"Podróż Danzaaha"

Cz. 1


 

 

Danzaah journey part 1.

 

Zwyczajny dzień w wiosce Helbor. Słońce zachodziło za horyzontem, tworząc tym samym piękny krajobraz. Wioska tętniła życiem tak późnym wieczorem. Masa karawan witała w jej skromne progi, aby handlować z tutejszymi mieszkańcami. Gwar był co nie miara. Co raz jakiś kupiec kłócił sie z jakimś wieśniakiem o towar, ze a to niby za drogo, albo, że jest bezużyteczny...

Wioska żyła w zgodzie z żądzącym, pobierajacym skromne opłaty do skarbu króla miastem Sanzaretah. Okolica była cudownym miejscem do polowań. Tętnił handel dosłownie wszystkim, jadłem, skórą zwierzęcą. Tylko od kilku dziesięciodni nie było wieści z wschodniego wzgórza. Wzgórza, za którym zamieszkiwała horda Orków. Urzędowali oni na małych obszarach lasów, szczególnie w jaskiniach oraz w starych ruinach. Od lat najeżdżali tą małą wioskę, okradając jej mieszkańców z ich dóbr. Tylko ostatnimi czasy grupka Orków doznała sromotnej porażki z rąk rycerzy króla Greenada, którzy akurat balowali z tutejszymi dziewczynami. Od tamtej pory ni widu, ni słychu...


Osada Orków; wchodnia część królestwa Greenada..


- Zaatakujemy o świcie... - zakomunikował najsilniejszy i najbrzydszy, zapewne wódz stada.
Usłyszawszy to jeden z podwładnych Orków odszedł w milczeniu, powiadomić resztę.
- Czekaj!!! Pozwoliłem Ci odejść?!
Ork, powrócił, ze zniżoną głową, po chwili też zresztą został skarcony w te właśnie miejsce..
- Czy informatorzy ze wzgórza nie sprawią problemów?
- Napewno nie, odeszli... na zawsze.
- Dobrze, rokzaż reszcie, aby byli przygotowani do wyprawy..
- Tak jest o wielki przywódco! - po czym mniejszej postury Ork odszedł...


Las Sanzareath; południowa część królestwa Greenada..


Młody młodzieniec maszerował żwawo i z wielką werwą do wioski. Nie było go prawie pól roku, jak wyruszył na wyprawe w poszukiwaniu ziół, dla szamana z wioski. Zioła miały pomóc jego matce kompletnie wyzdrowiec po ostatnim ataku goblinów na nią, podczas zbierania grzybów w lesie. Był przygotowany na wszelkie niebezpieczeństwa, w końcu pobierał nauki od Wielkiego Nekromanty. Starzec wiele go nauczył. Od niego także dostał magiczną różdżkę, którą młodzieniec świetnie się posługiwał.

Zmęczony Danzaah przysiadł przy drzewie, aby zaczęrpnąć łyk wody ze swojego bukłaka. Wyciagnał kawałek mięsa jagnięcego, którego upolował w lasach królewskich. Jego oczy, szare jak u Drowa, owalna, pocięta od ran wynikających z różnych przejść tej podrózy wydawała się uśmiechnięta. Robiło się coraz ciemniej, więc postanowił rozpalić ognisko i spocząć chwile, a następnie za chwile ruszyć z powrotem w drogę. Zmęczenie dało się we znaki, młodzieniec usnął. Przed snem pocałował medalionik, na którym widniała twarz jego ukochanej, która czekała na niego bardzo długi czas. Odgarnąl swoje jasne włosy i oddał się w raniona snu..


"Pamiętaj..." - Danzaah przebudził się, ale tak naprawde to śnił na jawie.
- "Pamiętaj, o tym co Ci mówiłem... Posiadasz ogromną wiedzę, którą Ci przekazałem, aby służyła Ci w słusznej sprawie i pozwoliła ochronić bliskich"
- Mistrzu...
Głos przez chwile zamilkł. Młodzian widział dookoła ciemnośc, ale dało także zauważyć w dali odblask światła, lecz nie rozumiał z kąd i z jakiej przyczyny się tam wziął.
- "Nie zdąrzyłem Cię ostrzedz... Nie zdąrzyłem... W głąb twojej duszy patrzałem... Widziałem... To nie Ty... Musisz nauczyć się nad tym panować!..."
Danzaah najzyczajniej w świecie nie wiedzał o co chodzi. Tysiące myśli przetaczały mu sie w tym momencie przez głowę! Nie miał pojęcia o czym mówi głos jego mistrza i o co mu konkretnie chodzi. Za chwile głos przemówił ponownie.
- "Jeszcze możesz jej pomóc! Biegnij! Nie przestawaj biec... Masz jeszcze czas... "
Młodzieniec przypomniał sobie o tym co mówił jego mistrz, że otrzyma wielką moc. Moc, za którą będzie musiał oddać wszystko bez swojej wiedzy. Wtedy nie wiedział dokładnie co chodzi jego mistrzowi po głowie. Teraz zdawał się powoli rozumieć o co chodzi...
- "Uratujesz ją! Musisz... Wstań!... Biegnij, nie bacz na nic, biegnij... Masz moje wsparcie... Nie zobaczysz mnie już w materialnym świecie... Ja będe zawsze z Tobą, ale nie będziesz mógł mnie zobaczyć... jedynie usłyszeć! Dasz radę, jeszcze nie jest za późno..."
W tym momecie Danzaah ukrzał w odbłysku światła obraz. Widział w nim płomienie, przelewającą sie krew...

W tym momencie się przebudził, cały zlany potem. Niewiele myślał w tej chwili, bo nie starczyło by teraz czasu, aby o tym wszystkim myśleć. Zebral tobołke z podręcznymi rzeczami i zaczął biec ku wiosce. Jeszcze nie wiedział co tam zastanie...


Wioska Sanzareath; wczesny ranek


- O ataku!!!

Dało się słyszęć wściekły i chrapliwy głos dowodzącego hordą Orków! Masa orków porozbiegała się po domach, śpiących jeszcze mieszkańców. Rozdarły się krzyki. Orkowie nie mieli litości, byli głodni pomszczenia swoich zmarłych braci, pajała w nich wielka rządza mordu. Nie było wyjątku; kobiety, dzieci i starcy, byli brutalnie mordowani. Podrzynano im gardła, bito i poniżano jak ostatnie ścierwo. Palono słomiane dachy domostw, ubijano zwierzęta i grabiono ostatnie majątki i tak biednych wieśniaków. Nie mieli litości. Na nic, niektórzy ze śmiałków próbowali umknąć cichcem z wioski, aby zwołać pomoc. Straże o tej porze jeszcze smacznie spały, budzone były dopiero z pierwszym skrzekliwym odgłosem koguta! Ludzie z wioski nosili im jadło i wodę, a teraz? Nawet kogut nie miał jak zapiać. Wszystkie zwięrzęta spłoneły w oborach, chlewikach. Orkowie dokańczali własnie mordu, gdy...

Drużka wiejska; Sanzareath

... Danzaah dotarł do wsioki, zmęczony i zziachny zobaczył straszny widok. W swoich oczach widział ogień. Cała wioska stała w płomieniach, ostani, którzy przeżyli byli już zakłóci w kajdany... Młodzieniec ruszył na około, aby dotrzeć do swojego domu...
- "jeszcze nie jest za pózno, dla niektórych..."
Znowu usłyszał głos starca, ale nie wiedział co miało znaczyć, że tylko "dla niektórych" jeszcze nie jest za późno. W jednej chwili stała mu przed oczami cała rodzina, oraz jego ukochana. Ruszył w kierunku domu. Czatował w krzakach, wyciągnął różdżkę i czekał na odpowiedni moment, aby ruszyć. Zobaczył w dali jak jego przyjacielowi Ork odcina głowę wielkim toporem. Nie mógł nic zrobić, nie mógł ruszyć w sam środek piekła, gdzie Orków można było naliczyć coś koło 60!!! Nadeszła okazja, aby prześlizgnąć się do rodzinnego domu. Wykonał wielkiego susa nad ogrodzeniem i juz był na schodach prowadzących do jego domostwa. Nie chciałby zapewne tego zobaczyć.
- NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
Ale zobaczył. Zmasakrowane zwłoki matki, ojca i jego młodszego brata, dla którego Danzaah był przykładem do naśladowania. Potoki łez spłynęły po jego policzkach. Jasne włosy od razu przyjeły odcień siwości. Nie zauważył tego, ale swoim krzykiem zdradził, że jeszcze żyje...


