![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
WISIENKA Tego dnia król Rafel II był w złym nastroju. Pół nocy nie zmrużył oka, a drugie pół śnił o samych nieprzyjemnych rzeczach - zimnych posiłkach i zajętym wychodku. Rano obudził się z potwornym bólem głowy i katarem. Królewski kucharz przypalił królewski omlet, a jakby tego było mało dziś była narada. Rafel nie lubił narad państwowych, bo taka narada oznaczała zawsze tylko jedno: kilka godzin siedzenia w wielkiej sali, w towarzystwie wielu mężczyzn, których imion nigdy nie potrafił zapamiętać. Na domiar złego oni stale coś od niego chcieli, a on pragnął tylko chwili spokoju przy stole. Kiedy więc nadszedł czas narady, Rafela przybrano w specjalne szaty i zaprowadzono do zebranych już w sali dostojników. Król siedział teraz na swoim tronie i jakby od niechcenia wyciągnął rękę w bok. Młody, śmiertelnie przerażony służący, jak oparzony skoczył do tronu i podstawił pod królewską dłoń małą miseczkę z owocowym musem. Król łaskawie zanurzył w niej wszystkie pięć palców i powoli zaczął je oblizywać. Stapel, jeden z królewskich doradców, siedzących przy podłużnym stole naprzeciw króla, poczuł, jak zawartość jego żołądka gorączkowo próbuje wydostać się na zewnątrz przez gardło. Stłumił w sobie chęć do wymiotów i próbował nie patrzeć na Rafela. A było to trudne zadanie. Bo król Rafel II był człowiekiem wielkim. Stapel znał kilku ludzi, którym mógłby nadać taki przydomek. Król Rafel I został nazwany Wielkim, bo zasługi, jakie oddał krajowi były ogromne. Innym przykładem był jeden z elfów, przebywających niegdyś na królewskim dworze. Ów elf był tak wysoki, że mało było nawet osobników jego rasy, na których nie patrzyłby z góry. No i był jeszcze Varius - kapitan pałacowej straży. Varius był tak dobrze zbudowany i tak potężny, że słowo "wielki" samo cisnęło się na usta na jego widok. No i Rafel II, także człowiek wielki, ale pod innym względem. Bo do określenia jego osoby, samo słowo "wielki" nie wystarczało. Bo trzeba było dodać jeszcze, że król był także tłusty i obleśny. Chyba fakt, że przed jego koronacją trzeba było poszerzać tron mówi sam za siebie. Stapel nienawidził Rafla II. To uczucie było tak silne i tak czyste, że niemal piękne. Obecny król w niczym nie przypominał swego ojca. Niemalże zawsze coś jadł, żuł, albo gryzł. Stapel podejrzewał, że gdyby tylko spanie i mówienie nie wykluczałyby jednoczesnego konsumowania, Rafel II jadłby bez ustanku. Król dokończył drugą miseczkę musu i głośno beknął. Otarł umazaną lepką mazią twarz, rękawem kosztownej, jedwabnej królewskiej szaty, ignorując pazia podającego chustkę. Stapel po raz kolejny spróbował nie zwymiotować. Grube, pobrudzone musem paluchy króla przeczesały gęste, tłuste, czarne włosy. Paluchy drugiej ręki podrapały trzeci podbródek. Kaprawe brązowe oczka dopiero teraz zwróciły uwagę na siedzących przed nim w niewzruszonych pozach trzydziestu mężczyzn: doradców, wróżbitów, magów i dowódców straży. W końcu król spytał: - I co? Stapel westchnął. Ten chłopiec miał dopiero dwadzieścia trzy lata... Przez tyle lat był uczony przez najlepszych nauczycieli historii, matematyki, geografii i dworskiej etykiety. I po tylu latach nauki, w trakcie ważnej, państwowej narady, potrafi powiedzieć tylko "i co?". Doradca westchnął zrozpaczony. Tyle razy myślał o wynajęciu skrytobójcy... Ale zawsze dochodził do wniosku, że zwolennicy króla i tak go wytropią i pozbawią głowy, którą on miał w planach jeszcze zatrzymać. Jak się pozbyć tego błazna? Doradca wstał. - Wasza królewska wysokość, niestety złe nowiny - Stapel powiedział to takim tonem, że król uniósł brew. - Złe nowiny? - Tak. Według naszych obliczeń, już za niedługo królewski skarbiec może zacząć świecić pustkami... - Co? Stapel poczuł się jakby rozmawiał z wielkim klocem drewna. Różnica była tylko jedna: nie widziano jeszcze kloca, który objadałby się tak nieprzyzwoicie. - Chodzi o to, panie, że za kilka miesięcy, jeżeli nic się nie zmieni, zacznie nam brakować pieniędzy... - Będziemy głodować?! - Stapel był pewien, że gdyby tylko Rafel był w stanie, zerwałby się gwałtownie z tronu. - Myślę, że nie będzie tak tragicznie... Wystarczy jedynie kilka cięć w wydatkach dworu i sprawa będzie... - Cięć?! Stapel odetchnął głośno. Ubierał temat w słowa jak mógł, ale Rafel... No cóż był przecież tylko idiotą... - Myślę panie, że wystarczy zmniejszyć liczbę i wielkość uroczystych uczt i bankietów i... - A więc chcesz bym głodował? - Rafel patrzył na niego podejrzliwie. - To chyba nie będzie konieczne... Na sali zapanowała grobowa cisza. Wszyscy wezwani na naradę w skupieniu słuchali wymiany zdań między królem a jego najbliższym doradcą. A król, co zdarzało się nader rzadko, zastanawiał się nad czymś. - Po prostu podwyżcie podatki! -zawołał w końcu, zadowolony ze swego pomysłu. Po sali przebiegł szmer sprzeciwu. Stapel uspokoił zabranych dłonią. - Panie, niestety nie jest to wskazane... - A czemuż to? - Bo odkąd wstąpiłeś na tron - czyli od trzech lat - podnieśliśmy już podatki pięć razy... - No i co? - Ludzie mają problemy z zapłatą takiej sumy... W tym roku był nieurodzaj... Jeżeli teraz jeszcze podniesiemy podatki wybuchną bunty... Król wzruszył ramionami. - Spalimy kilka wiosek... Lubię jak się palą... Stapel zacisnął pięści i zęby. Rafel kontynuował. - I urządzimy ucztę! Wielką ucztę! Trzy... nie! Cztery... nie! - W tym momencie król zamyślił się nieco. - Tak! Pięć-dniową! Znaczy...pięcie... piącią... - Na twarzy króla wykwitły krople potu. - Będzie trwać pięć dni! - Wydukał wreszcie i uśmiechnął się szeroko. Stapel nie krył już przerażenia. A król mówił dalej. - Jedwabne obrusy i szłota szasztawa... mniam... - "Szłota szasztawa" była efektem kolejnej porcji musu w ustach Rafela. - I podamy musz owoczowy! - Przełknął. - I zaprosimy wszystkie piękne królewny z sąsiedztwa! Rozumiesz? - Stapel nie mógł uwierzyć własnym uszom. Z trudem powstrzymywał się od wykrzyknięcia w twarz temu smarkaczowi tego, co o nim naprawdę myślał. - TAK, PANIE - powiedział ze złością i usiadł. Rafel uśmiechnął się szeroko i chwycił w dłoń obraną pomarańczę, po czym całą wsadził sobie do ust. Żuł przez chwilę, po czym odezwał się opluwając sokiem siedzących najbliżej. - Wróżbiarz! Gdzie siem podział wróżbiarz? Wróżbita wstał. Stapel spojrzał na niego. Mężczyzna był stary i zgarbiony, a teraz trząsł się jeszcze jak owocowa galaretka króla. - P-panie...? - I co? - Spytał Rafel, a wnętrzności doradcy skręciły się ponownie. - Pytasz panie... o wróżbę? - A o cóż by innego? Wróżbita trząsł się, jakby wystawiono go na przeraźliwy mróz, bez ciepłego okrycia. - P-pytałeś panie... o... - Jak najlepiej podać kurczaka na moim przyjęciu... - podpowiedział król. - T-tak... Ale... - ALE?! Stapel miał wrażenie, że wróżbita lada moment się rozsypie. - B-bo ja... Ja zrobiłem wszystko jak należy... Kręgi, zaklęcia... Składniki... Wszystko... - Do rzeczy! Wróżbita zebrał się w sobie i odpowiedział jednym tchem. - Wezwałem bogów, ale oni nie chcieli