Noc Ealitele

 

Noc Ealitele i kwiat paproci - Elfowie nazywają noc ową Ealitele, ludzie zaś Noc Thena. Wypada ona na dwudziestego czwartego czerwca (lub trzydziesty siódmy dzień Iliona wedle kalendarza Elfów). Liczne podania głoszą, że przed wielu laty, tej właśnie nocy narodził się profeta Then, posłany na ziemię przez Dobrego Boga Inosesa. Prorok ten przepowiedział między innymi wylanie rzeki Rdeny, zagładę Derensis i najazd barbarzyńców z południa na wspaniałe miasto Inoserim (nazwane tak na cześć Inosesa). Przepowiednie owe pozwoliły na ocalenie tysięcy ludzi oraz znacznie pomogły przygotować się ludziom na atak barbarzyńców. Wiele przekazów głosi, że tej właśnie nocy zakwita kwiat paproci, dający swemu znalazcy wiedzę absolutn. Potrafi on, dzięki kwiatu, przebić się swoim zarówno przez mury przeszłości, jak i przyszłości. Nie ma przed nim tajemnic. Problem zdobycia kwiatu polega na tym, że podczas nocy tej dzieją się rzeczy złe i przerażające i nawet najmężniejszym dzwonią zęby na myśl o wyjściu z domu, tym bardziej do jakiejś mrocznej kniei. Mówi się również, że tej nocy wszystkie złe duchy budzą się do życia i kwiatu paproci chronią.

"Podania i legendy" Leonsier Nirith

Noc Ealitele
Niebo wydawało się czarne niczym smoła, nie było widać na nim ni gwiazd, ni księżyca. Ktokolwiek wyciągnąłby przed się rękę, nie przedarłby się do niej swym wzrokiem. Ba! Nawet czubek własnego nosa ciężko było dostrzec.
Nagle błysnęło. Przez ułamek sekundy widać było liczne drzewa, a, jak wiadomo nie potrzeba bujnej wyobraźni, by podczas takiej nocy, dostrzec w gałęziach potworne kształty. Czasem zdaje się nawet, że te wyimaginowane monstra wyciągają swe powykręcane łapy, by złapać wędrowca.
Błysnęło drugi raz. Znowu ponura płachta nocy na chwilę ustąpiła, ukazując w pobliżu drewnianą chatę i podróżnika, który nieomylnie w stronę owej chaty zmierzał. Krok wędrowca był pewny i rytmiczny, nie ulegało wątpliwości, że tej postaci noc nie oślepiła. - Ja to dopiero mam pecha! Że też ta cholerna noc musiała wypaść akurat dzisiaj. Ciekaw jestem, czy znajdzie się ktokolwiek, kto podczas Ealitele w ogóle otwiera drzwi.
Stanął przed domem, przy oknie. Przezornie zdjął z głowy kaptur, dzięki temu trochę bardziej przypominał człowieka. Wstrzymał oddech. Zapukał w szybę. Niemal natychmiast ukazała się mu pulchna twarz. Nie musiał długo czekać, by usłyszeć powszechnie znane zdanie, używane zarówno do przywitań, jak i egzorcyzmów.
- Wszelki duch chwali Inosesa!
Zareagował błyskawicznie.
- I ja go chwalę.
- Kimże jesteście panie?
Dopiero teraz do wędrowca dotarło, że chociaż on doskonale widzi człowieka w środku, to ten nie widzi nic na zewnątrz.
- Podróżnikiem.
- Podróżnikiem? A gdzież to idziesz w tę noc? Jeśli wolno spytać.
- Spytać zawsze wolno, choć nie zawsze można uzyskać odpowiedź. Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym odpowiadać wewnątrz.
- Chyba żeś zmysły postradał! Skąd mam wiedzieć, żeś nie jest jakimś złym duchem?
- Myślałem, że już przeprowadziłeś na mnie swój egzorcyzm. Tak czy inaczej, duchem złym nie jestem. Wiedz jednak, że jeśli mnie nie wpuścisz, przyjdę jutro, za dnia, a wtedy nie będę miły.
- Dobrze. Wierzę.
- Nie chcę, byście mnie uważali za jakiegoś wrednego typa, który widzi zabawę w grożeniu ludziom. - Podróżnik usiadł na jednym z czterech krzeseł. Zapach świec zabijał wszystkie inne w domu. - Po prostu nie chciałem tam moknąć do rana.
- Rozumiem. Choć zapewniam, że deszcz byłby twoim najmniejszym zmartwieniem. - Nie byłbym tego taki pewien. - Wędrowiec wyciągnął z pochwy pod płaszczem miecz, położył go na stole. Córka i żona gospodarza machinalnie się wzdrygnęły, gotowe do ucieczki. Jedynie sam gospodarz był całkowicie opanowany.
- Tak, wilkołaka to może i byś tym zabił, ale duchy i demony nie lękają się stali. - Tej się ulękną. Została zrobiona przez kranoludzkich mistrzów i ozdobiona runami w najlepszych elfich kuźniach.
- Kim panie jesteś? - Nie wytrzymała żona gospodarza.
- Eariel Gha'rien, łowca. - Po wypowiedzeniu ostatniego słowa zobaczył błysk nadziei w szmaragdowych oczach córki gospodarza. U samego zaś gospodarza malowało się na twarzy lekkie zakłopotanie.
- Widzę, że mogę w czymś pomóc. - Stwierdził spokojnie.
- Nie, w niczym. - Teraz mimika gospodarza zdradzała niezdecydowanie.
- W czym konkretnie? - Spytał Eariel, zupełnie jakby nie dosłyszał odpowiedzi. Teraz jednak patrzył się nie gospodarza, ale na jego córkę.
- Tato, proszę, powiedz. - Córka spojrzała prosto w ojcowskie oczy. Ojciec poczerwieniał ze wstydu, jednak zaczął mówić.
- Widzisz, pewien chłopak zalecał się do mojej córki. Córka go kochała, ja za nim nie przepadałem, ale był to dobry chłopiec, przystojny i wcale nie biedny. Nie umiałem uzasadnić, dlaczego odmawiam mu jej ręki, więc ciągle wytykałem mu, że tchórz z niego jest. Dzisiaj zapytał się mnie, co musiałby zrobić, bym zmienił swą opinię, a ja nie zastanawiając się wiele odparłem, że musiałby znaleźć kwiat paproci... I ten głupiec poszedł.
- Głupiec?! - Coś w córce chłopa pękło. - Teraz nazywasz go głupcem?! Przecież sam wysłałeś go po ten kwiat!
W chacie nastała cisza, tak ciężka i przytłaczająca, że niemal namacalna. Za oknem trzaskały gałęzie, wyły wilki. W powietrzu wisiała groza.
- Odnajdziesz go? - Dziewczyna przerwała ciszę. Łowca spojrzał w jej oczy. Na ich dnie dostrzegł rozpacz. Nie mógł odmówić.
- Cóż, chyba jednak dzisiaj zmoknę. W którą stronę się udał?