Wartownia Sanzareath; północne wzgórze

Dwóch rycerzy śpiących smacznie. Nie wiedziało jaki horror przeżywają ludzie, których właśnie oni mają chronić! Jeden z nich przez chwile się przebudził.
- To tylko moja wyobrażnia, czy ja słysze jakieś krzyki tam dole?
- Nie przejmuj sie, może już z rana zaczynają się kłócić, nie wiesz jak to oni?!
- Hehe, no fakt poza tym od jakiegoś czasu na tych terenach nikt Orka nie widział.
- no widzisz, nie ma się czego obawiać, śpij dalej...

Gdy wypowiadał te słowa, miał nad sobą cień Orka, który miał w ręku wielki topór...


Sanzareath

Trzech Orków wtargnęło do domu. Wyrzucili z impetem młodzieńca w strone podwórza. Upadł na ciało mistrza, który akurat z rana wubrał się do jego rodziców. Stary Nekromanta miał jeszcze otwarte oczy, a w nich jakby tętniło jeszcze życie, ale po sprawdzeniu pulsu, młodzieniec upewnił się tylko, że jego nauczyciel nie żyje! Zimny pot spłynął mu po plecach.
Za nim wyszło trzech Orków. Danzaah rzucił się na jedngo z nich, ale odbił się prawie jak szmaciana piłka. Ork przy tym glośno zacharczał. Zaczeli się nim bawić i rzucać jak kókłą. Był bezradny, nie mógł nic zrobić silnym, potężnym Orkom. Gdy tak nim pomiatali, chcąc zreszta zakończyć tą błazenadę jego śmiercią. W tym momencie Danzaah zobaczył swoja ukochaną, posadzoną na koniu, a wokół jej szyji przewiązana była lina. Gdy go zobaczyła, nic nie mówiąc, ze łzami w oczach wyciągneła ręke ku niemu. Uderzany bez przerwy, popłakał się, lecz nie z bólu, bo o nim już nie myślał. Płakał z powodu swojej niezręczności. Nie mógł sie uwolnić, trzymali go w środku. Jeden z Orków znużony zabawą wyciągnął oburęczny topór. Dwóch innych go trzymało. Topór zawisł przez chwile w bezruchu nad głową Orka i czekał, aby przepłatać w poł młodziana. Gdy już dwóch Orkow znużyło się trzymaniem szarpiącego się młodzieńca, nakazali temu trzciemu wykonać uderzenie. Ale ten nie potrafił. Lubiał patrzeć w oczy swoim ofiarom, ale w tym przypadku to był błąd. W oczach D
poeciała gęsta krew, trzymające go bestie uciekły. Dookoła młodzieńca wytworzyła sie niebiesko czerwona aura. Zerwał sie wiaterek, ale zaraz za nim potężna wichura. Zdezorientowani napastnicy uciekali w popłochu, bo aura wokoło Danzaaha, widoczna była z daleka. Został tylko przywódca, który honorowo, musi zostać do końca, zwycięzkiej, czy też przegranej bitwy. Danzaah wykonał okrężny ruch ręką i w jednej chwili za krwawiącym orkiem ukazał się Żywiołak. Który jednym ciosem powalił na ziemie i tak potężnego Orka. Oczy chłopaka zwróciły sie ku wodzowi Orków. Ten jakby chciał uciec od jego spojrzenia, podbiegł do ukochanej Danzaaha i chwycił lejce konia, na którym siedziała. Aura otaczjąca chłopaka powiększyła się dwukrotnie. Jonizowało chyba po całej okolicy. Oczy zaczeły świecić się na czerwono, a ręce oplatało światło w kolorze niebieskim. Danzaah wykonał ruch ręką, a z nim znalazła sie mała armia, stworzona z umarlaków i szkieletów, a każdy z nich uzbrojony po zęby. Młodzian wydobył z siebie gorzki, przerażający głos, był to śmiech, który brzmiał jakby nie zalżało mu już na ukochanej tylko na jak najrychlejszej śmierci Bestii! Za chwile chłopak ponownie wykonal ruch ręka, i ze zwłok jego przyjaciela ujawnił się Błotny Golem bez głowy, który ruszył na Orka! Danzaah sie wszystkiemu przyglądał w spokoju. Golem posłusznie zaatakował Orka, a ten zmuszony do ucieczki pociągnął za lejce. Koń z werwą ruszył, a dziewczyna zawisła na drzewie...
Golem przyciągnął, brudnego i obitego przez niego Orka. Ork upadł na kolana. Młodzieniec wydał z siebie przerażający krzyk. Nagle zza krzaków rzucił się na chłopaka jeden z Orków, który nie uciekł jak reszta, tylko zamaskował się w krzakach. Wódz Orków ratował sie ucieczką i zniknąl w głebinach lasu! Ratujący wodza Ork, leżał teraz bezbronny pod stopami Nekromanty, bo w tym momencie był nim własnie chłopiec, który jak sam się przekonał ma ogromną władzę! Podniósł Orka za gardziel do góry, spojrzał mu się w oczy i jednym ruchem ręki złamał mu kark. Rozluźnił ręke, a na ziemie bezwładnie opadło masywne ciało Orka!

Nagle błysk w jego oczach zniknął. Upadł wycieńczony na kolana, w końcu sam rozgromił armię Orków. Popatrzył sie w górę i poczuł ścisk w sercu. Przecież mógł zrobić inaczej, ogarnęła go rządza zabijania, krwi. Podszedł do ukochanej. Jeszcze żyła. Pośpiesznie ściągnął ją z drzewa, rozluźnił węz na szyji i przytulił.

- Przepraszam... - zdołał wyksztusić, bo potok łez i ścisk w sercu nie pozwalał na więcej.
Dziewczyna tylko się uśmiechnęła i dotknęła swoja delikatną dłonią twarzy. Na jej licu pokazały się pierwsze łzy. Złote włosy rozwiewał delikatnie poranny wiatr.
- Nie opuszczaj mnie prosze. - Wykrztusił zaraz z siebie.
Podpał ją plecami o drzewo. Ledwo łapała oddech. z jej czoła spływał potok krwi. Pobili ją brutalnie, ale nie na tyle, żeby zabić, widzieli jej cierpienie i łzy.
- Popatrzył się na nią, chciał, żeby przeżyła, ale była w ciężkim stanie.
Dookoła było jeszcze pełno ognia, którego płomienie pochłoneło wszystko. Rozległa sie cisza, tylko palone drewniane domy wydawały z sibie jeszcze trzask.

Przeniósł ukochaną nad znajdujące się kilka kroków dalej źródło. Obmył jej twarz. Cały czas uśmiechała się do niego. Tamował jej krew skrawkiem rękawa swojej szaty. Rozpalił ognisko, aby było jej ciepło. Zasneła...

- Czy to ma być ta wielka moc!? - Mówił do siebie po cichu.
- Czy tyle musiałem stracić, aby ją otrzymać?!

Młodzieniec wykonał ruch ręką, po czym iskry z ogniska zaczęły wirować. Coraz szybciej i szybciej. Wreszcie po chwili utworzyły posturę wielkiego, ognistego Golema.
- Czy to za to oddałem wszystko, co było mi najbliższe?
Znowu wykonał ruch, a Golem rozpadł sie znowu w tysiące iskier i zniknął.
Przyglądał się jej twarzy, coraz bardziej bladej. Wiedział, ze jego miłość przeżyje. Że jest dla niej gotów zrezygnować z tej mocy, ale nie mógł już tego odwrócić.

Głuchą ciszę wyrwał szelest! Danzaah odwrócił się i zobaczył przywódcę Orków, stojącego kilka metrów za nim, trzymającego w rękach łuk. W jednej sekundzie strzała z łuku została skierowana z zawrotną prędkością w strone Ellesne. Nie zdążyłby zrobić nic, ale miał jeszcze na tyle sprytu, aby zakryć ją swoim ciałem. Przytulił ją a w jego serce wwierciła się strzała. Strzelił w jego plecy. Za chwile znikł gdzieś w lesie. Danzaah opadł na jej lico swoja twarzą. Z jego ust bryzneła gęsta, bordowa krew.
- Nie dam Cię skrzywdzić nikomu, przyżekam! - młody Nekromanta nie wiedział, że dosłownie po po jego słowach zakończyła swój żywot, jednak słyszała to co mówił i zdążyła tylko objąć go mocno jedną ręką, a w drugą ująć jego rękę. Po chwili Danzaah wydał ostatne tchnienie, zdołał jeszcze złożyć pocałunek na jej usta, a po chwili zsunął się ja jej klatkę piersiową i zamknął oczy... jednak nie na zawsze...

CDN...



Autor: Dansilos

e-mail: dansilos@interia.pl

 

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky