FELIETON
Szczerze mówiąc nie wiem, ile
książek czyta w roku statystyczny Polak. Jedną, dwie... chyba nie
więcej. Raczej nie sprawdzę, bo po pierwsze siedzę teraz w domu,
jest już późno i nie mam możliwości zajrzenia do jakiegoś
rocznika statystycznego, a po drugie jutro zapewne nie będzie mi się
chciało śmigać do biblioteki wyłącznie w tym celu. No i nie
mam zamiaru się straszyć.
Rzecz jasna, temat tragicznej
sytuacji polskiego czytelnictwa to nie coś, co wzięło się
znikąd. Trąbi się o tym i truje w mediach od lat. Mimo tego
nietrudno odnieść wrażenie, że i tak jest coraz gorzej. Jednym
z oczywistych powodów takiego stanu rzeczy jest kiepska kondycja
finansowa naszego społeczeństwa. Innymi słowy - na książki,
swoje przecież kosztujące, po prostu nas nie stać. Nałożenie
swojego czasu 7% VAT-u na prasę i książki sytuacji tym bardziej
nie poprawiło, a, dodatkowo, na dzień dzisiejszy (12-ty stycznia)
słyszałem jeszcze jakieś nieśmiałe przebąkiwania o tym, iż
podatek może być jeszcze podniesiony. Mniut, jak mawiał pewien
słynny miś, którego szczęście, że dzieci znają jeśli nie z książki, to chociaż z telewizji.
Ostatnio jednakowoż, gdy
odwiedziłem okoliczną księgarnię, wybitnie wprost poruszyła
mnie pewna sytuacja, która miała w niej miejsce. Stałem sobie
wtedy jak zwykle przed działem fantastyki (szumne to określenie owo
"dział", zważywszy na to, iż odnosi się do kilku półek jedna
nad drugą o szerokości około metra) i przyglądałem się
poszczególnym pozycjom. Przy sąsiednim stanowisku stała sobie
kobieta lat około trzydziestu, a tuż obok niej miluchny chłopczyk,
w porywach sześcioletni. Ten właśnie chłopczyk z wielkim
zainteresowaniem przyglądał się jakiejś kolorowej i dużej
książeczce, z fascynacją oglądając obrazki. Co jakiś czas
matka, wraz z jakąś jeszcze kobietą, zamieniała kilka słów
na temat urodzin małego bąbla. Po niedługiej chwili dziecko
zwróciło się do matki, że chce tę książkę. Jakież
było moje zdziwienie, kiedy matka zaczęła kręcić nosem.
"Książkę? A nie wolisz jakąś zabawkę?" -
powiedziała. Dziecko zaprzeczyło rozentuzjazmowane, opowiadając,
jaka książka jest ładna. Matka wtedy dalej swoje: "Ale
przeczytasz raz, góra dwa, i odłożysz. A nie chcesz tego
samochodu, co go oglądaliśmy?". Chłopiec zapierał się,
że woli książkę. W końcu matka ugięła się, kupiła mu ją
i oboje wyszli z księgarni. Ja opuściłem
ją niedługo po nich.
Po drodze do domu rozmyślałem
nad całą tą sytuacją. I, nie przymierzając, strzelała mnie
cholera. Z pewnością bowiem scenka w księgarni, której byłem
świadkiem, nie była taką pierwszą i ostatnią w naszym kraju. W
związku z tym naszły mnie wnioski raczej ponure. Nie ma co się
dziwić, że Polacy nie czytają książek. Zaskoczenie, że
młode pokolenie woli komputery i telewizję od książek, także
jest nie na miejscu. Jakim bowiem cudem dzieci mają skłaniać się
ku książkom, kiedy zniechęcają je do tego ich właśni
rodzice? Kto ma zachęcać najmłodszych do czytania, skoro ci, z
których biorą przykład, są temu w zasadzie przeciwni?
Sytuacja jest więc co najmniej
smutna. Z jednej strony wysokie ceny książek na pewno
zniechęcają do czytelnictwa, tego nie ma co ukrywać, z drugiej
jednak Polacy po prostu nie mają nawyku czytania (prócz głupawych
w większości pisemek, oczywiście). Tekst ten jest może nieco
nietrafiony, bo Ciebie, drogi Czytelniku, problem, jak sądzę, w
zasadzie nie dotyczy. Może jednak kiedyś, gdy Twoje dziecko
pociągnie cię za rękaw w księgarni pokazując jakąś
książkę, przypomnisz sobie ten tekst i nie odmówisz mu takiego
właśnie prezentu...
Autor: Equinoxe email:
equinoxe@vgry.net
|