"Uśmiech Demona"
Nadchodził poranek, świat stracił już kolor czerni i pokrył się szarością, przez którą prześwitywały blade kolory; niebo odzyskiwało błękit, kot przebiegający środkiem drogi na powrót był rudy, krew zaschnięta na rzeźnickim stole nabierała szkarłatu.
Na jednej tylko istocie dalej nie dało się ujrzeć ni jednej barwy prócz czerni, czerni tak intensywnej, że nie powstydziłaby się jej nawet sama Śmierć. Istoty owej nikt nie widział, gdyż biegła tylko tymi nielicznymi miejscami, gdzie jeszcze zalegał cień, z którym stanowiła niemalże jedność.
Świat stopniowo zaczął nabierać coraz to bardziej nasyconych barw. Istotę ogarnęła panika - wiedziała, że nie da rady ukryć się w porę.
- A więc mnie również dopadnie śmierć? A miałem żyć wiecznie! - Desperackie myśli nie dawały mu spokoju. - Cóż za głupi sposób na stratę życia! Spóźnienie! - Nie przerywając biegu spojrzał na wieże zegarową. - Ale dlaczego zaczęło świtać całą godzinę wcześniej?!
Istota nagle stanęła, obejrzała się za siebie, potem na powrót spojrzała w przód - wszędzie już dotarło światło.
Pod pobliską ścianą leżała mała skrzynka, zdecydowanie za mała, by się w niej ukryć. "Musi mi wystarczyć, przynajmniej na pewien czas" - pomyślał. W swym ostatnim już akcie desperacji istota rzuciła się w pobliże skrzynki - w ostanie miejsce, gdzie jeszcze widoczny był cień - i przykucnęła, opierając się plecami o mur.
- Nie ma dla mnie ratunku. Tu również niedługo zaczną padać promienie słoneczne. - Po krótkiej chwili istota przestała już nawet rozmyślać o swej śmierci - zaczęła szukać przyczyny, jednak nie umiała żadnej znaleźć.
W oczy uderzył ją błysk, przed nim stanęło monstrum, które chyba każdy człowiek nazwałby...aniołem. Potwór owy otulony był płaszczem, który od nieregularnych podmuchów wiatru czasem się rozchylał, jednak jedyną rzecz, jaka była pod nim widoczna, stanowiła światłość. Twarz, jeżeli w ogóle takowa istniała, była skryta pod kapturem. O ile twarz każdej "normalnej" istoty po założeniu kaptura spowijają cienie, o tyle w tym wypadku mrok zastąpiony został jasnością.
- I oto mnie odnalazłeś. - Głos mrocznej istoty był spokojny. Wbrew pozorom, jakie sprawiała, był też dosyć przyjemny.
- Tak, znalazłem. - Przemówił melodyjnie "Wysłannik Światła". - Wiesz, co się teraz stanie? - Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Wiem. Jednak proszę, powiedz mi, dlaczego nie zdążyłem, udawało mi się to wszak przez setki lat! Dlaczego zaczęło świtać całą godzinę wcześniej?!
- Sądzę, że w ostatniej minucie swego życia masz prawo wiedzieć, dlaczego. Przyczyna jest prosta. Przestawiłem zegar. - "Wysłannik" wskazał ręką więżę z zegarem, tą samą, na którą podczas biegu patrzył się "Cień". Gdyby było widać jego usta, zapewne by się uśmiechał. - A teraz, zginiesz.
- Czy to boli? - Spytał dalej spokojnym głosem "Cień".
- Tak, bardzo... za chwilę światło dotrze za skrzynię, zniszczy cień, w którym znalazłeś kryjówkę, a wtedy - pochylił się nad istotą - twe ciało - teraz szeptał mu już niemal do ucha - przeszyte zostanie tysiącami promieni, będziesz czuł ból tak potężny, jakby każdy promień był osobnym mieczem. Żegnaj. - Nagle poczuł, że słabnie, wiedział, że siły życiowe opuszczają go bardzo szybko... wiedział, że zginie pierwszy.
- Proszę...powiedz...mi...dlaczego...umieram? - Zdołał jeszcze wysapać.
- Och...To proste. Sądzę, że w ostatniej minucie swego życia masz prawo wiedzieć, dlaczego. - Odrzekł "Cień", którego światło już prawie dosięgało. - Zatopiłem sztylet w twym sercu. - Gdyby było widać jego usta, zapewne by się uśmiechał. - Żegnaj. - Ledwo wypowiedział ostatnie słowo, słońce dosięgnęło go.
Umarł, poległ tuż obok swego najstarszego wroga. Po śmierci obaj przybrali bardziej ludzkie kształty. Płaszcz "Cienia" przestał tworzyć mrok, a "Wysłannika" światłość. Gdy miejscy strażnicy przechodzili tamtędy, przykucnęli przy zwłokach tylko na chwilę, nie zastanawiając się długo nad przyczyną śmierci. Orzekli niemal od razu - Zbiry pozabijały się za parę marnych groszy. Nie zauważyli nawet, że jedno ciało nie ma żadnych ran. Wzrok Strażnika padł na bogato zdobioną rękojeść sztyletu zatopionego w piersi "Wysłannika". Bez chwili zastanowienia Żołnierz złapał go i wyszarpnął. Wstał, zastanawiając się, ile za niego dostanie w pierwszym lepszym sklepie. Gdyby spod hełmu było mu widać usta, zapewne by się uśmiechał.
Autor: Oskar Kalarus
|