"OSTATNI POMOST",
"Na Granicy" (III), cz. VI, ostatnia

 

Kiedy obudziła się, leżała na małym żwirowym cypelku pośrodku płynącej wartko wody. Pierwsze, co poczuła, to ból na obtłuczeniach i ranach. Potem przyszedł ból silniejszy - miała złamany nadgarstek i lekko zwichniętą lewą stopę. Z tyłu głowy wyczuła dłonią zaschłą krew. Nie spłonęła, udało jej się dotrzeć do wody, ale rzeka nie wyleczyła jej ran. Solenn czuła wszystko każdym zmysłem, dlatego wyraźniej docierał do niej ból. Po chwili też ból o wiele głębszy dotarł do jej świadomości przez wspomnienie... Jonnel, Łowczy, cała wyprawa, wszyscy bez wyjątku, nie żyli. Tylko ona została na tym świecie - nawet nie wiedziała, gdzie jest. Była na granicy świata, sama i opuszczona przez wszelkie żywe stworzenie. Nie słyszała nigdzie śpiewu ptaków, plusku ryb... tylko szum wody docierał do jej uszu, przypominając huk wodospadu i moment, w którym to wszystko się stało.
Przypomniała sobie sen, w którym Łowczy spadł w dół, zrzucony z półki skalnej przez ognistego smoka.
-Jon. - powiedziała i zadrżała.
Gdzieś w oddali usłyszała wilcze wycie. Odruchowo podniosła się i rozejrzała z przerażeniem. Z cypelku droga prowadziła na brzeg, gdzie rosły karłowate drzewa. Rzeka wpływała pomiędzy nie, a tam, gdzie zaczynał się większy las, drzewa zasłaniały widnokrąg. Dzień był ciepły, a powietrze czyste, ale wszystko zdawało się głuche, przyciszone i puste.

Biały wilk rozpoznał ślady. Tutaj, w tym miejscu, gdzie nie dotarł ogień, jedno z tych dwojga musiało wejść do rzeki. Wiedział, że rzeka nie pozwoli mu już złapać tropu.
Stanął na moment i nasłuchiwał. Wokół leżały popalone truchła. Jeszcze gdzieś tam, między zwęglonymi szczątkami lasu drwiące z wiatru i wody płomienie migotały złowieszczo, przypominając o okrutnej sile ognia. Wilk zawył na wspomnienie przerażających zdarzeń. Nie odpowiedział mu żaden głos. Wataha, którą spotkał wczoraj w nocy, jakby rozpłynęła się w powietrzu. To nie były wilki. Ich ślepia świeciły się czerwienią, a sierść czerniła jak zgliszcza lasu. Nie rozumieli też jego słów... byli inni, zmienili się - nie słuchali go. To były demony, diabły, cierpiętnicze dusze. Biały wilk rozpoznał w nich też cząstkę ludzi, których znał coraz lepiej. To musieli kiedyś być ludzie.
I znowu ta dziwna siła kazała mu iść dalej rzeką, nie zważając na nieprzekraczalne przeszkody po drodze. Na brzegu nie było żadnych śladów, ale człowiek mógł popłynąć razem z wodą. Biały wilk czuł, że człowiek ten się nie utopił.