Eariel jednego był pewien - niezależnie jak zginie, stanie się to przez kobietę. Nie pierwszy raz dał się tak wrobić. Gdy chłop otworzył mu drzwi, łowca już cieszył się, że spokojnie prześpi noc, aż tutaj nagle gospodarz daje pokaz swojej niewiarygodnej głupoty, a para młodych, zielonych oczu wwierca się w jego umysł. Nie lubił zielonych oczu, a i tak jakoś dziwnie na niego działały. Zaczął się zastanawiać, co by zrobił, gdyby dziewczyna miała niebieskie. Chyba wyfrunąłby z tej chaty.
Z drugiej jednak strony, istnieje pewne prawdopodobieństwo, pomyślał, że po śmierci zdobędę wieczną sławę. Ciekawe jak mnie będą nazywali? Może Rycerz miłości? Lub Zakochany wojownik? A może po prostu Ten pieprzony idiota?
Czuł w powietrzu magiczną aurę, miał wrażenie, że coraz więcej par oczu obserwuje go z lasu. Miecz pozostawał w pochwie. Mimo tego, wystarczył ułamek sekundy, by zadać śmiertelny cios. Eariel zdał sobie sprawę, że w tej chwili jest najgroźniejszym stworzeniem w lesie. Myśl ta dodała mu otuchy.
Błąkał się po kniei ponad dwie godziny. Było tuż przed północą, kiedy aura wokół wzmogła się. Wiedział już, że jest naprawdę blisko.
Wszedł na niewielką polankę. Na jej drugim końcu dostrzegł jakąś postać, niewątpliwie czekającą na niego. Podszedł bliżej, teraz mógł się przyjrzeć nieznajomemu. W takich chwilach żałował, że ciemność nie przysłania mu wzroku.
Obcy miał niesamowicie odpychającą fizjonomię. Nie dość, że była cała czerwona, to jeszcze poznaczona wieloma bruzdami, z których nieustannie sączyła się krew. Zmora sprawiała wrażenie, jakby za życia została częściowo spalona żywcem. Głos nieznajomego dochodził gdzieś z głębi, jakby z samych trzewi.
- Kolejny głupiec próbujący dowieść swej odwagi?
Eariel musiał się powstrzymywać, aby nie zwymiotować.
- Nie. Przyszedłem po pewnego chłopca.
- Chciał znać przyszłość?
- Chciał dowieść odwagi, aby móc poślubić swą lubą.
- Nie czuję w tobie strachu, a ty przychodzisz po chłopca?! Tak, był tu jeden, jednak teraz ma już inną konkubinę. Poślubił kostuchę. Chyba zdajesz sobie sprawę, że nawet twoja odwaga nie zdoła go stamtąd wyciągnąć.
- Pozwól mi choć zabrać jego zwłoki.
- Nie mogę, dopóki nie udowodnisz swej odwagi. Poddam cię próbie... tej samej, co jego.
- Dobrze. - Łowca przytaknął, próbując oszukać samego siebie, że jeszcze panuje nad sytuacją.
Ledwo wypowiedział te słowo, z lasu wokół polanki wysypały się na niego cienie, przybierając zwierzęce kształty lykantropów. Wiedział jak zareagować.
Wprawnie zmiarkował sytuację. Wilkołaków była szóstka. Wszystkie w szale, z pysków ciekła piana.
Eariel spokojnie czekał, aż pierwszy będzie w odległości przynajmniej ośmiu kroków. Dobył miecza i ciął tym samym ruchem. Przeciął tętnice szyjną. Na twarz bluzgnęła mu krew. Dalej nie zatrzymywał ręki, obrócił się na nodze i ciął drugiego. Rozwalił mu skroń. Kolejna porcja krwi zalała mu twarz i ubranie.
Odskoczył, przyjął postawę. Cztery wilkołaki stały teraz obok siebie, około piętnastu kroków przed nim. Rzuciły się równocześnie. Błysk wilczych kłów przeszył powietrze. Łowca ciął nisko i natychmiast odskoczył w bok. Z satysfakcją zobaczył, jak jeden z wrogów miota się na ziemi bez obu nóg.
Był szybki, bardzo szybki. Skoczył w przód i wykonał półobrót. Nim którykolwiek z lykantropów zdążył zareagować, było ich o jednego mniej. Miecz przeciął mu kręgosłup. Pozostało dwóch. Stały przed nim, groźnie warcząc i szczerząc kły. Skoczyły ku niemu w odstępie góra jednej sekundy. Wystarczyło.
Eariel nie miał zamiaru uciekać. Wyciągnął przed siebie rękę, miecz trzymał równolegle do niej. Pierwszy wilkołak był już w powietrzu, z otwartej szczęki kapała piana i ślina. Nie miał szans odwrotu. Ostrze weszło mu prosto do gardła i przebiło organy. Łowca natychmiast wyszarpnął klingę, wykorzystując impet, wykonał piruet i ciął drugiego wroga przez łeb, zaledwie dwa kroki od siebie. W powietrzu. Górna połowa głowy odskoczyła do góry i przeleciała tuż nad łowcą, reszta ciała z kolei upadła u jego stóp.
Eariel spojrzał na ostrze. Było całe pokryte krwią. Łowca nie widział w nocy kolorów, ale widok zakrwawionego miecza i sześciu ciał wokół był i tak wystarczająco przejrzysty. Przeszedł na ten koniec polanki, na którym stała wcześniej mara. Natychmiast ujrzał potwornie okaleczone ciało z wyszarpanymi wnętrznościami. Dwa kroki dalej rosła paproć. Dokładnie pośrodku rośliny mienił się wszystkimi kolorami tęczy kwiat.
Łowca poczuł pokusę, aby go zerwać. "Znałbym przyszłość! Poznałbym swą przeszłość. Dowiódłbym swej odwagi. Może zostałbym panem wszystkich ziemskich królestw! Wszystkie monarchie podlegałyby jednemu władcy! Władcy, dla którego, bez mrugnięcia okiem, umierałyby legiony".
Ta myśl była zbyt przerażająca. Znał legendy, wiedział, że kwiat sam zginie do rana. Musiał jednak mieć pewność. Przygniótł kwiat butem do kamienia, który ukryły pod sobą liście paproci. Rozgniótł go dokładnie, przekręcając stopę to wprawo, to w lewo. Kwiat poczerniał i znikł.
Eariel odwrócił się, wziął na ramię zwłoki chłopaka, nawet nie przeszkadzało mu za bardzo, że wypadające wnętrzności spływają mu po plecach.
Spojrzał jeszcze na sześć ciał wilkołaków, zwłaszcza na ich głowy. Cztery były całe. Na szczęście skóra, z której zrobiony był płaszcz była wspaniale wyprawiona i nie przeciekała. Deszcz obmył mu twarz.

Do chaty wrócił dość szybko, na chwilę przed świtaniem. Podobnie jak poprzednio zapukał w okno, podobnie jak wtedy ukazała mu się pulchna twarz, odpowiedział tak samo jak wtedy. Drzwi otworzyły się od razu, dużo szybciej niż poprzednio.
Wszedł do środka i bez słowa wyjaśnienia rzucił zwłoki na podłogę. Dziewczyna padła na kolana przy swym lubym. Płakała.
- Dowiódł odwagi. - Stwierdził chłop.
- Wiesz, jaka jest różnica między odwagą, a głupotą?
- Nie, jaka? - Zaciekawił się chłop.
- Próżno pytasz. - Eariel spojrzał w okno. Zobaczył, że już świta. - Ja też nie wiem. - Uciął krótko i wyszedł. Chciał jak najszybciej oddalić się od płaczącej dziewczyny.

Szedł dalej tą drogą, co wcześniej. Jedno, co mu pozostało po tej przygodzie, to jeszcze bardziej pusty żołądek i zmęczenie. Miał tylko nadzieję, że zdąży dojść do jakiegokolwiek miasta, w którym jest gospoda, gdzie ktoś zapłaci za głowy lykantropów.

 

Autor: Oskar Kalarus

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky