|
NAMIĘTNOŚCI
"Na Granicy (III)"
II.
Rankiem schodzili już niżej, poruszając się w kierunku
północnym, mijając głębokie, rozłożyste knieje po prawej i lewej stronie,
coraz bardziej gęstniejące wraz z opadaniem wzgórz. Słońce oświetlało
listowie i gałęzie drzew delikatnym złotym poblaskiem, w powietrzu
unosiła się woń skroplonych rosą kwiatów i mokrej ściółki leśnej.
Powietrze było czyste i rześkie, pogoda zaś spokojna i bezwietrzna.
Kiedy stoki ustąpiły coraz głębszym dolinom i zarośniętym parowom,
dostrzegli, że góry obniżały się tutaj znacznie, by znów urosnąć na
horyzoncie przed ich oczami. Tam zdawały się wyższe i bardziej majestatyczne
od miniętego łańcucha na południu. O ile to możliwe, czasem zdawało
się, jakby sięgały ponad powałę białych i łagodnych chmur, leniwie
sunących po nieboskłonie.
Po południu robili postój w maleńkim parowie, pośrodku którego płynął
nieduży strumień. Zmierzając, tak jak oni, ku północy, spokojnie okrążał
podstawę zielonego pagórka łukiem od wschodu, by zagłębić się między
drzewami i zniknąć im z oczu. Korino nabierał z niego wody aż do napełnienia
bukłaków. Tego dnia wszystko zdawało się zachęcać podróżnych do odpoczynku
i chwili wytchnienia.
Łowczy jednak badał okolicę, krążąc spokojnie po obu stronach potoka,
nasłuchując głosów ptaków, obserwując zwierzęta leśne i szukając ofiary
do upolowania. Nie zdziwiło nikogo, gdy wrócił z kuropatwą i małym
królikiem. Oporządzenie mięsa zajęło trochę czasu - ludzie jednak,
przyzwyczajeni do skromnych racji, najedli się do syta. Sol niezbyt
ufnie przyglądała się brutalnemu rytuałowi patroszenia kuropatwy,
ale później zajadała ją ze smakiem, ocierając dłonią kapiący z podbródka
tłuszcz.
-Krótka drzemka i w drogę... - zakomenderował Łowczy. Korino posłusznie
ułożył się spać. Ten człowiek wiedział, jak spożytkować swój czas
w najlepszy sposób. Gdy tylko nadarzała się okazja do odpoczynku po
pełnej trudów drodze, zaraz zwalał się na prowizoryczne posłanie i,
po chwili już, oddawał się wędrówce po krainach zapomnienia...
Łowczy wszedł wyżej i, z obrzeży lasku porastającego niewielki parów,
obserwował nieruchomą dolinę pod sobą. Przed nimi stał największy
las, jaki kiedykolwiek widział na oczy. Obserwował go już wcześniej,
popatrując ze szczytów wznoszących się na południu wzgórz, ale dopiero
teraz mógł docenić jego rzeczywiste rozmiary. Las zaczynał się już
milę przed nimi, roztaczając potężne ramiona na wschód i zachód, jakby
odgradzając drogę ku północy. Drzewa w nim były mieszane - liściaste
i igłowe - ale największy szacunek wzbudzały przeogromne sosny, zwracające
uwagę nie tylko wysokością, ale też rozłożystością i cieniem, jaki
rzucały. Gęstwina wydawała się tak mroczna i nieprzystępna, że Łowczy
zaczął wręcz obawiać się drogi przez nią. Szybko odrzucił jednak absurdalne
myśli. Nigdy jeszcze nie przestraszył się wędrówki przez las i tym
razem nie zamierzał z tego kierunku zrezygnować. Coś mu jednak, w
głębi serca, mówiło, że ta ścieżka może okazać się niebezpieczna.
Las roztaczał niepojętą aurę mroczności. Choć drzewami poruszał delikatny
podmuch wiatru, ich szumienie przywodziło na myśl głęboki i nieprzyjazny
pomruk. Zalegający na samym brzegu cień kontrastował wyraźnie z nasłonecznionym
wzniesieniem pod knieją. Jakby słońce wytyczało granicę dwóch krain,
jasnej i posępnej...
Łowczy popatrzył na niebo, ale nie zobaczył na nim żadnych ptaków.
Wydało mu się to dziwne, ale, zadowolony z pięknej pogody, szybko
zapomniał, co go właściwie nurtowało...
Patrzyła i nasłuchiwała, otaczając nagimi ramionami szorstki pień
rozłożystego drzewa. Duże liście rzucały przyjemny cień, ochładzający
jej podrapane ciało. Rozczesała brudnymi palcami skołtunione włosy.
Nie było łatwo za nimi nadążyć. Nie było łatwo ich śledzić. Ale w
głębi serca Wrona wiedziała, że Solenn musi kiedyś samotnie opuścić
obóz. To była wędrowniczka, marzycielka... Może gdyby poddać jej jakąś
nutę, zaśpiewać, zaciekawić, przyciągnąć. Była czuła na takie podszepty,
bo przecież uczono ją na wiedźmę. Potajemnie, w ukryciu, z dużym zapałem
przyswajała sobie każdego kolejnego dnia sztuki dziwne, mroczne i
trudne do pojęcia przez zwykłych śmiertelnych. Jej oczy były niesamowite,
błękitne - to oznaczało wielki potencjał i ukryte zdolności. Jej skóra
nie wytrzymywała długo braku wody. Wrona wiedziała, że Sol często
musiała brać kąpiel, ponieważ woda ciągnęła ją swym delikatnym szumem.
Solenn została stworzona jako część, pierwiastek tego żywiołu. Tak
jak Jon był ogniem, choć Wrona początkowo zdziwiła się, że Solenn
ma brata.
Powoli, cichutko, zaczęła nucić łagodną pieśń naśladującą głos słowika.
Coraz głośniej, splatając słodkie trele, kierowała podświadome zaproszenie
do uszu swojej ofiary. Choć Solenn zapewne odpoczywała, wołanie z
pewnością dotarło do niej. Zresztą tu, w dole, był strumień, a ona
nie mogła nie myśleć o chłodnej wodzie w łagodnym i rześkim nurcie.
Jon patrzył tylko jakiś czas za odchodzącym w górę zbocza Łowczym.
Po raz kolejny chwytały go wątpliwości, co do drogi, jaką wspólnie
obrali. Nie chciał tego mówić wujowi, ale sądził w duchu, że dążyli
donikąd, jakkolwiek wspaniałym zdałoby się niedawne uniknięcie śmierci
i odnalezienie tego raju poza granicami cywilizacji. Z drugiej strony,
dopóki był z nimi wuj, nie brakowało pożywienia, a więc wszystko miało
się w porządku. Ludzie Korino jak dotąd byli mu posłuszni, choć pewnie
każdy myślał już o powrocie do znanych sobie stron i posmakowaniu
najprostszych rozrywek z poprzedniego życia. Jon obawiał się więc
o Sol, dlatego nie zostawiał jej samej. Najgorsze były te sny - niektóre
przynosiły jakieś urwane informacje o drodze, którą powinni przebyć,
ale czasem pojawiały się koszmary, po których jego siostra krzyczała
i zanosiła się płaczem. A ta droga... Jon nie był pewien, na co była
im wszystkim potrzebna. Z drugiej strony, przecież i tak nie mieli
gdzie zostać. On sam nie chciał przecież nigdy pędzić spokojnego życia.
Najważniejsze, że ją w końcu odnalazł...
Tan głos słowika przywiódł mu na myśl matkę przechadzającą się po
swoich ogrodach. Zobaczył Sol schodzącą w dół, ku strumieniowi. Nie
zatrzymywał jej - musiała mieć swoją chwilę prywatności. Obróciwszy
się na drugi bok, zamknął oczy i myślał, aż w końcu zmorzył go sen.
Solenn podeszła do strumienia, pochyliła się nad wartkim nurtem i
chlapnęła sobie zimną wodą w twarz. Od tej strony nie widziała obozowiska,
zasłaniały go bowiem rozłożyste drzewa i krawędź maleńkiego wzgórka,
który musiała minąć po drodze. Zdjąwszy buty, powoli zaczęła rozbierać
się, by zakosztować chłodnej kąpieli w cieniu lasu. Woda była czysta
i orzeźwiająca. Weszła do niej bez wahania. Lubiła te mrowiące drgawki
po szoku, jakiego doznawało jej ciało, gdy zapoznawało się z lodowatą
wodą. Kilka razy ochlapała plecy i zachlupotała nogami. Czuła się
w tej chwili beztrosko i lekko - nic nie mąciło jej spokojnej duszy,
nie zaprzątało myśli i nie kazało uważać na każdy krok. Mogła pójść
gdziekolwiek chciała i wiedziała o tym lepiej niż dotychczas. Była
wolna - nie tylko od brzemienia, jakie przygniatało ją ciężarem mrocznych
snów - ale też od wspomnień związanych z tymi snami. Starała się zapomnieć
krzyki, jęki, krew i ogień, i udawało jej się to, gdy słuchała przecudnego
głosu ptaka na drzewie, lub gdy delikatny szum strumienia sprawiał,
że jej myśli falowały wraz z jego nurtem.
Już miała wychodzić z wody, gdy w głębi strumienia, płynącego dalej
na północ, usłyszała jakiś plusk. Tutaj nić potoku zakręcała, otaczając
zielony pagórek łagodnym łukiem. Gdzieś tam, spomiędzy drzew, dotarł
do niej łagodny śpiew - czysty i barwny - jakby to sama rzeka wydawała
ten głos. To był głos kobiecy, w jakiś sposób znajomy Solenn, kojarzący
się z czymś pięknym i tajemniczym. Podeszła kilka kroków, opierając
się o pnie drzew, po czym szła wzdłuż podstawy wzgórza, oglądając
się na wszystkie strony, w uszach zaś mając coraz wyraźniejszą melodię
błogiego śpiewu. Była zdumiona, że słyszy ten głos - zdumiona czyjąś
obecnością na granicy świata. Przeszła kilka kamiennych, omszałych
i śliskich stopni, by wznieść się na sporą, płaską skałę, pod którą
strumyk uformował maleńkie jeziorko. Od zachodu wodną taflę odgradzały
ciemne skały, z których spokojnie spływała inna nić wodna, łącząca
się ze znanym jej potokiem. Na samym środku płytkiego basenu zobaczyła,
stojącą do niej tyłem, nagą kobietę z długimi, czarnymi włosami. Kaskada
czerni spływała mokrą falą na jej plecy. Kobieta śpiewała, rozgarniając
wilgotne włosy rękoma. Od czasu do czasu nabierała w dłonie wody i
opryskiwała się z różnych stron, a wtedy dźwięcznie piszczała. Solenn
patrzyła jak oniemiała, rozpoznając rzucone na brzegu rzeczy jej niedawno
poznanej przyjaciółki. A więc Wrona nie odeszła na dobre...
Chwila przedłużała się, a kobieta zanurzała się w wodzie, by później
znów powstać i odsłonić nagie plecy. Nie przerywała śpiewu, teraz
kojarzącego się Sol z głosem słowika, którego wcześniej słyszała.
Kiedy Solenn weszła do wody, plusk zwabił spojrzenie czarnych oczu.
Uśmiechnęła się do niej spojrzeniem. Sol odpowiedziała uśmiechem.
Wrona wskazała na nią, by się przybliżyła. Nieśmiało zaczęła poruszać
się w łagodnej tafli, stąpając po śliskim, kamienistym dnie. Kiedy
była blisko, woda zafalowała i Sol poczuła na ramieniu jej dotyk.
-Wiesz, marzycielko, masz coś w sobie, co nie pozwala oderwać spojrzenia...
- Wrona mruknęła cicho i uśmiechnęła się, dotykając jej włosów. Solenn
zaczęła drżeć na ciele, ale nie tylko z zimna. To było coś innego
- oczy tej kobiety, jej nagość, szum wody, ten śpiew... Wszystko to
sprawiało, że Sol powoli odchodziła od zmysłów, a jednak czuła się
dziwnie dobrze - jej uczucia wibrowały wokoło, a jej samej udzielało
się wyjątkowe podniecenie. Zaraz nasunęła jej się myśl, że to sen...
że przypomina sobie przyjaciółkę, śniąc na jawie. Przecież ona odeszła.
Coś ukłuło ją w sercu i przywiodło wspomnienie matki. Po policzku
spłynęła bezwolna łza.
Wrona otworzyła szeroko oczy. Uśmiech znikł, usta ściągnęły się. Delikatnie
starła łzę z policzka Solenn.
-Co się stało, marzycielko?
-Wróciłaś... Dlaczego odeszłaś? - zapytała cicho.
Dziwne. Sol wcale nie chciało się płakać. Wolała śmiać się i pluskać
w wodzie. Jak kiedyś.
-To nieistotne. Ważne, że znów jesteśmy razem.
Palec Wrony zaznaczył krętą linię na jej policzku i powędrował do
ust.
-Zrobisz coś dla mnie?
Solenn pokiwała głową i w tej chwili przeszedł ją dreszcz.
-Co? - spytała ledwie słyszalnym szeptem.
-Nie ruszaj się.
Pocałunek był długi, a w jego trakcie wydarzyło się sto wspaniałych
i złych rzeczy. Kiedy Sol się obudziła, widziała wpatrzone w siebie
dwoje czarnych jak otchłań oczu.
-Smakujesz jak sól. Jak morze...
Wtedy wpiła się w nią mocniej i obie wylądowały w wodzie.
-Gdzie Sol? - Łowczy zadał pytanie ze spokojem w głosie, ale Jon
nagle zrobił się nerwowy.
-Nie wiem... - powiedział, wstając zdezorientowany. -Poszła w górę strumienia,
w kierunku wzgórka.
Łowczy obejrzał się.
-Powoli powinniśmy ruszać w dalszą drogę. Ktoś musi po nią pójść.
-Ja pójdę. - odezwał się ochoczo jeden z ludzi Korino. Reszta oprychów
zaczęła się śmiać.
-Żeby podglądać ją w strumieniu? - zapytał spokojnie Łowczy.
Śmiech umilkł.
-Chodź Jon, pójdziemy po nią.
Jonnel wstał i ruszył za wujem. Zeszli z łagodnego wzniesienia i zbliżyli
do strumienia. Nagle Jon zatrzymał się i wskazał coś ręką. Łowczy
przypatrzył się białemu wilkowi, stojącemu kilka metrów nad nimi,
uczepionemu wielkiego kamienia po drugiej stronie potoku. Ten, gdy
tylko ich spostrzegł, warknął i oddalił się, znikając między drzewami.
Jon popatrzył ze zdumieniem na Łowczego.
-Dziwnie się zachowuje. - powiedział.
-Dawno go nie widzieliśmy. - rzekł Łowczy. -Patrzył w tamtą stronę.
- wskazał miejsce, gdzie strumień zataczał łuk ku wschodowi. Poszli
tamtędy, ślizgając się po mokrych kamieniach. Po drodze znaleźli rozrzucone
na brzegu ubranie Sol, ale jej samej nigdzie nie było.
-Nie mamy wiele czasu.
Wrona gładziła delikatnie włosy Sol, podtrzymując ją u swego boku.
Duże niebieskie oczy dziewczyny wpatrzone były gdzieś w głębię jeziorka.
Siedziały razem na kamieniu - Sol suszyła się pod płaszczem Wrony.
-Wiesz, co musisz zrobić? Opowiedziałam ci historię, którą znałam.
Rozumiem, że jest dla ciebie nieprawdopodobna... że trudno ci w nią
teraz uwierzyć. Ale taka jest prawda. Słyszałam dużo plotek o nim
i o twojej matce. Ale to tylko plotki. Zaś to, co jest prawdą, widziałam
na własne oczy... Swoją oszalałą matkę i zamordowanych braci. I te palone
wiedźmy w klasztorze.
Udała wzruszenie i ból, choć jej serce było zimne jak lód. To okazało
się niepotrzebne. Wyraz twarzy Solenn nie zmieniał się od dłuższego
czasu. Siedziała pod mokrym płaszczem i szczękała zębami, a jej spojrzenie
było nieuchwytne.
-Jesteś wiedźmą. Wiesz o tym. Od zawsze o tym wiedziałaś. Ukryte w
tobie zdolności - dar widzenia i pociąg do wody... To wszystko jest
błogosławieństwem i przekleństwem. Bo twoja matka też była taka jak
ty.
Solenn poruszyła się na słowa o matce. Odwróciła głowę.
-Czy ona sama tego chciała? Czy chciała mnie wysłać o klasztoru? -
patrzyła dziwnie spokojnie. Już nie była tak osłupiała jak przed momentem.
-Nie wiem. Nie znam jej historii, a to znaczy, że nie znam też twojej.
Nie wiem, co robiłaś przez te jedenaście lat, ale w końcu cię znalazłam,
by powiedzieć ci prawdę. Świat się teraz zmienia. Ludzie giną, a złe
duchy wychodzą z lasów. Niedługo może się stać coś strasznego. Tutaj
jesteś bezpieczna - dlatego sny podpowiedziały ci taką drogę. Ale
musisz zrobić coś jeszcze. Musisz odkupić winy swojego wuja... Wiesz,
czego od ciebie chcę. Uczyń to dla mnie i dla zabitych sióstr...
Solenn wpatrzyła się w taflę wody.
-Ja go kocham... - wyszeptała.
Wrona spodziewała się takiej reakcji.
-A mnie nie?
Zbliżyła twarz do twarzy Sol, usta do jej ust, ale dziewczyna cofnęła
się i przytrzymała ją gestem w miejscu.
-To nie jest dobre. - powiedziała. -Ty nie jesteś dobra, a ja nie
powinnam ci ufać. Odchodzę. Będę wiedziała, co zrobić. Sny powiedzą
mi więcej niż ty.
-Ale czy pokażą ci prawdę?
Pokręciła głową.
-Nie wiem. Może tak. Jeśli nie, sama do niej dojdę.
-Czy to już koniec naszej przyjaźni? Miłości... - znowu udała emocje.
Solenn nagle jakby się otrząsnęła i popatrzyła może trochę naiwniej
- z emocjami. Kiedy znajdowała się pod wodzą swoich głębszych odczuć,
trudniej było przebić skorupę, jaka ją otaczała. Mimo swej złej natury
czarownica czuła coś pierwotnego do tej niewinnej i pięknej istoty.
Coś, co nie pozwoliło jej łatwo przegryźć porażki. Wyrachowanie zastąpiła
wściekłość, przez którą pojawiły się niespodziewane łzy. Wstydziła
się ich i bała, dlatego przykryła twarz dłońmi. To było spontaniczne
- zaczęła miotać się i łkać, szarpana wewnętrznymi konwulsjami. Solenn
otoczyła ją ramieniem, ale potem cofnęła się. Wrona popatrzyła na
nią przez łzy. Nic nie powiedziała. Usłyszały plusk strumienia. Uświadomiła
sobie, że jej czas się skończył.
-Przepraszam... - Solenn zdawała się teraz być czymś przerażona.
Wrona wstała i zdjęła z niej swój płaszcz z piórami.
-Żegnaj, marzycielko. - powiedziała przez łzy. -To, czy się jeszcze
spotkamy, zależy od ciebie.
Wrona pobiegła najszybciej, jak tylko mogła. Kiedy przewróciła się
na szczycie wzniesienia, oddychała głęboko, czując, że coś dławi ją
w środku. Biały wilk stał kilka metrów dalej i, sądząc po głębokim
warczeniu, odczuwał to samo lub coś jeszcze gorszego...
Solenn coś ukrywała. Oboje o tym wiedzieli, ale nie zdążyli podzielić
się spostrzeżeniami. Potem chcieli porozmawiać w marszu, jeszcze zanim
wielki las na północy otoczył podróżnych swoimi ramionami, dlatego
oddzielili się od grupy i nakazali Korino pilnować Soli.
-Była dziwna. Zauważyłeś to? - zagadnął Łowczy, w głosie wyrażając
więcej emocji niż zwykł to czynić.
-Może znowu miała jakiś sen, albo coś jej się wydawało? - Jon udawał
obojętność, ale zgadzał się z wujem, że coś było nie w porządku.
-Co z tym zrobimy? - Łowczy zdawał się głęboko zamyślony.
-Masz jakieś przypuszczenia?
-Najgorsze.
-Jakie? - Jon domyślał się, ale chciał, żeby wuj odsłonił swoje myśli.
-Chodzi o Wronę. Mogła się z nią spotkać. Widziałem ślady na wzgórzu.
Ludzkie. Ale wiem, że ona może posługiwać się jakąś magią. Znikać.
Nie sądzę, by poszukiwania dały jakikolwiek skutek.
-Dlaczego nas śledzi, i co knuje?
Łowczy milczał. To wzburzyło Jonnela.
-O co ty się z nią pokłóciłeś, wuju? Czy ta sprawa nie jest warta
powtórzenia?
-Jon, czy ty wiesz, kim ona jest?
-Domyślam się. Ale może mogła nam pomóc.
-Była zbyt skryta. Od początku coś knuła. Nie mogliśmy jej ufać.
Jon umilkł, ale długo przypatrywał się wujowi.
-Nie znajdziesz we mnie odpowiedzi na nic więcej. Skup się na drodze.
Popilnuj jej uważniej od dzisiaj. Miej ją zawsze na oku. Dobrze?
Nie odpowiedział. Warknął i wyrwał się do przodu. Po chwili maszerował
już obok Korino i jego ludzi.
-Tak jak ty jej pilnowałeś? - powiedział na głos. Wszyscy spojrzeli
na niego. Sol odwróciła się i zobaczył, że była zła.
-Przepraszam. - usprawiedliwił się. -On ma rację. Skupmy się na drodze.
Korino prychnął śmiechem, ale Jon uciszył go spojrzeniem. Weszli w
cień pierwszych rozłożystych drzew wielkiego lasu i zniknęli w gęstwinie.
Ostatni szedł Łowczy. Kiedy stanął na obrzeżach kniei, obejrzał się.
Wilk spoglądał mu teraz prosto w oczy, stojąc na maleńkim kopcu porośniętym
trawą. Był wyjątkowo blisko - dzieliło ich ledwie kilkanaście metrów.
Łowczy ciekaw był, co ta istota teraz myślała. Czy on chciał mu coś
powiedzieć?
Po chwili wilk odwrócił się. Wyglądało, jakby zamierzał wracać, ale
zatrzymał się kilka kroków dalej i znów wpatrzył w Łowczego.
-Mam tam nie wchodzić? Mam iść za tobą?
Spojrzał za niknącymi wśród drzew towarzyszami.
-To chcesz mi powiedzieć? - Uśmiechnął się i pokręcił głową. -Nie
mogę. Choć sam boję się kolejnych kroków.
Las wydawał się zbyt ciemny i gęsty, żeby mogli w nim spać spokojnie.
Czujne twarze wpatrzone były w ogień. Ponad płonącymi szczapami widać
było roziskrzone oczy osoby po drugiej stronie. Nikt nie spał przez
dłuższy czas, ale też nikt się nie odzywał. Łowczy próbował przed
zapadnięciem zmroku rozeznać się jeszcze w okolicy, ale wrócił przemęczony
i zły. Wszędzie las był taki sam - tylko teren zmieniał ułożenie,
głównie wznosząc się, choć nierzadko też opadając stromo w dolinki
i wąwozy. Gęstwa wydawała się nieprzenikniona i duszna. Łowczemu zabrało
sporo czasu, by wrócić do miejsca rozłożenia obozu.
Solenn poszła spać po tym, jak zaczął chrapać czujny zwykle Korino.
Jon zarządził warty i wyperswadował, że rano wszyscy muszą być wypoczęci
do drogi. Łowczy, gdy wrócił, przykrył ją derką i sam ułożył się obok.
Tej nocy zamierzał być czujny. Jon przyznał mu rację surowym i wnikliwym
spojrzeniem z drugiej strony ogniska.
Przez rozświetlony licznymi pochodniami korytarz sunął delikatny
cień. Rozdzielony wieloma źródłami światła, przesuwał się powoli po
podłodze i ścianach, czasem niknąc tam, gdzie korytarz był bardziej
zacieniony, by wyłonić się po drugiej stronie, jakby znikąd. W jednej
z odnóg były słabo oświetlone schody. W zalegającym tam mroku zaczął
rysować się szeroki kształt wielkiej sukni. Szelest materiału rozlegał
się przy każdym kroku, a pantofelki lekko stukały o kamienne stopnie.
Na końcu korytarzyka była nisza, w niszy zaś ukryte przejście, prowadzące
do zaryglowanych drzwi. Suknia była już widoczna w nikłym blasku,
jaki dobiegał przez szpary w wejściu. Musiała zapukać trzy razy, w
dość długich odstępach. Kiedy drzwi się otworzyły, piękna kobieta
ze wspaniałym kokiem na głowie przywitała mężczyznę w surowej tunice,
o twardym i szerokim zaroście oraz zamglonych, szarych oczach. Jednak
jej oczy były bardziej niezwykłe. Pałały cudowną zielenią, w której
mieszały się wszystkie odcienie morza i nieba. Zakochał się w tych
oczach. Zakochał głęboko. Za każdym razem, kiedy wpadał w te bezdenne
tafle, nie umiał się pohamować. Tak jak teraz. Dotknął jej nagich
pleców i wciągnął do środka. Opierała się tylko jakiś czas, potem
zaczęli tańczyć swój miłosny taniec, aż przeszli do intymności.
Leżeli później obok siebie, oboje zmęczeni, wpatrując się w swoje
oblicza z rozmiłowaniem. On w jej oczach widział, że nie była zwykłą
kobietą. Ona w jego, że był mężczyzną jej wartym, ale w pewien sposób
przeklętym. Może to ją w nim interesowało najbardziej?
Ten moment ulgi i spełnienia przerwał nagły grymas na jej twarzy.
Popatrzył z zaciekawieniem. Dotknęła brzucha i przez pewien czas trzymała
tam rękę. Na początku nie rozumiał. Dopiero po pewnym czasie uświadomił
sobie, co ma na myśli, i również położył tam dłoń. Zdawało się, jakby
zamarł z przerażenia, po chwili jednak opanował się i ze zdziwieniem
spojrzał na jej uśmiech.
Po raz pierwszy przemówili, a głosy niosły się cichym echem między
ścianami pokoju.
"Nasze potomstwo".
"Zobaczą. Domyślą się. Mój brat...".
"Ciii... Zachowamy to w sekrecie. To będzie synek".
"Skąd wiesz?"
"Widziałam...".
Świece zgasły. Milczenie przedłużało się. Galadar chciał jeszcze raz
zbliżyć się i pocałować królową, lecz ona położyła mu palec na ustach.
"Będzie jeszcze jedno dziecko. Córeczka. Taka jak ja."
Poczuł, że to, co powiedziała, było szalenie ważne, ale nie zrozumiał,
dlaczego. Dwa poruszające się miarowo cienie znikały powoli w czerni
komnaty. Zamiast mrocznego, kamiennego zamku pojawiła się zasłona
gęstego lasu, zapach ogniska i gwiazdy na nocnym niebie.
Solenn przebudziła się i do samego rana wpatrywała w Łowczego.
Dla Sol
-17 Kwiatcień, 379 rok N.E.
Autor: Jarlaxle
email: bregan@poczta.onet.pl
|
|
|
|