"Pokój"
Nareszcie, po ciężkim dniu, chwilka odpoczynku. Chwilka, a może troszkę więcej, gdyż cały dzisiejszy wieczór ma przeznaczyć na książki. Nic innego nie miał, a przynajmniej nic, co mogłoby mu zastąpić tą przyjemność. Telewizja? Przeceniany Internet? To nie dla niego - od jednego i drugiego bolą oczy, rachunki rosną, a on sam... No właśnie, pomimo przewijania się tylu twarzy w szklanym ekranie, tylu ludzi na różnorakich stronach, czuł się jeszcze bardziej samotny niż był w rzeczywistości...
Niewielki pokoik z oknami wychodzącymi na zachód. Jak tu jest pięknie gdy ostatnie promienie słoneczne wpadają i rozświetlają całe to miejsce. Zmienia się wtedy nie do poznania, nawet szare już, błękitne kiedyś, tapety nabierają na powrót kolorów, a niewyraźne już kontury ptaków, którymi są ponaznaczane, zdają się wzbijać do lotu. Lakierowane meble ze sklejki przypominają wtedy o czasach swojej świetności. O tak, jaka to była radość, gdy pojawiły się w tym mieszkaniu, w końcu na ich przydział tyle trzeba było czekać. Dziś dźwigają rządki poustawianych książek. Na jednej półce posegregowane według wielkości, na drugiej wedle objętości, a na kolejnej jeszcze inaczej - zależnie od grymasu, czy też chęci, która przyszła nagle i kazała to położyć tak, a nie inaczej.
Łóżka tu nie uświadczy nikt. "To jest czytelnia, a nie pokój gościnny" - zwykł mawiać. Tuż przy oknie, które po zmierzchu zasłania się beżową zasłoną, stoi fotel. Kiedyś, domyślać się można, był w kolorze ciemnopomarańczowym. Dziś? Dziś na to nikt nie zwraca uwagi, a na pewno już nie właściciel. Tuż za nim lampka dająca światło, gdyby komuś zachciało się czytać po nocach. Tak naprawdę to miała bardziej za zadanie budzić właściciela cichym pyknięciem, którym przypominała co paręnaście minut o swoim istnieniu - dla osoby o lekkim śnie, rzecz wymarzona.
Co dziś? Zbliżył się do jednego z regałów. Palce przesuwały się powoli po grzbietach książek... "Iliada", "Antygona", "Odyseja"... Nie... "Konrad Wallenrod", "Pan Tadeusz"... Nie, dziś będzie co innego. Wzrok jego przeniósł się na inną półkę, gdzie także znajdowała się klasyka literatury, jednak już trochę innego typu.
Tak, "Hobbit" będzie odpowiedni. Co prawda Tolkien pisał go z myślą o dzieciach, jednak... Ta książka posiada swoją magię, która zaraz zacznie ogarniać ten niewielki pokoik.
Lampka już zapalona, książka w ręce. Jeszcze tylko chwilka, krótkie spojrzenie na to, co jest za oknem i można zacząć czytać. Ach, gdyby zamiast tej fabryki były góry, które Bilbo Baggins zwiedził podczas swej wyprawy. Jakże to byłby piękny widok... I świadomość, że w środku jest niewielki hobbit żądny przygód .
Zaraz, zaraz... Tylko on? Nie... Jest jeszcze spaczony Gollum, postać omamiona przez skarb obdarzający mocą i szaleństwem. Kiedyś stwór był dobry, teraz to tylko kanalia. Stoją naprzeciw siebie i toczą pojedynek. Jednak nie jest to taka zwykła walka, którą każdy heros może nas uraczyć. Nie, nie, to jest potyczka na zagadki...
"I nagle ciszę rozdarł mrożący krew w żyłach wrzask, nabrzmiały nienawiścią i rozpaczą. Gollum zrozumiał swoją klęskę. Nie śmiał posunąć się dalej korytarzem. Wszystko stracił: nie tylko łup, na który polował, lecz także jedyną rzecz, którą kochał w życiu, swój najcenniejszy skarb. Na ten głos serce Bilba podskoczyło do gardła, lecz hobbit nie zatrzymał się nawet. Z daleka, słaby już jak echo, ale wciąż groźny, doszedł go syk:
- Złodziej, złodziej, złodziej Bagginsss! Nienawidzisz go, nienawidzisz, mój skarbie, na wieki!"
Pyk.
Uch, to był tylko sen. Pokraczna postać Golluma już powoli zanikała, a Bilbo niestrudzenie dalej wędrował ku swemu celowi... No tak, ale gdzie się podziała książka? Ach, tutaj. Podczas drzemki po prostu spadła na podłogę. Jak to, "Pierwsze prawo magii" Terrego Goodkinda zamiast dzieła Tolkiena? Dziwne.
Lektura wciąga jednak jeszcze szybciej, niż gdy czytał ją poprzednim razem. Dzieje Richarda Cyphera, przewodnika leśnego, który po wielu perypetiach staje się władcą potężnego Imperium D'hary, pochłaniają bez reszty. Człowiek o nieskażonym złem sercu, pokonujący przeciwności losu wiarą w dobro, jednocześnie obdarzony nadnaturalnymi, nawet jak na świat pełny magii, zdolnościami. Aż chce się zobaczyć to, co on przeżywa...
