Kiedy nikt nie chce uratować świata...
Nie chodzi o to, że Garig był odludkiem. Oczywiście, że nie. W czasach, gdy nigdzie nie ruszał się bez miecza i rzadko sypiał pod dachem, ludzie z chęcią się do niego garnęli. Dla mężczyzn był dobrym towarzyszem do picia, a dla kobiet popularnym obiektem podziwu i odbiorcą ich dyskretnych uśmieszków i spojrzeń.
Lecz tamte, pełne chwały czasy minęły bezpowrotnie - dawni towarzysze jego wypraw rozproszyli się po całym świecie lub w większości przypadków już od dawna nie żyli. I stało się tak, że na starość dopadła Gariga choroba, która trzymała się w cieniu przez wiele lat - samotność.
Garig jednak nie narzekał z tego powodu. Szczerze mówiąc, sam przyczynił się do sytuacji, która zaistniała. Wycofał się w odpowiednim momencie swej kariery i zaszył głęboko w górach, tak, że już wkrótce zaczęły krążyć plotki o jego chwalebnym - jak na bohatera przystało - zgonie. Brak ciała i grobu jedynie podsycał wyobraźnię plotkarzy i w niedługim czasie do uszu Gariga dotarły cztery różne historie opisujące jego śmierć - jedna bardziej krwawa od drugiej.
Ale czy można się temu dziwić? Wszakże Garig w latach swej działalności zawodowej uważany był za najodważniejszego i najlepszego najemnika. Nie było zadania, którego by się nie podjął, ani misji, której by nie wypełnił. Tajemnica jego sukcesu nie skrywała się jednak ani w nieprzeciętnej sile mięśni, ani ponadnaturalnej zwinności. Garig po prostu, w przeciwieństwie do swoich współpracowników, korzystał czasem z głowy i wrodzonego sprytu.
Lecz i to nie wszystko. Najemnikowi tak często pomagały nadzwyczajne zbiegi okoliczności i pomyślne sploty wypadków, że w końcu sam mawiał ze śmiechem, że bogowie - lub też demony - muszą się o niego troszczyć.
Brzmiało to jednak z goła nieciekawie, więc lubująca się w historiach o wielkich czynach gawiedź przypisywała jego sukcesy niedźwiedziej sile, mocy tura, zwinności wiewiórki i pewnym magicznym zdolnościom, takim jak: umiejętność czytania w ludzkich umysłach i unoszenia się w powietrzu.
Garigowi nie przeszkadzała rosnąca sława i cześć, którą oddawano mu gdziekolwiek się pojawił. Lecz, gdy w końcu i jego dopadła starość, najemnik doszedł do wniosku, że historia jego życia jest już wystarczająco długa i barwna i najwyższy czas by ją oficjalnie zakończyć. Krótki epilog ewentualnie dopisze sam, w małej chatce w górach.
Dlatego też, były najemnik bardzo zdziwił się, gdy pewnego dnia do drzwi jego małego domku zapukało dwóch mężczyzn.
- Hm? - spytał Garig, otwierając drzwi.
- Witaj, panie - powiedział pierwszy z gości. On i jego towarzysz ubrani byli w brunatne habity, przewiązane w pasie ciemnymi szarfami. - Cieszymy się, że udało nam się cię znaleźć. Jesteśmy braćmi...
- Braćmi? - Garig zmarszczył brwi. - Jakoś nie jesteście podobni.
- ...braćmi Zakonu Wyznawców Wszystkich Bóstw - dokończył pierwszy brat, nie zwracając uwagi na lekceważący ton najemnika.
- Taaa... I co?
Mnich wyraźnie się zdenerwował. Widocznie wyobrażał sobie przebieg tej rozmowy nieco inaczej. Przestąpił z nogi na nogę, szukając odpowiednich słów.
- Mamy do ciebie bardzo ważną sprawę... czy możemy wstąpić? Mamy za sobą długą i męczącą drogę i z chęcią...
- Nie lubię gości.
Brat otworzył i zamknął usta. Garig westchnął znużony i odsunął się, dając braciom znak, by weszli.
- Macie tylko chwilę - warknął.
Niektórzy twierdzą, że oczy są zwierciadłem duszy i wystarczająco bystremu obserwatorowi mogą powiedzieć o człowieku wszystko. Garig nie zgadzał się z tą opinią, a przynajmniej nie do końca. Może i oczy pokazywały to, co kryło się w sercu człowieka, ale najemnik wolał przyglądać się dłoniom.
Mężczyzna z uwagą przyjrzał się wchodzącym do jego chatki braciom. Ten, który z nim rozmawiał był wysoki i szczupły. Jego dłonie były smukłe i drobne, a skóra blada, czysta i - jak mniemał były najemnik - z pewnością delikatna. Tak wypielęgnowane dłonie zdradzały albo wysokie pochodzenie, albo zupełny brak pracy fizycznej w życiu tego człowieka. Charakterystyczne ciemne ślady na palcu wskazującym lewej dłoni i boku dłoni prawej jednoznacznie wskazywały, że jego życie związane było z księgami, a najprawdopodobniej z ich pisaniem.
Drugi z braci, wyższy i roślejszy, o długich, opadających na ramiona jasnych włosach i o opalonej twarzy, swym zachowaniem okazywał uległość. Tak więc sługa. Jak zauważył Garig, jego dłonie były duże i niezgrabne, czerwone i szorstkie. Drobne zadrapania i skaleczenia, szczególnie na palcach, a także nienaturalnie czyste paznokcie wskazywały jego powiązania z kuchnią.
Wysoko postawiony brat, spędzający całe dnie w bibliotece i zwykły pomywacz? Dziwna para. Garig podrapał się po brodzie, czując, że budzi się w nim niejakie zainteresowanie przybyszami.
- Jestem brat Malkolm - pierwszy z zakonników lekko skłonił głowę. - Drugi Bibliotekarz i Główny Kopista biblioteki w Arkal...
- Wiem - wyrwało się Garigowi, nim zdołał ugryźć się w język. Były najemnik zaśmiał się sztucznie. - Bywałem tam - dodał, próbując ukryć swoje zmieszanie i zadowolenie z faktu, że jego przypuszczenia okazały się trafne.
- Nasz Zakon ma w Arkal główną siedzibę. - stwierdził w kwestii wyjaśnienia brat Malkolm. - A oto - wskazał na swego towarzysza - brat Arnold. Przybyliśmy tu, by poinformować cię...
- A czym znajduje się brat Arnold? - spytał Garig. Chłopak spojrzał na niego zdziwiony, spod zasłony jasnych włosów.
- B-brat Arnold? - Malkolm wydawał się być zdumiony pytaniem. - Brat Arnold to pomywacz... Musiałem zabrać go ze sobą, bo ze względu na zaistniałą sytuację, inni mają mnóstwo... równie ważnych zajęć.
Garig kiwnął głową, zadowolony, że i tym razem miał rację. Wskazał gościom krzesła.
- Słucham - powiedział i wlepił spojrzenie w Głównego Kopistę. - Tylko streszczaj się, braciszku, bo nie mam całego dnia.
Brat Malkolm wyraźnie zdruzgotany tonem byłego najemnika, potarł czoło.
- Jakiś czas temu, gdy przeglądałem wraz z mymi pomocnikami najstarsze woluminy w naszej bibliotece - powiedział szybko, jak gdyby bał się, że jeśli się nie pospieszy, Garig spopieli go spojrzeniem. - Natrafiliśmy na teksty dawnych przepowiedni...
Najemnik sapnął. Przepowiednie! To zawsze sprowadza kłopoty.
- I odnaleźliśmy jedną, wyjątkowo starodawną.
- Tylko oszczędź mi recytacji, błagam! - warknął przez zęby Garig.
Malkolm przestraszony, pokiwał głową.
- W skrócie chodziło w niej o to, że ciemności w środku dnia, rzeka, która spływa krwią, gorączka, która odbiera ludziom życie i kilka innych, podobnych plag, mają zwiastować rychły koniec waśni pomiędzy bogami a demonami.
Garig skrzywił się.
- Wszystkie przepowiednie wspominają zwykle o czymś takim.
- T-tak, ale... - przejęty Malkolm podrapał się po brodzie - ta przepowiednia mówi o... - Malkolm zawiesił głos - o ostatecznym starciu - wyszeptał.
Obaj bracia wstrzymali oddech, jakby w oczekiwaniu na daleki huk gromu lub złowieszcze krakanie kruka. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- I co to ma wspólnego ze mną? - głos Gariga sprowadził mnichów z powrotem na ziemię. Brat Malkolm dał ręką znak, że zaraz do tego dojdzie.
- Początkowo odłożyliśmy tą przepowiednię na bok, gdyż wydawała nam się odległa i nierealna. Lecz, gdy przyszły do nas doniesienia o dziwnych wypadkach na wschodzie... Zarazie, która zebrała krwawe żniwo, o nagłych ciemnościach w środku dnia i rzece, w której woda zabarwiła się na czerwono... Doszło do nas, że owo starcie wcale nie jest tak odległe. - Malkolm przełknął ślinę. - Prawdę mówiąc, jest całkiem bliskie. Dlatego tu jesteśmy. Chcemy poinformować cię o drugiej części przepowiedni - mężczyzna wstał, zamknął oczy i nie zważając na protesty Gariga, wyrecytował:
Ciemne armie zewrą szeregi
Białe proporce potarga wiatr
Odwieczni wrogowie
Zetrą się w bitwie
Zwycięzca jednak ujawni się wówczas
Gdy ten, który umarł dla świata
Zabójca Smoków
Łowca Śmierci
Podniesie rękę na znak
- Na niebiosa! Cóż to za brednie? - były najemnik podrapał się w czubek nosa. Brat Malkolm skrzywił się nieznacznie.
- Brednie? - powiedział z goryczą. - Najwięksi prorocy z naszego Zakonu, przez miesiąc starali się rozszyfrować znaczenie tej przepowiedni! Ten, który ją spisał...
- ...postanowił sobie zakpić z biednych naiwnych mnichów! - uciął ostro najemnik.
Malkolm pokręcił głową. - Początek mówi o wojnie, o której ci wspominałem - kontynuował. - Zwolennicy demonów szykują już swoją armię, by uderzyć na Arkal. My, czyli Zakon Wyznawców Wszystkich Bóstw, oczywiście stawimy im czoła. Jednak przepowiednia daje nam do zrozumienia, że wygra ta ze stron, po której będzie stał Łowca Śmierci...
Garig pokręcił głową w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Nie rozumiem, jak wpadliście na mój trop i czego oczekujecie...
Malkolm uśmiechnął się dumnie.
- Znalezienie cię nie było aż takie trudne - zawahał się. - Przyznajesz, że Łowca Śmierci to ty?
- Kiedyś może i ktoś nadał mi taki przydomek, ale niespecjalnie się do niego przywiązałem...
- I że zabiłeś kilka smoków?
- Jednego! Nie był też tak do końca zdrowy...
- Ponadto nie żyjesz!
- Tak, słyszałem już pogłoski o mojej śmierci... - były najemnik zrobił nieszczęśliwą minę. - Ale nie uważacie chyba, że to ja mam zadecydować o losach świata? - Malkolm i Alfred popatrzyli na niego znacząco. - Prawda? - spytał zrozpaczony.
- Udaj się z nami do Arkal. Porozmawiasz z głową naszego Zakonu...
- Nie! - Garig zacisnął zęby. - Ja nie żyję! Wycofałem się z wszelkich przygód raz na zawsze! Nie mam ochoty wplątywać się w ratowanie świata! Chcę tylko siedzieć tu, w mojej chatce w lesie i nie słyszeć już więcej o demonach, bogach, Zakonach, armiach, wojnach i przepowiedniach!
Brat Alfred zrobił przygnębioną minę.
- Czyżbyś panie, stał po stronie demonów? - w jego oczach błysnęło przerażenie. - Zrozum, jeżeli będziesz z naszymi wrogami, będziemy musieli cię zabić! Przecież wiesz, co grozi światu, jeśli nie uda nam się wygrać! - wykrzyknął z pasją. - Czarni Rycerze zajmą Arkal, zniszczą Wielką Bibliotekę i zamordują wszystkich, którzy nie wyprą się wiary w bogów! Wprowadzą krwawe rządy i nie będzie już siły, która byłaby w stanie się im przeciwstawić! Wtedy powiększą swoją armię i mając w garści gigantyczne spichlerze w Arkal, ruszą na podbój świata!
- Ja... - czerwony z gniewu Garig postukał palcem w blat stołu. - Skądże! Nie stoję po stronie demonów, tak samo jak nie stoję po waszej! Nie obchodzi mnie podbój świata, ani los Wielkiej Biblioteki! Dajcie mi spokój! Teraz jadę na przejażdżkę i nie ważcie się mnie śledzić!
Były najemnik wstał z krzesła i wyszedł z budynku. Udał się do stajni, skąd po chwili wyprowadził konia. Zdezorientowani mnisi ruszyli jego śladem.
- Przepowiednie! - mruczał pod nosem, głaszcząc konia po karku. - Człowiek siedzi sobie spokojnie w domu, a tu nagle jakaś przepowiednia każe mu robić niebezpieczne rzeczy. Tym, którzy wymyślają te banialuki, powinno się odrąbywać głowę!
Najemnik wskoczył na konia i ruszył wąską ścieżką przez las. Bracia uczynili to samo, spoglądając na mamroczącego mężczyznę z lękiem. W końcu, gdy Garig ochłonął już nieco z gniewu, gestem przywołał do siebie Malkolma. Brat podjechał do niego ostrożnie.
- A gdybym się zgodził być po waszej stronie, co musiałbym zrobić?
Drugi Bibliotekarz niezauważalnie westchnął z ulgą.
- Włożyłbyś srebrną zbroję, dosiadłbyś białego rumaka... - stwierdził Malkolm z entuzjazmem. - Mógłbyś pomachać troszkę mieczem i wydać kilka gromkich okrzyków. Nic wielkiego. Pokazałbyś się naszym rycerzom, powiedziałbyś, że jesteś z nich dumny i tak dalej. Wspomnisz coś o tym, że bogowie wysłali cię ze świata zmarłych, abyś wspierał ich w walce. A potem przepowiednia się spełni i ostatecznie pozbędziemy się demonów i służących im heretyków. Proste.
Garig zmarszczył powątpiewająco siwe brwi.
- Tylko tyle?
- Oczywiście! Przecież wiadomo, że Dobro triumfuje zawsze! - stwierdził Malkolm. Najemnik uśmiechnął się ponuro, a potem stracił przytomność. *
Kiedy się obudził, bardzo bolała go głowa. Powoli otworzył oczy, przywołując jednocześnie w pamięci ostatnie wspomnienia. Przed oczami wyobraźni stanęła mu skruszona, końska twarz brata Malkolma, szczere i proste oblicze Alfreda, a umysł szepnął coś o sprawie jakiejś niedorzecznej przepowiedni...
Lecz to, co ujrzał nie pasowało zbyt dobrze do jego wspomnień. Choć rozpaczliwie próbował sobie przypomnieć, nie znalazł w nich żadnej młodej i pięknej kobiety, czerwonego namiotu, ani miękkich poduszek, na których leżał. Ostatecznie stwierdził jednak, że nie za bardzo żałuje tych nieścisłości, a nawet - obiektywnie rzecz biorąc - teraz wypadł lepiej.
- Obudziłeś się już, jak widzę - dziewczyna uśmiechnęła się figlarnie i wstała z poduszek. Przeszła kilka kroków i zniknęła z oczu leżącemu najemnikowi.
- Wybacz, skarbie, ale nie przypominam sobie twojego imienia... ani faktu, że wczoraj coś wypiłem. Lecz cóż, stary już jestem.
Kobieta wróciła po chwili, niosąc kielich pełen wina.
- Wybacz, że potraktowaliśmy cię tak brutalnie, ale sam rozumiesz, ci denerwujący zakonnicy nie chcieli ci dać spokoju... Im też daliśmy małą nauczkę - powiedziała to z taką miną, jakby miała na myśli muchy, a nie ludzi. Następnie uśmiechnęła się słodko.
- Ach tak? - Garig usiadł z trudem i chwycił podany mu kielich. - A powiesz mi, gdzie jestem, czy mam zgadywać?
Kobieta zaśmiała się cicho i usiadła obok niego. Dopiero teraz najemnik zwrócił uwagę na jej powyginaną zbroję i krótko obcięte czarne włosy. W jej ciemnych oczach, pozornie roześmianych i patrzących pobłażliwie, kryła się groźba i ostrzeżenie. Najemnik zastanowił się, ilu ludzi widziało w nich także swoją śmierć.
- Jesteś w obozie Czarnych Rycerzy, a ja jestem generał Errina - powiedziała.
- Generał? - Garig uniósł brwi.
- Moje zasługi dla sprawy, jaką jest ostateczne rozprawienie się z Zakonem i przejęcie Arkal, są tak ogromne, że Naczelny Dowódca i Czarny Kapłan, sam prosił mnie, bym pokierowała częścią wojsk - powiedziała nie bez cienia dumy. - Lecz dosyć o mnie. Pomówmy o twoim wkładzie w nasze zwycięstwo.
- Następna! - żachnął się Garig. - Czy wy nie możecie dać mi spokoju? Już cieszyłem się, że pozbyłem się tych natrętnych braci...
Generał Errina uniosła brwi.
- Pozwól, że przedstawię ci propozycję Czarnych Rycerzy. Narzekać będziesz potem.
Garig upił nieco z kielicha i dał kobiecie znak, by kontynuowała.
- Nie myśl, że ja, czy Najwyższy Dowódca wierzymy w te brednie o zwycięstwie i Zabójcy Smoków - były najemnik kiwnął głową - lecz nasi żołnierze w nie wierzą. Ponadto, przepowiednie mają niekiedy przykry zwyczaj spełniania się, no i... lepiej z góry nie negować spraw nie zupełnie zrozumiałych. Nie jesteśmy tacy, jak ci pożałowania godni Zakonnicy. Mamy armię i nie liczymy na cud, lecz zawsze lepiej mieć opatrzność po swojej stronie - Garig dał głową znak, że rozumie.
- Dlatego też, jesteśmy skłonni uznać cię oficjalnie za naszego pomocnika. Opowiedz się po naszej stronie, a po wygranej wojnie obsypiemy cię złotem, zaszczytami, tytułami i czym sobie tylko wymarzysz. Przyłącz się do wroga - zginiesz. Zresztą Zakon i tak nie ofiaruje ci nic w zamian za pomoc; oni liczą, że zrobisz to z dobrego serca - Errna przewróciła oczami. - I tak mamy zamiar wygrać, bez względu na to, na co się zdecydujesz.
- Ciekawa propozycja - mruknął mężczyzna. - Ale kto mi zagwarantuje, że jeśli zwyciężycie, dostanę to, co mi obiecałaś? Wszakże ty i twoi Czarni Rycerze jesteście na służbie Zła, czyli służbie demonów, tak jak i... kłamstwo.
Errina zaśmiała się krótko.
- Taak? Kłamstwo w służbie Zła? Mylisz się... Czy któryś z tych braciszków wspomniał ci o tym, że wiedzieli, iż szykujemy się do najazdu już od wielu miesięcy? Jeszcze zanim odkryli tą beznadzieją przepowiednię? Czy nie zapomnieli powiedzieć ci, że niemalże nie mają armii? Czy jesteś pewien, że żaden z nich nie posunąłby się do tego, żeby kogoś okłamać?
Garigowi stanęła przed oczami podłużna twarz brata Malkolma, mówiąca: "Wspomnisz coś o tym, że bogowie wysłali cię ze świata zmarłych, abyś wspierał ich w walce...". Pominął to milczeniem.
- Wbrew pozorom, słudzy demonów nie różnią się od sług bogów aż tak bardzo. Obie strony dążą do osiągnięcia tego samego celu, ale nieco innymi drogami. A kłamstwo... ono służy każdej ze stron, tak jak i honor. A mój honor nie pozwoliłby mi skłamać. Nie w tej sprawie - Errina przeczesała włosy palcami. - Ponadto, ja zawsze wynagradzam moich sprzymierzeńców. Zawsze.
- A potem czasem ich zabijasz - mruknął cicho Garig. Errina uśmiechnęła się.
- Czasem. - szepnęła i wstała. - Ale radzę ci, przemyśl sprawę - rzuciła mu jeszcze przez ramię i wyszła z namiotu.
Były najemnik odprowadził ją wzrokiem. W głowie miał mętlik. Opróżnił kielich i wbił spojrzenie w wejście do namiotu. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że nigdzie nie ma straży.
Zerwał się na równe nogi, rzucił puste naczynie na posłanie, podbiegł do wejścia namiotu i wyjrzał. Nie było strażników. Rozejrzał się nieznacznie, ale dostrzegł jedynie kilku żołnierzy maszerujących w różne strony, w tylko sobie znanych sprawach. Pozornie nikt nie zwrócił na niego uwagi, lecz Garig nie mógł nie zauważyć ponurego błysku w ich bezlitosnych oczach. Najemnik widział już niegdyś takich ludzi i niemalże czuł unoszące się w powietrzu okrucieństwo.
W oddali, między namiotami dostrzegł plecy Erriny.
- Generale! - krzyknął i wybiegł z namiotu. Errina oderwała się od raportów składanych jej przez kilku potężnych i patrzących na niego spode łba, posłańców i odwróciła się w jego stronę.
- Słucham, Zabójco Smoków.
Garig zdał sobie sprawę z tego, że o ile wcześniej nikt nie zwracał na niego uwagi, to teraz wszyscy patrzą w jego stronę. Najemnik poczuł się nieswojo od rzucanych mu srogich spojrzeń. Odchrząknął, nieco onieśmielony.
- Zastanawia mnie jedna rzecz - stwierdził. Errina gestem odesłała niezadowolonych żołnierzy i chwyciła Gariga pod ramię. - Dlaczego nikt mnie nie pilnuje?
- A po co? - generał ruszyła wolnym krokiem, prowadząc ze sobą starego mężczyznę. - Nie jesteś nam tu potrzebny. Możesz oczywiście zostać, będziesz ugoszczony z wszelkimi honorami, ale my zdajemy sobie sprawę, że liczy się twój zamiar, a nie obecność.
- Zamiar?
- Jeśli będziesz po naszej stronie, możesz równie dobrze siedzieć w Arkal, u tych mnichów, a my i tak wygramy. Tylko Zakon potrzebuje cię jako środka propagandowego, gdyż nie ma armii. Jeśli przepowiednia jest prawdziwa, to my wygramy nawet, jeśli będziesz na księżycu. Miło jednak powitamy cię w naszych szeregach - to sprawi, że morale u Zakonników upadnie błyskawicznie. Jeśli zdecydujesz się tu pozostać otrzymasz wszystko, czego zażądasz...
- A jeśli nie będę po żadnej stronie? - spytał podejrzliwie Garig.
- Po żadnej stronie? - Errina spojrzała na niego, przeczesując palcami krótkie włosy. - Nie możesz nie być po którejś ze stron.
- Z resztą - dodała po chwili - powiedziałam ci już, że nie wierzę w te bzdury. Jest mi to całkowicie obojętne. Jeśli wygramy, uznam, że byłeś po naszej stronie i otrzymasz nagrodę. Jeśli natomiast przegramy... - Errina uśmiechnęła się szeroko. - Lepiej, żebyś wówczas rzeczywiście siedział na księżycu, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Garig sapnął coś niezrozumiale. Dobry humor generał Erriny wcale mu się nie udzielał. Przeszli wspólnie jeszcze kilka kroków, gdy nagle zatrzymał ich niski, tubalny, głos.
- Pani generał! Pani generał!
Errina puściła ramię byłego najemnika i odwróciła się z zawziętą miną.
- Czego tam? - warknęła. Biegnący do niej zwalisty, zakuty w ciężką, kolczastą zbroję mężczyzna zatrzymał się jak wryty. Stanął na baczność i zasalutował zamaszystym gestem.
- Pani generał! Melduję, że wartownicy natrafili w krzakach przy obozie na szpiega wrogich sił! - wykrzyknął chropowatym, dudniącym głosem tak szybko, jak to było tylko możliwe.
- Szpiega wrogich sił? - szepnęła rozbawiona Errina. - To zakapturzeni braciszkowie są zdolni do takich działań? Sprowadźcie go!
Mężczyzna ponownie zasalutował i oddalił się biegiem. Po chwili przybyło dwóch groźnie wyglądających, uzbrojonych po zęby żołnierzy, prowadzących pod ramiona wysokiego, nieco przemoczonego i wyraźnie nieszczęśliwego mnicha.
Garig przełknął ślinę. To był brat Alfred.
Errina przyjrzała się biednemu pomywaczowi i uśmiechnęła się drwiąco.
- Szpieg? - parsknęła. - To najzwyklejszy służący. Jest tak niebezpieczny jak moja rękawica! Dziwię się, przeklęci bękarci, że w ogóle zawracacie mi głowę! - wrzasnęła i wyprostowała się. - Powiesić go.
Dwóch strażników zasalutowało i oddaliło się, ciągnąc kwilącego Alfreda. Garig poczuł, że zaraz rozboli go głowa.
- Powiedziałaś, że mogę otrzymać wszystko, czego zażądam... - mruknął zdesperowany.
- Owszem. Masz jakieś życzenia? - spytała, patrząc na niego bystro.
- Yhm... A gdybym poprosił cię, byś darowała mu... hm... życie? Tak hipotetycznie, oczywiście.
Generał zacisnęła pięść. Były najemnik słyszał, jak strzelają jej kostki.
- Wtedy najpierw zabiłabym ciebie, a potem jego - urwała. - Tak hipotetycznie, rzecz jasna.
Brwi Gariga uniosły się aż do linii włosów. Errina uśmiechnęła się lekko.
- Gdybyś zechciał uratować mu życie, wiedziałabym, że już wybrałeś stronę, po której będziesz walczył. A mówiłam ci, czym się skończy dla ciebie przyłączenie się do Zakonu - machnęła ręką. - To wszystko. Teraz wybacz, ale mam obowiązki.
Odwróciła się i odeszła, znikając wśród namiotów. Garig patrzył przez chwilę w ślad za nią, a później rozejrzał się za wyjściem z obozu. Na razie starał się nie myśleć o tym, co go spotkało, bo zbyt dużo zastanawiania się mogło przeszkodzić mu w ratowaniu własnej skóry.
Ktoś przyprowadził mu jego konia i odstawił na pierwszą w miarę ubitą drogę. *
Kiedy nadszedł zmrok, Garig miał okazję przypomnieć sobie dawne czasy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał pod gołym niebem, tak jak nie pamiętał swego ostatniego gotowanego na ognisku w lesie posiłku.
Były najemnik nie wiedział jak długo musiał być nieprzytomny, ale przypuszczał, że było to kilka, a może nawet kilkanaście ładnych godzin, gdyż zanim trafił na znany sobie trakt, prowadzący do jego chatki, zapadła ciepła, letnia noc.
Garig znalazł odpowiednie na nocne schronienie, osłonięte od wiatru miejsce przy strumieniu, napoił konia i rozpalił ognisko. Dopiero wtedy zaczął rozmyślać o tym, co zdarzyło mu się od chwili odwiedzin dwóch mnichów w jego domku.
Pierwszy wniosek, jaki mu się nasunął, był taki, że wszyscy prócz niego wiedzieli o tej przepowiedni dużo wcześniej. Westchnął. Za to mógł winić tylko siebie, w końcu dobrowolnie odciął się od świata.
Drugi wniosek także nie był wesoły: mimo iż wcale tego nie chciał, musiał podjąć decyzję. Nie miał wszakże pojęcia, po której stronie konfliktu ma stanąć. Przez całe swoje życie starał się nie zadzierać ani z jedną, ani z drugą stroną i bardzo denerwowało go to, że ktoś zrzucił podjęcie tej decyzji właśnie na jego barki.
Lecz stąd wypływał i trzeci wniosek: odpowiedzialność była gigantyczna. Nie zrobił do tej pory praktycznie nic, a już z jego winy zginął młody chłopak.
Garig bezradnie pokręcił głową i właśnie wtedy pojawiła się dziewczyna.
Robiła niesamowite wrażenie z tymi swoimi oczami w barwie płomieni i włosami, których sploty były żywe i poruszały się w takt narzucony przez płonące ognisko. Ubrana była w złoto i szkarłat, które przenikały się nawzajem, sprawiając wrażenie, że tak naprawdę stanowią jedną barwę.
Garig miał już dość dziwacznych wizyt, więc tylko machnął ręką.
- Co? - spytał tak nieuprzejmie, jak tylko potrafił.
- Nazywam się Flama - kobieta szepnęła głosem, w którym najemnik usłyszał echo pękających w ognisku szczap. - Czy wiesz, kim jestem? - spytała, przekręcając lekko głowę.
- Jesteś Flama - burknął. - Nie wiem, czego chcesz, ale jeśli masz zamiar dawać mi dobre rady, możesz już sobie iść.
Kobieta skrzywiła się i syknęła cicho. Jej włosy tańczyły jak języki ognia.
- Przyszłam, bo wiem, że jesteś w rozterce.
- Ale z ciebie bystra babka - warknął.
- Czy podjąłeś już decyzję? Od niej będzie zależeć bardzo wiele.
- Nie, nie podjąłem. I nie chcę podejmować. Idź sobie!
W ognistych oczach Flamy błysnęły złowróżbne iskry.
- Musisz podjąć. Tak mówi przepowiednia.
- Tak mówi przepowiednia - przedrzeźnił ją ze złością. - A ja mówię coś innego! To nie jest moja wojna i nie chcę mieć z nią nic wspólnego!
Flama ponownie syknęła cicho i spojrzała błagalnie ku rozgwieżdżonemu niebu.
- Widzisz, panie? - powiedziała wskazując na najemnika. - On jest głuchy! Nic do niego nie dociera! Ale ja się starałam... - jakiś dźwięk w lesie ją spłoszył. Ostatnie słowo rozmyło się wraz z wiatrem i Garig tylko domyślił się jego brzmienia. Dziewczyna znikła.
- To chyba nie była zwykła kobieta - powiedział sam do siebie. - W końcu nie wszystkie potrafią unosić się dwie stopy nad płomieniami...
- Garig! To ty? - na dźwięk tego przenikliwego szeptu mężczyzna aż podskoczył. Najemnik westchnął znużony i zerknął przez ramię. Ani chwilki spokoju...
- Witam brata Malkolma! - powiedział. - Zapraszam do ognia.
Z lasu wyskoczył wysoki mężczyzna w habicie. Jego włosy, tak jak i strój były potargane i zmierzwione. Duży siniak na prawym policzku zdradzał niedawną bójkę.
- Te psy porwały Alfreda! Po tym jak na nas napadli i wrzucili do rzeki, Alfred wyruszył, by cię odbić!
Garig parsknął.
- Sam, jeden, bez broni? Nonsens!
Brat Malkolm przysunął się bliżej ognia. Wydawał się być urażony drwiącym tonem najemnika.
- Brat Alfred uzbrojony był w swoją wiarę! A ci przeklęci...!
W Garigu wezbrała złość.
- Wiarę? To jest wojna, do cholery! Żeby wygrać wojnę, trzeba mieć armię, nie wystarczy wierzyć w zwycięstwo!
Malkolm odburknął coś niewyraźnie.
- Brat Alfred nie został porwany, tylko zginął! - Garig westchnął. - Ech... znasz może kogoś, kto ma na imię Flama? Była tu jedna taka...
Brat Malkolm gwałtowne wciągnął powietrze. Wydawał się być wstrząśnięty. Garig nie wiedział czy to za sprawą śmierci jego pomocnika, czy wieści o dziewczynie.
- Brat Alfred zginął, a ciebie odwiedziła ognista wróżka? Czego chciała?
- Pytała o decyzję, jaką podjąłem - stwierdził markotnie Garig.
- Decyzję! Teraz już widzisz! - Malkolm z pełną uniesienia miną wzniósł oczy do rozgwieżdżonego nieba. - Nawet siły natury interesują się przebiegiem tego starcia. To znak! Ci barbarzyńcy zabili naszego brata! Jednego ze świętobliwych Zakonników! Teraz już chyba rozumiesz, że musisz udać się ze mną do Arkal!
- Nie - Garig pokręcił głową. - Nie wiem, kto wymyśla te bzdurne przepowiednie, ale powinien za to zawisnąć! A ja - zawahał się. - Nie chcę się w to mieszać. I tak, cokolwiek zadecyduję, czeka mnie śmierć. Dlatego nie jadę z tobą do Arkal.
Garig wstał i ruszył w kierunku swojego wierzchowca.
- Skoro nie jedziesz do Arkal, to gdzie? - w głosie Malkolma słychać było nutkę rozdrażnienia...
- Coraz częściej zastanawiam się - mruknął najemnik - nad przeprowadzką na księżyc.
Malkolm patrzył na niego jak na wariata. Garig zignorował to i wskoczył na grzbiet konia. Odprowadzany przerażonym spojrzeniem Pierwszego Kopisty, zniknął w mroku.
Autor: Arkana
|