PRZEBUDZENIE OGNIA (II)

 

 

   
Szybko Smoki wyrosną,
I kiedy nocą ruszą w świat,
Ratunkiem będzie tylko kat.
Rozpoznać ich możesz przez
Uczynki. Nie będą posiadać
Smoczego rozumu, zali
Historia ich smoczą będzie.

 

- "Bajki na deszczowe dni", Dilika de Fou

- Hej, Gurd! Chodź no mi tu! Związałeś ją? - przywołany ork przytaknął. Był wyjątkowo brzydki, miał całą twarz w krostach. Jedynym urozmaiceniem były pojawiające się od czasu do czasu blizny. - Ręceś też związał? - brzydal znów przytaknął. Dowódca orków był nieco wyższy od niego, choć na pewno lżejszy. I nie tak brzydki, o ile można mówić o jakiejkolwiek piękności wśród orków.
Znajdowali się w pospiesznie zbudowanym obozie, niezbyt daleko od drogi. Orki nie miały jednak wyboru - w ich ręce wpadła cenna zdobycz - chcieli jak najszybciej poświęcić pochwyconą elfkę Bogu Krwi. Ich Pan cenił sobie ofiary ze Starszej Rasy, najdawniejszych i najzacieklejszych wrogów orków. Fakt, iż ta elfka była czarodziejką, znacznie przyczynił się do przyspieszenia rytualnego mordu.
- Na co czekacie?! - krzyknął dowódca orków. - Przygotować mi tu pal! Szybko! Ruszać się! - krzyczał dalej na swoich podwładnych, mimo to, że tamci cały czas ochoczo pracowali.
W ciągu kilku minut pal był już wbity w ziemię i obłożony chrustem, a wszyscy orkowie - było ich dziesięciu, oprócz oczywiście dwóch strażników elfki - czekali na widowisko.
Czarodziejka została siłą wprowadzona z szybko skleconego szałasu. Starała się opierać, wiedząc co ją czeka, jednak nie mogła się równać fizycznie z silnymi orkami. Gdyby miała wolne ręce, mogłaby ich powalić magią, jednak niestety - nie była w stanie ruszyć choćby małym palcem. Nawet u nogi.
- Panie Krwi, oto nasza ofiara! - dowódca orków wykrzykiwał w niebiosa rytualne słowa. Inni orkowie wtórowali mu, krzycząc nawet głośniej niż on. Widać było, że takie okazje zdarzały się często.
- Zbyt często - jak myślała elfka. Ork tymczasem kontynuował swój monolog do Pana. Czarodziejka starała się zrozumieć co mówił, jednak zdołała wychwycić tylko kilka jego słów: "krew, ofiara, śmierć". Kobieta wiedziała co ją czeka.
- Gdyby tylko ktoś przechodził tą drogą...

 

***

Samotny wędrowiec szedł lasem. Przysłuchiwał się wspaniałym dźwiękom natury - śpiewowi ptaków, szumowi wiatru w gąszczu drzew. Młodzieniec rozmyślał o swoim wcześniejszym życiu, o tym, co wcześniej robił i czego się nauczył.
Był sierotą. Jego matka zginęła przy porodzie, a ojciec niedługo przed jego drugimi urodzinami. Zabiły go gobliny, wciąż często spotykane w lasach północy. Po śmierci rodziców dziecko przygarnął Paladyn - kierowany Dobrem, nie mógł pozostawić go samego.
Przynajmniej wędrowcowi mówiono, że tak było.
On sam w to nie wierzył. Nie wierzył w opowieść, którą często raczył go jego przybrany ojciec, a także mentor i nauczyciel. Było w niej zbyt wiele braków. Na przykład to, skąd paladyn wziął się w zapyziałej wiosce, dalego od drogi.
Mimo wszystko cieszył się, że tak potoczyło się jego życie. Dzięki tym wypadkom, stał się tym, kim jest teraz. Gdyby wszystko poszło inaczej, gdyby jego matka i ojciec żyli, pewnie byłby dekarzem. Albo rolnikiem.
Teraz jest wojownikiem.

Nagle usłyszał krzyki. Dziwne, bełkotliwe nawoływania grupy ludzi. Albo goblinów. Albo orków. Albo jeszcze gorzej.
Wojownik chciał początkowo zostawić to w spokoju, jednak uświadomił sobie, że jego ojciec - przybrany ojciec! - nigdy by mu nie wybaczył.
Ostrożnie, powoli, podszedł do miejsca z którego dochodziły - lub wydawało mu się że dochodziły - głosy. Zauważył pal i przywiązaną do niego osobę, kobietę... Elfkę! Wiedział, że orki nie dadzą jej długo pożyć. Ale wiedział też, że samemu nie da sobie rady. Jeden przeciwko tuzinowi. Nie ma szans. Byłby w stanie pokonać trzech, może czterech, przy odrobinie szczęścia. Dwunastu nie pokonałby sam Fechmistrz, nauczyciel elitarnej szkoły, w której uczą się kandydaci do gwardii królewskiej.
Lecz wojownik zauważył swoją szansę. Pobliskie drzewo. Był spruchniałe i pewnie łatwo dałoby się ściąć. A to skutecznie odwróciłoby uwagę orków na czas potrzebny mu na dotarcie do kobiety i uwolnienie jej.
Taka była przynajmniej wersja optymistyczna.
Młodzieniec nie znał jednak wątpliwości. Ruszył żwawo, niemal biegnąc, ponieważ orki skutecznie zagłuszały swym śpiewem - ktoś nazwał ten bełkot śpiewem??? - odgłosy jego kroku. Gdy dotarł do drzewa, zauważył że rozmiar zniszczeń pnia nie jest tak wielki, jak początkowo przypuszczał. Zaklął w myślach i rozejrzał się w poszukiwaniu innego sposobu na oswobodzenie potencjalnej ofiary mordu.
Nie znalazł go. Zauważył jednak, że elfka pracuje nad więzami. Za jakiś czas - bardzo zresztą krótki - uda się jej wyswobodzić. Gdyby odwrócił uwagę orków...

 

***

Czarodziejka przestraszyła się nagłego przerwania ceremonii. Była zbyt zajęta rozplątywaniem się z własnych więzów, aby myśleć o orkach. Sądziła że ktoś zauważył jej próby odwiązania się od słupa.
Myliła się, na szczęście.
Nikt nie patrzył na nią. Wszyscy zwrócili wzrok w miejsce, którego czarodziejka nie mogła widzieć ze swojej pozycji. Nie starała się zrozumieć, co się dzieje, gdy orki, wszystkie na raz, pobiegły w tamtym kirunku. Po prostu rozpaczliwie chciała się uwolnić. Nie zwracając uwagi na krew płynącą po jej nadgarstkach, uporczywie szarpała więzy. W końcu jej się udało. Mając wolne ręce, uwolniła się ze sznurów opasających jej biodra, a następnie nogi.
Gdy zauważyła w jakim stanie są jej nadgarstki, prawie zemdlała.
- Nie mam na to czasu - pomyślała i rzuciła się do ucieczki, nadal nie zastanawiając się nad przyczyną nagłego biegu orków. Chciała dotrzeć do drogi, chciała, aby był na niej jakiś wóz, który mógłby ją zabrać do najbliższego miasta, najbliższej wioski.
Myśłała treaz, że zdoła pokonać orki magią - kiedy miała wolne ręce, mogłaby ich porazić piorunem, kulą ognia... Ale nie. Nie chcialą tego robić. Orki miały przecież przewagę dwanaście do jednego, a na dodatek jej ręce były omdlałe z powodu ciasnych więzów.
Elfka zastanawiała się: co by było, gdyby orki nie pochwyciły jej śpiącej. Gdyby miała choć dziesięć sekund na obudzenie się i wniknięcie w Potęgę... Ale nie miała.
A na drodze nie było żadnego wozu. Podirytowana, zakrwawiona i zła, pobiegła w stronę Bainne'all. Ale truchtała tylko przez kilkaset metrów. Przez pięćdziesiąt lat nauki w szkole magii nie miała czasu na pracowanie nad kondycją i nad ciałem w ogóle. Dlatego też większość magów i czarodziejek jest tak słabowita fizycznie jak ona.
Teraz żałowała że nie spędziła więcej czasu na siłowni w szkole.

 

***

Zgubił orki. Wszystkie. Teraz nie słyszał już ich stóp, nie słyszał ich zmęczonych oddechów. Biegł teraz swobodnie w stronę drogi, choć nadal zachowywał ostrożność - orki w końcu nie były takie głupie jak gobliny - mogły zastawić pułapki.
Ale dobiegł do drogi bez problemów. Spotkał, pewnie przez przypadek, tylko jednego orka, ale zanim ten zdążył się zorientować, że wojownik jest obok niego, jego tętnica szyjna została przecięta mieczem. Ork nawet nie wiedział kto - lub co - go zabiło.
Daleko na drodze mężczyzna ujrzał kobietę - bardzo skąpo ubraną, obdartą, idącą szybko i rozglądającą się dookoła.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej wygląd, na ciemne, długie i zadbane włosy, szczupłą, zgrabną sylwetkę i średni - jak na elfy - wzrost. Miarą ludzką, mogła mieć najwyrzej 20 lat, jednak biorąc pod uwagę jej rasę, wojownik ocenił jej wiek na około 60.
Podbiegł do niej, bojąc się że krzyk sprowadzi orki. Elfka usłyszała go gdy był zaledwie parę metrów od niej, niemal krzyknęła, zakoczona przybyciem młodzieńca. A był on naprawdę przystojny; wysoki, miał potężną, lecz nie otyłą, sylwetkę, a długie blond włosy powiewały na wietrze. W oczach dostrzec można było błysk - iskierkę żywotności. Ubrany był w lekką, skórzaną kurtkę, spodnie z niezłego materiału - wyjątkowo czyste, jak na podróżnego - oraz kolczugę, widocznie ludzkiej roboty. Przy pasie przypięty był bukłak i rodzaj torby, wypełnionej po brzegi jakimś ekwipunkiem. Na plecach człowieka wisiał, włożony w pochwę, miecz oburęczny, z rękojeścią owiniętą brązową skórą.
- Kim jesteś? - spytała przestraszona elfka.
- Tym, który cię uratował, Pani - odpowiedział z szacunkiem człowiek.
- Masz imię? - czarodziejka nie ufałą młodzieńcowi. Sama uwolniła się z więzów, a wątpiła, aby ktokolwiek był na tyle głupi - lub odważny - aby zwracać na siebie uwagę takiej grupy orków.
- Tak, Pani. Nazywam się Sirrush - człowiek skłonił się w niskim, dobrze wyuczonym pokłonie. Elfka omieniała gdy usłyszała to imię. Człowiek na szczęście nie zauważył jej reakcji.
- To niemożliwe. Ten człowiek to nie może być Sirrush - myślała elfka. - Mój Sirrush. On ma przecież... - obliczyła szybko - 20 lat.
- Jestem Verall - powiedziała na głos. Jakimś sposobem wiedziała, że to jest ten "jej" Sirrush. On jednak zdawał się nie poznawać jej imienia, lub skrzętnie to ukrywał.
- Więc, pani Verall, czy...
- Tylko Verall. Wygląda na to, ze spędzimy ze sobą trochę czasu - stwierdzila zachęcająco elfka. - Oczywiście w drodze do Bainne'all.
- Dobrze więc, Verall. Sądzę, że powinniśmy stąd uciekać - młodzieniec przechodził powoli na bardziej swobodny ton. - Orki nie porzucą cię - zwrócił się do elfki na "ty", co zwróciło jej uwagę - zbyt łatwo.
- Idźmy więc - zastanowiła się przez chwilę. - Czy ty w ogóle idziesz w tą stronę? - spytała, gdyż naprawdę tego nie wiedziała. Założyła po prostu że człowiek idzie tam, gdzie ona.
- Tak - stwierdził skonfundowany. On także dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie mówił kobiecie dokąd podąża.
Szli dalej szybkim tempem, rozmawiając swobodnie. Praktycznie znali się dopiero od kilku minut, jednak więź między nimi utworzyła się już dwadzieścia lat temu. Bowiem Sirrush był przybranym synem - a teraz i towarzyszem - Verall.

 

***

Przez trzy dni Verall i Sirrush wędrowali razem, rozprawiając o błachych i niewiele wnoszących rzeczach. Ani razu elfka nie wspomniała o Xugelu - nie chciała by Sirrush dowiedział się że to ona była jego przybraną matką. Nadto, Verall podobała się wersja paladyna. Sprytnie wymyślona historyjka w którą uwierzył Sirrush.
Może nadszedł już czas aby powiedzieć temu młodzieńcowi o jego pochodzeniu? o tym, kim jest, oraz co najważniejsze, po co. Sirrush nie był zwykłym chłopcem. Podczas pobytu w szkole magii spędziłą wiele nocy, szukając w bibliotece wzmiance o kimś - czymś - o imieniu Sirrush.
Znalazła.
Ale postanowiła podzielić się tą wiedzią dopiero gdy będą we trójkę. Ona, Xugel i Sirrush.
W końcu podróżnicy dotarli do Bainne'all, miasta-stolicy elfów.
- Chyba się pożegnamy - stwierdził Sirrush.
- Niekoniecznie - powiedziała tajemniczo Verall. Sirrush był wyraźnie zaskoczony. - Ja także mam zamiar zobaczyć się z Xugelem.
- Znasz Xugela? - młodzieniec był naprawdę ździwiony takim obrotem wydarzeń. Przez całą długą podróż czarodziejka nie wspominała nic o tym, że zna paladyna, mimo że Sirrush o nim opowiadał.
- Można tak powiedzieć - twarz człowieka cały czas wyrażała ździwienie. - Nie patrz się tak. Wszystko ci wyjaśnimy, ja i Xugel. A teraz idziemy. Czy on cały czas mieszka tam gdzie wcześniej? - spytała Verall, aby rozluźnić nieco atmosferę. Skutecznośc tego sposob była mierna, ale przynajmniej oboje ruszyli w stronę domu paladyna.
Sirrush nie odzywał się aż doszli tam, w którym się wychował.
- Idź przodem - powiedział do czarodziejki.
- Skoro chcesz... - Verall ruszyła do przodu i zapukała do drzwi. Po dłuższym czasie otworzył je Xugel - ku ździwieniu czarodziejki wcale nie starszy - a przynajmniej nie wiele - niż go widziała wcześniej.
- O! Jaka miła niespodzianka - paladyn rzeczywiście wyglądał na zaskoczonego. - To już dwadzieścia lat? Boże, jak ten czas szybko leci... - Potem szybko paladyn dodał - Wejdźcie do środka, proszę. Zaraz zrobię coś do picia...
- Nie trzeba Xugel. mamy dużo do omówienia, a czas nagli - powiedziała szybko Verall.
- A gdzież to się tak śpieszysz? - spytał zaskoczony nieco paladyn. - Co się odwlecze, to nie uciecze - podsumowal sprytnie.
- Nam nie, ale cały świat może zginąć - powiedziała całkiem poważnie czarodziejka, a oboje, Xugel i Sirrush, zrobili głupie miny i zaczęli się śmiać.
- Nie żartuję - dodała poważnie elfka.
- Nie? - spytał retorycznie, z niedowierzaniem, Xugel. - Skoro ta sprawa nie może zwlekać, to proszę...
- Najpierw usiądźmy, to będzie długi dzień - stwierdziła Verall. - A pewnie i długa noc - dodała po chwili, gdy kierowali się już w stronę jadalni.

 

***

- To może na początek wyjasnicie mi skąd się znacie? - spytał Sirrush, gdy tylko usiedli. Verall spojrzała na paladyna, a ten kiwnął głową.
- Widzisz Sirrush - zaczęła czarodzjka - cała historia którą opowiedział ci Xugel nie jest prawdziwa. Może są w niej elementy prawdy, ale nie jest to cała prawda...
- Więc jaka jest prawda? - przerwał Sirrush, ale spokorniał pod karcącym spojrzeniem paladyna.
- Prawda jest taka, że to mi zawdzięczasz życie! - stwierdziła wzniośle Verall. - Znalazłam cię tuż po pożarze w jakiejś wiosce - nie pamiętam już nawet gdzie ta wioska leżała. Byłeś jedynym ocalałym. Przykryła cię własnym ciałem twoja matka. Twoje imię było wypalone na szmatce, którą byłeś okryty - Sirrush patrzył z wybałuszonymi oczyma. - Zabrałam cię ze sobą. Tego samego dnia spotkałam także Xugela, który właśnie skończył oficjalną służbę jako Paladyn - półelf przytaknął. - Postanowiłam się tobą zaopiekować, jednak niestety - musiałam skończyć akademię magiczną.
- Jak ci poszło? - przerwał jej Xugel.
- Byłam pierwsza na swoim roku - odpowiedziała szybko, nie zwracając na to pytanie większej uwagi. - W każdym razie, oddałam cię na wychowanie do świątyni. Następnego dnia jednak cały gmach spłonął, przynajmniej w większości. Zaczęłam coś podejrzewać, gdyż zarówno twoja wcześniejsza wioska, jak i świątynia spłonęły. Później zabrałam cię do Xugela. I kontynuwałam naukę.
- Aż do naszego spotkania - skomentował Sirrush.
- Mniej więcej. Naukę skończyłam pięć dni przed naszym spotkaniem. Uratowałeś mnie gdy wracałam z Samotnej Góry, gdzie oficjalnie zakonczyłam swoje szkolenie.
- Uratowałeś? - spytał zaskoczony Xugel. - Uratowałeś od czego?
- Od orków. Verall - Sirrush zrobił pauzę po wymówieniu imienia jego wybawicielki - została pojmana przez niewielką ich grupkę.
- Ilu?
- Dwunastu - odpowiedziała szybko Verall.
- Zabiłeś ich wszystkich?!? - spytał Xugel sądząc, że tak właśnie było. Wiedział, że dwunastu orków to trochę za dużo nawet na najlepszego wojownika na świecie, jednak wiedział też od dawna, ze Sirrush nie był zwyczajnym mężczyzną.
- Nie - roześmiał się młodzieniec. - Dwunastu orkom nie dałby rady nawet Fechmistrz - Sirrush przypomniał sobie swoje rozumowanie w czasie ratowania Verall.
- A dlaczego ich nie zabiłaś?! Jesteś czarodziejką! - pytał podirytowany Xugel. Nigdy nie wierzył zbytnio w siłę magii. Wolał swoje mięśnie i miecz.
- Powiedzmy że byłam bardzo zajęta gdy mnie dorwały. A gdy człowiek jest tak zajęty, nawet mówić nie może, nie wspominając już o rzucaniu czarów - Zażartowała Verall. Obaj mężczyźni wyraźnie rozweselili się na myśl o orkach widzących elfkę w krzakach, w dość niedwuznacznej pozycji.
- Nie macie się z czego cieszyć! - powiedziała udając oburzenie, choć także się uśmiechała. Sirrush i jego ojciec nadal się cieszyli. Zastanawiali się czy orki nie zrobiły czegoś zanim przywiązali Verall do pala.
- Nawet o tym nie myślcie! - krzyknęła czarodziejka, a Xugel dopiero teraz wykrył, że Verall sondowała jego mózg.
- Nie rób mi tego więcej - szepnął zdegustowany paladyn.
- Czasem to silniejsze ode mnie - odpowiedziała wymijająco elfka.

 

***

- I co tak ważnego miałaś mi powiedzieć? - Sirrush usiłował wrócić do tematu.
- Masz rację, muszę w końcu zacząć. Xugel, czy mógłbyś na początek przynieść trochę wina? Zdaje mi się, że to będzie bardzo długa rozmowa... - Xugel posłusznie przyniósł wino oraz trzy kieliszki. Nalał wszystkim i usiadł. Verall prawie od razu wychyliła cały trunek z naczynia.
- Zaczynajmy więc - Verall sprawdziła czy obaj mężczyźni słuchają. - Sirrush. Ta historia jest bardzo stara i niekompletna. Wielu uważa, iż jest to tylko bajka, ale w świetle tego co się stało... Nie jestem już tego pewna. Nikt ze współczesnych nie jest w stanie odczytać opowieści w całości, gdyż napisana jest w dziwnym, starożytnym języku. Jedynie niewielka jej część została dawno temu przetłumaczona na język Elfi. I na tej części opieram swoje przypuszczenia.
Verall dolała sobie wina.
- Sirrush. To imie pojawia się w tekście najczęściej. Według legendy, Sirrush był Smokiem - jednym z Dwóch Smoków Początku, braci, królów całej rasy smoków. Dawno, dawno temu obaj bracia razem rządzili, panowali nad wszystkimi Smokami, a zatem nad całą ziemią, gdyż ludzie byli wówczas bardzo słabi. Jednak duma i pycha brata Sirrusha pchnęła go do walki o władzę całkowitą. Wyginęła wówczas ponad połowa wszystkich smoków na Ziemi i to wydarzenie uznawane jest za początek upadku smoczej rasy.
- A kto wygrał?
- Nikt nie wygrał. Obaj królowie zginęli, kiedy zdecydowali się rozstrzygnąć wojnę osobiście. Walczyli długo i zawzięcie, podobno właśnie podczas tej walki powstały Pustynie Południowe. W pewnym momencie oba smoki zadały sobie wzajemnie śmiertelne ciosy.
- Tuż przed śmiercią brat Sirrusha wykrzyczał, że kiedyś rozstrzygnie się ta walka. Że przebudzą się na nowo, w innych postaciach, lecz o tych samych charakterach.
- Mówi o tym też Proroctwo Ognia - z nienacka odezwał się Xugel. - Pamiętasz?
- Tak. "Zrodzi się wtedy z ognia dwoje ludzi, ich rynsztunkiem będzie płomień, a słabością zło". Czytałam tekst proroctwa wiele razy podczas pobytu w szkole. Ciekawa lektura, lecz niewiele w niej konkretów. Wrócę jednak do Smoków. Podobno cały tekst historii o smokach znajduje się w jaskini w pobliżu Venelantium.
- To ta wyspa na południowym zachodzie? - spytał ciekawy świata Sirrush.
- Tak. Musimy się tam udać. Może uda nam się coś odczytać. Przyznam, że niezwykle intryguje mnie ta historia.
Verall zastanowiła się przez chwilę.
- Wraz z Sirrushem poinien się narodzić drugi smok. Ten zły. Musimy poznać cały tekst proroctwa.
- Więc jedźmy! - uradował się Sirrush.
- Tak. Wyruszamy pojutrze - dopiero teraz Verall zauważyła, że na zewnątrz jest już ciemno. - Tymczasem powinniśmy odpocząć. Ja idę spać.
- Idź do pokoju mojej matki. I tak jest już nie używany.
- Jak to?
- Moja matka zmarła, gdy Sirrush miał siedem lat.
- Przykro mi.
- Nie przejmuj się. Śmierć dotknie każdego. Ważne jest tylko jak się umrze, a nie kiedy.
- Jak zginęła twoja matka?
- We śnie. Nie wiem co jej było, od razu ją pochowałem. I tak była sędziwą kobietą... - Xugel zasmucił się. - Przyjemnych snów - dodał, gdy Verall szła na pięterko.
- Wzajemnie - odpowiedziała. Wiedziała jednak, że tej nocy nie pośpi zbyt wiele. Miała dużo do przemyślenia.

 

 

Autor: ScytHe

email: scyth@vgry.net