Nie, to się widzi... On, przed nim Kahlan, ostatnia Matka Spowiedniczka, która swą mocą potrafiła odbierać wolną wolę, stanowiącą nijako jestestwo człowieka, i tworzyła istotę całkowicie jej podporządkowaną, pragnącą zrobić wszystko, aby tylko odgadnąć i spełnić jej życzenia. Spotkania ze Spowiedniczką mógł się domagać każdy skazany. Jednak dotknięcia jej mocą nie można było cofnąć, więc nawet po dowiedzeniu niewinności, człowieka już tak naprawdę nie było - istniała tylko pusta powłoka, pozbawiona duszy. Niestety, podczas aktu miłosnego, moc była uwalniana samoczynnie, tak więc były to kobiety, które nie zaznawały prawdziwej miłości. Kahlan pokochała Richarda, jednak wie, iż nie mogą być szczęśliwi razem...
Zaraz, a kim jest ten człowiek? Tuż obok nich, stoi Rahl Posępny, potężny, jednak zły do szpiku kości, czarodziej... Nakazuje Matce Spowiednicze porażenie mocą ukochanego. Dlaczego? Czy tak musi być? Ona, zrezygnowana i załamana, robi to.
Błysk mocy.
Na polecenie Rahla, każe Richardowi wyrecytować wersety pewnej księgi, która została mu wpojona w młodości. Bez zająknięcia, bez najmniejszej wątpliwości, ten zaczyna mówić. Tak, czarodziej jest teraz przygotowany do rytuału.
Zaczyna go powoli odprawiać... W pełnym skupieniu, z misterną wręcz dokładnością wszystko się rozpoczyna, pomyłka może go kosztować życie. Ale, coś się dzieje... Błąd? Nie, niemożliwe. Twarz Rahla, a na niej tylko zdziwienie wyrażające myśl, że Spowiedniczka nie mogła udać użycia mocy!
I faktycznie, nie mogła... Jednak Richard Cypher zdołał przełamać "klątwę" ciążącą od wieków. Znalazł sposób, dzięki któremu był nieczuły na tą moc. Wielka, bezgraniczna, nie znająca żadnych wątpliwości, czy niedomówień, miłość do Kahlan go ocaliła i pozwoliła im być razem. Tak, człowiek o wielkim sercu, bohater zdolny do wspaniałych czynów.
Pyk.
Echo słów książki jeszcze nie ucichło, a jego wzrok ponownie podążył w kierunku regału z literaturą. Chwilkę wcześniej spojrzał na zegarek, nie było jeszcze wcale tak późno. Książki, każda z osobna zawierająca ciekawą historię, zdawały się zapraszać Czytelnika do przekartkowania przynajmniej, a najlepiej do zagłębienia się w nie. Uczynienie tego drobnego zabiegu odświeżało jak gdyby jej zawartość, która znów miała szansę zagościć, chociaż na krótką chwilę, przed jego oczyma.
Czyniąc to, uwalniał ponownie mit o buntowniczym Prometeuszu, stającym w afroncie do bogów Olimpu, przechytrzający władcę całego panteonu i nauczający człowieka, za którego czuł się odpowiedzialny.
Wraz z kolejnymi pyłkami kurzu, uwolnionymi teraz z poruszonych kartek, startował Dedal wraz z synem, Ikarem, symbolem marzyciela, lekkoducha płacącego za swą nieuwagę najwyższą cenę - życiem.
Książka, niepocieszona, szybko jednak wraca na swoje miejsce. Dziś nie czas na mitologię... Zresztą najpierw trzeba nakarmić kota, który teraz zaczął przypominać o swoim istnieniu uporczywym mruczeniem.
Rudy futrzak z daleka przypominać mógł wiewiórkę, ale wiewiórka chyba by się obraziła, gdyby ich do siebie porównywać. Stworzonka te są raczej sympatyczne i strachliwe, natomiast ten mruczek wydaje się oczekiwać na okazję, kiedy "zupełnie przypadkiem" będzie mógł wysypać cukier w kuchni, czy też popruć nowy sweter właściciela. Robi to oczywiście tak szybko i sprawnie, że tylko przypadek może zdemaskować go na gorącym uczynku, podczas popełniania "zbrodni".
Może właśnie tak chce się zemścić za swoje pierwsze imię? Chyba "Rudzielec" nie przypadło mu do gustu... Od pewnego czasu właściciel woła na niego "Wallenrod" - co poniekąd słusznie obrazuje jego naturę. Jak bohater mickiewiczowskiego utworu, przeprowadza skuteczną dywersję w mieszkaniu, tyle że on, w przeciwieństwie do literackiego odpowiednika, często wraca do swojej "ojczyzny" i zapewne spotyka tam swych braci, a może i ukochaną... Nie jest więc to Wallenrod w pełni tego słowa znaczeniu - zdolny do poświęcenia dla sprawy, dla ojczyzny i odrzucenia własnych potrzeb...
Fotel wydał cichutki dźwięk gdy on znów, z książką w ręku, usadowił się w nim. Jak zwykle w takich chwilach, zaczęła go ogarniać senność. Morfeusz przywoływał go do swojego królestwa - już sen, przygotowany specjalnie dla niego, czekał na uwolnienie. Gdyby tylko ktoś potrafił go zwizualizować, zapewne bardzo szybko zobaczyłby Jacka Soplicę, powoli zmieniającego się w mnicha i pokutującego za swoje czyny - zobaczyłby człowieka, który zostaje śmiertelnie raniony podczas ratowania innej osoby, pokutnika, który swym ostatnim czynem stara się odkupić swoje przeszłe winy...
Pyk.
Tak, on lubił czytać i nigdy się z tym nie krył. Często też śniły mu się książki, a raczej sytuacje zachodzące w nich - był po prostu marzycielem...
Zakurzeni "Ludzie bezdomni" długo czekali na powrót do łask. Pierwsze strony znów przywołały w pamięci Judyma - na razie młodego, pełnego nadziei i przekonanego do czynienia dobra człowieka, później utwierdzającego się jeszcze bardziej w swoim poczuciu misji. Jak prorok, niezłomnie dążący do obwieszczenia światu objawionych racji i tego, w co tak bardzo wierzy...
Pyk
Powoli otwierał oczy. Przeraźliwe zimno... "Niedomknięte okno" - pierwsza myśl przemknęła mu przez głowę, szybko jednak została zweryfikowana przez to co zobaczył. Ubrany w skromne, ascetyczne wręcz szaty, niczym św. Aleksy, mógłby zacząć czuć potrzebę prostego życia, gdyby nie to, że stał teraz samotny w ciemnym korytarzu, szerokim na jakieś pięć metrów. Ściany jego zdawały się być złowrogą pułapką dla każdego, kto się tu znajdzie, a coraz głębsza ciemność pochłaniała je wciąż bardziej i bardziej, tak że nawet zapalniczka, którą zawsze miał przy sobie, ledwo radziła sobie z nadciągającym zewsząd mrokiem.
Ruszył powoli, zaczął podążać w głąb korytarza, jakby zagłębiając się w czekającą tu zagadkę, którą musiał jakoś rozwiązać. Bardzo szybko poczuł się jednak jak bohater powieści "Rok 1984" G. Orwella. Co chwila zdarzało mu się mijać ludzi, którzy wyglądali zupełnie jak on, z zapalniczką w ręce dającą słabe, migotliwe światło pozwalające spoglądać im tylko na ten malutki kawałek podłogi, którą wydarli ciemności. Nie zwracał jednak na nich uwagi, czuł iż byli tu z tego samego powodu co on i byli tak samo anonimowi jak on - bez perspektyw, bez jasnej drogi ku przyszłości - samotnicy pozbawieni wszelkiej nadziei.
Wszystko to zdawało się nie mieć końca. Bose stopy niosły go coraz dalej i dalej. Jednak im dłużej szedł, tym bardziej był przekonany, że coś musi znaleźć...
Wielu ludzi stało przed tymi jedynymi drzwiami. Wszyscy wyglądający tak samo, z tym jednym płomykiem w ręce. Patrzyli poprzez szybę na to, co było w środku. On też przystanął. Wpatrywał się w to, co zobaczył za szkłem. Ogarnęło go współczucie, współczucie ukierunkowane na te wszystkie osoby, które były tu razem z nim. Wiedział, iż on też mógłby być taki jak oni.
Jako jedyny odważył się przekroczyć te drzwi...
Pyk.
Czytelnik obudził się na dobre. Pierwsze promienie słońca wkradały się powoli na świat, starając się go rozbudzić. Wokoło niego, jak zawsze zresztą, gdy czytał całą noc, leżały niedbale poukładane książki: "Hobbit", "Pierwsze prawo magii", "Mitologia", "Konrad Wallenrod", "Pan Tadeusz", "Ludzie bezdomni", "Rok 1984", a nawet "Legenda o św. Aleksym". Każda z nich opowiadała własną historię, tworzyła mu w wyobraźni obraz bohatera, który, zapamiętany, na zawsze znajdował miejsce obok innych, w galerii postaci, którą tworzy literatura.
Wciąż rozpamiętywał to, co mu się dziś śniło. Spojrzał na przeszklone drzwi swojego pokoju, zobaczył tam jednak tylko przejście do kuchni. Podświadomie jednak ciągle widział te anonimowe płomyki, które nie mogły przekroczyć progu tego pokoju.
Czytelnik miał w rękach jednak jeszcze jedną rzecz. Spojrzał, uśmiechnął się lekko... Zaraz po tym zamknął opowiadanie "Pokój" i poszedł robić sobie śniadanie. Chcesz wiedzieć jak się zaczynało? Dobrze więc, w końcu to Ty jesteś Czytelnikiem:
"Nareszcie, po ciężkim dniu, chwilka odpoczynku. Chwilka, a może troszkę więcej..."
Autor: Sir Torpeda
|