Dzień był słoneczny. Ludność Ab'Dendriel zdawała się być bardzo zajęta swoimi sprawami. Wielu kupców oferowało przed depo swoje towary, gdy nagle pewna kobieta obwieściła nam, że oto niedaleko Kazzordon grasuje kilka smoków, które stanowią niebezpieczeństwo dla kupców podróżujących wąwozem dzielącym północ od południa.
Zdecydowaliśmy się wyruszyć na tę niebezpieczną wyprawę, aby ukrócić o głowę kilka smoków-oczywiście za darmo. Wraz z moimi braćmi poczęliśmy przygotowywać się do wyprawy. Zakupiliśmy wiele plecaków wypełnionych magicznymi runami. Dzoshu - paladyn, najstarszy z nas wziął swoją najlepszą, samopowtarzalną kuszę, oraz ponad pięćset bełtów, które schował w plecaku. Mój drugi brat Bettin, mag, wziął na tę wyprawę wiele plecaków potężnych magicznych ofensywnych run, tak oto i ja uczyniłem. Brakowało nam tylko wytrwałego w walce rycerza. Nie mieliśmy problemu ze znalezieniem takowego. Olko, potężny wojownik z naszej gildii - Lords of Valinor przyłączył się do nas.
Tak oto w czwórkę ruszyliśmy na spotkanie śmiertelnie niebezpiecznym bestiom. Po drodze omawialiśmy wiele istotnych czynników dotyczących wyprawy. Strategia była prosta. Olko ruszy pierwszy, aby zwabiać na siebie stwory i dzięki swoim wysokim umiejętnościom blokować smoki. Dzoshu miał za zadanie ranić bestie z najlepszej dla niego odległości, czyli z kilkunastu metrów.
Ja z Bettinem mieliśmy za zadanie ranić smoki za pomocą magii. W drodze do Kazzordon spotkaliśmy jeszcze dwóch członków Lords of Valinor. Po chwili ustaliliśmy, że bezpieczniej będzie, jeżeli poślemy po jeszcze kilku członków gildii.
Po kilku godzinach dołączyło do naszej drużyny jeszcze kilku paladynów, rycerzy i sam przywódca naszej gildii- Minimaxus. W takiej grupie śmiało ruszyliśmy, aby stawić czoła przeznaczeniu. Byliśmy w połowie drogi, gdy naszym oczom ukazał się znany na całą Danubię łotr imieniem Mosehiru. Ten oto łotr nie jeden raz dał się nam we znaki. Usłuchawszy lidera, przy nadarzającej się okazji zaatakowaliśmy. Walka nie trwała długo, gdyż nasza liczba była imponująca. Śmierć naszych poległych członków została pomszczona.
Po rozdzieleniu łupu ruszyliśmy dalej, aby wykonać zadanie. Droga między kanionem byłą kręta i niewygodna w przemierzaniu. Kiedy kamienistą drogę mieliśmy za sobą wszyscy usłyszeliśmy smoczy ryk. Bez namysłu ruszyliśmy w stronę, z którego dochodził. Mijając kolczaste krzewy, ujrzeliśmy potężna posturę smoka. Bestia nie stała biernie, tylko ruszyła na nas ziejąc przed siebie ogniem. Rozproszyliśmy się, aby zdezorientować smoka. Nasi rycerze raz po raz wbijali swoje ostrza w golenie smoka. Olko przyjął ciężar blokowania potwora na siebie, a asekurowali go Robik wraz z Garingiem. Wraz z Bettinem, Phearnunem i kilkoma innymi magami z gildii rzucaliśmy czary ofensywne w stronę bestii. Dzoshu dowodzący paladynami przebijali szyję bestii swoimi śmiertelnymi bełtami, zaś nasz przywódca-druid Minimaxus począł rzucać zaklęcia leczące, gdy tylko któryś wojownik został ciężko zraniony.
- Od lewej, nadchodzi drugi! - krzyczał z całych sił Orfeusz.
