"BARBARZYŃCA"
Prolog
4,5-letnia dziewczynka wślizgnęła się do pokoju. Podeszła do stołu.
Pochyliła się nad szkatułą, otworzyła ją i przyjrzała się zawartości.
Były tam dziwne rzeczy; strzęp ubrania, kawałek pergaminu, uschnięty
liść i cudownej urody pierścień. Był srebrno złoty, wyryte były na
nim przedziwne znaki, jakby runy, i miał oczko; bursztynowo- złocisto-
czerwono- fioletowawe. Barwy jakby mieniły się, mieszały i przemieszczały
w kamyku, tworząc niekiedy dziwne odcienie, jednak ogólnie kolor był
złoto- bursztynowy, z czerwonawym odblaskiem. Dziewczynka podniosła
pierścień, wpatrując się weń zachwyconym wzrokiem, i założyła na palec.
Usłyszała głosy zza drzwi, a wiedziała, iż matka surowo by ją ukarała
za dotykanie szkatuły. Z żalem wyobraziła sobie cudowny świat z magią,
smokami i szczęściem... gdzie i ona mogłaby go zaznać. Pomyślała,
jak to dobrze by było się w takim świecie znaleźć... Popatrzyła na
pierścień, który nagle przyciągnął jej wzrok. Zdał się lśnić i kolory
w nim zawirowały ogniście. Zdawało się, że wciągają ją, czuła, jak
wzywają ją niesłyszalnym krzykiem. Sama chciała krzyczeć, ale nie
mogła. Przerażona, z oczami i ustami szeroko rozwartymi wpatrywała
się w klejnot... Świat zawirował wokół niej, barwy się przemieszały...
I nagle...
Oślepiający błysk...
Krzyk...
***
Leżała na wielkiej łące, pełnej kolorowych kwiatów o nieznanych jej
formach i dziwnych barwach, po lewej jej zaś stronie zieleniał las.
Liście miały kolor zielony, ale w najróżniejszych odcieniach; to ciemny,
prawie czarny, to seledynowy, to wpadający nawet w żółć, wszystkie
jednak miały dziwne i fantazyjne wycięcia. Wokół wesoło ćwierkały
ptaki, obok przeleciał kolorowy motyl. Poczuła gorące słońce na karku,
a wszystko trwało kilka sekund. Po nich nagle wszystko się zmieniło;
drzewa się mieniły kolorami, również spotykanymi i niespotykanymi
na liściach, a więc były i czerwienie, żółcie i brązy, ale i fiolety,
błękity oraz granaty. Trawa wokół zżółkła, poczuła chłód i uderzenie
wiatru. I to trwało kilka sekund, po czym ściął ją lodowaty podmuch.
Wokół leżał śnieg, drzewa były odarte z liści, i tylko wiatr huczał.
Sceneria znów zawirowała, ukazując świeżą, młodą trawę, pąki na drzewach
i radosne poruszenie w gałęziach oraz u stóp drzew. Ostatnie zawirowanie-
i wokół znów był taki pejzaż, jak z początku.
Z trudem próbowała się obrócić. Kątem oka zauważyła, że po prawej
od niej stoi kamienna chata, okolona zabudowaniami gospodarczymi,
oraz drzewami, grządkami i sadem. Dalej za domkiem były pola uprawne,
żółcące się już w promieniach słońca. Od strony chaty szedł jakiś
człowiek. Wysoki, barczysty mężczyzna, w lekkiej kolczudze, z twarzą
opaloną i rysie twarzy, zdradzającym zaciętość, wytrwałość, pracowitość
i uczuciowość. Spostrzegła, że ma u pasa długi sztylet-choć nie wiedziała,
skąd taki "staroświecki" strój-, ale, choć pełna obawy,
nie miała siły, by się choć odczołgać. Mężczyzna spostrzegł ją, zaczął
biec. Ona jednak zemdlała-już nie poczuła, jak pochyla się nad nią
i ją niesie.
*
Rozdział 1
Spokojne czasy
- Nie, bardziej w lewo! Atakuj osłonięte ramię! Dobrze, pchnięcie...
Świetnie! Szybko się uczysz!
-Dziękuję, tato. To tylko wtedy, kiedy ty mnie uczysz!
- Nie dziękuj, tylko chodź. Matka przygotowała pieczeń.
-Pieczeń! Czy mamy jakieś święto?
-Ależ nie, ostatnio tak dobrze się nam wiedzie, że postanowiliśmy
to uczcić. No chodź, czas zapalić pochodnie i świece.
- A Ninertte, Co'ona i Kalwarin?
-Kalwarin poszedł do miasta po nową blachę na tarczę i wyrównać parę
rachunków, Ninertte odwiedza przyjaciółkę a Co'ona robi zakupy. Powinni
zaraz tu być.
-Dobrze, ojcze, poczekam na nich, dobrze? Powiedz matce, że zaraz
nakryję, tylko zaraz przyjdę...
- Dobrze, dziś zasłużyłaś na sekundę odpoczynku, ja nakryję.
- Dziękuje, przepraszam, tato...
Ojciec odchodzi, młoda dziewczyna zostaje. Opiera nogę o pieniek,
leżący niedaleko chaty. Odziana jest w długą, rozciętą za kolanem
suknię, długie rękawy kryją się pod naramiennikami i rękawicami bez
palców. Ma na sobie metalowy napierśnik w kształcie bikini, tłoczony
we wzory, metalowe nagolenniki i cienką, miedziano- złotą opaskę na
włosach. W blasku zachodzącego słońca skrzą się małe złote kółka w
uszach, ognik gra w oczach dziewczyny, a ogniem rozjarza się miecz
trzymany przez nią w luźno spuszczonej lewej ręce. Patrzy zamyślona,
w pół uśmiechnięta, na daleki zachód słońca. Ojciec patrzy na nią
z okna, ona jednak nie spostrzega go, zatopiona w myślach. I ojciec
o czymś rozmyśla, o troskach, bo gruba zmarszczka przecina jego zatroskane
czoło. "O czym ona tak rozmyśla? Na pół smutna, w pół uśmiechnięta...
Może myśli o tym młodym Vallarsie? Ach, dzisiejszy wieczór tak mi
przypomina ten sprzed 14 i pół laty... I ten sprzed 15 i pół. One
dwie są tak do siebie podobne. Gdy pierwsza od roku już z nami żyła,
a ja znalazłem drugą, pomyślałem o ich prawdopodobnym pokrewieństwie.
Adellie wygląda na starszą, zachowuje się jak zupełnie dojrzała kobieta,
a nie osiemnastoipół letnia dziewczyna. Nawet niewiele inna jest Co'ona,
miła, uczynna, pracowita, tym się różnią, że Co'ona jest cicha i niepozorna,
czego nie można powiedzieć o Adellie. A Ninertte... No cóż, jej tylko
przyjaciółki i chłopcy w głowie; nie uczy się obrony, choć włada sztyletem
i lepiej ode mnie. Dobrze, że chociaż jest wykształcona... Psychicznie
jest jakby młodsza od Adellie, choć fizycznie jest o rok starsza.
Chyba niedługo trzeba im obu będzie powiedzieć, że nie jesteśmy ich
prawdziwymi rodzicami..." Wzdycha. Nagle ciszę przerywa śmiech
oddalonych postaci. Adellie, wyrwana z zadumy, odwraca się gwałtownie,
uśmiecha się i zbiega ze wzgórza. "Adellie potrafi być i poważna,
a i w odpowiednim momencie się śmiać. Ale czy jest szczęśliwa? Czy
będą obie szczęśliwe?", myśli ojciec, patrząc, jak objęta z bratem
i siostrą Adellie śmieje się i żartuje. Zatroskany wzdycha, gdy Ninertte
zarzuca na dekolt siostry piękną apaszkę, którą kupiła, rzuca zaniepokojone
spojrzenie, kiedy rodzeństwo się całuje i wypytuje brata, z którym
nawet Ninertte się dopiero co spotkała. Ojciec szybko się cofa w głąb
izby i pomaga żonie nakrywać. Młodzi roześmiani dochodzą do podwórza
i myją ręce w zimnej wodzie ze studni, wreszcie wchodzą, całują rodziców
i wszyscy razem zasiadają do wieczerzy. W rozświetlonym ogniem, ciepłym,
przyjaznym domu rozbrzmiewa śmiech, pogawędka, dyskusje. Widać, że
tu się żyje.
Autor: Adellie
e-mail: adellie_arwen@op.pl
|