Władca Dyktafonów
Gdyby wojna o pierścień toczyła się w świecie polskiej polityki...
„Jeden, by łapówki żądać,
jeden by wszystkich ograbić,
jeden by ustawy plątać,
i Temidę zabić”
Dzień był wyjątkowo słoneczny. Jak dla Lewego Rojwina – zbyt
słoneczny. Leżał właśnie na tarasie willi swojego wujka i w
zamyśleniu wsłuchiwał się w odgłosy nerwowej krzątaniny, jaka zawsze
towarzyszy urodzinom pana domu. Tym bardziej sto jedenastym.
Naprzeciw niego stał mały stoliczek, na nim ogromna walizka. Lubił
na nią patrzeć. To jego pierwsze pieniądze, które zarobił dzięki...
omijaniu prawa. Wiedział doskonale w jaki sposób posiadł każdy
z banknotów jakie były tam zgromadzone. Dla poprawienia sobie humoru
postanowił oddać się wspomnieniom. Rozsunął zamek walizki i wyjął z
niej pierwszą paczkę banknotów.
- Oooo. Mój pierwszy milion – Lewy ze wzruszeniem wspominał chwile,
kiedy dzięki wrodzonym umiejętnościom wręczania dowodów wdzięczności
zdobył sporą część pomocy dla wrocławskich powodzian. Co z tego, że
mieszkał w Warszawie?
- Aaaa. Moje pierwszy uczciwe zyski z filmu – do dziś pamięta, jak
podarował dresiarzom kilka butelek wina. W zamian kwiat polskiej
młodzieży dostarczył mu gotowego do współpracy scenarzystę, który z
chęcią (i bejsbolem przy karku) oddał Lewemu prawa do filmu.
- Uuuu – i już miał zacząć rozmyślać nad „umową”, jaką zawarł kiedyś
z sierocińcem, kiedy doszedł go zapach taniego wina.
- Dziwne – pomyślał. Jego ochrona wiedziała, że kiedy rozmyśla nad
przeszłością, nie można mu przeszkadzać. Musiało stać się coś
niedobrego.
Tryb życia jaki prowadził od lat nauczył go ostrożności. Sięgnął po
schowaną pod torbą broń i tak przygotowany czekał. Kiedy drzwi się
otwarły, Lewy odetchnął z ulgą i opuścił bejsbola. Po ilości pasków
na ramionach drechów, którzy weszli na taras, rozpoznał, że są oni
ochroniarzami jego przyjaciela Lestka Moliera, zwanego Lestkiem
Szarym. I rzeczywiście, kiedy już cały security squad był na
miejscu, oczom Lewego ukazał się ich mocodawca. ¦redniego wzrostu
siwy mężczyzna, z kręgosłupem wyglądającym na krótszy o milimetr od
normalnego. Powoli zbliżył się do przyjaciela i wyciągnął do niego
rękę. Jednak nie była ona pusta. Trzymał w niej coś, co sprawiło, że
serce Lewego przestało na chwilę bić. Dyktafon.
- Co, co to jeeest? – wybełkotał Rojwin.
- To jest, przyjacielu, zapis twej rozmowy z Muchnikiem.
- Chyba sobie kpisz! – jego kij wysunął mu się z ręki i upadł na
podłogę.
- Bynajmniej. Gdybyś raczył odwiedzić nas na przyjęciu, wiedziałbyś,
że twój wuj zapisał ci go w spadku.
- On wyjeżdża?
- Ucieka do Burkina Faso. W kraju psy zaczynają deptać mu po
piętach.
- Czemu więc nie da im w łapę, jak zawsze?
- To już nie te psy co kiedyś. Nigdy nie wiadomo gdzie jest uczciwy
układ, a gdzie ich prowokacja.
- Też prawda. Ale skąd on do cholery miał ten zapis?
Przecież
dziennikarze z „Nazgula Zachodniego” zrobią wszystko żeby go
odnaleźć. W końcu Muchnik jest ich władcą.
- Tak, a co gorsza jak niesie wieść na poszukiwania wysłał ...
- Nie...
- Niestety, wszystko na to wskazuje, że Na-school-e znów wyruszyły na
łowy.
- Ale chyba bez najpotężniejszego?
- Niestety... Janina Mariusz Ro Kita znów stąpa po ziemi. I zrobi
wszystko, żeby świat poznał treść tej kasety.
- Zaraz ją zniszczę, daj bejsobola.
- Poczekaj, Lewy!!!
- E? – bejsbol zawisł centymetr nad kasetą.
- Myślisz, że nie próbowałem? To made in china. Niezniszczalne.
- Ale jak to?
- Tak to. Trzeba zwołać naradę. Weź trzech ludzi ze swojej ekipy i
ruszamy. Nie traćmy dnia. Musimy dotrzeć do willi na mazurach, do
River-ben, gdzie spotkają się wszyscy zamieszani w nasze działania.
Tam podejmiemy decyzję.
- Że niby CO?
- Nie trać czasu, bo nie masz go za wiele. Jesteś powiernikiem tej
kasety, więc jeśli wtopisz, to ty zginiesz z ręki któregoś z Nas-school-i.
- Idziesz ze mną, mam rozumieć?
- Niestety, obowiązki mi na to nie pozwalają... Ale spotkamy się w
połowie drogi, w mieście Bris.
- A konkretnie?
- Klub „Trzy paski na ramionach”
- Ech... Dlaczego zawsze mi się to przytrafia...
***
Kilka minut później Lewy był już przed drzwiami swojego gabinetu.
