"Ślepiec"

 

Czy wiecie na czym opiera się prawdziwa opowieść? Nie, nie na faktach. Na tym, co się w niej dzieje. Wiem, możecie pomyśleć, że jestem jakimś przechwalającym się znawcą. Nie, skądże. Po prostu lubię opowieści, a przez te lata słuchania i czytania ich, wychwyciłem, że liczy się pomysł i serce włożone w tekst. Widziałem jak wiele ludzi traciło swą życiową szansę pisarstwa skupiając się na wspaniałych i wymyślnych opisach, wyimaginowanych, wielce rozbudowanych krainach, ładnych imionach i wiecznie nieskazitelnie czystych bohaterach, którzy stają się nimi od dzieciństwa, do pełnoletności. A czy bohaterem musi być rycerz w lśniącej zbroi? Czemu nie może być nim kieszonkowiec lub straszny dyktator? Czy zauważyliście, że wiele dobrych książek opiera się na kontrowersyjnych pomysłach i prostocie czytania? Myślę, że i owszem – można napisać dobre opowiadanie o grupie niezniszczalnych najemników polujących na smoki, ale jakaż przyjemność drzemie w czytaniu jakiegoś opowiadania, którego podstawą jest świeży pomysł i zadziwiające zwroty akcji! Dlatego bardzo zawsze chciałem, żeby napisać opowiadanie, które nie będzie nudne, ale porywające, lecz jego istotą będzie prostota i oryginalność. Jeśli mi się nie uda, pewnie sobie pomyślicie, że nie dość, że krytykuję, to jeszcze sam nie umiem lepiej. Być może, ale przynajmniej spróbuję…

Po drugiej stronie ulicy, przebijając się przez smog, można było dojrzeć plac budowy. Otoczony drewnianym płotem, ten z kolei obklejony plakatami. Wysoki dźwig przenosił coraz to większe bądź mniejsze kontenery. Okrzyki instruktorów i robotników ożywiały to zbiorowisko cegieł, piachu i żwiru. Po tej pierwszej stronie nie otynkowany kościół, jeszcze nowy, bo miał zaledwie kilka lat, które zawierały w sobie cały okres budowy. Na tle szarego nieba widniała dzwonnica kościoła, zakończona stalowym krzyżem. Ta ulica tętniła życiem, co chwilę coś się zmieniało. Oprócz jednej, samotnej, skulonej sylwetki, która trwała niemal cały czas pod tym drewnianym płotem. Wsłuchiwała się w życie tej ulicy, bo cóż innego jej pozostało. Nawet nie mogła jej zobaczyć. Skulona sylwetka – mężczyzna w najuboższym ubraniu, w okularach przeciwsłonecznych. Na jednej z rąk żółty bandaż wraz ze starymi plamami po krwi. Cały został obwiązany czerwoną smyczą, a obroża uciskała nadgarstek. Z pewnością była to pamiątka po psie-przewodniku, który najpewniej zginął pod kołami samochodu. Samotny człowiek, stracił ostatniego kochającego go przyjaciela. A on, nie umiejący radzić sobie w życiu, czekał na choć jedno przyjazne spojrzenie, na choć jedną próbę pomocy. Boląca ręka, do której z pewnością dawno wdała się gangrena, była kolejnym gwoździem do trumny, która już otwierała swoje mosiężne zawiasy, aby przyjąć kolejnego lokatora. Stary kubek po jogurcie, w którym znajdowała się śladowa ilość pieniędzy, nie mógł już być ratunkiem. Nie chodziło o pieniądze. Tu chodziło o coś innego, coś, bez czego człowiek ginie w otchłani rozpaczy wołając o pomoc, która nie nadchodzi – miłość.

 

Niewidomy zwrócił głowę wyżej, w kierunku krzyża. Może nawet o tym nie wiedział, że patrzy na stalowy i zimny krzyż. Czekał na ten moment. Wiedział, że nie przeżyje następnej nocy. Słuchał śmiechów drwiącej z niego młodzieży, która nieświadoma była, że zabija człowieka. Jego choroba dołowała go tak znakomicie, aż można by powiedzieć, że „umarł za życia”. Lecz on żył i nie mógł już znieść tego bólu. Nie, nie tego, który pulsował w jego ręce. Tego wewnętrznego.


Nagle dojrzał w czerni, która widniała przed jego oczyma krzyż. Ten sam, który był na dzwonnicy kościoła. Przejrzał na oczy. Lecz wiedział, czuł wewnętrznie, że to tylko na chwilę. Widział wszystko, choć trochę niewyraźnie. Zrzucił czarne okulary, które rozpadły się po uderzeniu na ziemię. Oglądał cały świat, napawał się tym widokiem przez tą chwilę, kiedy korzysta z cudu. Teraz tylko czekał.


Zobaczył w powietrzu gazetę, niesioną przez wiatr. Następnie ujrzał małą dziewczynkę, która chciała jeszcze przebiec na drugą stronę, zanim pojawi się czerwone światło. Lecz kierowca już wcisnął gaz i podjechał kawałek, gdy nagle na jego szybie znalazła się ta gazeta, która swobodnie fruwała przed chwilą w powietrzu. Kierowca stracił panowanie nad kierownicą, zrobił głośny wiraż i zwrócił się w stronę dziewczynki, która stała z przerażeniem obserwując co się dzieje. Samochód nabierał prędkości, dziecko, sparaliżowane strachem, stało bez ruchu. Wtedy on, niewidomy, wstał i z szaleńczym biegiem ruszył w stronę małej. Po chwili wyskoczył i odepchnął ją na chodnik, ale samochód był już za blisko by ominąć ratownika. Uderzył z wielką prędkością o jego żebra. Ten jeszcze żył, gdy upadł na ziemię, ale samochód nie mogąc się zatrzymać, przejechał po tym już spokojnym człowieku, mimo, że miotał nim ogromny ból. Gdy poczuł koła na swej klatce piersiowej już wiedział, że nadszedł czas – czas na śmierć.


Ogarnęła go ciemność, lecz po chwili dojrzał to zbawienne światło, i ruszył w jego kierunku…


KONIEC

 

 

Autor: Carchmage

 

 

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky