Przygody nieustraszonych pogromców paskud wszelakich #7
Iwan i Maniek zeszli z zamkowego wzgórza i udali się do
oberży, gdzie mieli swoje rzeczy, broń i konie. Kath’leen była bardzo
wyrozumiała i dopiero pięć minut po tym, jak Iwan
powiedział jej, co mają odnaleźć, wybuchnęła śmiechem. Szeroki uśmiech nie znikał jej z twarzy, gdy
rano żegnała odjeżdżających pogromców. Kiedy życzyła im „udanych łowów”
musiała się przytrzymać progu żeby nie upaść ze śmiechu. Pogromcy pożegnali się
i odjechali w kierunku zachodzącego słońca (metaforycznie oczywiście rzecz
biorąc, bo Słońce, zresztą jak to rankiem w zwyczaju miało, wisiało sobie na
wschodzie).
Po chwili jazdy Maniek przerwał Iwanowi kontemplację jego
skórzanych rękawic.
- Sefie, a dlaczego jedziemy na zachód?
- A bo tak – odpowiedź Iwana jak zwykle była krótka i
węzłowata.
- No ale dlaczegoooo?
- No bo nie jedziemy na wschód.
Maniek wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale
powstrzymał się. Podrapał się w baniak, który można by eufemistycznie nazwać
głową, pomyślał i postanowił dalej drążyć temat.
- A dlaczego nie jedziemy na wschód? To przez tego chomika,
prafda? Bo ja czytałem, że chomiki wypuszczone na wolność odlatują na zachód, bo
tam było kiedyś ich królestwo i one teraz tam próbują wrócić. Niektóre ponoć z
nich mają jakieś specjalne zdolności, tak jak na przykład chomik lorda
Konstantponopo... Konstantypo... no tego, Konstantyćośtama. – Maniek skończył i
rozsiadł się wygodnie w siodle dumy z siebie i swojego wywodu.
Iwan po chwili odpowiedział.
- Po pierwsze primo: chomiki nie odlatują nigdzie, bo to są
małe, gryzoniowate, włochate bękarty, a nie jakieś bociany czy inne gołębie. Po
drugie primo: jedziemy na wschód, bo gościniec ze wsi prowadzi ze wschodu na
zachód do głównego traktu, który zaprowadzi nas na północ do wioski, gdzie
widziano naszego chomika.
- Ahhhhaaa. No, ale z tym królestwem to miałem rację –
odpowiedział uradowany Maniek.
Iwan spojrzał na roześmianą michę Mańka, a jego oczy zdawały
się krzyczeć „o czym ty w ogóle do mnie rozmawiasz?”. Jednak rycerz nawet nie miał
siły wyprowadzać swego giermka z błędu. Poza tym bał się, że Maniek znowu
zacznie snuć swe wywody, a przed nimi była jeszcze długa droga.
O dziwo, dwaj poszukiwacze przygód dotarli do celu swej
wędrówki nie niepokojeni przez wampiry, wilkołaki, bobry, driady czy inne dziwy.
Na trakcie spotkali jedynie dwójkę jeźdźców: wysoką, niebieskooką wojowniczkę i
jej dziwnie odzianego kompana. Iwan był nawet lekko zaniepokojony tym, że nic im
się nie przytrafiło podczas podróży, ale on jest z deczka paranoiczny i jeśli
los nie kopnie go w rzyć co najmniej trzy razy dziennie, to od razu węszy jakiś
spisek. Niemniej jednak pogromcy dotarli do wsi wskazanej przez Konstantego i
teraz musieli zasięgnąć języka. Na szczęście szybko przyuważyli kogoś w polu.
Podjechali bliżej i Iwan zauważył chłopa i krowę. Przynajmniej wydawało mu się,
że to chłop i krowa, bo obie istoty były w równym, czyli bardzo dużym, stopniu
oblepione łajnem. Człowieka wyróżniało jedynie to, że stał na dwóch nogach.
- Ej panie, macie chwileczkę? – zapytał z kulbaki Iwan.
Miał
nadzieję, że nie zwraca się teraz do krowy.
- No oczywiśta panocku! Jeno Mućkę przyszpile co by mi
gdziesik cholera nie polazła – jak powiedział, tak zrobił i pociągnął krowę z
„byka” tak, że aż nakryła się kopytami.
Chłop zauważył miny jeźdźców, połączenie niedowierzania z
„jak on to do cholery zrobił?!” i wyjaśnił, że w okolicy grasuje „cosik”, co
porywa zbłąkane krowy, więc chłopi muszą jakoś zatrzymywać je w jednym
miejscu.
- A nie próbowaliście uwiązywać ich na łańcuchu? – zapytał
nieśmiało Maniek.
Chłop zrobił minę jakby właśnie powiedziano mu, że świat
wcale nie jest płaski tylko okrągły, czy też coś równie zaskakującego.
- A juści wie jaśnie pan, że my nie pomyśleli o tym? Widać, że
pan rycerz uczony siakiś – na słowa „jaśnie pan” i „uczony” Maniek nadął się
tak, że gdyby nie ważył tyle, ile ważył, to by odfrunął.
- No tak, „uczony” heheh – Iwan nie mógł się powstrzymać. –
Powiedz no nam, a gdzie najczęściej te krowy znikają?
- A tam na północ od wsi, panie dobrodzieju. Cholera sie
chyba w jaskiniach chowa. Poszlibym i zabili gadzine, ale chłopy sie bojom od
kiedy trzech poszło i już nie wróciło.
Iwan nie wiedział czy ma to jakikolwiek związek z ich
poszukiwaniami chomika, ale trop był dobry jak każdy inny, więc postanowił pójść
jego śladem. Pogromcy mieli już odjeżdżać, gdy podbiegła do nich starowinka i
zaczęła krzyczeć, że „gadzine trza ubić, bo krowy i kury zjada, a kozy to, za
przeproszeniem jaśnie panów, chędoży”. Iwan mógłby przysiąc, że gdy babcia
mówiła o chędożeniu kóz, na twarzy chłopa stojącego obok zaczął prześwitywać
przez brud buraczany rumieniec. Krasnynos powiedział starej kobiecie, że zobaczy
co da się zrobić i skierował konia na północ, w stronę jaskiń. „Nie wiem czy
chomik może zjeść krowę razem z kopytami, ale co kraj to obyczaj” pomyślał
Iwan...
Autor:
Idanow
|