Kiedy wyszła spomiędzy drzew, ujrzała widok z własnych snów. To było morze. Pachnące bryzą, piaskowe białe brzegi rozciągały się na lewo i prawo od niej, od czasu do czasu przystrajane przez kępki muskanych wiatrem drzew. Morze było spokojne i ciche, jakby zapowiadające burzę, albo odpoczywające po tej, która dopiero się zdarzyła.
Solenn usiadła na piasku i wzięła garść w bolące dłonie. Był miękki, sypki - dokładnie taki, jakim wyobrażała go sobie we śnie. Roztarła go w palcach i rozpuściła na wietrze. W jakiś sposób wydało jej się to podobne do jej losów - do losów człowieka. Kiedy piasek rozwiał się i w zasięgu jej wzroku nie pozostało już żadne ziarenko z tych, które przed chwilą, wszystkie razem, trzymała w dłoniach, coś ukłuło ją w sercu. Ale te ziarenka były gdzieś tam, lecąc z wiatrem na spotkanie nieznanego - była pewna, że tak właśnie się działo.
Potem przypomniała sobie matkę, która, nieobecna, siedziała z nią na brzegu. Podeszła bliżej, zatrzymała się i usiadła znowu.
-Tak, tutaj, obok mnie. - wzięła do ręki piasek.
-Dlaczego płaczesz?
Solenn spojrzała w twarz młodej dziewczyny. Ładna i zadbana, zupełnie nie przypominała tego straszydła, którym była teraz. A mimo to poznała samą siebie.
Nagle zerwał się wiatr i rozwiał jej włosy. Kiedy spojrzała znów w to samo miejsce, zobaczyła tylko lecący z wiatrem piasek. Widziała go, dopóki nie zniknął gdzieś tam, na linii widnokręgu. Przez łzy, które ciurkiem spływały jej po policzkach, spostrzegła sylwetkę zbliżającą się w jej kierunku. Była mała i ledwie dostrzegalna, ale zdawała się powiększać. Solenn przez długi czas nie była pewna, czy to kolejne widzenie, sen, koszmar lub mara. Miała dosyć wszystkiego, ale ciekawość nie pozwalała jej odwracać wzroku. Siedziała i wpatrywała się w zbliżający punkt.
Poznała po pewnym czasie, że mężczyzna był skromnie odziany - łachmany zwieszały się z niego, poruszane wiatrem, oplatając jego szczupłą sylwetkę. Po włosach, twarzy, po kroku, ruchu ramion i stóp poznała swojego brata, Jonnela.

Wilk znalazł ich śpiących obok siebie na piasku. Byli zmęczeni... i on też. Z różnych odległości odzywało się wycie wilków. Zbliżała się noc... czas łowów.
Jakimś sposobem wiedział, że znajdzie ich tutaj, nad morzem... Morzem nicości, nie prowadzącym do nikąd.
Podszedł i polizał Sol po policzku. We śnie otarła dłonią twarz i obróciła się, trącając Jona. Ten uchylił powieki, rozejrzał się i wstał nagle, wyciągając dłoń.
-Nic ci nie zrobię. Nie zrobię wam krzywdy, ludzie.
- odezwał się wilk. Jonnel nie dziwił się już niczemu. Sol patrzyła uważnie w ślepia wilka.
-Kim jesteś? - musiała zapytać.
-Jestem siłą bezwolną, która kieruje was do jakiegoś końca.
Głos był bardzo spokojny, lekko przyciszony, trochę zmęczony... i te oczy. Solenn podniosła się. Poznała w Białym Wilku obraz Łowczego.
Jonnel nie wiedział, co działo się w umyśle jego siostry. Wilcze wycie rozproszyło jego uwagę. W jego serce wdarł się, po raz pierwszy od bardzo dawna, paniczny strach.
-To twoi bracia? - zapytała Solenn.
-Nie. To demony. To dusze przeklęte przez zło tego świata, które wywołali ludzie. Ten świat zbrukany został krwią zbyt wielu. Ty nie znasz tego świata. Nie dotknęłaś go. Widzisz go tylko w swoich snach. I to, moje dziecko, boli cię znacznie bardziej. Strach... boisz się, że to się spełni, albo, że się stało.
Solenn zobaczyła plamę czerwieni na białym boku wilka.
-Krew... Jesteś ranny.
Wilcze wycie ozwało się kilka razy z różnych miejsc, ale bliżej niż poprzednio. Głos morza i wiatru przygłuszał zbliżającą się watahę, ale Jonnel był pewien, że wilki kierują się tu, gdzie stali.
Solenn, nie zważając na nic, jakby w transie, podeszła i dotknęła rany wilka. Krew zwilgotniała na nowo, a sierść pokryła się wodą. Jonnel patrzył z niedowierzaniem na to, jak ręce jego siostry zmywały plamę czerwieni z białej sierści wilka.
Zwierzę polizało ją po twarzy.
-Chodźcie. Czas nagli, a macie akurat tyle sił, aby uciec.
Biały duch ruszył plażą, biegnąc i rozsypując piach. Jon i Sol szli za nim. Jonnel, nie noszący na ciele śladów żadnych ran, pomagał siostrze iść, ale ona sama coraz szybciej zyskiwała siły. Wkrótce rozcięte stopy nie przeszkadzały jej stawiać kroków na piasku, a obolałe kolana przyzwyczaiły się do zginania. Szli, aż dotarli do piaskowego kopca - wydmy, która wznosiła się wyżej, niż pozostałe. Na jej szczycie stał biały wilk. Za nim widzieli czarne niebo.

Stanęli na szczycie wydmy i rozejrzeli się. Na plaży za nimi i wokół nich nie było śladu wilczej watahy. Wiatr wiał tu mocniej, nie słyszeli więc żadnych odgłosów poza własnymi oddechami.
-Od tej pory idziecie sami. - powiedział wilk.
-Dokąd? Gdzie mamy iść? - spytała Solenn.
-W stronę morza. Tutaj kończy się granica świata.
-A więc nie ma gór, za którymi zieje nicość? - zapytała znowu.
Przecież to Łowczy jej o nich opowiadał, a w zwierzęciu czuła obecność Łowczego.
-Tam nie chcielibyście iść. Czekałaby was śmierć.
- odparł. -A co czeka nas w morzu? - zapytał nie przekonany Jon.
-Zaufaj mi raz.
Sol zdziwiła się na te słowa i spojrzała w oczy Jona. Chciała zadać pytanie, ale wilk jakby rozpłynął się w powietrzu. Po chwili widzieli go, sunącego po białej plaży, jak ledwo widoczny cień. Biegł drogą, którą przybyli.

-Iść w stronę morza. - powiedziała głośno, żeby jej brat usłyszał. Jonnel schodził z wydmy... zamierzał pobiec za białym wilkiem. Chciał chyba spytać go o drogę. Był zdezorientowany. Ta zagadka nie miała dla niego rozwiązania. Ona jednak, w głębi duszy wiedziała, że nie mieli innego wyjścia, jak spróbować.
Postawiła pierwszy krok, wznosząc się nieco wyżej. Drugi znalazł się jeszcze na piasku, tak samo trzeci, ale czwarty uniósł ją w powietrze, choć później stąpała po białym kamieniu, wokół mając morze, a za sobą wydmowe piaski. Kiedy się obejrzała, zobaczyła w oddali rozpaczliwie nawołującego ją Jonnela. Nie wiedziała, czy to sen, czy prorocza wizja. Zawołała go. Popatrzył w jej stronę i przez chwilę zdawał się jej nie dostrzegać. Potem obejrzał się, bo coś odwróciło jego uwagę. Zawołała go znowu. Wszedł na szczyt wydmy i postąpił kilka kroków. Schodził teraz w dół. Zawołała go po raz trzeci. Kolejne kroki poprowadziły go w górę, choć chyba sam nie wiedział, jak i dokąd idzie. Po chwili był przy niej, na wyciągnięcie ręki.
-Chodź. - powiedziała.
Chwycił ją za rękę.
-Sol.
Jonnel uścisnął siostrę z całych sił.
-Tutaj, na krańcu świata, w tej chwili, najbardziej bałem się, że cię straciłem. Nie wiem, co się dzieje, Sol. Nie wiem, dlaczego przeżyłem tam, w lesie, ale ta siła na nic mi się nie zda, jeśli cię stracę. Oszaleję...
Solenn poczuła na ramieniu łzę brata. Spadła tylko jedna, ale ta jedna łza wystarczyła, by pojęła, jak bardzo są do siebie podobni, i jak bardzo się potrzebują. Po raz pierwszy od dawna otarła czyjeś łzy... Jonnel popatrzył na nią. Uśmiechała się.
-Chodź. - powiedziała znowu.
Poszli.
Wokół nich, wszędzie, szalało czarne morze. Biały kamień, po którym szli, sprawiał wrażenie stabilnego, ale nie wyglądał jak most... Solenn nie była nawet pewna, czy to był kamień. Wtem za plecami usłyszeli przerażający wrzask. Oboje wiedzieli, że wiatr nie potrafi tak krzyczeć. To była czarna chmura, zbliżająca się w ich kierunku... wyglądała jak burza, ale rozkładała się nierównomiernie i poruszała bardzo szybko... leciała też pod wiatr.
-Uciekajmy! - zawołał Jonnel.
Sol wyobraziła sobie czarne ptaki skubiące ciała zmasakrowanych, nabitych na pal, płonących cierpiętników, czarownic, wieśniaków złapanych w czasach wojen, złych poddanych i zdradzonych królów. Czarne ptaki dziobały ciała... Czarne ptaki.
-Wrony.
-Ona umarła! - zawołał Jon.
-Nie. Ona... one...
-Uciekajmy!
Pociągnął ją za sobą i pobiegli. Nie oglądali się za siebie, nie widzieli nic... biegli. W pewnym momencie Solenn źle stanęła, ześlizgnęła jej się noga... była wciąż słaba i poraniona. Ale brat chwycił ją pewnie i podniósł do góry.
-Spokojnie. Nie ma ich, nie ma niebezpieczeństwa.
Na czarnym niebie nie można było rozpoznać chmury ptaszysk. Jednak wrzask nie powtórzył się już. Musiały zawrócić.
-Dlaczego? Dlaczego nas nie gonią? - zapytała Sol.
-Może dlatego, że chcą, abyśmy szli dalej?
Jonnel wyglądał znowu na przerażonego chłopca. Widziała go takim po raz drugi. -Głupi! Chodźmy. - zrobiła pierwszy krok, starając się nie patrzeć w dół. Zmagała się z lękiem przed przepaścią. Kiedy most pod jej stopami skończył się, krzyknęła z przerażenia i znowu wpadła w ramiona brata.
-Widzisz? Przepaść... koniec! Nie ma!
-Uspokój się! - krzyknęła. -Po co wskazał nam ten most? Po co wilk pokazał nam drogę?! -Może on wcale nie jest przyjacielem?
-A może ty nie jesteś moim bratem?! - wrzasnęła. -Może jesteś słabym Jonnelem, który nie umie władać żywiołem ognia, tylko bawi się drwami w kominku?!
Jon popatrzył na nią zakłopotany.
-Solenn, przepraszam. Musimy coś zrobić. Krok do przodu, albo do tyłu, wiesz...
-Wiem. - powiedziała i, wyrwawszy się z jego ramion, skoczyła w przepaść. Jonnel popatrzył za nią, jak rzuca się w morskie fale - wyprostowana i pewna.
-SOL!!!
Nie wytrzymał. Nie mógł. Im dłużej jej nie było, tym bardziej był pewien, że skoczy. Powiedziała przecież: "Wiem." Wierzył, że wiedziała. Skoczył.

Kiedy biały wilk ginął, rozrywany szponami czarnych ptaków i kłami wilczych demonów, wierzył, że ludziom, którym tak długo pokazywał drogę, udało się dotrzeć do celu.

Nad brzegiem morza, w pogodny dzień, królowa w zielonej sukni patrzyła na fale. Płakała... Wspomnienie córki wysłanej do klasztoru na drugim końcu świata nie dawało jej spokoju przez dnie i noce. Wiedziała, że wszystko źle się skończy. Wiedziała, co może się stać. Widziała proroctwa, śniła, pytała o radę... wszystko się sprawdzało. Oni oboje byli przeklęci. Ale jedna z wiedźm powiedziała też, że są błogosławieni. Nie można wykluczać żadnej z prawd. Choć sobie zaprzeczają, obie mogą być prawdziwe. Będą może mieli ciężkie życie, ale przeżyją. Ona to czuła - gdzieś tam, w głębi duszy. Wiedziała, bo dane jej było zobaczyć znacznie więcej. Była wiedźmą.
A potem nie było już królowej nad morzem, a pogoda się zmieniła i przyszedł sztorm. Ale to było przedtem. Królowa była w zamku, cała we krwi, w bólach wydając na świat pierwsze dziecko. Nie umarła, a dziecko było zdrowe. I wszelkie zło tego świata nie mogło odebrać mu szczęścia.


-Dla Sol

 

 

Autor: Dawid "Jarlaxle" Widzyk

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky