"Kwestia porządku"
- Chłodnawo tu - powiedziała Rausee i pociągnęła nosem.
- Taaaaaaa... - mruknął Graws.
Dziewczyna siedziała przez chwilę w milczeniu. Zastanawiała się.
- W dodatku wilgotno. Chyba mam katar - powiedziała w końcu i jakby na potwierdzenie tych słów wytarła nos rękawem.
- Ech... - westchnął Graws.
- Przeziębiłam się - mruknęła Rausee z nutą cierpienia w głosie.
- Tak. Na to wygląda.
Ponownie zaległa cisza. Dziewczyna wierciła się chwilę w miejscu, w którym siedziała, a następnie szepnęła, nieco urażonym tonem:
- Panie Graws... Nie uważam, że jest pan osobą szczególnie elokwentną, lecz mógłby się pan bardziej postarać - ton jej głosu stał się płaczliwy. - Pocieszyć. Wesprzeć. Dodać otuchy. A pan potrafi powiedzieć tylko: "Tak. Na to wygląda".
Graws ponownie westchnął.
- Skoro tego chcesz, dziecko, to cię pocieszę. Nie przejmuj się katarem i przeziębieniem, bo za kilka dni i tak utną ci głowę.
Rausee obdarzyła mężczyznę obrażonym spojrzeniem.
- Chyba pan żartuje! To, że mnie tu zamknięto, nie oznacza jeszcze, że utną mi głowę!
Graws potarł brodę.
- Eeeeee... tylko ci się tak wydaje. Owszem, mogliby cię powiesić, ale topór budzi większe emocje niż lina.
Oburzenie Rausee sięgnęło zenitu.
- Panie Graws! Jest pan... Jest pan... - dziewczyna próbowała przypomnieć sobie jakieś brzydkie słowo, które obraziłby mężczyznę - Jest pan... niesympatyczny! - Wydukała w końcu. - Nawet b-bardzo!
Wzruszył tylko ramionami.
- Siedzę w tym miejscu już tyle czasu, że instynktownie wyczuwam takie rzeczy. Zachowanie strażnika, napięcie w powietrzu, zapach strachu i podekscytowanie innych. Z tych oznak jasno wynika, że będzie egzekucja. A... no i jeszcze to, że zadarłaś nie z tymi, co trzeba. Wszystko jasne.
Rausee patrzyła chwilę w stronę Grawsa. Mężczyzna siedział na swoim sienniku, oparty o kamienny mur celi. Odkąd tu była - czyli od jakichś dwóch dni - nie wypowiedział więcej niż dwa zdania. Nidgy nie udało jej się wciągnąć go do rozmowy. Zastanawiała się, czy taka nagła zmiana nie wróży czegoś nieprzyjemnego, na przykład spełnienia jego zapowiedzi.
Chciała jeszcze o coś zapytać, ale mężczyzna stracił wyraźnie chęć do dalszej rozmowy. Nie naciskała. Naciągnęła rękawy swojej koszuli na dłonie i szczelniej owinęła się cienkim kocem.
Spojrzała w stronę niewielkiego, zakratowanego okienka, umieszczonego pod sufitem. Wpuszczało niewiele światła i w małej celi panował półmrok. Nie przeszkadzało to jakoś szczególnie więźniom, bo i nie było tu raczej na co patrzeć. Budynek więzienia nie był zbyt duży i mieściły się w nim zaledwie trzy dwuosobowe cele. Więcej nie było potrzeba, bo w miasteczku takim jak to, najpoważniejszym przestępstwem była zwykle bójka w miejscowym barze i wybicie sąsiadowi kilku zębów. Rausee westchnęła i pomodliła się w duchu o to, by jej osoba nie sprawiła mieszkańcom tego miasta rozrywki.
Jej ponure rozmyślania przerwało ciche pogwizdywanie jednego z dwóch więziennych strażników. Mężczyzna podszedł do krat i uśmiechnął się.
- Witam moich państwa! Przyjaźń już zawarta? Plany ucieczki gotowe? He he... - to mówiąc wsunął w wąską szparę między dwoma prętami krat, podłużną tacę z posiłkiem. - No, jak tam Graws? Jak plecy?
- Dzięki za troskę, Hoog, już tak bardzo nie bolą - mruknął Graws, odbierając tacę.
Strażnik uśmiechnął się.
- Przynajmniej tyle - jego spojrzenie padło na siedzącą w kącie Rausee, a uśmiech zniknął z twarzy. - Co do planów ucieczki, to szans nie macie... A co do zawierania przyjaźni... to lepiej dajcie sobie spokój. Za trzy dni egzekucja - wskazał głową dziewczynę, a jego twarz spochmurniała. - Decyzja przyszła dziś rano.
- Egzekucja? - Rausee zerwała się z siennika i podbiegła do krat. - Jak to? A proces? Nie możecie mnie zabić za takie przestępstwo...
- Słuchaj... - Hoog zwrócił się do niej jak do dziecka. - Proces? Na jakim świecie żyjesz, dziewczyno? Ktoś musi zapłacić za zbrodnię. Zadarłaś nie z tym, kim trzeba, mała. - Strażnik spojrzał na nią ze współczuciem. - Cóż, szkoda tylko, że taka ładna panna jak ty zakończy swój żywot w takich okolicznościach...
- Ale ja... ja nie...nie macie prawa... a moja mama... przecież... nie... - Rausee stała na środku celi i patrzyła pustym wzrokiem na kraty. Strażnik już miał odejść, ale zatrzymał się w pół kroku i mruknął:
- Aha, i na twoim miejscu nie liczyłbym na szubienicę. Wieszanie jest mniej widowiskowe. Czeka cię topór...
Odszedł szybkim krokiem, unikając oblania wodą z kubka, który Rausee, w przypływie złości, cisnęła w kraty.
- Skoro tak bardzo nie chciało ci się pić, mogłaś zapytać - mruknął Graws. - Z chęcią zaopiekowałbym się twoją porcją.
Nie odpowiedziała. Wściekła, wróciła powoli na siennik i przykryła się kocem.
- Słuchaj - zaczął powoli Graws. - Głowa do góry! - Rausee drgnęła. - Przepraszam, nie powinienem był tego mówić. Lecz nie przejmuj się tak. Masz jeszcze trzy dni...
- Tylko trzy dni - wtrąciła. - I lepiej niech mnie już pan nie pociesza.
- W ciągu trzech dni może zdarzyć się bardzo wiele - kontynuował. - Może... - zawahał się. - Może powiesz mi, co takiego zrobiłaś, że skazano cię na najwyższą karę?
Dziewczyna popatrzyła na niego w milczeniu.
- No nie wiem. To długa historia...
- Nie zdążysz opowiedzieć w trzy dni?
- Mógłby pan wreszcie być cicho? - Mruknęła ponuro, zła, że nie zrozumiał tego, że ona nie ma ochoty mówić o tej sprawie. - Opowiem. Opowiem, bo cóż innego można tu robić? Nie chcę liczyć czasu do... Nieważne. - Podrapała się po głowie i otarła rękawem nos. Graws patrzył na nią w milczeniu. Czekał.
- Wszystko zaczęło się kilka dni temu, wtedy, gdy spotkałam Fantira i Fanterę.
- Cóż to za imiona? - Graws otworzył szeroko oczy. - Pewnie zagraniczne...
Rausee uśmiechnęła się smutno i westchnęła.
*
- Witaj! Jestem Fantir! - Mężczyzna wyskoczył z bocznej uliczki i zatrzymał idącą Rausee. - Jesteś osobą, której szukaliśmy!
