SOPEL OGNIA

 

 


Prolog

 

Historii najważniejszą kartę otworzy dzień, w którym zimno zagrozi
Yeti, a woda rybie. Zrodzi się wtedy z ognia dwoje ludzi, ich
Rynsztunkiem będzie płomień, a słabością zło.

- wyciąg z Proroctwa Ognia, rozdział 3, wersy 12-15.

Okolica była bezludna. Żadnych domów, żadnych oznak cywilizacji. Jedynie jeden wóz jechał starą drogą pośród łąk. Stary woźnica pogwizdywał sobie i od czasu do czasu pośpieszał konia. Z wnętrza karety dobiegało ustawiczne, cichutkie chrapanie.
Było dość jasno, mimo że trwała noc. Księżyc był w pełni, więc mocno świecił. Na wschodzie znajdował się las, a nad nim unosiła się jaskrawa łuna ognia. Widać ją było z dużej odległości, jednak w okolicy nie było nikogo, kto zauważyłby ogień. Oprócz...
- Pani! Las płonie! - woźnica krzyknął do kogoś znajdującego się wewnątrz pojazdu.
- I tylko dlatego mnie obudziłeś!? - usłyszał odpowiedź wyrwanej ze snu kobiety.
- Ależ Pani! Te lasy są niezwykle ważne! - zaczął...
- Dla mnie nie. Ale skoro już wstałam, to zajmę się tym. Poczekaj tu - z karocy wyszła kobieta. Miała ciemne włosy, połyskujące lekko w świetle księżyca. W jej oczach dało się zauważyć błysk, jakby wewnętrzny ogień. Specyficzny wygląd twarzy i uszu dowodził, że kobieta jest elfką. I to bardzo piękną elfką. Jej zgrabną sylwetkę dopełniały małe, nieco spiczaste piersi, oraz usta, pełne, krwistoczerwone.
Nagle kobieta zaczęła wykonywać dziwne, lecz dobrze skoordynowane i wbrew pozorom nie losowe ruchy rękoma, szepcząc coś pod nosem. Wokół jej rąk stopniowo pojawiała się niebieska poświata, aż w pewnym momencie przed nią zmaterializował się niebieski, wirujący owal. Nie zwlekając weszła do środka i... Zniknęła.

 

***

 

