Pojutrze
 Kino katastroficzne swoje tłuste lata przeżywało w latach 70-tych i na początku 80-tych. Wtedy właśnie powstała połowa klasyki gatunku, oglądana do dziś z nostalgią, ale i często z przyjemnością. To był czas wielkich hitów, głośnych także w Polsce, by wymienić chociażby Trzęsienie ziemi z Charltonem Hestonem (swoją drogą w którym katastroficznym on wtedy nie zagrał...), Płonący wieżowiec, nieśmiertelny Rój z Michealem Cainem, Tragedię Posejdona oraz jego kontynuację czy Port lotniczy z Burtem Lancasterem. Jak to jednak było od zawsze, prędzej czy później nadejść musiały lata chude. Dopiero ostatnimi czasy, wraz z rozwojem efektów specjalnych, filmowcy znów sięgnęli ku gatunkowi przez długi czas uśpionemu.
Pojutrze (tyt. oryg. Day after tomorrow) to najnowsza pozycja spod znaku kina katastroficznego. Szeroko rozreklamowana pod kątem niesamowitych efektów specjalnych, przyciągnęła do kin rzesze widzów żądnych, by ujrzeć zalewany przez wielką falę Nowy Jork. Znalazłszy chwilę do kina wybrałem się i ja, ale choć szedłem krokiem raźnym i zdecydowanym nie wyzbyłem się obaw, iż Pojutrze w równym stopniu udowodni potęgę komputerów zdolnych wygenerować praktycznie każdą już filmową wizję, co głupotę scenarzysty i ignorancję reżysera. Ostatecznie Roland Emmerich ma już za sobą kilka widowisk pełnych rozmachu i z zapierającymi dech efektami, zarazem jednak dość infantylnych i często totalnie nielogicznych (z Dniem Niepodległości na czele). Inna sprawa, że trudno im odmówić pewnego uroku...
Szczęśliwie, Pojutrze to film nad wyraz udany. Główną rolę rządowego klimatologa powierzono Dennisowi Quaidowi (Mikrokosmos, Martwy w chwili przybycia) i był to wybór jak najbardziej słuszny. Dzięki temu na ekranie można oglądać aktora świetnego, a zarazem nie tak opatrzonego, jak połowa hollywoodzkich gwiazd. Miło jest także ujrzeć sir Iana Holma wcielającego się w postać pracownika szkockiej stacji badawczej z właściwym sobie wdziękiem rodowitego Brytyjczyka. Reszta obsady spisuje się równie znakomicie.
Największym mankamentem większości filmów katastroficznych jest zazwyczaj historia, naciągana i sztucznie zawiła do granic możliwości, by wspomnieć choćby niedawne The Core. Pojutrze jest miłym wyjątkiem. Przedstawione w nim powody zmiany klimatu brzmią jak najbardziej prawdopodobnie, zresztą fabuła filmu do złudzenia przypomina jeden ze scenariuszy przyszłości, aprobowany przez wielu naukowców. Rzecz jasna, cały proces na potrzeby filmu niewyobrażalnie przyspieszono i uproszczono, widz nie ma jednak wrażenia, że roztaczana przez nim wizja została wzięta z kosmosu. Dzięki temu zabawa jest przednia nie tylko dzięki efektom (o których za moment), ale również za sprawą wiarygodności historii.
Nie ma co ukrywać - na film katastroficzny idzie się do kina głównie dla efektów specjalnych. I trzeba to Pojutrzu przyznać - nie dość, że dostarcza ich dużo, to jeszcze w najlepszym wydaniu. Raz już mogliśmy oglądać zalanie Manhattanu w Dniu zagłady, tam była to jednak ledwie namiastka zabawy czekającej na nas w Pojutrzu (choć tocząca się główną ulicą Nowego Yorku głowa Statuy Wolności robiła i nadal robi wrażenie). To, co prezentuje Emmerich, jest wręcz fenomenalne. Napięcie rośnie powoli, nastrój gęstnieje. Uciekające w panice chmary ptaków, bulgoczące studzienki kanalizacyjne - wszystko to jest zapowiedzą mających nastąpić za chwilę zdarzeń. Kiedy wreszcie nadchodzi potężna fala, rozpryskująca się o cokół Statuy Wolności i nieubłaganie wzbierająca aż do wysokości jej ramion, szczęka sama opuszcza się gdzieś w okolice kostek i przez długi czas nie pozwala się odnaleźć w ciemnej sali kinowej. Podobnych momentów jest jeszcze kilka - wcześniej Los Angeles pustoszą ogromne tornada (świetna scena, gdy czyściciel podłóg w wieżowcu otwiera drzwi do pokoju, który już nie istnieje i staje na progu ruiny, przy akompaniamencie trzasków instalacji, wyjących w spustoszonym mieście autoalarmów i sugestywnym głosie wokalistki), później niesamowite wrażenie robi wpływający w sam środek Manhattanu potężny tankowiec, podobnie jak scena, gdy w jednej chwili raptownie spada temperatura, a lodowate tchnienie z metalicznym piskiem ścina ściany budynków. Na klimat filmu wielki wpływ mają perfekcyjne udźwiękowienie i udana muzyka, mogące posłużyć za wzór w tego rodzaju rozrywce (motyw przewodni Pojutrza, chłodny, delikatny śpiew kobiecy jest po prostu urzekający).
Bardzo jestem wdzięczny reżyserowi, że oszczędził widzom szeroko pojętej tandety i efekciarstwa. Film jest widowiskowy, jednak nie do przesady - Emmerich udowadnia, że potrafi w jednakowym stopniu korzystać z dobrodziejstw techniki kina i opowiadać wcale urokliwą historię, mało może wyrafinowaną, ale jak ulał pasującą do rodzaju filmu. Krótko mówiąc efekty są, a gdy są powalają na kolana, jednakże widz nie jest nimi bombardowany aż do znużenia i nie są one jedyną wartością filmu. Nie ma też męczącego patosu i zbędnej amerykanizacji - Stany Zjednoczone nie znajdują cudownego sposobu na odwrócenie klimatu, połowa narodu amerykańskiego ucieka w panice do Meksyku, wiceprezydent to niemały dupek (choć pod koniec się rehabilituje, a jakże; zrzućmy to na inteligentnych doradców :), a flaga USA zamarza w trakcie powiewania, jakby dając dowód tego, że kraj został ostatecznie pokonany. Na fakt, że Statua Wolności przetrwała niewyobrażalny napór tytanicznej fali można przymknąć oko; zresztą w swoim czasie pod zamarzniętą sylwetką Statuy przechodzą główni bohaterowie i choćby dla tego momentu warto było ją ocalić (wciąż próbuję tylko znaleźć odpowiedź na pytanie SKĄD oni szli, jeśli wygląda to tak, jakby wchodzili do Nowego Jorku od strony... oceanu, a i śmigłowce na końcu filmu przylatują bardziej od strony Europy, niż Ameryki).
Pojutrze to film znakomity i do tego niosący mocny powiew świeżości w skostniałym ostatnio gatunku. Warto go zaliczyć bez chwili wahania, aczkolwiek nie da się ukryć, że z tak fenomenalnymi efektami specjalnymi został on stworzony dla ekranu kinowego i tylko na takim powinien być oglądany, bez żadnych półśrodków. Na plus Pojutrza działa także fakt, iż wcale skutecznie pobudza ono do myślenia. I nie mam tu na myśli, iż faktycznie należy ograniczyć zanieczyszczenie środowiska, bo jak twierdzą naukowcy nowa epoka lodowcowa i tak będzie miała miejsce z przyczyn naturalnych, ile raczej zwykłą, prostą refleksję, co będzie z ludzkością, kiedy owo "pojutrze" kiedyś rzeczywiście nadejdzie. Bo że nadejdzie - to jest już pewne...
Autor: Equinoxe
|