"Opowiastka
wigilijna"
Dawno, dawno temu, w małym angielskim miasteczku żył biedny, stary człowiek. Trudnił się on cukiernictwem. Mieszkał wraz ze swym dużym, brązowym psem w maleńkim, podupadłym domku. Rzadko piekł na zlecenie, więc rzeźbił figurki z drewna i za grosze sprzedawał je dzieciom, czasem i dorosłym.
Był bardzo życzliwy i dobroduszny. Dzieci z miasteczka bardzo go kochały, bo zawsze podtykał im cukierki, a gdy go odwiedzały, częstował je gorącą herbatą i chlebem z masłem, mimo że następnego dnia przeważnie głodował (choć tego, naturalnie, dzieci już nie wiedziały).
Zwierzętom także sypał okruszki oraz orzechy i wystawiał wodę w garnuszku. Zawsze, gdy to czynił, gwizdał cicho, w umówiony sposób, a natychmiast pojawiały się zwierzaki; wiewiórki, króliki, zajączki oraz wiele innych mieszkańców lasu.
Nie zapominał również o ptakach. Przy oknie jego chałupy zawsze wisiał choćby najmniejszy kawałek słoniny, a wróble, gawrony, sikorki, gołębie i inne skrzydlate stworzonka przylatywały codziennie po swoje okruszki.
Ale choć cukiernik tak dobrze znał świat kochanych, ciepłych istotek, które karmiły się na jego parapecie, choć słyszał ich świergot, popiskiwanie i drapanie pazurkami, choć mówił do nich i one zdawały się go rozumieć, to jednak - nie wiedział, że to, czego słucha, naprawdę jest złożoną i prawdziwą mową, tylko niezrozumiałą dla ludzi. Nie wiedział, że na przykład to, co uważał za przekomażanki ptaków, naprawdę jest rozmową zaniepokojonych rodziców-wróbli, zmartwionych wybranką serca ich syna-sikorką. Albo że „kłótnia o jedzenie” wiewiórek jest tak naprawdę ogłoszeniem radosnej nowiny o nowym członku rodziny Orzeszkowych, czy że „zbiorowisko z powodu jedzenia” to ceremonia zaręczyn. Rozmawiał jednak z nimi, delikatnie namawiał do mniej hałaśliwego bycia i żartował.
Nasza opowieść zaczyna się mniej więcej w połowie grudnia, gdy na wystawach sklepików zaczęły się pojawiać stroiki świąteczne i wigilijne smakołyki. Biedny cukiernik brnął w rozpuszczającym się śniegu, a jego pies żwawo truchtał za nim. Szli właśnie do sklepiku na rogu pobliskiej ulicy, by dokupić trochę mąki oraz cukru, chociaż, jak stwierdził z westchnieniem cukiernik, wątpliwe jest, by w najbliższym czasie były mu potrzebne – od dawna już nie upiekł choćby babeczki. Miał teraz wydać ostatni niemal grosz. Bardzo smutny doszedł do sklepu, powiedział do psa:
- Azorku, usiądź tu i poczekaj na mnie. Chociaż wiesz, wejdź, ogrzejesz się nieco, bo nam niewiele opału zostało, a może jednak ktoś mi zleci jakiś wypiek.- I wszedł, przepuszczając psa.
- Dzieńńńńńdobry panu! Co pan taki smutny? Cieszmy się! Radujmy się! Nastał czas cudów! Wesołych Świąt! - zawołał na widok wchodzącego sklepikarz, zwany Rumianym Wesołkiem- Co panu spakować?
- Proszę 20 uncji cukru i ½ funta mąki.
* Funt, uncja-angielska jednostka wagi
-A nie lepiej po ½ i 1 funcie, dla lepszej wagi?
-Nie, nie, nie mogę, zwłaszcza, że ja i Azor musimy z czegoś żyć, nie tylko uzupełniać zapasy.
- Więc coś jeszcze?
- Tak, proszę pół bochenka chleba i kawałek mięsa...
- Prrrrrrosz bardzo, właśnie ważę.
Jednak gdy sklepikarz zważył towar i podał cenę, a cukiernik z westchnieniem westchnął „Akurat tyle mam”, Rumianemu Wesołkowi zrobiło się żal staruszka, zawołał więc:
-Ale wie pan co, nastał czas dobroci, więc drugie dostanie pan w prezencie!
-Nie-nie, nie mogę tak, w końcu...
-Ależ są Święta, to prezent wigilijny!
-Ale...
-Proszę bez protestów! Do widzenia i proszę pamiętać: nastał czas cudów!
-Dziękuję bardzo, bardzo, taki pan miły... Wesołych Świąt! Niech Bóg się panu odwdzięczy!- I wzruszony starzec odszedł, zostawiając zazwyczaj wesołego sklepikarza w zamyśleniu.
*
Gdy cukiernik doszedł do domu, i, przekręcając klucz w zamku, zadrżał z zimna, doszły go jakieś ciche piski i chroboty z jego domu. Gdy wszedł, zauważył myszy rozbiegające się do kątów. O dziwo, Azor nie warczał, tylko pomachał ogonem i przyjaźnie zaszczekał, jakby wołał coś za myszami. I, zdawałoby się w odpowiedzi, jedna z myszy pisnęła głośno. Cukiernik z zaciekawieniem spojrzał na psa i spytał:
-No co, masz jakieś sekretne kontakty z myszami? Dziwne, doprawdy... Ale to dobrze, bardzo dobrze, bo myszki to małe boże stworzonka i nie należy się ich bać, ani tym bardziej tępić ich. Ach, to mi coś przypomniało, czas na jedzenie dla naszych małych przyjaciół.-podszedł do okna i pokruszył „piętkę” chleba na parapet(koło szparki między podłogą a ścianą) i do miski psa. Gdy zagwizdał, myszki wyszły z dziur a ptaki przyleciały na parapet. Staruszek podszedł do kredensu, wyjął garść orzechów laskowych, zagwizdał w jeszcze inny sposób i zaczął karmić wiewiórki, które przybiegły do okna na wezwanie. Z uśmiechem na starczych wargach przyglądał się im przez chwilę, po czym westchnął i powiedział do Azora:
-Cóż, mój drogi, nie ma rady, muszę chociaż chwilę odpocząć. Ale cóż to?! Nie jest mi zimno, choć ogień nie rozpalony? Ach, faktycznie, przecież nie zdjąłem płaszcza! Trudno, muszę zużyć odrobinę drewna...
Rozpalił ogień, zdjął płaszcz i usiadł w fotelu przed kominkiem z westchnieniem ulgi. Wkrótce zasnął, kołysany trzaskiem szybko dogasającego ognia.
I nagle zaczęło się dziać coś dziwnego w jego domku. Azor przeciągnął się i powiedział:
- Droga wolna! Zasnął!
Z kątów zaczęły wychodzić myszy, i, podsadzone przez psa, otworzyły okno, wpuszczając do izby króliki, zające i wiewiórki. Starzec poruszył się, czując podmuch wiatru, ale gdy myszy szybko zamknęły z powrotem okno, mruknął tylko:
-Czyżby znowu jakaś dziura...?- i zasnął z powrotem.
Tymczasem myszy powchodziły do kredensu, ale nie po to, by wyjadać zapasy, ale wręcz przeciwnie, zaczęły chować podane im przez wiewiórki orzechy i zamarznięte jagody. Zwierzęta działały zgodnie, ustawiając się w „żywy łańcuch”, prowadzący aż z dziupli do kredensu. W tym czasie kilka pozostałych wiewiórek ścierało puszystymi ogonkami kurze, zające ustawiały naczynia, króliki wybiegały do lasu i wracały z chrustem. Azor okrył swego pana kocem, położył mu nogi na stołku, ustawił zakupione rano towary na półce, wreszcie wskazawszy wiewiórkom palenisko, wybiegł, by przytaszczyć większe gałęzie. Gdy wrócił i ułożył je obok kominka, wszystko było gotowe. Zwierzęta usiadły na chwilę razem odpoczywając, po czym pies podsadził jak przedtem myszy, te otworzyły okno, reszta zwierząt wyszła. Myszy zamknęły okno i wróciły do dziur, a Azor ułożył się obok swojego pana. W chwilę potem cukiernik się obudził. Nie wiedział on nic o tym, że zwierzęta co kilka dni sprzątają u niego. Był przekonany, że robi to gosposia, którą zatrudnił w czasach, gdy był bogatszy, a później „nie wypadało” mu jej zwolnić. Gosposia już na początku okropnie wykonywała swe obowiązki, Azor uznał, że tylko zawadza i bierze nie należące się jej pieniądze. Pewnego dnia, gdy cukiernika nie było, Azor napisał- tak jest, napisał- list, w którym cukiernik rzekomo zwalnia gosposię, przekazując jej ostatnią pensję. Gosposia się wyniosła, i od tego czasu zwierzęta sprzątały, a że cukiernik przysypiał o zwyczajowej porze, kiedy dawniej przychodziła gosposia, widział tylko tyle, że pensja znikała, a dom był wysprzątany. Spytacie, gdzie się podziewały pieniądze? Azor wkładał je z powrotem do garnka, gdzie zwykł je kłaść staruszek, i cukiernik ciągle się dziwił, że jeszcze coś mu zostało.
-Jak tu pięknie wysprzątane! Gosposia coraz lepiej sprząta. O, a co to? Ktoś puka? Puka, zaiste.
Podszedł do drzwi i je otworzył. Ze zdumieniem zobaczył herolda królewskiego! Wyjąkał do niego:
-Witam, panie. Co sprowadza królewskiego posłańca do mojego biednego domu? Zapraszam, czym chata bogata!
-Nie, bardzo dziękuję, ja tylko przynoszę poselstwo i zlecenie od Jego Królewskiej Mości.
- Z-zlecenie od Jego Królewskiej mości? Dla... mnie?
- Tak jest, w rzeczy samej, zlecenie na 10 tortów lukrowanych w królewskie lilie, na zaślubiny Jej Książęcej Mości, Księżniczki Helen, które się odbędą w Wigilię Bożego Narodzenia. Królowa, której najmłodszemu dziecku dałeś figurkę z drewna, przedstawiającą wiewiórkę, przesyła ci pozdrowienia, te oto pieniądze na zakup składników torów i małą premię.- Tu posłaniec uśmiechnął się do cukiernika, skłonił się i odszedł, zostawiając starca osłupionego. Stał jeszcze chwilę, powtarzając, jakby nie rozumiejąc, słowa: „Tort”, „książątko”, „zaślubiny”, „upiec”, „ja”, „Wigilia” i „premia”. Wreszcie roześmiał się na cały głos, ucałował psa, chwycił płaszcz i pobiegł do sklepu w kapciach. Wpadł doń i wrzasnął:
-Nastał czas cudów! I cuda naprawdę się zdarzają! Proszę 5 funtów cukru, kopę jaj, 10 funtów mąki, 2 funty rodzynek...- wymienił jeszcze kilka rzeczy, w tym poprosił o pożyczenie małych taczek, zawołał-Dostałem zlecenie od samego króla! Proszę, oto pieniądze, jeśli coś zostanie, to proszę zatrzymać! I Wesołych Świąt!
Wybiegł ze sklepu, wrócił po płaszcz i połowę towaru, wybiegł, wrócił po kapeć, który zostawił pośrodku i wybiegł już na dobre. Dobiegł do domu, odwiesił płaszcz, wdział fartuch oraz czapkę kucharską i zabrał się do mieszania ciasta. Azor zamknął drzwi, o czym cukiernik zapomniał, i spojrzał ze zdziwieniem na swojego pana. Pokręcił łbem, wydał z siebie cichutkie warknięcie-szczeknięcie, przypominające westchnienie i położył się na kocyku, pogryzając kawałeczek mięsa.
Cukiernika dosłownie ogarnął szał. Nie wychodził z domu, tylko po chrust, przez kilka dni. Przy słabym ogniu kominka i dwóch świec, za to w żarze buchającym z pieca, prawie całą dobę: ugniatał ciasta, miesił składniki, próbował, dosypywał, podpiekał, odstawiał do poczekania, piekł, wymyślał nowe rodzaje polew i nadzień. Tak minęło 6 dni, podczas których cukiernik na przemian mieszał, gotował, rozpalał na nowo ogień, wybiegał z parnej kuchni na zimną noc, prawie nie jadł, mało spał i niemal zapomniał o zwierzakach. Azor sam wyciągał sobie po kawałku mięsa, wyjął kawałek starszego chleba i pół położył na parapecie, a pół koło dziury myszy, wreszcie trącał i szarpał rękaw swego pana tak długo, aż nie odwrócił się i nie zjadł czegoś. Gdyby nie Azor, staruszek w ogóle by nie spał i nie jadł. Ale pomimo starań i tempa pracy cukiernika, przez tydzień gotowe było tylko pięć tortów, i to jeszcze bez lukru. Jednak po siedmiu dniach morderczej pracy, nagłych zmian temperatury przy szukaniu chrustu, spaniu 4 godzin na dobę a pracy przez 20 i niejedzeniu prawie nic, stało się to, co się musiało stać: cukiernik zachorował. Ale pomimo, że zachorował, rwał się do roboty, powtarzając:
-Puść mnie, Azorku, już tylko 3 dni, muszę zrobić, od tego zależy moje dobre imię... Puść mnie...-Ale wkrótce się poddał i leżał w łóżku z gorączką, prawie cały czas śpiąc, jedząc lub rzeźbiąc figurki kobiety i mężczyzny w strojach ślubnych.
Drugiego dnia odwiedziło go kilka dzieciaków i, widząc, że jest chory, usłużyło mu, zmieniając kompres czy czytając. Dwójka nawet poleciała do mamy i poprosiła o coś do zjedzenia; poczciwa kobieta przyszła i zrobiła obiad na kilka dni, pozmywała naczynia i przyniosła trochę leczniczych ziół i lekarstwo, ale nie mogła więcej przyjść, podobnie jak dzieci, które przyszły do niego jeszcze nazajutrz, ale więcej nie mogły.
Dla Azora najgorszymi znakami było to, że cukiernik przestał nudzić o niewykonanej robocie i zaczynał majaczyć. Opiekował się nim, jak tylko mógł, ale mógł niewiele.
4 dnia cukiernik od rana obudził się tylko raz, by coś zjeść, i spał niespokojnie cały dzień. Azor uznał, że to najlepsza pora, by działać. Jak tylko starzec przełknął ostatni kęs i zapadł w sen, Azor zagwizdał cicho i do pokoju weszły myszy. Azor powiedział cichutko:
- Moje szlachetne Myszy-Pomocnice, nadszedł czas, by zrobić coś szczególnego, i nie wiem, czy będziemy potrafili to zrobić.
-Mów, to się przekonamy!
- Musimy... upiec 5 tortów.
Myszy najpierw ucichły, potem podniosły radosny pisk, aczkolwiek niegłośny, ze względu na śpiącego staruszka.
- Chyba potrafimy, chociaż chyba lepiej by poszło większym zwierzakom.
Na to Azor podsadził myszy, by otworzyły okno, a gdy weszła reszta zwierząt, wytłumaczył im zadanie, polecił, aby przygotowały książkę kucharską i potrzebne zapiski, i sam wyskoczył przez okno.
Pobiegł najpierw do miasta i zaczepił dwa psy, idące ulicą. Wyjaśnił im sytuację i poprosił o pomoc; psy się chętnie zgodziły i pobiegły zwołać jeszcze kilka psów i kotów- ponieważ w słusznej sprawie zwierzęta potrafią zawrzeć rozejm i pracować w zgodzie, choćby przedtem były wrogami. Następnie odwiedził gospodarstwo i obory: tam poprosił krowy o mleko i kury o jajka, które otrzymał niedługo potem; kilka psów przyniosło je za chwilę do domu cukiernika. Wszystkie psy podziękowały grzecznie i wróciły. Azor pobiegł dalej, do lasu. Dobrnął do polany, gdzie mieszkały lisy i opowiedział o cukierniku. Pobiegł, prowadząc chętne do pomocy lisy do domku cukiernika, gdzie zastali pracę postępującą w szybkim tempie. Ptaki rozbijały dzióbkami jajka, koty ważyły mąkę, a króliki cukier, lisy czytały, ile czego i w jakiej kolejności należy dodać do ciasta, psy mieszały składniki, wiewiórki czyściły wagę i kubeczki, słowem-obowiązki były sprawiedliwie podzielone i nikt nie próżnował. Azor dołączył do pracujących i porwał go wir roboty.
Zwierzęta nie zapomniały o posprzątaniu pokoju, napaleniu w piecu i na kominku i kilka wiewiórek czuwało; gdy np. rozlało się mleko lub stłukło jajko, wycierały i sprzątały swymi puszystymi ogonkami. Azor trzymał pieczę nad swoim panem i co jakiś czas zaglądał do niego, poprawiał mu poduszki, lepiej go okrywał, zmieniał kompres czy po prostu lizał go po ręku pocieszająco.
Mimo że zwierzaki pracowały ciężko, widać było, że nie ukończą pracy przed świtem Wigilii. Azor dwoił się i troił, podobnie jak reszta zwierząt, ale tylko on wiedział, że jeśli naprawdę i ważnej sprawie będzie potrzebna pomoc, to ta pomoc przybędzie. I czekał na nią, cały czas pracując. Aż przyszła.
W nieprzystępnej, dziewiczej części lasu rósł stary dąb. W dębie była dziupla, znacznie większa, niż z pozornie się zdawało. W dziupli- o czym wiedzieli tylko nieliczni- mieszkały małe magiczne istotki, które ludzie w niewiedzy nazywają elfami. Są małe, piękne i skrzydlate, a skrzydła mają tęczowe jak skrzydła ważki. Świecą ciepłym blaskiem. Zazwyczaj jest to czerwony, różowy, żółty, pomarańczowy, błękitny, zielony, seledynowy, srebrzysty, złocisty lub biały, choć najczęściej jeszcze w gamie ciepłych kolorów oraz złotym i białym. Pracują one, pomagając np. złapanym w sidła zwierzakom, zranionym mieszkańcom lasu lub dobrym ludziom i dzieciom. Przed chwilą dotarł do nich sygnał dobroci i chęci pomocy, a niezdolności do niej. Natychmiast elfy zaczęły jedne po drugim wylatywać w noc, przygaszając swe światło, bo choć była noc nielicznych czuwających ludzi mógł zdziwić pochód kolorowych świateł wielkości dłoni, defilujących przez ulice. Doleciały do domu cukiernika i delikatnie zapukały w okno. Przestraszone zwierzęta odskoczyły, ale Azor, niezmiernie uradowany, otworzył. Istotki wleciały do środka, łagodnie przemawiając do zwierząt, opowiadając im o sobie i misji pomocy wszelkim godnym tego stworzeniom. Zwierzęta przyjęły pomoc z wdzięcznością i radością. Wszyscy wzięli się do roboty, która zaczęła naprawdę szybko posuwać się naprzód.
Wkrótce ostatni tort piekł się w piecu, towarzystwo postanowiło pomyśleć o lukrze, nadzieniu i dekoracjach. Podczas gdy zwierzęta odpoczywały po robocie, niezmordowane elfy poczęły szykować nadzienia. Wkrótce torty, nadzienie, lukry, wiórki z czekolady i inne dekoracje zostały przygotowane. Tu zaczęła się zabawa! Lisy, psy i koty wyciskały z tub kremy, ptaki moczyły czyste nóżki w lukrze i skakały po polewie, wiewiórki utykały draże czekoladowe po torcie, króliki i zające rozsypywały rodzynki, elfy latając przyprószały tort wiórkami, a najbardziej zmęczony Azor oceniał efekty. Wreszcie wszystko było gotowe. Elfy, nic nie mówiąc, zabrały figurki wyrzeźbione przez cukiernika, pomalowały je swoim magicznym pyłem i wreszcie poustawiały po dwie na każdym torcie. Efekt był wspaniały.
W tym momencie obudził się cukiernik. Podszedł cicho do drzwi i otworzył je nagle. Gdy zobaczył torty ustawione na stole, zwierzęta przypatrujące się im i elfy krążące pod sufitem najpierw oniemiał, a potem wzruszył się do łez. Stał, opierając się o ścianę, niezdolny słowa wypowiedzieć, a łzy płynęły mu po policzkach. Łzy szczęścia, miłego zaskoczenia i wdzięczności. Jeden z elfów podleciał i powiedział do niego:
- Twoja dobroć i szlachetność uratowała cię, ponieważ karmiłeś, często leczyłeś, poiłeś i ogrzewałeś te zwierzęta, one były ci wdzięczne. Sprzątały co kilka dni twój domek. Ty byłeś wdzięczny, podejrzewając, że już od dawno nie sprząta ci gosposia i dziękowałeś Bogu za tajemniczych pomocników. Twoja dobroć znajdowała ujście w opowieściach, chlebie z masłem i herbacie, którymi raczyłeś dzieci. Dzieliłeś się każdym kęsem z psem i zwierzakami. I teraz, kiedy byłeś w kłopocie, twoja szlachetność wezwała te zwierzęta i nas, byśmy ci pomogli. Nastaje świtanie. Nasza misja wykonana.
Cukiernik powtarzał tylko, w niezwykłym wzruszeniu:
-Dziękuję... dziękuję... tyle dobroci... nie zasłużyłem... dziękuję...
Zwierzęta podeszły, tuliły się do jego nóg, wiewiórki weszły po jego koszuli, ptaki obsiadły jego ramiona i przytuliły się do niego elfy. Starzec jedną ręką objął elfy, policzkiem przytulił się do ptaków i drugą ręką głaskał zwierzęta i Azora, szepcząc cały czas: „dziękuję... dziękuję...”.
W Wigilię, gdy dzwony rozdźwięczały w mieście, odbył się wspaniały ślub i wesele księżniczki. Na stołach królowały wielkie, wspaniałe torty, które budziły okrzyki zachwytu. Cieszyły zarówno wzrok i nozdrza, jak i podniebienie. Wszyscy orzekli, że bez nich weselisko nie byłoby takie wspaniałe.
Cukiernik co i rusz otrzymywał nowe zlecenia, nie tylko od Króla i Królowej, ale i od wszystkich z całego miasteczka. Dom cukiernika został wyremontowany i rozbudowany tak, by mógł pomieścić zwierzęta i biednych w każdej chwili. I pomimo że poczciwy cukiernik nie brał pieniędzy od co biedniejszych, to żyło mu się dostatnie, w zgodzie ze zwierzętami, ludźmi i elfami, którzy stali się częstymi gośćmi w jego domu. On pomagał zwierzętom, one jemu. I nie wiem tego na pewno, ale doszły mnie słuchy, że nawet się ożenił, i choć nie ma dzieci, to okoliczna dziatwa odwiedza go zawsze wtedy, gdy tylko może.
Autor: Adellie
|