Faktycznie, z przeciwnej strony nadszedł drugi z tych potężnych gadów. Podzieliliśmy się więc na dwie grupy. Kaxono, nasz potężny czarodziej, został ciężko raniony łapą przez nadchodzącego smoka, lecz szybka inkantacja zaklęcia leczniczego Minimaxusa poprawiła prawie natychmiast jego stan. Największe niebezpieczeństwo było przed nami. Kiedy pierwszy zdawał się mieć wcale dobrze, z północy doszedł nas ryk smoczego lorda. W oczach towarzyszy ujrzałem strach. Nie byliśmy przygotowani na zmasowany atak potworów.
- Nadchodzi pomoc! - krzyknął z całych sił Dzoshu.
- Nareszcie! - wrzasnął uszczęśliwiony tym faktem Robik.
- Cofnąć się, uformować szereg, ruszymy wszyscy razem! - wydał rozkaz Minimaxus, a reszta wykonała rozkaz bez najmniejszego oporu.
Jak burza trójka wyśmienitych paladynów wpadła na pole bitwy. Madzia, Logest, Freond oraz Duncan Avery - rycerz przybyli tu, aby nam pomóc. Ruszyliśmy wszyscy razem. Po chwili walki padł pierwszy smok, ten który przywitał nas pierwszy. Nie czekając ani chwili zobaczyłem jak moi towarzysze ruszyli na następnego smoka. Bestie nie miały szans. Zaraz potem padł smok kolejny. Ostatni, smoczy lord uciekł w głąb jaskini. Bez namysłu ruszyliśmy za nim, rycerze z przodu, następnie nasz przywódca, a po nim paladyni wraz z magami. Nie trzeba nam było pochodni, sale smoka rozświetlała płonąca ziemia, która niemiłosiernie wszystkich nas paliła.
- Do ataku!!! - wrzasnął Olko.
Pokrzepiając się głośnym okrzykiem ruszyliśmy na bestie. Wysoka temperatura sprawiła, iż omdlałem upadając bezwładnie na ziemię. Smok zauważył to i natychmiast chciał to wykorzystać. Otworzywszy powieki zobaczyłem jego łapę zanoszącą się na mnie. W ostatniej chwili zostałem podniesiony i popchnięty przez mego brata- Dzosha. Wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Pomagał mi już wiele razy, lecz za tę pomoc obiecałem mu nawet później, że przeto zarzekam się nigdy już go nie denerwować, co jak się domyślacie powiedziałem z przymrużonym okiem. Po kilku minutach nieustannej walki, ostatni smok legł na ziemię. Wszyscy ochłonęli z ulgą, a reszta poczęła plądrować jaskinie w poszukiwaniu skarbów, by je później podzielić równo między wszystkimi uczestnikami wyprawy. Minimaxus do spółki z Kaxono rozdzielili racje żywnościowe ze smoka- nie macie pojęcia jak smocze mięso jest syte!
Zmęczeni powróciliśmy do miasta Carlin witani brawami. Bez zapasów amunicji i run byliśmy bezbronni. Ten fakt wykorzystali pobratymcy Mosehiru. Potężny mag Romi, z niemniej potężnym rycerzem imieniem Damie wykorzystując naszą niemoc zaczęli atakować Madzię, naszą gildyjną piękność. Po kilku wymianach ciosów, sprawa zwróciła się ku kompromisowi, gdyż napastnicy zrezygnowali z dalszej walki widząc stawiany przez nas opór.
Długi czas zszedł nam na rozmowach o wydarzeniach mających miejsce dnia dzisiejszego. Po kilku godzinach członkowie gildii porozchodzili się na wszystkie strony, aby zwalczać zło, które panoszy się po Danubii. Wraz z moimi braćmi dopiliśmy krasnoludzkie piwo, które kupiliśmy za złoto przypadające nam ze smoczego łupu, po czym także rozeszliśmy się w różne strony, rzucając sobie na koniec serdeczne uśmiechy...
* Opowiadanie oczywiście zostało przeze mnie wymyślone, lecz jest tu zawartych kilka faktów, które miały miejsce naprawdę.
Z dedykacją dla obecnych, jak i byłych członków LoV oraz dla Dzosha i Mańka za wsparcie i pomoc, jaką od nich dostaje, i których darzę wielką przyjaźnią.
Zawsze Wasz Rampah/Aesu/Vego/Solaufein.. ^.-
PS: Txt na czasie nie jest, ale dopiero teraz pomimo jego jakości postanowiłem ukazać w TC.
Autor: Soulfein
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.