"ODESŁANIE, cz. XIV, ostatnia, Opowieści z Doliny"
Wagund, syn Wagahira, podparł się na grubej dębowej lasce. Kierstaad stanął obok niego, pomagając mu zejść z dużej zaspy.
-Nie... - Wagund wyciągnął dłoń.
Kierstaad spojrzał na niego z zaciekawieniem. Zatrzymali się.
-Słyszysz?
-Co takiego? - spytał starszy z barbarzyńców, popatrując na wodza Klanu Rysia.
-Rogi.
-Grają... bitwa trwa. - przytaknął posiwiały wódz.
-Walczą o wyzwolenie Doliny. Spieszmy się! Cała nacja stanie do ostatniej bitwy z demonami zła! - Wagund odwrócił się i krzyknął: -Sławetni synowie ludu Berkthgara! Czasu mamy mało, a drogi wiele! Bracia z Klanu Rysia! Za mną! Na spotkanie z wrogiem!
Choć dotkliwa rana musiała doskwierać mu co nie miara, Wagund zbiegł z zaspy na złamanie karku. Kierstaad zadął w róg, a za jego głosem zza szczytu wzniesienia wyłonili się uzbrojeni w topory i maczugi, obleczeni w skóry wojownicy. Ci, co ginęli i zabijali kilka mil dalej na południu, musieli z pewnością usłyszeć wezwanie rogu i bojowy okrzyk, który mu towarzyszył.
Rethnor zakręcił nad głową mieczem i ciął pierwszego z prawej Orka. Dowódca był dobrze widoczny w tłumie marynarzy i najemników luskańskich. Większy, zdecydowanie postawniejszy, siał postrach w szeregach wroga silnym ramieniem i bojowym szałem. Kolejny Ork padł pod jego ostrzem, a następny zląkł się spojrzenia rudobrodego kapitana i nie zdążył obronić głowy przed zabójczym cięciem. W bojowej wrzawie Rethnor dosłyszał inny niż pozostałe ryk... Był to głos Lodowego Olbrzyma, który wytrącił go z bitewnej hipnozy.
Wielkolud roztrącał stojących mu na drodze sprzymierzeńców, sunąc w kierunku kapitana floty. Musiał otrzymać wyraźny rozkaz zabicia Rethnora, bo wyraźnie kierował się właśnie do niego. Wierni podkomendni otoczyli rudobrodego Luskańczyka, ale Rethnor rozsunął stojących przed nim żołnierzy i wyskoczył naprzód z bojowym okrzykiem. Olbrzym nie spodziewał się tego ataku. Wielka maczuga powędrowała w górę, ale, zanim opadła, z piersi wielkoluda płynęła już struga krwi. Rethnor zakręcił mieczem i wyrwał ostrze z klatki piersiowej potwora. Olbrzym zatrząsł się, zakołysał i zwalił z hukiem na ziemię, rozsypując wkoło miękki śnieg. Wszędzie podniosły się radosne okrzyki żołnierzy Rethnora i pojękiwania Orków. Nagle zza ciała Olbrzyma wysypał się grad strzał. Przynajmniej kilka ugodziło kapitana w pierś.
-P-pułapka... - wyszeptał, czując falę bólu ogarniającą jego zmysły.
Bosman ze statku Rethnora podbiegł i złapał opadające ciało dowódcy.
-Wykorzystali... moją zapalczywość... - uśmiechnął się kapitan.
Zanim Orkowie naciągnęli cięciwy, marynarze luskańscy rzucili się na watahę i z wściekłością mordowali zabójców swojego kapitana.
Bosman spojrzał w twarz Rethnora, okoloną rudą brodą, i zobaczył, że ten już nie żyje. Marynarza zalała wściekła czerwień. Nie słyszał dźwięków barbarzyńskich rogów, porykiwań Orków i okrzyków swoich ludzi. Pierwszy Goblin, który nawinął mu się pod rękę, zginął od bosmańskiej szabli. Kolejni padali jak muchy, a bosmana wkrótce otoczyło więcej sprzymierzeńców, broniących martwego już ciała kapitana Rethnora.
Drizzt Do'Urden wiedział, że nie ma wiele czasu.
-Gdzie jest dowódca łuczników z Neverwinter?! - krzyknął wkoło najgłośniej jak mógł.
Wysoki, czarnowłosy mężczyzna wysforował się na czoło niezorganizowanego oddziału.
-Do przodu! Wybiegnijcie dalej, tam, w wyrwę między oddziałami! Wysyłają do walki olbrzymy! Musicie je wystrzelać z bliska! - wołał Drow, machając sejmitarami w różnych kierunkach.
-Zrozumiałem! - rezolutny kapitan nie dyskutował z Drowem. Drizzt nie nadzorował dalszych posunięć oddziału. Wiedział, że łucznicy barbarzyńców rozproszyli się... tak samo było z innymi strzelcami, a to dawało małe skupienie ostrzału. Drow miał teraz jednak coś innego na głowie, niż organizowanie wojska...
-Guenhwyvar. - przywołał swoją najlepszą przyjaciółkę.
Mroczny Elf nie musiał nic mówić - pantera, wyłaniająca się z szarego dymu, intuicyjnie wyczuła, w którą stronę ma biec, i co jest celem jej ataku. Drizzt popędził za nią, wymijając leżące wokół ciała i walczących. Przed oczyma majaczyła mu ogromna sylwetka czerwonego Balora i niewielkie, miotające się punkciki - jego przyjaciele.
Wulfgar próbował podnieść się z ziemi, ale demon nie pozwolił mu powstać. Przyskakując z diabelną szybkością na pół metra od barbarzyńcy, wbił pazurzaste łapska w ziemię i poderwał się cały do góry, uderzając skrzydłami i buchając parą. Pazury na jego przednich odnóżach przeorały klatkę piersiową, szyję i twarz syna Beornegara. Odprowadzany rozpaczliwie wściekłym okrzykiem Bruenora, Wulfgar wzniósł się w powietrze i, chlapiąc krwią, zwalił ciężko na śnieg. Aegis-Fang leżał obok starca, zaplamiony krwią pokonanego bohatera.
Errtu znalazł się nad ciałem Wulfgara. Nic nie mówił, nie drwił, nie śmiał się... tylko dyszał. Widać było wyraźnie, że rozpaliła się w nim cała wściekłość otchłani, teraz powoli przygaszana przez uczucie satysfakcji. Zanim jednak Balor zdołał w pełni nacieszyć się swoim zwycięstwem, dobijając konającego Wulfgara, srebrna strzała przeszyła mu szyję, a druga zahaczyła o chropowaty tors. Errtu wściekle rzucił wokoło ślepiami i dojrzał starą kobietę stojącą na skraju lasu i trzymającą w dłoniach długi świecący łuk.
-To się kończy w tym momencie, demonie! Ostatni raz zabiłeś mojego męża! - wrzasnęła i naciągnęła cięciwę.
Bruenor, uderzony przez obracającego się Balora, wylądował w śniegu, klnąc wniebogłosy.
-Przydałby się tu regiment krasnoludzkich rębajłów... - warknął. -Gdzie jest mój klan, kiedy go potrzebuję? Errtu pikował w kierunku Catti-Brie, ale w miejscu zatrzymał go czarny kształt, który przygniótł demona do ziemi, spadając nie wiadomo skąd.
-Guen! - krzyknęła staruszka.
Drizzt Do'Urden również stanął do walki z Errtu, choć wiedział, że nie będzie mu dane wygrać.
Rjekan nie zważał ani na rany, ani na okrzyki Ulfagara, nakłaniające, by nie przeć tak bardzo do przodu i odsłonić pole strzału dla łuczników. Kiedy zdobyliśmy dolinkę, w której stał zniszczony teraz namiot Hengorot - Miodowej Sali, odciągnąłem go od głównej bitwy. Ulfagar w tym czasie torował drogę na łucznikom z Neverwinter i ustawiał wojowników do obrony krawędzi. Od zachodu przedzierali się w naszym kierunku przetrzebieni Luskańczycy, od wschodu zaś widać było odważną drużynę Dekapolis, mężnie spierającą Orków, Gobliny i Ogry z powrotem do wnętrza obozu.
-Rjekan! Musimy skupić się na obronie. Jeśli pójdziemy dalej, złapią nas w pułapkę! Jest ich więcej! Otoczą...
Nie dał mi dokończyć, zwracając się w kierunku północy.
-Patrz tam, gdzie grają rogi synów Temposa... - powiedział, wskazując las.
-To Wagund i jego Klan Rysia! - zawołał biegnący w naszym kierunku Burglir, cały w ciemnej, cuchnącej krwi Orków.
-Dobre masz oczy... - stwierdziłem, nic nie dostrzegając wśród drzew.
-To nie oczy! Poznaję dźwięki rogów, południowcu...
Rjekan uśmiechnął się i popędził przez zaspy, nie zważając na moje okrzyki.
-Ha! Bitwa trwa! Jakże mogło nas w niej zabraknąć?!
-Jak się tu znaleźliście?! - Postawny Kierstaad nie mógł uwierzyć własnym oczom i uszom, kiedy brodaty jegomość, dwa razy mniejszy od niego, ogłosił mu, że jest królem Krasnoludów z Mithrilowej Hali, i że przybył walczyć w imieniu swojego rodu i własnego topora, tudzież przesławnej brody, pomagając barbarzyńcom z Doliny.
-Jak to jak? Byliśmy właśnie z garnizonem na wakacjach... znaczy, na obchodzie okolicy i odwiedzinach u naszych braci z Kopca Kelvina. No, i jakeśmy usłyszeli, że tu się piorą po pyskach, zaraz żeśmy znaleźli tunel prowadzący mniej więcej w okolice rzeki.
-Tunel spod Kopca Kelvina pod RZEKĘ SHAENGARNE?! - wrzasnął Kierstaad, wytrzeszczając oczy i z emocji opluwając Krasnoluda.
-Ej... zachowuj się pan. - Stary Gandalug otarł ślinę barbarzyńcy z nosa i podniósł topór do góry. -Nie ma czasu na dziwowanie się krasnoludzkiej zmyślności i kunsztowi. Lepiej, co byś podziwował się nad naszymi bojowymi zdolnościami! Czas naprać parę orkijskich ryjów!! - zakrzyknął krzepki dziadek. Kompania stojąca za jego plecami zawtórowała mu tubalnymi głosami.
-Na wroga! - zawołał Gandalug Battlehammer, wielki król Mithrilowej Hali, wiodąc swoich ziomków przez ośnieżony las, prosto na pole bitwy w obozie Klanu Szarego Wilka. Kierstaad, wyrwany z zamyślenia przez poruszenie wśród Krasnoludów, zadął w róg na wymarsz swojego oddziału, a barbarzyńcy, których nie trzeba było zachęcać do walki, pobiegli między drzewami na spotkanie z wrogiem. Wagund, syn Wagahira, biegł w pierwszym szeregu, choć bandaże zajęły mu się na powrót świeżą krwią.
Errtu posmakował chłodu lodowego sejmitara Drizzta, ale Drow, podobnie jak reszta walczących, nie miał szans z demonem w bezpośrednim starciu. Choć Mroczny Elf rozpaczliwie wzywał pomocy magów, Lucaban i większość czarodziejów z Wieży Arkanów opuściła pole bitwy używając magicznego portalu, a Akar Kessel leżał zemdlały na śniegu. Eldeluc, jedyny z pozostałych magów, który stał na nogach, począł splatać zaklęcie dopiero, gdy zmusił go do tego Bruenor, silnym kopniakiem wyrywając go z hipnozy, w jakiej się znajdował po ataku Balora.
-Wymoczki! Cholerne magi! Złapcie go w te wasze niewidzialne sidła!
