|
PRZEGRUPOWANIA
Część X Opowieści z Doliny
Jak to zwykle bywało na zebraniach rady miasta Luskan, wszyscy więcej zwykli gadać o trunkach i kobietach, niż o ważnych sprawach. Mężczyźni. Niektórzy byli piratami, niektórzy wojownikami z północy, inni poszukiwaczami przygód, zabijającymi za młodu smoki w podziemiach. Każdy kiedyś marzył o zbadaniu ruin Myth Drannor albo o podbiciu wysp Moonshae. Eldeluc rozglądał się po zebranych, uważnie analizując i naliczając ewentualnych sojuszników gotowych przyłączyć się do jego wezwania, które zamierzał wygłosić tego wieczora. Z całą pewnością w radzie nie brakowało ludzi odważnych i skorych do podejmowania śmiałych decyzji. Czarodziej bał się tylko jednego członka zgromadzenia, którego wszyscy wokoło szanowali od momentu, gdy uzyskał stanowisko kapitana luskańskiej floty. Rethnor, jeżeli podjął jakąś decyzję, rzadko dawał się odwieźć od pierwotnego planu, a mag wiedział, że ich zdanie w sprawie najważniejszych problemów północy, znacznie się różniło. Eldeluc obawiał się, czy w obliczu ostatnich konfliktów Luskanu z Ruathynem Rethnor, zwolennik morskich potyczek na zachodzie, zgodzi się wysłać część swoich sił na pomoc Dekapolis. Czarodziejowi nie chodziło zresztą tylko o dobro północnego regionu. Najpewniej Wieża Arkanów posiądzie bowiem własne korzyści z tego ataku, jeśli tylko odsiecz dla barbarzyńców Dekapolis miałaby nastąpić. Rybacy z Dziesięciu Miast nie mogą długo samotnie stawiać czoła najeźdźcy, kiedy tylko północne plemiona zostaną rozgromione. Czeka ich rychła zguba, chyba, że rada postanowi o wysłaniu pomocy. Każdy jednak, czy wojownik, czy zwykły człowiek, lękał się chaotycznej hordy. Nigdy jeszcze tak wielka ilość potworów nie nadeszła z gór na północne szlaki. Co to miało oznaczać dla przyszłości Doliny Lodowego Wichru? Czy Luskan też był zagrożony?
Gdy Rethnor, jak zwykle ostatni, pojawił się na Sali, wszyscy zebrani zamilkli i wpatrzyli się w przewodniczącego. Kapitan zbliżył się do ogromnego stołu z mapami, nie odpowiadając na liczne ukłony i skinięcia ze strony członków rady. Widać było wyraźnie jego zły humor. Kiedy wreszcie zasiadł, Eldeluc musiał przeczekać wraz z innymi długą chwilę milczenia, w trakcie której dało się słychać tylko nerwowe oddechy i ogień pełgający w wielkim kominku umieszczonym w południowej ścianie. W końcu, na znak rozpoczęcia obrad, Rethnor uderzył w stół ostrzem noża.
-Słyszałem. - rzekł rudobrody kapitan tubalnym głosem. -... że Wieża Arkanów z wielkim przerażeniem spogląda na północ, gdzie jeden z jej członków podbija Dolinę Lodowego Wichru, mając do pomocy zastępy Orków z Grzbietu świata.
Obraźliwa uwaga skierowana była oczywiście do Eldeluca - jedynego obecnego przedstawiciela kapituły magów.
-Szkoła nie wydała nigdy płodu nazywanego Akar Kessel. Był on uczniem czarodzieja Morkaiego, który osobiście go wyszkolił i zginął za swą lekkomyślność, zdradzony przez to ścierwo nazywające się magiem. - czarodziej starał się mówić na tyle spokojnie, na ile tylko potrafił się opanować. Widział zewsząd rozbawione spojrzenia członków rady.
-Skoro to mag z Wieży Arkanów odpowiedzialny jest za wychowanie tego "ścierwa", zapewne szacowny Eldeluc ma jakiś sposób na powstrzymanie napaści Kessela. - gruby i bardzo poważany za swoje bogactwo szef kompanii kupieckiej, Mauldrik, jak zwykle szczerzył brudne zęby w uśmiechu.
-Mamy pewną koncepcję, i owszem, ale do wprowadzenia jej w życie potrzebujemy...
-Całej mojej floty. - dokończył rozwścieczony Rethnor. -Na co nie mogę się zgodzić.
-Gdyby to była tylko połowa... - Eldeluc zaczął niemal płaszcząc się przed groźnym kapitanem. Zebrani parsknęli tuszowanym śmiechem.
-Wykluczone! - brodacz ryczał jak trafiony harpunem wieloryb. Z jego oczu leciały pioruny.
-Ćwierć...
-Nawet tyle. - Rethnor wskazał dwoma palcami sugerowaną ilość.
-To może choć jednego... - parsknął ktoś z zebranych. Reszta wybuchnęła głośnym śmiechem.
Eldeluc musiał przybrać swoją ulubioną, groźną postawę. Marszcząc brwi, pochylił się nad stołem i uniósł ręce do góry, jakby miał rzucić czar. Nigdy nie zachowywał się tak na posiedzeniach rady, dlatego zaskoczeni wielcy panowie luskańscy zamknęli gęby na kłódki i gapili się w osłupieniu na maga.
Eldeluc wskazał palcem na Rethnora i wycedził.
-Całej północy zagraża niebezpieczeństwo gorsze niż podczas całej jej dotychczasowej historii, a wy... - powiódł wzrokiem po zebranych. -Wy nie chcecie wysłać na pomoc w walce z dziką hordą nawet połowy swojej marnej floty! I jeszcze na dodatek macie czelność się śmiać!
Udawana wściekłość już zdążyła wzbudzić posłuch wśród rozpasanych lordów i starych zawadiaków, kiedy Rethnor wstał i ręką wskazał magowi siedzenie.
Eldeluc wcale nie zamierzał siadać. Zmierzył kapitana zimnym spojrzeniem.
-Luskan nie będzie miał z tego żadnej korzyści. - warknął Rethnor, jakby to wystarczyło za argument.
Nawet wśród bardzo bliskich przyjaciół Rethnora rozszedł się pomruk niezadowolenia na tak butne słowa. Eldeluc zamierzał przytaknąć zebranym i wyrazić swój sprzeciw, gdy Rethnor uderzył pięścią w stół.
-Horda nie zaatakowała jeszcze Dekapolis i nie wiemy, czy w ogóle to zrobi. My natomiast stale jesteśmy w fazie konfliktu z Ruathynem! Stary Cassius z Bryn Shander nie wysłał nam dotąd wołania o pomoc. Dopóki rybacy nie znajdą się w bezpośrednim zagrożeniu, Luskan nie będzie interweniował.
Eldelucowi aż opadła szczęka na tak bezczelne słowa, nie dopuszczające żadnego sprzeciwu.
-Skoro nie wysłał wiadomości, znaczy, że szlaki są zajęte przez Orków. Może nie mogą się przedostać. - zaoponował ktoś z tyłu. Wszyscy popatrzyli na Rethnora.
-Jeśli horda zbliży się do Bryn Shander, poślemy po pomoc z Neverwinter i odstąpimy część swojej floty. - kapitan zdawał się być wyjątkowo pewny siebie, jakby wszystko, co mówił, postanowił sobie już wcześniej.
-A kiedy to się stanie?! - Eldeluc, choć nie zależało mu na losie głupich barbarzyńców, ani, tym bardziej, wieśniaków z Dekapolis, tym razem nie mógł pohamować swojej wściekłości. -Gdy spłonie wszystkie Dziesięć Miast? Wtedy ty, szlachetny Rethnorze, pomyślisz nad wezwaniem po pomoc do Neverwinter? Spodziewałem się czegoś więcej po decyzjach Wielkiej Rady Luskanu. Horda jest już w Dolinie Lodowego Wichru. Dopóki przebywała w górach, nie musieliśmy interweniować, ani przejmować się jej poczynaniami, mając własne kłopoty na głowie. Ale to, co dzieje się teraz, zapowiada potężną wojnę. Kto wie, czy umocniony Kessel nie zwróci się potem na Luskan, czy na Waterdeep, by...
Rethnor parsknął śmiechem, choć reszcie rady nie było aż tak wesoło jak jemu.
-Wieża Arkanów sama wypuściła na świat tego bękarta, Kessela. Niech sama więc ukarze go za nieposłuszeństwo!
Eldeluc nie chciał przyznawać się, że to on był odpowiedzialny za morderstwo popełnione przez Akara Kessela wiele lat temu na jego mistrzu Morkaim. Kto wie, czy od tego jednego wydarzenia nie zależały całe późniejsze losy północy.
-Do czegoś takiego potrzebujemy armii... - westchnął mag zrezygnowany. Wreszcie zauważył, że kilka osób kiwa głowami z aprobatą.
-Ostatnim razem Dekapolis poradziło sobie same. - zaoponował Rethnor. -Podobno to zasługa wielkiego Drizzta Do'Urdena i jego przyjaciół.
Na wspomnienie bohaterskiego Drowa wśród członków rady rozszedł się pomruk uznania.
-Jeden Mroczny Elf nie odmieni losów wojny. - Eldeluc zaczął zastanawiać się nad ewentualnymi konsekwencjami wezwania Drizzta do pomocy Wieży Arkanów. Kto jak kto, ale on akurat powinien wiedzieć, kim był jego dawny przeciwnik, Dendybar Cętkowany. To mogłoby zaważyć na możliwej odmowie Mrocznego Elfa. W kontekście tak wielkiego konfliktu stare zatargi nie powinny się jednak liczyć dla wielkich bohaterów.
-Jeśli Drizzt i jego słynna kompania oraz magowie z Wieży wspomogą drużynę luskańską, będę gotów odstąpić połowę swej floty na pomoc Północy.
W pokoju narad rozszedł się radosny aplauz zebranych, winszujących sprawiedliwej decyzji kapitana Rethnora. Pomimo wrodzonej podłości brodacz zdecydowanie pomógł Eldelucowi w jego prośbach, a do jego wniosku przyczyniła się jak zwykle cała rada. Niewykluczone, że tylko Drizzt potrafił pokonać połączone moce Crenshinibona i Akara Kessela, raz jeszcze uzurpującego sobie prawa do Doliny Lodowego Wichru. Eldeluc nie wiedział tylko, jak miał odnaleźć wojowniczego Drowa i jego przyjaciół, którzy z pewnością nie przebywali teraz na północy...
Przebudziłem się w zagrodzie dla kobiet i rannych. Pierwsze, co ujrzałem, to bezwładne ciało Wagunda leżące obok mnie. Był żywy - potężny, nagi tors unosił się miarowo pod grubymi skórami wilków, ale pod lewym ramieniem zaległa plama czerwonej krwi. Przypomniałem sobie, że został ranny w walce tuż przed tym, nim ja otrzymałem potężne uderzenie pałką olbrzyma. Zastanawiałem się, czemu obóz był teraz tak przyciszony i spokojny. Zupełnie, jakby niedoszła bitwa z watahą Orków, Ogrów i Olbrzymów była tylko złym snem. Po niesamowitym bólu głowy i sztywnym karku przekonałem się, że wcale nie śniłem. Właściwie to powinienem dziękować Tempusowi za to, że jeszcze żyłem. Już tak wiele razy powinienem zostać zabrany do barbarzyńskiej krainy płynącego miodu albo może do piekieł Otchłani... Przypomniałem sobie zamordowanego Bregana i, mimowolnie, powróciła w moim sercu nienawiść do całego barbarzyńskiego ludu północy, którego teraz byłem niewolnikiem i jednocześnie sojusznikiem w boju. Złe wspomnienie szybko jednak odeszło, zastąpione przez to milsze. Uvien zbliżyła się, aby zmienić opatrunek na ramieniu wodza Klanu Rysia i popatrzyła na mnie, uśmiechając się, zapewne z powodu mojego przebudzenia. Jednak na jej policzkach zauważyłem zamarznięte łzy - ślad niedawnej udręki, jaką przeżyła. Przyszło mi wtedy na myśl coś strasznego.
-Uvien... - sapnąłem i poczułem ból bębniący mi w głowie jak tysiące orkijskich stóp. Otrząsnąłem się i spróbowałem podnieść.
-Leż. - nakazała. -Rana się nie zagoiła.
Dopiero wtedy poczułem silne ukłucie w boku i zauważyłem potężną szramę obłożoną na wierzchu bandażem, który zamókł całkowicie krwią. Musiałem zostać cięty mieczem w walce i nawet tego nie zauważyłem.
-Zaraz zmienię opatrunek. - powiedziała i skupiła się na ranie Wagunda.
Syn Wagahira poruszył się i stęknął przez sen, gdy barbarzyńska kobieta opatrywała jego ramię.
Używając całej siły woli podniosłem się z posłania i zbliżyłem do niej, sunąc po skórach i śniegu. Dotknąłem delikatnie jej ramienia i poczułem jak zadrżała.
-Przykro mi... - powiedziałem.
Odwróciła się i przytaknęła smutno.
-Wszystkim nam przykro. Wielu zginęło dzisiejszego dnia. Dobrze, że Rjekan i ty zdołaliście się uratować.
Osłupiały wpatrzyłem się w jej zapłakaną twarz.
-A więc Rjekan nie zginął?
-Nie. - zwróciła oczy ku niebu, jakby dziękowała Tempusowi za to, że nie dopuścił do śmierci jej ukochanego.
-Dlaczego więc płakałaś? - dotknąłem jej policzka i poczułem kryształek lodu, który kiedyś musiał być łzą.
-Broghar nie żyje. - Rjekan zbliżył się i schwycił mocno mą dłoń, którą dotykałem twarzy Uvien.
-Leż, jak ci każe. - Popatrzyłem na jego liczne rany i, mimo to, nadal uśmiechniętą twarz i nie mogłem wyjść z podziwu. Zasmuciła mnie jednak wieść o śmierci wodza Klanu Wilka, Broghara, dlatego pierwszą radość przyćmił nowy ból.
Zastanawiało mnie, czy bitwa nie została już przegrana.
-Czy to znaczy, że Berngard Siwy zostanie naszym wodzem?
-Nie. - odparł Rjekan. -Kiedy Broghar umierał, przekazał mi w ostatnim tchnieniu swoją wolę.
-Jak ona brzmi? - zapytałem zaciekawiony.
Zwiadowca popatrzył na swoją ukochaną i pocałował ją w czoło.
-Odpoczywaj, cudzoziemcze. - zwrócił się do mnie, unikając odpowiedzi. -Wojenne rogi wciąż grają, a bój jeszcze nie skończony. Orkowie wycofali się w popłochu, ale z pewnością wrócą, by posmakować krwi. Pomścimy imię naszego wodza Broghara, zabijając każdego, kto jeszcze ostał się na nogach. - Rjekan mówił z siłą i pewnością w głosie.
-Wycofali się? - nie dowierzałem temu, co słyszę. -Przecież przeważali nas liczebnie!
-Zabiliśmy ich wodza i pokonaliśmy kolejnego Lodowego Olbrzyma. To było zbyt wiele dla płochliwej hordy. Poza tym te wasze południowe metody walki okazały się całkiem pomocne...
Odpowiedziałem mu uśmiechem, ale zmarkotniałem ponownie, przypominając sobie, że zostawiłem w walce Ulfagara. Rjekan poinformował mnie jednak, że Ulfagar jako jeden z nielicznych nie otrzymał w boju żadnej rany.
-Czy to ujma na honorze według waszych zwyczajów? - spytałem, czując wielką ulgę na wieść, że mój przyjaciel był cały i zdrowy.
-Może i tak... - Rjekan powstał i pocałował Uvien na pożegnanie. -ale z pewnością będzie miał jeszcze okazję, by zaopatrzyć się w bitewne blizny.
Kiedy odchodził, ja patrzyłem na południe, gdzie pośród olbrzymich zasp na rozległej tundrze widniały liczne dymy tysięcy ognisk orkijskiego obozu. Kiedy Uvien opatrzyła moją ranę i dała mi się napić, nie mając sił, zasnąłem.
Akar Kessel nigdy nie czuł się tak zrozpaczony jak tego dnia. Nawet widmo śmierci, które opadło na niego wraz ze śniegową lawiną na Kopcu Kelvina nie równało się uczuciu bycia więzionym przez balora z mrocznych Otchłani. Co gorsza, ten właśnie balor wydawał się najpaskudniejszy ze wszystkich demonów wszelkich możliwych sfer. To był Errtu - uosobienie podłości i wścibskiej, okrutnej natury. Kiedy Akar Kessel wysłuchiwał wieści z pola bitwy i wpatrywał się w ciało porąbanego niemal na kawałki Ugrala, Errtu drwił z niego poprzez umysł i zanosił się piekielnym śmiechem, będącym niczym wściekłe szczekanie setek dzikich psów. Kiedy Kessel wrócił, widząc demona na swoim własnym lodowym tronie nie mógł nadziwić się, jak mocno zjednoczeni ze sobą byli lodowy odłamek Crenshinibon i ta piekielna bestia zrodzona z ognia i krwi. Teraz Crenshinibon nie wołał już do niego tak jak kiedyś, gdy po raz pierwszy wziął go w swoje dłonie. Odłamek posiadał potężną moc formowania i niszczenia, ale Akar Kessel, choć tej mocy posmakował, nigdy nie dotknął prawdziwej potęgi, jaką oferował Relikt. Jego Kryshal-Tirith zapadła się wraz z całą mocą, jaką dzierżył, a sen o wiecznej dominacji skończył się tak szybko, jak się zaczął.
Z zamyślenia wyrwał go przenikliwy głos demona Errtu, którego nie dało się zignorować - docierał do najgłębszych zakamarków ludzkiego umysłu, rozrywając go na kawałki jak setka świszczących mieczy.
-TWOJE PSY WRACAJą DO SWEGO PANA Z PODKULONYMI OGONAMI! DOPIERO TERAZ WIDZISZ, JAK ŻAŁOSNA JEST CAŁA TA ARMIA?!
-Z całym szacunkiem, o wielki balorze, to najsilniejsza, jaką mogłem zebrać.
-PRAWDA, Są DOśĆ LICZNI... - Errtu uniósł Odłamek, by popatrzeć na niego swoimi krwawymi ślepiami. -ALE BRAKUJE IM MOCY PRZEWODNIEJ. ROZKAZU, KTÓRY NIE POZWOLIŁBY BESTIOM WYCOFAĆ SIĘ Z POLA BITWY.
-Crenshinibon... - wymamrotał Kessel i po raz kolejny uświadomił sobie, jaką moc posiadał niepozorny Odłamek.
-DZIĘKI TEMU WŁAśNIE śCIąGNąŁEś ICH NA PÓŁNOC. I TYM WŁAśNIE POWINIENEś POKONAĆ WROGA. ALE DO UŻYCIA PEŁNEJ MOCY RELIKTU POTRZEBA MANIFESTACJI JEGO POTĘGI.
-Chcesz, aby Odłamek uczynił ci lodowy pałac. Kryshal-Tirith.
-WIĘKSZY NIŻ WSZYSTKIE DOTYCHCZASOWE. WYCZUWAM W NIM OGROMNY POTENCJAŁ, KTÓREGO TY NIE POTRAFISZ WYKORZYSTAĆ. -Errtu zaśmiał się paskudnie i poruszył na lodowym tronie, jakby zamierzał wstać.
-Barbarzyńcy mogą w tym czasie zaatakować nasz obóz. - zmartwił się czarnoksiężnik.
-TO NĘDZNE ROBAKI! - wybuchnął demon niczym grom, wysuwając się do przodu, jakby lodowe siedzenie doskwierało mu w jakiś sposób. -NIE OBAWIAJ SIĘ LUDZI PÓŁNOCY! OBAWIAJ SIĘ MNIE! JEśLI CHOĆ SPRÓBUJESZ MNIE ZDRADZIĆ...!
-Nigdy! Będę ci służył po wieki, o Errtu wszechpotężny...
Kessel padł na twarz przed potężnym cielskiem demona.
-UCZYSZ SIĘ, GNIDO! - warknął rozbawiony balor. -WIEDZ ZATEM, ŻE PÓŁNOC NIE JEST NASZYM NACZELNYM CELEM. NIE PRZYBYŁEM DO WASZEJ SFERY, ABY WOJOWAĆ ZE śMIERTELNIKAMI. TYLKO JEDEN Z NICH GODNY JEST MEJ UWAGI...
Czarnoksiężnik zaciekawił się, widząc głęboką frustrację demona na myśl o tym imieniu, którego on sam bał się wypowiedzieć.
-Drizzt Do'Urden... - wyszeptał. Tak, to o niego z pewnością chodziło. Drow raz już zburzył całą potęgę Akara Kessela i jego sługi balora. Pragnienie zemsty powodowane wygnanym demonem musiało zaważyć na celu jego pobytu w Faerunie.
-A więc chcesz go odnaleźć i zabić. - poddał, mając nadzieję, że odgadł plan zabójczego Errtu.
-NIE. DROW SAM WPADNIE W MOJE ŁAPY. WYSTARCZY TYLKO, ŻE USŁYSZY O PODŁYM LOSIE JEGO PRZYJACIÓŁ Z DOLINY LODOWEGO WICHRU. WKRÓTCE SPOTKAMY SIĘ NA PÓŁNOCY PO RAZ TRZECI I TYM RAZEM TO JA BĘDĘ GÓRą!
Akar Kessel nie wiedział, co to był za "drugi raz" balora i Drowa, ale widząc wściekłość swego nowego pana padł na powrót na twarz i nie ruszał się, dopóki Errtu przestał rzucać wokoło smugami dymu i płomieni. Gdy podniósł oczy, przeraził się złośliwego wzroku demona. Paskudne czerwone ślepia wpatrywały się w niego z ogromną intensywnością.
-ZRÓWNAJ TEN OBÓZ Z ZIEMIą, A NA śRODKU ZBUDUJ MI PAŁAC. BĘDĘ OBSERWOWAŁ TWOJE POCZYNANIA...
Kessel wyciągnął dłoń po odłamek, w nadziei, że demon, w swej ślepocie, zamierza mu go teraz ofiarować. Errtu zarechotał paskudnie i wbił go w ziemię jednym skinieniem.
-NIE TERAZ, GNIDO! ODŁAMEK JEST MÓJ! ZNASZ SWOJE ZADANIE...
Kessel nie czekał na gniew balora i pośpiesznie opuścił namiot.
Pierwszy ork padł po prawej, zadźgany sztyletem zwiadowcy. Drugi, po mojej lewej, znacznie bliżej niż tamten, usłyszał coś i zaczął się zbliżać, ale Ulfagar szybko zdjął go strzałą. Przed nami zostało jeszcze kilku rozrzuconych obserwatorów i grupa goblinów przy leśnym rozwidleniu. Mieli trzy Verbeegi, ale nie baliśmy się tych mniejszych wersji olbrzymów. Zwykle ginęły zanim zdołały dosięgnąć naszych łuczników. Grupa Wagunda, już ozdrowiałego, zaszła gobliny od północy, natomiast Rjekan z Berngardem podkradł się od wschodu. Najpierw padły trzy Verbeegi, potem zaczęły ginąć inne potwory. Zza drzew wypadło kilku pilnujących Orków. Gdzieś blisko rozległ się cichy dźwięk rogu. To był sygnał do napaści. Wypadliśmy z krzaków na południu i pognaliśmy przez polanę, by dopaść zdezorientowane gobliny w połowie drogi do lasu. Ciąłem jednego w ramię, a później zadźgałem kolejnego. Ból w boku, choć wciąż doskwierał, ustąpił znacznie pod dotykiem rąk Uvien i zaklęciami plemiennego szamana. Kiedy wyrżnęliśmy większość potworów, a zwiadowcy pognali za niedobitkami, Rjekan zbliżył się i wydał nam rozkaz wycofania wszystkich sił na zachód. Tak też uczyniliśmy, wiedząc, że głębiej w lesie zostały jeszcze tylko niesforne bandy orków i goblinów, rzekomo pilnujące, byśmy nigdy nie opuścili obozu nad rzeką Shaengarne od tej strony. Wkrótce gdzieś na południu rozległo się wilcze wycie i granie rogów. Wszystko wskazywało na to, że orkijska napaść nadeszła po raz drugi. Pospieszyliśmy tedy jeszcze szybciej niż dotąd i czekaliśmy w milczeniu, skryci za drzewami, aż zdyszani zwiadowcy donieśli nam, że kobiety i dzieci są bezpieczne, a sanie czekają na wojowników. Grupkami, po kilka osób, udaliśmy się w różnych kierunkach, aby zmylić tropy na wypadek spodziewanego pościgu. Gdy bezpiecznie wyszliśmy z lasu, z wysokiego, ośnieżonego wzniesienia, daleko na północy ujrzeliśmy światełka Dougan's Hole, pierwszego od południa miasta Dekapolis, leżącego nad spokojnymi Czerwonymi Wodami. Wiedzieliśmy, ku naszej ogromnej uldze, że droga na północ stała przed nami otworem.
Ciąg dalszy nastąpi
Autor: Jarlaxle
email: bregan@poczta.valkiria.net
|
|
|
|