"Van
Helsing"
Van Helsing (Hugh Jackman) - niesławny pogromca wszelkiego zła, niepokonany
łowca wilkołaków, wampirów i wszystkich innych potworów. Niedoceniany i
cierpiący na brak zrozumienia wśród zwykłych ludzi. Kolejny typowy
"wielki bohater" na miarę, nie przymierzając, także ściganego prze
władze Zorra czy choćby Robin Hooda. Jednym słowem mówiąc postać mało
oryginalna. Co więcej Van Helsing pracuje dla Watykanu. Zupełnie jak w
przypadku Jamesa Bonda w tajnych komnatach cały sztab mnichów (!) opracowuje
przeróżne, wymyślne rodzaje broni. Jedną z nich jest swego rodzaju
"automatyczna kusza" zasypująca przeciwnika gradem bełtów. Tak
uzbrojony, nasz bohater, zostaje wysłany na wschód, by uwolnić od zła, krainę
nękaną przez Draculę (Richard Roxburgh) i jego narzeczone.
Steven Sommers (człowiek, który wyreżyserował również "Mumię") spełnił swoje zadanie jednocześnie
dobrze i źle. Wypadł bowiem świetnie jako reżyser i dość nieudolnie jako
autor scenariusza... Nie sposób jednak krytykować to, co "widać" na kinowym ekranie. Piękne plenery czy wstrząsające sceny akcji
(walka z panem Hyde'em w katedrze) są wykonane niemal
doskonale. Wszystko wygląda bardzo realistycznie. Z drugiej
strony trudno nie oczekiwać takich rezultatów po 150 milionowym koszcie
produkcji.
Jeśli jednak spojrzeć na na film pod kątem fabuły, treści, nie zaoferuje
nam on zbyt wiele. Nie uświadczymy w nim prawdziwych, tajemniczych i budzących
przerażenie wampirów. Istot przeklętych, postaci tragicznych, które zostały
obdarowane i jednocześnie ukarane, których egzystencja to pewna synteza życia
i śmierci.
"Van Helsing" jest raczej filmem przygodowym, luźnym i
rozrywkowym. To właściwie od razu przesądza, kwestię osiągnięć
artystycznych (których jak widać nawet nie przewidywano) i nieodparcie skłania
do użycia, słowa "komercja". Jednakże chyba nikt nie jest
zaskoczony. Film jest kiczowaty, pełen schematów i mało
oryginalnych, prostych bohaterów. Najlepszym przykładem może być piękna choć
zupełnie nieskomplikowana postać Anny - kobiety wojowniczej i nieustraszonej,
która - chcąc, nie chcąc - przywodzi na myśl obraz księżniczki Xeny z wyjątkowo
marnego serialu.
Wprawdzie twórcy próbują wpleść w film coś mądrego, ale robią to dość
nieskutecznie. Oto brat naszej wojowniczej Anny zostaje przemieniony w wilkołaka.
Anna nie jest w stanie dopuścić do zabicia bestii, którą stał się jej ukochany
braciszek. Co więcej zamieniony w wilkołaka zmaga się wewnętrznie z
"potworem" i próbuje przekazać siostrze sekrety Draculi. Mimo
wszystko, daleko temu do rozmyślań nad problematyką utraconego (lub nie
utraconego) prze wilkołaki człowieczeństwa.
Za to jedną z silniejszych stron filmu jest muzyka symfoniczna wspierana
przez chór. Obserwując ostatnie większe produkcje, takie jak: "Władca
Pierścieni" czy krytykowane dalsze części "Matrixa" można
zauważyć rosnącą tendencję do wykorzystywania w filmach schematu:
"orkiestra symfoniczna + chór". Osobiście uważam takie połączenie
za jedno z najtrafniejszych, szczególnie dobrze ilustrujących grozę.
Kolejnym atutem filmu jest znakomicie wykonany wstęp. Mdły zielonkawy odcień
obrazu i dobrze dobrane tło muzyczne tworzą klimat trochę przypominający
pierwsze horrory pokroju Frankensteina.
Niestety trudno ocenić "Van Helsing". Jeśli przyjąć kryterium: "czy
dobrze się bawiłeś?" film jest bardzo udany. Z kolei pod względem treści
wypada co najmniej słabo. Poniższa ocena jest stosunkowo wysoka tylko ze względu
na naprawdę dobrą rozrywkę gwarantującą kilka relaksujących chwil.
Tytuł: "Van Helsing"
Reżyseria:
Steven Sommers
Scenariusz:
Stephen Sommers
Czas:
130
minut
Rok: 2004
Ocena: -6 /10
Autor: Narmo
|