Kura
Emhar przyjrzał się krytycznie ociekającemu krwią ostrzu. Wyciągnął z kieszeni jedwabną chustę i przeciągnął nią parokrotnie wzdłuż klingi.
- Emhar! Co ty wyprawiasz z tą brzytwą?- zagadnął go mijający zagrodę Ark, chłop z sąsiedniej chałupy.
- Rosół na jutro. - Emhar podniósł za nogi pozbawioną głowy kurę.
- Toć nie mógł nożem? Ludzi straszysz. - roześmiał się chłop.
- Ano mogłem, ale wiesz... Tak, to jedno cięcie i nie trzeba się uganiać. - Emhar również odpowiedział śmiechem. - Jak tam żniwa?
- Jako zawsze- mogły być lepsze. Ale, bogowie dajcie, możemy przetrwać nawet przednówek. Jeśli tylko pójdę na to pole, a nie będę z tobą gadał. Hej! - Ark zarzucił kosę na ramię i ruszył dróżką w kierunku swojego łanu. Emhar tylko mu skinął głową.
Zabawne, już dziesięć lat minęło, odkąd się tu osiedliłem, a przez ten czas chłopi zaczęli bardziej mówić po mieszczańsku niż ja po chłopsku- myślał wchodząc do swojej krytej słomą i bielonej wapnem skromnej chałupy. Wsunął powoli zakrzywioną klingę miecza do wiszącej na ścianie inkrustowanej srebrem, hebanowej pochwy.
Mieszkał w tej cichej wiosce od czasu, kiedy stracił pamięć. Wszystko, co przypominało mu czasy bycia poszukiwaczem przygód, to ten miecz. Ten miecz i wiedza, jak się nim posługiwać...
Odegnał te myśli i zaczął odzierać kurę z pierza. Nie lubił rozpamiętywać przeszłości.
Nie miał własnego pola- utrzymywał się z wykonywania drobnych prac naprawczych oraz pełnienia funkcji kowala, którego tutaj nigdy nie było. Umiał podkuć konia- nic więcej nie było tu potrzebne. Dorobił się kilkunastu sztuk drobiu, ale w rzeczywistości żył dzięki życzliwości chłopów.
Mimo spędzonych tu lat, nie zdołał całkowicie zasymilować się z mieszkańcami wioski. Poprzednie życie uczyniło zeń nieufnego samotnika i nawet częściowa utrata pamięci nie zdołała tego zmienić. Osada nie leżała w pobliżu żadnego traktu, mógł więc wieść tutaj spokojne życie. Całkowicie mu to odpowiadało.
W pewnym momencie przerwał obrabianie kury i zaczął nasłuchiwać. Zwracanie uwagi na każdy niespodziewany dźwięk było kolejnym starym nawykiem. Wyraźnie słyszał odgłos stukotu kopyt na żwirze. Z ciekawości wyszedł na podwórze. Dróżką wlókł się kary koń. Na nim leżał nieprzytomny jeździec. Z jego barku sterczał bełt.
II
Oblepiająca pysk konia piana świadczyła o długim galopie. Zwierzę szło coraz wolniej. W końcu zatrzymało się, a jeździec zsunął się z siodła i twardo uderzył o ziemię.
Emhar mieszkał na samym skraju wioski, tuż przy lesie, więc nikt poza nim raczej nie mógł dostrzec jeszcze rannego podróżnego. Szybko podbiegł do leżącego mężczyzny. Całe jego plecy pokryte były krwią. Upadek podrażnił ranę i teraz zaczęła się pod nim pojawiać czerwona kałuża. Emhar wziął nieznajomego na ręce.
- Niech mi tu ktoś pomoże! Ranny człowiek! - zawołał, szybko kierując się do chałupy. Ranny był dużo lżejszy niż Emhar sądził. Z sąsiedniej chałupy wyszedł podpierając się laską Dastr, ponad sześćdziesięcioletni ojciec Arka. Najstarszy mężczyzna w wiosce, nazywany przez wszystkich jej mieszkańców "dziadkiem" pokuśtykał pośpiesznie w stronę chałupy Emhara.
Kiedy "dziadek" przekroczył próg, Emhar właśnie podsycał ogień w piecu i wkładał do niego kawałek jakiegoś żelastwa. Szybki rzut okiem na leżące na podłodze resztki okutego, drewnianego kubła wystarczył, żeby stwierdzić skąd ten kawałek pochodził. Na ogniu grzała się już w niewielkim kociołku woda. Dopiero, kiedy Dastr chrząknął Emhar zwrócił na niego uwagę.
- Dobrze, że jesteś. Dopilnuj, żeby ogień nie przygasł. Powiedz mi, kiedy woda się zagotuje, a żelazo zrobi czerwone.
Dastr skinął głową.
Były poszukiwacz przygód zaczął niemal odruchowo opatrywać ranę leżącego na ławie jeźdźca. Rozciął jego zakrwawioną tunikę i przyjrzał się bełtowi.
- Solidna robota. Impregnowane drewno... Nie ma szans raczej, żeby złamało się po trafieniu. Takich bełtów używa się, kiedy oczekuje się, że będzie je można wyjąć z ciała ofiary... - Emhar mamrotał do siebie sprawdzając delikatnie jak mocno pocisk tkwił w barku mężczyzny.
- Jak tam, dziadku?
- Dymi, ale ni bulgoce...
- Dobra, może być. Zdejmij kociołek i postaw tutaj. - Emhar chwycił mocno bełt. - Zamocz te szmaty w wodzie i zatamuj krew, kiedy wyjmę strzałę.
Szarpnął. Pocisk wyszedł pociągając za sobą czerwoną strugę. Ranny wrzasnął i rzucił się targany konwulsją. Emhar przycisnął go do ławy, a Dastr natychmiast przyłożył parujące szmaty do rany. Mężczyzna ponownie stracił przytomność. Emhar podszedł do pieca i zajrzał do środka. Włożone tam przez niego żelazo zaczynało się różowić. Wziął do ręki dwie klepki z rozbitego kubła i tymi prymitywnymi kleszczami uchwycił rozżarzony kawałek.
- Dastr, odsuń te szmaty i przytrzymaj go.
Przycisnął żelazo do szpary po bełcie.
III
Wrzask rozdzierał powietrze i ranił uszy wdzierając się aż do głębin umysłu. Bolał tak, że zdawał się mieć materialną postać- przynajmniej na tyle, na ile materialny mógł być krzyk. Gdy ucichł, Emhar stał sparaliżowany, sztywno trzymając miecz.
Gdzieś pośród drzew czaiło się coś, co pozbawiło życia jego towarzyszy. Coś, co tropił od miesiąca, by ich pomścić. Zamiast tego, miał do nich teraz dołączyć.
Mówiło się, że każde zjawisko miało swoje bliźniaczo podobne przeciwieństwo. Ta myśl przeszła mu przez umysł, kiedy pośród głuchej ciszy usłyszał szelest liści.
Dzięki temu dźwiękowi wróciła mu rześkość umysłu - znów mógł się ruszać. Natychmiast odskoczył w zarośla, w samą porę, by uciec spod szponów zeskakującej na niego, kotopodobnej bestii. W gruncie rzeczy, nie przypominała ona żadnego znanego mu zwierzęcia, z kotem łączył ją tylko charakterystyczny sposób poruszania się. Teraz jak kot przypadła do ziemi, gotując się do skoku na ofiarę.
Skoczyła. Emharowi wydawało się, że czas zwolnił... mógł się teraz dokładnie przyjrzeć czarnej, niepokrytej futrem skórze drapieżcy, jego długim, białym kłom i szponom oraz... prętowi błękitnego światła przyszpilającemu go do jednego z drzew.
Rozejrzał się, szukając osoby, która rzuciła zaklęcie. Był pełen podziwu- pamiętał, że zaklęcia jego już dawno rozszarpanego przez bestię przyjaciela nie imały się poczwary w ogóle.
Podszedł do leżącego ścierwa. Było przepalone na wylot, ale, o dziwo, nie czuł swądu spalenizny. Szturchnął je nogą, a następnie przyklęknął i odciął łeb.
- Bardzo dobrze, przyda się.- odezwał się głos za jego plecami.
IV
Odzyskał przytomność. Patrzył na Emhara szeroko otwartymi oczami. Jego oddech był szybki, urywany. Emhar przyłożył rękę do jego czoła. Było rozpalone.
- Obudziłeś się wreszcie. - zagadnął.
Odpowiedział mu lekkim skinięciem głowy.
- Zaraz wrócę.- Emhar wyszedł z izby. Po chwili wrócił trzymając w ręku dwa woreczki oraz kubek.
- Co ci się przydarzyło?- zapytał, rozwiązując mieszki i wsypując do kubka po szczypcie zawartych w nich proszków. Mężczyzna milczał. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu.
- Wypij to.- przyłożył rannemu kubek do ust. Większość napoju spłynęła po jego twarzy, ale trochę zdołał wypić. Zakrztusił się, opluwając przy tym nachylonego nad nim Emhara. Ten szybko starł z twarzy palące skórę krople i ponownie przyłożył kubek do ust nieznajomego.
V
Pił łapczywie, stróżki wody ściekały mu po karku. W tym lesie nieczęsto można było odnaleźć źródło lub strumień.
Na ogniu piekł się upolowany ptak.
- Długo byłeś bez wody.- stwierdził uważnie obserwujący go mag.
- Nie, tylko dwa dni.- odpowiedział, odkładając bukłak. Nie była to prawda. Odkąd znalazł trop przed kilkoma dniami, nie spał i nie szukał źródeł. Był całkowicie skoncentrowany na polowaniu, czego skutki zaczął dopiero teraz odczuwać.
Autor: Asthner
|