Rausee popatrzyła na niego ze zdumieniem. Właśnie wracała do domu z placu targowego, niosąc ciężki kosz, pełen najróżniejszych towarów i raczej nie spodziewała się, że ktoś napadnie na nią w środku dnia. Z drugiej strony, jaki złodziej witał się w ten sposób z ofiarą? Rozejrzała się dyskretnie, czy aby nigdzie w pobliżu nie czai się jakiś wspólnik owego mężczyzny, ale nie dostrzegła nikogo, kto zwracałby na nich uwagę.
Tymczasem Fantir odchrząknął głośno, by nakierować spojrzenie Rausee na swoją osobę.
- Och, wybacz panie, mój brak ogłady, lecz jestem tylko skromną, ubogą dziewczyną, niemającą przy sobie żadnych kosztowności - wyrecytowała, tak na wszelki wypadek. - W czym mogę ci pomóc?
Fantir spojrzał na nią bystro.
- Jesteś stąd?
Rausee mocniej zacisnęła dłonie na uchwycie kosza. Przeszło jej przez myśl, że ktoś o tak miłym uśmiechu nie może być chyba złym człowiekiem, lecz jak mawiała jej mamusia, ostrożności nidgy za wiele.
- Tak, panie.
- Świetnie - uśmiech Fantira poszerzył się. - Poznaj kogoś. To Fantera. Jest nieco nieśmiała, rozumiesz...
Rausee dopiero teraz zauważyła, że istotnie za plecami Fantira ktoś stał. Mężczyzna był potężny, więc nic dziwnego, że stojąca za nim drobna kobieta była początkowo niewidoczna. Fantera wysunęła się z za pleców towarzysza, a Rausee cofnęła się o krok.
Musieli być rodzeństwem, bo takie podobieństwo nie mogło być przypadkiem. Niemalże identyczne rysy twarzy, jasnobrązowe włosy, orzechowe oczy i ten sam uśmiech. Fantera była jednak szczuplejsza, niższa i delikatniejszej budowy niż brat.
- Ja, nieśmiała? - Perlisty śmiech kobiety sprawił, że Rausee znów się cofnęła. Coraz mniej jej się to wszystko podobało. - Przesadzasz, braciszku. Myślisz, że to ona?
Fantir zrobił poważną minę i pokiwał głową. Rausee poczuła się nieswojo jako przedmiot rozmowy tych dwojga.
- Tak. Spójrz jej w oczy. To musi być ona.
Fantera obeszła brata i stanęła przed Rausee. Nachyliła się nieco i popatrzyła jej prosto w oczy. Dziewczyna przełknęła ślinę i ponownie się cofnęła.
- Taaaaaaak... masz rację - mruknęła w końcu. - To ona. Więc kiedy ruszamy?
- Ja ruszam już teraz - powiedziała Rausee, by jak najszybciej pozbyć się niechcianego towarzystwa. - Miło mi było was poznać, lecz wybaczcie, spieszę się. - dziewczyna mocniej chwyciła koszyk i wyminęła oboje. Poszła dalej ulicą, słysząc za plecami niecierpliwe głosy rodzeństwa.
- Nie powiedziałeś jej?
- Przecież byłaś przy całej rozmowie. I umówiliśmy się, że ty jej powiesz.
- Przestraszyłeś ją...
- Ja?
Głosy w końcu ucichły. Rausee westchnęła z ulgą. Nie miała pojęcia, kim była ta dwójka, ale naprawdę ulżyło jej, że się ich już pozbyła. Zganiła się w myślach za to, że zachowała się troszkę niegrzecznie. Nie pochodziła z wysoko postawionej rodziny, ale obie z matką pracowały w domu jednego z ważnych i bogatych mieszczan, przez co dziewczyna została wychowana tak, by umieć zachować się odpowiednio wobec ważnych osobistości.
Lecz wyrzuty sumienia wyparowały niczym woda z rozgrzanej blachy, w chwili, gdy Rausee zatrzymała się na moment, by odpocząć. Jeden rzut oka w kierunku, z którego przyszła sprawił, że ręce jej opadły. Fantir i Fantera w milczeniu podążali jej śladem.
Nie miała zamiaru uciekać, więc usiadła na jednej z ławek ustawionych dookoła małego placyku i spokojnie czekała, aż do niej dołączą.
- To znowu my! - Powiedział wesoło Fantir, gdy do niej podeszli. - Chyba jesteśmy ci winni małe wyjaśnienia...
Rausee nie odpowiedziała.
- To bardzo prosta sprawa - dodała Fantera. - Ja i Fantir od dawna szukamy kogoś takiego jak ty. Mamy do wykonania pewne zadanie i potrzebujemy wspólnika - mrugnęła do niej porozumiewawczo, lecz Rausee nie zrozumiała, co tez mogłoby to znaczyć. - I oto spotykamy ciebie! Obserwowaliśmy cię przez kilka dni i doszliśmy do wniosku, że się nadajesz...
W Rausee zawrzało. Najpierw ją napadają na ulicy, mówią, że czegoś od niej chcą, a później przyznają się jeszcze, że śledzą ją od kilku dni!
- Wybacz, lecz nie wiem, o czym mówisz, pani - mruknęła z posępną miną.
- Och, to proste! - Fantera uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - W pewnym mieście jest pewien człowiek, który pewnego razu zabrał nam pewną rzecz...
Rausee poczuła, że kręci jej się w głowie.
- Czy w tej sprawie jest cokolwiek pewnego?
- Tak - powiedział Fantir a jego uśmiech zniknął. - Musimy odzyskać tą rzecz, bo inaczej zginiemy. A bez twojej pomocy nam się to nie uda. - Uśmiech nagle wrócił. - Wiesz, to taka sprawa życia lub śmierci.
- Sprawa życia lub śmierci? - Spytała cicho Rausee.
- Tak. Dobrze to ująłeś braciszku. Tak... tak... poetycko! - Fantera okręciła się na pięcie i obeszła brata dookoła. - Jeśli nie odzyskamy tej... tej... rzeczy, to po prostu umrzemy. Będziesz nas miała na sumieniu, jeśli nie zgodzisz się pomóc - dodała tonem tak lekkim i wesołym, jakby miała na myśli wyprawę na jarmark. Mimo to, Rausee wyczuła, że to nie są żarty. Potarła czoło.
- To niesprawiedliwe... Stawiacie mnie w bardzo niezręcznej sytuacji...
- Tak, owszem - przyznał Fantir i wymienił uśmiechy z siostrą. - Więc zgadzasz się? Uratujesz nam życie?
Rausee musiałaby być chyba głupia by się zgodzić. Powinna wracać jak najszybciej do domu, zamknąć się w kuchni i nie wychodzić przez trzy dni. Może wtedy daliby jej spokój.
- Tak - wypadło jej z ust, choć miała zamiar odpowiedzieć coś z goła innego. Z przerażeniem obserwowała rosnący zachwyt na twarzach rodzeństwa. - Ja nie chciałam po...
- Och, dzięki! Jesteś wspaniała! - Powiedział Fantir i uścisnął dziewczynę. Chwycił ją delikatnie za ramiona i pomógł wstać. Położył dłonie na jej barkach i przez chwilę patrzył poważnie w oczy. - Nidgy ci tego z Fanterą nie zapomnimy. Nidgy.
- Taaaaaaaaak... To taka wzruszająca chwila. - Fantera otarła niewidoczną łzę. - Wybacz, wzruszyłam się.
Fantir z natchnioną miną objął siostrę.
- Twe imię będzie na wieki rozsławione wśród członków naszych rodzin - powiedział patetycznym tonem. Wykonał teatralny gest i położył sobie dłoń na sercu. - To najpiękniejszy dzień mojego życia - mruknął drżącym głosem. W jego oczach błysnęły łzy. - A... wpadniemy po ciebie jutro rano - dodał jeszcze szybko i się uśmiechnął.
- To jak, idziemy coś zjeść, Fantirze? - Spytała Fantera wesoło, a jej brat potaknął. - Widziałam gdzieś tu tego mężczyznę, który sprzedawał te śmieszne paszteciki w kształcie zwierząt. Miał tam chyba krówki i świnki. Albo to były osiołki? Nie jestem do końca pewna...
Rausee została sama, wpatrując się w plecy odchodzącego rodzeństwa i zastanawiając się, co też właściwie się stało.
*
Następny dzień wstał ciepły i słoneczny.
Piękny dzień na zamknięcie się w kuchni - przeszło przez myśl Rausee, gdy zobaczyła idących w jej stronę Fantira i Fanterę. Od chwili, w której rozstała się z tą dwójką, przez całe popołudnie i wieczór poprzedniego dnia, dziewczyna nabierała przeświadczenia, że miała zwidy i halucynacje. A rankiem wspomnienia o tym dziwnym wydarzeniu rozmyły się gdzieś, jak senny koszmar i wydawać by się mogło, że wszystko wróciło do normy. Lecz w chwili, gdy w trakcie rozwieszania prania, dostrzegła znajome twarze, sen stał się jawą.
- Witaj! - Zawołał wesoło Fantir. - Gotowa do drogi?
Rausee rozejrzała się, szukając jakiejś drogi ucieczki. Niestety, było już za późno.
- Yyyyy... Ja... Nie jestem pewna... czy... Bo, wiecie... mam tyle obowiązków... - Wyjąkała. Fantir i Fantera zatrzymali się słysząc te słowa. Spojrzeli na siebie z niepokojem.
- Zmieniłaś zdanie? Złamiesz obietnicę? - Spytała kobieta ze strachem w głosie. - Pozwolisz nam... - przełknęła ślinę - zginąć?
Fantir bez słowa objął siostrę, która stłumiła szloch. Rausee pomyślała, że ta dwójka ma zadziwiającą zdolność do wybuchania płaczem...
- Ja... - zaczęła. Fantir spojrzał na nią z taką miną, że poczuła się nagle tak, jakby była odpowiedzialna za całe zło świata. - Ja... to zbyt szybko... Nie powiedzieliście mi nic konkretnego... Gdzie jedziemy i co mam zrobić... Nawet was nie znam... - umilkła, nie wiedząc, co jeszcze dodać.
- My już sobie pójdziemy - westchnął Fantir. - Poszukamy kogoś, kto dotrzymuje obietnic.
Odwrócili się i odeszli powoli w stronę bramy podwórza. Rausee przez chwilę miała ochotę się rozpłakać. Pomyślała, że co jak co, ale to nie było czyste zagranie.
- Fantirze, zaczekaj! Tylko zabiorę rzeczy...!
Matka nie była zadowolona z wyjazdu Rausee. Rausee z resztą też nie. Ale cóż można było na to poradzić? Rodzeństwo zdaje się nie miało nawet cienia żalu do dziewczyny, z powodu jej wahania. Wsadzili ją na wóz i bez chwili zwłoki ruszyli.
- Fantir i Fantera... Cóż to za imiona? Pewnie zagraniczne? - Zagaiła Rausee, gdy tylko opuścili tereny miasta. Rodzeństwo wymieniło rozbawione spojrzenia.
- Taaaaaaaaak... W zasadzie można tak powiedzieć... - Mruknęła Fantera.
- Pewnie jesteś ciekawa, co chcemy, byś dla nas zrobiła? - Spytał Fantir, siedzący na koźle.
Rausee potarła oczy. Szczerze mówiąc jeszcze nie zastanawiała się nad tą sprawą, co wydało jej się teraz strasznie nierozważne.
- Tak, tak! - Powiedziała niespokojnie. - Czego ode mnie chcecie?
Fantera siedząca z tyłu razem z nią, zaśmiała się cicho.
- Nie denerwuj się, Rausee! To nie będzie bolało! - Powiedział Fantir, odwrócił się i spojrzał na nie ze śmiechem. - To tylko maleńka przysługa. To nie potrwa długo.
- Tak! - Powiedziała jego siostra. - Pojedziemy do pewnego małego miasteczka. Tam mieszka ten wstrętny typ - na jej twarzy zagościła mina pełna odrazy - który ukradł nam pewien przedmiot. Przechowuje go w małej altance w swoim ogrodzie. - Uśmiech powrócił. - Ani ja, ani Fantir nie możemy się jednak tam dostać. Twoim zadaniem będzie wykraść ten przedmiot.
Słońce było już wysoko nad horyzontem. Rausee musiała mrużyć oczy, żeby widzieć swoją rozmówczynię. Po tym, co usłyszała rozumiała jeszcze mniej.
- Skoro wam nie udało się tam dostać, to jak mnie ma się udać?
- Nie przejmuj się tym - Fantir odwrócił się ponownie. - Ty nie będziesz miała z tym żadnych problemów.
Rausee chciała spytać dlaczego, ale miała wrażenie, że rodzeństwo niezbyt chętnie podjęłoby ten temat. Zamiast tego, zapytała:
- Co to za przedmiot?
- Butelka.
- Butelka? - Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. - Po co wam jakaś butelka?
- Oooooo... - Mruknął Fantir, a głos zniżył do szeptu. - To nie jest zwykła butelka.
- Nie jest zwykła? - Rausee zmarszczyła czoło.
- Tak. Jest całkiem niezwykła. Tak tylko, jak niezwykła może być butelka - powiedział poważnie.
Dziewczyna poczuła się tak, jakby robiono jej wodę z mózgu.
- Jak ją rozpoznam?
Rodzeństwo ponownie wymieniło spojrzenia. Tym razem bez uśmiechu.
- Nie musisz jej rozpoznawać. To ona rozpozna ciebie.
Ton Fantery sprawił, że po plecach Rausee przebiegł dreszcz. Wolała nie drążyć sprawy. Przynajmniej na razie. Rodzeństwo zmieniło temat.
Nie jechali zbyt długo. Miasteczko, do którego zmierzali, było położone ledwie pół dnia drogi od tego, w którym mieszkała Rausee, więc na miejsce przybyli jeszcze przed zachodem słońca. Miasto nie było tak wielkie jak to, z którego przyjechali, lecz przewyższało rozmiarem wiele sąsiednich osad. Dużą jego część zajmowały posiadłości bogatszych mieszczan, takich jak pracodawca Rausee, którzy tu właśnie przenosili się, gdy chcieli odpocząć od natłoku spraw w większym mieście. Nic dziwnego, gdyż okolica była wyjątkowo piękna. Miasto otaczały lasy i z tego powodu wydawało się ono tchnąć jakimś wewnętrznym spokojem.
Rausee zdziwiła się nieco, gdy Fantir spory kawałek przed pierwszymi zabudowaniami zatrzymał wóz i kazał kobietom wysiąść.
- Co się dzieje? - Spytała zdziwiona.
- Nie przejmuj się. Nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi, to wszystko - Fantera uśmiechnęła się swoim zniewalającym uśmiechem. - Mój braciszek ukryje teraz wóz i konie. Tam, w lesie - dziewczyna wskazała ręką kierunek - gdzie poszycie jest nieco gęstsze, znajduje się kilka skał. Miejscowi tam nie chodzą, bo i po co? Od miasta dość daleko, a i teraz nie pora na zbieranie grzybów czy jagód. Doskonałe miejsce na kryjówkę. - Fantera odwróciła się w stronę brata. - Fantir załatwi sprawę z wozem, a ja zaprowadzę cię do miasta i wytłumaczę co i jak. Zgoda?
Nie czekając na odpowiedź, Fantera chwyciła Rausee za nadgarstek i pociągnęła dalej drogą. Dziewczyna zobaczyła jeszcze, jak Fantir uśmiecha się do niej i mruga porozumiewawczo.
- Zrobimy to teraz, jak tylko zapadną ciemności - zaczęła Fantera, gdy zmierzały w stronę miasta. - Nie przejmuj się, to nic trudnego. Mieszka tu Wrostt. Jest bardzo szanowanym... eeee... kimś tam.
- Wrostt? - Rausee podrapała się po głowie. - Wrostt... Wrostt... Coś mi to przypomina... - zamyśliła się. - Już wiem - westchnęła nagle. - Pan Wrostt! To nazwisko obiło mi się o uszy w domu mojego pana. Na pewno!
- To możliwe - powiedziała Fantera. - Jeśli chodzi o nasz plan, jest on taki: gdy tylko zapadną ciemności, udamy się do jego domu, a właściwie ogrodu - uśmiechnęła się. - A właściwie, to udasz się tam ty.
- Sama? - Spytała trwożliwie Rausee.
- Mówiłam ci, nie ma się czego bać! W ogrodzie stoi duża, drewniana altana. Jest nieco z tyłu, za domem i budynkami gospodarskimi. Znajdziesz ją bez problemu. Wejdziesz do środka - nie jest zamknięta - i weźmiesz butelkę. Nic trudnego, prawda?
- No... nie brzmi strasznie, ale... Co wy będziecie robić? I... i... i dlaczego sami nie poszukacie butelki?
Fantera spojrzała na nią bystro.
- Nie możemy - powiedziała wesoło tak, jakby te dwa słowa wyjaśniały wszystko.
Rausee przełknęła ślinę. Mimo lekkiego tonu towarzyszki, pomyślała, że nie jest pewna, czy chce poznać szczegóły.
- Kiedy już weźmiesz butelkę, lepiej, żeby cię z nią nie złapali.
- Kto ma mnie złapać? - Spytała przestraszona Rausee.
- Nie bój się - powiedziała Fantera tak, jakby uspokajała małe dziecko. - Zwykle kręci się tam ogrodnik, dozorca czy inna osoba ze służby. Ale w nocy nie powinno być nikogo. Mówię ci to tylko, na wszelki wypadek.
Rausee pokiwała głową, ale jej obawy nie zmalały.
- Gdybyś kogoś jednak spotkała, żeby nie posądzono cię o kradzież, zrobisz tak: po wyjściu z altany udasz się dróżką na wprost. Tam, niedaleko ogrodzenia, znajduje się stare drzewo z dziuplą. Włożysz do niej butelkę. Wrócisz tak jak wejdziesz, czyli główną bramą. Rozumiesz?
Rausee pokiwała głową, choć prawie jej nie słuchała. W uszach brzęczało jej tylko jedno słowo - "kradzież". Przecież kradzież to przestępstwo. Pierwszy raz pomyślała o tym w ten sposób. Gdyby jej mama nie żyła, pewnie właśnie przewracałaby się w grobie! Szła dalej w milczeniu, zastanawiając się, jakim cudem wpakowała się w to wszystko.
Tymczasem były już prawie na miejscu i na drodze pojawiało się coraz więcej ludzi, spieszących do miasta, by jeszcze przed zapadnięciem ciemności skryć się w swoich domach. Zdawać by się mogło, że nikt nie zwracał na nie uwagi, lecz Rausee wydawało się, że każdy przechodzień, który na nie spojrzał, znał podły zamiar, z którym przybyły do miasta.
Gdy weszły w teren zabudowań, Fantera od razu skierowała się w stronę - jak się potem okazało - największego chyba budynku w mieście. Gmach był ogromny i zadbany. Przy głównej bramie kręciło się mnóstwo ludzi. Pan Wrost musiał być w domu.
- Zapamiętaj dobrze - szepnęła Rausee Fantera. - Jeśli zechcesz wejść do ogrodu, idź prosto tą drogą, aż do budynku i skręć w prawo. Tam jest furtka. Jeśli będzie zamknięta przeskoczysz ją, ale tak, żeby nikt cię nie zauważył. Rozumiesz?
Rausee potaknęła.. Szumiało jej w głowie.
- Hej, dziewczyno! - Fantera dźgnęła ją łokciem w bok i spojrzała na nią z ukosa. - Jakaś zamyślona jesteś... Przyznaj! Myślisz o Fantirze, co?
Zaśmiała się cicho ze swojego żartu i ruszyła w prawo, przeciskając się przez grupę spieszących się gdzieś ludzi. Rausee jęknęła w duchu. Jej wcale nie było do śmiechu.
Jak gdyby nigdy nic, nadal wędrowały po mieście. Nie zajęło im to wiele czasu. Rausee obserwowała, jak ulice powoli, wraz z zapadającym zmrokiem wyludniają się. Mama kiedyś ją przestrzegała: po zmroku, po ulicach snują się tylko ladacznice, złodzieje i zabójcy, a nie grzeczne, młode panny. Nagle zachciało jej się płakać.
Przycupnęły w jakimś małym, ciemnym zaułku, a Fantera dawała Rausee ostatnie wskazówki.
- Wejdziesz przez bramę. Będzie otwarta.
- Skąd wiesz?
- Fantir o to zadba. I jeszcze jedno, gdyby (bogowie chrońcie!), cię złapali, powiedz, że jesteś handlarką jabłkami i że zabłądziłaś...
Uśmiech na twarzy Fantery zastanowił Rausee. Czy to był żart? Takie tłumaczenie wydało jej się wyjątkowo nieudolne...
- Pamiętaj gdzie masz zostawić butelkę i jak opuścić ogród... Wszystko jasne?
- Tak... ale gdzie się spotkamy?
Przez chwilę wydawało jej się, że dziewczyna się waha, lecz Rausee miała nadzieję, że to tylko jej wyobraźnia, bo w zapadających ciemnościach coraz trudniej było jej dostrzec twarz towarzyszki. Mimo to, była jednak pewna, że w końcu Fantera uśmiechnęła się szeroko.
- Ja i Fantir cię znajdziemy, kiedy opuścisz ogród. Mówiłam, że nie ma się czego bać...
- Tu jesteście! - Usłyszały nagle.
Rausee wstrzymała oddech i chwyciła się za serce.
- Przestraszyłeś mnie, Fantirze! - Odetchnęła głęboko.
- Przepraszam - uśmiechnął się w ciemnościach. - Myślę, że możemy już iść. Jest prawie pusto. - Fantera pokiwała głową i wstała. - Aaa... byłbym zapomniał... To dla ciebie - wyciągnął rękę w stronę Rausee. Dziewczyna chwyciła podany jej przedmiot i obróciła go w palcach.
- Co to?
- Złoty pierścień. Na szczęście. Musisz obiecać, że cokolwiek się stanie nie zdradzisz naszego planu. Obiecaj!
Rausee włożyła pierścień do kieszeni swojej kamizelki.
- Obiecuję i dziękuję. Sądzę, że szczęście się przyda.
- Zapamiętaj jeszcze jedno: nie siedź zbyt długo w środku altany i... lepiej nie otwieraj butelki. Rozumiesz? - Szepnęła Fantera.
- Nie rozumiem! Nie wiem nawet jak mam ją znaleźć, a co dopiero otworzyć!
- To twój najmniejszy problem, uwierz mi. Chodźmy już.
Szli szybko, w milczeniu. Po drodze spotkali kilku mężczyzn, snujących się po ulicy, ale na szczęście pozostali niezauważeni.
- Już - szepnął Fantir, gdy dotarli na miejsce. - Idź! - Popchnął delikatnie Rausee, która podbiegła schylona pod bramę rezydencji Wrostta. Spojrzała jeszcze w stronę, z której przyszła, ale w ciemnościach nie dostrzegła nikogo.
- Dobra - szepnęła do siebie. - Nadszedł czas, Rausee, abyś zmarnowała sobie życie.
Jak powiedziała Fantera, brama była otwarta. Dziewczyna próbowała nie myśleć o tym, jak też Fantirowi udało się to załatwić. Cicho pomknęła drogą i trzymając się w cieniu budynków, okrążyła podwórze. Jak mogła unikała snopów światła, wylewających się przez część okien. W miejscu, które wcześniej wskazała jej Fantera znajdowała się furtka. Na szczęście była otwarta. Rausee weszła do ogrodu i nadal się schylając, szła ścieżką, biegnącą wśród kwiatów i fantazyjnie ostrzyżonych żywopłotów. W dzień zapewne niezwykle piękne, teraz, w panujących ciemnościach, straszyły jedynie ciemnymi kłębami.
Nagle wydało jej się, że coś słyszy. Strach skręcił jej wnętrzności. Znieruchomiała i kucnęła, chowając się wśród roślin. Nie mogły być to odgłosy dobiegające z budynków, bo te zostawiła już sporo za sobą. Rozejrzała się ostrożnie, ale niczego podejrzanego nie dostrzegła. Dziwne odgłosy także się nie powtórzyły, może za wyjątkiem tych wydobywających się z jej brzucha. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że przez pół dnia nic nie jadła. Westchnęła cicho i ruszyła dalej ścieżką.
Altanę znalazła szybko. Rozglądając się niepewnie weszła po trzech drewnianych schodkach na podest i pchnęła lekko drzwi. Ustąpiły. W środku było duszno i ciemno. Ktoś najwidoczniej zasłonił czymś duże okna tak, że gdyby nie drzwi, w środku byłoby zupełnie czarno. Rausee pomyślała, że jest to chyba słaby punkt planu rodzeństwa. Jak ma coś znaleźć w ciemności? Czując jak narasta w niej panika, zaczęła po omacku przeszukiwać wnętrze altany.
Wtem, jakiś wewnętrzny głos nakazał jej się schylić. Dziewczyna padła na kolana i wyciągnęła rękę w ciemność. Pod dużym, drewnianym stołem natrafiła na coś twardego. Skrzynię. Wpełzła pod mebel i wyciągnęła sprzęt. Wieko odskoczyło bez oporu. Rausee włożyła do środka obie ręce i zaczęła macać zawartość. Sama nieco się zdziwiła, że robiła to bez oporów, ale coś podpowiadało jej, że przecież nie ma się czego bać.
Pod stertą szmat wyczuła coś twardego. Odgarnęła materiał i wydobyła z wnętrza skrzyni butelkę. Prawie jej nie widziała, lecz dłońmi wyczuła jej idealny kształt. Chłód szkła uspokoił ją nieco. I nagle wszystko zniknęło. Altana, noc, strach, rodzeństwo... Była tylko butelka. Rausee przejechała dłonią po gładkim przedmiocie. Jej palce wodziły chwilę wzdłuż szyjki, aż do korka. Instynktownie poczuła, że jeżeli lekko za niego pociągnie, korek wyjdzie z otworu. Jej dłoń zacisnęła się na zamknięciu...
"Lepiej nie otwieraj butelki" odezwało się w jej umyśle.
Rausee ocknęła się. Znowu była w altanie. W dodatku siedziała pod stołem. Nie miała pojęcia, co się dzieje, ale na pewno nie było to normalne. Wyskoczyła z altany jak oparzona, nie zamykając za sobą nawet drzwi. Gdzieś zniknął strach i niepewność. Teraz Rausee była po prostu wściekła. Na Fanterę i Fantira. I nie potrafiła nawet powiedzieć dlaczego.
Spojrzała na butelkę. W ciemnościach nocy dostrzegła jakieś błyski w jej wnętrzu. Znowu naszła ją ochota by odkorkować naczynie, lecz tym razem oparła się jej bez problemu. Zawinęła butelkę w szmaty ze skrzyni, które wzięła ze sobą i ruszyła w stronę płotu. Z każdym krokiem jej wściekłość narastała. Rausee nie myślała już nawet o tym by się kryć. Znalazła drzewo, włożyła ukradziony przedmiot do dziupli i ruszyła w drogę powrotną. Szła, zaciskając zęby i zastanawiała się, co też wygarnie Fanterze i jej bratu, gdy tylko znów ich spotka. Na myśl o ich czarujących uśmiechach zrobiło jej się niedobrze.
Wściekła Rausee, minęła altanę i ścieżką prowadzącą wśród żywopłotów i kwiatów doszła do furtki. Wyszła z ogrodu trzaskając drzwiczkami i nie zadając sobie trudu nawet by się schylić, przecięła podwórko i ruszyła w stronę głównej bramy.
- Tu jest, nasza ptaszyna... - usłyszała nagle. Stanęła jak wryta i zdała sobie sprawę z tego, że jest środek nocy, a ona jak gdyby yigdn nic maszeruje właśnie środkiem drogi, w miejscu, do którego nikt jej nie zapraszał. Wściekłość gdzieś uleciała. Została tylko panika.
Gdzieś z boku, wyszło czterech mężczyzn, trzymających latarnię. Jeden z nich, wyjątkowo niski i łysawy człowieczek o śmiesznym wyrazie twarzy wystąpił na przód i podrapał się po brodzie.
- Takaś sprytna, co? - Spytał podchodząc bliżej. Pozostali mężczyźni otoczyli dziewczynę. - Okrada się pana Wrostta, hę?
- Ja.. eeeee... - jęknęła Rausee. - Jestem handlarką jabłkami i zabłądziłam? - Spytała.
*
- Złapali cię? - Spytał Graws.
- Tak - mruknęła posępnie Rausee. - Ale nie to jest najgorsze. Zaleźli przy mnie pierścień, którego właścicielem był oczywiście pan Wrostt.
- Rodzeństwo wystawiło cię do wiatru, jednym słowem.
Rausee pokiwała głową.
*
- Mówię panu! Ona nie mogła działać sama! - Powiedział ogrodnik.
- Oczywiście, że nie! - Mruknął stajenny. - Widziano ją tego dnia z jakąś kobietą, jak kręciły się przed bramą.
Łysawy człowieczek spojrzał na siedzącą w celi dziewczynę i westchnął.
- Jednak nie zginęło nic, prócz tego pierścienia. Po co mieliby jej być wspólnicy?
- Hm... może przygotowywali się do większej kradzieży? Albo wystawili ją, w nadziei, że teraz uśpią naszą czujność?
- Wszystko możliwe - powiedział łysy. - Może nasze ptaszki myślały, że są sprytne, ale ze mną nie uda im się wygrać!
- Tak, panie dozorco! - Powiedzieli jednocześnie stajenny i ogrodnik.
- Pan Wrostt wymaga! Będziemy, więc musieli kogoś powiesić... albo lepiej uciąć głowę. To bardziej widowiskowe.
- Tak, panie dozorco - dodał stajenny.
- A im więcej osób, tym lepiej, prawda?
Obaj mężczyźni pokiwali głowami.
- Zaraz ją tak przepytam, że wyśpiewa wszystko jak ptaszek na wiosnę... Albo nie! Mam lepszą myśl. - To mówiąc, łysy dozorca wszedł do celi. Rausee nawet nie podniosła głowy.
- Widzę, moja droga damo, że nie żałujesz swoich podłych czynów...
- Żałuję i to bardzo... Jeśli moja mama się dowie, już yigdn...
- Nie pytałem cię o zdanie - warknął dozorca. - Jak już mówiłem, wiem dobrze, że miałaś wspólnika. Musisz go wydać.
Rausee ulżyło. Już właśnie miała powiedzieć łysemu mężczyźnie o rodzeństwie, altanie i butelce, o kryjówce w lesie, o tym, że wcale nie chciała się mieszać w tą całą sprawę i że jej mama będzie bardzo zła, kiedy się dowie, ale ledwie otworzyła usta, dozorca jej przerwał.
- Nie próbuj go kryć! Wiem dobrze, że jeszcze coś knujecie. Zastanów się, zanim spróbujesz zaprzeczyć. Pomyśl, czy opłaca ci się poświęcać własne życie, za wolność wspólnika, który cię wystawił... Wrócę tu jutro rano i chcę usłyszeć całą opowieść!
Wyszedł. Rausee siedziała jak skamieniała na drewnianym krzesełku. Obróciła się i przyłożyła czoło do zimnej ściany, w nadziei, że chłód kamienia pozwoli jej jaśniej myśleć. Na próżno.
Mało brakowało, a wydałaby swoich towarzyszy! Lecz czy to źle? Oni ją zostawili na pastwę pomagierów pana Wrostta. Ale, z drugiej strony - przecież obiecała, że nie powie ani słowa...
Rausee pomasowała skronie. Mogłaby powiedzieć o kryjówce. Nawet, jeśli po jej uwięzieniu rodzeństwo się stamtąd ewakuowało, mogła ich opisać - tak rzucali się w oczy swym zachowaniem, że trudno byłoby ich nie znaleźć. Ale czy... czy jej matka nie uczyła jej zawsze, by dotrzymywała danego słowa? A może oni nie zrobili tego specjalnie, tylko coś się nie udało...
Myśli kłębiły się w jej głowie, a odpowiedź nie nadchodziła. Dziewczyna spędziła całą noc na ponurych rozmyślaniach o jej tragicznej sytuacji i doszła do wniosku, że ją oszukano.
Jednak, kiedy rankiem wrócił dozorca, Rausee nie powiedziała ani słowa.
*
- Na wszystkich bogów! Z kim mi przyszło na stare lata siedzieć w jednej celi? - Graws wytrzeszczył oczy. - Z gęsią tak głupią, że dała się namówić na kradzież, przez ludzi, których nawet nie znała - i co gorsza - nie żądając nic w zamian! A kiedy nadarzyła się jej okazja ratowania skóry, milczała jak grób i słowa nie powiedziała o wspólnikach, którzy ją oszukali!
Graws kręcił głową i wzdychał.
- Ja... - jęknęła Rausee. - Pan tego nie zrozumie...
- Z pewnością - mruknął kwaśno Graws. Jednak odwrócił wzrok, udając, że nie widzi jak dziewczyna także trze oczy, gdy, narzekając na katar, wycierała nos.
W dniu egzekucji, obudził ją Hoog. "Obudził" nie było może odpowiednim określeniem, bo Rausee przez całą noc nie zmrużyła oka.
- Już czas - mruknął ponuro, związał ręce i wyprowadził ją z celi. Na zewnątrz czekali już stajenny, ogrodnik i dozorca pana Wrostta. Łysy człowieczek uśmiechał się szeroko.
- Witam! - Powiedział wesoło. - Widzę, że masz jeszcze głowę na karku, ale zaraz się tym zajmiemy! Piękny dzień na wizytę u kata, haha... - stajenny i ogrodnik jak na komendę zarechotali. - Nie sądzisz, ptaszynko?
Rausee patrzyła na niego jak na szaleńca.
- Panie Hoog, zechce nam pan towarzyszyć?
Rausee nie dosłyszała odpowiedzi, ponieważ nagle zdała sobie sprawę z tego, co ją czekało. W celi ścięcie głowy wydawało się tylko jakąś mglistą fikcją, która dopiero teraz nabierała wyrazistości.
Ktoś popchnął ją do przodu i Rausee ruszyła drogą patrząc pod nogi. Nie docierało do niej nic z tego, co działo się wokół. Wiedziała, że gdzieś tam są ludzie, że na nią patrzą, może krzyczą lub się śmieją. Jednak ona ich nie widziała i nie słyszała. Myślała tylko o tym jak jej wstyd i jak strasznie skrzywdziła matkę.
Nagle rzeczywistość powróciła. Rausee nie bez zdumienia zorientowała się, że właśnie stoi na szafocie, otoczonym grupą gapiów, choć nie pamiętała, żeby wchodziła po schodach. Obok niej stał Hoog z grobową miną.
- Dlaczego oni... płaczą? - Spytała cicho, wskazując głową na tłum. Pełno tam było kobiet, z zaczerwienionymi oczami i mężczyzn z gniewnie zaciśniętymi ustami.
- Ludziom nie podoba się, że pan Wrost skazał dziecko na śmierć za kradzież złotego pierścienia. Nie wierzą w jego kłamstwa.
Jakiś mężczyzna odczytywał rzekomo udowodnione zbrodnie Rausee. Dziewczyna usłyszała wśród nich między innymi próbę zabójstwa i porywanie dzieci. Wzruszyła tylko ramionami, bo było jej to zupełnie obojętne.
Tymczasem przybył kat i Hoog opuścił szafot. Nowoprzybyły mężczyzna był wysoki. W brązowym kapturze założonym na głowę miał jedynie dwa otwory na oczy. Podszedł od tyłu do Rausee, gwałtownie szarpnął do góry jej długą spódnicę i z całej siły uderzył ją długim kijem w nogi, na wysokości kolan. Dziewczyna z sykiem padła na drewniany podest. Kat chwycił ją za koszulę i przycisnął do pieńka. Tłum zamruczał z oburzeniem i jedynie ludzie Wrostta zachichotali cicho.
- Stać! - Ktoś nagle krzyknął i wskoczył na szafot. Rausee z trudem odwróciła głowę i ujrzała jakąś postać w białym płaszczu. Kapłanka.
- Zgodnie z obowiązującymi zasadami - krzyknęła tak, żeby wszyscy słyszeli - ta kobieta ma prawo przyznać się do popełnionych zbrodni! Nie otrzyma, co prawda, przebaczenia tu, na ziemi, bo dla nas jest stracona, ale tam, po drugiej stronie, bogowie spojrzą na nią łaskawszym okiem! Czy przyznajesz się?
Rausee, trzymana przez kata widziała kapłankę tylko do pasa. Gdyby mogła spojrzeć wyżej, naplułaby jej w twarz. Chociaż... ten głos...
