![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
WYWIAD Z...
Ciekawe, jak potraktujecie ten tekst. Pewnie jako fikcję, tak przynajmniej zrobiłby każdy, kto ma trochę rozsądku w głowie. Dla mnie to nie ma znaczenia, szczerze mówiąc. Nic na świecie nie ma prawa bytu, jeśli nie towarzyszy temu element wiary. Jeśli zaś nawet coś naprawdę nie istnieje, wówczas wiara może powołać to do życia. Jeśli nie uwierzycie, że to, o czym napisałem, naprawdę miało miejsce, to chociaż nie wykluczajcie, że takie coś może się kiedyś zdarzyć. Wtedy, już znacznie bliżej was, czego będziecie świadkami. I już nie uda się Wam temu zaprzeczyć. Teraz zaś - miłej lektury.
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy" ***
Piszę to już na spokojne, po dość długim czasie. Jeśli coś będzie w jakichś momentach niejasne, to znaczy, że chciałem... albo nic, nieważne. Może napiszę o tym później. Póki co zaś postaram się, by wszystko wyglądało jak najlepiej. W porządku, cofnijmy się parę tygodni wstecz... Pierwsze dziesięć minut czekania upłynęło mi zupełnie bezczynnie, nie licząc kilkudziesięciu sekund, które zajęło mi kupienie piwa i przeniesienie go do swojego stolika. Uważnie obserwowałem wejście, ale nikt nie wchodził. Zacząłem się zastanawiać, czy osoba, która przysłała mi kartkę, w ogóle zamierza się w ogóle pojawić. Sytuacja z wisiorkiem wydawała mi się jednak na tyle niezwykła, że postanowiłem okupować stolik choćby nie wiem, co się działo. Przynajmniej przez godzinę. Nie musiałem jednak tyle czekać. Gdy go zobaczyłem po raz pierwszy w zasadzie nie przykuł mojej uwagi. Ot, wszedł do baru facet w czarnej kurtce przeciwdeszczowej, z której kapały krople wody. Na głowę zarzucony miał kaptur, więc nie widziałem jego twarzy. Gość wyglądał jednak na umówionego, bowiem skinął tylko barmance i szybkim krokiem skierował się w głąb lokalu, przeszedł obok mojego stolika, a później wbiegł po schodach na piętro. Kiedy jednak chwilę później pisałem SMS-a do znajomej, wyrósł przede mną ni stąd, ni zowąd. - Ciekawy wisiorek - zagadnął i spojrzał na mnie znacząco. - Mogę się przysiąść? Miał już wtedy kaptur odrzucony na plecy. Był przystojnym mężczyzną, przynajmniej na tyle, na ile mogłem to jako facet określić. Rzekłbym, że bardzo przystojnym. Wyglądał na trzydzieści parę, może niecałe czterdzieści lat. Duże, niebieskie oczy patrzyły na mnie bystro i niesamowicie przenikliwie. Rzadko kiedy rozprasza mnie czyjeś wejrzenie, muszę mu jednak przyznać, że potrafił spojrzeć tak, jakby przenikał wszystkie moje myśli. Nie powiem, że mnie to jakoś szczególnie denerwowało czy przeszkadzało mi, jednak trochę czułem się zbity z tropu, przynajmniej na początku. Miał długie włosy zwijające się w kędziory, sięgające mu do ramion. O, pamiętam, że w tamtej chwili przypominał mi Mela Gibsona z czasów pierwszych części Zabójczych broni - też przystojny gość, też spore, niebieskie oczy, tak samo ciemne, długie, kędzierzawe włosy. Cóż, jak wspomniałem spytał, czy może się przysiąść. Oczywiście odparłem, że tak. Kiwnął wtedy głową z zadowoleniem i poszedł powiesić kurtkę na wieszaku. Międzyczasie przygotowałem sobie dyktafon i położyłem go otwarcie na stoliku. Wiem, mało dyskretnie, ale też nie zamierzałem ukrywać, że będę nagrywał rozmowę. Ot, taki dobry ton. Facet zamówił jeszcze drinka, po czym usiadł naprzeciw mnie. Przez długi czas przyglądał mi się poważnie, nie mniej jednak w końcu jego spojrzenie zelżało, a on sam oparł się wygodniej i lekko uśmiechnął. - Tak, tak, to ode mnie dostałeś list, jeśli o to zamierzasz zapytać - rzekł widząc, że gotuję się do zadania pytania. - Właśnie chciałem się upewnić - przytaknąłem. - Chyba nie zdziwisz się, jeśli spytam o to, kim właściwie jesteś? - Ależ skąd - pokręcił głową robiąc minę bardzo rozbawioną. - Zresztą przyszedłem tu, by opowiedzieć ci o sobie. - Skoro tak mówisz - odparłem niepewnie. Gość wydawał mi się co najmniej dziwny, a w tamtej chwili wcale nie wzbudził mojej sympatii. Miałem niemiłe uczucie, że jestem jakąś zabawką, pewnie przez ten jego uśmiech. Zachowałem spokój. - Jeżeli masz zamiar opowiadać o sobie, to pewnie nie masz nic przeciwko dyktafonowi? - Pewnie, że nie. Prośba tylko jedna, żebyś nie puszczał tych taśm nikomu. Są na twój i tylko twój użytek, rozumiemy się? - Skąd masz pewność, że nie pójdą w świat? - spytałem włączając nagrywanie. - Nie mam pewności - odrzekł. - Ufam ci. - Ufasz mi? - spytałem nie kryjąc zdziwienia. - My się przecież w ogóle nie znamy, nie wiem nawet, jak ci na imię. - Cóż, jeśli wygodniej ci będzie znając moje imię to mów mi Adam. To zresztą jedno z wielu moich imion, ale to ci chyba nie robi żadnej różnicy. - Dobrze, niech będzie Adam - mruknąłem, niespecjalnie zadowolony. - Skoro wysłałeś do mnie list to wiesz, jak ja się nazywam. Skąd mnie znasz? - A jak myślisz, skąd mogę cię znać, jeśli nigdy się nie spotkaliśmy? - Z sieci. - O, właśnie - potwierdził. - Rozmawialiśmy parę razy, choć za każdym razem przedstawiałem ci się jako ktoś inny, więc teraz musiałbym wymienić kilka moich... tożsamości. Zresztą i tak nigdy nie pytałeś, jak się nazywam. - Uroki netu, tam imię raczej nie jest istotne, skoro są ksywki i nicki. - W każdym razie - ciągnął dalej - rozmawialiśmy kilkakrotnie, a tymi rozmowami, przyznaję, zaciekawiłeś mnie sobą. - To jednak nie wyjaśnia jeszcze, jak mnie znalazłeś. - Jeśli czegoś się bardzo chce to nic nie jest niemożliwe - odparł sentencjonalnie. - Zawsze byłeś pod jednym i tym samym nickiem, mówiłeś też, że to twoja ksywa. Mogłem więc przypuszczać, że używasz jej szerzej, niż tylko na chatach i komunikatorach. Po krótkim czasie udało mi się znaleźć na sieci artykuły twojego autorstwa, a gdy wpadłem na magazyn, współtworzony między innymi przez ciebie, nietrudno już było ustalić, skąd jesteś. W jednym z numerów jubileuszowych niemal wszyscy redaktorzy napisali o sobie, ty również, więc poznałem zarówno twoje imię, nazwisko, jak i nazwę miejscowości, w której mieszkasz. Podałeś też województwo, co pozwoliło mi dokładnie ustalić, gdzie leży twoje miasto. Kiedy znałem twoje nazwisko oraz miejsce zamieszkania, ustalenie adresu było już banalnie proste. - O.K., czyli wiem już, jak do mnie trafiłeś. Wciąż nie mam jednak pojęcia, czego ode mnie chcesz? - Oj - skrzywił się nieco. - "Czego ode mnie chcesz", to brzmi tak nieprzyjemnie. - Przepraszam, nie miało wyjść opryskliwie - odparłem. - Nie mam ci za złe - pokiwał głową - i nie dziwię ci się, że jesteś trochę podenerwowany. To naturalne. Na chwilę zwiesił głos. Spojrzał na mnie raz jeszcze tak, jak na początku, trwało to jednak ułamek sekundy. Odezwał się po chwili: - Jak mówiłem, przyszedłem tu opowiedzieć o sobie. Zacznę, póki co, ja. W momencie, kiedy będziesz miał jakieś pytanie czy coś to mów śmiało, nie krępuj się. - Możesz mi wierzyć, że nie będę się krępował. Boję się, żebym raczej nie przesadził. - Tego się nie obawiaj, nie mam już nic do ukrycia - zaśmiał się lekko, ale jakby z ironią. - Ukrywałem prawdę o sobie dostatecznie długo. - W porządku, zaczynaj - rzekłem. Przygotowałem sobie notes, dyktafon nagrywał. Wyciągnąłem zawczasu czystą kasetę. Adam znów się roześmiał, tym razem jednak czysto i serdecznie. - Ha, to nie takie proste - wykrztusił w końcu hamując śmiech. - No nie, czuję się jak... Lestat, z Wywiadu z wampirem, czy jak mu tam było... W każdym razie ten, z którym rozmawiał dziennikarz. - Louis chyba - pomyślałem przez chwilę. - Ale przecież nie zamierzasz mi powiedzieć, że jesteś wampirem??? - Eee tam, skąd - machnął ręką. - To zbyt oklepane, zresztą wymyślić lepszą historię niż tą, którą opowiedziała Rice, byłoby raczej trudne. - Więc o co chodzi? - O co, o co... Jestem elfem. - Że kim??? - zapytałem czując, że brwi zatrzymały mi się chyba w połowie czoła. - Bez jaj... - Ależ jak najbardziej z jajami, dowodem wiele dzieci na całym świecie - rzekł z uśmiechem bliższym diabłu niż elfowi i skłonił się lekko. - O ile blisko sześćdziesięcioletnich starców i staruszki można nazwać dziećmi - dodał. - Przynajmniej tyle lat mają ostatni moi żyjący potomkowie. Siedziałem zszokowany. Facet patrzył na mnie całkiem normalnie, absolutnie bez śladu szaleństwa. Śmiał się wprawdzie trochę, momentami jakby do siebie, ale poza tym zachowywał się zwyczajnie. Przyznałem jednak sobie, że ciekawy z niego wariat, a skoro już się spotkaliśmy, to czemu by nie pogadać. - Taak, więc twierdzisz, że jesteś elfem - mruknąłem, mimowolnie robiąc dość głupią, kpiącą minę. - Nie twierdzę, ja to wiem - odparł spokojnie. - Powiedz mi, kiedy się urodziłeś? - Poczekaj, poczekaj... hmm... w 1543 roku, już za Groźnego... - Iwana??? - No, czwartego nawet - wywrócił oczami. - Więc jesteś z Rosji? - Nie inaczej. Z Moskwy konkretnie. Wtedy ja się roześmiałem. - Co??? - spytał. - Nie, nic - uspokoiłem się. - Ale mi się trafiło, ruski elf. - A co, ruski to gorszy? - zachichotał. - Elf to elf, wszędzie taki sam. - O właśnie, wszędzie taki sam - machnąłem ręką. - Dalej, odsłaniaj uszy. - A po cholerę? - Spiczaste macie, nie? - Niby tak, ale jak nie będę miał spiczastych to co, nie jestem elfem? - Powiedzmy, że jak będziesz miał to łatwiej mi przyjdzie uwierzyć. - Ty i tak już wierzysz - rzekł z błyskiem w oku, odgarniając włosy z boku głowy. Pochyliłem się lekko w jego kierunku i przyjrzałem kształtowi ucha. Wyglądało normalnie. - Po pierwsze: nie wierzę ci. Po drugie: ucho masz jak człowiek. - No to teraz ja: po pierwsze jak mi nie wierzysz, to po co ze mną rozmawiasz? Co zaś do drugiego: zoperowałem je sobie, dość niedawno zresztą. - Rozmawiam z tobą, bo może być jeszcze ciekawie - odparłem. - A uszy... Mówisz, że sobie zoperowałeś?? Jak? - Jak... - powtórzył rozkładając ręce. - Normalnie: poszedłem do chirurga plastycznego i powiedziałem, że chcę, żeby mi zaokrąglił uszy. Facet najpierw się dziwił, co ja za uszy mam, ale w końcu powiedziałem mu, że to jakaś mutacja. - I skorygował ci uszy? - rzekłem z takim niedowierzaniem w głosie, że sam się speszyłem. - Skorygował - odparł nieco rozdrażniony. - Myślałem, że będziesz mniejszym niedowiarkiem. - Nie co dzień facet umawia się ze mną na spotkanie w barze i mówi mi, że jest elfem, no wybacz. A że o elfach powiada się, że mają spiczaste uszy, to właśnie o te uszy pytam, bo w końcu to taki wasz znak rozpoznawczy. - Taa, a jak bym mówił, że jestem Pinokio, to byś żądał, żebym ci pokazał dwumetrowy nos? - prychnął. - Ciekawe, co byś zrobił, jak bym ci powiedział, że mi go jakiś drwal... skorygował. - Dobra, zostawmy te uszy - machnąłem ręką. - Jeden ciul dla mnie. - I chwała, zaczynałeś mnie męczyć - powiedział. - Tak więc urodziłem się w Moskwie, Roku Pańskiego 1543. Czasy może niespokojne dla Rosji trochę, ale generalnie kraj rósł w siłę. O tym jednak możesz sobie poczytać w książkach historycznych, w których o elfach jest raczej niewiele. - W których o elfach jest raczej nic - sprostowałem. - Nie takie znowu "nic". Zdziwiłbyś się, gdybym ci powiedział co nieco o niektórych znanych postaciach historycznych. - Na przykład o kim? - A co to teraz ma za znaczenie? Albo nie żyją, albo... no, albo odeszli. - Pytanie mam jedno... Powiedz, dlaczego chcesz mi o sobie opowiadać? - A nie chcesz słuchać? - Nie w tym rzecz. Ciekawi mnie, dlaczego w ogóle chcesz opowiadać. Jako elf chyba nie zdradzałbym nikomu swojej tajemnicy. - Ja też nie zdradzałem, ale na mnie już czas, że tak powiem, więc co za różnica. Gdy to mówił na jego twarz wstąpił jakby wyraz ulgi. - Co rozumiesz przez słowa: "na mnie już czas"? - Każdy elf ma określoną ilość lat do przeżycia - wyjaśnił. - Teoretycznie jesteśmy nieśmiertelni, jednak w praktyce już po upływie czasu jednego ludzkiego życia, powiedzmy tak sześćdziesięciu lat, zaczyna nam to życie ciążyć. Tak więc każdy z nas ma jakby taki próg wytrzymałości, ile jest w stanie przeżyć bez znużenia życiem. Ja czuję, że ten próg się zbliża. Jestem już na tym świecie czterysta pięćdziesiąt dziewięć lat i wierz mi, że można mieć go dość. - Tu akurat nie mam powodów, by ci nie wierzyć - pokiwałem głową z ironicznym uśmiechem. - Ja też mam go czasem dość, a jestem jednak "trochę" młodszy od ciebie. - Tylko trochę - odparł Adam odwzajemniając uśmiech. Pamiętam, że w tamtej chwili poczułem do tego nietypowego rozmówcy jakby nić sympatii. Miałem po prostu nieodparte wrażenie, że to bliska mi dusza. To było uczucie z gatunku tych, których absolutnie nie potrafimy wyjaśnić, ale których istnieniu nie możemy zaprzeczyć. Adam chyba też to poczuł, spojrzał na mnie bowiem jakby inaczej. Mniej badawczo i świdrująco, a bardziej przyjaźnie. - Od początku wiedziałeś, że jesteś elfem? - spytałem po dłuższym milczeniu. - Właśnie nie i w tym był problem. Uszy szybko przestały być kłopotem, kiedy zasłoniły mi je włosy. Jako dziecko praktycznie żyłem normalnie, rosłem i rozwijałem się jak człowiek. Podobnie było później, gdy już dorosłem. Że coś jest ze mną nie tak zacząłem się zastanawiać dopiero, gdy miałem czterdzieści parę lat, a wciąż wyglądałem na ledwie trzydzieści. Gdy miałem pięćdziesiąt, a mój wygląd się nie zmienił, zaczęto mnie oskarżać o jakieś szatańskie sztuczki. Zresztą już wcześniej coś knuto i gadano, ale niezbyt jawnie. Wtedy uciekłem z Moskwy. - Możesz mi powiedzieć coś o swoim dzieciństwie? - Niewiele, ale też niewiele ciekawego się działo. Byłem podrzutkiem, ponoć znaleźli mnie pod drzwiami klasztoru dwaj klerycy na spacerze pewnego październikowego wieczoru. Całe moje dzieciństwo upłynęło w murach klasztoru, uczniem jednak dobrym nie byłem, do wiedzy mnie nie ciągnęło, a ksiąg przepisywać mi się nie chciało, więc niezbyt mile mnie tam widzieli. Kiedy już dorosłem zdecydowałem się wstąpić do armii, a że byłem dobrym strzelcem i nieźle robiłem mieczem, udało mi się dostać do gwardii przybocznej cara. Tam powodziło mi się całkiem, całkiem, roboty z bojarami było wtedy co nie miara... - Kiedy doszedłeś do tego, że jesteś elfem? - To była długa droga i niezwykle kręta, a, zauważ, byłem w tym praktycznie sam. Nie spotkałem do tamtej pory nikogo, kto miałby podobny problem, co ja. Bywały dni, że sam już wątpiłem w swój rozsądek i zastanawiałem się, czy faktycznie nie zostałem zaprzedany diabłu. Nie śmiej się, pamiętaj, co to były za czasy. Ciemnota zupełna, a wiedza zerowa. Wtedy właśnie, paradoksalnie, poczułem chęć nauki. Pochłaniałem wszystko, co wpadło mi w ręce, najmowałem się w całej Europie do różnych zajęć, poznałem i opanowałem praktycznie każdy język kontynentu. Wreszcie zacząłem interesować się kulturami północnymi, zapiskami o ludach celtyckich i skandynawskich oraz podaniami z nimi związanymi. Cóż jednak z tego, skoro wówczas zdobycie jakichkolwiek informacji czy ksiąg graniczyło praktycznie z cudem, a wszystko, co wiązało się z pogańskimi, wymarłymi ludami, praktycznie uległo zapomnieniu i zniszczeniu, głównie za sprawą durnych chrześcijan. Elfem w zasadzie przyjąłem nazywać się zupełnie od niedawna, bo od początku XX-go wieku. Słuchałem i uwierzyć uszom nie mogłem. Adam opowiadał wszystko z taką pewnością w głosie, z takim przekonaniem, na które stać tylko wariata albo genialnego kłamcę-aktora, który tak opanowaną ma kwestię i osobowość, którą ma zagrać, że na pewien czas staje się niemal nią samą. Mimo jednak tego wszystkiego, mimo swoistej sympatii, którą tamten mężczyzna we mnie budził, nie potrafiłem jakoś przyjąć do wiadomości, że może mówić prawdę. Serio, zwyczajnie na każde jego słowo w mojej głowie jakby odpowiadał głos - "kłamie". Zresztą postawcie się w mojej sytuacji, też byście nie wierzyli. Oczywiście kontynuowałem rozmowę: - Powiedz, czy przez te blisko pięćset lat życia spotkałeś innego elfa? - Tylko raz, we Francji, w roku 1813. Pamiętna data, Napoleon ostro schrzanił wtedy sprawę... - Kim on był? - Napoleon? Skąd mam wiedzieć? - Nie Napoleon! Mówię o tym elfie, którego spotkałeś. - Ach, no tak. Był złotnikiem, zrobił między innymi ten wisiorek, który masz na piersi. - Patrz, byłbym zapomniał - rzekłem zdejmując listek z zamiarem oddania go, Adam jednak machnął ręką. - Jest twój - powiedział. - Zatrzymaj go sobie na pamiątkę. - Dzięki - odparłem na powrót zawieszając prezent. Mężczyzna tymczasem nie przerywał: - Tak więc był złotnikiem. Najlepszym, jakiego znałem. Krótko trwała nasza znajomość. Początkowo namawiałem go do wspólnych podróży, on jednak wolał zostać w Paryżu. Miał śliczną żonę i córeczkę. Z jednej strony mu się nie dziwię, że chciał zostać, ale z drugiej, tak czy owak, nic go w związku z rodziną ciekawego nie czekało. - Przeżył ich... - powiedziałem w zamyśleniu. - Tego nie wiem. Jeśli jednak nic mu się nie stało po tym, jak widziałem go po raz ostatni, to żonę musiał przeżyć na pewno, córkę niekoniecznie. Ona w końcu była już półelfem. - Właśnie, jak jest z półelfami? - To znaczy co? Nie rozumiem pytania. - Jak jest z ich życiem? Są też nieśmiertelne czy jak? W fantasy, na przykład u Tolkiena mogą wybierać między nieśmiertelnością a śmiertelnością, ale nawet wybierając życie śmiertelne cieszą się nim bardzo długo. - O to ci chodzi... No cóż, półelf to niezwykle ciekawa istota. Zazwyczaj nie różni się od człowieka absolutnie niczym, a żyje tak samo długo, jak i człowiek. Cała zabawa polega na tym, że półelf może dokonać wyboru tylko wtedy, kiedy wie, że jest półelfem, i to do pewnego etapu w życiu. Gdybym więc ja był półelfem, a nie wiedziałbym, że nim jestem, to umarłbym już dawno, dawno temu. - Córka złotnika miała wybór? - Właśnie nie wiem. Wszystko zależy od tego, czy była świadoma tego, kim jest. Półelf nie ma tak, jak elf, że prędzej czy później zorientuje się, kim jest. Ona mogła zastanawiać się, dlaczego jej ojciec się nie starzeje, ale jeśli on nie zdradził jej swojej tajemnicy, to na tym się skończyło. Przez chwilę znów trwało milczenie. Jakaś kobieta przeszła obok naszego stolika idąc do toalety. Ciągnęła za sobą ciekawą woń perfum, obejrzeliśmy się więc za nią odruchowo, po czym wróciliśmy do rozmowy. - Lubisz fantasy? Adam machnął ręką. - Interesuję się nią z pobudek, by tak rzec, osobistych. - A co sądzisz o świecie stworzonym przez Tolkiena? - Ech, z Tolkienem wiąże mi się dość nieprzyjemna historia. - Znałeś go??? - Nie, nie jego, a przynajmniej nie tego Tolkiena, o którym myślisz. Nie Johna, Mistrza, jak go przyjęto nazywać. Rozmawiałem tylko parę razy z Christopherem, który udostępnił mi notatki ojca, ale to było wszystko, na tym skończyły się moje kontakty z rodziną Tolkienów. - Co to za nieprzyjemna historia, o której wspominasz? - Dziwna sprawa, po której uwierzyłem w Przeznaczenie, ci powiem. Próbowałem skontaktować się z Johnem trzy razy, to znaczy osobiście, bo w pewnym sensie jego też znałem. Dzwoniłem do niego kilkakroć, napisałem trochę listów. O ile jednak listy jeszcze jakoś między nami kursowały, o ile czasem udawało mi się do niego dodzwonić, to spotkać się z nim zwyczajnie nie mogłem. Raz, jak do niego jechałem, miałem wypadek. Innym razem spóźnił mi się pociąg, i to solidnie, później były problemy z przesiadką, więc nie dojechałem na czas. Natomiast kiedy pewnego razu zawziąłem się i postanowiłem złożyć mu niezapowiedzianą wizytę domową, to gdy wyszedłem z domu kierując się na dworzec i przechodziłem obok jakiegoś kościoła, spadł mi na ramię kawałek cegły i trafiłem do szpitala. Gdybym zresztą, tknięty jakimś instynktem, w ostatniej chwili z lekka nie uskoczył, pewnie dostałbym w głowę. Po tym wypadku pomyślałem, że zbiegów okoliczności było już stanowczo zbyt wiele i dałem sobie spokój. Wprawdzie Tolkien mógłby mi, prawdopodobnie, wiele pomóc, jednak co z tego, skoro próbując się z nim spotkać pewnie straciłbym życie? Życie było mi jeszcze miłe, dopiero od około roku naprawdę czuję, że niedługo nadejdzie mój czas. W trakcie, kiedy Adam opowiadał, co raz bardziej przekonywałem się do niego. Minęło tylko nieco ponad pół godziny od chwili, kiedy zamieniliśmy pierwsze słowa, a ja powoli czułem, że zaczynam dawać wiarę temu, co mówi. Jeśli kłamał, robił to z takim przekonaniem, że sam musiał uważać to, co mówił, za prawdę. Ostatecznie oprócz tego, iż wspomniał, że jest elfem, jego historia wcale nie była jakoś szczególnie nierealna. Wyglądał na szczerego faceta. Nie potrafiłem poza tym znaleźć jakichkolwiek powodów, dla których miałby kłamać. Dla kasy i sławy? Nie wydawało mi się, chyba nawet nie podał wtedy swojego prawdziwego imienia. Poza tym prędzej można było zrobić pieniądze opowiadając, że zostało się zgwałconym przez goryla w zoo albo przez kosmitów, niż mówiąc, że jest się elfem. Nikt nie kupiłby takiej historii. - Halo, Ziemia - pomachał mi przed oczami Adam. - Śpisz? - Nie, zamyśliłem się. - Nad czym? - Mniejsza z tym... - Nad tym, czy mówię prawdę, co? - powiedział z uśmiechem. - Owszem. - Powiedz, co to za różnica? - Jak to: co to za różnica? Wielka, ogromna, zasadnicza! Chcę po prostu wiedzieć, czy mówisz prawdę, czy elfowie rzeczywiście istnieją, czy naprawdę jesteś elfem. - To i tak zależy od ciebie. - To znaczy? - Choćby te nieszczęsne uszy. Przykładowo wyobraź sobie, że te dwadzieścia minut temu zobaczyłeś nie ucho normalnego kształtu, tylko spiczaste. - No i? - No i??? - zdziwił się. - Sam powiedz, czy robiłoby to jakąkolwiek różnicę? Zastanawiałem się, o co może mu chodzić. - Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Wiem tylko, że widziałem normalne ucho. - Dobrze, ale pomyśl, że w tamtej chwili zobaczyłeś spiczaste. I co, od razu uwierzyłbyś, że jestem elfem? - Miałbym jakiś dowód. - Nie żartuj! - ofuknął mnie Adam. - Co to za dowód? Przerośnięte ucho, też coś! Założę się, że gdybym miał ucho takie, jakie powinien mieć wzorowy elf, wówczas pierwsze, co byś zrobił, to sprawdzałbyś, czy nie jest sztuczne. Gdybyś go mimo wszystko nie mógł zdjąć i tak byś nie uwierzył, że jest prawdziwe i namawiałbyś mnie na jakieś badania. - Może. Ale co to ma do rzeczy? - Dużo. To, czy jestem elfem, czy nie, zależy całkowicie, tylko i wyłącznie, od ciebie. - Co ty chrzanisz??? Albo jesteś elfem, albo nim nie jesteś, po prostu! Jak to może zależeć ode mnie??? Mój rozmówca spuścił głowę i pokręcił nią powoli. - Jacy ludzie są głupi. Pomyśl logicznie! - powiedział niemal z natarczywością, spoglądając na mnie spode łba. - To, czy jestem elfem, czy nie, zależy od tego, czy w to uwierzysz. Jeśli nie uwierzysz, będę dla ciebie po prostu wariatem, który przyszedł z tobą pogadać, nie wiadomo, po kiego grzyba, a który za parę minut stąd wyjdzie. Jeśli jednak uwierzysz stanę się dla ciebie elfem. Będę tym, kim mówię, że jestem! To tak, jak z... cholera, nie wiem... no, powiedzmy ze złamaną nogą. Masz złamaną nogę, boli cię tak, że wytrzymać nie możesz. Pojawia się jednak sytuacja, w której musisz przejść jakoś spory kawałek. Jeśli wierzysz w to, że uda ci się przejść, to po prostu to zrobisz. Może się, za przeproszeniem, zesrasz z bólu, ale przejdziesz, przeczołgasz się. Jeśli zaś nie wierzysz, że możesz przejść ten kawałek, biadolisz, że za bardzo cię boli, to żadna siła cię nie przekona do tego, żeby ruszyć się z miejsca. I o to tu chodzi! Musisz po prostu sam się przekonać, sam musisz uwierzyć! Opadł na oparcie krzesła bardzo podekscytowany. - Posłuchaj, rozumiem cię, ale spróbuj wczuć się we mnie - odparłem podenerwowany. - Gdyby teraz przyszedł do nas facet i powiedział, że tam, na zewnątrz, za rogiem, rozbiło się U.F.O. to co, uwierzyłbyś mu? - Odpowiem ci tak: dopóki stąd nie wyjdziemy jedyne, co nam pozostaje, to uwierzyć mu albo go wyśmiać. Pamiętaj jednak, że siedząc tu nie dowiemy się niczego. - W porządku, ale w chwili, gdy facet nam to mówi, niczym ci nie udowodni, że latający talerz się tam rozbił. - Ale my niczym nie jesteśmy w stanie temu zaprzeczyć - mruknął. - Rozważ to. - No niby - nie dawałem za wygraną. - Tyle, że jeśli wyjdziemy wszystko się okaże, nie? - Podkreślając słowo "jeśli". A jeśli nie? Zwlekałbyś z wyjściem pół godziny, a później, już na zewnątrz, powiedziałbyś gościowi, że nic tam nie ma. On ci na to, że wrak zabrali Faceci w Czerni. Taki Tommy Lee Jones i Will Smith. I co? Będziesz w stanie temu zaprzeczyć? Tak samo jest ze mną. Jestem elfem, czy tego chcesz, czy nie, to jednak tylko moje zdanie. Dopiero twoja wiara sprawi, że stanę się nim naprawdę, że będę realny w twoich oczach. O to mi chodzi! Nie mogę ci w żaden sposób udowodnić, ile mam lat, skąd jestem. Wyglądam na dobrą sprawę, jak człowiek, ale nim nie jestem. Uwierz mi! - pochylił się nad stołem. - Nie mam żadnych dowodów, by to poprzeć, ale ty nie masz też żadnych dowodów na to, że nie jestem elfem. Jeśli zaś wszystko zależy tylko od wiary, to czemu nie chcesz uwierzyć? Na chwilę zamknął mi usta. Myśli kłębiły mi się w głowie, a dziesiątki pytań żądało odpowiedzi. - O czym my w ogóle gadamy? - spytałem po chwili. - Mówiliśmy o tobie, a zeszliśmy na U.F.O. O co w ogóle chodzi? - O to, że możesz sprawić, iż naprawdę będę elfem. - Czemu tak ci na tym zależy? - Człowieku, zrozum - rozłożył ręce - przez czterysta pięćdziesiąt dziewięć lat byłem jednym z was! Regularnie uciekałem przed ludźmi, zostawiałem zakochane we mnie kobiety, które sam często kochałem. W 1888 zostawiłem pokrewną mi duszę, kobietę mojego życia, i od tamtej pory cierpię okrutną samotność. Masz pojęcie, co to za uczucie? Masz? Gówno prawda, na pewno nie masz! - warknął, uprzedzając odpowiedź. - Ludziom czasem doskwiera kilka miesięcy samotności, brakuje wam przyjaciół, ale, z reguły, mimo wszystko, kogoś tam przecież macie. Chociaż rodzinę, kogokolwiek bliskiego. Macie jakieś swoje miejsce, sąsiadów. Kogoś, kogo widujecie w miarę regularnie w trakcie swojego życia. A ja? Co mam ja? Przeżyłem każdego ze swoich przyjaciół, patrzyłem na śmierć dwóch swoich żon, pięciorga swoich dzieci nie uświadomiłem o ich dziedzictwie by, na skutek złego wyboru, nie musiały cierpieć, jak ja. Przez cztery i pół wieku błąkam się po świecie nie wiedząc kim jestem, skąd się na nim wziąłem i gdzie zmierzam. Nawet śmierć nie jest dla mnie niczym szczególnym. Nie potrafię się jej bać, bo w zasadzie czekam na nią od dawna. To, przed czym ludzie z chęcią by uciekali jak najdłużej, ja przyjmuję z otwartymi ramionami. Nie jestem człowiekiem, choć moim marzeniem było nim być. Paradoksalnie jednak, choć przez setki lat udawałem człowieka, u kresu życia chciałbym, by ktoś widział we mnie elfa. Rozumiesz mnie? Ja mam już po prostu dość! Adam zamilkł. Już nie wpatrywał się we mnie. Utkwił wzrok w krawędzi stolika i popukiwał lekko palcami w szklankę po dawno wypitym drinku. Ja sam już nie wiedziałem, co myśleć. Rozsądek bronił mi uwierzyć w jego słowa, ale wszystko brzmiało tak realnie. Kiedy nie ma się żadnego punktu odniesienia jak ocenić, czy coś jest prawdą, czy kłamstwem? Jedyne, co wtedy miałem, to swój umysł. Umysł omylny jednak i zawodny. Sęk w tym, iż byłem świadom, że mój rozsądek każe mi podejść do sprawy racjonalnie, wszystko rozważyć z boku, bez udziału emocji i uczuć. Odpowiedzcie sobie szczerze: uwierzycie facetowi, który podejdzie do was i powie wam, że jest elfem? Gdyby ktoś zadał mi to pytanie na ulicy, bez wątpienia powiedziałbym "nie", może dodając, że skłonny byłbym uwierzyć, gdybym miał po temu jakiekolwiek dowody. Wtedy jednak, nie mając przecież do dyspozycji absolutnie nic, wahałem się. - Dlaczego ja? - padło z mojej strony pytanie. - Szczerze mówiąc przypadek. Ot, szukałem na sieci materiałów dotyczących elfów i trafiłem na stronę waszego magazynu. Tam znalazłem twoje teksty. Wiele miejsca poświęcałeś elfom, ciekawie o nas pisałeś, wysnuwałeś czasem interesujące wnioski. Poza tym raz napisałeś, że chciałbyś spotkać kiedyś elfa i móc z nim porozmawiać. Wprawdzie z żartem wspominałeś o kobiecie, a ja nią, jak widzisz, nie jestem, ale raczej ci to nie przeszkadza - Adam na powrót uśmiechnął się. - Skoro zaś zaciekawiły mnie twoje teksty i ty sam, jeszcze wcześniej, podczas rozmów, postanowiłem się z tobą spotkać i opowiedzieć ci o sobie. - Chcesz, żebym spisał i zamieścił w gazecie wywiad z tobą? - Tak - odparł tonem prawie uroczystym. - Wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że niewiele osób uwierzy w tą historię, ale może chociaż ktoś. Może przeczyta to któryś z moich braci albo któraś z sióstr i dowiedzą się, że nie są sami na tym świecie, że różnymi kolejami losu trafił do Polski ich krewniak i tu dokonał żywota. - Jeśli takie jest twoje życzenie... Spełnię je z przyjemnością - rzekłem. - Powiedz mi tylko, ile z naszej rozmowy... - Wszystko, całość - mruknął machnąwszy ręką lekceważąco. - Jak mówiłem, nie mam już tajemnic. Gdy to rzekł znów przyjrzał mi się badawczo, szybko jednak spuścił wzrok uśmiechając się z lekka. - Na świecie są ludzie, którzy chcą wierzyć - powiedział powoli z pogodnym wyrazem twarzy. - Potrzebują tylko pożywki dla swojej wyobraźni, żeby móc dalej marzyć. Dajmy im ją. Pokiwałem tylko głową. Adam tymczasem podrapał się w czoło, stuknął dwa razy palcem o stolik, wreszcie: wstał. - No, na mnie czas - powiedział. - Już idziesz? - rzekłem, również wstając i podchodząc do niego. - Niestety. A szkoda, miło mi się rozmawiało. - Cała przyjemność po mojej stronie - odparłem. - Nie przesadzaj, zgodzę się na co najwyżej połowę - odrzekł żartem. - Aha, mam na koniec małą prośbę: nie idź za mną, w porządku? - Jasne. Mężczyzna popatrzył na mnie przeciągle. - Cóż mogę powiedzieć, życzę ci samych sukcesów i sto lat udanego życia... - Heh, chyba nietaktem byłoby odpowiedzieć "wzajemnie"? - powiedziałem, ściskając jego dłoń, a na mojej twarzy pojawił się grymas bólu w związku z porannym zranieniem. Uśmiechnął się. - Wystarczy mi "szerokiej drogi". - W porządku. Zatem szerokiej drogi, Adam. Żegnaj. - Żegnaj - odpowiedział. Chwilę jeszcze popatrzył na mnie. W końcu poszedł po kurtkę, którą tylko zarzucił, bez zapinania, wciągnął na głowę kaptur i wyszedł. Zostałem sam przy stoliku. W ciągu niespełna godziny bar wypełnił się ludźmi, zrobiło się gwarno i dość tłoczno. Zastanawiałem się, jak dobrze będzie słychać nagraną moją i Adama rozmowę, skoro we wnętrzu panował taki szum. Właśnie skończyła się kaseta; usłyszałem, jak za mną dyktafon wyłącza się. Odwróciłem się, zabrałem go ze stołu, włączyłem przewijanie i włożyłem go do torby. Schowałem pusty notes, zapiąłem plecak, zarzuciłem go na ramię i wyszedłem. Na zewnątrz było chłodno i nieprzyjemnie. Mimowolnie rozejrzałem się za moim rozmówcą, na ulicy było jednak pusto. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał dwudziestą dziesięć. Ruszyłem do domu. Znów zbadałem odruchowo palcami miejsce na dłoni, w które wbił mi się nóż. Ślad na skórze był ledwo widoczny...
Autor: Equinoxe email: equinoxe@vgry.net
|
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |