SZCZĘŚLIWY DZIEŃ

 


Taaaak. Wyglądałem naprawdę imponująco. Ubrany w lśniącą, czarną zbroję, dzierżący srebrny miecz, budziłem postrach wśród wrogów wszelkiej maści. W zamyśleniu podziwiałem swe dzieło. Miasto, uratowane dzięki mojej odwadze, głowę króla trolli którego osobiście pokonałem i morze łupów zdobytych na wrażej armii. Podniosłem ręce w górę. Tłumy wdzięcznych mieszczan jęknęły z podziwu. Byłem niepokonany... Byłem impera...
- Co ty sobie myślisz ? - Usłyszałem jakby wewnątrz głowy głos.
- Czego chcesz potworze? - W jednej chwili sięgnąłem po miecz.
- Już od godziny wszyscy na nogach tylko wielce szanowny panicz śpi!!!!
Panicz, sranicz! Wstawaj leniu. I puśćże moją nogę!
- Eee - W jednej chwili wizerunek potężnego rycerza zniknął. Wizerunek potwora pozostał. Wizerunek... mojej ciotki, Krystyny Maczugi-Droś
- Szybciej! Kto gnojówkę wyniesie? No kto? Kto po zakupy poleci? Może ja mam to wszystko robić? Na tobie NIGDY nie można polegać! Hrabia się znalazł.
- Przepraszam ciociu...
- Nie pyskuj mi tu, bo jak przez łeb szczelę... eee ... acha, no nie ma za co. Zbieraj się i po zakupy. Dzisiaj gości mamy.
No tak. To właśnie moja ciocia. W sumie nie jest taka zła, i da się z nią współpracować. Kiedy śpi albo gdzieś wyjedzie. Natomiast na co dzień jest nie do zniesienia dla normalnego człowieka (za wyłączeniem masochistów). Przy rozmowie z nią roznoszenie nawozu po polu jest prostym i przyjemnym zajęciem.
- Nie obijaj się! Ile ty czasu śniadanie jesz? Nierobie ty! Półdebilu! - To właśnie jej styl.
- Ale ja jeszcze nie zacząłem jeść
- Dlaczego ty zawsze musisz mieć ostatnie zdanie? Gdzie twój szacunek dla starszej krewnej? I coś ty zrobił z dziadkiem do orzechów?
- Ostatnio był na stole...
- Ale teraz nie ma! - Zirytowana wzięła garść włoskich orzechów do ust. Zgrzytnęły miażdżone skorupki. - I kończże już wreszcie!
- Już kończę.
- Nie masz żadnej litości dla starej, schorowanej...
Schorowanej? Phew. Ledwie miesiąc temu odwiedzała w szpitalu kieszonkowca który próbował ją okraść.
Analizując sposoby wrzucenia cioci do dołu z nawozem, szybko wyszedłem z chaty. Postanowiłem że dziś będę dla wszystkich miły. I że nic, absolutnie nic nie zepsuje mi humoru. Z promiennym uśmiechem na ustach powitałem nowy dzień. Głęboko odetchnąłem, z zamkniętymi oczyma. Po kilku chwilach, napełniony chęcią życia otwarłem powieki. I ujrzałem... Jakby to określić. Trzy zielone, humanoidalne postacie z toporami, zmierzając w moim kierunku. Starając się zapanować nad drżącymi nogami wszedłem do chaty. Orkowie byli około 50m od mojego domu i bez wątpienia szli prosto tutaj.
- CIOCIU !!! - Zawołałem ile sił w płucach
- I czego się drzesz baranie? Zamiast gadać wracaj do roboty, bo jak ja ci...
- Ale ciociu!
- Ostrzegam po raz ostatni!
Musiałem działać szybko. Ignorując teraz już rozwścieczoną krewną wbiegłem na piętro. Po minucie byłem już ponownie przy drzwiach. Z masywną, okutą maczugą w ręku.
- Ty... ty... ty - Teraz kolor skóry pani domu był już zupełnie purpurowy. Pierwszy raz ktoś tak jawnie ignorował jej polecenia. Przez chwilę łapała oddech. Wiedziałem że za chwilę nastąpi wybuch. Jednocześnie orkowie podeszli pod sam dom. Stanąłem przy drzwiach, gotowy do zadania ciosu.
- Ty wielbłądzi synu! Ty psurbato! Hipokryto! Półgłówku! Neandertalu! Prymitywie! Impertynencie! Nieposłuszny troli pomiocie! - drzwi otwarły się z hukiem.
Zaatakowałem celnie i szybko. Zagrała we mnie krew wojownika. Z niszczycielską siłą moja maczuga spadła na głowę... ORKA? Niestety wszystko wskazywało na to, że ten pomalowany na zielono człowiek to znany w okolicy żartowniś i - niestety - mój sąsiad, pan Ildefons. W pierwszej chwili myślałem że mój "ork" zemdleje od razu. Zdążył mnie jeszcze złapać za szyję przed utratą przytomności. Jedyne co pamiętam to krzyk bezgranicznej wściekłości wydany przez moją ciocię i cios w potylicę. Kiedy już doszedłem do siebie, moja ofiara (znana z żelaznej głowy) już odzyskała wigor. Na stole leżały równo poukładane drewniane topory - zabawki synów pana Ildefonsa. Zaś oni sami zmywali z siebie zieloną farbę.
A ja myślałem że nic nie zepsuje mi humoru. Leżałem na ziemi ze strachem oczekując momentu w którym ciocia zorientuje się że odzyskałem przytomność... Tak rozmyślając uświadomiłem sobie swój błąd. Powinienem na widok orków zaprosić ich do domu. Nawet gdyby byli prawdziwi... Zawsze lepiej żeby ciocia obiła mordę orkom, niż mi.


 

Autor: Przemysław "Duch X" Pietrzkiewicz

email: xghost@op.pl