Trelemorele
Niektórzy twierdzą, że aby podróżować trzeba mieć cel, do którego się zdąża, choć dla innych celem jest sama istota podróżowania; przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Dart nie pragnął dotrzeć do jakiegoś szczególnego punktu. Chciał tylko podróżować. Jeździł więc na swoim koniu od miasta do miasta i pytał o zajęcie. Był zdrowy, silny i młody, więc latem i jesienią nie miał z tym problemu. Z resztą i tak znał się doskonale na ziołach i był świetnym łucznikiem, co pozwalało mu przetrzymać zimę i wiosnę w dostatku. Ponadto... trudno było mu odmówić pracy. Z wyglądu był uczciwy i spokojny. Nigdy nie odzywał się nie pytany, a nawet zapytany nie zawsze odpowiadał. Nie był tym typem sympatycznego żartownisia, opowiadającego wesołe anegdotki i zabawne historyjki w stylu: "Przychodzi stary krasnolud do uzdrowiciela..." Z tego powodu, ludzie nie przepadali za jego towarzystwem. Chętnie korzystali z jego usług, lecz z ulgą oddychali po tym, kiedy kończył i opuszczał ich miasto. Nikt nie znał Darta z czasów, kiedy ten jeszcze nie podróżował, niewielu było także tych, którzy chcieli znać go teraz. Może z małym wyjątkiem.
Wszyscy mówili, że podróżują razem, ale nie była to prawda. To Dart podróżował, a Karren podążała za nim. Wszyscy dziwili się jej, czemu traci czas na dotrzymywanie towarzystwa komuś, kto jej nawet nie zauważa. Ona śmiała się wtedy i wzruszała ramionami.
Była harfistką i to bardzo utalentowaną. Zawsze, gdy przybywali do jakiegoś miasta, Karren skupiała na sobie uwagę wszystkich. Jej delikatny głos był melodyjny i słodki. By zachwycić swoich słuchaczy nie potrzebowała nawet instrumentu, na którym grę i tak opanowała idealnie. Razem z Dartem docierali do kolejnych mieścinek i każde z nich zajmowało się tym, czym potrafiło najlepiej. Jednak podróżnicy częściej niż wśród ludzi, sypiali pod gołym niebem. Tak jak teraz.
Karren skończyła nucić jedną pieśń i właśnie miała zacząć następną, gdy Dart przerwał jej ruchem ręki.
- Przestań - powiedział. - Głowa mnie boli. Jestem zmęczony.
Karren spojrzała na niego z niepokojem.
- źle się czujesz? Może powinniśmy...
- Daj mi spokój - przerwał jej.
- Ale...
- Nie znasz znaczenia tych słów? - powiedział cicho i bez złości, ale Karren skuliła się tak, jakby na nią wrzasnął.
Dart nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Położył się plecami do ogniska i naciągnął sobie pled na głowę. Karren patrzyła na niego przez chwilę, po czym postanowiła pójść w jego ślady, gdy nagle, z otaczającego ich lasu wyłonili się człowiek i krasnolud.
-Witam - powiedział wesoło mężczyzna. Był wysoki, barczysty, miał jasne włosy i oczy. - To ty pani, śpiewałaś przed chwilą? - spytał.
Zdziwiona Karren spojrzała na przybyszy, a następnie położyła palec na ustach i wskazała głową leżącego Darta. Wstała i skinęła, dając im znak, by poszli za nią. Gdy trójka znalazła się już w lesie, w odpowiedniej odległości od ognia, Karren spytała:
- Kim jesteście? O co wam chodzi?
- Nie martw się, pani. Nie mamy złych zamiarów - powiedział szybko ten sam, który odezwał się wcześniej. - Wybacz najście i to, że cię przestraszyliśmy, ale musimy z tobą porozmawiać.
- Porozmawiać? - Karren zrobiła zdziwioną minę. - O czym?
- Nazywam się Dagym, a to mój przyjaciel Watt - krasnolud skłonił się lekko. - Obaj towarzyszymy grupie krasnoludzkich kupców, wędrujących na zachód. Nasza karawana wyprzedza was pani zaledwie o godzinę, a wy stale pomniejszacie tą różnicę. Wczoraj zatrzymaliście się tak blisko, że wysłaliśmy zwiadowców by sprawdzić jakie macie zamiary. Kiedy powiedzieli nam, że jest was tylko dwoje i w dodatku jedno gra na instrumencie, doszliśmy do wniosku, że możemy przedstawić wam pewną propozycję - Dagym uśmiechnął się szeroko i przyjaźnie, nie odrywając od niej wzroku.
- Propozycję? - Karren wyczekująco zmarszczyła brwi.
Watt szturchnął zapatrzonego Dagyma w bok.
- No powiedz jej wreszcie!
- Co? A... tak. Wiesz pani, że w gromadzie nie tylko bezpieczniej, ale i raźniej, no i przyjemniej... - Watt przewrócił oczami. - Proponujemy tobie i twemu towarzyszowi, byście przyłączyli się do nas. I tak podróżujemy w tym samym kierunku, a każdy z nas z chęcią wysłucha twoich pieśni. - Obaj z krasnoludem pokiwali twierdząco głowami. - Co ty na to, pani? - Dagym zamrugał komicznie oczami, a jego towarzysz parsknął śmiechem.
Karren uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję za propozycję, ale... - spojrzała w stronę ogniska - niestety nie jest to dobry pomysł.
Dagymowi zrzedła mina.
- Niedobry? Czemu? - podchwycił jej spojrzenie. - Pani towarzysz także będzie mile widziany - powiedział szybko.
- Tak, wiem. Ale... - zawahała się - nie... Po prostu nie.
Dagym już otwierał usta by zaprotestować, ale Watt postukał go pięścią w plecy.
- Przykro nam - mruknął w stronę Kellen - ale skoro nie, to nie - warknął w stronę towarzysza. - A my powinniśmy już wracać. Dagymie!
Dagym stał z nieszczęśliwą miną.
- Miło mi było was poznać - szepnęła Karren i uśmiechnęła się. Odwróciła się już, żeby odejść, ale mężczyzna zatrzymał ją.
- Poczekaj! Muszę chociaż wiedzieć, jak masz na imię!
Karren spojrzała przez ramię. W słabej poświacie ogniska Dagym ledwie dostrzegł poważny wyraz jej twarzy.
- Jestem Karren - powiedziała cicho i ruszyła w stronę ognia.
- Karren - mruknął mężczyzna i wpatrzył się w ciemną sylwetkę dziewczyny. - Karren - powtórzył.
- Dagymie, chodź już!
- Darcie, śpisz? - spytała Karren podchodząc do ognia.
- Tak - dobiegła ją przytłumiona odpowiedź. Karren zignorowała ją.
- Wiesz, oni byli z kupieckiej...
- Wiem skąd byli. Rozmawialiście tak głośno, że nawet zmarły by usłyszał.
- Przepraszam - mruknęła ponuro Karren. - Czy nie sądzisz, że miło byłoby do nich dołączyć? Choć na kilka dni?
- Nie.
Karren nie powiedziała nic więcej. Zasypała ognisko i poszła spać.
Prócz Dagyma, wraz z krasnoludami podróżowało jeszcze kilku ludzi. Karren dostrzegła nie tylko mężczyzn, ale i kobiety. Kręcili się na koniach wokół krasnoludzkich wozów, śmiali się głośno i nawoływali do siebie nawzajem. Byli uzbrojeni.
- Spójrz, Darcie - powiedziała wesoło. - Krasnolud i Dagym mieli rację. Kto by przypuszczał, że dościgniemy ich tak szybko?
Dart, jak to miał często w zwyczaju, nie odpowiedział. A Karren, jak to już miała w nawyku, nie przejęła się tym.
- Niedługo się z nimi zrównamy. O, chyba poznaję nawet Dagyma...
Rzeczywiście, mężczyzna ujrzał ich już z daleka i zatrzymał konia, aby się z nimi spotkać. Szeroki uśmiech na twarzy świadczył o jego zadowoleniu.
- Witaj, Karren! - zawołał wesoło, gdy już zbliżyli się dostatecznie. - Czyżbyście zmienili zdanie?
Karren pokręciła głową.
- Nie.
Uśmiech zniknął z twarzy Dagyma, ale po chwili pojawił się na nowo.
- Ja jednak nadal pozostanę przy swojej propozycji. Co więcej, mam nawet kolejny argument... Powinien on chyba zainteresować twojego przyjaciela - mężczyzna uśmiechnął się chytrze. Dart nie zareagował.
- Co to za argument? - spytała Karren.
- Jest wśród nas pewien elf. świetny łucznik, ale straszna samochwała. Powiedział, że wśród ludzi, czy krasnoludów, nie znajdzie się nikt, kto ma lepszą od niego celność w walce. Postanowiliśmy mu dopiec i założyliśmy się o sporo srebra... - Dagym zrobił znaczącą minę. - Elf przyjął wyzwanie. Jutro, gdy tylko przekroczymy rzekę, urządzamy mały turniej łuczniczy. - Karren słuchała w milczeniu. - Widziałem u twojego przyjaciela łuk. Jeśli jest dobrym strzelcem, ma sztukę srebra do puli nagrody i chce zmierzyć się z najlepszymi, droga wolna! Czy twój towarzysz jest dobrym łucznikiem? - spytał Dagym. Dziewczyna spojrzała na niego poważnie.
- Dart jest najlepszy.
Mężczyzna zaśmiał się głośno.
- Skoro tak, niech weźmie udział w konkursie. Stawka jest naprawdę bardzo duża!
- Darcie? - Karren rzuciła okiem w stronę milczącego mężczyzny.
- Jak duża? - spytał cicho.
Dagym uśmiechnął się i pokiwał lekko głową.
- Z twoim wkładem będzie dwadzieścia siedem sztuk srebra. Ponadto... tytuł najlepszego strzelca, to też nie byle co, szczególnie wśród kupieckiej karawany... Szansa pokonać elfa w strzelaniu do tarczy też nie zdarza się co dzień.
Karren gwizdnęła cicho.
-Nieźle! Co sądzisz, Darcie? Mógłbyś spróbować...
- Mógłbym - odparł cicho Dart, zmuszając konia do szybszego biegu i wyprzedzając towarzyszy. Dagym spojrzał zdziwiony w plecy Darta.
- To oznacza zgodę? - upewnił się.
- Tak - mruknęła zadowolona Karren. - Zgodę, a nawet pewną dozę entuzjazmu.
Dagym musiał wracać na swoje miejsce przy wozach i zaproponował Karren, by mu towarzyszyła. Dziewczyna z całą uprzejmością odmówiła. Mężczyzna nieco niezadowolony opuścił ją, życząc przyjemnej podróży. Karren rzuciła okiem na Darta i widząc jego minę zrozumiała, że teraz lepiej nie zaczynać z nim rozmowy. Trzymała się jednak blisko niego, ot, tak, na wszelki wypadek.
W dwójkę dołączyli w końcu do kolumny wozów, lecz trzymali się nieco na uboczu. Dart nie odzywał się przez cały dzień, aż do nocnego postoju, kiedy to Karren próbowała go przekonać, żeby dołączył wraz z nią do ogniska, przy którym zasiadali właśnie członkowie kupieckiej karawany.
- Darcie! Nie możesz tu siedzieć sam, kiedy wszyscy zajęli już miejsce przy ognisku!
- Kto powiedział, że nie mogę?
- Darcie!!! - syknęła poirytowana Karren. - Proszę... - dodała ciszej, podeszła do niego, chwyciła go za rękę i pociągnęła delikatnie w stronę gwaru i blasku ognia, płonącego po środku taboru.
Dart spojrzał na nią swymi ciemnymi oczami i wyjął dłoń z jej uścisku.
- Nie mam ochoty.
Karren zacisnęła usta i położyła dłonie na biodrach.
- Jak chcesz, ale pamiętaj, że będą tam wszyscy jutrzejsi zawodnicy. Mógłbyś się im nieco przyjrzeć.
Dart, jak można było się tego spodziewać zignorował jej słowa i zajął się swoim koniem. Karren tylko westchnęła i ruszyła w stronę ognia.
- Karren! Tutaj - Dagym pomachał do niej nad głową siedzącego obok krasnoluda. Dziewczyna dostrzegła go wśród tłumu i uśmiechnęła się. Obeszła krąg dookoła i usiadła na miejscu, które dla niej przygotował.
- Masz swoją harfę? - spytał cicho.
- Oczywiście - Karren poklepała skórzany futerał.
- A co z tym twoim przyjacielem? - Dagym zmarszczył brwi. - Nie przyszedł z tobą?
Karren uśmiechnęła się lekko.
- Dart nie czuje się dobrze wśród tłumu. Wolał zostać sam.
- Odniosłem wrażenie, że on źle czuje się nawet sam, we własnym towarzystwie - mężczyzna skrzywił się nieznacznie. - Długo go znasz? - spytał na pozór obojętnie.
Karren pokręciła głową.
- Będzie już pięć lat.
- Pięć lat. - powtórzył Dagym. - Zawsze się tak zachowuje?
- Odkąd go znam, tak. Woli towarzystwo zwierząt niż ludzi. Lubi koty...
Mężczyzna chciał jeszcze o coś zapytać, ale niespodziewane przybycie Watta przeszkodziło mu. Krasnolud przyniósł duży dzban piwa i tacę z jedzeniem.
- Witam, panienko - skłonił się grzecznie. Karren odpowiedziała mu miłym uśmiechem. Krasnolud napełnił jedyny, przyniesiony przez siebie kubek złocistą cieczą i podał go dziewczynie, a sam pociągnął z dzbana. Gdy skończył pić, otarł rękawem usta i podał naczynie Dagymowi.
- Dobrze, że do nas dołączyliście - powiedział Watt pochylając się ku Karren. - Ale... gdzie się podział twój towarzysz?
Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie.
- On... nie czuje się zbyt dobrze. Odpoczywa - mruknęła.
- Oj, to przykre - Watt podrapał się po brodzie. - Jutro turniej, słyszałem, że startuje - Karren pokiwała głową. - Mam nadzieję, że wydobrzeje na czas.
- Tego możesz być pewien. Dart wygra te wasze zawody bez najmniejszej trudności - jej głos aż ociekał pewnością siebie.
Dagym zaśmiał się cicho.
- Nie byłbym tego taki pewien. Spójrz - wskazał na krąg. Przy ognisku zgromadziło się ponad pięćdziesiąt osób. Pozostali albo stali na warcie, albo zajmowali się przyrządzaniem i podawaniem posiłku. Karren nie widziała wszystkich dokładnie, ale zauważyła, że większość zgromadzonych to krasnoludy. - Do konkursu, prócz Darta, zgłosiło się dwudziestu sześciu zawodników. Dwudziestu sześciu doskonałych łuczników i kuszników. W tym jeden elf. No i ja.
- Ty też bierzesz udział? - spytała Karren, wyraźnie zdziwiona.
- Oczywiście. I mam zamiar pokazać temu elfowi, gdzie jego miejsce!
Dziewczyna uśmiechnęła się kwaśno i spytała rozbawionym tonem:
- Czy mi się zdaje, czy mówiłeś, że to elf jest samochwałą?
Dagym zaczerwienił się i opuścił oczy, ale z pomocą przyszedł mu Watt.
- Nie widziałaś panienko, do czego nasz Dagym jest zdolny! Potrafi z łuku ustrzelić kaczkę w locie! Jego strzały nigdy nie chybiają!
- Ale z Dartem nie masz szans, Dagymie - jej głos stał się zimny jak lód.
Oczy mężczyzny błysnęły złowrogo w bladym świetle ogniska.
- Zobaczymy jutro.
- Dość już gadania! - powiedział wesoło Watt, by rozładować napiętą atmosferę. - Może zrobisz, panienko, wreszcie użytek z tego twojego instrumentu?
- Z największą przyjemnością - Karren wydobyła harfę, a Dagym okrzykiem uciszył zebranych. Watt pokazał dziewczynie dwie, stojące za ich plecami skrzynie. Karren wspięła się na nie i spojrzała na wszystkich z góry. Wśród krasnoludów i ludzi zaległa cisza. Nawet siedzący w cieniu elf, skierował na nią wzrok.
Karren wyprostowała się dumnie i uderzyła w struny instrumentu. Potem przymknęła powieki i zaczęła śpiewać. Jej aksamitny głos popłynął w noc, ponad głowami zebranych, uciszając wszelkie szelesty i szepty.
A jeśli powiem ci dziś, że kocham, że kocham cię...
To czy świat, choć na chwilę zwolni swój bieg?
Jeśli ci powiem, że kocham cię?
Wśród zgromadzonych przeszedł cichy szmer. Karren nie zwróciła na niego uwagi.
A jeśli powiem ci dziś, że kocham, że kocham cię...
To czy wśród gwaru miasta, usłyszysz słowika śpiew?
Jeśli ci powiem...
Karren poczuła, że ktoś ciągnie ją za nogawkę spodni. Przerwała pieśń i zdziwiona spojrzała w dół.
- Panienko Karren - syknął Watt. - Jedna sprawa...
Karren kucnęła, a jej twarz znalazła się na poziomie twarzy krasnoluda.
- Nie znasz może jakichś... eee... bardziej krasnoludzkich piosenek? Bo, rozumiesz, my... wolimy coś weselszego.
Karren uniosła brwi. Rozejrzała się. Faktycznie. Krasnoludy i ludzie rozprawiali o czymś szeptem, zerkając na nią bacznie. Tylko trzy osoby patrzyły na nią w inny sposób.
Siedzący tuż pod skrzyniami Dagym, wpatrywał się w nią z fascynacją, swymi błękitnymi oczami. Elf po drugiej stronie ogniska także wlepił w nią swój wzrok, okazując w ten sposób niejakie zainteresowanie. I było jeszcze to trzecie, ciemne spojrzenie. Tam w dali, poza kręgiem światła rzucanego przez ognisko. Karren nie widziała go zbyt dobrze, ale była prawie pewna, że to on. Ponownie opuściła wzrok.
- Chodzi ci o takie ludowe przyśpiewki? - spytała cicho.
Watt energicznie pokiwał głową. Karren westchnęła, a jej harfa wydała z siebie cichy jęk.
Ręka, noga, nóż, toporek...
Krasnoludy przyjęły te słowa z pomrukiem zadowolenia. Elf prychnął lekceważąco i opuścił oczy. Ciemna postać w dali, także odwróciła się i rozmyła w ciemnościach. Tylko Dagym wpatrywał się w nią nadal, ze swoistym uwielbieniem.
...i już mamy trupów worek...
Krasnoludy, jeden po drugim, zaczęły dołączać do pieśni swoje chropowate głosy.
Nóż, toporek, noga, ręka
I gotowa jest udręka...
Nawet ludzie zaczęli śpiewać, śmiejąc się wesoło. Karren obserwowała bacznie swoją publiczność. Elf pokręcił głową z niesmakiem, wstał i odszedł.
Jedna głowa, druga głowa,
I zabawa trwa od nowa...
Dziewczyna zaśpiewała pozostałe piętnaście zwrotek tej ulubionej przez krasnoludów pieśni, a potem, na wyraźne życzenie zgromadzonych zaśpiewała ją jeszcze raz. Następnie przyszła pora na: "Wyprawę po złoto", "Moje kochane klejnoty", "Pokaż mi swój topór" i "Hej, wy górskie kopalnie!".
To największy zawał był, korytarze zasypało w mig,
Nikt nie wiedział, jaki czekać miał nas los...
Pył w płuca wdzierał się, ciemność przysłoniła dzień,
Trzech górników, których pochłonęła ziemia...
Harfa Karren zagrała jeszcze ostatnie nuty, a dziewczyna westchnęła, zmęczona.
- Koniec - mruknęła. - Więcej nie śpiewam.
Watt niewiadomo skąd znalazł się przy skrzyniach.
- A może by tak jeszcze raz "Ręka, noga..."? - zapytał ostrożnie. Krasnoludy za jego plecami mruknęły z aprobatą.
- Niech będzie -westchnęła w końcu. - Ale to już ostatnia! - głośne wiwaty dały jej do zrozumienia, że powinna już zaczynać.
Po kilkunastu minutach i jeszcze jednej piosence, Karren opuściła scenę, żegnana krzykami i oklaskami krasnoludów. Dagym ruszył z nią, by odprowadzić dziewczynę do jej posłania.
- To było wspaniałe - mówił z entuzjazmem. - Musisz zaśpiewać jeszcze jutro!
Karren w ciemności pokiwała głową.
- Przyznaj się! Pewnie jesteś znana w całym kraju, co? Bogata arystokracja płaci ci szczerym złotem za kilka minut śpiewu przed bandą upudrowanych bogaczy...
Kellen zaśmiała się głośno.
- Chciałabym Dagymie, naprawdę! Jednak, kiedy człowiek cały czas podróżuje po wsiach i małych mieścinkach, trudno jest mu zdobyć sławę i rozgłos.
Dagym spojrzał na nią bystro.
- Tam gdzie się udajemy, ludzie z twoim talentem są bardzo wysoko cenieni.
- Talentem? - Kellen ze zdziwienia zatrzymała się w ciemności. - Twierdzisz, że mam talent?
Mężczyzna oparł dłonie na biodrach.
- Nie słyszałem jeszcze, żeby... Kto tam? - przerwał nagle, gdyż z cienia zalegającego między dwoma dużymi wozami wysunęła się znienacka ciemna postać. Kellen odwróciła się.
- Spokojnie, Dagymie - powiedziała. - To tylko Dart.
Faktycznie, gdy postać zbliżyła się nieco, mężczyzna poznał towarzysza Kellen.
- O, to ty, Darcie. Przestraszyłeś mnie - stwierdził z ponurą miną. - Naszą rozmowę - zwrócił się do dziewczyny - dokończymy jutro.
To powiedziawszy Dagym odszedł w mrok, mrucząc coś pod nosem.
- Wystraszyłeś go - powiedziała zdziwiona nieco, ale i rozbawiona Kellen. - Darcie?
Ciemne oczy łucznika błyszczały w mroku.
- Muszę iść - powiedział. - Ale wrócę.
Kellen spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
- Gdzie idziesz? - spytała i chwyciła go za rękaw. - Darcie! Przecież jutro turniej! Darcie! - Mężczyzna jej nie słuchał. Wyrwał materiał z jej dłoni, minął ją i zniknął w ciemności. Kellen usłyszała jeszcze ciche rżenie konia, a potem była już tylko cisza.
Denerwowała się chyba bardziej niż wszyscy zawodnicy razem wzięci. Za kilka chwil miał rozpocząć się turniej, a Darta nie było! Jak miał wygrać, jeżeli nie był na miejscu konkursu?!
Rano nie było jeszcze tak źle. Czasem zdarzało się, że Dart znikał na noc, nie mówiąc jej ani słowa, ale wracał zwykle przed świtem. A teraz... Było popołudnie, a jego nie ma! W dodatku musieli zwinąć obozowisko i przeprawić się przez rzekę, co zajęło im kilka godzin. A jeżeli Dart ich nie znajdzie?
Kellen chodziła tam i z powrotem, gryząc źdźbło trawy. Przygotowania do turnieju były w toku. Ustawiono już tarcze - dwadzieścia siedem zrobionych z deski i drewnianego słupka, z wymalowanym na ich środku dużym, białym okręgiem. Kilkunastu ludzi i krasnoludów biegało na wszystkie strony, a zawodnicy, zbici w kilkuosobowe grupki, szeptali coś między sobą i szykowali swoją broń.
A Kellen szalała z niepokoju.
- Witaj, piękna damo - Dagym podszedł do niej i ukłonił się nisko. - Wybacz, że wcześniej nie mogłem zamienić z tobą słowa, ale rozumiesz, obowiązki przede wszystkim. Przyjemność, niestety, na końcu. - Dostrzegł jej minę. - Nie wyglądasz na zadowoloną...v
- Darta nigdzie nie ma! - dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na niego. - Wczoraj wieczorem powiedział tylko, że wyjeżdża. Nie wspomniał gdzie, ani kiedy wróci. Nie ma go do tej pory!
Dagym zaśmiał się cicho.
- Przestraszył się konkurencji, ot co! Stchórzył i uciekł, żeby się nie kompromitować.
Kellen zesztywniała., a jej twarz zbladła.
- Nawet tak nie myśl! - powiedziała ze złością i znowu zaczęła niespokojnie krążyć.
- Przepraszam, Kellen, nie chciałem cię denerwować. - Dagym próbował naprawić swój błąd. - Nie myślałem nad tym, co mówię. Nie martw się. Na pewno zdąży na konkurs.
- Co tam konkurs! A jeżeli coś mu się stało? Może został ranny i...
- Przestań! - zatrzymał ją w miejscu. - Nie wywołuj złego! Zobaczysz, nic mu nie jest!
- Gdzie on się podział? - usłyszeli dochodzący z tyłu, cichy głos. Kellen i Dagym jak na komendę odwrócili się w jego stronę. Za ich plecami stał elf. - Zadałem pytanie - powiedział.
- Chodzi o... Darta? - spytała dziewczyna. Elf uśmiechnął się kwaśno.
- A o kogo innego?
- Nie wiedziałam, że się znacie - mruknęła.
- Bo się nie znamy. Wczoraj spotkaliśmy się po raz pierwszy. Obiecał mi, że mnie pokona.
Kellen i Dagym popatrzyli na siebie, zdziwieni.
- Dart... On... Nie ma go. Zniknął - powiedziała w końcu. Elf uniósł brwi.
- Uwaga! - krzyknął jeden z krasnoludów, stając na beczce. - Zaczynamy turniej!
- Nie! - dziewczyna zakryła dłonią usta. - Jeszcze nie!
- Zapraszam wszystkich uczestników. Podejdźcie tu, proszę...
Dagym przygryzł wargę.
- Psia krew...
- Hej, ty! - elf chwycił Kellen za ramię. Dagym chciał zareagować, ale dziewczyna powstrzymała go. - On wróci? - spytał, marszcząc brwi.
Dziewczyna przełknęła ślinę i spojrzała mu w oczy.
- Musi wrócić.
Krasnolud stojący na beczce, zwany Hugiem Rzeźnikiem, tupnął mocno w wieko.
- Panie elfie! Dagymie! Może wyświadczycie nam wszystkim tą przysługę i podejdziecie tu?
Elf zmrużył oczy w wyrazie bezgranicznego obrzydzenia, ale podszedł. Tak samo Dagym, który zdążył jeszcze rzucić Kellen pytające spojrzenie, dotyczące dziwnego zachowania elfa. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.
- To już wszyscy? - spytał Rzeźnik.
- Nie! - zawołał Dagym. - Nie ma Darta, tego nowego. Zniknął gdzieś.
Hug wzruszył ramionami.
- Trudno! - powiedział. - Nie możemy czekać w nieskończoność na jednego marudera, bo nie zdążymy przed zmrokiem. - Odpowiedziały mu twierdzące pomruki. - Wytłumaczę wam teraz zasady...
- Chwileczkę - powiedział elf, ze zdegustowaną miną. - O ile sobie przypominam, ten turniej ma na celu uświadomienie mi, że nie jestem niepokonany w strzelaniu z łuku. - Hug patrzył na elfa w milczeniu. Ich głowy znajdowały się mniej więcej na tej samej wysokości. - Tymczasem, jak widzę, większość krasnoludzkich uczestników konkursu i kilku ludzi, zamiast łuku ma kuszę - broń barbarzyńców i brutali, zupełnie bez klasy. To chyba nie jest do końca tak, jak miało być...
Rzeźnik pogładził swą brodę i wsadził jej koniuszek za pas.
- Ten konkurs ma wyłonić najlepszego strzelca, a nie łucznika. Wygra ten, który ma najlepsze oko, nieważne jaką bronią będzie się posługiwać...
Kellen słuchała rozmowy w milczeniu, stojąc w pewnej odległości od zawodników. Elf nie dał za wygraną i swoimi chłodnymi argumentami rozbudził prawdziwą sprzeczkę wśród kłótliwych krasnoludów. Dagym także grał na zwłokę, popierając elfa. Jednak pomimo ich starań, to nie wystarczyło. Darta nadal nie było. Hug uspokoił kłótliwe towarzystwo butem.
- Spokój! Cisza! - sapnął i spojrzał groźnie. - Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości tak, jak nasz pan elf, zaraz dostanie po głowie!
Krasnoludy mruknęły coś pod nosem. Dagym spojrzał na zmartwioną Kellen i uśmiechnął się pokrzepiająco. Odwróciła wzrok.
- Tłumaczę zasady! - ryknął Hug. - Każdy z was ma swoją tarczę - wskazał na rząd wbitych w ziemię palików. - Na sygnał oddajecie jeden strzał. Ten, kto nie trafi w tarczę, odpada. Pozostali cofają się dziesięć kroków i oddają kolejny strzał. Turniej trwa tak długo, aż pozostanie tylko jeden zwycięzca. Proste. Zaczynajmy!
Zawodnicy ustawili się naprzeciw tarcz, tuż przy napiętym, rozłożonym na ziemi sznurze, który wyznaczał miejsce oddawania strzału. Jedna tarcza nie miała jednak swego łucznika. Zrozpaczona Kellen pochwyciła jeszcze ponure spojrzenie elfa.
Hug Rzeźnik stanął przy jednym końcu sznura.
- Przygotujcie się...
- Panie Rzeźniku! Jeszcze kilka minut...! Proszę!
Hug spojrzał na Kellen ze współczuciem.
- Przykro mi, ale... O! Nie martw się! Patrz, kto idzie...
Kellen spojrzała w kierunku, który wskazał Hug. Dart przeszedł za plecami zawodników do pierwszego stanowiska, tuż przy Rzeźniku. Wyglądał na niewyspanego i zmęczonego, mimo to, jego twarz miała ten sam co zwykle, obojętny wyraz.
- Darcie! Gdzie...?! - zawołała radośnie. Mężczyzna powstrzymał ją swoim surowym spojrzeniem, a Kellen zamarła w pół kroku. - Proszę zaczynać, panie Hug - zwróciła się do krasnoluda.
Rzeźnik odchrząknął.
- Czy zawodnicy są już gotowi? - zawołał. Odpowiedziało mu dwadzieścia sześć skinień głowami. Hug odczekał jeszcze kilka chwil, aż Dart wydobędzie strzały.
- Gotowi... - zawiesił głos. - Cel... Strzał!
Dwadzieścia siedem strzał i bełtów pomknęło w stronę odległych o pięćdziesiąt kroków tarcz. Watt przeszedł wzdłuż nich, lecz nie było to potrzebne, gdyż wszystkie pociski trafiły do celu.
Dwóch krasnoludów chwyciło sznur za końce i przeniosło go dziesięć kroków dalej od tarcz. Zawodnicy przesunęli się, stanęli za linią wyznaczaną przez sznur i przygotowali broń do następnego strzału.
- Dalej, Darcie! Pokaż im, kto będzie zwycięzcą! - Dart nie zareagował na słowa Kellen, w milczeniu naciągnął cięciwę. Dagym, stojący trzy stanowiska od niego spojrzał na dziewczynę.
- Gotowi... Cel... Strzał!
Po raz kolejny wszystkie strzały trafiły w tarcze. Zawodnicy ponownie cofnęli się o dziesięć kroków.
- Gotowi... Cel... Strzał!
Jeden z krasnoludów chybił. Łucznicy zrobili kolejne dziesięć kroków wstecz.
- Gotowi... Cel... Strzał!
Wszystkie pociski w tarczach. Dziesięć kroków w tył.
- Gotowi... Cel... Strzał!
Trzy bełty chybiły celu.
- Gotowi... Cel... Strzał!
Odpadło kolejnych dwóch ludzi i krasnolud.
- Gotowi... Cel... Strzał!
- Gotowi... Cel... Strzał!
- Gotowi... Cel... Strzał!
- Gotowi... Cel... Strzał!
- Gotowi...
Kellen obserwowała zawodników jak w transie. Zostało ich już tylko pięciu. Dwóch krasnoludów, Dart, elf i Dagym.
- ... Cel...
To było już sto pięćdziesiąt kroków. Dziewczyna zacisnęła kciuki.
- ... Strzał!
Trzy strzały utkwiły w tarczach. Niezadowolone krasnoludy opuściły miejsce rozgrywki. Dagym, Dart i elf cofnęli się o dziesięć kroków.
- Gotowi... Cel... Strzał!
Groty ze świstem przecięły powietrze, by utkwić w drewnianych tarczach.
- Gotowi... Cel... Strzał!
To samo.
- Gotowi... Cel... Strzał!
- Gotowi... Cel... Strzał!
- Gotowi... Cel... Strzał!
Zdyszany Watt zatrzymał się przy Rzeźniku i wysapał urywanym głosem:
- Hug! To... nie ma... sensu! Nie mogą cofać... się w nieskończoność! Poza tym, słońce już zachodzi. Jak tak dalej pójdzie nie zobaczą nawet celu!
Rzeźnik pogładził swoją długą brodę.
- Racja, przyjacielu. Można by zmienić nieco formę konkurencji... Przynieście beczkę!
Kellen nie słuchała już rozmowy krasnoludów. Podbiegła do Darta.
- świetnie ci idzie! - zaczęła wesoło. - Ale nigdy więcej nie rób tego, co dzisiaj! śmiertelnie mnie przestraszyłeś! Martwiłam się - dodała ciszej.
- Niepotrzebnie - powiedział Dart, nawet na nią nie patrząc. Bez słowa zajął się swoim łukiem. Po chwili dołączył do nich Dagym.
- Co się dzieje? - spytał, wskazując głową na rozmawiających Huga i Watta.
- Zmieniają zasady turnieju.
Dagym kiwnął głową i zerknął przez ramię na stojącego bez ruchu elfa.
Po kilkunastu minutach wszystko było już gotowe. Na dużym, okrągłym wieku beczki krasnoludy wymalowały jedno w drugim, kolorowe koła. W samym środku natomiast znalazł się czarny punkt wielkości paznokcia. Tak przygotowaną tarczę ustawiono na podporach w miejscu, w którym wcześniej stały małe tarcze dla zawodników. Hug podszedł do Dagyma i Kellen i gestem przywołał bliżej Darta i elfa.
- Zasady są proste - zaczął krasnolud. - Każdy z was może wystrzelić tylko raz. Strzelacie z odległości dwustu kroków - Dagym drgnął, a Kellen spojrzała niepewnie na Darta. - Ten, którego strzała znajdzie się najbliżej środka tarczy, wygrywa. Wszystko jasne?
vDagym pokiwał głową i uśmiechnął się do Kellen. Krasnolud wydobył skądś trzy patyczki.
- Ten, kto wyciągnie najdłuższą gałązkę, strzela ostatni.
- Wylosujesz za mnie, Kellen? - spytał Dagym.
- Oczywiście - powiedziała szybko i uśmiechnęła się. Pociągnęła za koniec jednego z patyczków, wystających z dłoni krasnoluda. - Najkrótszy! - zawołała ze smutną miną. Dagym kiwnął głową.
- Nie przejmuj się - mężczyzna zatarł ręce. - Jeśli mam wygrać, to wygram nawet strzelając jako pierwszy.
Watt odmierzył równe dwieście kroków i podbiegł z powrotem pod tarczę. Zaczynał Dagym, po nim elf i na końcu Dart. Pierwszy mężczyzna ustawił się i wydobył strzałę.
- Widzisz coś z tej odległości? - spytała Kellen, mrużąc oczy.
Dagym uśmiechnął się kwaśno.
- Niewiele.
- Zaczynaj! - powiedział Hug i jak na komendę wszyscy odsunęli się od łucznika.
Mężczyzna stał nieruchomo i przez dłuższą chwilę mierzył. W końcu jego palce rozluźniły chwyt i strzała przecięła powietrze.
Zawodnicy obserwowali, jak Watt ogląda miejsce wbicia strzały, a następnie przekazuje coś młodej kobiecie. Dziewczyna pokonała dystans biegiem, zaledwie w kilkanaście sekund.
- Pan Watt... każe przekazać... że strzała... pana Dagyma utkwiła idealnie... w środku tarczy! - wysapała podekscytowana. Kellen uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła dłoń zadowolonego Dagyma. Dart, ani elf nawet nie zareagowali. Stali jedynie naprzeciw siebie i mierzyli się czujnymi spojrzeniami.
Hug Rzeźnik pogładził swoją brodę.
- Hm - zastanowił się przez chwilę. - I co teraz? - machnął ręką. - Niech tam! Proszę strzelać, panie elfie!
Elf stanął na miejscu Dagyma i odgarnął swe jasne włosy. Założył strzałę na cięciwę i bez sekundy wahania, posłał ją w kierunku tarczy.
Wszyscy obserwowali jak maleńka sylwetka Watta podbiega, sprawdza dokładne miejsce wbicia strzały, a następnie wysyła dziewczynę.
- Pan Watt mówi... że to... niesamowite! Strzała pana elfa... rozszczepiła strzałę Dagyma!
Dagym i Kellen spojrzeli z podziwem na elfa, który stał nieruchomo z ponurą miną.
- Dziwi was to? - zapytał. - W końcu mówiłem, że jestem najlepszym strzelcem.
- Cóż, myślę, że w takim przypadku, konkurs możemy uznać za zakończony - mruknął Hug.
- Chwileczkę - wtrąciła się Kellen. - A Dart? On także startuje w tym turnieju!
Rzeźnik pogładził swoją brodę.
- Nie wiem czy można trafić jeszcze bardziej w środek, ale jeżeli strzała pana Darta rozszczepi strzałę elfa... Będę zmuszony uznać go zwycięzcą!
Kellen klasnęła w ręce.
- Widzisz Darcie, możesz jeszcze zwyciężyć!
Dart podszedł na miejsce, z którego miał strzelać, odprowadzany ponurym spojrzeniem elfa. Wbił nogi mocno w ziemię, napiął łuk i wycelował. Następnie opuścił go i zwrócił się do Kellen:
- Daj mi swoją opaskę.
Dziewczyna nie zrozumiała na początku, lecz później uśmiechnęła się i rozpuściła włosy...
...które spłynęły złocistą falą na jej plecy, jak zauważył Dagym.
Dart zawiązał sobie oczy przepaską dziewczyny. Kellen westchnęła tak, jak i Hug. Elf nawet nie mrugnął. Wszyscy w milczeniu obserwowali łucznika.
- Łuk - Dart wyciągnął rękę. Dziewczyna włożyła mu majdan w dłoń.
- Strzała - powiedział, a długa brzechwa, już po chwili znalazła się w jego ręce.
Wszyscy patrzyli jak zaczarowani na łucznika stojącego nieruchomo w miejscu i unoszącego broń. Dart długo mierzył, unosząc lub opuszczając lewe ramię. W końcu prawa ręka założyła strzałę na cięciwę. Grot przeciął powietrze i pofrunął w kierunku tarczy. Ale z jakim skutkiem?
Zawodnicy odetchnęli głośno, a Dart rozluźnił się i ściągnął przepaskę. Watt był już przy tarczy i wysyłał dziewczynę z wiadomością.
- Strzała wbiła się... dwa palce... od środka tarczy i strzały... pana elfa!
Hug gwizdnął cicho.
- Nieźle synu - poklepał Darta gdzieś w okolicy pleców. - To jest wyczyn!
Dagym odchrząknął i uścisnął dłoń zwycięzcy.
- Gratuluję - powiedział. - A jednak ci się udało...
- Dart jest najlepszy! - zawołała Kellen i wtuliła się w drugie ramię łucznika. Jednak Dart nie wyrzekł ani słowa. Patrzył jedynie w oczy elfa. Dziewczyna podchwyciła to spojrzenie i zmarszczyła czoło. - Czy coś nie tak? - spytała.
Elf zmrużył lekko oczy i uśmiechnął się złośliwie.
- O ile sobie dobrze przypominam, nasz szanowny krasnolud Hug Rzeźnik ogłosił, że zwycięzcą zostanie ten, którego strzała znajdzie się bliżej środka tarczy, czyż nie? - powiedział uśmiechając się z wyższością. - Mam rozumieć, że tego tu - wskazał głową Darta - uznajecie jednak za zwycięzcę, mimo iż jego strzała nie trafiła w środek?
Hug zmieszał się wyraźnie.
- Widzę, że to wasze krasnoludzkie słowo warte jest mniej niż krowi nawóz.
- Ależ nie! - oburzył się Hug. - Oczywiście, że nie! Ja... - spojrzał przepraszająco na Kellen i Darta - jestem zmuszony uznać zwycięzcą pana elfa.
- Co? - oburzyła się Kellen. - Przecież widzieliście, co zrobił Dart!
- Gdyby był to konkurs jarmarcznych sztuczek, twój przyjaciel pewnie by wygrał - syknął elf i odszedł.
- Darcie! - Kellen pociągnęła łucznika za ramię. - Godzisz się na to?!
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Zasady to zasady.
Mimo, że Dart nie wygrał konkursu, traktowano go jak zwycięzcę. Kellen jeszcze tego samego wieczora słyszała, jak jeden z ludzi opowiadał z przejęciem krasnoludowi, który nie widział turnieju, jak to tajemniczy i milczący łucznik, z odległości pięciuset kroków i z zawiązanymi oczami, przyszpilił do tarczy muchę, trafiając ją w skrzydło. Przy takim wyczynie, zwykle rozszczepienie strzały przez elfa, było dziecięcą igraszką.
Kiedy słońce schowało się już za horyzontem i krasnoludy rozpaliły swe ogromne ognisko, nikt nie chciał słyszeć o tym, że Darta przy nim nie będzie. Kellen była przekonana, że gdyby tylko odmówił, Hug i jego towarzysze zaprowadzili by go do ognia siłą. Jednak nie było to konieczne, gdyż Dart, ku uciesze wszystkich, a w szczególności dziewczyny, zgodził się bez większych oporów. Jedynie Dagym wydawał się być lekko przygaszony i chyba tylko w ten jedyny wieczór w swoim życiu, miał do powiedzenia mniej niż sam Dart, który i tak ograniczał się jedynie do mrukliwego przytakiwania słowom podekscytowanego Rzeźnika.
Kellen śpiewała pieśń za pieśnią aż do późnej nocy.
Dart wstał o świcie. Bezszelestnie minął pogrążoną w śnie Kellen i zaczął przygotowywać się do drogi. Pech chciał jednak, że koń łucznika zarżał niespokojnie. Dziewczyna uniosła powieki.
- Dart? - spytała zaspanym głosem. Rozejrzała się i zobaczyła mężczyznę stojącego przy koniu. Zerwała się na równe nogi. - Darcie, co robisz?!
Łucznik spojrzał na nią spod zasłony długich, czarnych włosów.
- Wyjeżdżam.
Kellen potarła twarz i przeczesała ręką włosy.
- Jak to: wyjeżdżasz? Przecież...
- Turniej się skończył. Nie mam tu więcej czego szukać.
Dziewczyna otworzyła usta, a następnie zamknęła je z trzaskiem.
- Ja... - zaczęła cicho, przełknęła ślinę i dodała głośniej - zaczekaj chwileczkę. Tylko zabiorę rzeczy.
Podbiegła do swojego posłania, kucnęła i zaciskając zęby zaczęła zwijać koce. Nie chciała opuszczać karawany. Było jej tu dobrze, zaskakująco dobrze. Szanowano ją, chętnie słuchano jej muzyki. Czuła się doceniana.
A gdyby tak... została?
Jej dłonie znieruchomiały; koc opadł na ziemię. To było takie proste! Dart może przecież jechać sam! Ona zostanie wśród krasnoludów i...
Jakaś dłoń chwyciła ją za ramię.
- Wyjeżdżasz? - usłyszała przy uchu. To był Dagym, który trzymał poranną wartę.
Kellen przełknęła ślinę.
- Więc chcesz nas opuścić bez pożegnania? - jego głos był cichy i syczący. Kellen próbowała wyrwać się z jego uścisku, lecz dłoń trzymała mocno. Próbowała coś odpowiedzieć, ale Dagym nie dał jej dojść do słowa. Przykucnął obok i obrócił ją twarzą do siebie.
- Posłuchaj mnie, Kellen. Nie możesz wyjechać! Nie teraz! Przecież wszyscy widzą jak on cię traktuje. Jesteś dla niego powietrzem! - Chwycił ją za oba ramiona potrząsnął lekko. - Jedź z nami! Do wielkiego miasta! - jego oczy pojaśniały. - Wszyscy tu cię polubiliśmy! Twoja muzyka nie tylko umili nam podróż, ale także pozwoli ci zdobyć sławę! Nie marnuj talentu dla kogoś, kto cię nie zauważa!
Kellen wyrwała ramiona z jego dłoni, straciła równowagę i usiadła na ziemi. Patrzyła na niego nieco przestraszona.
- Dagymie... Dlaczego mówisz to wszystko?
Mężczyzna wstał, złożył ręce na piersiach i uśmiechnął się kwaśno.
- Naprawdę nie wiesz? - dziewczyna pokręciła głową. - Więc cię uświadomię. Mówię ci to wszystko, ponieważ nie mogę znieść myśli, że marnujesz swój talent grywając dla wieśniaków. Mówię ci to, ponieważ nie potrafię patrzeć, jak niweczysz swoje życie z kimś takim, jak Dart. Mówię ci to, ponieważ chciałbym żebyś była szczęśliwa. Mówię to, dlatego, bo moim marzeniem jest, widzieć cię każdego ranka, rozmawiać z tobą i słuchać twej muzyki. I w końcu, mówię to, bo myślę, że mógłbym cię pokochać... Czy to mało? Ty wolisz trwać przy kimś, kto woli towarzystwo własnego konia od ludzi!
Kellen wstała chwiejnie i spojrzała mu w oczy.
- Dagymie... Twoje słowa przynoszą mi zaszczyt...
Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco.
- ...ale... - dokończył.
Dziewczyna odwróciła wzrok. Koń Darta właśnie odjechał.
- Jeżeli twe słowa, Dagymie - zaczęła cicho - są szczere i płyną z serca, to powinieneś zdawać sobie sprawę, że to co stąd - postukała go palcem w pierś - jest mocniejsze, niż to, co stąd - jej palec dotknął jego czoła. - Jeżeli potrafisz to zrozumieć, nie powinieneś dziwić się temu, co robię.
Mężczyzna uniósł rękę i chwycił jej dłoń. Pocałował jej długie, smukłe palce.
- Kellen... on cię nie kocha. I nie pokocha nigdy.
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
- Wiem. Ale mam nadzieję.
Dagym pokręcił głową w wyrazie bezsilnej złości.
- On jest samotnikiem! Nie widzisz, że sam wybrał ten los?
- Nawet największy samotnik potrzebuje kogoś, kogo może poprosić o zostawienie go w spokoju. A jeżeli Dart straci mnie, to kto mu zostanie?
Dagym umilkł. Wypuścił z dłoni palce dziewczyny i bez słowa pomógł jej spakować rzeczy. Odezwał się dopiero wtedy, gdy wsiadała na konia.
- Zobaczymy się jeszcze, Kellen?
Dziewczyna patrzyła na niego chwilę w milczeniu. Przełknęła ślinę.
- Do widzenia, przyjacielu.
Mężczyzna stał i patrzył na plecy odjeżdżającej Kellen.
- Odwróć się... Odwróć się! - szeptał. Jednak Kellen nie spojrzała w tył. Zmusiła konia do szybszej jazdy i dogoniła Darta.
- Jestem! - zawołała do niego.
- Nie zostałaś z karawaną? - spytał cichym bezbarwnym głosem.
- Ja... - spuściła głowę. - Nie. Nie mogłabym.
Dart odwrócił głowę i spojrzał w jej stronę. Kellen zamarła. Jego oczy... Uśmiechały się. Pierwszy raz odkąd się poznali...
- To dobrze - usłyszała. Dart zwrócił spojrzenie na drogę.
Czy to on powiedział te słowa, czy jej się tylko zdawało? Może to wiatr zaszeleścił wśród liści...?
Kiedyś się dowie. Miała przecież bardzo dużo czasu, by znaleźć odpowiedź na swoje pytanie.
.
Autor: wawrzonek
|