Wokół tylko zniszczenie i pożoga. Wszystko spalone. Domy, składy, nawet budy dla psów. Ani jednego źdźbła trawy w całej wiosce. Wszędzie pełno poparzonych trupów. Elfka szybko rzuciła formułę ochrony przed ogniem, dzięki czemu płomienie nie mogły jej zagrozić.
Lecz ogień już dogasał. Drzewa, i w ogóle wszystko, były wilgotne, niedawno musiał tu padać deszcz.
- Wszędzie jest mokro! - rozumowała na głos kobieta. - Ten ogień nie jest naturalny. To nie mogło spłonąć ot tak sobie. Ktoś to podpalił - myślała dalej. Rozejrzała się dokładnie dookoła. Nie było tu już nic, co można by ocalić. Kobieta sprawdziła czy nikt nie zdołał uchronić się przed płomieniami, a gdy nic nie znalazła, postanowiła wracać.
Nagle coś usłyszała. To coś miało zmienić jej życie.
- Co to? Jest tu kto? - spytała głośno. Nie wiedziała co właściwie słyszała. - Że też nie nauczyłam się zaklęcia wykrywania życia wtedy, gdy miałam okazję - zdenerwowała się. Rzeczywiście, w akademii ominęła tę lekcję celowo. Miała się wówczas spotkać z pewnym mężczyzną, który zresztą nie pojawił się w umówionym miejscu.
Czarodziejka poszła tam, skąd dochodził ten dźwięk. Nagle usłyszał go ponownie, tym razem głośniej - był to szloch dziecka. Jakby dobywał się spod...
Elfka przesunęła jedno z ciał. Pod nim znajdowało się dziecko, owinięte w szmaty. Płakało.
- No już, malutki. Nie płacz. Wszystko będzie dobrze - elfka przytuliła dziecko. Przestało płakać. Popatrzyło na nią. Czarodziejka owinęła go staranniej szmatą, w której go znalazła. Gdy to robiła, zauważyła na spodzie wypalone ogniem imię: Sirrush.
- Sirrush? Tak się nazywasz, maleńki? - wiedziała że nie otrzyma odpowiedzi. Dziecko było zbyt małe aby mówić. - Dobrze, Sirrush, zabiorę cię ze sobą. Przykro mi, ale będziemy musieli iść. Wiesz, jestem początkującą czarodziejką, nie mam zbyt dużej mocy. Ach, i tak nie wiesz o czym mówię. Nazywam się Verall - dziecko patrzyło się na twarz kobiety. - Powiedz: Verall.
Czarodziejka nigdy wcześniej nie miała okazji zajmować się dzieckiem, choć marzyła o tym od dawna. Niestety dla niej, ścisłe reguły akademii magii, w której studiowała arkana sztuk magicznych, zabraniały posiadania własnych dzieci - podobno odwracały one uwagę uczennic od nauki. Tym razem Verall miała okazję chwilowo zaspokoić swój instynkt rodzicielski.
Przez kilkanaście minut, gdy czarodziejka wracała do wozu, mówiła do dziecka. Ono słuchało, zapatrzone w piękną twarz elfki. W końcu doszli do wozu.
- Co tam niesiesz? - woźnica spojrzał uważnie na zawiniątko. - Dziecko? Co tam się stało?
- Cała wioska spłonęła. Tylko on przeżył. Matka chciała go uratować i ochroniła go własnym ciałem. Przetrwał cudem.
- To jest chłopiec?
- Tak.
- Skąd wiesz? Sprawdzałaś?
- W przeciwieństwie do niektórych woźniców, dla mnie rozróżnienie płci u tego dziecka nie jest trudne - stwierdziła Verall. - A teraz jedziemy, bo się spóźnię do szkoły - zakończyła rozmowę.
Podróżowali przez całą noc i cały następny dzień. Wlekli się niemiłosiernie, lecz dla elfki czas płynął szybko. Niezwykle przywiązała się do tego dziecka, pomimo dość krótkiego czasu który razem spędzili. Trzymała je w ramionach przez całą drogę, podczas gdy ono spało spokojnie. Ani razu nie zapłakało, czasem tylko patrzyło na elfkę. A ona się zastanawiała.
- Sirrush... Coś mi to mówi... Ja już gdzieś...

 

***

 

- Pani! Jakiś wędrowiec przed nami. Wygląda groźnie.
- Zatrzymaj się, już wychodzę - woźnica zgodnie z poleceniem wstrzymał konie. Z wozu wyszła Verall, cały czas trzymając w rękach dziecko.
- Phi! Jeżeli on jest groźny, to ja jestem wiedźmą.
Woźnica zrobił wiele sugerującą minę, ale na widok spojrzenia czarodziejki twarz przybrała dawny wyraz. Może nieco bardziej blady.
- To paladyn. Nie widzisz znaku na tarczy? - spytała retorycznie. - Podjedźmy bliżej - rozkazała czarodziejka. Woźnica natychmiast ruszył, zanim Verall zdążyła wejść do karety. Gdy powożący usłyszał wiązkę przekleństw, którą rzuciła mu czarodziejka, cały się zaczerwienił i natychmiast zatrzymał. Tym razem, zanim ruszył, spojrzał w tył i sprawdził czy elfka już weszła do środka.
- Malutki, zapomnij co usłyszałeś przed chwilą. Ty nigdy nie powinieneś używać takich słów - powiedziała Verall do Sirrusha. A on ciągle patrzyła na nią, tym swoim przeszywającym spojrzeniem. Uśmiechał się lekko. Lub tak się jej wydawało.
Przez pewien czas kareta jechała dalej, gdy jednak zbliżyli się do paladyna, zatrzymała się. Verall wysiadła i zawołała:
- Witam szlachetnego wojownika! - paladyn znajdował się jakieś dziesięć metrów przed nią. Szedł spokojnie przed siebie, ale gdy usłyszał wołanie czarodziejki odwrócił się. Wyraźnie widać było jego pochodzenie: był pół-elfem. Miał prawie dwa metry wzrostu - jest to bardzo rzadkie wśród mieszańców. Miał krótkie blond włosy, oraz potężną, jak przystało na paladyna, posturę. W jego piwnych oczach płonął żar, wskazujący na duży temperament półelfa.
- Witam szanowną pa... Verall!? - zdziwił się wojownik.
- Xugel! Co ty tu robisz? - zdziwienie Verall było tak samo wielkie jak paladyna. - Miałeś być w Yernie! Podobno wszystkich tam wysyłają, bo wybuchły zamieszki!
- Mnie nie. Nie jestem już paladynem. Przynajmniej nie formalnie.
- Dlaczego?
- Miałem już dosyć tych ciągłych wyjazdów. Chcę się gdzieś osiedlić. Założyć rodzinę.
- Rozumiem - stwierdziła czarodziejka. - I popieram - dodała. - Co cię sprowadza w te strony?
- Idę do Bainne'all. Chcę tam zamieszkać. Wiesz, zgromadziłem trochę środków i...
- Do Bainne'all? Pojedź więc ze mną. Też się tam udaję.
- Do szkoły?
- Tak. Muszę ją skończyć, nie?
- Słyszysz? - Xugel nasłuchiwał przez chwilę. - Słyszysz to? Jakby... Płacz dziecka?
- To Sirrush. Chodź do środka - Verall próbowała przepuścić paladyna, jednak ten nie pozwolił na to. Widać kodeks paladyński pozostał mu w głowie, pomimo odrzucenia posady. - Jedziemy! - krzyknęła Verall do woźnicy. Chwilę po tym ruszyli.
- Co to za dziecko? - spytał Xugel, patrząc jak Verall przytula Sirrusha do piersi.
- Znalazłam go po pożarze w jakiejś leśnej osadzie. Przeżył jako jedyny. Matka ochroniła go swoim ciałem.
- Ile on może mieć? Sześć miesięcy? Siedem?
- Ciężko powiedzieć. Boję się o niego. W tym wieku potrzebuje jeszcze mleka matki. Dałam mu zwykłego, ale więcej rozlał niż wypił. Właściwie to trzymam go w dobrym stanie tylko magią. A moja moc, jak wiesz, jest bardzo ograniczona. Musimy szybko dotrzeć do miasta.
- Mam trochę mleka. Może uda mi się na poczekaniu zmajstrować jakiś smoczek... - Xugel zaczął grzebać w swoim plecaku. Znajdowało się w nim wiele rzeczy: eliksiry, sztylety, koce. I mleko.
- Proszę, daj mu je. Wiem, że magia jest niezłym rozwiązaniem problemu, ale naturalnego mleka nic nie zastąpi.
- Dziękuję ci, Xugel - przez chwilę oboje nic nie mówili. Słychać było tylko miarowe stukanie kół karety. Bum, bum. Dziecko powoli zaczęło pić, gdy paladyn podał mu butelkę, ze zrobioną z pergaminu słomką.
Oboje jednocześnie wymówili swoje imiona. Każde z nich chciało rozpocząć rozmowę.
- Ty pierwsza, Verall.
- Nie, ty zacznij, Xugel.
- Damy pierwsze.
- No dobrze - zgodziła się Verall. - Czy mógłbyś zająć się tym dzieckiem przez czas gdy ja będę w szkole? - czarodziejka zrobiła krótką pauzę. - Wiem, że miałeś swoje plany i nie chciałabym ci ich krzyżować, ale jesteś jedyną osobą do której mogę się zwrócić. Poza tym, jeżeli ty wychowasz dziecko, będę miała pewność, że wyrośnie na dobrego człowieka.
- Zgadzam się, Verall - stwierdził bez zastanowienia Xugel. - Dziecko zostanie u mnie. Wychowam je najlepiej jak potrafię - zapewnił czarodziejkę Xugel, po krótkiej pauzie. - A kiedy skończysz szkołę, za dwadzieścia lat, przyjedziesz po niego. Zapewniam cię, że wyrośnie na dobrego, silnego człowieka.
Verall patrzyła przez chwilę przyjacielowi w oczy.
- Wiem, Xugel - westchnęła. - Wiem.

 

***

 

- Pani! Zbliżamy się do Bainne'all! - krzyczał do Verall woźnicy. - Nad miastem widać dym. Chyba coś płonie.
- Zatrzymaj się na chwilę - powiedziała ze środka czarodziejka. Gdy tylko wóz stanął, wysiadła. Spojrzała na miasto.
- To pewnie zwykły pożar. Slumsy palą się raz na tydzień - zastanawiała się Verall.
- Nie jesienią. Deszcze padają kilka razy dziennie - sprzeciwił się Xugel, który także wyszedł z powozu.
- Może to jakiś podpalacz. Mało to świrów w tym mieście? W każdym razie, dowiemy się jak dojedziemy. A na razie, w drogę!
Konie ruszyły. Jechali jeszcze przez pół godziny i w końcu dotarli do miasta. Bramy stały otworem, strażnicy po pobieżnej kontroli przepuścili karetę. Byli w Bainne'all, mieście położonym na rozwidleniu rzeki; mieście, które od wieków jest stolicą Elfiego Królestwa. Wszystkie zabudowania zaliczane do okręgu miejskiego zamieszkiwało ponad 40 tys. ludzi. Było to możliwe tylko dzięki magii, ponieważ przetransportowanie tak dużych ilości pokarmu potrzebnych miastu byłoby bez niej praktycznie niewykonalne. Akademia Magiczna miała bardzo duże poważanie pośród mieszkańców, podobnie jak jej adeptki.
- Xugel, czy masz gdzie mieszkać? - spytała Verall. - Jeśli nie, możesz zostać w moim mieszkaniu. Nie jest największe, ale przytulne. Ja sama mieszkam w szkole, jak wszystkie uczennice.
- Nie Verall, mam gdzie mieszkać. Zatrzymam się u matki, ma dom na przedmieściach.
- To bardzo dobrze. Dziecko potrzebuje trochę kobiecej ręki.
- Nie sądzę żeby ręka mojej matki była zbyt kobieca - odpowiedział Xugel wykrzywiając twarz. - Ta ręka jest silniejsza od rąk wielu mężczyzn w tym mieście - Verall zastanowiła się chwilę nad tymi słowami.
- Rozumiem - stwierdziła. - Przepraszam, nie wiedziałam... - po Verall widać było, że te metody się jej nie podobają. Xugel zauważył reakcję elfki.
- Nie przepraszaj. Nie ma lepszej metody wychowawczej niż silna ręka. Jestem tego żywym dowodem.
Verall nie odezwała się już, tylko przytuliła mocniej dziecko. Nie była sobie w stanie wyobrazić, ze Sirrushowi mogłaby się stać krzywda. Nie mogła się zgodzić na takie traktowanie dziecka.
- Wiesz, Xugel, postanowiłam jednak oddać dziecko do świątyni - zdecydowała Verall. Jej głos wydawał się smutny. - Nie obraź się, ale myślę, że tam będzie mu lepiej - powiedziała Verall. Xugel nie zareagował tak jak się tego spodziewała. W ogóle to wcale nie zareagował. - Będzie tam miał najlepszą opiekę - kapłani to przecież potężna kasta.
- To twoje dziecko, Verall i twoja decyzja - Verall skrzywiła się słysząc te słowa. - To znaczy, to ty o nim decydujesz - poprawił się szybko, widząc dziwną minę czarodziejki. - Wiedz jednak, że u mnie nie byłoby mu źle.
- Nie o to chodzi... - stwierdziła. - Woźnica! Jedźmy szybciej! - Verall nie powiedziała już nic więcej.

 

***

 

- Woźnica! Stać! - krzyknęła Verall, gdy przejeżdżali obok świątyni Galinell. - Poczekaj tu chwilę, niedługo wracam. Xugel, idziesz ze mną? - powiedziała jednym tchem elfka.
- Tak. Proszę - paladyn otworzył drzwi Verall i przepuścił ją.
- Dziękuję. Nigdy się nie zmienisz. I bardzo się z tego cieszę - uśmiechnęła się słodko. Razem poszli do świątyni. Przy wejściu przywitała ich niższa kapłanka, a gdy usłyszała, o co chodzi Verall, wysłała ich do Wielkiej Kapłanki. Korytarze świątyni były bardzo bogato zdobione, a im bardziej zbliżali się do pokoju Najwyższej, tym piękniejsze były ornamenty.
Verall zapukała.
- Proszę wejść. Czekałam na was - Xugel otworzył drzwi i jak zwykle przepuścił czarodziejkę.
- Dziękuję, że nas przyjęłaś, wielebna - powiedziała Verall i ukłoniła się nisko.
- Zawsze chętnie goszczę u siebie adeptki z Akademii. W końcu ponad połowa z moich kapłanek właśnie stamtąd tu trafiła. Po prostu wybrały mądrzejszą drogę, drogę wiary, a nie wiedzy, choć wiedzę w końcu też mają niemałą. Witam cię, Verall. Witam także szlachetnego paladyna - kapłanka spojrzała na Xugela z zaciekawieniem. - Wróćmy jednak do ciebie, adeptko... W jakiej sprawie do mnie przychodzisz?
- To dziecko - powiedziała Verall, cały czas tuląc bobasa do piersi. - Chciałabym je zostawić w świątyni na opiekę.
- Czy to twoje dziecko, Verall? - spytała kapłanka.
- Tak - powiedziała bez namysłu. - To znaczy nie - poprawiła się. - Znaczy, ja go nie urodziłam, co zresztą widać, lecz znalazłam i chciałabym się nim zaopiekować - wyjaśniła Verall.
- A szkoła nie pozwala na rodzicielstwo podczas studiów?
- Właśnie - kapłanka była albo wyjątkowo inteligentna, albo wyjątkowo dobrze posługiwała się zaklęciem czytania myśli.
- Dobrze. Ile lat nauki jeszcze ci pozostało?
- Dwadzieścia.
- Dobrze - kapłanka stanowczo zbyt często używała tego słowa. - Zgłoś się do mnie za dwadzieścia lat. Może jeszcze tu będzie. Wiesz, że wbrew jego woli nie będziemy go tu trzymać. Gdy osiągnie 16 lat, będzie mógł stąd odejść. - kapłanka odebrała dziecko od czarodziejki i położyła je na kolanach. Chłopiec zaczął płakać i sięgał rękoma w stronę Verall. W oczach czarodziejki pojawiły się łzy.
- Zgoda. Wiem, że oddaję go w dobre miejsce - Verall zaczęła wychodzić z pokoju.
- Jak ma na imię ten chłopiec? - spytała Najwyższa, starając się uciszyć dziecko.
- Sirrush - odpowiedziała natychmiast Verall.
- Sirrush... Sirrush... - szeptała do siebie kapłanka, jakby chciała zapamiętać imię, lub coś sobie przypomnieć. Po chwili ponownie spojrzała na elfkę. - Będzie - kapłanka na chwilę się zamyśliła. - świetnie. Nie przejmuj się.
Verall wyszła, tym razem nie dała Xugelowi otworzyć drzwi. Płakała już otwarcie. Wróciła do karety i całą drogę do szkoły szlochała. Paladyn wiedział, co czuła elfka i rozumiał to.

 

***

 

- Verall! Wstawaj! Już ranek, spóźnimy się na zajęcia! - jakaś kobieta obudziła Verall. Była nieco niższa od Verall, miała jasne blond włosy sięgające do szyi, a jej oczy były niczym małe węgielki - całe czarne. Kobieta ta, podobnie jak Verall, była elfką.
- Nitha. To ty - obudziła się Verall. - Która godzina?
- Już późno. Ubieraj się szybko, bo nie zdążymy na zajęcia. - Po chwili jeszcze dodała - Głupio jest się spóźnić na pierwszą lekcję po przerwie, no nie?
- Tak. Już wstaję - powiedziała Verall i odwróciła się od przyjaciółki.
- Wstawaj rzesz ty! - Nitha gwałtownym ruchem zrzuciła kołdrę z zaspanej jeszcze czarodziejki. - Bo jak cię zaraz potraktuję piorunem, co to się go ostatnio nauczyłam, to... - zagroziła robiąc groźną, udawaną minę.
- Już wstaję - Verall podniosła się z łóżka. - Wymyśl jakieś bardziej humanitarne sposoby budzenia niż piorun kulisty.
- Dobra. Pomyślę nad tym - odparła wymijająco, uśmiechając się kwaśno. - A póki co, ubiorę cię i idziemy - zanim Verall zdążyła odpowiedzieć, Nitha zaczęła tkać zaklęcie. Piżama Verall nagle znalazła się na krześle obok, a strój czarodziejki, który wcześniej wisiał na wieszaku na szafie, teraz znajdował się na czarodziejce. - Już. Teraz możemy iść. Zjesz potem - dodała Nitha, domyślając się, co znaczył grymas na twarzy Verall.
Zajęcia przebiegały spokojnie, były one właściwie przypomnieniem wszystkiego, czego nauczyły się przez ostatnie lata. Verall doskonale opanowała cały materiał i to powtórzenie nie było jej potrzebne.
Wiele z czarodziejek, które wcześniej tu studiowały, porzuciło szkołę i rozpoczęło "naukę w terenie" - jak to określały same adeptki - lub "praktyki", jak nazywały to mistrzynie. W każdym razie większość z nich nie wracało już do akademii, gdyż zakładały rodziny, lub znajdywały dobrze opłacane posady na dworach książęcych, a nawet królewskich.
Verall straciła w ten sposób wiele koleżanek, gdyż obracała się raczej w awanturniczym towarzystwie, a nie wśród spokojnych i wyrafinowanych uczennic, jak Shydesa czy Giloda. Jedynym wyjątkiem od tej zasady była Nitha, jedna z najspokojniejszych uczennic. Miała ona wspaniały dar poprawiania humoru wszystkim wokoło. Verall lubiła ją także za słowność. Nitha zawsze dotrzymywała obietnic.
Nagle, w środku zajęć, mistrzyni wody, która właśnie prowadziła lekcję, została wezwana do pomocy przy gaszeniu pożaru. Rzeczywiście, gdy wyjrzało się przez okno, nad miastem wzlatywał dym, nikt jednak nie pomyślał, że pali się coś ważnego, coś, do gaszenia czego można by wezwać samą mistrzynię.
- Moje panie, pali się świątynia Galinell. Verall, Shydesa, Lema, Giloda - idziecie ze mną. Mogę was potrzebować, podobno ten pożar jest spowodowany magią.
- I to potężną - dodała w myślach Nitha. - Bo zwykły pożar zostałby ugaszony w sekundę. Kapłanki w końcu też dysponują czarami.
Mistrzyni stworzyła portal, przez który przeszły wszystkie wybrane adeptki. W klasie rozległy się szepty, a jedna z czarodziejek, prymuska, oraz przy okazji córka barona, nie omieszkała obgadać koleżanek.
- Dlaczego wybrała właśnie je? Verall, Lema!? Przecież one się nie znają na magii wody.
- Właśnie! Powinnaś iść ty i jeszcze ona - powiedziała kolejna adeptka z kompleksem wyższości, wskazując na jedną z uczennic. Nitha się nie odzywała, ale wiedziała swoje. Verall była jedną z najlepszych uczennic w szkole - jej talent magiczny był całkowicie naturalny, wszystko przychodziło jej bardzo łatwo. Nitha uważała, że Verall mogłaby bez trudu być najlepszą studentką, gdyby się więcej - lub chociaż w ogóle - uczyła.

 

***

 

- Adeptki, wszystkie naraz, Oblodzenie, skierować w główny holl! - wykrzyczała mistrzyni, starając się przekrzyczeć gapiów. - Tam jest sanktuarium!
Wszystkie czarodziejki zaczęły tkać zaklęcie. Dopiero niedawno je poznały, więc nie szło im najlepiej. Jedynie Verall nadążała za mistrzynią. Czary oby kobiet zmniejszyły płomienie nad sanktuarium, lecz dopiero gdy pozostałe czarodziejki skończyły zaklęcia, ogień zgasł.
- Teraz niech każda zajmie się dowolną płonącą częścią budynku. Verall, ty ugasisz ze mną salę modlitw - pozostałe czarodziejki od razu zaczęły rzucać zaklęcia. Szło im coraz lepiej, lecz i tak Verall i Mistrzyni skończyły szybciej. Dzięki magii, ogień zgasł całkowicie w ciągu następnych pięciu minut.
- Brawo adeptki! Udało wam się pokonać najsilniejszy z żywiołów. Jeżeli któraś z was czuje się wyczerpana, może odpocząć w swoim pokoju. Reszta wraca na lekcję - mistrzyni nie czekała na odpowiedź uczennic i wskoczyła w portal prowadzący do szkoły.
Wszystkie adeptki zaczęły tworzyć własne portale. Zużywając resztkę pozostałej mocy wszystkie udały się na spoczynek. Były wyczerpane. Jedynie Verall nie była zmęczona. Musiała się dowiedzieć, co spowodowało pożar, oraz, co najważniejsze, gdzie jest teraz Sirrush.

 

***

 

Dziecko było dokładnie tam, gdzie je zostawiły kapłanki - w pokoju Wahi, przydzielonej mu opiekunki. Cały pokój był doszczętnie spalony, jedynie dziecko i jego kołyska stały nienaruszone. Wydawało się, że cały pożar zaczął się właśnie tu.
Verall podeszła do dziecka i wzięła je w ramiona. Jak zwykle mały Sirrush popatrzył jej w oczy i uśmiechnął się.
- Dzięki bogini, że nic ci się nie stało - powiedziała z ulgą Verall. Sirrush wyciągnął ręce w stronę czarodziejki. Wyraźnie cieszył się z tej niespodziewanej wizyty. - Chyba jednak wrócisz do Xugela. Cieszysz się mały? - dziecko na pewno nie rozumiało, co mówiła Verall, jednak zdawało się, że się zgadza.

 

***

 

Verall stała przed domem Xugela trzymając malutkiego Sirrusha na rękach. Postanowiła, że przekaże dziecko paladynowi, lecz w tej chwili nękały ją wątpliwości. Czy surowy Xugel będzie w stanie sprostać macierzyństwu?
Właściwie to Verall nie byłą pewna, czy ona sama da sobie radę. Xugel w końcu jest, był, paladynem, strażnikiem dobra, wyższych wartości. A ona? Egoistyczną czarodziejką, na dodatek innej niż Sirrush rasy. Półelf wychowany przez ludzką kobietę na pewno lepiej zrozumie małego człowieka jakim był Sirrush.
Nagle z domku wyszedł półelf, ubrany w stary, zniszczony sweter. Patrząc na niego, Verall uświadomiła sobie, że na dworze zrobiło się zimno. Dopiero po chwili elfka poznała Xugela, bowiem po raz pierwszy widziała go bez rynsztunku bojowego. Ścisnęła mocniej śpiące dziecko.
- Witaj Xugel - powiedziała Verall, do stojącego przed swoim domem półelfa.
- Witaj Verall - na ustach paladyna było widać uśmiech. - Więc jednak dziecko wraca do mnie?
- Skąd wiedziałeś? - Spytała Verall. Zauważyła, że zza paladyna wychyliła się jego matka. W ręku trzymała w połowie obranego ziemniaka.
- Paladyńska intuicja - stwierdził tajemniczo Xugel. Verall posłała mu nieufne spojrzenie. Lecz w pewnym sensie też czuła, że paladyn pasuje do Sirrusha.
- Proszę, weź go - czarodziejka chciała podać dziecko półelfowi, lecz w ostatniej chwili cofnęła ręce.
- Nie przedłużajmy tego - powiedział Xugel. - Oboje wiemy, że będzie to korzystne dla dziecka. Czy masz jakieś inne wyjście? - spytał retorycznie paladyn. - Co zrobisz, przeszmuglujesz dziecko do akademii? - Verall rzeczywiście zastanawiała się nad takim rozwiązaniem. - Oddasz je do świątyni? Widziałaś jak to się skończyło. Wiesz, że to dziecko nie jest normalne. Oboje to czujemy - matka paladyna przysłuchiwała się rozmowie z otwartymi ustami.
- Masz rację Xugel. To jedyne wyjście - Verall miała łzy w oczach. Xugel po raz drugi w ciągu jednego dnia, i drugi raz w ogóle, widział ją w takim stanie. Nie pojmował jak mogła tak szybko przywiązać się do tej sieroty.
Paladyn nie czekał na Verall. Podszedł do czarodziejki i wziął jej dziecko z rąk. Sirrush przebudził się, spojrzał na paladyna i z powrotem zasnął. Verall płakała, łzy ściekały jej po policzkach strumieniami.
Xugel oddał dziecko swojej matce. Ta, wyraźnie zaskoczona, zaniosła je do wnętrza. W tym czasie paladyn podszedł do czarodziejki i objął ją ręką. Podniósł jej głowę ręką tak, aby patrzyła na niego. Starł jej łzy palcem.
- Idź już. Wszystko będzie dobrze - zapewnił. - Gdy skończysz szkołę, Sirrush będzie już dorosły. Nie poznasz go. Bądź pewna, że cię nie zawiodę.
Verall odwróciła się i poszła w stronę centrum miasta. Xugel odprowadził ją wzrokiem i poszedł przygotować dziecku pokoik.

 

***

 

Verall płakała jeszcze przez wiele godzin. To było pierwsze rozstanie w jej życiu, gdyż cała jej rodzina zginęła, gdy była mała - zbyt mała, aby cokolwiek pamiętać.
Sirrush w tym czasie spał spokojnie. Xugel siedział obok niego i zastanawiał się, na jakiego człowieka wyrośnie ten dzieciak.

Chłopiec ten był niezwykły - to Xugel wiedział już teraz.




Autor: ScytHe
email: scythe@staszic.waw.pl