"ZWIASTUN SMOKA", cz. 5 Opowiadania
"Rzeczywistość jest częstokroć dziwniejsza od fikcji,
bo od rzeczywistości nie wymaga się, żeby była logiczna"
A jednak podróż dłużyła się Sirrushowi niesłychanie. Każdy dzień był nudny, no, może oprócz momentów gdy walczył z Xugelem, ale to działo się rzadko, gdyż na górnym pokładzie statku - jedynym miejscu z dostateczną ilością przestrzeni - szwędało się mnóstwo ludzi.
Verall i Nitha rzadko przebywały na statku. Dzień po nauce Rozszczepienia, czarodziejki wyczarowały w kajucie Verall dziwny znak - dziewięcioramienną, czerwoną gwiazdę, otoczoną niebieską sferą. Kształt ten błyszczał się niezmiernie, rzucając na deski ścian zwariowane cienie. Tego samego dnia obie czarodziejki przeteleportowały się gdzieś. Wróciły wieczorem, zmęczone, ale wesołe - nie miały jednak ochoty rozmawiać ani z Sirrushem, ani z Xugelem. Od razu poszły spać.
Sirrush w miarę możliwości starał się ćwiczyć "dreszczyk". Wychodziło mu już całkiem dobrze, jak uważał. Potrafił wywołać magię dziesięć razy pod rząd, bez odpoczynku. Chciał się tym podzielić z Verall, ale jakoś nie miał okazji - a jeśli w ogóle z nią rozmawiał, to zapominał o tym powiedzieć.
W Callinium zatrzymali się tylko na chwilę, żeby uzupełnić zapasy. Pasażerowie nie mieli zbyt dużo czasu, żeby przejść się po mieście - Sirrush nie zszedł ze statku w ogóle. Nie miał ochoty się włóczyć.
Im bliżej było do końca podróży, tym czarodziejki więcej czasu spędzały na statku, a wyczarowana gwiazda i sfera stawały się coraz bledsze i jakby słabsze. W końcu, po prawie tygodniu, gdy byli już blisko Venelantium, znaki znikły w ogóle.
Wieczorem zbliżyli się do miasta na tyle, że było widać zabudowania. Nad Venelantium unosiła się jednak dziwna łuna, jakby miasto płonęło. Sirrush pobiegł do Verall, aby przekazać jej te dziwne wiadomości. Stanął przed jej kajutą i zapukał.
- Kto tam? - spytała Verall.
- To ja.
- Wejdź proszę - Sirrush otworzył drzwi i zauważył Verall siedzącą przy biurku, piszącą coś na pergaminie. - Zamknij drzwi.
- Coś się dzieje z Venelantium. Miasto chyba płonie - wyjaśnił Sirrush. Verall uśmiechnęła się słysząc go.
- Nie płonie. To festyn smoka - powiedziała Verall, tak, jakby to wszystko wyjaśniało. - Nie słyszałeś o nim? - wyraz twarzy Sirrusha mówił jej, że nie. - Odbywa się co roku. Głupi zabobon, ale przynosi dużo zysków. - spytała.
- Co to za festyn?
- Zabawa na cześć smoków. Jest związana z miejscową tradycją, miasto chwali się bliskością Jaskini Smoka. Tańce, hulanki, libacje, et cetera. To wszystko.
- Obejrzymy ten festyn?
- Nie. Mamy lepsze rzeczy do roboty, sam zresztą wiesz jakie.
- Tylko jeden dzień - prosił Sirrush. - I tak na pewno musisz odpocząć, kupić parę rzeczy - Verall zamyśliła się na chwilę.
- Zgoda. Ale tylko jeden dzień, nie będziemy marnować więcej czasu. I obiecaj mi że nie zrobisz nic, czego mogłabym się wstydzić.
- Obiecuję - powiedział Sirrush.
- Postanowione, idziesz na festyn. Jutro. A teraz idź do swojej kajuty, albo gdziekolwiek, bo mam ważny list do napisania.
Sirrush posłusznie wyszedł, uważając, żeby nie trzasnąć drzwiami. Poszedł na pokład, przyjrzał się miastu. Za godzinę mieli zacumować, więc poszedł się zdrzemnąć, myśląc, że będzie potrzebował sił na festynie.
***
Venelantium nocą było wspaniałe. Pięknie udekorowane, obłożone wręcz wizerunkami najróżniejszych Smoków. Bez wątpienia magiczne, ogniki latały po całym mieście, a wszystko to budowało niesamowitą atmosferę. Sirrush popatrzył przez chwilę na paradę smoków, podczas której setki ludzi, poprzebieranych za smoki, przedefilowało przez główne ulice miasta. Wszystkiemu towarzyszyła głośna muzyka, brawa.
Było po prostu wspaniale.
Nagle muzyka ustała. Wszyscy ludzie się zatrzymali i odwrócili się w kierunku orkiestry. Na podwyższeniu w jej pobliżu stał mały człowiek, a raczej, jak spostrzegł Sirrush, wysoki hobbit, starający się uciszyć tłum. Przez chwilę nie udawało mu się to, więc skinął na innego mężczyznę, ubranego w powiewne i strojne szaty, prawdopodobnie na czarodzieja. A ten, jakby wiedząc co robić, magicznie wzmocnił głos hobbita tak, że wszyscy słyszeli go głośno i wyraźnie.
- Za pół godziny rozpocznie się turniej Smoka - mówił niziołek. - Wszyscy ci, którzy chcą wziąć udział, a jeszcze nie zgłosili się, niech udadzą się do tamtego namiotu - mówiąc to pokazał palcem na stojący na środku placu duży namiot. - Wszyscy ci, którzy chcą obejrzeć walki, powinni udać się do cyrku, znajdującego się we wschodniej części placu - niziołek pokazał na okazałą budowlę, znajdującą się dość blisko namiotu. - Okazyjne ceny! Jeżeli nie zobaczycie turnieju smoka teraz, będziecie musieli czekać cały rok! Zapraszamy! Tylko dwie złote korony od osoby! Zapraszamy!
Niziołek skończył mówić, a część ludzi pospieszyła do cyrku, aby kupić bilety. Sirrush postanowił wziąć udział w walkach. Jak sam uważał, nie miał szansy na wygraną, ale taki turniej to na pewno dobra zabawa.
Pobiegł czym prędzej do namiotu. W środku znajdowało się dużo ludzi, wszyscy wyglądali na silnych, wszyscy mieli ze sobą broń. Sirrush także wziął ze sobą miecz, była to druga z nauk Xugela - nigdy nie rozstawaj się ze swoją bronią.
Kolejka do osoby przyjmującej zgłoszenia nie była długa. Kilka osób, pozostali widać czekali tylko na rozpoczęcie turnieju.
Sirrush próbował porozmawiać z kilkoma z nich, ale po chwili uznał to za bezcelowe, gdyż ci, do których on coś powiedział, nie odpowiadali. Usiadł więc spokojnie oczekując na rozpoczęcie walk.
Nie nasiedział się zbyt długo. Do namiotu wszedł ten sam niziołek, który wcześniej reklamował turniej.
- Witam wszystkich uczestników! - powiedział z entuzjazmem, całkiem zresztą nieźle udawanym. - Cieszę się że jest was tak wielu! Ten turniej zaprawdę będzie najlepszym ze wszystkich! - hobbit zrobił efektowną pauzę. - A teraz proszę wszystkich za mną! Na arenę!
Halfling poczekał aż wszyscy się zbiorą, po czym ruszył w stronę cyrku. Ciągle towarzyszył mu szczęk broni przyszłych uczestników turnieju. Tłum rozstępował się przed nimi, a halfling kłaniał się wszystkim co dostatniej odzianym osobom które spotkał. W końcu dotarli do cyrku. Halfling wprowadził wszystkich do szatni.
- Zaraz będziemy losować. Poczekajcie jeszcze chwilę - pomruk niecierpliwości przebiegł po wojownikach, ale nikt nic nie powiedział. Po minucie jakiś mężczyzna przyniósł koszyk z papierkami i kazał wszystkim losować. Następnie, po każdym wylosowanym numerku, wpisywał nazwiska uczestników na graf przedstawiający przebieg turnieju.
W sumie było dokładnie 32 kandydatów i jak określił to hobbit była to idealna liczba. Sirrush nie miał pojęcia dlaczego. Wylosował numer 11. Trafił na wysokiego, barczystego barbarzyńcę, skąpo odzianego, ale bardzo silnego. Sirrush nie był zbyt wprawiony w ocenianie przeciwników, rzadko walczył z obcymi, ale nie sądził, żeby miał problem z tym człowiekiem. Jego masa świadczyła przeciwko niemu.
Kiedy wszystkie numerki były przydzielone, znów przemówił hobbit.
- Znacie zasady. Nie wolno używać magii, nawet najprostszych zaklęć. Broń magiczna nie jest zabroniona, ale wszelkie zaklęcia energetyczne, nawet rzucane z broni, są zabronione. Na wszelki wypadek tuż przed walką na każdego z was rzucony zostanie czar rozproszenia magii - kilku z wojowników zrobiło kwaśne miny. - Na wszelki wypadek - powtórzył hobbit.