odpowiedzieć na pytanie o kurczaka, powiedzieli natomiast, że twój czas na tronie jest już policzony, i że możesz oczekiwać kogoś, kto cię z tego tronu zrzuci, już za całkiem niedługi okres czasu, panie... Wróżbita skulił się oczekując ciosu. Rafel natomiast zabawił się w tęczę. Najpierw, jego różowa twarz śmiertelnie zbladła. Później przybrała odcień zgniłej zieleni, by ostatecznie ukazać się w kolorze purpurowym. - CO?! - Miseczka z musem przeleciała przez salę i trafiła w przeciwległą ścianę. Wszyscy zgromadzeni, w panice rzucili się pod stół, by uniknąć bliższego spotkania z jedną z latających pomarańczy. - Więc nie wiesz jak mam podać tego kurczaka?! Co z ciebie za wróżbiarz?! ŚCIĄĆ GO! Natychmiast!!! SŁYSZYCIE?! Ściąć wszystkich!!! Oczywiście nikt nawet nie pomyślał o próbie spełnienia życzenia Rafela. Bo gdyby ścinano wszystkich, na których padł królewski wyrok, w całym królestwie nie byłoby już żadnego kucharza Stapel nie mógł uwierzyć, że ten dureń kazał wezwać bogów tylko po to, aby zapytać o danie na ucztę. Niewiarygodne, że za taką obrazę od razu nie porazili go gromem, ale jeszcze ostrzegli przepowiednią... Na którą ten, nawet nie zwrócił uwagi! Stapel uśmiechnął się. Miał plan. Rozejrzał się po sali i popełzł, by odnaleźć wróżbitę. Kardyff bezsilnie patrzył, jak dorobek jego zaledwie dwudziestoletniego życia, ląduje w błocie i piachu. - Wynoś się stąd, darmozjadzie!!! - Gospodyni z rozmachem wyrzuciła przez okno ostatnie z jego rzeczy. - Nie wracaj tu więcej! - Ale... - Kardyff próbował protestować, lecz brakowało mu już argumentów. To prawda, nie płacił już chyba od pół roku, ale... Przecież zwróciłby, gdyby miał z czego... - Kardyff? Co się stało? - Usłyszał za sobą cichy głos siostry. - Wyrzucili nas? W milczeniu pokiwał głową, nawet się nie odwracając. Nie chciał teraz patrzeć w przenikliwe oczy Raji. W oczy pełne smutku i łez... - Argh... - sapnął czując, że łokieć dziewczyny wbija się w jego bok. Odwrócił się. Raja stała obok z poważną twarzą. I wbrew wszelkim jego przypuszczeniom, po chwili uśmiechnęła się i powiedziała wesoło. - I co tak stoisz pacanie? Zbieraj te rzeczy, bo zaraz będzie lać! Kardyff nie zdążył zareagować, bo od tyłu dobiegł go cichy głos. - Panienka ma rację. Chmury się zbierają... Oboje odwrócili się jak na komendę. Za nimi stał niski, łysawy człowieczek o poważnej twarzy i ponurym spojrzeniu. - Znasz go? - Kardyff spytał szeptem. Raja zaprzeczyła ruchem głowy. - Nie bójcie się, dobrzy chłopi. - Powiedział Stapel, uśmiechając się blado. - Chcę tylko wam pomóc... - Dobrzy chłopi? Pomóc? - Kardyff skrzywił się nieco. - Zabierajmy się stąd Rajo. To jakiś wariat. Poza tym zaraz spadnie deszcz. Raja kiwnęła głową Nie zwracając uwagi na przypatrującego się im mężczyznę, zabrali się za zbieranie porozrzucanych ubrań sprzed frontu niedużego budynku. Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. - Mówię poważnie... - Stapel podszedł kilka kroków, unosząc lekko skraj czarnej szaty. - Mam dla was propozycję... - Nic od ciebie nie chcemy, kimkolwiek jesteś! Deszcz padał coraz mocniej. Kardyff włożył kaptur i schylił się po leżący na ziemi drewniany grzebień. - A jeżeli zaproponuję wam opłacenie kilku nocy w gospodzie, tylko w zamian za wysłuchanie mych słów? - Phi, myślisz że... - Kardyff uniósł głowę. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Raja już nie zbierała porozrzucanych rzeczy, lecz z szerokim uśmiechem witała się z nieznajomym i prowadziła go w stronę gospody. Chłopak poczuł się przegrany, zdradzony i osamotniony. Zebrał ostatnie drobiazgi i powlókł się za nimi. - Więc czego chcesz? - Kardyff z ponurą miną zerkał na Stapela. Królewski doradca uśmiechnął się do Raji i usiadł obok Kardyffa. - Masz piękne włosy chłopcze... - zaczął. Chłopak otworzył szeroko oczy i natychmiast odsunął się od starszego mężczyzny. Stapel spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem uśmiechnął się. - Nie bój się - powiedział. - Mówiąc o twoich włosach, miałem na myśli to, że są one takie... takie... - doradca szukał odpowiednich słów, a Kardyff wydawał się coraz bardziej przerażony. - Nie ważne. Chodzi mi o to, że są one tak podobne... - Chcesz powiedzieć, że wyglądam jak król, tak? Rafel I, co? Wiem. Słyszałem o tym. Wielu ludzi już mi to mówiło. - Kardyff uspokoił się nieco i przeczesał palcami swe krótkie, jasne włosy. Spojrzał pytająco na doradcę. - Co mogę dla ciebie zrobić? Raja szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w swego brata. Doradca przez chwilę zbierał myśli, aż wreszcie odchrząknął. - Jak już wiecie - zaczął - jestem doradcą obecnego króla, Rafela II. Nie muszę was chyba przekonywać - ściszył głos do szeptu tak, by nikt w gospodzie, prócz jego rozmówców nie słyszał jego słów - że obecny król jest... hm... błaznem i idiotą. - Kardyff spojrzał na siostrę. Raja wpatrywała się w blat stolu. Stapel kontynuował już głośniej. - Przebywając ostatnio wśród służby zamku, przypadkowo usłyszałem o młodym mężczyźnie, mieszkającym w tej wsi, który jest strasznie podobny do zmarłego władcy. Mój plan był już wtedy gotów. - Stapel zebrał się w sobie. - Otóż, mój drogi chłopcze, zrobię z ciebie króla. Wydawało się, że o tych słowach w całej gospodzie zapadła cisza. Kardyff patrzył na doradcę jak na szaleńca. - Co? - Tylko tyle mógł powiedzieć. Stapel kiwnął głową. - Tak, będziesz królem. - Raja chciała coś powiedzieć, ale doradca nie dopuścił jej do słowa.. - Udasz się na dwór i poprosisz o audiencję. Potem wciśniesz królowi pewną bajeczkę. - Kardyff słuchał w milczeniu. - Następnie powiesz, że to ty jesteś prawowitym dziedzicem i powołasz się na sąd boży. Wedle tradycji wyzwiesz Rafela na pojedynek na miecze, a bogowie w swej łaskawości pokażą, który z was ma rację, pozwalając mu wygrać. Proste. Masz tron w kieszeni. Cisza. - Mam kilka pytań... - Zaczął nieco zaszokowany Kardyff. - Pytaj. - Jak niby dostanę audiencję u króla? Nieznany człowiek z ulicy... - O to się nie martw. Już ja zadbam o to, aby król cię przyjął. Chłopak zamyślił się. - No a co mam mu powiedzieć? - Nauczysz się roli na pamięć. - Stapel zmrużył oczy. - No dobrze, ale ja nie potrafię władać mieczem... Doradca zachichotał cicho. - A widziałeś kiedyś Jego Wysokość króla Rafela II? On ledwie chodzi o własnych siłach, a co dopiero mówić o walce. Kardyff spojrzał na siostrę. - Nie jestem przekonany. Przychodzisz tutaj i mówisz, że uczynisz mnie królem. A ja w ogóle nie znam się na polityce, ba - nie umiem nawet czytać. Nie nadaję się na króla. I jak niby cały dwór ma uwierzyć, że jestem potomkiem Rafela I? Bo chyba o tym będzie ta bajeczka? - Stapel kiwnął głową. - I dlaczego to robisz? Dlaczego chcesz pozbawić syna Rafela tronu? Chcesz, żebym został twoją marionetką? Królem - pionkiem? A może to tylko gra? Jeśli tak, to nie mam zamiaru zostawać królem. Stapel uśmiechnął się. - Cieszę się, że jesteś człowiekiem inteligentnym Kardyffie. - Młodzieniec uniósł brew. - Rozumiem także twe obawy. Posłuchaj: braki w twym wykształceniu i dworskim obyciu, nadrobić można błyskawicznie. Królem musi być człowiek skromny, mądry i rozważny, a nie jakiś tam byle idiota. A z tego co wiem, każdy mężczyzna jest pod tym względem lepszym kandydatem do tronu niż obecny monarcha. A dwór uwierzy, bo dwór jest... hm...od pewnego czasu przeczulony na tym punkcie. - Stapel nie zwrócił uwagi na pytające spojrzenie Kardyffa. - Ponadto twój wygląd... A co do moich pobudek... Uwierz, że mój cel na prawdę jest szczytny. Pomyśl, że jeżeli niczego nie zrobisz, obecny monarcha podniesie podatki... Kardyff podrapał się po brodzie. Raja wydawała się przestraszona. - Chce podnieść podatki? To zrujnuje połowę mieszkańców tej wioski...- szepnęła. - Dlatego powinieneś się zgodzić Kardyffie - przerwał jej doradca. - Zrób to dla poddanych Rafela! Chłopak nie wyglądał na przekonanego. - Szczerze mówiąc nie obchodzi mnie los poddanych Rafela. Nikt nic dla mnie nigdy bezinteresownie nie zrobił, więc czemu ja... - Ale z ciebie kretyn braciszku! - Raja uśmiechnęła się krzywo. - Bezinteresownie? Jeśli zostaniesz królem, będziemy mieszkać w pałacu! - Raja upewniła się patrząc na Stapela. - Bo chyba mnie nie zostawicie tutaj, co? - A jeśli coś cię nie uda? - Kardyff spojrzał na doradcę. - A co by się miało nie udać? Ten plan jest doskonały! - Stwierdził Stapel i skinieniem dłoni przywołał kelnerkę. - A oto, co powiesz Rafelowi... -"A co by się miało nie udać?", "Ten plan jest doskonały!" - Mruczał ponuro pod nosem Kardyff, stojąc przed królem i czując się jak kompletny głupiec. Rzucił szybkie spojrzenie na stojącego przy królewskim tronie Stapela. Twarz doradcy nie zdradzała jego myśli ani uczuć. Niski staruszek nawet na niego nie patrzył. Rafel siedział rozparty na tronie i zajadał szóste z kolei ciasto, na którego czubku osadzona była wisienka. Grubas uśmiechał się wyzywająco. Kardyff zrozumiał, iż jest zdany tylko i wyłącznie na własne siły. Uniósł miecz i spojrzał w zimne oczy Variusa. A początkowo szło tak dobrze... - Myślę, panie, że powinieneś go przyjąć. Nie wolno lekceważyć takich typków. Od razu wsadzimy go do lochu, na pokaz innym głupcom... Potem może małe tortury... - Stapel z przejęciem przekonywał króla do swych racji. - Nie lepiej od razu go zamknąć? Nie chcę nikogo widzieć... - Rafel wsadził do ust wisienkę. Wisienki zawsze zjadał na końcu. Dla Stapela był to kolejny powód, by nienawidzić króla. - Tak panie, ale to może być nawet zabawne... - szepnął doradca i skrzywił się nieznacznie, czując duszący zapach królewskiego potu, zmieszany z delikatną wonią najkosztowniejszych perfum. Rafel ugryzł kolejne ciasto i od niechcenia machnął dłonią. Dwaj strażnicy otworzyli drzwi, w których stanął Kardyff, w towarzystwie kolejnych dwóch strażników. Po chwili, do zgromadzenia dołączył jeszcze, śmiejąc się i tańcząc, królewski błazen. Stojący na podwyższeniu, po przeciwnej stronie tronu niż Stapel, Varius - kapitan pałacowej straży, wróżbiarz i królewski skryba, popatrzyli na siebie ze zdumieniem. Bo oto na salę wszedł król. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna, wysoko trzymający głowę, mający władczą postawę, twarz poważną i dostojną, o spojrzeniu zimnym, przenikliwym, ale przychylnym. Nawet podróżne, niezbyt kosztowne i zdobne szaty, nie były w stanie ukryć jego królewskiej dumy i pewności siebie. Strażnik dobrze znał króla Rafela I, i gdyby na własne oczy nie widział jego śmierci, pomyślałby pewnie, że oto on sam wypił napar młodości i przyszedł się pochwalić. Kardyff pomyślał, że Stapel miał rację. Wystarczyła niezachwiana pewność siebie i trochę ćwiczeń, a już brano go za arystokratę. Podbudowany sukcesem i wrażeniem, jakie wywarł na obecnych spojrzał jeszcze znacząco na skrybę, który zatrząsł się jak liść na wietrze. Doskonale. Stapel zadbał, by na sali znaleźli się wszyscy, którzy bardzo dobrze znali zmarłego króla. Teraz patrzyli na Kardyffa w niemym przerażeniu. Był tak podobny... Cały dwór miał w głowach słowa wypowiedziane kilka tygodni temu przez wróżbitę i teraz z niepokojem oczekiwał rozwoju wypadków. - Witaj Rafelu - powiedział Kardyff, drwiącym i władczym tonem. Ćwiczył go z Rają setki razy. Varius drgnął. Przybyły ani nie skłonił się, ani nie użył tytułu króla, jak nakazywała etykieta. Ale strażnik nie uczynił nawet kroku by pojmać zuchwalca. Nie po tym, co zobaczył. Rafel, nawet nie patrząc na gościa, wpakował sobie kolejną porcję ciasta do ust. - Nazywam się Kardyff. Przybyłem tu, Wasza Otyłość - błazen parsknął. Nikt z pozostałych nawet nie drgnął, jedynie Stapel wstrzymał oddech. Tego nie było w planie. - By zająć należne mi miejsce, jako król tej krainy. Gdyby przed tymi słowami w komnacie była wrzawa, teraz zapadłaby pewnie śmiertelna cisza. Ale od wejścia Kardyffa do komnaty nikt nie wypowiedział nawet słowa. - Taaaaa? - Rafel połknął wisienkę. - A czemuż to? Kimżeś jest, że tak do mnie mówisz? Kardyff uśmiechnął się drwiąco. - Jestem synem tego, kogo uważałeś dotąd za ojca, o Wasza Puszystość. - Królewski błazen tym razem zaśmiał się głośno, ale natychmiast umilkł. Rafel nadął się jak balon. - Łżesz! - Taaaaaak? - Uśmiech nie schodził z twarzy Kardyffa. Mimo iż na zewnątrz chłopak wydawał się być spokojny, tak naprawdę czuł, jak jego żołądek podchodzi powoli do gardła.- Jesteś synem jakiegoś kuchcika i pierwszej żony mojego ojca, która niestety zmarła wydając na świat taką beczułkę jak ty. Ja natomiast jestem prawowitym królewskim synem, z drugiego małżeństwa. Cisza. Słychać było tylko ciche oddechy zebranych. Każdy obawiał się tego, co zaraz usłyszy... - Dlaczego więc nie wiedzieliśmy, że królowa Dhirnall jest w ciąży? - Wesoło spytał błazen, poczym pokazał język rzucającemu mu wściekle spojrzenie Variusowi. Stapel, jakby przerażony zasłyszanymi słowami, odchrząknął. Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Kiedy się odezwał, jego głos był przepełniony poczuciem winy. - No cóż... Ukrywaliśmy ten fakt, razem z medykami na prośbę matki... Nie dawaliśmy dziecku dużej szansy... Urodziło się zbyt wcześnie, w dodatku martwe...Tak myśleliśmy... - dodał z wahaniem. - Królowa nie chciała tego rozgłaszać. Bała się, że skoro nie może urodzić dziedzica, król znajdzie sobie lepszą żonę... Dziecko było martwe... - Głos Stapela drżał, a on sam wydawał się być przerażony faktem wyjawienia tajemnicy. Wszystko szło według scenariusza. - Otóż nie! To dziecko żyje i stoi przed wami! - Głos Kardyffa odbił się echem od ścian pomieszczenia. - Nie rozumiem... Czyżby jakaś służka sprzeciwiła się... - Stapel doskonale udawał zażenowanego. Reszta obecnych była przerażona usłyszanymi słowami. - Całe swe życie spędziłem w biedzie i niedostatku - zaczął młodzieniec. - Dopiero niedawno, od kobiety, którą uważałem za matkę, dowiedziałem się, jaka jest prawda. Wyniosła mnie potajemnie z zamku. Nikt nie wiedział... Teraz przychodzę po moje dziedzictwo! - Jeśli to prawda... - szepnął z nadzieją w głosie wróżbita. - Zawołajcie, więc medyków! Służbę! Niech potwierdzą jego słowa! - Skryba podniósł głos. - Niestety - Stapel wyglądał na skruszonego. - Żaden z tamtych ludzi już tu nie pracuje. Zostałem tylko ja. - Nie możemy przecież wierzyć jedynie słowom doradcy. - Skryba był nieustępliwy. Wszyscy spojrzeli na Rafela, pałaszującego kolejne ciasto. - Brednie - powiedział przełykając. - Brednie! Gdzie dowód?! Uśmiech nie schodził z twarzy Kardyffa. Nadchodził moment przełomowy. - Trudno o dowód w takiej sprawie... Teraz wystąpił Stapel. - Skoro mi nie wierzycie, odwołajmy się, do starej tradycji. Niech bogowie osądzą, który ma rację! I to bezzwłocznie! Pojedynek! Wszyscy spoglądali na siebie z niepokojem. Kardyff bez słowa wydobył miecz z pochwy zawieszonej u jego pasa. Nikt się nie odezwał. - Wyzywam cię, bękarcie - ryknął Kardyff. I wtedy wszystko zaczęło się walić. Ciemno. Raja zastanawiała się czy jest już na miejscu. Napotkany kuchcik, na widok złotej monety powiedział, że tutaj zawsze chodzi podsłuchiwać Dworskie Sprawy. Nie miała trudności z dostaniem się w to miejsce. Gdyby Kardyff wiedział, że jest w zamku pewnie by się pogniewał. Ale ona nie mogła siedzieć w karczmie w chwili, gdy jej brat odbiera tron złemu grubasowi. Usłyszała jakieś przytłumione głosy i zamarła. - Dlaczego więc nie wiedzieliśmy, że królowa Dhirnall jest w ciąży? - usłyszała całkiem wyraźnie. Wyciągnęła rękę. Natrafiła na materiał. Raja wiedziała, że to miękkie sukno, to zasłony wiszące za tronem, na podwyższeniu. Pomacała je ostrożnie i znalazła miejsce, w którym nachodziły na siebie dwie płachty. Ostrożnie wyjrzała. Zobaczyła tylko tył tronu i plecy Variusa. Stała przez kilka minut słuchając, aż wreszcie padły słowa, na które czekała. - Wyzywam cię, bękarcie. Rafel przez chwilę wyglądał na zagubionego. Skryba jednak nie próżnował. Zbliżył się do grubasa i zaczął mu coś energicznie szeptać do ucha. Król kiwał powoli głową i pytał o coś szeptem. Stapel zerkał na nich niepewnie. Po krótkiej konsultacji Rafel uśmiechnął się przymilnie, biorąc ze spodka kolejne ciasto. - Miło mi, że znasz ten stary zwyczaj, Kirifie, czy jak tam się nazywasz... Więc chcesz mnie wyzwać, tak? Kardyff kiwnął głową. - Dobrze. Więc odbędzie się sąd boży. Zadecyduje on, który z nas jest prawowitym tym, no... - zastanowił się chwilę - kto będzie królem. - Zakończył zadowolony. - Więc stawaj! - Kardyff uniósł klingę. - Chwilę, chwilę... Nie tak szybko... Ja też znam dobrze ten zwyczaj. - Król łypnął zadowolony na skrybę. Kardyff zaczął się denerwować. - I wiem, że w wyjątkowych sytuacjach - kiedy na przykład jeden z sądzonych jest chory - może on wyznaczyć swego następcę. Stapel starał się zachować kamienną twarz. Kardyff poczuł pot ściekający mu strumieniami po plecach. - Nie jesteś chory - rzekł. - Wręcz przeciwnie - Rafel spałaszował ciasto. - Cierpię na... - zastanowił się. - Okropną migrenę. Nie mogę walczyć. Stapel niezauważalnie przełknął ślinę. Jak mógł być taki głupi? Jak mógł zaprosić na salę tego zdrajcę - skrybę? Mógł się domyślić, że stary pisarz, siedzący cały dzień w księgach, będzie znał to odstępstwo. Bo to właśnie z jego powodu zaniechano wykonywania tej próby. Wszyscy, którzy mieli jakąś władzę, wysługiwali się innymi... - To nieuczciwe! - Ryknął Kardyff. Rafel wzruszył ramionami. - Moim następcą będzie... Varius! Stapel zaczął panikować. Kardyff nie miał szans na zwycięstwo ze strażnikiem. Varius niechętnie wystąpił na środek. Niechętnie wydobył miecz. Niechętnie spojrzał na twarz Kardyffa. Nie miał pojęcia czy chłopak był synem Rafela, czy nie. Ale nie chciał go zabijać. I - ku jego zdumieniu - na twarzy młodzieńca nie było ani cienia strachu. Tylko zimne zdecydowanie. Wszyscy wiedzieli, że ten sąd boży, to tylko maskarada. Coś, co miało usprawiedliwić bezsensowny rozlew krwi. Bogowie mają przecież więcej spraw na głowie, niż jakieś tam głupie pojedynki. Strażnik oddałby wiele, by teraz nie walczyć z chłopakiem. Ale niestety. Rozkaz, to rozkaz. - Stajecie przed bogami. Oni decydują o porażce i zwycięstwie. Oni tylko są sprawiedliwi i nie pozwolą skrzywdzić niewinnych. - Głos Stapela zadrżał na ostatnim słowie. - Zaczynajcie. Raja zamarła. Jej brat zaraz zginie! Na dodatek ktoś ją przyłapał. Jakiś strażnik, który pewnie sam miał zamiar tutaj podsłuchiwać, nie widząc nic w ciemnościach, machał zawzięcie rękami, próbując ją złapać. - Gdzieżeś jest, mała pluskwo? - Wycharczał. Raja schyliła się i zaszła strażnika od tyłu. Ten machnął wściekle ręką, ale dziewczyna była szybsza i pchnęła większego mężczyznę... ...który stracił równowagę i padł na zasłonę. Raja wstrzymała oddech. Ciosy Variusa były nadzwyczaj celne, ale strażnik walczył jakby od niechcenia. Kardyff nawet go nie drasnął. Chłopak myślał tylko o rozciętym ramieniu i udzie i krwi sączącej się z ran. Jeszcze jeden cios strażnika i walka będzie skończona. Wszyscy w milczeniu obserwowali nierówną walkę. Król nawet wstał z tronu, by lepiej widzieć ostateczny cios strażnika, gdy nagle... - ACH! - Zza tronu dobiegł zduszony krzyk. Varius zamarł w pół ruchu. Wszyscy, łącznie z walczącymi, odwrócili się. Zza kotary zawieszonej za tronem, wypadł strażnik, który zaplątany w materiał wpadł na królewski fotel. Tron, pchnięty przez mężczyznę uderzył w króla, który tracąc równowagę spadł z podwyższenia. Wróżbita, skryba i doradca odskoczyli gwałtownie. Kardyff patrzył, jak góra żywego mięsa leci ku niemu, obrzucając wszystkich kawałkami ciasta. Król padł na posadzkę z głuchym mlaskiem. Wszyscy, prócz błazna, który zaczął się histeryczne śmiać, oniemieli. Kardyff upuścił miecz i padł na kolana, chwytając się za ramię. - Kardyffie... Ja nie chciałam... - Raja wychyliła się z zza kotary i widząc, że brat jest ranny, podbiegła do niego. Varius stał jak sparaliżowany, i wpatrywał się w króla. Stapel i wróżbita sprawdzali stan zdrowia monarchy. W końcu doradca uniósł głowę. Był blady. - K-król... Nie żyje... Cisza. - U-uu-udławił s-się... w-wisienką... Cisza. - ZABIŁAM KRÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓLAAAAAAAAAAAA... - Raja osunęła się na posadzkę, i zalała się potokiem łez - Przepowiednia się sprawdziła - wróżbita wstał. - I to dosłownie... - Nieco niegodna śmierć jak dla króla, hihihihih... - błazen uśmiechnął się radośnie. - Ale dla niego w sam raz! Wisienka! Kto by pomyślał - powiedział i zaczął tańczyć wokół trupa. Varius, wściekły, złapał błazna za kark i bez wysiłku podniósł do poziomu swej twarzy. - Żadna wisienka! - Syknął. - Sąd boży! Słyszycie? - Zwrócił się do wszystkich obecnych na sali. Przez chwilę przyglądał się każdemu z osobna, aż w końcu wróżbita, skryba, doradca i strażnicy... Wszyscy kiwnęli głowami, dając do zrozumienia, że nie pisną słowa. Postawił przerażonego błazna na ziemi. - Panie - zwrócił się do Kardyffa - pozwól, że ci pomogę. Raja i Varius postawili wspólnie nieco oszołomionego Kardyffa na nogi. Stapel powoli wszedł na podwyższenie i uśmiechając się do siebie, postawił przewrócony tron.
Autor: Arkana email: ale_jestes@wp.pl
|
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |