Cień świtu
Trwała kolejna, długa noc. Zima ustępowała przedwiośniu, słoneczne promienie stapiały śniegi i ukazywały bród jaki się pod nimi osadził. Wszędzie było błoto, a szczególnie tu, na starym, rzadko odwiedzanym cmentarzu. Upiorne drzewa stały niewzruszone pomimo wiatru i przejmującego jeszcze zimna. Grobowa cisza była przygnębiająca i ciążyła tak, jakby miała zaraz zwalić się z nieba. Tym razem nikt nie odważył się odwiedzić tych terenów. Nawet stary grabarz - Tomasz, nie przechadzał się zniszczonymi ścieżynami ani za dnia, ani po zmroku.
Stała samotnie nad starym grobem. Jej twarz była blada, a księżyc, który podróżował po bezchmurnym niebie pogłębiał tą biel. Ubrana była w czarną suknię, która ciągnęła się za nią po ziemi. Szeroki dekolt pozwalał dojrzeć fragment kształtnych piersi. Błękitne, tajemnicze oczy zdradzały zmęczenie. Pełne, rubinowe usta sprawiały wrażenie wykrzywionych w grymasie bólu.. Policzek znaczyła szkarłatna smuga, po której spływała krwawa łza.
- Tyle lat, tyle bólu, ukochany - szeptała w stronę grobu, który znajdował się przed nią. - A jednak nie możemy się spotkać, nie możemy połączyć w wiecznym szczęściu. Ty czekasz, czekasz na mnie, podczas gdy ja - potępiona, po koniec świata będę stąpać po ziemi w nieśmiertelnym, pięknym i wypalonym wewnętrznie ciele.
Była Dzieckiem Nocy - wampirem, a jej imię wiecznie pędziło ponad grobową metropolią wraz z tchnieniem wiatru. "Natasha", śpiewały drzewa i szeptały głazy. Trwała przy grobie swej miłości już cztery stulecia. Nie oczekiwała zbawienia, ani nie próbowała własnoręcznie przenieść się do wieczności. To zostało stracone.
- Kochałam i kocham. Ten ból jest najgorszy, wiesz? Sama myśl, że nigdy ciebie nie ujrzę - szeptała, wspominając nieco rozmazany w pamięci wygląd mężczyzny. - Nieraz zadawałam sobie pytania, dlaczego to nas spotkało. Odpowiedź zna tylko ten, u którego jesteś. Wiem, że On istnieje. I czeka. To próba, prawda? Pieprzona próba!
Krzyk uniósł się ponad głuchą ciszę. Trwała i czekała. Na co? Sama nie była do końca pewna. Czuła, iż nadejdzie znak i będzie musiała ruszyć w drogę. Ku czemu? Zbawieniu? Miała nadzieję. Mogła mieć tysiące kochanków, bowiem wampirze moce, jakie posiadła przez te wszystkie lata pozwalały jej znakomicie władać kruchą, ludzką psychiką. Krótkie chwile rozkoszy mogły tylko powiększyć cierpienia, rozszarpanego przez los serca.
Nagłe ssanie w żołądku rozeźliło ją. Nie chciała polować. Nie piła ludzkiej krwi, bowiem pragnęła oszczędzić swojego losu innym. Bezdomne kundle, koty i inne zwierzęta też miały prawo życia.
- Dziś się nie napijesz, Bestio - syknęła.
Jakby w odpowiedzi chwilowo zamgliło się przed jej oczyma, lecz po chwili opanowała swoje ciało. Pożywiała się wtedy, kiedy musiała. Nie czerpała z tego przyjemności, jak inne Dzieci Nocy. Dziś mogła spokojnie przeciwstawić się swojej drugiej połowie, która została przebudzona podczas transformacji.
Po krótkiej walce ze samą sobą ponownie wpadła w żałobny trans. Z jej oczu spływały pojedyncze szkarłatne łzy. Paliły skórę i szarpały oczy, lecz nie potrafiła ich powstrzymać. Znaczyły one takie linie, jakimi poprzecinane zostało martwe serce. To samo, które wieki temu przepełniało szczęście, radość i euforia.