Sirrush wyjął miecz z pochwy, ciesząc się jego chłodem, gdyż sam był spocony i zdenerwowany. Dotyk klingi miecza zdawał się go uspokajać. Po kilku minutach hobbit wyprowadził ich na arenę cyrku. Pięć walk odbyło się bez większych ciekawostek - zwykła, rutynowa wręcz dla Sirrusha wymiana ciosów. Młodzieniec notował sobie w pamięci numery co groźniejszych zawodników.
Wreszcie przyszedł czas i na niego. Sirrush zrzucił z siebie koszulę, stając do walki z odsłonionym torsem. Pojawienie się na polu walki jego umięśnionego ciała wywołało okrzyk podziwu. Było to jednak nic w porównaniu z podobnym okrzykiem na cześć barbarzyńcy, z którym, pod względem mięśni, Sirrush nie mógł się równać. Obaj wojownicy stanęli naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Barbarzyńca poprawił uścisk na drzewcu topora. Hobbit dał znak do rozpoczęcia walki, jednak mimo to oboje nadal stali wpatrując się w siebie. Sirrush uśmiechnął się lekko, ironicznie. Był prawie pewien wygranej.
- Odejdź. Jesteś za młody by umierać - stwierdził barbarzyńca. Wyglądało na to, że on też jest pewien wygranej.
- Zaczynaj - powiedział zimno Sirrush. - Nie mam czasu na pogaduszki.
Barbarzyńca rzucił się dziko, mierząc w głowę Sirrusha. Atak był nagły, ale młodzieniec dokładnie czegoś takiego się spodziewał. Uskoczył na bok, zwinął się w zgrabnym piruecie i uderzył barbarzyńcę płazem ostrza w tylnią, bardzo nadającą się do bicia część ciała. Widownia zawrzała.
Potężny mężczyzna wrzasnął dziko. Uderzenie nie było mocne, ale ugodziło dumę wojownika. Barbarzyńca zaatakował serią śmiertelnych ciosów, z lewej, z prawej, od góry, Sirrush z trudem uniknął wszystkich. Zauważył swój błąd, nie powinien był rozwścieczyć barbarzyńcy.
Sirrush przeszedł do ataku wiedząc, że nie wytrzyma zbyt długo ciągłego naporu cięć. Ciął z lewej, następnie bardzo szybko z prawej, z półobrotu. Oba ataki zostały sparowane - na to właśnie liczył. Sirrush uderzył od góry, niezwykle mocno. Barbarzyńca wystawił topór, aby się zasłonić.
Miecz przeszedł przez drewno jak przez masło, dzieląc oburęczny topór na pałkę i źle wyważony toporek, który prawie natychmiast wypadł z ręki barbarzyńcy. Rozległ się gwizd kończący walkę, ale tak naprawdę nikt go nie słyszał, gdyż okrzyki publiczności zagłuszyły go zupełnie.
Barbarzyńca wyprostował się.
- Dobra walka. Gratuluję.
- Dzięki - Sirrush nie wiedział co powiedzieć.
Barbarzyńca wyciągnął dłoń. Po chwili namysłu, Sirrush także.
Wiwat tłumu był wprost niesamowity, ale Sirrush zrozumiał, że wygrana to nie wszystko. Ważne było także to, jak się wygrywa. Oraz jak się przegrywa.
Oboje zeszli z maty, barbarzyńca oddalił się jednak szybko. Sirrush nie wiedział, że ten uścisk dłoni da mu w przyszłości wiele.
- Więc numer 11 przechodzi dalej! - mówił hobbit, wzmocnionym magicznie głosem. - Cóż to była za wspaniała walka, oby wszystkie takie były, panowie! - mówiąc to popatrzył na tych, którzy jeszcze nie walczyli. Sirrush tymczasem wprawnym ruchem wsunął miecz do pochwy, noszonej wzorem Xugela, na plecach.
Kolejne dwie walki nie prezentowały nic specjalnego. Dopiero kiedy numer 21, niski, chudy, lecz niezwykle silny człowieczek, zmierzył się z numerem 23, było dość ciekawie. Potem znów sporo nudy, przynajmniej dla Sirrusha, bo publiczność bawiła się bardzo dobrze. Następna ciekawa walka stoczyła się między numerem 29 - średnim wzrostu mężczyzną, bardzo doświadczonym - a numerem 32, który przegrał po krótkiej, acz efektownej wymianie ciosów.
Sirrush musiał obejrzeć jeszcze tylko dwie nudne walki, zanim on sam stanął ponownie na arenie. Jego przeciwnikiem był młody mężczyzna, uzbrojony w miecz. Sirrush postanowił skończyć z nim szybko i widowiskowo.
Od razu, gdy rozległ się gwizdek na rozpoczęcie walki, Sirrush skoczył na przeciwnika w potężnej ballestrze, celując w głowę. Przeciwnik sparował, wyprowadził szybkie cięcie znad głowy. Sirrush sparował, udawał, że wyprowadza cios w prawy bark, ugiął kolana, uderzył w kolana przeciwnika. Nie było szansy na paradę.
Miecz uderzył o miecz. Przeciwnik cudem sparował, dziwacznie wykręcając miecz. Sirrush wiedział już że wygrał, jednym gładkim, szybkim ruchem wytrącił konkurentowi miecz z rąk. Wygrał, choć walka nie była taka jaką sobie ją wyobrażał.
Była to druga lekcja, udzielona mu dzisiejszego dnia - w pojedynkach najbardziej liczy się umiejętność improwizacji, a nie znane, sztywne metody walki.
Na następną walkę przyszło mu czekać prawie pół godziny. Ci, którzy zwrócili jego uwagę przeszli dalej, czyli zarówno 21 jak i 29.
Do walki już ćwierćfinałowej przyszło mu stanąć z numerem 13. Był to człowiek w średnim wieku, doświadczony, ale niezbyt szybki i niezręczny. Tak przynajmniej pokazywał się w poprzednich walkach.
Razem z Sirrushem weszli na arenę. Ukłonił się młodzieńcowi, swemu przeciwnikowi. Sirrush po chwili odwzajemnił ukłon. Z sykiem wyjął z pochwy miecz. rozległ się gwizd.
Oboje spletli się w walce, w niesamowicie szybkiej wymianie cięć, pchnięć, parad i uników. Sirrush był zaskoczony zwinnością przeciwnika, ale tylko przez chwilę. Starał się zmylić tego doświadczonego wojownika, ale nie udawało mu się.
Sirrush ciął od góry, a gdy stal uderzyła o stal, zwinął się w szybkim półobrocie i wyskakując do góry ciął od dołu. Wykorzystując siłę nadaną mieczowi przez paradę, uderzył jeszcze w powietrzu od góry, lecz i tym razem napotkał blok. Mężczyzna wywinął mieczem tak, że stanęli naprzeciwko siebie, siłując się.
- Jak cię zwą? - spytał.
- Sirrush. A ciebie? - odpowiedział zdezorientowany Sirrush.
- Edowir. Miło cię w końcu poznać. Wygrałeś - powiedział beznamiętnie.
Sirrush nie miał czasu na dziwienie się. Mężczyzna błyskawicznie odskoczył, po czym rzucił się do ataku. Znów zaczęli walczyć, tak zaciekle, tak szybko i instynktownie, że widownia uciszyła się zupełnie i tylko wzdychała od czasu do czasu. Lecz Sirrush zdobywał przewagę. Edowir dysponował mniejszą siłą i szybkością, choć jego technika była lepsza. W pewnej chwili odskoczył i przykląkł na jedno kolano. Położył przed sobą miecz. Nikt z widowni się nie odzywał.
- Oddaję hołd tobie, Smoku. Nareszcie witam cię na tym świecie.
Sirrush nic nie powiedział, nie wiedział co powiedzieć, a zresztą nawet gdyby wiedział, i tak nie mógłby wydobyć z siebie głosu.
Mężczyzna podniósł się z klęczek i zszedł z areny. Publiczność krzyczała, żeby tego nie robił, że chce walki, ale Edowir zniknął gdzieś w sali dla uczestników.
Sirrush zdezorientowany zszedł z maty i zanim się obejrzał, czekała go kolejna walka. Zanim wszedł na arenę, sprawdził czy jego faworyci, 21 i 29, przeszli dalej. Oboje wygrali swoje walki.
Tym razem przeciwnikiem Sirrusha była kobieta, jedyna kobieta w całym turnieju. Zgrabna, o długich czarnych włosach - po prostu ładna. W dłoniach dzierżyła sztylety. Sirrush nie wiedział jakim cudem ta kobieta mogła parować ataki ciężkich broni takimi lekkimi sztyletami. Musiała być bardzo silna. Weszli na arenę obok siebie, stanęli na swoje miejsca, czekali na gwizdek. Sirrush poprawił ułożenie dłoni, nie spuszczając oczu z kobiety. Hobbit dał znak.
Sirrush i kobieta zaczęli chodzić powoli po okręgu, mierząc się wzrokiem. Ich chód przeszedł powoli w bieg, a już po chwili walczyli w środku tego koła, wirując w nieprzeciętnym tempie. Widzowie wydawali odgłosy podziwu i niedowierzania.
Kobieta atakowała dwoma sztyletami na raz, jednym cięła, drugim pchała. Sirrush walczył dzielnie, bronił się, atakował, ale wiedział, że jeśli czegoś nie wymyśli, kobieta wygra, on sam będzie zmęczony - miał w końcu dużo cięższą broń. Nagle wpadł na pewien pomysł.
Sirrush wyskoczył w bok, uderzył z półpiruetu, od góry, celując w ramię kobiety stojącej teraz do niego bokiem. Ta, aby nie stracić ręki, cofnęła ją. Sirrush na to właśnie czekał. uderzył z całej siły w sztylet, przecinając go tuż przy rękojeści. Kobieta nie mogła w to uwierzyć. Przecięcie broni jest praktycznie nie możliwe, a już na pewno nie tak lekkiej i porządnie wykonanej jak jej sztylety.
Poddała się. Z jednym sztyletem nie miała szans, zresztą uważała, że młodzieńcowi należy się ta wygrana. Sirrush zszedł z areny.
- A więc numer jedenaście znów wygrywa! Już niedługo zobaczymy tego wspaniałego młodzieńca w finale, teraz zapraszam na walkę półfinałową! Zmierzą się w niej numery dwadzieścia jeden i dwadzieścia dziewięć. Brawa dla nich! - Oboje weszli na arenę, stanęli naprzeciwko siebie.
Walczyli wręcz niesamowicie. Oboje używali krótkich broni, jeden z nich dwóch sejmitarów, drugi miecza i długiego sztyletu. Walka trwała bardzo długo, jakieś 15 minut. Wygrał numer 29, ten z sejmitarami.
- Brawa dla Clyira! Przechodzi do finału, w którym zmierzy się z Sirrushem, tym oto młodzieńcem. Tymczasem zrobimy małą przerwę, oboje muszą być zmęczeni po tylu walkach. Wszystkich widzów zapraszam do karczmy Pod Smokiem - znajdziecie tam państwo najlepsze jedzenie, najlepsze popitki i najlepszą obsługę! Pod Smokiem! Zapraszamy!
Pozostało ich tylko dwóch, Sirrush i Clyir. Ten drugi był średniego wzrostu, niższy od Sirrusha, ale za to bardziej barczysty i potężny w budowie.
- Więc to wy przeszliście do finału! - rozpoczął rozmowę hobbit. - No no, nieźle mały. Jak w tym wieku tak walczysz, to co będzie za dziesięć lat? A ty, Clyir, znowu chcesz wygrać, co? Trzeci raz pod rząd, hę?
- Jak zawsze, Naild. Taki już jestem - uśmiechnął się. - Sirrush, pozwól że tak do ciebie będę mówił, pokaż mi swój miecz, proszę.
- Po co? - spytał Sirrush, ale jednocześnie wyjął go z pochwy.
- Tak po prostu. Chcę zobaczyć tę wspaniałą broń - wziął miecz z rąk Sirrusha. Zamłynkował nad głową z nieukrywanym podziwem. - Pamiętaj: nigdy nie dawaj nikomu do ręki swojego miecza. Nigdy nie wiesz, z kim masz do czynienia. Gdybym cię teraz zaatakował...
- Ale tego nie zrobisz - wtrącił się niziołek. - I przestań wygłaszać te swoje kazania. Oddaj chłopakowi broń. Już. A swoją drogą, chłopcze, skąd masz taki miecz? Ma się bogatych rodziców, co? - Clyir podał w międzyczasie broń Sirrushowi, a ten wsunął ją do pochwy na plecach.
- Nie do końca. Czy to robi jakąś różnicę?
- Nie, tak tylko pytam. Odpocznijcie oboje, za piętnaście minut walka.
- Jasne - odpowiedział Sirrush. Clyir się nie kłopotał. Położył się na ziemi, chciał chwilę odsapnąć. Przez chwilę panowała cisza.
- Nie denerwujesz się przed walką? - spytał Sirrush, nie mogąc opanować swoich emocji.
- Denerwuję - odpowiedział spokojnie Clyir.
- Nie wyglądasz.
- Staram się to ukryć. Każda informacja o przeciwniku może się przydać. Nawet to, że jest zdenerwowany.
- Skoro wiesz, że może mi się to przydać - powiedział z przekąsem Sirrush - to czemu mi to mówisz.
- Nie nawykłem do kłamania - ta prosta odpowiedź nieco zbiła Sirrusha z tropu. Znów milczeli przez chwilę.
- Co tak w ogóle jest nagrodą w tym turnieju? - zagadał znów Sirrush.
- Medalion Smoka. Po co się zgłaszałeś, skoro nie wiesz o co walczysz?
- Tak po prostu. Lubię walkę. Co to jest ten medalion?
- Lubisz walkę? Szybko przestaniesz - Clyir nagle posmutniał. - A medalion? To znak. Znak że jesteś dobry. Podobno jest nasycony magią, podobno zwiększa siłę woli, ale noszę taki od dwóch lat i nic nie czuję. Legenda mówi, że medalion ten zawsze wygrywa ten, który ma najbardziej smoczą duszę ze wszystkich uczestników. I podobno tylko na wyłonionego w ten sposób smoka medalion działa. Ale jak już mówiłem, na mnie chyba nie działa. Usiądź na trochę, odpocznij. Niedługo musimy walczyć.
Sirrush usiadł, ale jakoś nie był zmęczony. Czas mu się dłużył, nie mógł się doczekać walki. W końcu nadszedł ten moment, gdy razem z Clyirem weszli na arenę. Mnóstwo ludzi czekało, więcej niż na początku walk.
- Uspokój się Sirrush. Chcę, żeby to była sprawiedliwa walka.
- Jasne. Łatwo powiedzieć - rozległ się gwizdek na rozpoczęcie walki.
- Jesteś gotowy? - spytał Clyir.
- Zawsze - odpowiedział Sirrush.
Clyir wyciągnął z pochew sejmitary, zamłynkował nimi w powietrzu. Sirrush zrobił to samo z mieczem, zwrócił jednak uwagę na to, że broń Clyira byłą magiczna - błyszczała się wyraźnie w jego oczach, co, jak już wiedział, oznaczało nasycenie energią.
Stanęli w pozycji bojowej. Popatrzyli po sobie. Nikt na widowni nie powiedział ani słowa, wszyscy czekali. Trwało to chwilę, a zdawało się, że wieczność. Dwoje wojowników na arenie, dwoje wojowników, którzy zaraz zmierzą się w walce, dwoje wojowników, z których jeden może zginąć. Chwila ta dłużyła się niesamowicie.
Rzucili się na siebie niczym dwie pantery, niczym dwa niesamowicie szybkie koty, walczące o zdobycz. Cięcia, pchnięcia, piruety, nikt ich nie rozróżniał, blask miecza i sejmitarów, odgłos uderzeń metalu o metal, to wszystko zlewało się w niesamowity obraz, nienaturalną wizję. Widownia była cicha, nikt nie śmiał się odezwać, nie było słychać nawet najcichszego dźwięku. Jedynie miecz uderzał o miecz, stopy o piach. Bronie wyglądały niesamowicie w świetle księżyca i gwiazd. Poświaty miecza Sirrusha i sejmitarów Clyira splatały się z czernią nocy niczym złote nici z czarnym jedwabiem.
Sirrush uderzył z półobrotu, silnie, celnie, Clyir sparował, wyprowadził kontrę na głowę Sirrusha, ten uchylił się zgrabnie, ciął w korpus przeciwnika, ale drugi sejmitar zastąpił mu drogę. Sirrush zawirował, uderzył, raz, drugi, trzeci, potem zaatakował Clyir, ciął jednocześnie w głowę i udo, Sirrush musiał się schylić żeby zachować głowę i sparować dolne uderzenie mieczem, wyginając nienaturalnie rękę. Następnie niewiarygodnie szybko wyprostował się, wyskoczył, ciął od góry, lecz jego miecz został złapany przez skrzyżowane sejmitary, które w mgnieniu oka znalazły się nad głową Clyira. Ten, odciągając miecz na bok, kopnął Sirrusha w nos, tak, że ilość gwiazd na niebie gwałtownie wzrosła. Sirrush cofnął się, właściwie to zatoczył do tyłu, na chwilę go zamroczyło, ale sekundę później już znów parował wściekłe ataki sejmitarów.
Jego miecz nie mógł nadążyć za broniami Clyira, więc Sirrush musiał skupiać się na unikach i obronie, nie mając czasu na atak. Liczył na to, że Clyir, przy tak zawrotnym tempie, szybko się zmęczy. Nie mógł się jednak tego momentu doczekać.
Tymczasem, widząc lukę w obronie przeciwnika, Sirrush uderzył. Ciał z boku w głowę, szybko, pewnie, ale i tak jeden z sejmitarów sprawował jego uderzenie do góry. Sirrush desperacko zawirował, chcąc uniknąć drugiego sejmitaru, atakującego jego brzuch. Postanowił samemu atakować, gdyż wiedział, ze Clyir prędzej czy później znajdzie lukę w jego obronie.
Odskoczył, uderzył bardzo silnie z ballestry, potem drugi i trzeci raz, z półobrotu, za każdym razem zmuszając przeciwnika do cofnięcia się. Tak potężne uderzenia były ciężkie do sparowania przez sejmitary i Sirrush o tym wiedział. Zaatakował ponownie, w ten sam sposób, zmieniając jedynie kolejność cięć. Nie przebił się przez obronę przeciwnika.
I znów Clyir rzucił się na niego. Sirrush odskoczył na bok i niemal instynktownie, jakby pchany jakąś wyższą siłą, podstawił przeciwnikowi nogę.
Clyir wyrżnął się na ziemię jak długi, jeden z sejmitarów został w ręku, drugi wbił się w ziemię parę metrów od niego, blisko Sirrusha. Ten, zamiast przystawić przeciwnikowi miecz do gardła, co oznaczałoby wygraną, podniósł sejmitar i podał go Clyirowi, gdy ten zdołał się podnieść do klęczek. Potem pomógł mu wstać.
- Wiesz, młodzieńcze - zaczął głośno mówić Clyir, gdy już wstał - jesteś ostatnią osobą, która zasługuje na tytuł Smoka. Jesteś niecierpliwy, a smoki zawsze są spokojne! Jesteś sprawiedliwy, a smoki zawsze dbają tylko o siebie. Jesteś dobry, smoki są złe. Ale smoków już prawie nie ma. Zapamiętajmy więc, że smoki nie zawsze są złe! Ten oto Smok nie jest zły!
- Nie jestem smokiem - odparł Sirrush.
- Teraz już jesteś! Poddaję się! Ten oto młody mężczyzna bardziej zasługuje na miano smoka niźli ja! Wiwat dla zwycięzcy!
Przez pewien czas nikt się nie odzywał, jakby nie rozumiejąc co się stało. Po chwili jednak tłum tak krzyczał, że nie można było usłyszeć niczego, włączając własnych myśli i magicznego głosu hobbita.
Ludzie krzyczeli, Clyir zszedł z maty, a wszedł na nią hobbit, który bez słowa nałożył na szyję Sirrusha medalion. Był on niewielki, mógł mieć promień cala, góra dwóch. Wykonano go ze srebra z domieszką jakiegoś niebieskiego metalu, błyszczącego w świetle, który nadawał medalionowi dużą twardość. Na awersie wygrawerowana była postać smoka, z maleńkimi czerwonymi kamieniami zamiast oczu. Przedmiot miał lekką magiczną poświatę.
- Gratuluję - hobbit uścisnął dłoń Sirrusha i nie mówiąc nic więcej zszedł z areny. Tłum ciągle krzyczał. Sirrush nie do końca wiedział co ma zrobić w tej sytuacji, więc postanowił wrócić do karczmy, aby zaznać trochę snu, zanim wyruszy do jaskini.
Przez chwilę stał jeszcze na oczach tłumu, potem próbował się wydostać z areny, ale ludzie nie pozwolili mu na to - było ich zbyt wielu. Wyglądało na to, że spędzi noc w cyrku. Znalazł w pobliżu trochę siana, ułożył w miarę możliwości wygodne posłanie i usnął.
***
Ranek był piękny. Festyn ciągle trwał, ale nikt nie zwracał już uwagi na Sirrusha - ludzie szybko zapomnieli o turnieju, bawili się równie dobrze przy innych atrakcjach. Miasto nie wyglądało już tak pięknie jak poprzedniej nocy, ale ciągle miało swój urok. Wszedł do tawerny, w której zeszłego wieczoru wynajęli pokój.
Główna izba była prawie pełna - mnóstwo turystów jadło tu śniadanie i nie zanosiło się na to, aby Sirrush zdołał się doprosić posiłku. Poprosił aby przyniesiono mu go do pokoju jak najszybciej i udał się na górę - aby opowiedzieć Xugelowi o swoim zwycięstwie. Jednak nie było Xugela. Ani jego, ani Verall, ani Nithy. Sirrush nie spodziewał się tego, chociaż gdy się nad tym zastanowił, to pewnie wszyscy poszli na festyn. Udał się do swojego pokoju i zaczął czyścić miecz. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma na nim żadnej rysy, w żadnym miejscu nie jest wyszczerbiony... A przecież jego uderzenia były naprawdę tytaniczne - normalny miecz powinien być choć trochę wyszczerbiony po atakach na te magiczne sejmitary.
Klinga miecza była jak zawsze lodowato zimna.
***
- Gotowy? - spytała Verall, wchodząc do pokoju Sirrusha następnego dnia rano.
- Chwileczkę - odpowiedział, pakując do juka ostatnie rzeczy.
- Xugel i Nitha czekają na dole. Konie są osiodłane i też czekają. Dlaczego ty zawsze musisz być ostatni?
- Zapisz to na konto wieku. Nie mam czasu się tłumaczyć.
- Widzę, że masz dobry humor. Skończyłeś? - spytała, gdy zawiązał juk sznurkiem. Sirrush pokiwał głową. - To w drogę!
Sirrush zarzucił juk na plecy i szedł za Verall.
- Wiesz gdzie jest ta jaskinia? - spytał.
- Mam mapę.
- Jak daleko to?
- Blisko, ale droga ciężka. głownie przez las, drogi niebrukowane. Będzie ciężko - oznajmiła Verall, wychodząc z Tawerny.
- W końcu - krzyknęła Nitha. - Już myślałam, że się nie doczekam. Komu w drogę, temu czas!
- Słyszysz Sirrush? może niedługo otrzymasz odpowiedzi na kilka pytań dotyczących twojej osoby. Aha, twój koń wydaje się za słaby na ciebie. Może zdejmę z ciebie to zaklęcie ciężaru?
- To ono ciągle działa? - zdziwił się Sirrush. - Nie czuję się ciężki.
- Mówiłam ci, przyzwyczaisz się. Gdy zaklęcie przestanie działać, będziesz się czuł dziwnie. Nie przejmuj się tym. Poczekaj... Już - gdyby koń mógł się uśmiechać, zrobiłby to, gdy nagle waga Sirrusha zmniejszyła się dwukrotnie. Smok machnął ręką, raz, drugi. jego ruchy były tak szybkie, że praktycznie rozmywały się w oczach.
- Ciekawe jak wyglądałby turniej, gdyby wtedy Verall zdjęła to zaklęcie - spytała Nitha, zaskakując Sirrusha.
- Skąd wiecie o turnieju? - powiedział nienaturalnie szybko, zauważając, że jego szczęki także stały się szybsze i lżejsze.
- Odbywa się co roku. A ten, dla odmiany, widziałyśmy. I to w całości. Ach, i Xugel też wdział, choć nieco gorzej, bo on nie mógł użyć magii, żeby popatrzeć. A z samej góry cyrku widać mało.
- I...
- I co? Tylko cię wypuścić na chwilę, a efekt gwarantowany. Dziw... Kobieta lekkich obyczajów w karczmie, turniej w Venelantium, co będzie następne? No cóż - zastanowiła się. - Pokaż mi może lepiej ten medalion, który wygrałeś.
- Trzymaj - Sirrush zdjął go z szyi i podał czarodziejce. Ta wykonała jedną ręką kilka szybkich ruchów, Sirrushowi aż zadzwoniło w uszach. - Wiesz że to jest magiczne? - spytała.
- Wiem. Błyszczy - odpowiedział Sirrush.
- Ach, prawda, widzisz magię. Mam pytanie: czy jak rzucam zaklęcie, to też widzisz energię magiczną? Czy widzisz ją zbierającą się wokół moich rąk?
- Nie. Czasami zdarza się, że ręce ci, wam - poprawił się, spoglądając na Nithę - lekko błyszczą, ale tylko czasami. Czasami czuję też takie dziwne dzwonienie w uszach. Czemu pytasz?
- Magowie zawsze zastanawiali się czy magia czerpana jest z powietrza bezpośrednio do zaklęcia, czy musi być zmagazynowana przez rzucającego zaklęcie. Teraz już wiemy. Znaczy się, ja i Nitha. Co prawda i tak nikomu o tym nie powiemy, przynajmniej na razie - uśmiechnęła się się Verall.
- Jedźmy już. Możemy porozmawiać w czasie drogi - poganiał Xugel.
I pojechali, wszyscy razem, Xugel i Verall z przodu, Nitha, ciągle rozmawiająca i zabawiająca Sirrusha, jadącego obok niej, za paladynem.
Pogoda była wspaniała, drzewa, których na wyspie było naprawdę wiele, szumiały jednostajnie, od czasu do czasu poruszane mocniej podmuchami powietrza znad morza. Ptaki świergotały, sprawiając, że wszyscy czuli się wspaniale - tak rześko i wesoło.
Taki stan nie miał już długo potrwać.
Autor: ScytHe
|