- Nic mnie nie obchodzą twoi bogowie! Pozwolili na to, żebym tu się znalazła i jeszcze mam się przed nimi przyznawać do uczynienia tego, co nie jest moją winą? - Wyszeptała z goryczą. Z trudem odwróciła głowę od kobiety.
Kat przycisnął Rausee mocniej, tak, że prawie nie mogła oddychać. Kapłanka przysunęła się do niej i kucnęła.
- Nie bluźnij, lecz uwierz! - Warknęła na tyle głośno, żeby wszyscy słyszeli. - Uwierz w to, co wydaje ci się niemożliwe... - dodała ciszej i odsunęła się.
Kat pociągnął Rausee za włosy tak mocno, że dziewczyna pisnęła i wyprostowała się. Mężczyzna pociągnął jeszcze mocniej, odchylając jej głowę w tył i zmuszając, by spojrzała mu w twarz. Przez łzy Rausee ledwie dostrzegła dwie dziurki w kapturze. Spojrzała w orzechowe oczy...
- Spójrzcie! - Krzyknęła kapłanka. - To, że jest winna widać na pierwszy rzut oka! Musi się przyznać!
Kat rzucił dziewczynę z powrotem na podest. Rausee skuliła się, przerażona. Myśli kłębiły się w jej głowie i zdawać by się mogło, że zaraz rozsadzą jej czaszkę. Nie słyszała słów kapłanki, która starała się przekonać gapiów do jej winy. Słyszała tylko jej chrapliwy szept: "Uwierz w to, co niemożliwe..."
- ...gdyby naprawdę była niewinna, nie leżałaby teraz, wijąc się w męczarniach, w obecności mnie, świętej kapłanki, wysłanniczki bogów...
Rausee natychmiast jęknęła i przeturlała się na plecy, zaczęła płakać i krzyczeć, tak głośno, że nikt nie miał wątpliwości, co do tego, jak strasznie musi cierpieć.
- Widzicie?! To zło, czyste zło, kala się pod boskim spojrzeniem...
Podwładni Wrostta popatrzyli na siebie z zaniepokojeniem. Tłum, zdziwiony obserwował i kapłankę i jęczącą w agonii Rausee.
- Zrób coś! - Krzyknął do kata dozorca. - Zrób coś!!!
Kat posłusznie zbliżył się do Rausee i pochylił się nad nią. Dziewczyna poczuła, jak lina znika z jej nadgarstków...
- Wstawaj i biegnij - syknął, a ona była już gotowa. Od razu skoczyła na równe nogi, minęła kapłankę i zbiegła z szafotu. Kątem oka dostrzegła jeszcze jak kat wymachuje toporem, strasząc dozorcę i stajennego.
Ludzie, może ze strachu czy zdziwienia, a może dlatego, że byli po jej stronie, ustępowali jej z drogi. Rausee gnała jak szalona, niemalże na oślep, aż w końcu ukryła się w jednej z miejskich uliczek. Potem, dysząc ciężko, ruszyła szybkim marszem w stronę, z której kilka dni wcześniej przybyły tu wraz z Fanterą. Nikt jej nie ścigał.
Gdy wreszcie opuściła miasto i miała pewność, że nikt już jej nie znajdzie, padła ma ziemię pod najbliższym drzewem i westchnęła głośno. Próbowała ułożyć sobie w głowie wszystkie wydarzenia, które miały miejsce tego ranka, ale przychodziło jej to z trudem. Była pewna tylko jednego: była wolna i miała głowę na swoim miejscu.
Zbliżało się południe, kiedy Fantera i Fantir wreszcie ją odnaleźli. Mężczyzna, z kapturem w ręce i z wesołą miną, opowiadał właśnie przebranej za kapłankę Fanterze, co chwila zanosząc się śmiechem, jak to trudno w czymś takim oddychać.
- Widzę, że jesteście całkiem zadowoleni - powiedziała ponuro Rausee.
Fantera spojrzała pytająco na brata.
- Ty też powinnaś być zadowolona - stwierdziła ze śmiechem. - W końcu żyjesz. To było niezwykłe przedstawienie... Muszę przyznać, że świetnie jęczysz i zwijasz się z bólu. Kto cię tego nauczył?
Rausee parsknęła cicho i wytarła nos.
- To cud, że w ogóle zrozumiałam, o co ci chodzi. A zadowolona byłabym, gdybym yigdn was nie spotkała.
- Co cię ugryzło, Rausee? - Spytał Fantir siadając obok niej na trawie.
- Co mnie ugryzło?! - Dziewczyna uśmiechnęła się kwaśno. - Chcesz wiedzieć, co mnie ugryzło? Powiem ci! Przez trzy dni nie spałam i nie jadłam, bo mogłam myśleć tylko o tym, że ktoś chce mi uciąć głowę! I że przyczynili się do tego ludzie, którzy prosili mnie o pomoc...
- Widzę, że jesteś rozgoryczona - mruknął niechętnie Fantir. - I sądzę, że zasłużyłaś na wyjaśnienia... Fantero?
Kobieta oparła się plecami o drzewo i założyła ręce na piersiach.
- Niech więc będzie, skoro tak uważasz... Powiemy ci wszystko, Rausee.
Fantir pokiwał głową i z obojętną miną wyrwał kilka źdźbeł trawy.
- Zacznijmy od tego, że ani razu cię nie okłamaliśmy, choć może ci się wydawać inaczej.
Rausee spojrzała pytająco na mężczyznę.
- A także od tego, że jesteśmy magami.
- Magami?! To żart! - Dziewczyna popatrzyła kolejno na brata i siostrę, lecz nie na ich twarzach nie było uśmiechu. - Przecież... magia nie istnieje... Została zniszczona...
Fantera pokręciła głową.
- Jest nas naprawdę niewielu i się ukrywamy. Lepiej, by to zostało między nami...
Rausee skwapliwie pokiwała głową, lecz nadal nie mogła uwierzyć.
- Została nas, magów, ledwie garstka. Nie praktykujemy magii w takim stopniu, jak czarodzieje w przeszłości. My posiadamy tylko maleńką cząstkę ich mocy.
- Wystarczającą do tego na przykład, by sprawić, by zniknął jakiś przedmiot... choćby sznur z nadgarstków więźnia - dodał Fantir.
Rausee słuchała w milczeniu.
- Nie zajmujemy się magią tak jak dawni czarodzieje. My... można by powiedzieć, że opiekujemy się tym, co po nich pozostało. Weźmy choćby tą butelkę, którą wykradłaś Wrosttowi. To nie było zwykłe naczynie. Ona była wypełniona magią.
- A gdybym ją otworzyła? - Spytała cicho Rausee.
- Kto wie? - Wzruszyła ramionami Fantera. - Może uwolniłabyś zło w najczystszej postaci, albo doprowadziła do zagłady świata... Nikt do końca nie wie, co jest w środku.
Rausee osłupiała. Przecież prawie wyciągnęła korek...
- Po dawnych czarodziejach pozostało wiele niebezpiecznych przedmiotów. Gdyby wpadły w niepowołane ręce, mogłoby być źle... - Powiedział Fantir a jego głos odzyskał wesoły ton.
- My je zbieramy i zabezpieczamy. Przechowujemy je w różnych miejscach i staramy się, by nie wpadły w ręce niepowołanych ludzi - dodała Fantera.
- "My", czyli kto? - Spytała Rausee.
- Wszyscy ludzie, którzy urodzili się z cząstką magicznego daru. Wspólnie gromadzimy niebezpieczne księgi i rozmaite artefakty. Razem poznajemy i doskonalimy także nasze umiejętności - odpowiedział Fantir.
