GDZIE SIĘ PODZIAŁY PRECELKI?

 

 

 

-I-


 

To nie był dobry dzień. Już z samego rana pies sąsiadki narobił mi na wycieraczkę, a gdy poszedłem poskarżyć się jego właścicielce, tamta wytknęła mi brak wyrozumiałości i miłości do zwierząt. Potem, gdy stałem na przystanku, pewien kundel, tak, ten od wycieraczki!, obszczekał mnie i poszarpał nogawkę, przez co pomyliłem autobus. Miałem ochotę wepchnąć paskudę pod koła, a tu patrzę - podjechała dwójka. No to wsiadłem. Gdy dojechałem hen na skraj miasta, zorientowałem się, że do nie była dwójka, a dwunastka. Później przez cały dzień miałem podobne "przygody". W połowę z nich był zamieszany Puszek sąsiadki, dlatego postanowiłem kupić trutkę na szczury.

W pracy też nie było lepiej. Dostałem do recenzji jakiś zbiór opowiadań pseudofantastycznych, które z założenia miały być humorystyczne, a śmieszyły pewnie tylko ich autorkę. No ale wiadomo, w końcu to kobieta pisała. Przejrzałem tylko spis treści, wysłałem maile do znajomych i wyszedłem z redakcji. Zastanawiałem się, ilu moim kumplom ten zbiorek się spodoba. Koleżanek wolałem nie pytać o zdanie na ten temat, ich opinie bywały dziwne. Tak w ogóle to nie rozumiem kobiet, a już na pewno ich poczucia humoru. Co do tych, które znałem, to były albo inteligentne, albo piękne. Nigdy jednocześnie i takie, i takie. A cechą wspólną ich wszystkich było to, że nie rozumiałem ich żartów. Tak więc z nadzieją na poznanie pięknej kobiety ruszyłem do klubu zaraz po pracy. Dzień nie był dobry, a ja potrzebowałem odreagować.

Zamówiłem w klubie drinka i rozejrzałem się. I wtedy, jak łatwo się domyślić, zobaczyłem JĄ. Zaćwierkały ptaszki, kolorki jakby się rozmazały i zrobiły bardziej pastelowe, a cała przestrzeń dzieląca mnie od tej dziewczyny została wypełniona przezroczystymi bańkami. Krótko mówiąc, widok jak z jakiegoś anime.

Otrząsnąłem się z tego i machnąwszy ręką, odgoniłem stado kupidynków, które zaczęły niebezpiecznie celować we mnie ze swoich mini-łuków. Przybrałem pozę o nazwie "jestem macho" (znaną również jako "zimna stal") i przyjrzałem się uważnie mojej przyszłej ofiarze.
Siedziała sama przy stoliku i rozglądała się znudzonym wzrokiem pijąc piwo przez słomkę. Miała równo przystrzyżone, proste, jasne włosy sięgające jej do ramion. W pewnym momencie zauważyła, że jej się przyglądam i uśmiechnęła się ładnie. Ruszyłem więc powoli w jej kierunku, w międzyczasie obliczając w pamięci, ile czasu zajmie mi zbajerowanie blondynki. Niespodziewanie ktoś mnie potrącił i zawartość mojej szklaneczki wylądowała mi na koszuli. Nieznajoma zachichotała, po czym zaczęła śmiać się tak głośno, że wszyscy obecni w knajpce spojrzeli na mnie. Zakryłem twarz dłonią i postanowiłem przeczekać ten huragan śmiechów. Gdy zapanowała cisza, zmierzyłem wzrokiem jasnowłosą.

Stwierdziłem, że muszę zastosować wobec niej inną taktykę. Miałem zamiar początkowo powiedzieć jej, że wygląda jak moja czwarta dziewczyna. W takim wypadku każda, której to powiedziałem, pytała: a ile ich miałeś? Wtedy odpowiadałem: trzy. I dziewczyna była moja. Gdybym jednak teraz zagadnął ją w ten sposób, niechybnie zostałbym wyśmiany. Dlatego też siadłem przy jej stoliku i zacząłem wycierać koszulę. W końcu jak do niej szedłem, to głupio było zawrócić. Tamta, za każdym razem jak spojrzała na mnie, zaczynała chichotać.
- To nie jest śmieszne - odpowiedziałem. Zaczynało mnie to denerwować.
- Jak to nie? - odparła z wrednym uśmieszkiem i pociągnęła łyk piwa.
W odpowiedzi wymruczałem coś tylko. Nie wiem czemu, ale nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Później rozmawialiśmy o różnych rzeczach i po dwóch godzinach miałem wrażenie, że znam ją od zawsze, mimo że nie mówiła prawie nic o sobie.

Niespodziewanie dziewczyna zapytała, czy chciałbym zobaczyć i przeżyć coś wyjątkowego. Szczerze się zdziwiłem, to zazwyczaj ja wysuwałem takie propozycje. No ale zgodziłem się. Wtedy złapała mnie za rękę, nachyliła się w moją stronę i byłem pewien, że mnie pocałuję, ale ona tylko wyszeptała, żebym zamknął oczy. Zamknąłem więc. Zaraz też otworzyłem je - nie lubię takich zagrywek. Rozejrzałem się zdezorientowany, bo coś było nie tak. Nie, nie coś. Wszystko było nie tak.


-II-

 

Naprzeciwko mnie nie siedziała już ponętna jasnowłosa kobieta w błękitnej bluzce podkreślającej kolor jej oczu. Tam siedziała teraz jasnowłosa, niebieskooka kobieta w kolczudze, a na blacie stolika, obok piwa, w którym nie było już słomki, leżał jej miecz. Uśmiechnęła się do mnie, ale zaraz ten miły uśmiech zmienił się w uśmiech niemiły, powiedziałbym wredny, który mówił: sam tego chciałeś.

Zresztą nie tylko ona się zmieniła, zmieniło się całe otoczenie. Nie byliśmy już w klubie, a w zatęchłej karczmie pełnej dziwnych stworzeń. I mówiąc dziwnych, nie mam na myśli elfów czy krasnoludów, bo takie coś wydaje się być jak najbardziej na miejscu. Tam były włochate stwory z trąbami jak u słonia, barbarzyńcy ze skrzydłami motyla, niebieskie kurczaki... Krótko mówiąc: banda dziwnych tworów rodem ze snu kogoś, kto nażarł się środków halucynogennych.
- Jak ci się podoba? - zapytała beznamiętnym głosem moja towarzyszka.
- Gdzie? Jak? Skąd? - nie było to może zbyt inteligentne, ale to wszystko, co byłem w stanie powiedzieć.
- Też się nad tym zastanawiam - westchnęła niebieskooka. Wtedy uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem, jak ma na imię, ale zanim zapytałem, ona się odezwała.
- Kilka tygodni temu oni się tu pojawili. To był normalny świat, taki, o jakim marzycie w swoim świecie. No, przynajmniej część z was marzy. Wiesz o czym mówię, nie? Takie pseudo-średniowiecze z masą elfów, krasnoludów i innych. Typowy świat fantasy. Aż tu nagle coś się stało i pojawiły się te dziwactwa. Pierwsze były trzygłowe bażanty i ogniste bobry, a później cała reszta. Jako jedna ze Strażniczek jestem odpowiedzialna za ten rejon, ale nie bardzo wiem jak temu zaradzić. W końcu wpadłam na pomysł, że z waszego świata ściągnę kogoś, komu się to spodoba i kto...
- Ale ja nie gram w gry fabularne! - przerwałem jej. - Nie jestem fanem fantastyki! Mi się to nie podoba!
- Ale recenzujesz książki! - stuknęła w blat stołu i spojrzała na mnie tak, że od razu zamilkłem i straciłem ochotę na jakiekolwiek dalsze protesty.

Dziewczyna zawołała karczmarza i zamówiła nam piwo. W międzyczasie tuż obok nogi przepełzła mi ośmiornica w zielone gwiazdy z toporem w swoich mackach.