Akar Kessel poruszył się na śniegu i stęknął. Errtu zauważył to i przypomniał sobie o starym przyjacielu... Kiedy Kessel ponownie spojrzał w świecące czerwienią, ogniste ślepia demona, przerażenie nie pozwoliło mu wykrztusić słowa. Errtu, cięty z zaskoczenia przez Drizzta, odtrącił Drowa na bok uderzeniem potężnego skrzydła. Powolnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku Akara Kessela. Eldeluc wiedział, że nie zdąży wypowiedzieć inkantacji, zanim demon dotrze do czarnoksiężnika. Rozważał też sam możliwość ucieczki. Kessel podniósł się na nogi i zaczął biec w kierunku lasu. Errtu ruszył za nim, ale mocno już poraniona Guenhwyvar zaszła mu drogę. Balor próbował odtrącić panterę, lecz olbrzymi kocur zwinnie uskoczył i spadł na demona, drapiąc go i gryząc. Jednak zwierzę nie mogło mierzyć się ze wściekłą potęgą Errtu. Eldeluc zyskał, mimo to, nieco czasu. Zaklęcie uwięzienia, które miało zamknąć demona w sferze kieszonkowej, było na wykończeniu. To Crenshinibon, leżący od jakiegoś czasu w śniegu, ostrzegł Balora o zagrożeniu, mentalnie atakując zmysły demona. Wtedy Odłamek wyczuł także Kessel. Balor rzucił się na Eldeluca, który z przerażenia przerwał ostatnie słowa inkantacji. Zaklęcie zawisło w wirującym powietrzu i rozprysło się jak podmuch wiatru. Balor nabił Eldeluca na jeden ze swoich potężnych łokciowych kolców i szarpał jego ciałem, aż zmasakrowany czarodziej nie wydał już żadnego dźwięku. Akar Kessel, sięgający po leżący w śniegu Odłamek, krzyknął z przerażenia, gdy wielka, paskudna łapa Errtu zatrzymała się na jego ramieniu. Okrwawiony strzęp ciała wiekowego Eldeluca leżał kilka metrów dalej. Drizzt Do'Urden, choć ranny, zaatakował demona od tyłu i uchylił się przed kontratakiem. Pragnął odciągnąć uwagę Errtu. Guen chciała walczyć, ale Drow polecił Catti-Brie odesłać ją do domu. Stara kobieta ciężko dyszała, naciągając kolejną strzałę na cięciwę i trzymając w dłoniach onyksową figurkę pantery. Errtu cisnął Kessela w śnieg i zaatakował Drizzta.
-Teraz, ty głupcze! - wrzasnął Bruenor, tnąc demona po potężnych odnóżach i patrząc na czarnoksiężnika. Kessel zdawał się nie słuchać. Kolejna srebrna strzała przekłuła ciało Balora, ale Errtu nie zwracał uwagi na ataki Catti-Brie. Drizzt ciął demona - odpowiedziało mu potężne uderzenie w brzuch, które oszołomiło Drowa i posłało w powietrze. Catti-Brie zbliżyła się do Kessela, przyłożyła mu sztylet do szyi, i wycedziła:
-Inkantuj.
-C-co... - zapytał zdezorientowany.
-Odesłanie.
Errtu zaśmiał się tubalnie i przygwoździł szamoczącego się Bruenora do śniegu.
-Szybciej! Natychmiast! Zależy od tego twoje nędzne życie! - wrzeszczała stara kobieta.
Akar Kessel, jakby obudzony, powstał i zaczął wymachiwać w powietrzu rękami.
-Ile mu to zajmie?! - krzyczał spod śniegu Bruenor. Drizzt, podniósłszy się na nogi, zaatakował demona i ledwie uniknął śmiertelnego ciosu w głowę. I nagle stała się rzecz niespodziewana. Z lasu zaczęli wybiegać krasnoludzcy wojownicy w kolczugach i hełmach. Wszyscy, jak jeden mąż, rzucili się na Errtu i zmietli potężnego demona z ciała Bruenora Battlehammera.
-Cholera! Nie wierzę własnym oczom! - wrzasnął poobijany Bruenor.
-Witaj, mój krewniaku! - stary Gandalug znalazł czas na uściski i całusy.
-Nie teraz! Jasna cholera, przydacie się nam w boju!
Jednak Balor bez większego problemu roztrącił grupkę stojących mu na drodze rębajłów. Z lasu dał się słyszeć odgłos barbarzyńskiego rogu. Wojownicy z Klanu Rysia przerazili się sylwetki demona, ale, za wzorem swojego rannego wodza, rzucili w kierunku Errtu z bojowymi okrzykami. Akar Kessel dokańczał swoją inkantację, obiegając walczących wokoło i rysując w śniegu magiczny krąg. Catti-Brie szła za nim krok w krok, szyjąc do Errtu ze swego magicznego łuku. Drizzt dołączył do dzielnych Krasnoludów, choć powoli brakowało mu sił. Barbarzyńcy ciskali włócznie, cięli toporami i kłuli oszczepami, ale niewiele mogli wskórać przeciw brutalnej potędze Errtu. Jednak Balor zdawał się powoli tracić rezon, choć stos rannych i zabitych powiększał się z każdą chwilą. Kiedy zaklęcie Akara Kessela było na wykończeniu, Errtu spostrzegł, że wprowadzono go w pułapkę. Rzucił się wściekle w kierunku maga, ale czar już działał. Zebrani widzieli, jak demon staje w miejscu i zastyga w dzikiej postawie. Tylko ślepia płonęły mu jak zawsze.
Akar Kessel liczył na swoje umiejętności. Teraz nie był już zresztą sam na sam z demonem. On go przyzwał i on mógł odwołać Balora z powrotem do Otchłani. Od tego zależało jego życie.
-ODDAM CI CRENSHINIBON! - warknął Errtu, uśmiechając się krzywo i obnażając setki długich czarnych kłów. -WYPUŚĆ MNIE!
-Crenshinibon... - wyszeptał Kessel.
W tym momencie mentalny atak Odłamka skupił się na jego umyśle. Crenshinibon zajaśniał i uniósł się w powietrze, a krąg wokół demona zapłonął i zaczął pękać. Errtu ruszył w kierunku Kessela, a Krasnoludy i wojownicy Klanu Rysia zastąpili mu drogę. To była sekunda, w której nikt nie wiedział, co dokładnie się stało. Odłamek pękł na tysiąc kawałków, Kessel upadł na ziemię z agonicznym krzykiem, a Errtu zniknął w kłębach płomieni i dymu. Wulfgar stał nad szczątkami Crenshinibona, dzierżąc w ręku zakrwawiony Aegis-Fang.
-Tempos... - wyszeptał i padł na ziemię.
Stumpet Rakingclaw znała się na leczeniu, a moc bogów była z nią. Dlatego tylko trzy dni zajęły krasnoludzkiej kapłance modlitwy nad poranionym ciałem starego Wulfgara. Choć nie wszyscy wodzowie Klanów znali dobrze tego człowieka-legendę, opowieści o tym, czego dokonał, szybko rozeszły się po całym polu bitwy. Oto bowiem, po zniszczeniu Odłamka i odesłaniu demona z powrotem do Otchłani, wszyscy Orkowie i inne bestie rozpierzchli się wokoło, zawodząc wniebogłosy i pozostawiając rannych i umęczonych zwycięzców samych w pełnej trupów dolinie. Nikt nie wiedział, dlaczego pękł Odłamek. Mówiono, że, gdy Wulfgar uderzał w kryształ, moc i błogosławieństwo Temposa było z nim.
Bruenor Battlehammer opowiedział wodzom barbarzyńskich plemion o wszystkich dokonaniach Wulfgara - te opowieści umilały czas oczekiwania na wyzdrowienie bohatera. Kiedy trzeciego dnia Stumpet, blada i zgarbiona, opuściła jego namiot, wydawało się, że przynosi najgorsze wieści. Chwilę później jednak Wulfgar pojawił się w wejściu i, choć obolały i cały w bandażach, pozdrowił zebranych wokół wojowników licznych plemion i przywitał się z płaczącymi rzewnie przyjaciółmi. Chociaż Regis zasadniczo nie brał udziału w bitwie, pojawił się akurat na czas fiesty, którą zorganizowały rezolutne Krasnoludy, przynosząc do obozu Klanu Szarego Wilka beczki wina i mięsiwo ze swoich ukrytych tuneli. Stary Kierstaad dziwił się co nie miara, że udało się im wykopać tajemną podziemną drogę z Kopca Kelvina aż na południowy kraniec Rzeki Shaengarne. Tak długo niedowierzał zapewnieniom Bruenora i innych, że w końcu zdecydowano się pokazać wodzowi tajemnice brodatego ludu.
Następnego dnia klanowa Rada Wojowników, zebrana w odnowionym Hengorot, uchwaliła decyzję o zjednoczeniu przetrzebionych okrutnymi bitwami barbarzyńskich plemion. Nowym wodzem i królem wszystkich barbarzyńców ogłoszono Wulfgara, który przyjął ten niezwykły zaszczyt na prośbę ukochanej Catti-Brie. Do końca życia miał pozostać największym spośród swego ludu - żywą legendą, którą będzie pamiętać wielu, długo po jego śmierci.
Siedziałem przy ognisku ze wszystkimi sławnymi bohaterami, jakich znacie z opowieści i książek. Wulfgar ze spokojem pałaszował świeżo upieczoną rybę, a Bruenor gawędził z Ulfagarem i Kierstaadem o krasnoludzkich dokonaniach w Mithrilowej Hali. Od czasu do czasu stary Gandalug Battlehammer wtrącał do rozmowy coś od siebie, ale ogółem młodszy z brodaczy nie pozwalał krewnemu dojść do słowa. Drizzt siedział spokojnie i gładził lśniącą onyksową statuetkę czarnej pantery - Guenhwyvar.
-Wiecie, tak po prawdzie, nie wszyscy z Klanu Szarego Wilka to barbarzyńcy. - odezwał się Rjekan. Siedząca u jego boku Uvien uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie.
-Tak? - zapytał Bruenor. -To macie tu kogoś cywilizowanego? - parsknął i rozejrzał się. -A kto to taki? Przecież wokoło same zakazane...
Catti-Brie grzecznie chrząknęła, a Rjekan roześmiał się. Potem spojrzał smutno na mnie i wskazał palcem w moją stronę.
-Ten tutaj to południowiec. Szedł z luskańską karawaną kupiecką. Zabiliśmy jego przyjaciela... On jednak przeżył i, pokonując mnie w boju, udowodnił, że jest godny nazywania wojownikiem.
Wszyscy zamilkli, a ja poczułem się nieswojo, kiedy oczy bohaterów skupiły się na mnie.
-A więc nie czujesz żalu do tych, którzy zrobili ci źle? - zapytał Wulfgar, patrząc mi w oczy.
Spojrzałem na uśmiechniętego Ulfagara i na przepiękną Uvien.
-Znalazłem tutaj nowych przyjaciół... i coś więcej.
Rjekan popatrzył na mnie groźnie i znowu się roześmiał. Uvien nic nie mówiła.
-Przykro mi, wasza wysokość, ale nie mogę też zostać twoim poddanym. - powiedziałem do Wulfgara, wywołując powszechne zainteresowanie. Nawet gruby Regis przestał w tej chwili kłapać jadaczką.
-Co masz na myśli? - zapytała Catti-Brie. Drizzt pokiwał tylko głową, jakby doskonale mnie rozumiał.
-Nadchodzi dla mnie czas wędrówki i pustelni. Udaję się do Lodowca Reghed. Nie pozostanę więc w waszym Klanie.
-Tam zabiliśmy Mroźną Śmierć. - Wulfgar spojrzał na Drizzta i zagłębił we wspomnieniach. -Pozostaje mi tylko życzyć ci powodzenia. Obyś znalazł przygodę swojego życia.
-Tak, ta przygoda dopiero się zaczyna. - powiedział tajemniczo Drow.
-A jak masz właściwie na imię? - zagadnął stary Gandalug.
Wszystkich nagle olśniło. Żaden z zebranych, od barbarzyńców po bohaterów Doliny Lodowego Wichru, nie usłyszał nigdy, jak się nazywałem.
Chwilę zajęło mi udzielenie odpowiedzi.
-Jestem Bregan. Na pamiątkę dobrego przyjaciela.
I z tym imieniem rozpocząłem nowe życie.
-KONIEC
Autor: Dawid "Jarlaxle" Widzyk
|