"WYBÓR"

ver. 2.1.

 

 

Szalał sztorm, a jednak słońce raziło go w oczy. Nagle ujrzał wielką falę - unosiła się wysoko ponad statkiem. Spieniona, czarna woda gniewnie pochłaniała rufę. Słońce mocno błysnęło. Woda wokół statku zawrzała. Fala zatrzymała się na chwilę. Kotłowała się, pieniła, grzmiała jakby się z czymś zmagała. Wpatrywał się głęboko w ścianę wody przed sobą. Nagle poczuł niezrozumiałą chęć zagłębienia się w tej czarnej otchłani. Blask stopniowo malał, a fala zbliżała się do niego. Kiedy wodne zwierciadło było już na wyciągnięcie ręki zobaczył w nim postać - nie, to było jego odbicie. Wpatrywał się w puste oczodoły twarzy, na której wisiały resztki spalonej skóry. Wyciągnął ręce by objąć postać, odbity obraz zrobił to samo, a pozostałe na twarzy nieliczne mięśnie uniosły się tworząc groteskową minę mającą wyrażać radość. Woda już go otulała, gdy słońce ostatnimi siłami zaświeciło jaśniej budząc go z ciemnej agonii duszy. Instynktownie uchwycił promień słońca. Uniósł się pozostawiając w oddali swój statek rozrywany przez mrok.
...obudził się spocony i nie pamiętał już dokładnie ostatniego obrazu.
- Która jest - wyszeptał do siebie i spojrzał na cyfrowy radio-budzik.
- Druga... jakoś wytrzymam.
Leżał do ósmej patrząc się w ścianę, gdyż nie miał odwagi wrócić w krainę snu. Wstał, umył się, ubrał i przywitał z gospodynią, u której wynajmował mieszkanie. Zbiegł zamyślony po schodach, wyszedł głównymi drzwiami pozostawiając szarą i zaspaną kamienicę. Kraków przywitał go ciepłymi promieniami majowego słońca.

 

* * *


Przekroczył próg uczelni uwalniając się od skwaru na zewnątrz i z ulgą przyjął chłód korytarza. Nagle znieruchomiał i pobladł. "To dziś" - ta myśl zawładnęła całą jego świadomością - "Co ja teraz zrobię...". Przywarł do ściany i wychylając głowę obserwował sytuację przed drzwiami do pokoju, w którym odbywały się egzaminy. Zobaczył profesora.
- Proszę powiadomić swoje koleżanki i swoich kolegów, którzy nie byli łaskawi przyjść na egzamin, że będą mieli nieprzyjemność widzieć się ze mną na sesji poprawkowej. Dziękuję.
I przekażcie również, iż nie przyjmuję żadnych wymówek. A... kogo ja widzę - pan Rowski! Cóż, z pana zachowania można wnioskować, że powtarzanie roku jest pańskim marzeniem!!! No to koniec... - Pomyślał.
Obrócił się na pięcie i poszedł do wynajmowanego mieszkania.


* * *


Godzinę później, około południa odezwał się dzwonek, a chwilę po nim ktoś zapukał do drzwi. Niechętnie otworzył. W progu stali jego kumple z roku.
- Paweł, stary, co ci jest?! Widzieliśmy jak ci się dostało - teraz masz przerąbane. Musisz się rozluźnić... to ci dobrze zrobi!
- Może nie dziś... jakoś nie mam ochoty.
- Bez gadania.
Niemal wywlekli go z pokoju.


* * *


Siedzieli w ogródku piwnym. Niczym skazaniec na kata Paweł spoglądał na kufel mocnego piwa postawiony tuż przed nim. Drobne bąbelki przywierały do szklanych ścianek naczynia, poczym odrywały się, unosiły i ginęły w białej sferze piany, która wystawała ponad brzegi kufla. Tak naprawdę nie miał ochoty na piwo. Zamierzał przeprosić towarzyszy i wrócić do mieszkania. Wpatrywał się obojętnie w wirujący po rynku tłum. Nagle wśród mieszaniny jasnych, tęczowych kolorów ubrań pojawił się cień. Człowiek w kruczo-czarnym płaszczu i wysokim kapeluszu wpatrywał się w niego. Uniósł dłoń, tak jakby trzymał w niej naczynie. Uśmiechnął się lekko i skinął głową mówiąc "na zdrowie". Paweł niedowierzając zamrugał kilkakrotnie oczami i spojrzał ponownie w stronę tajemniczego człowieka, lecz ten zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu! Zdumiony i zaniepokojony - Paweł - niechętnie chwycił kufel i przybliżył go do ust. Poczuł chłód szkła na wargach, a gdy przekręcił nadgarstek zimny napój przypłynął do jego wnętrza roznosząc po całym ciele oszałamiające fale dreszczy. Drżał cały w konwulsjach szczęścia i zapomnienia. Oderwał brzegi kufla od ust i bardzo powoli wypuścił powietrze z płuc. Po chwili pociągnął kolejny łyk, kolejny i jeszcze następny. Wypełniając się, jeszcze przed chwilą niechcianą, radością.


* * *


- Nie mogę panom nalać już więcej - oznajmiła po kilku godzinach zakłopotana kelnerka - już panowie i tak za dużo wypiliście!
- Nic to! - uspokajał Kuba, przyjaciel Pawła.
- Nie, to nie! Pójdziemy gdzie indziej. Znam dobre miejsce.
Ruszyli chwiejnym krokiem zostawiając dużo więcej pieniędzy niż musieli.


* * *


Słońce kładło się już do snu w płonące łoże chmur, gdy prowadzeni przez Kubę (który większość drogi przemierzył podpierając się o ściany okolicznych zabudowań aniżeli na własnych nogach) dotarli na miejsce. Ta kamienica była bardzo stara. Wybite szyby na wyższych piętrach oraz od dawna nie odnawiana elewacja jedynie o tym zapewniały. Przed nimi znajdowało się zamglone wejście prowadzące do piwnicy. Z tej (wypełnionej jaskrawo-niebieskim, pulsującym światłem i ogłuszającą, nieznośną muzyką) pustki dobiegało do Pawła-Błądzącego i otulało go zapraszające do środka, bezgłośne wołanie. Zastygł w bezruchu.
- Rusz się! Bo przepadnę!
Stał dalej słuchając słów wykrzykiwanych do ucha jak przygłuszonego grzmotami zimowej burzy echa zza gór. Znów usłyszał wołanie. Niezliczone fale i wariacje kolorów przetaczały się przed jego oczami. Ta niemiła przyjemność i bolesna rozkosz zapraszała go do środka obietnicą jeszcze mocniejszych wrażeń.
- Tak - wyszeptał do siebie i ruszył w dół.
Zagłębiali się coraz niżej zataczając koła na spiralnych schodach. Nagle natrafili na niespodziewany opór:
- Macie jakieś twarde, ostre przedmioty? Noże, scyzoryki, pałki... może jakieś szklane butelki?
Odezwał się szary zarys wśród wciąż tańczących przed oczami barw. Zarys ochroniarza.
- N... nie - wyksztusił niezrozumiale Błądzący.
Ochroniarz rutynowo przeszukał przybyszy i zezwolił na wejście. Zajęli wolny stolik pod ścianą z niebieskim neonem reklamującym znane drinki. Jaskrawe światło pulsowało z niezwykłą częstotliwością w rytmie dzikiej muzyki. Stoliki zajmowały jedynie małą część piwnicy. Całą pozostałą powierzchnię zapełniała szalejąca masa tańczącej młodzieży.
Z każdym kolejnym, zgubnym drinkiem chaos we wnętrzu Błądzącego przybierał na sile. Nie wiedział co robi, gdzie jest. Zaczął tracić czucie w kończynach, a mięśnie na jego twarzy drgały. Spojrzał w głąb sali. Wszystko wirowało, kształty rozpływały się i zlewały w jedno, przyprawiając o mdłości. Wśród zamętu niewyraźnych barw dostrzegł czarny, niezmienny, stały kształt. Ruszył w jego kierunku. Przedzierał się przez tańczący tłum. Ledwie poczuł potężne trącenie barkiem, które powaliło go na ziemię. Wstał i brnął dalej, potykając się i przewracając. Czarny kształt opierał się w rogu sali o ścianę. Gdy Błądzący podszedł bliżej rozróżnił ciemny płaszcz i wysoki kapelusz. Dopiero po chwili zdołał dostrzec zarośniętą brodą twarz człowieka około czterdziestki.
- Jak powszechnie wiadomo jest kilka dróg - przemówił mężczyzna niskim, zachrypniętym głosem, a Pawłowi dreszcz przebiegł po karku.
- Siła, dominacja, sława, a także -tu mimowolnie zmarszczył się - łagodność, pokora, spokój. Zrozumiałe, że jak długo by nie wymieniać, wszystkie można podzielić na wiodące w dwie, różne, strony. Ja oferują natychmiastowe spełnienie, wzlot ponad przeciętność, wyróżnienie spośród wszystkich tu niegodnych, przecież, Twojej obecności!
Błądzący wpatrywał się jak zahipnotyzowany w usta przemawiającego.
- Weź to...
Pokazał Pawłowi małą, przezroczystą, plastikową torebkę wypełnioną różowym proszkiem. Paweł wyciągnął dłoń, a nieznajomy wysypał na nią substancję z torebki. Chwycił od spodu dłoń Pawła i pomógł mu trafić nią do ust.
Pieczenie w ustach , potem w przełyku i całym ciele. Świat zawirował. Zobaczył przed sobą kamienną podłogę. Wstał i rzucił się do wyjścia nie wiedząc co nim kieruje. Wpadł w tańczący tłum. Potem widział przez mgłę jak bezproblemowo przebija się przez tłum skutecznie kalecząc ludzi. Żadna masa nie mogła go teraz powstrzymać. Czuł siłę, jak nigdy przedtem. Wyskoczył dziko na ulicę. Biegł co sił w strugach deszczu. Podążał brzegiem rzeki koło zamku, gdy para ogolonych na łyso, miejscowych zbirów zagrodziła mu drogę. Mieli noże.
- Gdzie się tak śpieszysz? - zapytali drwiąco.
Byli za wolni. Ich noże już leżały na ziemi, a błyskawiczny cios pozbawił przytomności stojącego po lewej oprycha w chwili, gdy nieopodal uderzył piorun. Drugi napastnik wymierzył cios w twarz Pawła. Za wolno. Paweł kucnął, unikając trafienia, i uniósł z ziemi dwa długie ostrza. Wstał i wbił je głęboko miedzy żebra napastnika, który legł bezwładnie na plecy. Paweł siedział na jego klatce piersiowej. Na ułamek sekundy odzyskał nad sobą kontrolę. Na ułamek sekundy, w którym zrozumiał, że ktoś niespodziewanie uczynił go panem losu napastnika. Sam pragnął tej odpowiedzialności, a teraz wahał się... jakże się wahał! Przez chwilę widział przerażonego człowieka drżącego ze strachu i z bólu. Ta wizja szybko minęła, teraz widział bezmyślnego bandytę, istotę niższą, niegodną, a zwłaszcza zagrożenie. Dość strachu, całe życie! Tylko lęk! Wybrał. Zatopił ostrze w gardle napastnika i patrzył jak gaśnie życie w oczach człowieka. Przewrócił się na plecy i głośno zapłakał. Zobaczył nad sobą ciemną postać w wysokim kapeluszu. Odzyskał w pełni świadomość. Nagle poczuł na barkach wielki ciężar odpowiedzialności. Patrzył w obojętne oczy tajemniczego mężczyzny.
- Dokonałeś wyboru - dobiegł go znajomy niski, zachrypnięty głos - wybrałeś śmierć...
Paweł spojrzał na swoją martwą ofiarę i zrozumiał, że przegrał. Przegrał już tam, w ogródku piwnym, potem miał szansę, lecz był za słaby. Przegrał, gdyż nie będzie w stanie dalej żyć w poczuciu winy.
- Śmierć dla niego i dla siebie samego - dokończył tajemniczy człowiek, a Paweł powoli przeciągnął ostrze noża po swojej szyi. Słyszał w oddali westchnienie "kto was zrozumie?", a potem zapadła noc.


To już nie będzie jutra, nie będzie kolejnego dnia? Nie zaznam miłości, nie będę miał dzieci? Nie zobaczę rodziców, brata? Jakże się myliłem sądząc, że wiem co człowiek myśli czasie śmierci. To świat się dla mnie kończy? Inni będą żyli, a ja?! Chciałem czegoś dokonać, coś pozostawić! Jak cudownie i pięknie jest żyć! - teraz to rozumiem... Jak pięknie jest żyć!


Mówiono o nim w całym mieście, lecz on był już daleko poza zasięgiem ziemskich spraw. Niektórzy z gapiów patrzyli zszokowani na leżącego we krwi ciała. Dreszcz przebiegał niejednemu po karku, a z ogromnej plątaniny szeptów wyróżniała się jedna, jakże banalna, w kółko powtarzana fraza:
Dobrze jest żyć!


Migające światła miast - odbicie gwiazd w czarnym oceanie nocy z zewsząd wypełniającym horyzont, po najdalsze brzegi. Myśl błądzi wśród tych świateł. Nie sposób ogarnąć niepojętej radości i siły wypływającej z podniebnego lotu. Teraz rozświetlony, wszechobecny i niewypowiedzianie piękny obraz wyłania się z przestworzy. Jasność ogarnia i rozwesela myśl, która nagle wszystko rozumie, pojmuje największą tajemnice. Wie już także, iż czas dobiegł końca. Wszystko blednie i gaśnie, a myśl w bezgłośnym krzyku upada w mrok rozdzierając czarne zasłony otchłani. Płomień szarpie i pali zakrwawioną duszę rozdzieraną batem i ognistym mieczem. Skrzydła Nocy pochłaniają światło życia miażdżone śmierci czarną kurtyną, kończącą sztukę. Upada, by nigdy nie powstać. W śmiertelnym tańcu ogni dociera do dna bezdennej przepaści. Bez przebaczenia. Umarły na wieki.

...

I tak błądzę myślami w ciemnych przestrzeniach. W ciemności się błąkam, w świetle płomienia Na granicy ciepła i chłodu, istnienia i próżni. Cierpię wiecznie niespełnienia męki. Miłości braku, niemocy, słabości. Nieznośne, nieme krzyki z mego wnętrza. Nikt nie odpowiada. Mogę przemierzać niezmierzone terytoria. Lecz nikogo nie znajdę... Choć wszechświat wraz z ogniem należą do mnie
nie mam nic, prócz wiecznego krzyża samotności. Mimo że panuje nad płomieniem ciepła nie zaznam. Tylko mrok.... I mała iskra. Tego co kiedyś czułem. Tego co było. Choć to już jedynie ulotne wspomnienie. Jakieś obrazy piękna, miłości, która kiedyś była w moim sercu. Lecz nie pamiętam. Choć staram się sobie przypomnieć - pustka... Wszystko bym , żeby wspomnienia wróciły. Lecz nic nie mam... Za ciężki ten krzyż dla mnie. Czas, czas, czas... ciągnie się bezlitośnie. A ja wciąż trwam w próżni. Nie płaczę - nie mam siły. Nie potrafię już marzyć. Chciałbym, aby to się skończyło. Lecz tu nie mam końca, tu nie ma kresu. Chciałbym... umrzeć... lecz ja już umarłem.
I tak błądzę.
Bez końca...


Sierpień 2003



Autor: Narmo

 

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky