POWRÓT KRÓLA
Znowu musieliśmy czekać rok. Nie było to dokładnie 12 miesięcy, bo
w Polsce "Powrót Króla" można było oglądać na ekranach kin
od 1 stycznia ("Dwie Wieże" pokazano 31 stycznia, a "Drużynę
Pierścienia" 15 lutego!), ale i tak czas ten wielu musiał dłużyć
się niemiłosiernie. Oto bowiem dwa lata wcześniej okazało się, że
rzecz prawie niemożliwa do wyobrażenia, stała się rzeczywistością
- skromny nowozelandzki reżyser, wspierany przez grupkę przyjaciół-zapaleńców,
przeniósł na duży ekran powieść J.R.R. Tolkiena, zachwycając większość
widzów i krytyków na całym świecie rozmachem, artystyczną wizją i
niebanalnym podejściem do adaptacji "Władcy Pierścieni".
Zagraniczne recenzje jak jaskółki dobrej nowiny rekomendowały "Powrót
Króla", ostatnią część filmowej trylogii Jacksona, jako arcydzieło
i niepowtarzalne widowisko Fantasy. Dla mnie były to tylko recenzenckie
banały, ale wśród tych opinii dominowały też liczne potwierdzenia
tego, co można było wywnioskować z wypowiedzi reżysera i aktorów o
"Powrocie Króla" - że trzecia część trylogii jest filmem
poruszającym i doprowadzającym widza do łez.
Kiedy obejrzałem "Powrót Króla" na seansie rozpoczynającym
się pół godziny po północy, w Sylwestra, wyszedłem z kina co najmniej
oszołomiony. Ale nie było to oszołomienie puste - wywołane niesamowitą
wizualną stroną filmu, świetną muzyką Howarda Shore'a, doskonałym
udźwiękowieniem, czy nawet fantastycznym aktorstwem. Nie! Najbardziej
w "Powrocie Króla" urzekło mnie to, że znalazłem w nim tak
wiele ducha i mądrości Tolkiena. Kiedy misja małych Hobbitów zbliża
się do końca, wiemy, że w trakcie swej podróży doszli na granice poświęcenia.
Tymczasem świat, który wyruszyli ocalić, nie zwraca uwagi na to, że
oddaliby za niego własne życie. Ich poświęcenie nie poszło na marne,
ale tam, gdzie powinno być najbardziej docenione, przeszło niezauważone
obok świata codziennych spraw i zabaw beztroskich Hobbitów z Shire.
Na końcu dowiadujemy się, że "powrót jest niemożliwy... Że pewne
rany nie goją się łatwo".
Ta życiowa mądrość nie jest jedyną zaletą obrazu Jacksona.
"Powrót Króla" niemal od początku wywołuje silne emocje.
Oglądamy małe sceny dialogów między bohaterami, widzimy, jak ścierają się oni z siłami przerastającymi
ich najśmielsze wyobrażenia o potędze zła... patrzymy, jak upadają
i podnoszą się, idąc dalej, i płaczemy razem z nimi, bo naprawdę obchodzą
nas ich losy. Tak było przynajmniej w moim wypadku... Szczególnie
mocno poruszył mnie wątek Faramira, nie akceptowanego przez surowego
i odchodzącego od zmysłów ojca. Z kolei ostatnie kroki stawiane przez
Sama i Froda w Mordorze, co rusz wywołują u mnie rzewne łzy. Widzimy
beznadzieję ich misji, trudy, z jakimi muszą się zmagać, i ich naturalne
przywiązanie do domu, do którego, jak każdy, chcieliby móc wrócić
i żyć dalej szczęśliwie, tak jak wtedy, gdy nie znali zagrożenia ze
strony Pierścienia i jego Władcy.
Wszystkie postacie w filmie wypadły na miarę oczekiwań. Aktorzy tacy
jak Ian McKellen (Gandalf) czy Viggo Mortensen (Aragorn) po raz kolejny
potwierdzili, że obsadzenie ich w głównych rolach było dobrym posunięciem
reżysera. Świetnie wypadł też ponury Denethor - Namiestnik Gondoru.
John Noble dodał tej postaci uporczywości i odrobiny szaleństwa. Sceny
dialogów Denethora z Faramirem, Pippinem i Gandalfem, wsparte znakomicie
wpasowaną muzyką Shore'a, przyciągają widza do uczestnictwa w opowieści
o słabym i zmęczonym władcy, który załamał się po stracie starszego
syna (Boromira, którego grał Sean Bean).
Każdy
wątek pomiędzy poszczególnymi postaciami zasługuje w "Powrocie
Króla" na uwagę. Jackson połączył ze sobą ściślej postacie Eowiny
i Theodena, zaznaczył jeszcze mocniej silną więź pomiędzy Merrym i
Pippinem, ukazał przywiązanie, jakim Gimli i Legolas od początku darzyli
Aragorna, i miłość, którą ten ostatni od zawsze czuł do Elficy Arweny.
Najważniejszym jednak dokonaniem reżysera w kontekście relacji między
poszczególnymi postaciami jest fakt, że wszyscy członkowie Drużyny
Pierścienia w "Powrocie Króla" działają dla Froda i są całkowicie
oddani jego misji. Połączenia wątków głównych bohaterów pierwszej
części trylogii nie uświadczyliśmy w "Dwóch Wieżach". W
"Powrocie Króla" temat podróży Froda powraca na usta najważniejszych
postaci z filmu. Widz dostrzega, że całe Śródziemie opiera swe nadzieje
na dwóch małych Hobbitach idących na beznadziejną i nie dającą szans
przeżycia misję.
Batalistyka w filmie wypadła bardzo efektownie. Jak zwykle nie zawodzą
komputerowe animacje, szczegółowe makiety i olbrzymie plany oraz niezwykłe
plenery Nowej Zelandii. Kiedy Gandalf wjeżdża do stolicy Gondoru,
Minas Tirith, widok zapiera dech w piersiach. Tak samo jest w scenie,
w której widzimy Rohirrimów spoglądających w świetle krwawego poranka
na Pola Pelennoru. Chwilę później ogromna kawaleria Rohanu zjeżdża
w dół zbocza, wołając o godną śmierć. Szczęka opada do ziemi, wierzcie
mi.
Nazgule ciskające żołnierzami Gondoru jak pionkami szachownicy, Mumakile
miażdżące na swej drodze Orków i ludzi, wielkie, ziejące ogniem tarany,
głazy wybijające dziury w murach... Bitwa o Minas Tirith jest o wiele
bardziej epicka i, po prostu, większa, niż znana z "Dwóch Wież"
obrona Helmowego Jaru. Przy czym wojska Mordoru zjawiają się pod murami
stolicy Gondoru od razu - nie ma czasu na przygotowania i fortyfikacje,
jak to miało miejsce w poprzednim filmie, gdy król Theoden przygotowywał
swoją twierdzę na odparcie ataku Uruk-Hai. Jackson nie lubi się powtarzać,
i to wychodzi jego filmom na dobre.
Jak wspomniałem na początku recenzji, w "Powrocie Króla"
nie są jednak najważniejsze fajerwerki efektów. Kapitalna, doniosła, wgniatająca w ziemię
muzyka również nie przyćmiewa tego, co w filmie najważniejsze. Kiedy
oglądamy ostatnie sceny w Szarej Przystani, łzy płyną ciurkiem po
policzkach. Rozumiemy, że to już koniec - że wędrówka Froda pokazuje
nam drogę, która ma własny kres. Frodowi udało się dokonać misji,
ale my chcemy oglądać dalej losy jego i Drużyny Pierścienia. Chcemy
widzieć uśmiechniętego Gandalfa, beztrosko ćmiącego fajkę przy kominku
w Bag End, pragniemy też słuchać historii Bilba i pieśni Sama Gamgee...
Ale, niestety, wiemy w głębi serca, że ta opowieść dobiegła końca.
"Powrót Króla" przekazuje nam pochwałę prostego życia,
ale też słuszność walki o to, co dla człowieka ważne i ponadczasowe.
Jackson wskazuje, jak istotne są nasze przywiązania i ideały, do których
dążymy. Idąc za słowami Tolkiena mówi, że często inni nie doceniają
tego, co czynimy w ich imieniu i dla ich dobra. Pomimo wielkiej dawki
emocji, film pozostawia na koniec ogromną nadzieję. Gdy ostatni raz
widzimy Froda, uśmiecha się on do swoich przyjaciół i do nas. Ten
jeden uśmiech przekazuje całą treść 3,5 godzinnego filmu Jacksona,
pełnego bólu, łez, trudnych decyzji i wielkich wyzwań. Ostatecznie
każdy z bohaterów umiał pokonać swoje słabości i zwyciężyć we własnej,
osobistej walce o dobro. Tak samo swoją walkę wygrał Peter Jackson
i cała ekipa "Władcy Pierścieni". Trylogia nowozelandzkiego
reżysera, oparta na ukochanych przez wielu książkach Tolkiena, jest
warta adaptowanego oryginału, piękna i godna zapamiętania na nadchodzące
lata, jako wielkie, epickie i wzruszające, ale też przekazujące ważne
treści arcydzieło kinematografii.
Polecam i bardzo gorąco zachęcam, abyście poszli do kina na "Powrót
Króla".
Autor: Jarlaxle
email: bregan@poczta.valkiria.net
|