- Bezpowrotnie stracone - szepnęła do grobu. - Chciałam się zabić. Wbić kołka nie miałam siły, światła słonecznego unikam jak ognia, zaś wody święconej nigdzie tu nie ma, a nie chcę cię opuścić. Nie potrafię zostawić jedynego miejsca, które łączy mnie z tobą. Twój grób, miejsce wiecznego spoczynku jest teraz mym domem. Póki nie zniknie z powierzchni ziemi, nie ruszę się stąd - łkała.
Przeżegnała się, pomimo że z trudem układała dłońmi znak krzyża. Odwróciła się od grobu i rzuciła okiem na cmentarz. Był stary, bardzo stary. Przyroda wdzierała się na ukamienowane połacie terenu. Dzikie winorośle dawno obrosły zardzewiałe bramy. Brukowane chodniki były wybrakowane i zniszczone. Ławki dawno zostały skradzione przez chuliganów, którzy niekiedy zapuszczali się w te okolice. Wielkie, marmurowe posągi, niczym przedwieczni tytani strzegły nielicznych miejsc, w których stały.
Czuła otaczającą pustkę, wiedziała jednak, że nie była sama. Gdzieś w fałdach peleryny nocy opłakiwała swe życie druga istota. Natasha kilkukrotnie omijała kontaktu z nią, choć zdawała sobie sprawę, iż wymiana zdań jest ostatecznie nieunikniona. Nie dziś. Ta noc miała niewyjaśnione, szczególne znaczenie,
Alabastrowa twarz wampirzycy silnie kontrastowała z okalającą ją ciemnością. Hebanowe włosy do połowy pleców jeszcze bardziej zaznaczały tą różnicę. Spojrzała na księżyc.
- Pełnia - szepnęła do siebie.
Dzisiejszej nocy powinna się zaszyć w opuszczonym domku, usytuowanym tuż przy cmentarzu.
- Strach, nawet dla nieżywego, bywa zabójczy - mruknęła pod nosem.
Zimny dreszcz przeszedł po jej plecach. Sama myśl o tym, iż dzisiaj mogła spotkać likanina w pełni swych brutalnych mocy, przerażała. Wizja wyssania duszy i zamiana jej w kolejny kłębek niewyraźnych myśli oraz wspomnień, które z czasem wybieleją, znikną w zbiorowej świadomości gniazda, podsycała zdenerwowanie. Martwe ciało mogła pozwolić rozszarpać. Duszy już nie.
Ukryta gdzieś między nagrobkami wrona wzleciała stapiając się z ciemnym niebem. Szaleńczy skrzek przez chwilę wibrował wszędzie wokół.
- Znowu chcesz rozmawiać, naznaczona? - spytała wyczuwając obcą obecność.
- Nazywam się Lyie, nie naznaczona - usłyszała zimną odpowiedź.
Odwróciła się do rozmówczyni. Przed nią stała dziewczyna, która podczas transformacji mogła mieć co najwyżej osiemnaście lat. Ciemna karnacja niewiele pomagała ukryć bladość twarzy, z którą mocno kontrastowała para oczu koloru węgla i takież same włosy opadające na ramiona. Nosiła czarny, dobrze dopasowany strój z cienkiej skóry. U pasa miała krótką pochewkę z wetkniętym weń srebrnym sztyletem. Usta wykrzywiała w lekkim, nieco kpiarskim uśmieszku. W umyśle zaś widniał znak klanu, którego nie znała.
- Jak zwał, tak zwał - stwierdziła.
- Czemu nie dasz mi spokoju? - syknęła Natasha.
- Bo widzę, że cierpisz tak samo jak ja.
- Cierpisz? Jakoś nie widać.
Jej rozum został zaatakowany przez lawinę uczuć i obcych wspomnień. Jedna szkarłatna łza spływająca na twarz martwego ukochanego, który został zabity przez... nią. Przez Natalię, nie! Przez Lyie! Widziała walkę i kolejną śmierć. Bliskiej osoby, ale zarazem odległej. Nazywali go Strażnikiem. I ksiądz. Przyjazny, lecz trzymający się na dystans. Sny, koszmary, krwawe wizje. Dziwne szepty. Słowa. Dziecko. Dziewicza krew rozlana na pościeli. Zemsta w łonie...
- Nie! - krzyknęła Natasha - Dość! Przestań!
Wizje zniknęły momentalnie. Tak szybko, jak się pojawiły.
- Jesteś dopiero trzy miesiące po transformacji
- Zgadza się - potwierdziła Lyie, przysiadając na jednym z nagrobków.
- Masz wielką siłę - mruknęła.
Nie otrzymała odpowiedzi.
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Jesteś naznaczona, przynależysz do klanu.
- Przynależę jedynie w umysłach jego członków.
- Co masz na myśli?
- Nie chciałam egzystować na granicy życia i śmierci, w wiecznym żywocie mroku. Wcześniej jednak nim odejdę, nim połączę się z tym, którego straciłam muszę dokonać zemsty.
- Czy to najlepsze wyjście?
- Jedyne, dzięki któremu doznam ukojenia.
- A więc istniejesz tylko po to, by unicestwić? Cóż za ironia. - zakpiła Natasha, która zaczęła czuć sympatię do rozmówczyni.
- Jeżeli nawet, doprowadzę do końca to co się rozpoczęło. Razel musi ponieść karę, czy z mojej ręki, likan czy Arramów.
- Razel z klanu Arramów?
- Już nie - odpowiedziała Lyie.
- Jak to?
- Został wypędzony. Postanowił utworzyć swój dom, stworzyć własne dzieci i pogrążyć świat w morzu krwi, nie tylko ludzkiej. Jego szaleństwo już zaczyna zbierać żniwo.
- Ten Który Stąpa Ścieżkami Ognia - szepnęła Natasha, bardziej do siebie niż do rozmówczyni.
- Co powiedziałaś?
- Wampiry to lud pradawny, mają własne wierzenia. Przepowiednia Świtu Zmroku zaczyna się spełniać.
- Jaka przepowiednia?
- Nie mogę ci nic powiedzieć. Wiedziałam, że rozmowa z tobą będzie dla mnie wyzwaniem.
- Dlaczego? O co ci chodzi?
- Znikaj, chcę pobyć sama. Jeśli trzeba to wypędzę cię siłą - syknęła.
- A to bardzo ciekawe - zakpiła Lyie, lecz odwróciła się na pięcie i zaraz potem zniknęła z oczu, gdzieś w mrokach grobowej metropolii.
Przypomniała sobie dzień po przebudzeniu, po transformacji, która zmieniła ją w to parszywe stworzenie. Była przypadkową ofiarą, Dzieci Nocy chciały pozbyć się tego, którego darzyła najgłębszym uczuciem. To ostatnie udało im się nad wyraz dobrze, był zbyt niebezpieczny dla nich. Ona znalazła się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Po wkroczeniu w Mrok zaopiekowali się nią, jakby żyła wśród nich od urodzenia.
Pamiętała ten wieczór, kiedy członkini starszyzny klanowej wpadła w trans. Słowa przepowiedni zostały wypowiedziane. Czasy mroku i ciągłej walki miały nadejść. Wedle wizji krew spływała rzekami, ciała powstawały do nowego życia. Część ofiar w poświacie Srebrnego Boga miała zmieniać się w brutalnych bojowników, walczących o sprawy zbiorowości. To byłaby tragedia. Ciągła walka między dwoma najstarszymi nacjami świata, w bezkresnej nocnej batalii. Powstrzymać to wszystko mogła jedynie córa Kaina, boga wszystkich Dzieci Nocy.
- Czyżby Lyie była córą Boga Krwi? - spytała samą siebie.
Zaraz potem wykluczyła tą możliwość. Prochy Sereny zostały odnalezione. Mogła się zrodzić ponownie jedynie z niewyobrażalnego szaleństwa i krwi Kaina. Poza tym od niedawna kroczyła ścieżkami półżycia.
- Niemożliwe - szepnęła z przerażeniem.
Jeżeli jej rozmówczyni jest spokrewniona krwią z Kainem, to w jej łonie może właśnie rozwijać się kwintesencja całego zła i nienawiści, w otoczce piękna i niewinności.
- Jeżeli to dziecię się narodzi, po ziemi będzie kroczył najprawdziwszy Anioł Mroku. Ale tylko ono może powstrzymać Razela - mówiła do siebie cicho.
Nie wiedziała co robić. Z jednej strony musiała zasięgnąć rady tych, od których uciekła. Z drugiej poprzysięgła sobie, że nie opuści tego miejsca, póki grób ukochanego nie zniknie z powierzchni ziemi.
Z rozmyślań brutalnie wyciągnęła ją olbrzymia łapa, która owinęła się wokół szyi. Zaatakowała psychicznie umysł napastnika. Uścisk zelżał. Wykorzystała sytuację i wyrwała się. Uniknęła zmiażdżenia skacząc do przodu. Odwróciła się i szybkim ruchem dobyła swojego srebrnego sztyletu.
Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się przeciwnikowi. Wielki, wilczy pysk był wykrzywiony w gniewie. Całe, potężnie umięśnione ciało skrywało się pod warstwą gęstego, brunatnego futra. Żółte ślepia z czarnymi źrenicami patrzyły wprost na ofiarę. Stara blizna na lewej części twarzy świadczyła, że wilkołak jest doświadczony w walce.
Nim zdążyła ponownie zaatakować jego umysł rzucił się w jej stronę. Wycelował niedźwiedzią łapą w głowę wampirzycy, lecz ta zanurkowała i drasnęła sztyletem prawą nogę. Wstała szybko i odskoczyła na bok. Zatrzymała wdzierające się w jej umysł psychiczne macki przeciwnika i odskoczyła do tyłu, uciekając przed kolejnym potężnym uderzeniem. Zastosowała kontratak psychiczny, lecz została odparta. Wiedział co robi. Nie mogła wygrać z nim fizycznie, a jego umysł był potężną, niemal nienaruszalną twierdzą. Stworzyła więc własną barierę psychiczną i skupiła się na swym ciele.
Wilkołak ruszył ponownie do ataku, wznosząc swe olbrzymie ramiona do uderzenia. Skoncentrowała się i wypuściła Bestię z klatki duchowej. Z nadzwyczajną szybkością ominęła Wilcze Dziecię i skoczyła mu na barki. Owinąwszy się jedną ręką na szyi przeciwnika, wbiła mu sztylet głęboko w lewe ramię.
Oszalały z bólu stwór strząsnął ją potężnie i zaorał twarz pazurami. Wampirzyca przewróciła się na grób ukochanego, musiała jednak odczołgać się szybko na bok, by uniknąć zmiażdżenia. Przeciwnik wyskoczył wysoko w górę i spadł na miejsce wiecznego spoczynku. Marmurowa tablica i pokrywa zmieniły się w gruzowisko.
Natasha wpadła w furię, wstała szybko i doskoczyła do przeciwnika, który zachwiał się na chwilę. Słabość wilkołaka wykorzystała należycie i wbiła mu sztylet głęboko w plecy. Wyjąwszy go ponowiła atak i tak po trzykroć. Wielki stwór upadł na ziemię dysząc z trudem. Srebro działało na jego ciało niczym rak na człowieka, zmieniając krew w śmiertelną truciznę.
Spojrzała na grób ukochanego.
- Wszystko w gruzach - załkała.
Zaraz potem naszła ją niezbyt radosna myśl.
- To był znak - szepnęła.
Wilkołak żył, ale nie mogła się nim zająć i dokończyć dzieła. Ranne Wilcze Dziecię mogło zginąć tylko przez specjalny rytuał, który trwał zbyt długo by go odprawić, lub przez truciznę. Ta już teraz panoszyła się po ogromnym cielsku. Była pewna, że zdechnie. Musiała ruszać w drogę. Za horyzontem wstawało słońce. Pierwsze promienie zaczęły rozjaśniać nocny mrok.
- Żegnaj, ukochany. Myślę, że niedługo się spotkamy - powiedziała szeptem w kierunku zdruzgotanego grobu.
Zaczęła biec w milczeniu. Myśli i wspomnienia napływały do jej głowy falami, tak jakby budziła się z długoletniego snu. Wypuściła swą Bestię, którą od trzech stuleci trzymała na wodzy. Teraz będzie musiała się często pożywiać, coraz częściej. Jednak miała misję i nadzieję, że właśnie ona oraz wieczna miłość pomogą jej zostać przy człowieczeństwie.
Promienie świtu niczym potężne, białe cienie zaczęły oświetlać ponurą metropolię śmierci i zapomnienia. Goniły one ciemną postać, która niczym upiór uciekała, znacząc swoją ścieżkę nadziei szkarłatnymi łzami i kroplami krwi.
Autor: Zguba
|