Król Artur
 

Nie ma magii. Nie ma poszukiwań Świętego Graala, rycerzy w połyskujących bielą i srebrem zbrojach, nie ma Zamku Camelot, rycerskiego kodeksu, ani słów typu: „Ktokolwiek tego miecza z onego głazu a kowadła dobędzie, ten królem jest całej Anglii”. I nic w tym dziwnego, gdyż ten film miał z założenia odrzucić Legendę, a pokazać historię. W związku z tym, hasło reklamujące film: „Legenda, która stała się prawdą”, powinno chyba zabrzmieć odwrotnie.

Ta bardziej realistyczna wersja zaserwowała nam coś zupełnie odmiennego. Kilku przystojniaków wymachujących mieczami, paru rzymskich legionistów, kilkuset półnagich i wymalowanych dzikusów, a w tle rodzącą się dominację religii chrześcijańskiej…

Artur został pokazany jako Rzymianin, głoszący niezbyt popularne jak na owe czasy (tylko „owe” czasy?) poglądy, głoszące równość i wolność dla wszystkich… Okazuje się jednak, że Rzym, który zna nasz dzielny wojownik, teraz przestaje istnieć, a on sam zaczyna zastanawiać się nad motywami własnych działań. Rycerze Okrągłego Stołu, to tylko garstka sarmackich wojowników, pragnących wyrwać się spod jarzma Imperium i wrócić do domów. I właśnie dążenie do wolności i poszukiwanie własnego miejsca stały się motywem przewodnim filmu – choć to chyba zbyt mocne słowa. W końcu dorzucono jeszcze szczyptę lojalności, wierności, przyjaźni i ładną dziewczynę, a otrzymano… ano właśnie. Co otrzymano, można przekonać się tylko, oglądając film.

Mnie osobiście fabuła wydała się nieco schematyczna i lekko naiwna, a czasami aż drażniąco przewidywalna. Bo, gdy jeden z bohaterów prosi przyjaciela o specyficzny pochówek, czy nie wydaje się jasne, że widzowie ujrzą jak przyjaciel spełnia prośbę?

W pewnych momentach także podniosłe słowa i czyny Artura są jakby zbyt górnolotne i jakoś na siłę wzruszające i szlachetne. Lecz w końcu Artur jest samotnym idealistą przeciw potędze - z jednej strony papiestwa, a drugiej Sasów - i ta odrobina patosu jest chyba usprawiedliwiona.

Mamy też i drobną iskiereczkę humoru, która przypomina o tym, że bohaterowie to nie tylko maszyny do zabijania i nieznający strachu wojacy, ale i ludzie, którzy mają swe marzenia i ambicje.

Idąc na ten film, z pewnością nie można spodziewać się zapierających dech scen walki, czy morza krwi. Bohaterowie walczą z różnych pobudek i ani w tym, ani w samej walce nie ma nic zachwycającego, czy nadzwyczajnie przykuwającego uwagę. I tu, jak w każdym filmie zdarzają się nieścisłości i potknięcia, choć można się dopatrzyć i kilku dość interesujących scen.
Ogólnie film nie przynosi nic odkrywczego. Specjalnie nie zachwyca ani gra aktorów, ani scenariusz. Brak temu obrazowi tej magii, która sprawia, ze po wyjściu z kina myśli o tym, co zobaczyliśmy, błąkają się nam po głowie przez kilka dni. Można było lepiej… lecz nie twierdzę, że jest źle. Czy warto zobaczyć? Jasne, że warto. Choćby po to, by samemu stwierdzić, czy być może reżyser lub aktorzy, nie powinni zmienić zawodu.


Autor: Arkona



 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky