ŻYWIOŁY

"Na Granicy (III)", cz. V

 

Sol patrzyła na Jona otwartymi na oścież oczyma. Brat nie mógł wymówić słowa. Potężny huk wodospadu zagłuszył nawet odgłos plusku wpadającego do wody Łowczego. Wuj nie miał szans przeżyć spadku z takiej wysokości.
Wuj?
-Czy on był... - Jon nie mógł wykrztusić pytania do końca.
-Tak, to był nasz rodzony ojciec... - Solenn nie chciała nawet płakać. Podniosła się i zbliżyła do brata.
-Zabiłeś go. Zabiłeś go! ZABIŁEŚ!!!
Uderzyła go z całej siły w twarz. Jon zatoczył się i przewrócił na skarpie. Płakał jak dziecko i krzyczał głośniej, niż ona. Wściekły, poderwał się i skoczył do siostry. Uchyliła się i skuliła, przerażona jego nagłym atakiem. Ogień, który nagle zapłonął mu w dłoniach, zdążył zgasnąć, zanim dotknął jej pleców. Objął siostrę w pół i zapłakał rzewniej, niż maleńkie dziecko. Nigdy mu się to nie zdarzało. Nie ostatnio. Ale ta chwila była wyjątkowa. Zła w swej naturze, okropna i przerażająca. I, co najgorsze, prawdziwa.


Wilk stanął na skraju przepaści, zwieszając się nad szeroką półką skalną. Zza niego wyłonił się kolejny... i następny. W pierwszym momencie Solenn nie zwróciła na nie uwagi, zbyt pochłonięta emocjami. Ale chwilę później jej urywany okrzyk oznajmił Jonowi, że są w niebezpieczeństwie. Brat podniósł głowę i spojrzał w oczy bestii. Chwilę później płomień sunął w kierunku wilczej watahy, zaznaczając swój ślad czarą smugą dymu. Wilki rozproszyły się i zawyły z bólu, gdy poczuły ogień liżący ich zmierzwione futra. Wkrótce jednak wataha musiała wrócić, a Jonnel poczuł, że brakuje mu siły, by odpędzić bestie.
-Sol... Uciekamy.
-Nie. Zostanę tutaj i poczekam, aż to wszystko się skończy.
Upadła na kolana i zasłoniła oczy rękoma.
-Sol... nie możesz się teraz poddawać. Jest jakieś przeznaczenie, które na nas czeka.
-Nic o nim nie wiesz. - warknęła.
Wstała i spojrzała w oczy schodzącemu powoli po skarpie wilkowi. Kolejna bestia, pochylona i czujna, wpatrywała się w nią uważnie, opuszczając się wąskim przejściem z lewej strony. Byli otaczani.
-Jon. Po prawej stronie jest droga ucieczki. - powiedziała nagle olśniona.
-Zachciało ci się żyć, siostro? - zapytał z niespodziewaną goryczą.
-A tobie nie? - odwróciła się powoli. -Stało się. Ale masz rację - jest jakieś przeznaczenie, które na nas czeka. Chodźmy!
Ruszyła biegiem w prawą stronę, a Jon pospieszył za nią. Wilk schodzący ze skarpy zastąpił jej drogę jednym susem, po czym skoczył, powalił ją na plecy i ugryzł w bark, choć broniła się rękoma. Jonnel uderzył bestię rozognionym mieczem i, wściekły, zatoczył wokół siebie płomienistym kręgiem.
-Nie dotykać jej! - wrzasnął.
Wilki stłoczyły się i zaczęły powarkiwać na niego, próbując zbliżyć się choć na krok. Jon odstraszał je ogniem, ale bały się go mniej... może dlatego, że czuły jego strach. Może rozumiały, że nie ma już sił, by stawić im czoła?
Solenn z jękiem bólu podniosła się na nogi.
-Sol... nic ci się...
Wilk skoczył i nabił się na miecz Jonnela, który nie stracił jeszcze refleksu. Z ramienia jego siostry płynęła struga jasnej krwi. Sol popatrzyła z przerażeniem w oczy brata.
-Biegnij! Uciekaj! - wołał.
Odwróciła się i zaczęła zmierzać w stronę stromego zejścia z półki. Tuż przed nią znajdowała się ścieżka, którą weszli pod górę. Solenn skoczyła ze sporego głazu i znalazła się na drodze. Postanowiła biec z powrotem na dół, bo przecież wilki przyszły z góry... Wiedziała jednak, że Korino i jego ludzie pozostali tam, być może oczekując pomocy...


Jonnel pobiegł za nią, odwracając się co rusz i popatrując na zgłodniałe bestie. Dlaczego teraz, kiedy to wszystko się zdarzyło, nie potrafił obronić swojej siostry? Odebrał jej najwierniejszego opiekuna, który nigdy jej przecież nie zostawił, a sam nie umiał go zastąpić. Poza tym, według tego, co mu powiedziała, zamordował własnego ojca... Wściekły, odwrócił się w kierunku watahy. Wilki przystanęły i spojrzały na niego z nienawiścią.
-Kiedy skończycie za nami chodzić?! Nie dajecie nam spokoju nawet tutaj, na granicy świata!
-To nie jest granica świata, panie. Korino to wie...
-Korino! - wrzasnął Jon, widząc obszarpanego i okrwawionego wojownika schodzącego w dół zbocza, prosto w wilczą watahę.
-Zabili nam wszystkich ludzi... broniłem się, aż ich wyciąłem, panie... Ale jestem ranny...
Korino zwalił się na ziemię. Wilki przyskoczyły do niego, czując świeżą krew. W tym momencie zbój nagle powstał, zamachując się wielkim toporem i raniąc bestie wokół siebie. Olbrzymi wilk zdołał ucapić go za nogę. Korino nie wyglądał, jakby odczuwał ból. W jego oczach zapłonęła wściekłość. Schwycił wilka w pół i cisnął na dół w kaskadę wodospadu. Jonnel poszczuł bestie ogniem. W wilkach coś się przełamało. Jeden po drugim wpadały na siebie, skomlały i uciekały z przestrachem pod górę. Może przeraził je popis siły zbója? Korino upadł znów na ziemię i podtrzymał się na toporze. Jonnel przyskoczył do niego.
-Wrócą... - wysapał wielkolud.
-Jesteś bohaterem. Zasłużyłeś na godniejszą śmierć.
-Zabili biednego Aldby'ego... Manzy... On był taki młody...
Jonowi po policzkach popłynęły łzy. Ten drab, który od pewnego momentu swojego życia tylko rabował, mordował i gwałcił, teraz myślał jedynie o swoich zabitych towarzyszach.
-Odnajdą spokój... tak jak ty. - pocieszał go chłopak.
Złożył jego głowę na kolanie i pocałował zbójcę w czoło. Odsunął palcami jego sklejone od krwi, proste włosy.
Na górze, ponad drogą, rozległo się wycie z kilkunastu gardeł. Jon wstał, przysypał trupa Korino kamieniami, wytarł oczy, spojrzał w kierunku wodospadu, odwrócił się do czekającej w cieniu drzewa Solenn i zbiegł na dół.


Szli dalej bardzo szybkim krokiem, ale wkrótce Sol zaczęło się robić słabo. Słońce przypiekało mocno, dzień był duszny i upalny, a droga przed nimi trudna... Męczyli się myślą, że są ścigani, i że w każdej chwili wataha może dopaść ich na drodze. Solenn mocno krwawiła, a Jonnel wiedział, że wilki pójdą za zapachem krwi na drugi kraniec świata... jeśli taki istniał.
-Sol... musimy zboczyć w lewo i znaleźć rzekę w kniei.
Skinęła głową w odpowiedzi.
-Wytrzymaj jeszcze trochę.
Jonnel odnalazł prześwit w lesie po lewej stronie. Zanurzywszy się w cieniu zwisających ciężko gałęzi szedł kilka kroków dalej, zatrzymał się i nasłuchiwał.
-Spróbuj odszukać dźwięk strumienia... rzeki... czegokolwiek.
Solenn przypomniała sobie wodę - jej słodki smak i zapach, miękki dotyk strugi i lodowate, orzeźwiające uczucie, kiedy ciepłe ciało zanurzało się w tafli.
-T-tam... - wskazała palcem w głąb lasu. -Rzeka jest tam.
Jonnel usłyszał wilki na drodze. Przebiegły w dół obok ich śladów, zatrzymały się, wróciły i zaczęły węszyć. Szybko, ale jak najciszej wycofał się z miejsca, w którym stali, unosząc Solenn jak najwyżej, by jej stopy nie dotykały podłoża. Niestety jego siostra wydała jęk bólu. Wilki odwróciły łby i zaczęły wbiegać w las, powarkując i szczerząc kły. Jonnel ruszył pędem w kierunku rzeki, którą wkrótce zdołał usłyszeć.


Kiedy dotarli do rzeki, Solenn rzuciła się w jej nurt i, po chwili, wystawiła głowę nad fale, zaczerpując tchu. Jonnel przypadł do przybrzeżnych kamieni, wpatrując się z nienawiścią w ślepia wilków. Były tuż za nim...
-Chodźcie... - wyszeptał.
Szły. Zbliżały się, śliniąc paskudnie, warcząc i machając z zadowoleniem ogonami... jakby od dawna marzyły o tym, bo go dorwać i rozszarpać.
Kiedy odwrócił się w kierunku Solenn, nie zobaczył jej wśród fal. Zniknęła! Najnormalniej w świecie, nigdzie jej nie było! Przebiegł strugę i szukał jej w zaroślach po drugiej stronie. Ale nie znalazł ani śladu! Zniknęła! Rozpłynęła się w powietrzu, albo... w wodzie.
Pierwszy wilk przeskoczył nad rzeką. Drugi był tuż za nim. Jonnel naliczył w lesie jakieś dwadzieścia osobników. Zewsząd zbiegało się więcej...


Solenn czuła, jak miękkie wilcze łapy muskają ją po brzuchu. Była w wodzie, skryta pod falami rzeki, ale w jakiś sposób czuła się jej częścią - częścią płynącej wody. Stała się rzeką - zamieniła się w nią w obliczu przerażenia i grozy. Ocalił ją żywioł, któremu była zaprzysiężona. Czuła też, że jej rana goiła się pod kojącymi dotykami zimnej wody. Była spokojna i pewna, że nic jej się już nie może stać. Nie myślała o żadnych zmartwieniach i bólu, jakiego doświadczyła. Rzeka powoli zabierała jej myśli gdzieś daleko - ku odległym brzegom i... morzu.
Nagle zobaczyła, że fale obmywają zasolony brzeg, a ona siedzi przed nimi sama i... płacze. Gdzie jej matka? Gdzie towarzyszka tych snów? Nad czym wylewać łzy?
Rzeka wpada do morza. To wiedziała na pewno. Ale zobaczyła coś, co wytrąciło ją z równowagi - sprawiło, że zachłysnęła się płynącą wodą i w jakiś sposób odłączyła duszą od duszy rzeki. Rana znów zaczęła jej doskwierać, powrócił tępy ból głowy od zbyt długiego trzymania w ustach powietrza. Kiedy podniosła głowę i zaczerpnęła tchu, w jej myśli wciąż pojawiał się obraz tego, co tak ją przeraziło. Rzeka wpada do morza, tak... Wszędzie, ale nie na granicy świata. Tutaj była pustka, i tą właśnie pustkę ujrzała.


Jonnel biegł lasem, wołając swoją siostrę.
-Sol! Sól! Solenn! Siostrzyczko!
Wilki były coraz bliżej. Już tylko dwa kroki, jeden krok, i...
Pierwsza bestia dopadła go przy rozległym wąwozie. Upadł na brzuch, przygnieciony potężnym cielskiem wilka. Płomienie polizały pysk bestii. Jonnel ciął wilka mieczem i skopał go z impetem na dno. Następne zawahały się przed atakiem. To wystarczyło, by dodać mu pewności. Zamachnął się mieczem i smagnął pobliskie gałęzie. Czubek ostrza przeszedł tuż przed nosami wilków. Jedna z bestii rzuciła się do przodu, próbując ugryźć jego rękę. Miecz wbił się miękko w czaszkę i przebił głowę na wylot.
-Przydała się twoja nauka, wuju...
Kolejny wilk skoczył do ataku, głodny krwi przerażonego młodzieńca. Ale Jonnel wcale się nie bał. Znał swoje możliwości i wiedział, że może wykrzesać z siebie znacznie więcej... Wiedział, że nie podda się bez walki... czuł, że zabierze kilka bestii ze sobą.
I zaraz pomyślał o Sol.
Odwrócił głowę i zaczął ją nawoływać, a wtedy jeden z wilków przygniótł go łapami do drzewa. Jonnel wbił mu miecz w brzuch i odtrącił cielsko. Kolejny nabił się prosto na ostrze, gdy Jon obracał broń. Zanim wyrwał miecz, następny wilk zdążył ugryźć go w rękę i wyszarpnąć kawałek mięsa. Jonnel ryknął z bólu i wściekłości.
-Ojcze! Wybacz mi! Sol!
Uderzył wilka zapaloną dłonią. Wokoło już buchał ogień. Drugie drzewo zapaliło się od pierwszego, które płonęło wcześniej. Jonnel wiedział, że wkrótce ogień przykryje cały las. Wiedział też, że ten ogień go pogrzebie.
Wilki odskoczyły z przestrachem, rozumiejąc wreszcie, że czeka je śmierć. Jon odkopał skomlące ścierwo i wrzasnął najgłośniej, jak mógł, buchając wokoło ogniami.
-Śmierć! Śmierć dla was i dla mnie! Chodźcie! Spłońcie!
Wkrótce jego ubranie zaczął lizać ogień, który sam rozpalił. Potem zaczęło go boleć, oczy zaszły mu łzami... powoli tracił siły. Kiedy wilki rozpierzchły się we wszystkie strony, podkulając płonące ogony i liżąc pokryte ogniem futra, Jonnel upadł na kolana i na twarz. Nie miał sił się podnieść. Płonął od własnych ogni i nie było mocy, która mogłaby go uratować.


Sol widziała płomienie. Odstraszały ją i przeganiały, ale szła w ich kierunku, bo to była jej jedyna szansa na odnalezienie brata. Mokra i zmęczona, czuła z początku przyjemne ciepło idące od płonących gałęzi. Ale wkrótce zobaczyła, że las zapala się w błyskawicznym tempie.
-Jon! Jonnel!
Drzewo z lewej strony spadło z łoskotem, wywołując setki iskier. Huk, jaki temu towarzyszył, przeraził ją.
-JON!!! - darła sobie gardło, na próżno wyszukując czegoś między płomieniami.
-Och... Zostawiłam go... - zaczęła szlochać, ocierając dłonią piekące od dymu i smutku oczy. -Dlaczego... dlaczego wszystko musiało się tak skończyć...
Zobaczyła wśród drzew cień przeszłości - stojące pale, a na nich nabite, nagie kobiety... Krew na palach... i ogień, który lizał im stopy... One nawet nie krzyczały! Nie miały sił. Tylko jedna, która spojrzała na Łowczego, gdy opuszczali klasztor, odezwała się...
-Przeklęty. - powiedziała. -Zginiecie w mocy żywiołu, tak samo, jak my umieramy... Przeklęty.
Potem zaczęła się śmiać, ale nie trwało to długo. Kiedy płomień chwycił ją za nogi, spalił jej uda i łono, a później, gdy poszedł w górę po plątaninie włosów, wrzasnęła z przerażenia i z bólu...
Umarły wszystkie, krzycząc, kiedy uciekało z nich życie.
Solenn obudziła się z dziwnej wizji, kiedy usłyszała potężny huk gdzieś po prawej stronie. Waliło się kolejne drzewo!
Chciała uciec, przebiegając kilka kroków w tył, ale jakaś gałąź zahaczyła ją o plecy i przewróciła na twarz. Płakała, nie mogąc się podnieść. Miała przygniecione nogi... Czuła w powietrzu zapach gotowanej wody, i... własnej krwi. Do ust napłynęły jej słone łzy. Zdjęła z siebie ciężką gałąź, przypalając dłoń. Odskoczyła, zahaczając o ostry kamień. Buty i spodnie zaczęły się już palić. Palcami dogaszała płomienie, krzycząc z bólu. Przerażona tym, że ogień dosięga ją z wszystkich stron, jak nachalne ręce próbujące dostać się do jej ciała, biegła na oślep w kierunku rzeki i skraju lasu.


Kiedy wpadła do wody, pierwszą rzeczą, jaką odczuła, był orzeźwiający chłód. Później jednak przyszedł piekący ból z licznych ran. Nie utrzymała się na płyciźnie. Silne szarpnięcie prądu porwało ją z nurtem rzeki. Przepłynęła pod płonącym pniem, który przewalił się na drugą stronę. Próbowała unieść głowę i zaczerpnąć tchu, ale prąd był tak silny, że nie starczyło jej sił. Powoli odpływała w zapomnienie, czując ból rozsadzający jej głowę i wściekłe szarpnięcia rzeki. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, było ciemne, kamieniste dno i wielki głaz, na którym zatrzymało się jej bezwładne ciało.

 

Dla Sol, z nadzieją


-22 Kwiatcień, 379 rok N.E.

 

 

Autor: Jarlaxle

email: bregan@poczta.valkiria.net

 

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky