Stiletto 2
Przed szynkiem zatrzymała się sporej wielkości kolaska, z której wysiadła prowadzona przez przystojnego szczupłego mężczyznę, piękna, otulona grubym płaszczem kobieta. Za wozem zeszli z koni dwaj najemnicy z mieczami, a dwaj pozostali i woźnica zaczęli oporządzać wierzchowce. Młoda para wkroczyła razem do wnętrza karczmy.
Po drugiej stronie drogi, za drzewami, zziębnięty zwiadowca wstał i oddalił się od gospody, znikając w mroku.
*
Laura poczuła na twarzy przyjemne ciepło. Zbliżyła się do kominka, przy którym siedziały dwie dziewki służebne i grzały nogi. Rozpostarła dłonie i westchnęła. Jej mąż, Ramon D'gadall, objął ją ramieniem.
-Chodź, kochanie, znajdziemy jakąś oddzielną izbę. Za dużo tu hołoty - szepnął.
Kobieta roześmiała się i ruszyła za mężem. Przeszli przez salę pełną podróżnych i stałych bywalców i znaleźli się w dużym pokoju ze stołem pośrodku, kominkiem i schodkami do prywatnych pokoi. Laura zdjęła płaszcz i rozsiadła się wygodnie na pięknie rzeźbionym krześle.
-Zamów coś ciepłego i troszkę wina. Ale troszkę. Nie chcę być pijana, wiesz...
Ramon zbliżył się do Laury i pocałował ją w policzek.
-Myślałem, że dzisiaj upijemy się miłością...
-Och, robimy to bez przerwy... Przestań. - mrugnęła filuternie.
-Jeśli nie oddasz mi się sama, upiję cię winem i wezmę sobie, moja słodka żonko...
-Prostak! - oburzyła się na niby. -Poślubiłam rozbójnika i barbarzyńcę!
-Dobrze wiedziałaś, jak bardzo kocham twoje ciało, kiedy mówiłaś "tak".
Słodką rozmowę przerwała im przepychanka w wejściu do izby. Najemnik pilnujący dostępu do sali zagradzał drogę brodatemu mężczyźnie w czarnym płaszczu. Tamten miał u pasa długi miecz. Ramon powstał i zbliżył się do przybysza.
-Karbal, przepuść pana.
Najemnik odsunął się, a drugi, który stał przy stole, podszedł za Ramonem do wejścia.
-Kim jesteś, panie? Czyżbyś rezerwował wcześniej tą izbę? - zapytał grzecznie mąż Laury.
Kobieta wstała, czując, że coś złego wisi w powietrzu. Bała się, że problemy jej matki przekładają się teraz na nią. Wiedziała, że w podróży nie będzie bezpieczniejsza, niż w domu.
-Potraktuj mnie, panie, jako pokojowego posła. Zwiastuję wam - mówił tamten, głosem głębokim i dudniącym, ale bardzo spokojnym - nie całkiem dobrą nowinę. Jesteście aresztowani z woli i polecenia kogoś, o kim nie możecie na razie wiedzieć zbyt wiele.
Ramona aż zatkało. Zatrzymał się wpół kroku, po czym nagle szepnął coś do ucha najemnikowi stojącemu po prawej.
Brodacz wyciągnął dłoń.
-Nie radzę, panie, próbować walczyć. Na zewnątrz jest nas więcej, gwardziści z pobliskiego miasta nie zdążą wam pomóc, a wasza służba została już obezwładniona. Tych dwóch pokonam sam jedną ręką. Zapewniam cię...
-Nie waż się grozić nam, prostaku! - Laura wyskoczyła do przodu, czując nagłą potrzebę przerwania dziwnego i okrutnego ciągu zdarzeń. Nienawidziła bezsilności. -Karbal, Beryl! Brać go!
Ramon zamachał gwałtownie rękami i odwrócił się do żony. Zobaczyła w oczach męża panikę. Brodacz roześmiał się w głos, jakby bawiło go to, że jest atakowany. Karbal - ten większy - rzucił się na niego z szerokim nożem. Padł na deski chwilę później, trzymając się oburącz za rozcięte gardło. Beryl uderzył odzianego w płaszcz napastnika małym poręcznym morgenszternem, ale trafił na ukrytą pod ubraniem zbroję. Strzał z kuszy powalił najemnika na kolana. Z głównej izby weszło do pomieszczenia czterech uzbrojonych i odzianych w płaszcze mężczyzn. W gospodzie zrobił się nieopisany rwetes - bywalcy umykali drzwiami i oknami, a karczmarz darł się wniebogłosy. Ramon, na kolanach, jęczał, trzymając się za głowę.
Brodaty morderca podszedł do męża Laury i podał mu okrwawioną dłoń.
-Wstań, panie. Jesteś wolny. Szukaliśmy tylko twojej żony.
Laura była daleka od paniki, ale poczuła, że trzęsą się jej nogi. Cofnęła się do stołu. Była pewna, że jej mąż pójdzie za nią. Kupiec, którego poślubiła, i który uczynił jej dziecko, wstał jednak z klęczek i ruszył do wyjścia. Cały zesztywniały, nie obejrzał się ani razu za siebie. W głównej izbie padł na twarz, kiedy bełt wystrzelony przez jednego ze zbirów wbił mu się między łopatki. Laura krzyknęła i o mało nie zemdlała, czując, że śni jakiś wyjątkowo realistyczny, okrutny koszmar.
Brodacz parsknął śmiechem, widząc, że Ramon, płacząc z bólu, próbował się podnieść.
-Dobić ścierwo. - zakomenderował. -I uwijać się. Zaraz ktoś może wezwać służby porządku.
Zbliżył się do zesztywniałej, zlanej potem kobiety i dotknął delikatnie jej ramienia.
-Nie płacz, pani. Ta kupiecka świnia nie była ciebie warta. To tchórz.
Zadrżała, słysząc konwulsyjny krzyk dobijanego męża.
-Pójdziesz z nami.
Spojrzała w oczy temu wysokiemu impertynentowi. Chciała splunąć mu w twarz, ale tylko pokręciła głową jak dziecko.
-Nigdzie nie idę, morderco...
-Jeśli będziesz, pani, sprawiać kłopoty, dostaniesz w łeb. - młody jasnowłosy kusznik wprawił w rozbawienie resztę łotrów.
-Morda, Abel. Nie słuchaj go, piękna damo. Chodź.
Chwycił ją silnie za rękę. Drugą, wolną ręką złapała świecznik i przywaliła mu w ramię... odchylił się. Próbowała go kopnąć, ale chwycił jej nogę i wywrócił ją na plecy, po czym przygniótł całym ciężarem i obezwładnił silnymi ramionami. Nie mogła się wysforować.
-Gwałtownica... łatwo nie popuści. - warknął.
Splunęła mu w twarz. Prosto między oczy. Zaśmiał się paskudnie.
-Doprosiłaś się.
Zobaczyła tylko odzianą w rękawicę pięść i poczuła uderzenie z boku głowy. *
Ocknęła się na koniu. Jechali obok niej, małą, wijącą się leśną ścieżynką. Była przywiązana do siodła. Okryli ją płaszczem i założyli na głowę prowizoryczny bandaż. Czuła bolesne pulsowanie z lewej strony czaszki. Bolała ją też prawa noga. Nie mogła rozprostować wygiętych pod dziwacznym kątem dłoni...
Było okropnie zimno. Drżała, a zęby dzwoniły jej jak dzwoneczki na mszy w sanktuarium Jedynego. Poza tym szybko przypomniała sobie ostatnie, straszne wydarzenia. Nie miała sił, żeby płakać, ale w duszy czuła ogromny ból, pustkę i rozczarowanie. Od czasu do czasu, gdy oglądała się na ciemne drzewa i sylwetki jadących obok niej, zakapturzonych mężczyzn, przejmował ją paraliżujący strach.
-Obudziła się. - rozpoznała głos młodego blondyna, który zabił jej męża. Pomyślała o Ramonie i nagle chciała splunąć z obrzydzeniem. Jej mąż był tchórzem.
Młodzian podjechał do niej i zdjął kaptur.
-Witaj, pani. Otrzymałem zadanie poinformowania cię o twojej obecnej sytuacji. Jesteś, jak widzisz, uwięziona, ale wcale nie znaczy to, że masz czuć się źle w naszym towarzystwie. Pojedziemy parę dni, w bezpieczne miejsce. Może opowiesz nam kilka rzeczy, a może sami je z ciebie wyciągniemy. Zależy, jak bardzo będziesz chciała współpracować. Myślę, że polubisz nasze towarzystwo. Chłopcy stwierdzili od razu, że niezłą masz pupcię, więc i zabawy, myślę, nie zabraknie... - tu zaśmiał się paskudnie i obrócił w stronę kompanów. Ogólny rechot wstrząsnął bandą zbirów. Przełknęła ślinę. Zrobiło jej się niedobrze.
-Zapłacicie za to... głowami... powieszą was... - wyłkała, wpadając w płacz. -Nie można... bezkarnie porywać... ludzi... zabijać...
-Owszem. Nie można też torturować i gwałcić. Ale jak będziesz się mazać, z pewnością złamiemy na tobie kilka zakazów. Wolę jak jesteś silna... jak gryziesz i kopiesz... Lubię takie, co się stawiają. Wtedy jestem bardziej podniecony przy stosunku...
Nagły wybuch śmiechu przerwał nagle głos brodatego z przodu.
Abel, zamknij pysk, jedź do przodu i na zwiad. Reszta - nie zbliżać się do niej, nie dotykać, nie rozmawiać. Ty, pani, siedź cicho, a najlepiej zaśnij. Nie trać sił. Przed nami długa droga. Nie zamierzamy cię skrzywdzić.
Odwrócił się nagle do młodego, który dalej jechał blisko jej konia.
-Co ja powiedziałem, złamasie?! Na zwiad!
Abel wolno podjechał do przodu i wysforował się na czoło. Po chwili zniknął w ciemności.
Laura zrozumiała, że wśród zbirów panuje hierarchia ważności. Wiedziała, że musi zapoznać się bliżej z brodatym. Czuła, że, kierowany odgórnym rozkazem, nie może pozwolić, by stała się jej zbytnia krzywda. To ją trochę pocieszało.
W skrajnie niesprzyjających warunkach w końcu udało jej się zasnąć. Kiedy zmarznięte ciało przyzwyczaiło się do zimna, drętwiejąc, opuściła głowę i uciekła z koszmaru w niespokojny sen.
*
Kiedy ciotka ujrzała ją w progu, zziębniętą i znużoną, najpierw otworzyła szeroko oczy, a potem szybko wciągnęła ją do środka. O nic nie pytając, przeprowadziła ją do małej izdebki z kominkiem, w którym leniwie węgliły się ostatnie szczapy drewna, usadziła w fotelu i okryła ciężkim kocem. Uśmiechnęła się (a uśmiech ciotki był czymś rzadkim) i usiadła w fotelu obok.
-Napiłabym się czegoś ciepłego... - powiedziała nieśmiało Maera.
-Oczywiście, dziecko. - przytaknęła ciotka. -Powiedz mi teraz. Czy uciekłaś przed kimś?
Marea, zdziwiona, pokiwała głową.
Ciotka spochmurniała.
-Dostałam list od twojej matki. Przeczytaj go i zastanów się, co dalej zrobić. Możesz zostać tutaj, albo jechać do Aestaere. Jest tutaj Roderyk, twój daleki kuzyn. Powiedział, że odwiezie cię do Aestaere, jeśli takie jest twoje życzenie. - ciotka wpadła w zwyczajowy słowotok.
-Do Aestaere? Po co? Co się dzieje? - Maera była kompletnie zdezorientowana.
-Ach, nic, wybiegam myślami naprzód... - powiedziała ciotka. -Przeczytaj list.
Kobieta wstała i podała jej leżący na stole, odpieczętowany pergamin. Szybkim krokiem ruszyła w stronę kuchni. Po chwili wróciła z miską ciepłej fasoli i kubkiem grzanego wina. Maera kończyła właśnie czytać list od matki. Ręce jej drżały, a wzrok łapczywie połykał kolejne zdania. Kiedy skończyła, odłożyła zwój i opadła na oparcie fotela.
-Ciociu. - westchnęła. -Muszę jechać.
-Wiem, kochana. -Ciotka drugi raz tej nocy uśmiechnęła się. -Jedz, pij i idź spać. Jutro z samego ranka ruszycie okrężnym traktem do Deuty i Domosso. Może spotkasz się ze swoją siostrą, Laurą. Wiesz, że mieszka z bogatym kupcem, stać ją na ochronę. Powinnaś być bezpieczna. Ja jestem tutaj sama, jak wiesz... choć kilka dni temu Roderyk i Albert, twoi kuzyni, przyjechali w odwiedziny po drodze do stolicy. Albert wyjechał przedwczoraj zobaczyć się z dziadkiem, Roderyk zaś chciał szukać cię razem z nim w Kioro, ale zdecydowaliśmy, że rozsądniej będzie, jeśli on poczeka tutaj. Byłam pewna, że się zjawisz. Szukanie kogokolwiek w stolicy... sama wiesz, że to może zająć sporo czasu... Było ryzyko, że się rozminiecie. Albert był tam, a Roderyk tutaj... to chyba było najlepsze rozwiązanie...
Maera zrozumiała, że ciotka gryzła się naprawdę z jej problemem. Teraz miała zmarszczone czoło i zagryzała wargi. Widziała, że zależy jej na niej.
-Dziękuję, ciociu. - objęła pulchną kobiecinę i przytuliła się.
-Myślę, kochana, że chcą cię porwać jako okup za coś, co twój tata im ukradł. Albo mają jakiś inny, gorszy plan. W każdym razie ma to coś wspólnego z wyprawami tego szaleńca, twojego ojca... Nie jesteście bezpieczni. Żadne z was.
Ciotka nagle rozpogodziła się i potrząsnęła Maerą.
-Zgadnij, kto odwiedził mnie miesiąc temu.
Dziewczyna tylko bezradnie pokręciła głową.
-Nie mam pojęcia. Ojciec? - rzuciła sarkastycznie.
-Gorzej. Twój brat, Edeger. Po trzech latach nieobecności wrócił z szaleńczych wypraw. Od razu pojechał do Domosso, do Laury. Podobno chciał też zobaczyć się z Danielem. Był w Kioro, ale nie miał szans cię odszukać.
Maera uśmiechnęła się szeroko.
-Powinien już wiedzieć o waszych problemach. Kiedy tu był, wprost tryskał dobrym humorem. Naopowiadał nam bzdur o dalekich krajach... sama nie wiem, co jest prawdą, a co fałszem. - ciotka zamyśliła się. -Myślę, że będzie wam łatwiej z tym awanturnikiem. On was ochroni. Ma w sobie za dużo z krwi ojca, ale umie główkować i, co najważniejsze, walczy jak demon. Pamiętam, jak kilka lat temu rozłożył wuja na łopatki... Jednym zamachnięciem wybił mu miecz... *
Kiedy Maera zasypiała, przed oczami miała rycerzy w lśniących zbrojach. Byli tam jej brat, Edeger, jej ojciec i wuj, który teraz podróżował w interesach, i był też kuzyn Roderyk, którego pamiętała z turnieju rycerskiego, gdy była młodsza. Nie mogła tylko przypomnieć sobie Daniela, którego przecież zawsze najbardziej kochała. Pośród rycerzy siedziała też Laura, dostojnie wachlując wypudrowaną twarzyczkę. Maera uśmiechnęła się.
Ciekawe, gdzie oni teraz są? Czy jest im dobrze, czy źle? Kiedy się z nimi spotkam? - myślała.
Zasnęła, kiedy noc miała się ku końcowi. Gdy obudził ją mocny głos Roderyka, była zmęczona, ale szczęśliwa, że rusza w drogę.
Autor: Jarlaxle
|