Jasnowłosa miała rację: pisałem recenzje, głównie książek fantastycznych. Ale nie dlatego, że byłem ich fanem, a dlatego, że byłem młody, a w redakcji, w której pracowałem, poza mną przesiadywały stare baby dla których fantastyka i RPG to rzeczy, którymi interesują się szataniści. Tak właśnie, szataniści, nie sataniści. Dlatego na mnie padł obowiązek recenzowania tego "szatańskiego pomiotu". Zresztą, przyznam szczerze, w większości przypadków nie czytałem tych książek. Pytałem znajomych o wrażenia, sprawdzałem opinie w internecie. Krótko mówiąc: zgarniałem pieniądze za cudzą pracę. No, może przesadzam, ale tylko trochę. W każdym razie kilka książek dane mi było przeczytać w całości i wiedziałem, że stepujący Elvis ucharakteryzowany na Conana Barbarzyńcę czy zielony króliczek w stroju Batmana nie powinni znaleźć się w krainie fantasy. Moje rozmyślania przerwała zakolczugowana Strażniczka.
- Widzę, że wybrałam złą osobę.
- Nie, skądże! - zaprzeczyłem, choć nie wiem czemu.
- Zaprzeczasz, a nawet nie wiesz co miałam na myśli. No ale dobra. Moim zadaniem jest znaleźć wyjaśnienie całej tej sytuacji i potrzebowałam kogoś do pomocy. Pomyślałam więc, że skoro w twoim świecie tak wielu ludzi bardzo pragnie dokonywać bohaterskich czynów przy pomocy magii i miecza, to ściągnę sobie kogoś takiego. Taki mały żarcik z mojej strony. - Uśmiechnęła się znów w ten sam, wredy sposób. A nie mówiłem, że kobiety mają dziwne poczucie humoru?
- Ha, ha, very funny - zacytowałem kaczora Duffy'ego. - To co będziemy robić? Ratować świat? Zabijać smoki?
- Jakbyś zgadł - uśmiechnęła się szelmowsko i kiwnęła na karczmarza. Jednak miałem rację - to nie był dobry dzień. A kolejny zapowiadał się jeszcze gorszy.
- Musimy udać się na Smoczą Górę, aby porozmawiać z władczynią tej krainy. To znaczy, całe królestwo dzieli się na mniejsze, każde z nich ma własnych monarchów, ale całością rządzi istota obdarzona nadprzyrodzoną mocą. Nazywamy ją Mamą, jakkolwiek infantylnie by to brzmiało. W pra-starej mowie jej imię brzmi The Great Mummah, ale nie bardzo wiemy, co to znaczy, bo pra-stara mowa jest już zapomniana. Elfy nazywają ją Pie'tchon'cą Precel'ki, ale nie wiem, skąd to się wzięło. A wracając do tematu, Mama utrzymuje porządek i harmonię, a teraz porządek został zakłócony. - Jakby na potwierdzenie tych słów do karczmy weszło dwóch osobników płci męskiej, tak sądzę. Jeden miał bujną czuprynę i bokobrody oraz metalowe pazury wystające mu z kostek na zewnętrznej stronie dłoni, a gdy się na niego patrzyło, nie wiadomo dlaczego na myśl przychodziły rosomaki lub inne drapieżniki. Drugi był cały granatowy, miał żółte oczy i ogonek. Poza tym mówił z dziwnym, niemieckim, akcentem. Obaj przeszli na drugi koniec karczmy i siedli w kącie. Moja towarzyszka odprowadziła ich wzrokiem, po czym odezwała się znowu, nie zwracając uwagi na dochądzące stamtąd odgłosy w stylu "SNIKT" albo "BAMF!"
- Masz jakieś pytania?
- Kiedy ruszamy? - tak wiele pytań kłębiło mi się w głowie, że zadałem to najprostsze.
- Jutro rano. Masz tu sakiewkę, zamów sobie kolację i wynajmij pokój. Spotkamy się przy śniadaniu. - Uśmiechnęła się do mnie, zabrała swoje rzeczy i ruszyła w stronę wyjścia. Gdy wstała, zauważyłem, że jest wyższa ode mnie. Nie lubię wysokich kobiet, bywają władcze. A ta, nie dość, że była władcza, to na dodatek była też uzbrojona.

Zostałem sam i rozejrzałem się po karczmie. Nie chciało mi się spać, ale zawczasu wynająłem pokój. Jak już wspominałem, ten dzień był dla mnie pechowy. Okazało się, że przyjdzie mi spać we wspólnej izbie z dziewięcioma innymi podróżnymi. Miałem tylko nadzieję, że będą jacyś w miarę normalni. Zamówiłem sobie na kolację zupę z agawy i zacząłem jeść spokojnie przy stoliku. Chciałem z kimś porozmawiać, ale nie bardzo wiedziałem kogo zaczepić. Zaczepienie pierwszej-lepszej osoby nie było dobrym pomysłem, gdyż wszyscy byli uzbrojeni.

W pewnym momencie do mojego stolika, nic nie mówiąc, przysiadła się dziewczynka. Miała białą sukienkę i długie, czarne włosy, które zasłaniały jej twarz, gdy nachylała się nad talerzem. Jadła w milczeniu, a ja, nie wiedzieć czemu, bałem się ją zagadać. W końcu, gdy usłyszałem jak jej łyżka drapie już o dno talerza, chrząknąłem. Nie wywołało to żadnej reakcji. Zirytowałem się lekko. Po chwili mała odsunęła talerz i wstała od stołu.
- Ej, chciałem porozmawiać, gdzie idziesz? - potrzebowałem rozmowy, więc nic dziwnego, że w końcu się odezwałem.
- Wracam do studni.
Nie wiedzieć czemu, po plecach przeszły mi ciarki...
 

Nie dane mi było porozmawiać z kimkolwiek tego wieczora. Gdy tylko skończyłem posiłek, poszedłem spać. Wybrałem sobie jakieś posłanie w kącie, otuliłem dokładnie kocem i schowałem sakiewkę pod koszulę, żeby mnie nikt nie okradł podczas snu. Miałem zamiar rozejrzeć się, z kim będę dzielił "sypialnię", ale gdy zobaczyłem, kto śpi na posłaniu obok mnie, odechciało mi się rozglądać. A spała tam ponętna kobieta w błyszczącym, przylegającym do ciała stroju. Miała dosyć pokaźny biust, który był aż nader wyeksponowany. Dekolt sięgał aż do pępka. Miała bujne, orzechowe włosy zaplecione w warkocz. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie miała zielonej skóry i kilku macek na plecach. Tak więc zobaczywszy ją, odwróciłem się twarzą do ściany i zasnąłem jak najszybciej.


-III-

 

Rankiem, gdy wychodziłem na zewnątrz karczmy na poszukiwania wychodka, zauważyłem moja znajomą Strażniczkę siedzącą już przy suto zastawionym stole. Po kilku minutach siedziałem obok niej i posilałem się na jej koszt.
- Będziesz chciał jakieś inne ubranie? - zapytała i zajęła się krojeniem bażanta.
- Nie wiem - moje ubranie mi odpowiadało, choć przyznam, że czułem się w nim jak jeden z dziwolągów, które się namnożyły w okolicy. Z drugiej jednak strony później mógłbym nie mieć okazji na zmianę ubrania i byłby niezły obciach, gdybym wrócił do siebie w jakiejś zbroi. - Raczej nie - dodałem.
- Jak sobie chcesz. Chociaż i tak mam dla ciebie płaszcz. No i mam też broń. Mam nadzieję, że umiesz posługiwać się mieczem?
- Dam sobie radę - odparłem bez przekonania i zabrałem się za apetycznie wyglądającego dzika.
 

Wyruszyliśmy jakąś godzinę później. Już od początku nie szło mi zbyt dobrze, gdyż Deederle, jak się przedstawiła moja towarzyszka, dała mi osobnego konia. Jak łatwo się domyślić, konno jeździć nie umiałem. W sumie to dalej nie umiem. W każdym razie po kilku nieudanych próbach, z których jedna zakończyła się bliskim spotkaniem mojej twarzy z kałużą pełna błota i "czegoś innego" o podejrzanej konsystencji i nieprzyjemnym zapachu, udało mi się wsiąść. Później też było kapkę nieciekawie, gdyż koń w ogóle mnie nie chciał słuchać. Dee, bo tak zacząłem nazywać Strażniczkę, zirytowała się dosyć szybko, już po godzinie jazdy, i kazała nam zawrócić do karczmy. Tam zawołała jakąś elfkę, która wyglądała mi na nawiedzoną szamankę. Wiele się nie pomyliłem - ona naprawdę była jakaś dziwna. Posypała Pulpeta, mojego konia, jakimś niebieskim proszkiem i wyszeptała mu coś do ucha. Szeptała tak kilka minut, lecz mimo wytężonych wysiłków z mojej strony nie udało mi się zrozumieć ani słowa. Zresztą, nie ważne co ona tam bełkotała, ważne, że koń zaczął zachowywać się normalnie i mnie słuchać. Ruszyliśmy więc w drogę. Ponownie.
 

Jechaliśmy tak pół godziny w milczeniu, gdy w końcu nie wytrzymałem.
- Gdzie jedziemy?
- A jak myślisz? - Dee odpowiedziała pytaniem na pytanie głosem tak słodkim, aż zrobiło mi się niedobrze.
- Na Smocza Górę? - zapytałem niepewnie.
- Bingo! - Wyczułem w niej tyle sarkazmu, że aż zdziwiło mnie, jak on się w niej zmieścił. - Jedziemy teraz do Krull. Pewnie ta nazwa ci nic nie mówi, nie? - potwierdziłem tylko skinieniem głowy. - To miasto portowe. Stamtąd popłyniemy na kontynent, bo teraz jesteśmy na dosyć dużej wyspie. Swoją drogą wyspie tak dużej, że trwa ostatnio spór, czy nie nazwać jej drugim kontynentem. Moim zdaniem tylko marnują czas takimi kłótniami, w końcu kontynent to i tak wyspa, ale taka baardzo duża. Taka bardzo, bardzo duża, nie sądzisz?
- Raczej nie, ale biorąc pod uwagę twoje rozmiary i uzbrojenie przyznam ci rację. Poza tym... - przerwałem nagle uświadamiając sobie, że palnąłem głupstwo. Żaden facet nie powinien wspominać kobiecie o jej rozmiarach. Nawet wtedy, gdy nie ma nic złego na myśli.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Co jest nie tak z moimi rozmiarami? - zauważyłem w jej oczach płomienie i oczami swej wyobraźni ujrzałem siebie samego poddawanego przeróżnym torturom. Kat miał dziwnie znajomą twarz.
- Nie no, przepraszam, twoje rozmiary są jak najbardziej w porządku - nie kłamałem, widziałem jak ponętnie wyglądała wtedy w klubie - chodzi mi tylko o twój wzrost... Przecież jesteś wyższa ode mnie... - Chyba się udało, bo płomienie przygasły.
- Dobra, niech ci będzie.

Byłem pewien, że powie coś jeszcze, gdy nagle wstrzymała konia. Pulpet też zahamował gwałtownie. Omal nie wypadłem z siodła. Przy drodze stało trzech wędrowców i machali w naszą stronę pięściami z wyprostowanym kciukiem.
- Czego? - zapytała Dee. Najwidoczniej postanowiła wyładować resztki złości na nich.
- Eee... - elf ubrany w dziwny czerwono-niebieski kombinezon z czarnym pająkiem wyszytym na plecach zmieszał się nieco. Dee, jak przystało na Strażniczkę, przyjęła dumną postawę i groźnie zmarszczyła brwi. Wprawdzie z mojej perspektywy wyglądało to zabawnie, ale wolałem tego nie mówić. W końcu była duża i miała miecz.
- Czy byliby państwo tak mili i podwieźli nas kawałek? - zapytał nieśmiało długowłosy hobbit ubrany w taki sam strój.
- A z kim mam przyjemność? - zapytała milszym już tonem Dee, co wydało mi się podejrzane.
- Jestem Jay - odparł hobbit. - Tamten krasnolud z tyłu to Cichy, a elf to Bob. Właśnie podróżujemy do Wzgórz Beverly.
- Przykro mi, to nie po drodze - odparła Dee i ruszyliśmy dalej. Do moich uszu doleciała jeszcze wiązanka jaką puścił w ślad za nami hobbit. Jego towarzysze nie powiedzieli nic, ale pomachali nam tak samo, jak wcześniej, tyle tylko, że zamiast kciuka mieli wyprostowany palec środkowy.

 

[CDN]

 

 

 

Autor: Falka

email: falka@sensor.com.pl