"Niesamowite przygody Girwalta i Iskra"



Część I:



     Był piękny ranek, kiedy wiedźmak Girwalt mył zęby swoją szczoteczką z końskiego włosia... - Oh, ale twarda ta szczoteczka Koldgej- mówił Girwalt wypluwając swoje zęby (a raczej to co z nich zostało). Nagle zza krzaków dobiegły dziwne dźwięki:
- Ej, tły zała Cię załębię* !!
Nasz bohater chwycił mocniej swojego ruskiego kałasza i skoczył w krzaki. Rozpoczęło się polowanie...Gdy zobaczył owe stworzenie stanął jak wryty. Jego obawy się sprawdziły: był to umbrow królik!
- Orzesz FAK... Haha, ale ja mam kałaha a ty nie!
Wiedźmak przymierzył się do oddania serii, i już pociągnął z spust, a tu nagle: "Klik Klik!"
- Piepszony ruski złom, znów się zaciął - zdenerwował się pogromca potworów.
- Hła, hła kułwa kałabin Ci się łaciął**!!- Ucieszył się królik i rozpoczął desperacką szarżę. Girwalt miał jednak jeszcze jedną broń. Był to kieszonkowy przenośny system artyleryjski Ziemia-ziemia.
- Nic z tego szmatłapsie!!-Mówiąc to heros wypalił mu trzy rakiety prosto w czachę i brzuch.
Gdy opadła gęsta chmura dymu wiedźmak mógł obejrzeć to, co zostało z królika, a mianowicie połamane ząbki, okrwawione futerko i fasolę, którą umbrowy potwór jadł na śniadanie.
- Ha! Teraz to jestem spokojny.
Ale jego spokój długo nie trwał...Kiedy wracał do swojego obozu ujrzał jak wataha wilków roznosi kał po szałasie i popina jego kobyłę Gienkę.
- Gienia już lecę!- Mówił wiedźmak ładując swojego kałasza.
Odpalił kilka celnych serii i po wilkach zastały tylko futerka....
- Gienia nic Ci nie jest?- Pytał zdyszany Girwalt.
- No w samą porę, bo już mnie znudzili- parchnęła kobyła.
- Gienia, Gienia...Musimy zaraz jechać do miasta Glut Golen. Tam spotkamy się z Iskrem i omówimy plan odbicia Kiri.
- Dobrze, tylko musimy się ładnie ubrać, bo pomyślą, że jakieś wieśniaki przyjechały...
Po kwadransie krzątaniny oboje byli już gotowi do drogi. Girwalt przywdział swoją odświętną kolczugę z puszek po piwie, dżinsy z różowimy łatami, a na głowę pomarańczowy beret wujka Staszka. Obowiązkowo pod ręką miał kałasza, system artyleryjski i otwieracz do konserw. Na wszelki wypadek wziął również kartę wędkarską. Gienka ubrała się w swoje piękne szaro-srebrne blachy.


*

     Droga do miasta szybko im zleciała. Przeminęła im na burzliwej dyskusji na temat produkcji dżemów truskawkowych. Gdy dotarli do Glut Golen postanowili poszukać karczmy "Pod plastikowym diademem". Miasto było zatłoczone jak zwykle. Po ulicy pałętali się kupcy, rzemieślnicy, chłopi i milicja. Akurat dziś był dzień bazarowy, więc każdy chciał coś wcisnąć naszemu bohaterowi.
- Chce pan kupić Generator Fal Mózgowych, za jedyne 99.99?
- Na pewno spodoba się paniczowi nasz zestaw "Mały Piroman", 4 kg trotylu tylko za 40 $!
- Przyda się waćpanowi nasza łopatka i grabki do piachu......
W tym strasznym zgiełku wiedźmak dosłyszał jednak coś niepokojącego:
- A co to teges, kaszalot w konserwie!?- Powiedział jeden z przechodniów patrząc na Gienię.
- Ja ci tu dam kaszalota konfidencie !!!- Mówił Girwalt wyjmując otwieracz do konserw.
Wbił go w głowę delikwenta i po chwili pozbawił go górnej części czaszki. O dziwo ten człowieczek nic tam nie miał poza zupą grochową (grochową, czujecie?). Po tym (małym) incydencie dotarli w końcu do karczmy. - Barman, gdzie siedzi Iskier - taki gość z gitarą i srebrnymi dzwonami?-Zapytał wiedźmak.
- Jest w tej karczmie...Aby go znaleźć...Musisz iść na wschód, zawsze na wschód...- Powiedział dziwny barman z jakimś zielonym liściem na koszulce. Chyba jakiś ekolog czy cóś.
Tak czy siak Girwalt się go posłuchał, wyjął kompas i zaczął szukać wschodu......


    *Ej, ty zaraz cię uderzę.

    ** Haha, ale fajnie karabin ci się zaciął.





*

Autor: Furion

email: lordfurion@wp.pl