|

|

|

|

|

|

|
|
TRZY ŻYCZENIA
Kotlak westchnął ciężko. Można by rzec, że bardzo, bardzo ciężko. Oglądał właśnie zachodzące słońce, które chowało się za leśny horyzont i pokrywało całe niebo krwistą czerwienią. Delikatny, górski zefirek łagodnie orzeźwiał mu twarz, a potężne sosny szumiały kładąc się do snu. Płuca wypełniało mu świeże powietrze, roznoszące jednocześnie zapachy górskich hal, a ręka trzymała kępę dorodnej trawy. Słowem - idealne miejsce i czas na odpoczynek. Był tylko jeden mały problem. Kotlak wisiał kilkaset metrów nad przepaścią i nie był z tego powodu zbyt zadowolony.
A miało być tak pięknie i niesamowicie. Najpierw był Ciemny Las...
- Cholera - zaklął Kotlak, po raz kolejny potykając się o wystający korzeń. Westchnął ciężko i zaczął rozmasowywać obolałą kostkę. Czemu zdecydował się iść po ciemku, zamiast szukać schronienia? Czemu nie posłuchał własnej głowy i nie rozbił gdzieś obozowiska, zanim słońce nie zniknęło za koronami drzew? Czemu w ogóle zboczył z dróżki, myśląc, że tak szybciej dotrze do celu? I po co w ogóle ruszał się z domu?
Kooooootlaaaaak! Gdzie jesteś, tchórzu? - darły się dzieciaki przeszukujące kępy krzewów i zarośli w starym wąwozie. - Wyjdź! Nic ci nie zrobimy. Koootlaaak...
Kotlak siedział jednak bezpiecznie ukryty po drugiej stronie skarpy i bacznie obserwował ścigającą go bandę rówieśników. Nie miał łatwego życia. Nie dlatego, że nie miał przyjaciół. Wręcz przeciwnie - miał ich mnóstwo, a ich ulubioną zabawą było polowanie na tchórzliwych niewolników. On był zawsze niewolnikiem, na początku jednym z kilku, w końcu jedynym. I teraz właśnie ukrywał się przed "łowcami", którzy właśnie przeszukiwali kolejne zarośla. A czynili to, jak przystało na dobrych łowców, niezwykle subtelnie. Walili i dźgali je kijami.
Niewielki jar, na brzegu którego stały różnej wielkości głazy, okazał się zbawienną kryjówką. Kotlakowi udał się nawet rozpalić ognisko, jednak zgasło ono dość szybko i nie dało się rozniecić po raz kolejny. Sen morzył mu oczy, jednak strach skutecznie odpędzał zmęczenie. Teraz, gdy noc zapadła na dobre, zewsząd dobywały się odgłosy leśnych zwierząt, wyruszających na nocne polowanie. Kotlak zdecydowanie nie chciał się z nimi spotkać. Ścisnął mocniej krótki mieczyk i wsłuchał się w odgłosy lasu, zmuszając przy tym oczy by pozostały otwarte. Wkrótce zapadł w sen.
Obudziło go przeciągłe wycie i diabelski chichot. Resztki snu uleciały natychmiast, a ręka sama odnalazła upuszczony miecz. Oczy zaś, starały się przebić przez czarną zasłonę nocy. Nagle, tuż nad brzegiem jaru, trzasnęła gałązka.
- Pokaż się demonie - wrzasnął Kotlak, choć drżał cały i bynajmniej nie z zimna. - Pokaż się, nie boje się ciebie!
Zdać się by mogło, że w tym samym momencie, na kilka chwil, zapadła niczym nie zmącona, idealna cisza. Po chwili przy jednym z kamienie zamajaczył się niewyraźny kształt.
- Widzę cię, widzę! - krzyknął Kotlak, a miecz w jego dłoni wibrował coraz bardziej.
Kształt zatrzymał się w chwilę, po czym zaczął powoli schodzić w dół jaru, prosto w stronę Kotlaka, który właśnie usiłował przypomnieć sobie jakąkolwiek modlitwę. Kilka kroków przed nim postać zatrzymała się i rozległ się niski, nieco drapieżny głos z wyraźną chrypką.
- Pozwolicie, że skrzeszę ognia, bo noc ciemna i mało co widać, a wokół różne stwory spotkać można.
Kotlaka zamurowało na chwilę i zdołał pokiwać tylko głową, mając nadzieję, że nie będzie musiał odpowiadać. Zobaczył jak nieznajomy pochyla się nad jego ogniskiem i dorzuca jakieś gałęzie. Po chwili mignęła jedna i druga iskra od uderzeń krzesiwa i w końcu, najpierw suche liście, a potem gałązki zajęły się ogniem. Kotlak wpatrywał się w ogień, który powoli zajmował coraz większą ilość chrustu. W końcu podniósł wzrok na nieznajomego, którego oblicze oświetlił gorący płomień i wrzasnął przeraźliwie. Przed nim stał diabeł.
- No więc sam widzisz, że nie jest łatwo żyć w takim wielkim lesie i w dodatku opiekować się tymi wszystkimi stworzeniami - ciągnęło swoją opowieść Leśne Licho. - W dodatku ludzie coraz częściej zapuszczają się w te tereny, wycinają drzewa lub po prostu podpalają połać lasu. A my musimy przenosić się dalej i dalej, głęboko w las.
- A tutaj... - wszedł mu w słowo Kotlak, który zdążył już opanować szczękanie zębami.
- Tutaj jest Serce Lasu - powiedziało Leśne Licho. - Tu, w tym jarze, zbieramy się my, Opiekunowie, gdy księżyc jest w pełni...
- I odprawiacie czary i rzucanie uroki i tańczycie wokół kotła? - przerwał mu znów Kotlak.
Jego rozmówca popatrzył na niego zdziwiony.
- Nie - podjął po chwili. - Zbieramy się tu, gdy księżyc jest w pełni, bo nie trzeba wtedy palić ognia. Radzimy wtedy, co należy zrobić, aby życie w lesie toczyło się swoim normalnym ciągiem. Pomagamy jego mieszkańcom, słuchamy skarg, rozwiązujemy spory. Jesteśmy, jak wy to nazywacie, radą starszych.
- Aha - kiwnął głową Kotlak. - I nie rzucacie czarów?
- Przykro mi, ale raczej nie.
- To szkoda - westchął chłopak. - Myślałem, że pokażesz mi coś niezwykłego.
Leśne Licho przyjrzał mu się z uwagą.
- A nie widziałeś nic niezwykłego dzisiejszej nocy? - zapytał.
Kotlak zamyślił się. Może godzinę wcześniej, nie mógł poruszyć nawet małym palcem, biorąc stojącego przed nim przybysza za diabła. Poniekąd nie była to wcale jego wina, że się pomylił. Nieczęsto spotyka się stworzenia, które mają na głowie bujny, szarobrunatny kłąb sierści, wielkie oczy, krótki nos i dwu calowe kły. Do tego chodzą prawie nago, są obrośnięte futrem, gadają po ludzku i spotyka się je w samym środku Ciemnego Lasu. Niezwykłe jest to, że siedzą teraz obaj przy ognisku i rozmawiają jak para dobrych znajomych.
- Nie muszę chyba odpowiadać? - powiedział Kotlak i uśmiechnął się niepewnie. - Ale powiedz mi, dlaczego w ogóle mi się pokazałeś?
- Jesteś daleko od domu, w samym środku dzikiego lasu - odparło Leśne Licho. - Wezwał mnie twój strach, którego ty sam tak się lękasz.
- Ale...
- Nie przerywaj mi. Wiem dokąd zmierzasz i wiedz, że w moim lesie nic ci nie grozi. Na mnie jednak już pora - powiedziało Licho podnosząc się wolno. - Jeśli będziesz tędy wracał, wiedz że chętnie cię znów ugoszczę. A teraz bywaj i uważaj się siebie.
Kotlak nie zdążył wydobyć z siebie słowa, gdy Leśne Licho rozpłynęło się w ciemności nocy, a on sam zasnął po chwili zastanawiając się, czy to przypadkiem nie był sen.
Las nie napawał go już takim lękiem, kiedy wędrował nim przez kolejne trzy dni. Co więcej, dziwnym trafem, szedł takimi ścieżkami, gdzie rosło wiele owoców, bądź płynął czysty strumień. Ponadto nie spotkał żadnych dzikich zwierząt, a w nocy nikt go nie niepokoił. Leśne Licho nie pokazało się także.
Ostatnią noc spędził na skraju lasu. Przed nim piętrzyły się góry, pośród których mieszkał Mędrzec. Ten, do którego zmierzał i który spełniał życzenia śmiałków, którzy go spotkali. Tak przynajmniej mówiła legenda.
Między górami a lasem rozciągały się bagna. Dość rozlegle, jak ocenił Kotlak i raczej nie było szans ich ominąć. Ale w końcu kto powiedział, że spełnianie życzeń przychodzi tak łatwo?
Kotlak pędził w stronę z której dobiegał krzyk o pomoc, chociaż "pędził" to może nie jest najlepsze określenie. Raczej skakał ostrożnie po kępach traw wśród rozlewisk, modląc się w duchu, aby kolejna kępa nie okazała się zdradliwa. Już raz, o mało co, jego przygoda skończyłaby się w zdradliwych rozlewiskach, gdyby nie trochę szczęścia i nieco refleksu. Skończyło się więc tylko na przemoczonych nogawkach. Teraz był już ostrożniejszy, ale głos wołający o pomoc był na szczęście coraz bliżej. Ciekawe, co robi w takim miejscu kobieta, zdążył pomyśleć, zanim jeszcze ją dostrzegł.
Tonęła - co do tego nie było wątpliwości. Rozpaczliwie biła rękoma zdradliwą toń, bezskutecznie szukając czegoś, co uratowałoby jej życie. Nie dostrzegła zbliżającego się Kotlaka, bo w tej samej chwili jej głowa znalazła się pod powierzchnią szarobrunatnej mazi. Nie było czasu na zastanawianie się. Kotlak w biegu chwycił gałąź, rosła niemal na wysokości jego bioder i w tym samym momencie został sprowadzony do parteru. W rozpaczliwym geście ciął ją mieczem i dopiero wówczas puściła. Dłoń, która wystawała ponad toń chwyciła zbawienny konar niemal w ostatnim momencie i szarpnęła. Kotlak stracił ponownie równowagę i byłby wylądował obok kobiety, którą ratował, gdyby nie chwycił się w ostatniej chwili niewielkiej, usychającej gałęzi. Kobieta podciągnęła się i głośno wciągnęła powietrze do płuc, krztusząc się i charcząc niemiłosiernie. Gałąź zatrzeszczała niebezpiecznie.
- Szybciej - krzyknął Kotlak - czując, jak zarówno gałąź, która trzyma ją, jak i ta, która dzieli go od niechybnej śmierci, powoli pęka.
Kobieta, widać, także zrozumiała, że liczy się każda chwila, bo próbowała zbliżyć się do brzegu jak najszybciej. Nie było to jednak łatwe. Maź wciągała ją, utrudniając jakiekolwiek poruszanie się. W końcu jednak od brzegu dzielił ją metr. Kotlak odrzucił gałąź.
- Chwyć moją rękę - powiedział zdenerwowany.
Na moment ich oczy spotkały się, zaraz jednak jej ręka pewnie chwyciła jego dłoń. Niemal w ostatnim momencie kobieta podciągnęła się na tyle, by chwycić kępy trawy na brzegu, bo gałąź, która trzymał Kotlak pękła, a on sam niemal wylądował w zdradliwej mazi. Złapał jednak równowagę i padł na plecy. Obok niego leżała kobieta, która właśnie wczołgała się na brzeg.
- Nie odwracaj się, proszę - powiedziała po raz kolejny dziewczyna, kąpiąc się w niewielkim stawie. Kotlak siedział wpatrzony w zupełnie inną stronę, ale jak na złość jego wzrok nieustannie rzucał ukradkowe spojrzenia przez ramię. Dziewczyna była młoda, miała może piętnaście lat. Kotlak nie wiedział, czemu sądził, że jest starsza. Może tam, na bagnie, wyglądała starzej, cała oblepiona błotem i różnym zielskiem. Ale co ona w ogóle tu robiła. Przecież wokół nie było z pewnością żadnej osady.