Kopniakiem otworzył drzwi, przez pokój przefrunęło kilka puszek po
piwie. Wszedł do środka. Objął wzrokiem pomieszczenie, szczególną
uwagę poświęcając skrzynkom z piwem stojącym wzdłuż jednej ze ścian.
- Nie mam na to czasu – zrezygnowany podszedł do drzwi pokoju
swojego asystenta. Zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę.
Pomieszczenie było bliźniaczo podobne do gabinetu Lewego. Zajmowane
było przez szefa ochrony - Siama, który właśnie spał z głową na
blacie biurka.
- JO ZIOMAL – Lewy krzyknął tak głośno, że Siam podskoczył.
- I czego się drzesz, drucie jeden. Kabacie ty.
- Nie produkuj do mnie kapuchy bo cie stara nie pozna. Pakuj jointy
i spadamy.
- Że niby co? Chyba ci już odwala od hery cieciu w mordę kopany.
Gdzie cie znowu nosi?
- Jak nie chcesz wrócić do Wronek, to się pakuj. Jest sprawa...
- ?
- Mam gorący towar – zapis mojej rozmowy....
- TEJ ROZMOWY?????? – Siam zbladł jak po podwyżce akcyzy na piwo.
- Na to wygląda.
- Więc nie traćmy czasu, gdzie uderzamy?
- Walimy do Bris, tam spotkamy się z Molierem... Oby tylko zdążył z
perla... parla... no z sejmu wrócić...
- Nigdy nic nie wiadomo... Ale samemu to trochę tak lewo...
załatwię obstawę.
***
Na stadionie dziesięciolecia panował tradycyjny gwar, Rosjanie
zachwalali swoje kałasznikowy i płyty do sydyromu. W pewnej chwili
rozległ się dzwonek komórki jednego z Rosjan.
- Zdrastwujtie... Oooo pan Siam.... Tak, cjeny kak zwykle... dwóch
tak? Ja njie znał szto pan tież menżczyzn... A? Do ochrony... A ja
uże miałem ... No tak właśnie... Da... Moi najliepsji cielowjeki...
da... da, da... Pupin i Menyl... tam gdzje zawsze...
***
Lestek Molier był już znużony trudami dni,a kiedy narzekając na ból w
kręgosłupie pojawił się pod drzwiami willi prezydenta – Aleksa
Kvasniewskija. Drzwi otworzył mu sam gospodarz. Jak zwykle z klasą.
Czysty, schludny dresik, skromna ilość pasków. I nawet nie
śmierdział browcem.
- Witaj Lestku, oczekiwałem twojego przybycia.
- Jouł, Jouł... Sprawa jest poważna...
- Tak też przewidywałem
- Chodzi o Rojwina, a konkretnie o kasetę...
- Więc jednak istnieje... tak...
- Wiesz dobrze co to oznacza dla nas wszystkich. Ona nie może dostać
się w niepowołane ręce... MUSI zostać zniszczona. Jeśli przechwycą
ją na-school-e... wolę nawet o tym nie myśleć. – Lestek wszedł za
gospodarzem do jego gabinetu.
- Więc uważasz, mój drogi Molierze, że kaseta powinna zostać
zniszczona, tak?
- Jak najbardziej. W redakcji „Na-school-a codziennego” dzieją się
dziwne rzeczy. A Dziewięciu znów krąży po świecie.
- Wiem o tym... oj wiem...
- Co to oznacza.?!? Chyba nie chcesz...
- Nie oprzesz się władzy Jedynej Kasety... Nie oprzesz się mojej
władzy... Ani władzy Muchnika... Stary świat chyli się ku upadkowi.
- NIEEEE, jak mogłeś, Aleks... Jak mogłeś... Ja do tego ręki nie
przyłożę. Ta kaseta może zbyt wiele zmienić.
- Więc wybrałeś drogę bólu – kiedy Lestek zmierzał w stronę wyjścia,
drzwi zamknęły się z hukiem, a w ręku Aleksa pojawiła się gazrurka
– to już twój koniec.
***
Przystanek autobusowy na rogatkach Warszawy nigdy jeszcze nie gościł
takiej elity.
- Sytuacja jest poważna – Lewy zaczął rozmowę. –
Straciłem kontakt z Lestkiem Szarym i pozostaje mi mieć nadzieję na spotkanie z nim w
klubie w Bris. Nasza taktyka jest prosta – jeździmy autobusami,
unikamy kanarów, na-school-i, punków i psów. Odwiedzamy monopolowe –
na burdele nie mamy czasu.
- To ja się tak nie bawię – westchnął Siam.
- Da... da, da – dopowiedział Pupin.
- MORDA PSY! – Lewy był wyraźnie wściekły. –
Pamiętajcie, że od tego
zależy los tego pieprzonego świata!!!
- Da...
- O rzesz w mordę... SZYBKO, DO ROWU!!!!!!
- A w łeb byś nie chciał, kabacie ty?
- DO ROWU – Lewy wskoczył w przydrożne krzaki ciągnąc za sobą
kolegów. W ostatniej chwili. Sportowy Rolls przejechał koło nich z
ogromną prędkością. Następnie zaczął hamować i na wstecznym
podjechał pod przystanek. To, co wyszło z auta, zaparło im dech w
piersiach... Wysoki mężczyzna z aparatem fotograficznym na szyi
rozglądał się powoli po przystanku. Dyktafon w kieszeni Lewego
zaczął wibrować...
- Na-school... to koniec – wyszeptał Rojwin.
TO BE CONTINUED
Autor:
Duch X
|