Dolina
Dla Danai na urodzinki...
Bystry nurt rzeki lśnił blaskiem odbitego w błękitnym zwierciadle słońca. Powietrze wypełnione było świergotem najprzeróżniejszych kolorowych ptaków, chroniących się wśród wielobarwnych kielichów rajskich kwiatów, których zapach uderzał w nozdrza i ogłuszał rozkoszną kompozycją. Do śpiewu wody dołączał jeszcze niższy nieco i przepełniony powagą szum drzew, których liście wprawione w ruch delikatnym powiewem wiatru wspominały dawno miniony i bezpowrotnie stracony czas...
Szła powoli jak gdyby upajając się doznaniami których nie szczędziły jej zmysły. I nawet złocisty piasek, cudownie parzący delikatną skórę stóp powodował napływy niespotykanej dotąd rozkoszy i niczym nie uzasadnionej radości. Dziewczyna delikatnie jak pyłek na wietrze przebiegła wzdłuż rzeki i przyklękła, a potem położyła się na złotej połaci, jakby chciała zażyć kąpieli w przyjemności jaką odczuwała przy kontakcie zaróżowionego słońcem ciała z gorącem piasku.
Kilkakrotnie przesunęła delikatną dłonią po żółtych drobinach, kiedy napotkała zagrzebany w nich przedmiot. Podpełzła bliżej i dyskretnym ruchem odgarnęła padające jej na oczy puszyste włosy. W jej spojrzeniu zadrgała iskierka niepewności, chwilę później jednak wszystko sobie przypomniała. Pobielona czasem i temperaturą kość dawno zapomnianej czaszki obudziła wspomnienie człowieka, który kiedyś, tak jak ona przed chwilą stawiał kroki na piaszczystym brzegu rzeki Kuun-dee-timur..
* * *
Zdawało się, że dolina niewiele zmieniła się od czasu gdy Wiktor de Duge wraz z oddziałem zaufanych żołnierzy dobił do brzegu w dolinie Kuun-dee. To jednak były pozory. Gdyż tak naprawdę czas tutaj dostępu nie miał. Olbrzymie drzewa, majestatycznie wbijające się w nieboskłon i wciąż kwitnące jak młode kwiaty były jednymi z niewielu kronik, które zapisywały w swym wnętrzu i pamięci wszystkie te zmiany, których śmiertelnik nie jest w stanie ogarnąć rozumieniem. A tylko słońce oparło się sile zmian. Wtedy również świeciło tak mocno...
Grupa młodych, odważnych i gotowych na wszystko śmiałków wysypała się po drewnianym trapie. Na każdym z nich to miejsce robiło olbrzymie wrażenie. W sercu każdego z tych zaprawionych w boju mężów pojawiło się coś jakby echo zwątpienia i szacunku, dla czegoś tak starego, że zdawało się pamiętać czas gdy świat był jeszcze dziecięciem. Niektórzy z nich poczuli się jak bluźniercy, którzy wkroczyli w ostatnie dziewicze obszary, aby wyrwać z samego ich serca coś, czego zapragnęła najbardziej nikczemna i licha istota na świecie...
-A zatem dotarliśmy! - głos dowódcy, jak zawsze spokojny, odpędził niepotrzebne myśli. Wojacy się wyprostowali, wyprężyli piersi. Ich wzmacniane skrawkami metalu pancerze zalśniły wesoło jakby w odezwie na słowa Wiktora. - Żołnierze! - podjął - Towarzysze!... Przyjaciele... - uśmiechnął się. Wiedział, że tutaj z dala od kraju, praw i urzędów może sobie pozwolić na odrobinę poufałości. W końcu wielu z nich znał od lat. A z niektórymi nawet rozpoczynał swoją karierę w armii... - Wszyscy wiemy po co tutaj przybyliśmy. Co każdy z nas o tym sądzi wie tylko on sam. Lecz niechaj tę wiedzę zachowa w swym sercu, gdyż jesteśmy żołnierzami, a żołnierską-psią dolą jest czynić wszystko to co rozkażą dowódcy...
De Duge zasępił się na chwilę. Sięgnął pamięcią do czasu rozmowy ze swoim dowódcą, do żony i dwójki ich kilkuletnich dzieci. Westchnął bezgłośnie, tak, że żaden z towarzyszy nie mógł o tym wiedzieć. Po chwili kontynuował.
-Przed nami naprawdę ciężkie zadanie. Wszyscy wiemy, że jest nas niewielu. Jesteśmy nieprzygotowani - ba! Nie mamy nawet odpowiedniego oręża! Ale powiedzcie sami: kto jeżeli nie my właśnie, jest w stanie zabić smoka? Po wielu tygodniach trudów i poszukiwań dotarliśmy tutaj! Kuun-dee - Dolina Smoka! Teraz ta zapomniana kraina, do której niedotarł dotychczas żaden człowiek stoi przed nami otworem - gotowa, abyśmy siłą lub sprytem, orężem lub sposobem wydarli jej to co ma najcenniejsze. To po co tu przybyliśmy...
-Serce Smoka... - wyrwało się stojącemu najbliżej brodaczowi.
-Tak, przyjacielu! Przybyliśmy tutaj po serce wielkiego gada i powiadam wam: Zdobędziemy je! Jesteśmy z najlepszej jednostki toporników w królestwie! Jesteśmy najbardziej doświadczonymi wojownikami których wydała ta ziemia i nie ma na niej nikogo, kto dorównywałby nam w boju czy pokonywaniu innych przeciwności. Dlatego zdobędziemy to serce! Dokonamy tego! Dla sławy! Dla króla! Dla Ojczyzny! Dla siebie i dla naszych rodzin wreszcie! Bo my się nigdy nie poddajemy! Wszyscy, ale my nie!
-My nie!!! - wyrwało się z dwudziestu gardeł. Okrzyki uniosły się wysoko a potem rozpłynęły niesione wiatrem we wszystkie strony...
* * *
Byli w trakcie rozkładania obozu, kiedy zbliżyła się do nich spacerująca brzegiem rzeki dziewczyna. Mężczyźni przerwali swe prace i ze zdziwieniem spoglądali na siebie nawzajem. Jak zwykle pierwszy otrząsnął się Wiktor. Odrzucił trzymane w ręku narzędzie, wytarł dłonie w skórzane wojskowe spodnie i wolno ruszył jej na spotkanie.
Dziewczę tymczasem zdawało się nic sobie nie robić z obecności w tym miejscu innych ludzi. Lekko podskakując biegała wzdłuż rzeki Kuun-dee-timur i kolorowymi kamykami puszczała kaczki, śmiejąc się przy tym i ciesząc jak dziecko. De Duge zatrzymał się w połowie drogi zdezorientowany. Spojrzał na swoją obnażoną pierś na której w świetle pomarańczowiejącego już słońca lśniły kropelki potu. Na moment się zawahał, lecz szybko ruszył dalej.
Kiedy znalazł się zupełnie blisko dziewczyna na moment na niego spojrzała. Jej oczy były w kolorze błękitu rzeki - równie żywe i nieprzeniknione jak bystry nurt, ale jednocześnie wesoło skrzące się i zachęcające do zanurzenia się w nich. Budziły zaufanie i fascynowały, śmiały się i zachwycały...
-Kim jesteś żołnierzu? - zapytała, a głos miała lekki i delikatny jak brzmienie wody uderzającej o brzeg Kuun-dee-timur. Zdawała się nie zaprzątać sobie głowy rozmówcą - wciąż bawiła się kamykami...
-Wiktor de Duge, dziesiętnik... - zaczął, ale przerwał mu jej śmiech. - A kim ty jesteś? Jak ci na imię?
Słysząc te słowa dziewczyna na chwilę spoważniała. Kolejny raz wejrzała w twarz topornika i uśmiechnęła się. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo jest piękna.
-To nie jest dobre miejsce dla obcych - powiedziała. - Odejdźcie.
-Ale.. Żyją tutaj inni ludzie?
-Nie. Tam znajdują się wszyscy - wskazała wzrokiem ma grupkę rozproszonych i wciąż jeszcze zdezorientowanych wojaków. - Po co tutaj przybyliście?
-Czy to jest dolina Kuun-dee?
-Tak... Czy wy?..
-Jesteśmy tutaj aby zabić Smoka... - powiedział niemal bezgłośnie. Usłyszała.
-Nie znajdziecie tutaj Smoka...
-Jak to nie? - zdziwił się Wiktor. - Przecież sama mówiłaś że to jest Kuun-dee, Dolina Smoka... Jak ty właściwie masz na imię?...
* * *
Spojrzała w dół. Piętrzące się w dole korony drzew tworzyły zielony dywan otulający całą bez mała dolinę. Nawet tutaj dochodził ją świergot ptaków i zapach kwiecia. Już dawno nie zwracała na nie uwagi. To było tutaj normalne.
Wyrzuciła czaszkę która przypomniała mu tamto spotkanie nad rzeką i człowieka, który przedstawił się jako Wiktor de Duge, dziesiętnik. Kość spadała, z każdą chwilą nabierając prędkości. Zaraz potem zatonęła w zielonym kobiercu przy górskim stoku. Strzaskała się pewnie...
Dziesiętnik zginął jeszcze tego samego dnia. Niedaleko miejsca w którym wtedy rozmawiali. Cóż... ostrzegała, że to miejsce nie jest dobre dla obcych. Zdążyła polubić tamtego mężczyznę. Był taki ufny... Pytał o jej imię...
Kuun... Smoczyca...
Zniżyła lot.
Autor: BAZYL
|