- Możesz się już odwrócić - z zamyśleń wyrwał go miły, dźwięczny głos. Dziewczyna stała obok niego, spuszczając lekko głowę. Miała długie, złote włosy i czarne, wielkie oczy. Ubrana była w męski strój, czyli spodnie i lnianą koszulę, które jednak teraz były mokre i nie przedstawiały się najlepiej.
- Tak szybciej wyschną - powiedziała dziewczyna podążając za jego wzrokiem. - Zresztą i tak nie mam się w co przebrać. Mam na imię Noontia, a ty?
- Kotlak - jakoś dziwnie przeszło mu to przez gardło i chyba się zarumienił. - Co robisz tutaj, daleko od domu?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, prezentując piękne, białe zęby.
- Mieszkam niedaleko stąd, w chacie przy bagnach. Trochę na południe. Chcesz to cię tam zabiorę.
- Mieszkasz tu na bagnach? Sama? I nie boisz się?
- A kto powiedział, że sama? - zaśmiała się Noontia. - Chodź, przedstawię cię mojej rodzinie.
- Nie mogę, muszę iść dalej - zaprotestował Kotlak. - Muszę dostać się na szczyt tej góry.
- To tym bardziej powinieneś pójść ze mną. Z pewnością jesteś głodny, a do takiej wędrówki potrzeba sporo sił. Proszę...
Cała drogę Noontia radośnie opowiadała różne historie o sobie, swojej rodzinie i znajomych, także czas mijał szybko. Chata okazała się solidnym, zbudowanym z mocnych bali schronieniem.
- Mamoooo, już jestem - krzyknęła, gdy tylko przekroczyła próg domu. - Mamo?
- Nie ma nikogo? - zapytał Kotlak.
- Pewnie poszła do wioski po zapasy - uśmiechnęła się znów dziewczyna. - Wróci pewnie niedługo, a tymczasem zjedzmy coś. Masz ochotę na pieczeń, czy może na owoce?
Podczas posiłku Kotlak rozejrzał się po chacie. Dziwne to było miejsce. Niby bezpieczne i pełne spokoju, ale jednocześnie brakowało mu ciepła. Nie można było się nigdzie dopatrzyć żadnych obrazków, ni najmniejszych rzeźb, a przecież w każdej chacie, w jego wiosce stała figurka jakiegoś z bóstw.
- To co? Może jesteś śpiący, czy pójdziemy nad wodę? - zawołała Noontia, przebrana już w suche rzeczy.
- Chodźmy więc - powiedział Kotlak, czując się nieswojo.
- Idziesz więc do wielkiego mędrca mieszkającego w tych górach? Powiem ci, że mieszkam tu już długo i nigdym go nie widziała. A jak on wygląda?
- Eee tego nie wiem - speszył się chłopak. - Ale z pewnością, jak go spotkam, to będę wiedział, że to on - dodał pospiesznie.
- Aha. I chcesz by spełnił twoje życzenia? Chcesz być odważny, mieć szczęście i wielu przyjaciół, czy tak?
- Właśnie tak.
- No, to powodzenia. Ale ja, jakżem wspomniała, żadnego mędrca nigdy nie widziałam.
- I tak go znajdę...
- Ściemnia się - powiedział Kotlak. Powinienem ruszyć w dalszą drogę.
- Co ty - popukała się Noontia w czoło w wymownym geście. - Nocą na bagnach stracisz życie. Przenocujesz w chacie i rano wyruszysz w dalszą drogę.
- No nie wiem...
- Nie martw się. To tylko jedna noc.
- Noontia... Noontia, to ty? - wyszeptał Kotlak, tuż po tym, jak dziwny hałas obudził go w środku nocy. Dłoń namacała miecz i zacisnęła się na nim mocno. Kotlak nasłuchiwał, ale wokół panowała niczym niezmącona cisza.
- Może coś mi się przyśniło - mruknął uspokoiwszy się nieco. Tak naprawdę to czuł niepokój, ale tłumaczył to sobie dziwną niechęcią do tego miejsca. Miał nadzieję, że rano go już tu nie będzie.
- Krrrrrrr - zabrzmiało tuż przy chacie, a był to odgłos, który można było porównać ze zgrzytem młyńskiego koła.
Kotlak poderwał się w jednej chwili z posłania. Serce waliło mu niczym młotem, a włosy zjeżyły się na karku. Bał się. Jeszcze raz zawołał dziewczynę po imieniu, ale nikt mu nie odpowiedział. Ostrożnie opuścił posłanie trzymając przed sobą obnażony miecz. Noontii nie było w chacie. A co jeśli wyszła na chwilę i jakiś potwór ją zaatakował? Przecież tu jest uroczysko. Kotlak przełknął strach i ostrożnie uchylił drzwi.
Na zewnątrz była cisza. Miesięcznik świecił jasnym blaskiem oświetlając tak samo las, bagna, jak i zbocza góry dając niewielką ilość światła.
- Noontia! - zawołał cicho Kotlak, nerwowo rozglądając się wokół.
Skręcając za róg chaty złowił uchem dźwięk deptanej trawy. Wciągnął gwałtownie powietrze i zadygotał.
Przed nim, w tym samym momencie, zza drugiego rogu wyszedł potwór.
Od razu zaatakował. Dwoma skokami pokonał dzielącą ich odległość i uderzył łapą z zakrzywionymi pazurami. Kotlak odruchowo sparował, odskoczył i zaczął się cofać, modląc się, aby to wszystko było tylko snem. Przed nim stała geeara, potwór bagienny, wabiący podróżnych i żywiący się ich mięsem. Geeara wyszczerzyła kły, zawyła i ruszyła do ataku młócąc łapami powietrze. Kotlak w ułamku sekundy przewrócił się na lewy bok i wyciągniętą ręką ciął nadbiegającego potwora. W duchu podziękował za bycie "niewolnikiem". Teraz zabawa uratowała mu życie. Przynajmniej na moment. Potwór zaryczał dziko, a z rany na jego boku zaczęła sączyć się posoka. Skoczył na Kotlaka, a ten w tym samym momencie wyciągnął rękę.
Geeara zawisła bezwładnie na tkwiącym w niej ostrzu. Zakwiliła po raz ostatni i znieruchomiała.
Kotlak odskoczył kilka kroków, zwymiotował i zemdlał.
Ranek był chłodny. Czerwone słońce powoli unosiło się nad horyzontem i rozgrzewało zmarzniętą ziemię. Kotlak otworzył oczy.
- Co ja tu robię - pomyślał i nagle przypomniał sobie wydarzenia ostatniej nocy. Poderwał się szybko i spojrzał w kierunku, gdzie ubił potwora. W kałuży krwi leżała tam Noontia.
Ze złamanym sercem, Kotlak przemierzał szybko bagna chcąc oddalić się od tego miejsca, którego miał nigdy nie zapomnieć. Góry były coraz bliżej.
Wspinaczka okazała się łatwiejsza niż się spodziewał. Dłonie same odnajdywały miejsca do chwytania, a nogi nie ześlizgiwały się ze skał. Powoli, acz systematycznie Kotlak pokonywał więc drogę na szczyt.
- A tak byłem blisko - pomyślał, wisząc nad kilkusetmetrową przepaścią. - Gdybym się nie poślizgnął, może bym go odnalazł, a tak...
Kępa trawy zatrzeszczała niebezpiecznie, a Kotlak osunął się o kilka cali.
- To koniec - westchnął.
Kępa puściła.
Zsuwającą się rękę, rozpaczliwie próbującą chwycić choćby najmniejsze źdźbło, złapała nagle inna. Kotlak spojrzał zdumiony w górę. Jego wybawcą był staruszek o włosach białych jak śnieg i skórze starej jak najstarszy pergamin. Okazał się jednak krzepki, bo wciągnął Kotlaka na górę.
- Miałeś szczęście, chłopcze - zaseplenił.
- Ty... ty jesteś Mędrcem z Góry? - wyszeptał.
Starzec popatrzył na niego z lekkim rozbawieniem.
- Chciałeś mnie o coś prosić? - zapytał i rozszerzył usta w bezzębnym uśmiechu.
Autor: Ruichi email:
ruichi@vgry.net
|
|
 
|

|
(c)
Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky |

|
|

|