
- Ja... - Kastalia zająknęła się i opuściła wzrok.
- Twój ojciec trafił tu dwa miesiące temu. Z przykrością muszę ci oznajmić, iż popełnił samobójstwo we własnej celi - głos maga przybrał smutny ton, tak, że dziewczyna omal nie uwierzyła w jego żal. - Przyjmij moje najszczersze wyrazy współczucia.
Kastalia zacisnęła w pięściach materiał swej sukni.
- Śmiesz twierdzić - wycedziła przez zęby - że wiedziałeś z jaką sprawą tu przybywam i urządziłeś tą farsę, żeby wzbudzić we mnie nadzieję? Jesteś chory, skoro cierpienia innych sprawiają ci taką przyjemność!
Spojrzenie mężczyzny pociemniało.
- Przykro mi, że tak myślisz. Owszem, mogłem przekazać ci tą smutną nowinę przez Charon, czy Cebera, lecz chciałem poznać osobę, która nie lęka się przybyć samotnie na wyspę i zobaczyć się ze mną! - twarz arcymaga przybrała smutny wyraz. Dziewczyna zacisnęła zęby. - Pewnie chcesz teraz w samotności opłakiwać śmierć ojca. Nie obawiaj się, możesz zostać tu tak długo, jak tylko masz na to ochotę. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, rano zjawi się służba - mag rozejrzał się. - Miło mi było znów, po tylu latach, mieć gościa. Szkoda, że nie mogliśmy porozmawiać w innych okolicznościach.
Kastalia wstała, cały czas wpatrując się w swoje buty. W co grał ten człowiek?
- Jak trafię z powrotem do...?
- Nie przejmuj się - powiedział. - To magia - uśmiechnął się lekko i pstryknął palcami. Komnata zawirowała i w końcu zdziwiona Kastalia dostrzegła ogień na kominku i stół z dzbankiem pełnym wina. Byli w gabinecie jej sypialni. - Jak widzisz, cały czas byliśmy tutaj, w twojej sypialni - westchnął. - Do widzenia. - powiedział i także uniósł się z krzesła. Ruszył w stronę kominka, lecz w połowie drogi zatrzymał się i odwrócił. - Jeszcze jedno. Zamek jest dla ciebie otwarty, możesz chodzić, gdzie tylko chcesz. Lecz pamiętaj, jeśli będziesz chciała wrócić do domu, zejdź schodami na najniższy poziom. Tam jest mała przystań, ktoś zabierze cię na drugi brzeg. Nie korzystaj już z usług Charon.
- Jaką mam pewność, że mówisz prawdę? - spytała cicho. - Już dwa razy mnie oszukałeś. Jaką dasz mi gwarancję, że mogę wrócić do domu w każdej chwili?
Arcymag pokiwał głową, w uznaniu dla trafności jej pytania.
- Przyrzekam ci to. Na wody tego jeziora.
Z tymi słowami ruszył do drzwi znajdujących się przy kominku. Kastalia chciała mu powiedzieć, że tam przecież znajduje się sypialna, lecz nim otworzyła usta, mężczyzna zniknął już w kolejnej komnacie.
Dziewczyna podeszła do drzwi i lekko nacisnęła klamkę. W pomieszczeniu nie było żywej duszy. Ze złością rzuciła się na łóżko. Nie potrafiła zrozumieć tego, co właśnie się stało. Nie wierzyła magowi, co to, to nie. Jej ojciec żył, na pewno! Była przekonana, że jest tu gdzieś przetrzymywany, a ona musi go tylko odnaleźć. Lecz gdzie miała go szukać?
Rozgoryczona wpatrywała się w rzeźbiony sufit. To wszystko było zbyt dziwne, żeby mogło być rzeczywiste. Przewróciła się na bok, a potem znowu na plecy. Ostatecznie podniosła się z łóżka i zaczęła krążyć po komnacie. Wyłamała palce i podeszła do okna. Nie widziała zbyt wiele w ciemnościach, ale dostrzegła księżyc odbity w zdradliwych wodach jeziora, lecz był to obraz zamazany i niewyraźny, tak jakby jezioro nie miało wprawy w odbijaniu czegokolwiek. Kastalia uśmiechnęła się kwaśno i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że niebo jest zachmurzone i nie widać ani księżyca ani gwiazd.
Nagle zapragnęła stąd uciec. Nieważne gdzie, byleby jak najdalej. Podbiegła do drzwi sypialni i przebiegła przez rozświetlony gabinet. Nacisnęła klamkę i gwałtownie szarpnęła drzwi, podświadomie oczekując, że będą zamknięte. Te jednak ustąpiły łatwo i Kastalia wybiegła na ciemny korytarz. Arcymag widocznie był zbyt zajęty, by "oprowadzić" ją po zamku, więc pochodnie na ścianach nie były zapalone.
Nieco spanikowana wyszła kilka kroków w ciemność, zastanawiając się czy odnajdzie drogę powrotną, gdy zupełnie niespodziewanie jedna z pochodni zapłonęła. Dziewczyna powoli odwróciła głowę i popatrzyła na przyjazny ogień. Co to mogło oznaczać?
Tak jak dwa razy wcześniej, Kastalia ruszyła szlakiem zapalających się pochodni. Droga prowadziła ją początkowo tak jak pierwotnie, na spotkanie z magiem, lecz później dziewczyna zdała sobie sprawę, że układ korytarzy musiał się zmienić, gdyż droga pozornie prosta, wiodąca piętro wyżej, nie prowadziła już do olbrzymiego holu, lecz głębiej, w labirynt kamiennych korytarzy i tuneli, stale się zwężających. Im dalej szła tym wystrój stawał się bardziej ubogi: ze ścian zniknęły obrazy i gobeliny, dziewczyna nie spotykała już małych kolumienek ustrojonych kwiatami. Korytarze stawały się ciasne i duszne; nie było także okien.
W pewnym momencie Kastalia natrafiła na strome schody, wiodące w dół. Szybko pokonała trzy poziomy i poczuła smakowity zapach. Kuchnia. Musiała znajdować się na najniższym poziomie zamku, tam, gdzie miały swoje miejsce pomieszczenia gospodarcze. Teraz zauważyła, że zapalone są wszystkie pochodnie. W oczach dziewczyny cała niesamowitość twierdzy nagle zanikła. W końcu byli tu i inni ludzie. Idąc dalej korytarzem, omal nie zderzyła się z dwoma pomywaczami, później ujrzała także gawędzących strażników i roześmianą kucharkę. Gdy ich mijała, uprzejmie kiwnęli jej głowami. Choć nie miała powodów, znów zaczęła się denerwować. W sposobie bycia tych ludzi było coś, co ją niepokoiło.
Przełknęła ślinę i szła dalej, kolejnymi schodami w dół. Mimo iż pochodnie już nie wskazywały jej drogi, trasa, którą mogła obrać była tylko jedna. I Kastalia domyślała się już, dokąd prowadziła.
Minęła grupkę roześmianych młodych ludzi, którzy obrzucili ją zdziwionymi spojrzeniami, chowając za plecami butelki z winem. Po ich ubraniach - nieco podobnych do szaty arcymaga, choć nie tak strojnych - poznała, że ci także muszą być magami. Zapewne jeszcze uczniami, którzy wbrew zasadom piją alkohol. Kastalia minęła ich i zniknęła w cieniu korytarza.
Ostatecznie kamienne, ale tylko z grubsza ociosane i nie wygładzone stopnie, zaprowadziły ją do celu. Kastalia żałowała, że nie zabrała z sypialni swojego płaszcza, bo tu, na dole, nocny chłód dawał się we znaki. Zwłaszcza, że opuściła zamek.
Znajdowała się w przystani, o której wspominał arcymag. To dlatego światła prowadziły ją tutaj - mężczyzna obiecał, że pozwoli jej odpłynąć, gdy tylko zapragnie i obietnicy dotrzymał.
Zamek zbudowany był na wyspie, a ona była pod nim, w czymś, na kształt groty. Do szerokiej i przestronnej jaskini wpływało jezioro. Do drewnianych pomostów przycumowane było kilka łodzi, tak więc musiało być tu dość głęboko. Kastalia nie zauważyła jednak żadnego człowieka.
Targana sprzecznymi uczuciami krążyła chwilę przy brzegu, po czym skierowała się w stronę schodów, by wrócić na górę. Powstrzymał ją jednak dziwny, ledwie dosłyszalny, metaliczny odgłos. Zamarła zasłuchana. Odgłos się powtórzył.
- Halo! Jest tu ktoś? - zawołała drżącym głosem. Jednak odpowiedziało jej tylko echo i ów dziwny, metaliczny dźwięk. Kastalia wzięła się w garść i okrążyła skalny występ. W ozdobnych trzewikach na obcasach ślizgała się po mokrych kamieniach, więc zdjęła buty. Raniąc stopy na odłamkach skalnych doszła w końcu do wylotu niewielkiego, wydrążonego w skale korytarza. Tu nie było zapalonych pochodni, które oświetlały pozostałą część groty, więc Kastalia wróciła po jedną.
Nie wiedziała dlaczego tak ciągnie ją do tego ciemnego i zapewne niebezpiecznego miejsca, ale ten tajemniczy odgłos nie dawał jej spokoju. Weszła w głąb korytarza, który okazał się zupełnie pusty. Dopiero na końcu skrywała się odpowiedź na jej pytanie. W litej skale wydrążony był szyb, prowadzący w dół, zasłonięty kratą. Krata nie była domknięta, więc stukała głośno o metalową framugę.
Kastalia rozejrzała się dokoła. Jej nagie stopy były poranione i przemarznięte, tak samo, jak nieosłonione ramiona, więc dziewczyna z utęsknieniem wspominała ciepły pokój w zamku. Jednak coś tu było nie tak, a ona była bardzo blisko odkrycia co. Przecież ten korytarz był tajny - gdyby nie czyjeś zaniedbanie, w ogóle nie pomyślałaby o tym, by okrążyć występ skalny. A to oznacza, że to, co kryje się pod kratą także jest tajne. Może to lochy? Może... może trzymają tam jej ojca?
Ostrożnie, starając się nie narobić hałasu, uniosła kratę. Nikłe światło pochodni pomogło jej dostrzec schody. Rozglądając się bacznie i oświetlając sobie drogę, pokonała kilkanaście stopni prowadzących w dół. Przeklinała długą suknię, która krepowała jej ruchy i zastanawiała się, jak długo jeszcze wytrzymają jej bose stopy. Pęcherz także domagał się wypróżnienia, ale Kastalia wyrzuciła z głowy te niewesołe myśli, nie pozwalając, by jej słabostki pozbawiły ją być może jedynej szansy na odnalezienie ojca.
Jednak nie znalazła się w lochach. Bardziej w jakiejś pracowni. W pomieszczeniu pełno było półek zajętych przez puste słoje, jakieś dziwaczne, nieokreślone przyrządy i stare szmaty, czy też ubrania. Drzwi prowadziły do podobnego pomieszczenia, tyle, że kilkakrotnie większego. Kastalia starała się iść bezgłośnie, lecz jej długa, mokra na brzegu suknia, szurała po nierównej posadzce, co wydawało się w panującej tu ciszy straszliwym hałasem.
Dziewczyna obeszła jeszcze kilka podobnych pomieszczeń. Różniły się tylko ilością gromadzonych w nich przedmiotów. Pojawiły się nawet książki, grube i zakurzone. No i tajemnicze stoły, całe umazane zakrzepłą krwią. Kastalia i tak już przestraszona skuliła się jeszcze bardziej.
Doszła do wniosku, że owe "lochy" muszą ciągnąć się pod całą twierdzą, wtedy, gdy trafiła do laboratorium. Kastalii na myśl przychodziło jednak inne, makabryczne słowo, opisujące zawartość ciemnego pomieszczenia: spiżarnia.
Laboratorium, tak jak poprzednie komnaty, pełne było półek zastawionych słojami, tyle, że te tutaj nie były puste. Wypełniał je płyn, w którym pływały najrozmaitsze części ludzkich ciał. Dziewczyna odskoczyła widząc gałki oczne, całe dłonie i stopy, a także różne organy wewnętrzne, zamknięte w szklanych naczyniach. Zasłoniła usta dłonią, by powstrzymać wymioty.
Przerażona, straciła orientację i zaczęła uciekać na oślep. Wpadła na jedną z półek, z której zleciało kilka słoików. Widząc leżącą na podłodze nieokreśloną część ludzkiego ciała, zdążyła zastanowić się tylko, czy nie należy ona przypadkiem do jej ojca, gdy wreszcie dotarła do drzwi.
Były zamknięte. Nie przypominała sobie, żeby je zamykała. Szarpnęła klamką i otworzyła je. Makabryczny widok sprawił, że wydała cichy okrzyk, a pochodnia wypadła jej z dłoni i potoczyła się po posadzce, oświetlając przerażającą scenę.
Pomieszczenie było długie, a w obu ścianach wydrążono kilkadziesiąt podłużnych, szerokich wnęk, zakończonych półkoliście. W każdej był martwy człowiek.
Kastalia nie zastanawiała się, w jaki sposób ciała utrzymują się w pozycji pionowej. Nie zauważyła także żadnych oznak rozkładu, nie czuła odoru śmierci. Nic. Odwróciła się i padła na kolana, wymiotując.
Długo klęczała na posadzce, zgięta w pół, drżąc z przerażenia i zimna. Łzy spływały po jej twarzy. Modliła się do bogów o to, by zabrali ją z tego grobowca, lecz nie mogła się skupić - w jej głowie szamotała się tylko jedna myśl: jej ojciec się nie mylił.
W końcu z trudem podniosła się na nogi zaczęła na oślep szukać właściwych drzwi. Nie odważyła się wrócić po pochodnię, więc szła po omacku, trzymając się półek. Stąpnęła na rozbite szkło i skrzywiła się z bólu, lecz mimo to dziękowała opatrzności za to, że to tylko fragment słoja, a nie jego zawartość.
W pewnej chwili natrafiła na drzwi. Uchyliła je lekko, zanim jeszcze zadziałał zdrowy rozsądek. To także nie były drzwi, którymi tu przybyła. W środku panowała jasność, można było usłyszeć także ciche głosy.
Kastalia padła na kolana, zbyt przerażona, by uciekać. Schowała się za potężnym, bibliotecznym regałem i skulona ze strachu zastanawiała się, jak to możliwe, że przebywający tu ludzie nie usłyszeli huku rozbijanego szkła.
Pomieszczenie nie było oświetlane pochodniami, ale jakimś innym, bladobłękitnym światłem, niewiadomego pochodzenia. Dziewczyna wyjrzała nieco ze swej kryjówki, po czym podpełzła nieco bliżej środka sali, chowając się za dużą skrzynią.
Pośrodku stał olbrzymi stół, na którym ktoś leżał. Kastalia nie zdziwiłaby się za bardzo, gdyby się okazało, że ten ktoś nie żyje już od dłuższego czasu. Wokół stołu wyrysowano kredą i jakimś proszkiem kręgi i różne niewielkie symbole. Kastalia przełknęła ślinę, gdy ciarki przeszły jej po plecach.
Przy stole stało dwóch mężczyzn. Dziewczyna poznała arcymaga. Stali po przeciwnych stronach stołu i trzymali się za ręce nad ciałem nieboszczyka. Intonowali coś szeptem. Obaj mieli zamknięte oczy, które otworzyli, gdy ich glos przybrał znacząco na sile. Wówczas puścili swoje dłonie i szybko wybiegli poza kręgi wyrysowane na posadzce.
Kastalia patrzyła z przerażeniem, jak leżący na stole mężczyzna powoli siada i otwiera oczy. Czyżby się myliła? Czyżby on jednak żył?
- Czego żądasz, panie? Dlaczego przywołałeś mnie z odmętów? Czuję krew - powiedział. Dziewczyna nie dostrzegła, by jego pierś uniosła się choć odrobinę. Mężczyzna był trupioblady, a jego włosy i ubranie były mokre.
- Mam do ciebie pytanie, lecz najpierw muszę załatwić inną sprawę - stwierdził arcymag. - Tobą zajmie się mój pomocnik...
- Czuję krew! Ciepłą, czerwoną...! - wodził niespokojnym, szalonym wzrokiem po całej komnacie i na przemian otwierał i zamykał usta.
- Tak przyjacielu. Ja też ją czuję - mruknął arcymag i obaj spojrzeli w stronę ukrytej za skrzynią Kastalii. Dziewczyna trzęsąc się ze strachu, schowała pokrwawione stopy w fałdy sukni. Arcymag podszedł powoli w jej kierunku. - Załatwię tę sprawę i wracam. Czekaj tu.
- Tak, panie. Czuję krew.
Mag podszedł do skrzyni i jednym ruchem silnego ramienia postawił Kastalię na nogi. Jego oczy parzyły twardo, mimo iż uśmiechał się przyjaźnie. Popchnął ją lekko w kierunku wyjścia i sam ruszył za nią.
- Mój ojciec miał rację. Miał rację! Ty... wy...!
- Uspokój się, dziecko - szepnął arcymag i zatrzymał ją w ciemności, wśród słojów. Kastalia wiedziała, choć wydawało się to niedorzeczne, że celowo nie rozpalił światła, żeby jej więcej nie straszyć. - Oni pomagają nam zrozumieć pewne sprawy - powiedział.
- Sprawy?! Są martwi! Powinni być pochowani, a nie przechowywani w... w...!
- Oni nie są martwi - szepnął łagodnie. - Utrzymuję ich na granicy. Nie są także, tak do końca żywi. Wykorzystuję ich siłę życiową do eksperymentów. Ponadto mogę ich przywołać, a tam gdzie się teraz znajdują widzą więcej. Znają odpowiedzi.
- To oni... - Kastalia trzęsła się ze strachu i zimna. Mag zarzucił jej na ramiona swój płaszcz. - Oni... w jeziorze?
Delikatnie kiwnął głową.
- Ale Charon mówiła...
- Ona lubi dramatyzować. Nie są martwi, więc jezioro też nie zasłużyło na taką nazwę. Przewoźniczka pewnie powiedziała ci, że "Styks" znaczy "umarły"? - dziewczyna przytaknęła. - Widzisz, "Styks" to nazwa własna. Nie tłumaczy się.
Kastalia wpatrywała się w niego, jak w szaleńca.
- Ale dlaczego to robisz? Dlaczego robisz to... ludziom?!
- Widzisz... - powiedział spokojnie. - Mam wszystko, począwszy od ogromnej magicznej mocy, przez pieniądze i władzę, urodę i dzieła sztuki, aż na szacunku i miłości kończąc. Więc czego mi więcej trzeba, jak myślisz?
Dziewczyna pokręciła głową.
- Potrzebuję czasu, by cieszyć się tym, co mam. Potrzebuję życia. Poszukuję nieśmiertelności. Prowadzę badania. A do tego potrzebuję ich. Przeprowadziłem już pewne eksperymenty, całkiem nawet udane... Choć wystąpiły małe skutki uboczne, dlatego wciąż poszukuję odpowiedzi.
Kastalii płynęły po twarzy łzy. Zakrwawione stoły, komnata pełna nieumarłych, którzy snują się pod powierzchnią jeziora. To za to zginął jej ojciec? A może był jedną z tych białych mar, spragnionych życia, a wieczorami arcymag wypytywał go o sprawy związane ze sposobem działania świata?
- Ale... t-to jest przecież... n-nielegalne! - szepnęła rozgorączkowana, choć ten argument nie znaczył przecież nic. - Łamiesz prawa natury! Jesteś potworem! Zabiłeś niewinnych ludzi, ż-żeby osiągnąć swój szalony cel!
Mag uśmiechnął się blado.
- Każde wielkie odkrycie wymaga ofiar.
Kastalia otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nie znalazła odpowiednich słów. Nagle ogarnęła ja panika.
- Czemu mówisz mi to wszystko? Co teraz ze mną zrobisz?
Mag zastanawiał się chwilę.
- Dołączysz niestety, do gromady mych pomocników...
- Nie! - dziewczyna cofnęła się kilka kroków i znów nadepnęła na szklany odłamek. Syknęła.
Arcymag kucnął, uniósł jej spódnicę i delikatnie chwycił za kostkę. Podniósł nieco wyżej jej stopę i przesunął nad nią dłonią. Skaleczenia zniknęły. Kastalia patrzyła na niego tak, jakby nagle wyrosła mu druga głowa. Kim był ten człowiek? Dlaczego się tak zachowywał? Chwilę wcześniej była gotowa zabić go własnymi rękami, a teraz...
W dziewczynę wstąpiła nadzieja. Wysunęła stopę z jego dłoni.
- Obiecałeś, że pozwolisz mi odejść, kiedy będę chciała. Przyrzekłeś!
Arcymag spojrzał na nią z dołu i uśmiechnął się kwaśno.
- Ta wasza kobieca ciekawość! Dlaczego musiałaś tu przyjść? Mogłaś odpłynąć do domu... Ale masz rację, obiecałem. Idź. Jesteś wolna.
Kastalia zdziwiła się, że tak łatwo jej poszło.
- Na pewno? Nie próbujesz mnie oszukać? - spytała podejrzliwie.
- Gdybym chciał cię zabić, już byłabyś w mojej mocy.
- Ale... miałam nie ufać nikomu...
Mag skrzywił się nieznacznie.
- Więc tu stój i się zastanawiaj. Ja wracam, bo mam jeszcze dużo pracy - wstał, odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi, gdzie czekało jego zajęcie.
Kastalia stała przez chwilę jak sparaliżowana, nie wiedząc, co ma myśleć. W końcu zebrała się w sobie, odnalazła właściwe drzwi i ruszyła biegiem, przez plątaninę sal i komnat. Wbiegła po schodach do tunelu, a później do groty. Obeszła występ i znalazła się nad jeziorem. Łódź już czekała, razem z przewoźnikiem, lecz Kastalia nie miała zamiaru ufać temu podstępnemu arcymagowi. Znała jego sekret, więc nie sądziła, by teraz dał jej spokój.
Wróciła do twierdzy i poprosiła pierwszego napotkanego chłopca na posyłki, by zaprowadził ją do głównej bramy.
Opuściła zamek, nawet nie żegnając się z Ceberem. W mokrej i podartej sukni, bez butów, biegła po brukowanej drodze, prowadzącej nad jezioro. Zimny deszcz przypomniał jej o tym, że nadal miała na sobie płaszcz arcymaga, więc ze złością cisnęła go w krzaki.
Gdy, trzęsąc się z zimna dotarła na brzeg, Charon siedziała zamyślona na brzegu.
- Szybko wracasz - powiedziała wyraźnie zmartwiona. Jej twarz w świetle latarni wydawała się dziwnie blada i obca. - Już załatwiłaś swoje sprawy?
Kastalia pokiwała głową. Chciała wsiąść do łodzi, ale przewoźniczka powstrzymała ją gestem. Weszła po kolana do wody i wskazała na jezioro.
- Spójrz na księżyc. Zabawne, że niebo jest zachmurzone.
Kastalia popatrzyła na toń jeziora. Ujrzała światło księżyca odbite w wodzie. Prócz niego, dostrzegła także obraz łodzi, jasną plamę latarni Charon i ciemną jej ciała. Nie wiedząc czemu, zaczęła się niepokoić.
- Jesteś pewna, że chcesz płynąć? - spytała Charon.
Dziewczyna, trzęsąc się z zimna pokiwała głową.
- Na pewno? - szept przewodniczki stał się natarczywy.
- Tak! - krzyknęła w końcu zdezorientowana Kastalia. Było jej zimno, jej ubranie było przemoczone i właśnie przed chwilą uciekła szalonemu magowi. Gry tej kobiety zaczęły ją drażnić.
Charon z ponurą miną uczyniła zapraszający gest i Kastalia wsiadła do łodzi. Przewoźniczka chwyciła za wiosła i łódź ruszyła. Popłynęła kawałek w stronę brzegu, a potem delikatnie skręciła.
- C-co robisz? - spytała Kastalia, szczękając zębami.
Charon westchnęła głośno.
- Mówiłam. Ostrzegałam. Prosiłam. A ty nic. Moje rady puściłaś mimo uszu. Popełniłaś poważny błąd - szepnęła w odpowiedzi na pytające spojrzenie dziewczyny. - I mówiłam ci, żebyś nie ufała nikomu. Także mnie. Ty jednak postawiłaś na swoim.
- Ale...
- Trzeba było płynąć łodzią, którą zapewnił ci arcymag.
- Sama mówiłaś, żebym nie ufała nikomu! - krzyknęła Kastalia ze złością. Miała już dosyć tych wszystkich tajemnic i dziwnego zachowania. - Skąd miałam wiedzieć... Powiedział mi o wszystkim! Nie myślałam, że mnie wypuści. Przecież stanowię dla niego zagrożenie...- zrezygnowana opadła na ławkę.
- Ty? Zagrożenie? - Charon zaśmiała się drwiąco. - Myślisz, ze ktoś by ci uwierzył, gdybyś powiedziała, co wiesz? Skończyłabyś wtedy jak twój ojciec! - Kastalia ukryła twarz w dłoniach. - Arcymag jest przynajmniej żywy - mruknęła cicho przewoźniczka. - A ja na twoim miejscu wierzyłabym bardziej żywemu, niż umarłemu.
Kastalia drgnęła i uniosła głowę.
Odbicie.
- To na tobie przeprowadzał... eksperymenty? - głos dziewczyny drżał.
- Też. Jednak to nie ja jestem najbardziej udanym. Cebera przynajmniej nie musiał przy tym zabijać - znowu się uśmiechnęła.
- Zabijać...? - Kastalia zbladła.
- A jaka jest twoim zdaniem najlepsza metoda, by przekonać się, że ktoś jest nieśmiertelny? - Kastalia wpatrywała się w nią szeroko rozwartymi oczami. - Nie żyję już od dwóch lat. Tyle, że... - skrzywiła się. - Moja egzystencja zależy od siły życiowej... tych, uwięzionych. Gdyby ich zabrakło...
Kastalia wpatrywała się w przewoźniczkę. Dopiero teraz dostrzegła, że kobieta nie oddycha...
Pomyślała o ucieczce. Jej jedynym ratunkiem był skok do wody, lecz do brzegu było za daleko. Ponadto, wody jeziora, mimo iż odarte już ze swej tajemnicy, nadal budziły w niej strach i niechęć.
- Co ze mną zrobisz? Gdzie mnie zawieziesz? - spytała w końcu cicho, gdyż straciła już całą nadzieję.
Charon wskazała podbródkiem na jezioro, nie mówiąc ani słowa. Ale też żaden komentarz nie był już dziewczynie potrzebny. Kastalia spojrzała na zbliżającą się ku nim wyspę i otarła łzy z policzka.
Autor: Arkana
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.