- A co ma do tego butelka?
- Cóż... Wrostt jest, a może raczej był, jednym z nas. Kiedyś tak jak my nauczył się korzystać ze swojej mocy i strzegł artefaktów. Ale Wrostt jest też człowiekiem złym i chciał wykorzystać swą wiedzę do swoich celów. Odwrócił się od nas i wykradł butelkę.
Rausee zmarszczyła brwi.
- Ale dlaczego powiedzieliście mi, że od odzyskania jej zależy wasze życie? Gdyby ją otworzył, moglibyśmy przecież zginąć wszyscy.
- To nie do końca tak - powiedział Fantir ze śmiechem. - Owszem otwarcie butelki sprowadziłoby na nas klęskę, ale nie to było jego celem. Wrostt chciał nas szantażować. A nasze życie - jego uśmiech się poszerzył - wisiało na włosku, ponieważ wtedy, gdy... hem... Wrostt dokonał zuchwałej kradzieży...
- My pełniliśmy wartę - dokończyła Fantera.
Rausee sapnęła cicho. Szczerze mówiąc wcale jej to nie zdziwiło.
- To nie moja wina - powiedział Fantir. - Warta nie była "nasza", tylko twoja!
Fantera zmarszczyła brwi.
- Ale to ty powiedziałeś, że widziałeś, jak Wielki Mistrz zasnął w bibliotece...
- O ile sobie przypominam to ty wpadłaś na pomysł by włożyć mu żabę do ust!
- Tak, ale to ty ją znalazłeś! Oślizgłą i obrzydliwą!
- To chyba nie jest zbyt istotne - powiedziała Rausee. - Co było dalej?
Fantir podkulił nogi i ciągnął:
- Wielki Mistrz bardzo się rozgniewał i ze względu na żabę i butelkę. Zapowiedział, że jeśli nie znajdziemy naczynia, osobiście obedrze nas ze skóry.
- Tak... Ruszyliśmy więc śladem Wrostta. I dotarliśmy aż tu. Dowiedzieliśmy się dokładnie gdzie przechowuje butelkę i - co bardzo nas zaskoczyło - że zabezpieczył ją pewnymi zaklęciami, a to było bardzo niesympatyczne z jego strony. Rzucił na altanę zaklęcie - żadna osoba z darem nie była w stanie się do niej dostać! Nawet on sam. Wykorzystaliśmy ten szczegół i zbadaliśmy sprawę. Do altany mógł wejść tylko jeden mężczyzna - zaufany człowiek Wrostta. Innym wstęp był wzbroniony.
- Niech zgadnę - przerwała Fanterze Rausee. - Tym mężczyzną był niski, łysy dozorca, gadający o ptakach?
- Dokładnie! Innych ta brzydka budowla nie interesowała, więc Wrostt mógł spać spokojnie. Nikt prócz tego łysolka nie wiedział o artefakcie i widząc w altanie składzik śmieci, nie wchodził tam.
- Ale łysy był niezwykły także pod innym względem - wtrącił Fantir. - Jego odporność na magię była zadziwiająca. Nieco tylko większa niż twoja. To dlatego wybraliśmy właśnie ciebie. Gdybyśmy nakłonili kogoś innego, on pewnie poddałby się mocy butelki i ją otworzył.
- Co? Że niby ja...
- A tego woleliśmy uniknąć - dodała Fantera ze śmiechem. - Trudno było znaleźć osobę o takich zdolnościach, ale udało się...
- Nie mogliście być pewni, że się zgodzę! - Zaoponowała Rausee.
- Masz rację. Tym zajął się Fantir.
- Fantir?
- Rzuciłem małe zaklęcie - mężczyzna pokazał palcami jego rozmiar. - Bo chyba zdziwiło cię, dlaczego tak łatwo dałaś się namówić?
- Tak, troszkę... - Rausee spojrzała na nich podejrzliwie. - Ale Fantera powiedziała przecież, że jestem odporna na magię!
- To zaklęcie to nie była prawdziwa magia. Jedynie mała sztuczka. Nie działała ani na twój umysł, ani serce - Fantir zaśmiał się cicho. - Po prostu sprawiłem, że czegokolwiek byś wtedy nie próbowała powiedzieć, z twoich ust padłoby tylko słowo "tak".
Rausee siedziała w milczeniu i z rozszerzonymi ze zdumienia oczami wpatrywała się we własne buty.
- Resztę załatwiła twoja łatwowierność, dobroduszność i wyrzuty sumienia. No i małe przedstawienie z mojej strony - mruknęła Fantera.
- A... a... kryjówka? Nie mogliście być pewni, że was nie zdradzę!
- Owszem, dlatego kazałem ci przysiąc. To kolejne drobniutkie zaklęcie. Gdybyś złamała przysięgę, wiedziałbym o tym. Ale razem z Fanterą byliśmy przekonani, że tego nie zrobisz.
Rausee wpatrzyła się posępnie w trawę.
- Zostawiliście mnie...
- To było częścią planu, o której po prostu ci nie wspomnieliśmy... Kiedy byłaś w ogrodzie, my nieco pohałasowaliśmy pod domem. Zgodnie z planem złapali cię z pierścieniem w kieszeni, a my tymczasem, niezauważeni, wydobyliśmy butelkę i ukryliśmy ją odpowiednio. Wrostt nie domyślił się, co tak naprawdę było celem kradzieży.
- Prawie mnie zabili! Chcieli obciąć mi głowę!
- Nie dramatyzuj, Rausee - mruknął Fantir. - Myśleliśmy, że oddasz im pierścień i zatrzymają cię najwyżej na kilka dni. Kto by przypuszczał, że Wrostt okaże się takim draniem, by dla własnej rozrywki zafundować ci wyrok śmierci? Mieszek ze złotem załatwił całą sprawę.
- Przybyliśmy więc z odsieczą! - Powiedziała wesoło Fantera. - Przyznaj, że było zabawnie! No i przysłużyłaś się światu, można tak rzec...
- Taaaaak... Ale nie rozpowiadaj o tym za bardzo... To byłoby raczej niemądre.
Rausee siedziała w milczeniu i skubała trawę. Chciała być już w domu.
- No, my będziemy się zbierać - stwierdził w końcu Fantir. - Najlepiej by było, gdybyśmy byli daleko stąd, w momencie, w którym Wrostt odkryje, że został oszukany.
- A co z dozorcą? - Spytała Rausee.
- Hem... - Rodzeństwo wymieniło spojrzenia. - Powiedzmy, że on i jego pomocnicy przez pewien czas nie będą nadawali się do pracy. Głupio wyszło z tą egzekucją... W końcu sam Wrostt na niej nie był. Ale jesteśmy ci coś winni, Rausee. Podrzucimy cię więc do domu. Może po drodze wpadniemy jeszcze do...
Rausee spojrzała na niego z przerażeniem.
- Nieeee... - powiedziała szybko. Zerwała się na równe nogi. - Piękne dzięki za propozycję, ale chyba wrócę na piechotę. W końcu mamy taki ładny dzień... Miło mi było was poznać! - Skłamała i jak najszybciej ruszyła przez las, ku drodze.
Fantera patrzyła za nią, póki jej sylwetka nie zniknęła wśród drzew.
- O ludzie... - sapnęła. - To chyba najdziwniejsza osoba, jaką znam...
- Taaaa - westchnął Fantir. - Ale chyba nie pozwolimy jej wracać samej? - Uśmiechnął się figlarnie i razem z siostrą ruszyli jej śladem.
Autor: Arkana
|