W PUŁAPCE

 

***
Powietrze było gęste i suche. Światło które płynęło z małego kaganka, oświetlało tylko jeden kąt celi. W jej rogu leżała zwinięta w kłębek postać. Szary płaszcz, który chwilowo używała jako koc, był podziurawiony i porwany. W oddali słychać było miarowe kroki. Nad światem wstawało słońce...


***
Amfiteatr był ogromnym budynkiem, zbudowanym z szarej cegły. Wydawał się jednak jakby i za krótki i za mały jak na to co chciał zapewne osiągnąć jego architekt. Potężne kolumny przeplatały się z drewnianymi podporami, marmury łączone były z krzemieniem. Całość sprawiała wrażenie chaotycznej mozaiki nad którą powiewały proporce a zewsząd było słychać gwar. Markon tętnił życiem, jak przystało na portowe miasto z ambicjami. Ludzie kłębili się przed amfiteatrem oczekując na rozpoczęcie się igrzysk ku czci boga Sana. Nie był on zbyt znaczącym bogiem, ale każda okazja jest dobra by poprzyglądać się rozlewowi krwi pijąc wino.
Wewnątrz amfiteatru w mrocznym korytarzu szły dwie postacie, obie miały przy pasie bicze i ubrane były w proste tuniki przewiązane sznurkiem. Postronny obserwator nie zwróciłby na nie nawet uwagi, gdyby nie rozmowa, którą głośno toczyli.
-Jak tam nasz ptaszek?- Spytał z uśmiechem pierwszy z mężczyzn.
-Ano dobrze...- Odpowiedział drugi, po chwili dokończył myśl - martwi mnie tylko czy jest on wart tych czterystu koron, które zapłaciłem handlarzowi.
-Dzisiaj najpewniej się przekonamy...- Napomknął pierwszy, rozpoczynając dłuższy wywód -...A zresztą cóż Cię to obchodzi to przecież nie nasze pieniądze. Znasz dobrze naszą rolę na tej huśtawce, każą batożyć batożymy, każą chędożyć chędożymy. Tego się trzymajmy a dobrze nam się będzie wiodło. Pamiętaj me słowa...
Mężczyźni doszli do niewielkich drzwi prowadzących do celi. Odryglowali drzwi i położyli ręce na batach. W powietrzu można było wyczuć napięcie.
-No ptaszyno choć do nas...- Powiedział ten, który martwił się o pieniądze -...tylko po dobroci.
Z mroku wynurzył się elf, a raczej strzęp elfa, o włosach koloru kawy z mlekiem. Więcej nie dało się o nim powiedzieć, gdyż włosy zasłaniały mu twarz. W tej chwili o tym, że ta postać jest elfem mogły tylko świadczyć szpiczaste uszy wystające ponad zmierzwioną grzywę. Żylaste ręce strażników chwyciły go za ramiona i pchnęły na ścianę korytarza. Głuchy odgłos uderzenia stłumił cichy jęk więźnia. Strażnicy podnieśli go z ziemi i założyli kajdany na ręce. Ruszyli przed siebie szarpnąwszy przedtem liną.
Elf bez słowa podążył za strażnikami, wiedli go długimi korytarzami, które cały czas powoli wznosiły się ku górze. Na końcu kolejnego z nich postać ujrzała porażającą jasność. Było to światło słoneczne które widział po raz pierwszy od dwóch miesięcy. Najpierw się wzdrygnął lecz później powoli podążył za strażnikami, doprowadzili go do placu gdzie w swoim kramie uwijał się balwierz. Wydzielili mu kilka monet i wskazali na elfa, mężczyzna uwijając się jak pszczoła skracał włosy elfa aż pozostał z nich tylko schludny warkocz opadający na plecy. Teraz można było zauważyć niebieskie oczy postaci i ostre rysy, spojrzenie wydawało się być nieobecne.
Zadowolenie z efektu strażnicy prowadzili teraz mężczyznę do zbrojowni. Przyodziali go w skórzaną zbroję i dali mu nowy purpurowy płaszcz, długi miecz i tarczę zatrzymali jeszcze przy sobie. Doprowadzili go do dużej drewnianej bramy, za nią można było usłyszeć stłumioną wrzawę ogromnego tłumu. Pośród skrzypienia i zgrzytu, drzwi zaczęły się powoli otwierać...

 

***
Pierwszy cios minął głowę elfa o kilka centymetrów, drugie uderzenie czarnoskórego gladiatora było już bardziej precyzyjne. Zimne ostrze jego miecza zagłębiło się w udzie jego przeciwnika. Wydając z siebie okrzyk triumfu człowiek zaczął powoli okrążać rannego. Tłum wiwatował na jego cześć, murzyn czuł w sobie tę moc jaką daje tysiące gardeł wykrzykujących imię swojego bohatera. Czuł jednocześnie, że pozostała mu tylko jedna rzecz do zrobienia. Ociągając się zbliżył się do elfa, robił to powoli. Rozkoszował się tą chwilą. Uniósł swój miecz nad głowę.
W tym momencie czas zwolnił swój bieg. Elf poderwał się na nogi i wyskoczył w kierunku gladiatora, miecz trzymał nisko i powoli przysunął go do gladiatora. Ostrze minęło tarczę mężczyzny, elf uniósł teraz swój oręż w górę tak że wbił się w szyję przeciwnika niemalże ją przebijając na wylot. Posoka zaczęła tryskać z tętnic znajdujących się poniżej głowy i wkrótce piasek areny zabarwił się na szkarłatny kolor. Wrzawa w amfiteatrze zamilkła a czas powrócił do normalnego biegu. Elf z całej siły rzucił swój miecz od siebie. Po czym usiadł na ziemi i spuścił głowę.
-Chyba jednak inwestycja się zwróci...- Powiedział jeden z strażników ocierając nos w rękaw.
-Jeśli nie to zawsze mogą ci rozkazać go wychędożyć...- odpowiedział mu drugi wzbudzając powszechną wesołość otoczenia.
-No to chodźmy po niego...- Powiedział ten pierwszy nieco speszonym głosem...

 

***
Dwór hrabiego Spana był otoczony gęstym żywopłotem. Sam budynek był jednopiętrowy i rozciągał się na przestrzeni stu metrów. Jego bure ściany stanowiły kontrast dla różnobarwnego ogrodu. Było wciąż ciepło, choć letnie przesilenie minęło już dawno. Nie zauważając tego kwiaty rozpościerały swe kielichy by cieszyć domowników zapachem i swym pięknem. Spokój tego miejsca zburzył posłaniec wjeżdżający na czarnym koniu przez frontową bramę.
Żwir gęstymi strumieniami ulatywał spod kopyt ogiera, gdy zbliżył się od do dworu. Posłaniec w biegu zeskoczył z konia i podszedł do wychodzącego mu naprzeciw służącego.
-Gdzie jest hrabia?- Spytał nim jego stopy dotknęły żwirowej drogi.
-Na przechadzce w ogrodzie, Samuelu. - Odpowiedział sługa. Nie czekając na nic więcej posłaniec ruszył pomiędzy klomby i rabatki, poszukując swego pana. Znalazł go po chwili, hrabia nachylał się nad niewielkim krzewem, obficie obsypanym złocistym kwieciem. Ubrany był w prostą, błękitną tunikę przewiązaną w pasie złotą wstęgą. Jego siwe już włosy, zasłaniały teraz jego oczy koloru stalowo-szarego. Twarz jego poznaczona była oznakami starości. Na widok nadchodzącego człowieka jego twarz przybrały przyjemny wyraz, zdawał się być niegroźnym staruszkiem, kimś kto zawsze szuka czegoś i nie jest wstanie sobie przypomnieć gdzie tą rzecz odłożył -Witaj Samuelu...- Powiedział wypuszczając z ręki delikatny kwiat.
-Panie...- Powiedział mężczyzna, nieznacznie spuszczając głowę.
-I jak się sprawy mają?- Zapytał hrabia, wodząc ręką po powierzchni krzewu.
-Zdaje się, że odnaleźliśmy tego którego od tak dawna szukamy...- Powiedział posłaniec nie podnosząc głowy.
-Ach tak...- Mruknął Span.
-Jest w Markonie, jest gladiatorem- pośpiesznie powiedział sługa.
-Zaprawdę toż to awans dla niego. Gladiator...- Powiedział do siebie hrabia, po czym dodał -Teraz idź i wykup go z niewoli, potem przyprowadź go do mnie. No idź już...
Posłaniec bez słowa oddalił się, odnalazł swojego konia i po chwili można było usłyszeć rżenie i miarowy stukot. Po kilku sekundach wszystko ucichło.
-A więc jesteś w Markonie.- Pomyślał hrabia -Ścigałem cię przez pół świata, by wydrzeć ci tajemnicę, zabawiłem się z twoją ukochaną a ty byłeś tak blisko mnie? Świat potrafi być zabawny, gdy wszystko się spełni imperator będzie mi wdzięczny...

 

***
Ryk, arena, piasek, krew. Raz po raz ten sam rytuał, te same gesty słowa. Uczucie bólu i łagodząca je nienawiść. Glarid leżał pod ścianą dygocząc, znów ten sam sen. Pot wypływał na jego czoło, świeża rana na ramieniu promieniowała bólem. Wyprostował przed siebie ramie i spróbował na próbę zgiąć palce, tym razem mu się udało. Niewolnik z którym walczył poprzedniego dnia, zaskoczył go rzucając ukryty w połach płaszcza sztylet w jego kierunku. Gdyby nie piekielny refleks i szybkie uderzenie w lecące ostrze, sztylet ten utkwił by mu głęboko w trzewiach. Elf powoli przysunął się do niewielkiego drewnianego taboretu i podniósł z niego kubek, wypełniony wodą o słodkim zapachu. Zaczął się już przyzwyczajać do swojej celi, nawet ją polubił. Nie czuł się jej właścicielem, ale i nie czuł się w niej niewolnikiem.
Zamek drzwi skrzypiał głośno gdy stojący za nim strażnik mocował się z kluczem.
-Masz gościa, elfie...- Powiedział uchylając drzwi, po czym dodał do niewidocznej jeszcze osoby -...Masz pan dziesięć minut, medyk kazał mu wypoczywać...
-Dobrze...- Powiedział człowiek, wchodząc do celi. Był ubrany w czarny płaszcz i skórzany kaftan, za pasem zatknięty miał nóż. W słabym świetle celi nie można było dostrzec twarzy, ostrogi przy butach zadzwoniły gdy podszedł bliżej elfa i usiadł na taborecie.
-Prawie wcale się nie zmieniłeś...- Powiedział.
-Kim jesteś?- Spytał siedzący na podłodze Glarid.
-Nie poznajesz mnie?- Powiedział człowiek - Znamy się przecież bardzo dobrze... To ja Samuel...
-Kto?- Powiedział gladiator.
-Znamy się przecież aż nadto dobrze, nie rób ze mnie idioty...- Powiedział Samuel, nerwowo drapiąc głowę.
-Naprawdę nie wiem o co ci chodzi.- Powiedział elf, próbując wzruszyć ramionami na co nie pozwalały mu bandaże.
-Ty naprawdę nic nie wiesz?- Powiedział wyraźnie zdziwiony człowiek, po chwili zaczął energicznie szukać czegoś w połach płaszcza.
-O co chodzi?- Spytał Glarid wyczuwając gęstniejącą wokół atmosferę. Człowiek spojrzał na Glarida, wstał i podszedł do drzwi. Poprawił klamrę pasa, starannie naciągnął kaptur na głowie, po czym powiedział:
-Jeszcze się zobaczymy mości panie elfie. Strażnik! Otwórz z łaski swojej te drzwi...
Szerokie drzwi celi otworzyły się i szybko zamknęły, gdy człowiek wyszedł.
Elf siedział znowu samotnie w celi. Było mu lżej, czuł się zadowolony z tego że ten człowiek opuścił jego „dom”. W jego pamięci coś drgnęło, kolejne małe kamyczki osuwały się z góry zapomnienia, ale było to wciąż zbyt mało by spowodować lawinę. Przed jego oczami znów pojawiły się obrazy: ciemność, cela, ogień i ból. Wszystko zlewało się w jedno uczucie, które znów wypełniało jego serce - nienawiść. Nie wiedział czemu cisnął kubek o ścianę, wylewając resztę jego zawartości, nie wiedział też czemu wszystko to przydarza się jemu. Zwinął się w kłębek i szukał zapomnienia w krainie snu.

 

***
Tydzień później, do Markonu przybył niewielki orszak, który normalnie przeszedłby niezauważony gdyby nie znaczna osoba w nim się znajdująca. Był to powszechnie znany bohater trzeciej wojny krasnoludzkiej, pod jego wodzą wojska ludzkiego imperium Thal’ar pokonały doborowy regiment krasnoludzkich toporników, umożliwiając szarżę pancernej jazdy na orszak Garada z Gór Śnieżnych. Uderzenie to rozbiło jedność koalicji krasnoludzkiej i pozwoliło na zdobycie znacznych posiadłości na północ od granic ludzkiego dominium.
Dziś Span nie przybywał do miasta by odbierać hołdy, przybył tu we własnym interesie. Zamierzał wykupić sławnego gladiatora, z pochodzenia elfa, który sam nazywał siebie Glaridem. Okoliczna dzieciarnia otoczyła bohatera ciasnym wianuszkiem i prosiła co chwile o opowieść o przeszłości. On bezpardonowo rozepchnął je na boki i spokojnym pewnym krokiem ruszył w kierunku amfiteatru, który górował nad miastem. Górował nad otoczeniem. Zdawał się być wspomnieniem tego czym była ludzka rasa zanim skarlała i utraciła ukrytą w sobie moc. W duchu myślał:
-Czy to co napisał mi Samuel to prawda? Jeśli tak to czy mnie rozpozna? Jakie to będzie miało skutki? Dlaczego?
Swoje zmieszanie ukrył pod maską dumy i pewności siebie. Kroczył przed siebie pewnym krokiem, mijał kramy kupców i żebraków siedzących na brukowanej ulicy. Zbliżył się już do wejścia amfiteatru gdzie czekał na niego Samuel, ten podszedł do niego ze spuszczoną głową i rzekł:
-Dobrze że jesteś panie, załatwiłem już wszystko z nadzorcą niewolników. Potrzebne są tylko twoje pieniądze. On nie będzie jednak tani, przez ten krótki okres czasu jaki tu spędził stał się całkiem sławny, niektórzy upatrują w nim następcy Zaruna z Hisovis, największego bydlaka jaki walczył na tej arenie.
-Dobrze wiesz, że pieniądze w tej sprawie nie grają żadnej roli, w razie czego mogę skorzystać nawet ze skarbca miłościwie nam panującego Arantha, imperatora Thal’ar.- Powiedział Span, do swego sługi nawet się przy nim nie zatrzymując, Samuel szybko podążył za swym panem w głąb budynku.
Zarządca niewolników był starym człowiekiem, o twarzy pokrytej pajęczyną blizn. W swoim życiu stoczył setki walk, wpierw jako gladiator, później już jako ich trener. Znając wartość elfa, którego trzymał w podziemiach, nie dziwił się gdy przychodzili do niego rozmaici ludzie chcący go wykupić. Jako człowiek prosty, zarządca, wolał otrzymywać proste polecenia i rozkazy, teraz jednak tak nie było. Nie rozumiał czemu akurat teraz jego pan zgodził się odsprzedać gladiatora, choć nieraz wcześniej odmawiał bardziej hojnym propozycją. Rozmowa z dwójką ludzi nie wyjaśniła jego pytań.
-Ile żąda twój pan za tego niewolnika?- Spytał Samuel, zarządca spojrzał na niego i powiedział:
-Mój pan chce dziesięć tysięcy imperialnych koron...- Człowiek spodziewał się że ta suma przerazi petentów, ci jednak nie zdradzili po sobie żadnych emocji. Według jego wiedzy suma ta wystarczyłaby do zakupy średniej wielkości zamku razem z przyległościami.
-Dobrze...- Powiedział Span, stojąc za plecami Samuela, po chwili dodał -...pieniądze odbierzesz u władz miejskich, tu masz odpowiedni list. Gladiatora zaś odprowadź do mojego orszaku.
Zarządca stał i nie wiedział co ma o tym myśleć, po chwili ruszył się i wyjął list z dłoni mężczyzny. Był na nim imperialny podpis, wszystko legalne. Po chwili powiedział:
-Niech i tak będzie panie, mam nadzieje że nie zawiedziesz się na swym nowym nabytku...-
Po chwili wstał i wyszedł zostawiając dwóch mężczyzn w sali, zaczął powoli iść w głąb amfiteatru...

 

***
Span stał przy swoim koniu i sprawdzał zapięcia juków, elfa przyprowadzili przed kilkoma minutami. Siedział na wozie, nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego co się wokół niego dzieje, jego wzrok błądził niewidzialnymi ścieżkami gdzieś bardzo daleko, w innym czasie i w innym miejscu. Hrabia znał go jako kogoś innego, silną istotę która dowodziła wojskiem z wprawą i okrucieństwem. Teraz siedział przed nim jako niewolnik, choć na pewno nie zwyczajny niewolnik, coś się w nim iskrzyło, płomyczek tego kim był kiedyś, nie wiedział jednak czy od tego płomyczka znowu zajmie się ogniem i rozpęta burzę.
Baron nie odezwał się do Glarida nawet słowem, wydał dyspozycję swoim sługom i kazał im wyruszyć z tego miasta, był czujny jak łowca który zagonił swoją zwierzynę w ślepy zaułek, wciąż jednak widząc pazury swej ofiary. Koła wozu miarowo stukały o nierówny bruk.
Tydzień później dotarli do domostwa hrabiego, mogli dotrzeć tam o wiele szybciej ale czasy były teraz niespokojne a ostrożność w cenie. Ludzie szeptali między sobą o wielkim niepokoju na północy, o bandach milczących najeźdźców regularnie urządzających wypady na przygraniczne posterunki. Nie były to krasnoludy, choć to z ich stron nadjeżdżali napastnicy. Coraz więcej uchodźców nadjeżdżało z niespokojnej północy, coraz więcej domostw ryglowało swe drzwi w nocy i coraz więcej niewyjaśnionych zdarzeń działo się w szerokim świecie.
Dom hrabiego był jednak senny i spokojny, Glarid ciągle nie mógł zrozumieć co właściwie w nim robi. Dano mu dużą swobodę i mógł w spokoju cieszyć się ogrodem. Nie było mu jednak przeznaczone żyć tam spokojnie, hrabia wezwał go do swojej biblioteczki i gdy ten wszedł rzekł:
-Witaj mój przyjacielu, rad jestem żeś wydobrzał po gladiatorskim wikcie. Pewnie jesteś ciekaw co ciebie do mnie sprowadza? Zanim ci na to pytanie odpowiem podejdź tu i spójrz na tą mapę i powiedz mi co widzisz...
-Zielone Góry i równinę Epeth- odczytał Glarid z mapy.
-Ha, nie wcale tego nie widzisz choć samemu o tym nie wiesz, spójrz raz jeszcze i powiedz mi co widzisz na tej mapie?
-Przecież już ci odpowiedziałem, panie...
-Panie! Nie tak mnie nazywałeś gdyśmy się poznali, a wiedz że poznaliśmy się dawno temu. Teraz powiem ci co widzisz, tak możesz zauważyć tu łańcuch Gór Zielonych i wspomnianą równinę Epeth, lecz jeśli przyjrzysz się dokładnie to nie sposób nie zauważyć że na tej mapie jest ogromna pustka nikt wszakże nie spenetrował Gór Zielonych, przynajmniej nikt z ludzi...
-Nie rozumiem...
-Bardzo dobrze to rozumiem bo i ja tego z początku nie rozumiałem, słyszałeś kiedyś o dworze Almartha...
-Nie...- Powiedział Glarid, dotykając wskazującym palcem mapy.
-Znowu zła odpowiedź słyszałeś o nim, ba byłeś jednym z domowników w tym dworze, umiłowanym sługą króla elfów, przyjacielu...
-Nie... Nie pamiętam nic ponad amfiteatr i twarze gladiatorów z którymi walczyłem...
-Bo wszystko inne starannie ukryłeś w swej pamięci, może chciałeś zapomnieć? Ja ci na to pytanie nie odpowiem bo jego odpowiedź należy tylko do ciebie i tylko ty sam możesz jej szukać.- Powiedziawszy to hrabia obszedł biurko i wygodnie rozparł się na fotelu, omiatał teraz elfa przenikliwym wzrokiem ten przemówił:
-Nawet jeżeli to co mówisz jest prawdą, po cóż ja ci jestem. Naprawdę nie rozumiem o co ci chodzi, wszakże jeżeli swą wiedzę ukryłem w niepamięci to miałem jakiś powód, po co rozgrzebywać ranny które są zabliźnione?
-Bo istnieje taka potrzeba, czasy są niespokojne nadciąga nowa wichura dziejowa i jeżeli trzy plemienia się nie zjednoczą to nie będzie już nadziei dla naszych potomków, ty jeden możesz odnaleźć drogę do dworu najwyższego króla elfów i wręczyć mu prośbę ludzi jego młodszych braci.
-Jak mam to zrobić, skoro nie znam drogi?
-To zależy tylko od ciebie, ja dam ci list od ludzkiego imperatora ty zaś wyruszysz w podróż i gdy staniesz na równinie Epeth, będziesz wiedział czy będziesz wstanie spełnić swoją rolę.
-A co ty z tego będziesz miał?- Spytał Glarid, po reakcji hrabiego widać było że pytanie nie był przygotowany na takie pytanie, zmrużył oczy po czym powiedział:
-Nie będę miał nic więcej ponad radość z tego że nasze plemienia przetrwają, minęły wieki odkąd ludzie przybyli do tej krainy, walczyli z wszystkimi o wszystko i dzisiaj nawet słychać echa tej walki, nie ugniemy się jednak. Wyruszysz?
-Zrobię to ale dla siebie, nie dla ludzi czy przetrwania. Zrobię to dla siebie i może w ten sposób uleczę rany które powinny się zabliźnić nie pozostawiając po sobie śladu.
-Niech więc tak będzie, tu masz sakiewkę i bilet na statek który płynie rzeką Sar, aż do wschodnich krańców równiny Epeth. Aha tutaj masz zaś list od naszego władcy, śpiesz się wiele zależy od ciebie...
Glarid oddalił się bez słowa, hrabia zaś długo siedział w swojej bibliotece i rozmyślał o przyszłości a tajemniczy uśmiech nie znikał z jego twarzy, w końcu pochwycił pióro i zaczął pisać list...

 

***
Dziób statku rozrywał wodę rzeki, była ona zamulona i raczej niezbyt czysta. Co jakiś czas z wody wystawały przewrócone korzenie drzew, stanowiły one odmianę w pustym krajobrazie równiny Epeth. Wszędzie wokół ziemia była pokryta morzem traw, falujących powoli na wietrze, skrywały one niewielkie jary i kręte potoki spływające do rzeki.
Glarid nie całkiem przyzwyczaił się do swojego nowego stroju, wygodny płaszcz podróżny znacznie różnił się od strojów jakie przywykł nosić jako gladiator. Nie była to jednak przykra odmiana, płaszcz był o wiele bardziej praktyczny i łatwiej było w nim ukryć to co nie miało się ukazać oczom ciekawskich. Krótki miecz ukryty w skórzanej pochwie, był jedynym elementem jego wyglądu, który mógłby wzbudzić zaciekawienie gdyby nie to że przeciętny podróżny przemierzający tą krainę nosił na sobie dość ekwipunku by założyć dobrze prosperującą osadę. Znudziwszy się wszechogarniającą zielenią, elf zszedł pod pokład. Swoje kroki skierował do wspólnej sali pasażerów.
Była ona pełna dymu, snującego tu swe własne tajemnice. Nie było w niej wielu ludzi, tak samo jak i też elfów. Mało kto szukał tu o tak wczesnej porze towarzystwa, Glarid czuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się powoli i usiadł z brzegu najbliższej ławy, w rogu sali zauważył podróżnego który bawił się małym połyskującym przedmiotem, zwisającym na krótkim srebrzystym łańcuszku. Z powodu dymu nie można było ocenić rasy mężczyzny, ale Glaridowi wydawało się że jest to prawie na pewno elf. Myślał o tym gdy poczuł na swym ramieniu dłoń. Głos zza jego pleców powiedział:
-To miejsce jest zajęte...
-Dobrze mogę się przesunąć...- Powiedział Glarid wstając, ręka na jego ramieniu zmusiła go do powrotu do poprzedniej pozycji, silna woń alkoholu wypełniała powietrze. Elf usłyszał:
-Teraz moje ulubione miejsce zostało splugawione przez elfickiego śmiecia... Nie lubię takich jak ty, moja pięść też nie...- Mężczyzna o aparycji szympansa ciągnąłby dalej swój wywód gdyby elficki śmieć nie uderzył go łokciem między nogi. Mężczyzna wybałuszył swoje oczy i z łoskotem zwalił się na podłogę, niewyraźne przekleństwa dobiegały z jego ust. Elf stał teraz nad nim, wyciągane z pochwy ostrze wydało z siebie przenikliwy jęk. Lśniąca klinga zadrżała w powietrzu gotowa do ciosu.
Nagle na ramieniu Glarida spoczęła ręka, usłyszał za sobą głos:
-Naprawdę nie warto, choć lepiej ze mną.- Mężczyzna za nim był elfem którego widział wcześniej w sali. Drżącą ręką wprowadził ostrze do skórzanej pochwy i powoli ruszył za nim. Gdy tylko przysiedli w najmniej oświetlonym kącie sali mężczyzna przemówił:
-Nigdy wcześniej nie widziałem by ktoś był tak szybki...-
-Nie zwykłem rozmawiać gdy nie znam choć imienia rozmówcy...- Powiedział Glarid.
-Przepraszam, gdzie moje maniery? Nazywam się Uldor, a jak mam zwać ciebie?
-Glarid...
-Rad jestem. Jak już mówiłem pierwszy raz widzę kogoś tak szybkiego. Widzisz w dzisiejszych czasach ciężko podróżować samotnym elfom. Rozbójnicy, łowcy niewolników i zwykły motłoch żądny mocnych wrażeń. To już nie to samo co czasy gdy istniał Epethlan - Zielony Gród. Gdy elfy rządziły tym miejscem w zgodzie z krasnoludami.
-Nie bardzo rozumiem do czego zmierzasz...
-Może właśnie o to chodzi, trudno jest rozmawiać z istotami których jedyną przyjemnością jest picie alkoholu, potrzebuje kompana.
-Zapukałeś do niewłaściwych drzwi, bo ja nie szukam towarzystwa.
-Jak na mój gust jest ci on bardziej potrzebny niż ci się wydaję. Może nie po to żeby bronić ciebie przed innymi ale po to by innych bronić przed tobą.
-Tak myślisz? Któż więc obroni ciebie przede mną jeżeli będę miał złą chwilę?
-Może nikt? Może ktoś kogo nie przewidzisz w swoich planach na przyszłość, może nawet mnie zabijesz, któż wie jakie są wyroki Jedynego?- Mówiąc to Uldor pochylił się lekko do przodu, przez co zza jego kaftana wypadł mały czarny kamień osadzony w srebrze, wisiał teraz na srebrnym łańcuszku kilka centymetrów od stołu. Glarid patrzył na niego jak zahipnotyzowany, nie spuszczając z niego wzroku powiedział:
-Nikt nie zna pewnych odpowiedzi. Co to jest?
-Pamiątka mego rodu, bardzo stary klejnot stworzony przez mojego pradziada, jeszcze za czasów Epethlan.
-Mogę go obejrzeć?- Spytał Glarid wyciągając dłoń.
-Oczywiście...- Powiedział Uldor podając kamień w rękę elfa, choć czynił to bez przyjemności z wyraźnym ociąganiem. Kamień wewnątrz srebrnego naszyjnika był niemal idealnie gładki, nie odbijało w nim się żadne światło, nagle ręka elfa zaczęła drżeć
Łąka była zielona i porośnięta żółtym kwieciem. Eleonor, bo tak nazywały się kwiatki, wydzielały cudowną woń. Glarid siedział na ziemi i rozglądał się z niedowierzaniem, to miejsce coś mu przypominało, coś co mogło istnieć dawno temu. Wstał powoli i zaczął rozglądać się intensywnie wokół. Łąka znajdowała się na niewysokim wzgórzu, wzgórze otoczone było z wszystkich stron litą ścianą jedyną drogą wyjścia była niewielka szczelina. Elf powoli ruszył w jej kierunku, po chwili potknął się i zaczął staczać ze zbocza coraz szybciej i szybciej.
-Glarid! Glarid!- Krzyk rozbrzmiał tuż obok głowy elfa, otworzył oczy i spojrzał w górę, nad nim stał Uldor i z zatroskaniem wpatrywał się w jego twarz. Podłoga pod ławą nie była zbyt czysta więc Glarid powoli podniósł się z niej, jego pięść szczelnie zaciskała się na czarnym kamieniu. Powoli wyciągnął ją przed siebie i podał go Uldorowi, ten powoli powiedział:
-Wystraszyłeś mnie. Twoja twarz miała taki dziwny wyraz...
-Co się stało?
-Gdy chwyciłeś kamień, twoja twarz posiniała wydawało się jakbyś czynił jakiś wielki wysiłek. Potem powoli osunąłeś się na ziemię a ja nie mogłem cię ocucić.
-Zaprowadź mnie proszę do mojej kajuty.- Powiedział drżącym głosem.
-Dobrze chodź...- Uldor powoli wstał ze swojego miejsca i podał ramię Glaridowi. Ten przyjął je jakby chwilę się zastanawiając, po chwili jego palce zacisnęły się na rękawie elfa. Oboje ruszyli przed siebie starannie omijając towarzyszy człowieka, którego spotkali wcześniej...

 

***
Sala tronowa imperium skryta była w mroku, choć była wysoka a jej duże okna wychodziły na południe, teraz wydawała się zaledwie niską komórką. Okna były zasłonięte masywnymi kotarami, niegdyś biały tron teraz wydawał się tylko cieniem tego czym niegdyś był. Na tronie siedziała postać skryta w obszernej czarnej szacie, wystające z rękawa ręce miały smukłe palce, przyozdobione pierścieniami. Nagle mrok zmącił ruch przy drzwiach, cisza została przerwana przez skrzypienie drzwi do sali wszedł człowiek.
-Witam hrabio...- Powiedziała postać, jej głos wydawał się słodki, lecz brzmiały w nim różne tony które z rzadka do siebie pasowały.
-Panie. - Powiedział hrabia Span klękając.
-Co z naszą operacją?
-Wszystko dobrze Glarid płynie już na statku zmierzającym ku równinie Epeth... w zasadzie... w zasadzie to nasz sukces.
-Jaki sukces! - Zagrzmiał głos imperatora, słodycz gdzieś znikła, pojawił się strach.
-Ależ panie... Ja, przecież ja wszystko zrobiłem...
-Nie dość! Teraz wynoś się stąd i zostaw mnie samego... - Głos był tak potężny, że Span nie mógł się przeciwstawić bez słowa ruszył w kierunku drzwi, nie obejrzał się za siebie. Nie wykonał nawet zgodnego z etykietą ukłonu. Imperator tymczasem wstał i podszedł do jednego ze stołów pod ścianą, jakby z obrzydzeniem zapalił jedną świecę i zaczął przeglądać mapy. Po chwili ustawił na jednej z nich kilka figurek. Słodki śmiech wypełnił salę...

***
Statek przybliżył się do brzegu, nie podpłynął jednak do niego bardzo. Zdradliwe wody rzeki Sar mogły kryć w sobie wiele niespodzianek. Jedyni pasażerowie którzy wysiadali teraz na ląd znajdowali się teraz małej szalupie miarowo płynącej w kierunku lądu, dwa elfy. Łódka dobiła do brzegu, pasażerowie sprawdzili czy mają cały swój ekwipunek i powoli ruszyli. Statek czekał tylko na powrót szalupy, potem ruszył dalej z biegiem rzeki.
-Gdzie teraz?- Spytał Uldor.
-Musimy kierować się do Epethlan, tylko tam możemy znaleźć drogę do ukrytego królestwa.- Powiedział Glarid poprawiając ułożenie plecaka.
Krajobraz był tu monotonny, bezkresne morze traw z rzadka przecinały niewielkie jary. Przy bliższym poznaniu nawet ten ląd okazywał się posiadać swoje tajemnice, w trawie żyły niewielkie zwierzęta. Można też było znaleźć jaskinię czy wyrastającą niewiadomo skąd skalną iglicę. Wszystko to czyniło z tego pustego kraju, ciekawe i tajemnicze miejsce.
Niebo zasnuły chmury. Nagle Uldor potknął się i wylądował z twarzą w miękkiej trawie. Glarid podbiegł do niego, leżący na ziemi elf tymczasem wyciągnął przed siebie rękę. Trzymał w niej kawałek rzeźbionego kamienia, była to część twarzy. Twarzy elfa.
-Epethlan...- Powiedział cicho Glarid, rozglądając się gorączkowo.
-Tak...- Uldor wstając upuścił na ziemie kawałek kamienia.
-...stolica elfów, Zielony Gród...
-Czy jest lepsze miejsce byś zaczął swoje poszukiwania?
-Chyba nie, ale nie znam tego cmentarzyska przeszłości. Nie było mnie na świecie gdy je budowano i nie było mnie gdy umierało.
-Jeżeli jednak istnieje jakaś droga, lub mapa ją wskazująca to znajdziemy ją tutaj.
-Tego nie wiem, nie widzę żadnych budowli...
Zielony Gród za dni swojej świetności był symbolem elfów, ich miastem i tym co miało po nich zostać dla tych którzy mieli nadejść po nich. Teraz był tylko cieniem, pochłoniętym przez zielone równiny. Jedyne budowle które jeszcze stały były porośnięte pnączami tak, że wydawały się być tylko wzgórzami zieleni. Para elfów przeglądających ruiny i trawy pomiędzy nimi zdawała się być bardzo mała i samotna.
-Znalazłeś coś po drugiej stronie tego pagórka?- Spytał Uldor.
-Nic, tylko bród i kilka małych zwierzątek...- Odpowiedział Glarid.
-Chodźmy dalej widziałem tam większy budynek niż inne zdawał się też lepiej zachowany...
-Dobrze. - Odpowiedział elf wyszarpując mały nóż zza pasa. Budynek był wysoki na cztery metry. Rośliny rosły na nim sporadycznie, wydawał się też nienaruszony przez ząb czasu. Zielona skała z jakiej został wykonany wciąż zachowała swój naturalny odcień. Podróżnicy powoli przekroczyli próg, w środku było cicho. W powietrzu panował bezruch, ledwie słyszalny odgłos wody skapującej na podłogę zdawał się dla elfów potężnym dudnieniem.
-Pusto!- Krzyknął Uldor rozglądając się po wnętrzu budynku i jego ścianach.
-Jak to możliwe, to największy budynek a z tego co zauważyłem jesteśmy niedaleko czegoś co mogło być środkiem miasta.
-Coś tu jest nie tak...- Elf siadł na podłodze i zaczął w nią uderzać patykiem. Glarid tymczasem podchodził do każdej ze ścian przecierał ją ręką i sprawdzał co znajduje się pod grubą warstwą brudu.
-Glarid...- Cichy głos Uldora rozbrzmiał w pomieszczeniu.
-Tak?
-Mógłbyś tu podejść?
-Już idę. O co chodzi?
-Spójrz na podłogę.- Mówiąc to elf wskazał na posadzkę, gdy został z niej starty kurz można było rozróżnić kształty wzgórz i równin, tworzące mozaikę.
-Tu jest coś napisane...- Powiedział Uldor i przeczytał na głos napis na posadce- ...mene Caedros de Newrána...
-To dziwny dialekt, ale zdaje się że to znaczy poprzez półksiężyc do doliny słońca albo coś w tym rodzaju...
-Wiesz o co chodzi?
-Nie bardzo ale napis ten jest w pobliżu gór...- Glarid spuścił głowę i przetarł czoło.
-Chodźmy stąd...
Wyszli z budowli i ruszyli przed siebie, im bardziej oddalali się od centrum miasta tym bardziej okolica zdawała się dzika i tym rzadziej znajdywali ruiny które mogliby spenetrować. Epethlan nie odkrył przed nimi żadnej tajemnicy...

 

***
Siąpił gęsty deszcz. Liście drzewa uginały się pod ciężarem kropelek wody, ustawicznie spływających po nich. Okolicę już od trzech dni nawiedzały podobne deszcze, długie, monotonne i nieprzyjemne. Kraina pomiędzy górami a zielonymi równinami zdawała się pełnić rolę przeszkody mającej odstraszyć ewentualnych podróżników od penetracji gór. Był coś dziwnego w wodzie która spadała z nieba, wypita nie gasiła pragnienia zaś rośliny ją podlane zdawały się jej nie czerpać.
Mały ptaszek wylądował na ziemi i zaczął rozglądać się wokół siebie, po chwili nadleciał drugi. Był większy od pierwszego. Jego bystre oczy rozglądały się za czymś do jedzenia. Nagle w oddali zdało się słyszeć ciche brzdęknięcie. Powietrze rozerwał świst. Ptaki zerwały się w powietrze, zaś w ich miejsce pojawiła się strzała o czarnym upierzeniu.
-Cholera...- Pomyślał stojący kilkadziesiąt metrów dalej Glarid -...znowu nie będziemy jedli mięsa na kolacje a żelazne racje prawie już się skończyły. Muszę coś upolować.
Strzepnął ze swoich ramion kroplę wody i ruszył w kierunku prowizorycznego obozowiska jakie stworzył razem z Uldorem w pniu starego drzewa. Elf siedzący na kocu spojrzał w twarz towarzysza i nie zauważył na niej uśmiechu, spochmurniał i spojrzał na garnek w którym gotowała się woda. Po chwili wrzucił do niej kilka korzonków i ziół które znalazł w pobliżu i powiedział:
-Co teraz zrobimy?
-Nie wiem.- Odpowiedział zgodnie z prawdą Glarid po chwili milczenia mówił dalej -znalazłem strumień który wypływa z gór, wydaje się być dobrym pomysłem aby poszukać jego źródła.
-Ale skąd weźmiemy jedzenie gdy już wejdziemy w obręb gór?
-Może uda się coś upolować, albo ty znajdziesz jakieś zioła. Czuje że los się do nas uśmiechnie.
Powietrze wypełnił już zapach ziół, elfy zaczęły powoli wypijać zawartość garnka podając go sobie z ręki do ręki. W oddali zdało się słyszeć cichy śpiew ptaków.

 

***
Kamienie wbijały się w ręce elfa wspinającego się po skale. Z odległości przypominała ona olbrzyma który zatrzymał się tutaj by znaleźć właściwą drogę. Spod skały wytryskiwało źródło które Glarid widział wcześniej. Kolejne odłamki skalne posypały się w dół gdy próbował nogą znaleźć punkt oparcia. Spojrzał w dół na czekającego towarzysza, w ciągu kilkunastu dni od opuszczenia statku poznali się o wiele lepiej, zdawali już sobie sprawę z swoich wad i zalet, z posiadanych umiejętności. Elf powoli podciągnął się w górę, do szczytu skały brakowało mu dwóch metrów. Ostatnie pełne wysiłku momenty i już mógł cieszyć wzrok widokiem rozległej doliny jaka była wciąż przed nim. Nagle coś w nim drgnęło, rozejrzał się wokół i uradowany krzyknął. Opuścił linę w dół tak by jego kompan mógł się wspiąć do góry. Zajęło mu to kilka minut. Szczęśliwy Glarid rzekł:
-Spójrz...- Powiedział wyciągając rękę przed siebie.
-O co chodzi, widzę dalszą dolinę i rzeczkę która wypływa tym wywierzyskiem...
-Ale zobacz kształt doliny...
-...półksiężyc...- Powiedział wciąż jeszcze dysząc Uldor.
-Myślę że znajdziemy mnóstwo rozwiązań dla zagadek które nas nurtują.
-Chodźmy. Nie traćmy czasu.
Spuścili linę z drugiej strony skały i powoli ruszyli przed siebie omijając ponor. Linę zostawili za sobą, samemu zaś bez ociągania i przystawania ruszyli przed siebie. Ślepa dolina którą teraz w górę której teraz szli była bujnie porośnięta przez roślinność. Strumień stanowiący jej naturalny środek był krystalicznie czysty. Jego woda, w przeciwieństwie do wody jaką pili w czasie ostatnich dni, zdawała się krzepić cudownie. Po kilkunastu minutach szybkiego marszu dotarli do jaskini z której potok wypływał. Glarid powoli wszedł do środka, Uldor szedł za nim kilka metrów z tyłu. Ich oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności jaka panowała wewnątrz jaskini. Nagle ich oczy zmrużyły się pod wpływem ostrego światła. Wyjście z jaskini zdawało się być potężną soczewką skupiająca promienie słońca na jaskini.
Wyszli z niej i obaj i ujrzeli cudowny pejzaż. Zielona równina musiała być żyznym miejscem, świadczyły o tym lasy porastające jej wschodnie zbocza i pola uprawne po jej zachodniej stronie. W powietrzu unosił się zapach miodu i świeżego pieczywa. Miarowy szum wydawany przez kołyszące się kłosy zboża stanowił tło dla rozbrzmiewających w powietrzu melodyjnych głosów.
Twarz Glarida rozpromieniła się gdy podbiegła do niego dwójka dzieci, ubrane były w proste szare tuniki. Teraz z ciekawością przyglądały się przybyszom. Glarid nie pamiętał kiedy ostatni raz widział dzieci elfów. Miarowy stukot przerwał chwilę ciszy. Elf nadjeżdżający na koniu miał na głowie srebrną przepaskę z oprawionym w nią szafirem. Dzieci niemal natychmiast gdzieś uciekły. Jeździec zdawał się szarżować na parę przybyszów. Z pełnego pędu niezauważalnie zahamował. Zbadał parę elfów wzrokiem i szczerze się zaśmiał, po czym rzekł:
-Z wszystkich istot jakie spodziewałem się spotkać na szlaku z Epethlan, ciebie Glaridzie najmniej się spodziewałem.
Uldor natychmiast się wtrącił:
-To wy się znacie?
-Nie pamiętam.- Powiedział Glarid.
-Jak to? Przecież służyłem pod twoją komendą przez niemal dwie długości ludzkiego życia.
-Nie pamiętam...
-Jednak przyznać trzeba że nie tylko ty straciłeś głowę. Gdzie podziały się me maniery? Witam i ciebie przyjacielu mojego dawnego dowódcy, zwą mnie Metherianem.
-Ja zaś nazywam się Uldor.- To mówiąc niemal niezauważalnie skłonił głowę. Elf na koniu tymczasem wyprostował się nieco i spojrzał na horyzont. Po chwili rzekł:
-Czas nam się stąd zbierać, Glaridzie, zmrok się zbliża i czuje że niedługo zacznie padać deszcz. Idźcie cały czas wzdłuż gościńca który znajdziecie za tym wzgórzem. Ja tymczasem popędzę do przodu by przygotować dla was kolację i powiadomić wszystkich o tym szczęśliwym spotkaniu. Bywajcie.- To mówiąc delikatnie dotknął grzywy konia, który momentalnie obrócił się i ruszył przed siebie.
-Nie mówiłeś mi że znasz kogoś o imieniu Metharion...- Przerwał ciszę Uldor.
-Bo i do tej chwili tego nie wiedziałem. Ruszajmy teraz, rzeczywiście zmrok już blisko...

 

***

Gościniec był dobrze utrzymany, tu i ówdzie widać było słupki informujące dokąd się zmierza. Glarid nie kojarzył jednak żadnej z nazw. Gdy zapadł już zmrok, zaczęli widzieć w oddali gąszcz pochodni i ognisk. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa. Polana na której znajdowało się obozowisko, miała owalny kształt przypominający jajko. Elfy ciekawie przyglądały się przybyszom na ich twarzach gościły uśmiechy, niektórzy śmiali się widząc Glarida inni odwracali głowy. Metharion wybiegł im na spotkanie:
-Wysłałem już posła do Newranu z informacją że już wróciłeś. Tymczasem tutaj zjesz dzisiaj z nami i się posilisz. Ujrzysz tu wiele znajomych twarzy. Teraz chodź.
Glarid nie pamiętał kiedy ostatnio widział tyle elfów, kolejne tamy w jego pamięci zaczęły pękać, pojawiło się nieśmiałe wspomnienie słonecznego dnia dawno temu, w innej erze w innym czasie. Stał przed nim Metharion w lśniącej zbroi za nim stało jeszcze dwadzieścia elfów. Brudni i zmęczeni ale szczęśliwi. Śpiewali jakąś pieśń której słów nie rozumiał...
Z sfery marzeń wytrąciło go delikatne dotknięcie w ramie. To Uldor pokazywał mu, żeby poszedł za Metharionem. Wspomnienie się rozwiało. Usiedli wspólnie pod starym drzewem, o potężnym konarze, i zaczęli rozmawiać. Gdy Metharion zrozumiał, że Glarid stracił pamięć to rzekł:
-Nie wiem co ci o tym rzec. Znam większą część twojego życia i naprawdę nie wiem czy źle się stało że straciłeś wspomnienia. Myślę że to dobry lek na rany i na znużenie tym światem. Ja też chciałbym nie pamiętać twarzy utraconych przyjaciół.
-Powiedz mi proszę skąd masz tą opaskę z szafirem?- Powiedział Glarid.
-Dostałem ją od mojej ukochanej, gdy tylko na nią patrzę to przypomina mi się kolor jej oczu.
-Uldor też ma przy sobie piękny klejnot, tylko że nie wiem czy stoi za nim jakaś piękna historia. Może pokażesz go Metharionowi.- Gdy Uldor usłyszał tą propozycję, wyraźnie się zmieszał. Po czym gorączkowo zaczął się obszukiwać. Po chwili patrząc na siedzących wokół niego przyjaciół powiedział:
-Nie! Zgubiłem go! Zgubiłem swoje dziedzictwo.
-Niemożliwe przecież widziałem go jeszcze dzisiaj na twojej szyi.
-Nie wiem kiedy, ale zgubiłem go...- Uldor zakrył swoją twarz rękami. Atmosfera przy ognisku stała się o wiele bardziej posępna. Na nic zdały się propozycje Methariona i jego towarzyszy, że następnego dnia pójdą poszukać klejnotu na gościńcu i w jaskini. Zmęczeni biesiadnicy poszli spać.

 

***

Następnego dnia wstali rano by ruszyć w kierunku stolicy państwa elfów. Metharion odprowadził ich poza obręb lasu i pokazał drogę której mieli się trzymać. Na pożegnanie rzekł do Uldora:
-Nie przejmuj się, jeżeli twój klejnot zaginął w obrębie naszego królestwa to nie ma takiej siły która by nas powstrzymała przed jego odnalezieniem.
Ten jednak nic mu nie odrzekł i wydawał się niepocieszony słowami elfa. Gdy ten zniknął już gęstwinie, ruszył razem z Glaridem ścieżką która wiła się gęsto prowadząc raz w górę a raz w dół. Nie zatrzymywali się na zbędne postoje, choć nie wiedzieli co czekało ich za każdym następnym wzniesieniem czy zagajnikiem. Nie starali się nacieszyć oczu polnymi kwiatami które radośnie kierowały swoje kielichy w stronę przejeżdżających wędrowców. Nie zauważali też leśnych zwierząt które wyglądały z swoich kryjówek by zobaczyć któż to śpieszy gościńcem.
Wysiłek jakiemu się poddali nie poszedł jednak na daremne gdyż jeszcze przed zachodem słońca ujrzeli Newranost, miasto Słońca w dolinie o tej samej nazwie. Promienie słońca oświetlały strzeliste wieże z białego kamienia, miasto nie posiadało murów wierząc w obronną siłę gór które je otaczały. Najwyższym budynkiem w okolicy był wysoki pałac, zbudowany był na planie czworokąta z kamienia barwy zieleni przemieszanej z białą masą perłową. Wieża która stanowiła jego centrum była wyższa niż jakakolwiek inna w mieście, wydawała się jednak starsza i bardziej majestatyczna. Nie odbijały się na niej także promienie słońca. Pośród ciszy wędrowcy powoli zbliżali się do grodu.
Przerwał ją odgłos zbliżającego się wierzchowca, elf siedzący w siodle pozdrowił ręką wędrowców i zbliżył się do nich, gdy był już blisko rzekł:
-Oczekiwaliśmy ciebie mości Glaridzie, mam rozkaz żeby zabrać cię bezpośrednio przed obliczę Almartha. Twój przyjaciel zostanie ugoszczony przez naszych współbraci gdy tylko dojdzie do miasta.
-Dobrze. Poradzisz sobie Uldorze?- Powiedział Glarid.
-Raczej tak...
-Dobrze więc panie elfie, gdyż nie przedstawiłeś mi się a ja twego imienia nie pamiętam. Ruszajmy.
-Nazywam się Liran ze Źródeł i miło mi ciebie poznać, wiele słyszałem o tobie panie choć narodziłem się już po twoim odejściu z Doliny Słońca.- Mówiąc to delikatnie obrócił swojego konia i podał rękę Glaridowi by było mu łatwiej wejść na wierzchowca. Gdy tylko był gotowy ruszył przed siebie nie szczędząc sił. Uldor tymczasem stał samemu pośrodku gościńca. Myślał:
-Nie wiem czy dobrze zrobiłem. To miejsce jest takie piękne. Glarid też nie jest potworem jak tamten go opisywał, ale teraz nie mogę się już wycofać...

 

***
Rzeźby elfów tańczących do jakiejś zapomnianej muzyki, otaczały dziedziniec pałacu. Posadzka była pokryta rozmaitymi wzorami ukazującymi przeszłość tego miejsca. Najbardziej przykuwał wzrok okręt który samotnie przedzierał się przez falę kierując się blaskiem jasnej gwiazdy. Na jego czele stał mężczyzna który miał na głowie klejnot który rozbłyskiwał niemalże takim samym blaskiem jak gwiazda w którą się wpatrywał. Glarid stał lekko pochylony i śledził koleje losu elfa z rysunku.
-Nie myślałem że jeszcze kiedyś cię zobaczę- usłyszał głos za swoimi plecami. Obrócił się powoli i rozejrzał. Na obszernym dziedzińcu nie było nikogo, jednak znowu usłyszał ten sam melodyjny głos:
-Tu jestem, rozejrzyj się dobrze.- Tym razem Glarid zobaczył stojącego za posągiem elfa w zielonej tunice bogato zdobionej górskimi kryształami.
-Almarth?- Po tych słowach elfa wybuchł gromki śmiech.
-Nie, nie jestem Almarthem nie poznajesz mnie? Spędziliśmy razem niemal całą młodość...
-Są w mojej głowie pewne kurtyny które zasłaniają mi nawet bliższą przeszłość.
-To ja Sirael.- Powiedział elf zbliżając się w kierunku Glarida, gdy był już całkiem blisko z jego twarzy zniknął przyjemny uśmiech. Wycedził słowa:
-Po cóż tu wróciłeś. Przecież przysięgałeś że tego nie zrobisz po tym co uczyniłeś. Tak zapomnieć to wygodna pokuta. Jednak przypomnisz sobie, wszystko sobie przypomnisz. Jestem tego pewien, los tego wymaga. Żebyś sobie przypomniał i cierpiał tak jak na to zasługujesz.
-Nie rozumiem o co ci chodzi. Przysłano mnie tu z misja...
-Znowu dobra wymówka, nie rozumiem. Nie pamiętam, czy tak? Misja jaka misja? Jesteś tu tylko dlatego, że chciało tego przeznaczenie i zemsta...
-Zemsta?
-Nie, nie przesłyszałeś się mości Glaridzie. Pierwszy kapitanie pierwszej chorągwi Almartha. Poprzysiągłem ci zemstę i dopilnuje by ona się dopełniła, teraz czy za wiek czy po końcu czasu to nie ma dla mnie znaczenia. Masz przy sobie jakąś broń.
-Dość!- Krzyk wytrącił z rytmu parę stojącą naprzeciwko siebie, wysoka elfka powoli schodziła z schodów. Jasnoniebieska suknia wydawała przyjemny szelest, przemówiła szybko:
-Opuść progi pałacu Sirael, nikt nie przeleje krwi innego elfa w Dolinie Słońca. Idź i ochłoń gdzieś, później możesz wrócić kapitanie.- Sirael zacisnął pieści, po chwili rozluźnił je jednak. Ukłonił się dwornie i wyszedł szybkim krokiem przez bramę. Elfka odprowadziła go wzrokiem po czym przemówiła:
-Witaj w domu Glaridzie, jestem rada że cię widzę choć żegnaliśmy się w smutnych okolicznościach...
-Czego chciał ode mnie ten elf?
-Demony przeszłości odzywają się w najmniej spodziewanych momentach. Wiedzę jednak że mnie nie pamiętasz, nazywam się Elien, jestem córką Almartha który niecierpliwie czeka na ciebie. Nie pozwolisz mu chyba czekać?- Uśmiech który pojawił się na twarzy elfki zdawał się rozświetlić miejsce w którym stali. Glarid ruszył powoli za Elien, schody prowadziły prosto w górę do sali audiencyjnej władcy Doliny Słońca.
Była ona niemal pusta choć z jej rozmiarów można było wnioskować że mogła pomieścić i kilkuset biesiadników. Dookoła tronu stała niewielka grupka elfów. Elf który spoczywał na tronie miał włosy białe niczym śnieg, sięgały mu one ramion. Oczy które z nich przebłyskiwały zdawały się być niemal całkowicie białe co sprawiało niesamowite wrażenie, jakby rozmówca mógł w każdej chwili ukryć coś przed swoim otoczeniem. Najbardziej wnikliwy obserwator mógł zauważyć niewielką łzę która spłynęła po policzku Almartha gdy ten zrozumiał, że osoba idąca w towarzystwie jego córki to Glarid. Ten gdy był już niemal u stóp władcy przyklęknął i nisko opuścił głowę. Przez salę przebiegł szmer.
-Witaj...- Władca powoli podszedł do klęczącego i położył mu dłonie na głowie. Ta powoli poruszyła się do góry odsłaniając twarz klęczącej postaci. Król nie mógł jednak wydobyć z siebie głosu, tak samo Glarid, przemówił więc jeden z domowników dworu.
-Panie. Nasz gość jest na pewno zmęczony podróżą pozwól mu odpocząć później wezwiesz go do siebie. Na razie radujmy się z tego, nieoczekiwanego, spotkania. Gahred odprowadź gościa do komnaty.- Na to hasło z grupki wystąpił niewysoki elf o srebrzystych włosach, gestem zaprosił Glarida do korytarza wiodącego wgłęb zamku. Król nie powiedział nic tylko powrócił na swój tron myśląc o czymś intensywnie. Domownicy odprowadzili wzrokiem parę elfów wychodzących z sali, po chwili rozległy się szmery a niewielkie grupki żywo komentowały to co przed chwilą widziały.

 

***

Komnata była urządzona wygodnie. Łóżko, szafa i komoda stanowiły cały, oprócz niewielkiego lustra na ścianie, wystrój pokoju. Na ścianach były niewielkie zdobienia, w większości były to niewielkie misterne żłobienia w kształcie listków. Ghared opuścił go przed chwilą i poszedł zająć się swoimi sprawami. Glarid ściągnął swoje ubranie podróżne i ułożył swój ekwipunek pod ścianą. Nie chciało mu się wkładać wszystkiego do niewielkich szufladek i szafy. Siedząc na łóżku sięgnął do niewielkiej sakiewki zawieszonej na piersi, wyciągnął z niej list zwinięty w rulonik. Był nieco przybrudzony, ale dało się na nim odnaleźć pieczęć jaką sygnował listy ludzki imperator. Upewniwszy się że listowi nic się nie stało Glarid wygodnie rozłożył się na łóżku. Gdy tylko dotknął jego powierzchni poczuł zapach pościeli. Słodka woń przywodziła na myśl zapach jaki mógł panować wewnątrz kuchni gdy piekło się w niej ciasto. Z przyjemnej zadumy wytrąciło go pukanie o drzwi.
-Proszę...- Przez drzwi przeszła Elien. Glarid poderwał się szybko z łóżka słysząc delikatny szum wydawany przez suknię elfki. Nim zdążył wstać ona siedział już na brzegu łóżka, odwrócona do niego plecami powoli zaczęła mówić:
-Czemu tu wróciłeś?- Powiedziała, nim zdążył z siebie cokolwiek wyksztusić mówiła dalej - Dobrze wiesz ile bólu kosztowała mojego ojca twoja ucieczka. Czemu tu wróciłeś? Przez ciebie nie żyje moja siostra, przez ciebie ja żyje w smutku a ty wracasz tu po kilku latach nieobecności jak gdyby nic się nie stało i stajesz tu, w domu mojego ojca i patrzysz na mnie. Na... Na nas wszystkich jak na nieznajomych.
-Ja naprawdę nie rozumiem o co chodzi?- Zdołał z siebie wyksztusić Glarid.
-Słyszałam już w twoich ustach tą wymówkę lecz ja w nią nie wierzę. Skoro nie rozumiesz i nie pamiętasz to może ja ci przypomnę. Nie będę się wdawała w szczegóły twojego żałosnego losu ale może sprawie że zrozumiesz czemu nie wszystkie drzwi w tym pałacu otworzą się ilekroć do nich zapukasz...
-Będę ci wdzięczny za to...- Na dźwięk tych słów wydawało się że elfką wstrząsnął dreszcz, po chwili zupełnie poważnym głosem powiedziała:
-Nie wierze że będziesz mi wdzięczny gdy skończę opowiadać, ale zrobię to mimo to. Swoje imię znasz, gdyż nie rozstałeś się z nim tak łatwo jak z pamięcią. Przez całe wieki służyłeś mojemu ojcu jako żołnierz, kapitan i wreszcie dowódca jego wojsk. Przemierzałeś razem ze swoimi oddziałami ogromne połacie ziemi przynosząc chwałę naszej rasie. Tym bardziej dotknęła cię decyzja o tym, że mamy żyć wewnątrz tej doliny ukrywając się przed światem zewnętrznym. Tutaj pozbawiony części swojej wolności, z wolna popadałeś w marazm. Im częściej słyszałeś śpiew ptaków tym częściej i dalej wypuszczałeś się na tereny na które nie wolno było ci wyjeżdżać. Jedyną rzeczą która trzymała cię tutaj i nie pozwalała uciec była ona, Lethril, córka twojego władcy i twoja miłość. Każdy dzień który nie spędziłeś w siodle, spędzałeś z nią. Mieliście swoje tajemne górskie ścieżki i miejsca, Almarth wiedział o tym wszystkim i cieszył się na myśl o waszych zaślubinach, ciebie zaś traktował niemalże jak syna. Ty jednak odpłaciłeś mu okrutnie za jego miłość, chcesz żebym mówiła dalej?
-Nie... Tak... Nie wiem...
-Może dodasz jeszcze, że nie rozumiesz? - Cisza trwała przez chwilę. - W końcu zacząłeś zabierać na swoje wędrówki Lethril, zaraziłeś ją ciekawością jaka drążyła twoje serce. Nie mówiąc nic nikomu planowałeś razem z nią ucieczkę. Działo się to dawno temu. Uciekliście pozostawiając mnie... ...nas w żałobie. Uznaliśmy was za zmarłych i poszukiwaliśmy ciał na niedostępnych górskich ścieżkach. Wtedy gdy zgasła wszelka nadzieja na odnalezienie was ty zjawiłeś się na wycieńczonym koniu, trzymając na rękach Lethril. Była wycieńczona a jej plecy nosiły ślady wielu wymierzonych jej razów. Ty miałeś tylko kilka zadrapań na skórze. Oddałeś ją strażnikom przed pałacową bramą a samemu zniknąłeś gdzieś na siedem dni i siedem nocy. Gdy powróciłeś byłeś w niewiele lepszym stanie niż twa miłość, która umarła dwa dni przed twoim powrotem. Ciebie także złożyliśmy w ręce naszych najlepszych uzdrowicieli, na twoje szczęście lub też raczej nieszczęście przeżyłeś. My wtedy opłakiwaliśmy już swoją królewnę, ty zaś spędzałeś całe dni w samotności nie odzywając się do nikogo. Szarpałeś zakładane ci opatrunki i dbałeś żeby rany się nie zabliźniły. W dniu kiedy jej ciało wystawiono, by mieszkańcy mogli się z nim pożegnać, ty wciąż dręczony gorączką zebrałeś swoje rzeczy i ubrałeś się w swój najpiękniejszy strój. Wsiadłeś na konia i popędziłeś przez miasto, nie niepokojony przez nikogo porwałeś jej ciało z świątyni i pojechałeś gdzieś w góry. Nie widzieliśmy już ani jej ani ciebie potem, aż do dnia dzisiejszego. Myśleliśmy że ułożyłeś ją w jakimś górskim grobie po czym samemu odebrałeś sobie życie, ale się myliliśmy. Ty zaś nie jesteś wstanie, albo nie chcesz udzielić wszystkich odpowiedzi, prawda?
-Nie wiem co powiedzieć...
-Więc nie mów nic. Zamilknij na wieki. Odejdź i nie wracaj nigdy, dopełnij los jaki był ci pisany... Zanim to jednak zrobisz odwiedź mojego ojca on chciałby się z tobą widzieć.- Wypowiadając ostatnie słowo wstała, po jej policzku spływały łzy. Glarid wstał szybko i swoją ręką próbował je otrzeć, Elien szybko jednak odsunęła głowę i odwróciła się do niego plecami.
-Chodź już...- Rzuciła krótko, otwierając drzwi. Prowadziła go przez pałacowe korytarze aż nie doszli do obszernego dziedzińca, z którego wyrastała potężna wieża.
-Mój ojciec czeka na ciebie na górze, nie musisz się śpieszyć. Przemyśl jednak to co chcesz mu powiedzieć.- Powiedział odchodząc. Stojąc samotnie pod wieżą, zaczął zastanawiać się nad tym co powiedziała mu księżniczka. Jej relacja nie zdjęła jednak blokady z tej części jego pamięci w której skrywały się jego odległe wspomnienia. Pchnął lekko drzwi. Otwarły się z lekkim skrzypnięciem. Przed sobą miał kręte schody...

 

***
Sala tronowa imperatora cały czas była odcięta od światła słonecznego. Imperator siedział na tronie i powoli obracał w dłoni niewielki sztylet. Przed nim klęczał przewodniczący rady magów, mówił powoli:
-Panie! Wszystko jest przygotowane zgodnie z twoją wolą...
-Czy zlokalizowaliście amulet?- Dziwny głos sprawił, że w pokoju dało się słyszeć dziwne szepty.
-Tak panie, jesteśmy wstanie otworzyć przejście z dokładnością do jednej mili.
-Dobrze. Ty sprawdzisz jak dokładne będzie przeniesienie...- Wokół imperatora, przestrzeń zdawała się zmniejszać i rozszerzać miarowo.
-Tak panie, ech czy to oznacza że mam rozkazać zebrać wojsko?- Pomieszczenie wypełniła cisza która trwałą nieznośnie długo. Mag odpowiedział sobie samemu na pytanie.
-Dobrze więc, panie! Pozwól, że oddalę się, panie.- Mówiąc to wstał, prawie wywracając się o poły swojego płaszcza. Imperator poczekał, aż jego gość wyjdzie po czym podszedł do stołu na którym stała mapa i powoli zaczął wodzić ręką nad regionem równiny Epeth. Słowa pojawiały się w powietrzu i uformowały się w jedno zdanie. Nad mapie pojawił się świecący punkt, dokładnie pośrodku gór Zielonych. Powietrze rozrzedził śmiech, składający się z niepasujących do siebie dźwięków.

 

***

Wieża miała niezliczoną ilość stopni, ale Glarid i tak nie zajmował się ich liczeniem. Cały czas myślał o tym co powie władcy Doliny Słońca. Trzymał się kurczowo, zdobionej balustrady. Każdy kolejny krok sprawiał, że jego nogi wydawały się być napełnione jakimś ciężarem. Jego droga zakończyła się na potężnych drzwiach, zapukał w nie. Nie usłyszał odpowiedzi ale coś podpowiadało mu by wszedł do środka nie czekając na nią. W środku było jasno. Okna w sklepieniu wieży dawały o tej porze dnia przyjemne wrażenie unoszenia się pośród chmur. Almarth stał pochylony nad jakąś księgą. Uniósł znad niej wzrok i w pokoju zaległa cisza. Trwała już nieprzyjemnie długo, gdy odezwał się Almarth:
-Czy pamiętasz, Glaridzie, skąd wzięły się tutaj elfy?- Nie spodziewając się takiego pytania, elf przecząco pokiwał głową. Ujrzawszy to, władca ciągnął dalej swoją wypowiedź:
-Wieki temu, gdy nasi przodkowie obudzili się, jeszcze na innym kontynencie który kiedyś był naszym domem, świat był piękny. Spotkali wtedy ojców krasnoludzkiego plemienia i pokochali się wzajemną miłością a swymi rękami zbudowali wiele cudownych rzeczy. Uporządkowali tamten świat, okiełznali go. Żyli tak przez stulecia a oba ludy kwitły. Nastały jednak czasy niespodziewanej radości i wielkiego smutku. Obok nas pojawili się ludzie. Nikt nie wie skąd przywędrowali, ale pierwsze spotkanie zakończyło się pierwszym zabójstwem pomiędzy plemionami. Elf który spotkał myśliwych ludzi w geście szacunku obnażył swój miecz. Uzbrojony w prymitywny łuk człowiek wypuścił strzałę. Nie zrozumieli swoich gestów. Część elfów chciało wybić ich wszystkich żeby zapobiec takim przypadkom w przyszłości, jednak przeważyli ci którzy chcieli wybaczyć ludziom i uczyć ich. Radowaliśmy więc się z nowych towarzyszy, choć cień nie zniknął z naszych serc. Przez kolejne lata obserwowaliśmy jak do naszego uporządkowanego świata wkrada się chaos. Ludzie niszczyli lasy, zagajniki, drzewa i rzeki. Sprawiało nam to ból, poróżnili nas też z krasnoludami, którzy chcieli wygnać synów ludzkiego plemienia z naszego lądu. My cierpieliśmy a ludzie wypierali nas z naszych miast. W końcu zaczęły się pogromy, nasi zwiadowcy zabili pionierów ludzi. Nie przewidzieli, że ludzie nauczyli się od nas dużo o obróbce metali. Niewielkie ich grupy wpadły do naszych osad i masakrowały elfów. Zjednoczyliśmy się z krasnoludami i w odwecie uderzyliśmy tak potężnie na ludzi, że później zastanawialiśmy się czy ich rasa nie wyginęła. Wtedy po raz pierwsze wstało na niebie słońce, krwawe niczym nasze czyny. My i krasnoludy postanowiliśmy opuścić nasze domy i popłynąć za może. Baliśmy się, ale odbiliśmy od naszych nadmorskich przystani. Ci którzy zostali w swych domach nigdy nie zobaczyli blasku gwiazd na tym niebie. To ich nazywamy elfami ciemnymi tak jak i ciemnymi krasnoludami, nazywamy te krasnoludy które nigdy nie opuściły swych podziemnych komnat za morzem. Ludzi na zawsze przezwaliśmy ciemnymi nie wierząc, że są oni wstanie dorównać nam myślą i ciałem. Po wielu dniach podróży, gdy część nas zginęła a inni zawrócili ujrzeliśmy zarys brzegu. Dotarliśmy do naszego nowego domu. Moi pobratymcy natychmiast zaczęli wznoszenie nowej siedziby dla nas, tak powstał Epethlan, Zielony Gród. Krasnoludy wywędrowały tymczasem na północ i tam w bogatych w złoża górach zbudowali swoje siedziby. Przez wieki żyliśmy tutaj w zgodzie, Epethlan przewyższał już wtedy to co istniało kiedykolwiek przed nim. Wtedy do naszych wybrzeży przybył statek... Przybyli w nim ludzie, pamiętając przeszłość przypuściliśmy atak na jego załogę. Wymordowaliśmy ich wszystkich. Nawet się nie opierali. My zbrukaliśmy te ziemie krwią, nie ludzie. Do wybrzeży zaczęły przybijać jednak coraz to nowe statki. Ludzi wznosili na wybrzeżach forty do których przybijały ich łodzie, karczowali lasy i wznosili domy. My zebraliśmy całą swoją potęgę i uderzyliśmy na nich. Tym razem się bronili, choć zabiliśmy ich niemal wszystkich samemu ponieśliśmy duże straty. Wreszcie zrozumieliśmy, że dalsza walka nie ma sensu. Zawarliśmy rozejm z ludźmi. Dziś wiem, że każde ustępstwo wobec nich było błędem. Początkowo nie wolno im było opuszczać wybrzeży, później nizin i równin. Kiedyś nie wolno im było mieszkać w Epethlan, później w naszej jego części... Oni bezwiednie niszczyli wszystko co my wypracowaliśmy. Zawsze zastanawiało nas co stało się z tymi z nas którzy zostali na odległych brzegach, przybysze zawsze jednak omijali te pytania i unikali prawdy. Nie mogąc już wytrzymać zaistniałej sytuacji postanowiliśmy opuścić Epethlan, nasz Epethlan. Wyruszyliśmy do Doliny Słońca, gdzie teraz się znajdujemy. Gdy ludzie dowiedzieli się o naszej ucieczce wpadli w szał, nie wiem dlaczego bo zostawialiśmy za sobą niemal wszystko. Oni jednak zaatakowali tych którzy pozostali w Epethlan a nasz pochód nękali nieustającymi zasadzkami. My dotarliśmy jednak do naszej ostatniej ostoi zabijając wszystkich którzy widzieli gdzie szliśmy. Jak łatwo było się domyślić, ludzie zniszczyli Epethlan, nigdy tego nie zrozumiem? Czemu oni to robią? Jest w nich coś takiego. Sam nie wiem, jakiś cień, zawiść. Nie rozmawiajmy już o tym.
W pokoju znowu zrobiło się cicho. Glarid zrobił kilka kroków i stanął przed Almarthem. Podał mu list. Władca szybko przeciął pieczęć ludzkiego imperium i zaczął czytać. Troska wystąpiła na jego oblicze. Usiadł i powiedział:
-Jeżeli prawdą jest to co piszę ten człowiek to musimy szykować się do wojny. Mam nadzieję, że krasnoludy też są powiadomione bo razem będziemy musieli stawić czoła przeciwnikowi.
-Kimże jest nasz wspólny przeciwnik, nas i ludzi?
-Wróg jest zawsze ten sam choć przywdziewa różne maski, zło Glaridzie. Zło jest tym z czym musimy walczyć.
-Według tego listu na północy pojawiły się hordy, bezimienne i bezlitosne. Podobno między nimi są elfy, krasnoludy i ludzie a wszyscy są odmienni od nas. Boję się że to ci z naszego ludu którzy nie urodzili się pod gwiazdami jakie znamy. Wszystko jest teraz tak podobne do proroctw. Musimy wyruszać. Mam nadzieję, że pojedziesz ze mną? U mego boku tak jak to było w przeszłości... - Twarz elfa pojaśniała.
-Tak, pojadę.- Odpowiedział Glarid.
-Tymczasem idź wypocząć, wojsko zaś zgrupuje na północy doliny i niedługo do niego dołączymy.
Glarid powoli schodził po schodach wieży. Sam nie wiedział czemu czuł ulgę. Zastanawiał się gdzie teraz przebywa Uldor. Miał nadzieję spotkać się z nim i namówić go do dalszego mu towarzyszenia.

 

***
Uldor odskoczył i przywarł do ściany gdy zobaczył wchodzącego elfa.
-Ach to ty Glaridzie, myślałem że to...
-O kim myślałeś?- Spytał zdziwiony elf.
-Nie tak tylko...
-Wiesz przecież, że w tym kraju nic Ci nie grozi. Czy odnaleziono twój naszyjnik?
-Nie, już pogodziłem się z jego stratą.
-Wiesz przyjacielu że ruszamy na północ?
-Po co?
-Podobno źle się tam dzieje i elfy są potrzebne by zażegnać niebezpieczeństwo.
-Ach tak?- Na twarzy Uldora pojawił się pot. Jego wzrok błądził po ścianach.
-Co się z tobą dzieje?- Glarid zrobił krok w kierunku elfa. Uldor cofnął się i dobił plecami do ściany, obłąkanym wzrokiem patrzył na wszystkie strony. Mówił szybko:
-To nie moja wina. Oni mnie zmusili. Tak zmusili. Zresztą i tak za późno. Tak, tak za późno...
-Na co za późno?- Uldor nie przejmował się pytaniem dalej prowadził w sobie jakąś wewnętrzną walkę:
-Tak, tak. Nie moja wina. Sam sobie winien, właśnie tak. Ach. Oni tu przyjdą. Tak przyjdą i zabiją nas. Tak wszystkich nas, dzisiaj. Ach...- Uldor niemal już stracił oddech. -Ludzie przyjdą odebrać to co dotąd było nie dla nich...
Glarid samemu nie wiedział kiedy wybiegł na ulicę zostawiając za sobą na wpół obłąkanego elfa. Biegł teraz wyludnionymi ulicami Newranostu w kierunku pałacu. Zdawało mu się że słyszy jakiś szum, rytmiczne dudnienie dochodzące z południa.

 

***
Trawa spokojnie uginała się smagana przez słabe podmuchy wiatru. Przysypany ziemią naszyjnik zaczął powoli wibrować. Niebieskie światło które się z niego wydobywało, pulsowało rytmicznie. Zdawało się przygasać, by znów rozbłysnąć. Nagle wybuchło potężnym światłem które wypełniło okolicę. Światło uformowało się w kulę. Później przyjęło kształt prostokąta w którym zostało.
Nienaturalny odgłos rozdarł powietrze. Z wiru wyłaniały się pierwsze sylwetki. Ludzkie sylwetki. W uporządkowanym szyku ruszały kolejno na północ. Pierwsza chorągiew imperium Thal’ar była już w Dolinie Słońca.

 

***
Nad miastem wznosiła się łuna. Krzyki pobrzmiewały z wszystkich stron. Elfy daremnie próbowały ustawić obronę, gdyż większość regularnego wojska odeszła już na północ. Glarid wbiegł do pałacu. Na dziedzińcu zastał tylko dwóch służących biegnących gdzieś ze strzałami. Nie wiedząc co robić pobiegł za nimi. Wybiegli oni na ulicę, pokonali dwa zakręty i dobiegli do wysokiej barykady usypanej z mebli i dwóch wozów. Elfy stały na niej i strzelały z łuków, broniąc się długimi nożami i pikami. Tymczasem ludzie nacierali rozproszeni.
W tej chwili kolejna fala uderzyła o barykadę i znów pięciu ludzi padło martwymi. Glarid zauważył że podobne barykady są i na okolicznych drogach i że tam także trwa zażarta walka. Usłyszał głośny, gromki okrzyk i dźwięk cięciw. Ludzie znowu nacierali. Jeden z nich uzbrojony jedynie w długi miecz dopadł barykady i przeskoczył nad nią. Widząc bezbronnego elfa podskoczył do niego i wziął szeroki zamach. Nonszalancja kosztowała go życie gdy Glarid instynktownie przykucnął i w okamgnieniu wybił się w kierunku człowieka. Siła uderzenia powaliła go na ziemię a stojący obok drugi elf dokończył dzieła przy pomocy piki. Elf poczuł ciepłą ciecz podniósł się z człowieka i zobaczył na rękawie krew, leżący obok niego miecz wydawał mu się zbyt ciężki ale i tak stanowił najlepszy oręż jaki mógł teraz znaleźć.
Z osłupienia wyrwał go krzyk przerażonych elfów, gdy okazało się właśnie zużyli ostatnie już strzały. Glarid poderwał się na nogi i natychmiast zaczął wydawać rozkazy, odezwał się w nim duch dowódcy:
-Hej ty wycofujemy się do pałacu, przodem ci z łukami za nimi ci z pikami i mieczami jako straż tylna. Tylko szybko. Każcie też się wycofać tym z innych barykad.
Czas biegł nieznośnie wolno. Ludzie dali im dość czasu by przebyli połowę drogi do pałacu, później zaś uderzyli bezładnie. Kilku elfów uzbrojonych jedynie w długie noże broniło się dzielnie dopóki nie odłączyli się od głównych sił. Wtedy zostali otoczeni i wybici.
Glarid patrzył na to beznamiętnie starając się utrzymać jakikolwiek szyk w czasie odwrotu. Widział już bramę pałacu, musiał powstrzymywać elfy przed chęcią panicznego rzucenia się do niej. Brakowało mu jeszcze tylko piętnaście metrów do bramy, gdy doskoczył do niego piechur z mieczem w ręku. Krótkie pchnięcie nie osiągnęło elfa, ten wykonał lekki obrót i uderzył siłą rozpędu. Człowiek instynktownie sparował cios, ale siła uderzenia odrzuciła mu ramię do tyłu. Elf wykonał szybki obrót w drugą stron. Człowiek nie zdążył sparować ciosu, ten rozpłatał mu lewe ramię. Słychać było nieprzyjemne chrupnięcie kości. Człowiek osunął się na bruk i rzygnął krwią.
Glarid stał przez chwilę w bezruchu po czym rzucił się do bramy którą właśnie zamykały elfy. Wszedł przez nią jako ostatni zanim ciężkie wrota ostatecznie się zamknęły. Zgromadzone w środku elfy stanowiły niewielki ułamek mieszkańców miasta. Glarid oparł się o ścianę i ciężko odetchnął.

 

***
Juren właśnie przemykał ulicą miasteczka. Odkąd wstąpił do armii minęło zaledwie pięć miesięcy a już musiał walczyć. Zgubił swojego dowódcę i teraz przemykał szybko po tym pięknym mieście. Zastanawiał się co też teraz robi Jusli, którą zostawił daleko stąd. Myśli przerwał mu krzyk z przeciwległej strony ulicy. Widział tam jak dwóch żołnierzy z innej kompani ciągnie gdzieś jakąś elfkę. Odwrócił wzrok i podbiegł do niewielkiego białego budynku. Usłyszał jakiś odgłos ze środka. Przyśpieszył mu oddech, czas zaczął się dłużyć gdy zbliżał się do drzwi. Powoli je popchnął, nie usłyszał nawet skrzypnięcia zawiasów. Wparował do środka z wysoko uniesionym mieczem.
Na podłodze siedziała elfka z dwójką skulonych dzieci. Juren podniósł miecz nieco wyżej. Zobaczył swoje odbicie na klindze miecza. Miecz mu zadrżał. Starał się uśmiechnąć. Opuścił miecz i przytknął palec do ust, starając się dać do zrozumienia elfom żeby były cicho. Bezszelestnie wyszedł z domu zamykając za sobą drzwi. Wyprostowany szedł dalej ulicą oglądając się wkoło. Nie usłyszał świstu. Gdy osunął się na ziemię już nie żył. Czerwona plama pokryła kostki bruku.
Halain opuścił łuk. Człowiek którego przed chwilą trafił strzała leżał już na ziemi. Wzrok elfa padał teraz na jego niewielki biały domek w którym miała się ukryć jego Erel z dziećmi. Człowiek wyszedł z niego przed chwilą. Elf zaczął płakać. Ruszył powoli, niczym zjawa przez ulicę w kierunku okiennic swojego domu. Minął trupa człowieka. On go już nie obchodził. Doszedł do okna. Zajrzał do domu. Na jego twarzy malowało się zdumienie. Erel chciał coś krzyknąć, ale Halain już tego nie usłyszał. Ostrze przeszło przez jego ciało na wylot. Wychodziło na wysokości mostka. Krew zbryzgała ściany domu i jego wnętrze. Dzieci zaczęły krzyczeć. Żołnierz stojący za Halainem uśmiechnął się i ruszył w kierunku drzwi...

 

***
Glarid już drugą godzinę stał na murze obserwując morze żołnierzy przelewające się przez miasto i kolejne ogniska pożarów. Nie rozpoznawał miejsc, ale słyszał krzyki. Zastanawiał się kiedy powróci Almarth i czy będzie miał jeszcze co oglądać. Tu w pałacu obrońcy mieli wszystko co było im potrzebne do obrony. Zbroje, jedzenie, wodę. Brakowało im tylko przywódcy. Glarid o tym wiedział, ale nie czuł się na siłach. Znowu usłyszał dźwięk cięciwy. Elf stojący kilka metrów od niego uśmiechnął się patrząc na ulicę.
Droga na dół upłynęła mu na rozmyślaniu. Nad tym co stało się z Uldorem i tym co ma robić. Ruszył powoli w kierunku zbrojowni. Mijane elfy wydawały mu się takie same. Zauważył jednak, że wyraźnie rozpromieniały się na jego widok.
Zbrojownia była jasno oświetlona. Glarid powoli zaczął przemierzać regały i stojaki zapełnione rozmaitym orężem i zbrojami. Szukał czegoś. Wiedział o tym dobrze choć nie wiedział czego właściwie szuka. Przemierzył już niemal wszystkie zakamarki zbrojowni, gdy jego wzrok padł na skrzynię stojącą w najciemniejszym punkcie zbrojowni. Pokrywała ją gruba warstwa kurzu. Pieczęć zaklejała zamek. Glarid złamał ją i uniósł wieko do góry. W środku było jakieś zawiniątko, gdy zaczął rozrywać szmaty ujrzał błysk metalu. Wspomnienia odrzuciły go do tyłu.
Widział siebie w czasie bitwy. Widział siebie w czasie pocałunku. Widział siebie w czasie tortur. Widział śmierć.
Usiłował wstać na kolana. Podczołgał się do skrzyni i wyciągnął całą jej zawartość na podłogę. Zbroja była idealnie czysta. Miecz leżący obok niej prezentował się imponująco. Płatnerz sprawił, że jego rękojeść wyglądała niczym liść w który wojownik musi wsadzić jedynie dłoń. Glarid zrzucił z siebie zabrudzoną tunikę. Poszukał śnieżnobiałej. Znalazł ją po chwili leżąca na jednej ze skrzyń. Teraz zaczął na siebie zakładać poszczególne elementy zbroi. Kolczuga, naramienniki, nagolenniki. Napierśnik. Hełm. Wszystko to wydawało mu się idealnie pasować. Wreszcie jego dłoń spoczęła na mieczu. Pulsujące ciepło przepłynęło po ramieniu. Próbował nim uderzyć na próbę. Cios rozciął powietrze. Glarid ruszył w kierunku dziedzińca.

 

***
Światło odbijało się od jego zbroi. Elfy które mijał skłaniały mu się. Teraz rozumiał kim jest. Choć nie pamiętał wszystkiego.
-Zbierzcie się na dziedzińcu!- Krzyknął.
Elf powoli schodziły się. Widział ich pełne podziwu twarze. Czuł jakiś rodzaj satysfakcji choć nie wiedział z czego dokładnie ona wynikał. Czuł potrzebę walki.
-Dość już uciekania. Kto powiedział, że musimy oddać ostatnią naszą dolinę bez walki? Nasz władca odjechał na północ, ale powróci do swojego ludu. Jak wtedy odpowiecie mu na pytanie co czyniliście gdy moje miasto płonęło?- Glarid obrócił się w kierunku bramy i wyciągnął swój miecz w górę. - Ja nie chce tu czekać na następny cios. Samemu chcę go zadać. Wspomnijcie męstwo swych ojców. Czy jesteście ze mną?
Chór głosów rozerwał powietrze. Elfy popędziły do zbrojowni. Stawali przed nim w pełnym rynsztunku a on witał uśmiechem każdy wzniesiony ku górze miecz. Krew w jego żyłach niemal się już gotowała. Nie było ich wielu. Zebrał ich może siedemdziesięciu. Brama powoli się otwierała. Elfy wymaszerowały przez nią nie niepokojone przez nikogo. Kobiety samemu musiały ją zamknąć za swoimi obrońcami, choć nieliczne także ubrane w zbroje poszły z mężczyznami.
Nie napotykali oporu dopóki nie odeszli od pałacu. Rozproszenie ludzcy żołnierze nie stanowili poważnego zagrożenia dla zwartej grupy elfów. Glarid starał się nad nimi panować, nie chciał pozwolić by żądza walki rozbiła jego oddział.
Pierwsi ludzie zaczęli już formować się w grupy. Przegrupowywali się w zasięgu wzroku elfów. Brak im było dowódcy co odczuli, gdy bezładnie natarli na grupę elfów.
Ich atak próbował rozedrzeć na dwie części dwuszereg, który uformowały elfy. Te tymczasem całą swą uwagę skupiły na środkowym odcinku swojego szyku. Pierwszy szereg stanowiły rosłe elfy uzbrojone w miecze, za ich plecami stali słabsi trzymający piki i oszczepy, którymi godzili w niespodziewających się niczego ludzi. Ci wkrótce odstąpili od walki i rzucili się do ucieczki. Ta była jednak równie spóźniona jak atak.
Elfy dopadały uciekinierów nie dając im nawet szans na walkę. Zadawały szybkie ciosy w plecy i powracały do swojego oddziału.
Przed nimi rysowało się nowe niebezpieczeństwo. Glarid usłyszał przeciągłe rżenie konia. Na końcu ulicy stał rosły rumak na którego grzbiecie siedział człowiek odziany w pełną zbroję przyozdobioną motywem gryfa. Człowiek uniósł nad głowę miecz i wykrzykiwał jakieś słowa. Elfy spostrzegły teraz dwa oddziały ludzi którzy wbiegali teraz w ulicę. Oddziały były karne i wykonywały natychmiast rozkazy dowódcy.
Człowiek powoli przyłożył miecz do ust, ucałował go i ruszył przed swoimi oddziałami. Stopniowo nabierał tempa szarżując. Zostawił swych ludzi w tyle i przylgnął do grzbietu swojego konia. Na kilkanaście metrów przed elfim oddziałem wyprostował się w strzemionach i uniósł wysoko miecz.
Glarid wystąpił przed szereg. Napiął wszystkie mięśnie w ciele i przymrużył nieco oczy. Miecz człowieka powoli zaczął się opuszczać. Glarid odbił się od ziemi i błyskawicznym ruchem chwycił nadgarstek rycerza. Ten wyleciał z siodła do tyłu pozostawiając swojego konia. Rycerz uderzył z potężną siłą o bruk. Słychać było metaliczny brzdęk i jęk.
Glarid błyskawicznie powstał na nogi. Nie zadał ciosu leżącemu na ziemi rycerzowi. Ten ściągnął sobie z głowy hełm. Długie jasne włosy rycerza miały teraz barwę brunatno-czerwoną za sprawą krwi która wypływała gdzieś z tyłu jego głowy. Rycerz powoli dotknął swojego lewego ramienia, które było nienaturalnie wygięte. Syknął i odsunął rękę. Podniósł swój miecz i podobnie jak przed chwilą przytknął go do ust.
Jego ludzie tymczasem zatrzymali się dwadzieścia metrów wcześniej i podobnie jak elfy stali w milczeniu przyglądając się walce.
Człowiek pomimo spokojnego zachowania zaatakował z furią. Jego wypad napotkał tylko pustkę. Glarid tymczasem wykonał płynny półobrót i uderzył pięścią w bok rycerza. Ten stłumił krzyk i odwinął się łokciem.
Glarid stracił dech w piersi i odskoczył w tył tracąc rytm. Człowiek tymczasem pomimo coraz bardziej obfitego krwawienia atakował z furią. Kolejne jego ciosy były jednak parowane przez szybkiego elfa.
Człowiek przystanął na moment, wzniósł miecz ponad głowę i ciął szeroko. Glarid szybko odskoczył w lewo i uderzył nie spoglądając nawet na przeciwnika. Rycerz tymczasem osunął się na kolana. Spojrzał przed siebie, na swoich ludzi. Podparł się mieczem i mówił coś pod nosem.
Glarid obszedł go szerokim łukiem. Ramie rycerza było niemalże odrąbane. Części zmiażdżonej zbroi wystawały z rany. Elf uchwycił spojrzenie człowieka. Wyjaśnili sobie wszystko bez słów. Glarid nie bez podziwu patrzył na spojrzenie bez cienia strachu, jakże różne od wzroku żołnierzy z jakimi dotychczas walczył.
Ostatni cios był tak szybki, że trudno było zauważyć moment w którym człowiek wydał ostatni dech z piersi. Jego głowa zdjęta przed chwilą z barków potoczyła się wolno po bruku.
Ludzie milczeli, gdy niesione zapałem wodza elfy uderzyły na nich bezładnie. Szybko rzucili się do ucieczki. Glarid tymczasem złożył miecz człowieka na jego piersi. Pokręcił głową i rzucił się w wir walki.
Usłyszał wtedy odgłos rogu. Po czym wrzawa bitewna nieco zelżała by po chwili wybuchnąć nową falą potężnego głosu. Oddziały Almartha powróciły do płonącego już miasta. Glarid ucieszył się w sobie na myśl o tym, jego oddział wciąż dobrze sobie radził. Nie było wielu rannych i zabitych.
Tymczasem ludzie złapani w pułapkę krzyczeli przeraźliwie próbując wydostać się z płonących niemalże ulic miasta. Fala po fali elfy wlewały się do swojego miasta odzyskując, domy, ulice, dzielnice. Glarid spostrzegł Almartha siedzącego na koniu. Podbiegł do niego, twarz sędziwego elfa pojaśniała:
-Rad jestem, że widzę cię żywego. Smutek jednak ogarnia me serce na myśl o zniszczeniach w moim mieści. Ludzie gorzko pożałują zapuszczenia się w nasze dziedziny.
-Ja też cieszę się na twój widok panie, mam nadzieję że szybko wyprzemy ludzi z miasta.
-Ty tymczasem udaj się pod pałac, bo twoi ludzie są bardziej zmęczeni od moich. Ktoś musi bronić naszych kobiet i starców.
Glarid skłonił się nisko i szybko zebrał elfy ze swojego oddziału. Ruszyli szybkim krokiem w kierunku pałacu. Tymczasem wrzawa bitewna wokół trochę ucichła. Świat zdawał się wyczekiwać z napięciem. Elfi oddział liczył teraz może czterdziestu wojowników.
Elfy zaczęły płakać gdy ujrzały płonący pałac. Tymczasem w oddali słychać było rytmiczny odgłos marszu. Elfy rzuciły się za tym odgłosem. Glarid ujrzał, że grupa ludzi prowadziła jeńców i podążała prosto na południe.
Krótki pościg ulicami miasta prowadził ku nieuchronnemu starciu. Glarid ujrzał pośród zakładnikami Elien, córkę Almartha i wielu innych dworzan. Ludzie zdawali się wiedzieć kogo prowadzą.
Elfy szybko okrążyły mniej licznego przeciwnika. Ludzie wyciągnęli kuszę. Chwila ciszy została przerwana przez odgłos cięciw. Kilku elfów zachwiała się reszta ruszyła jednak na przeciwników. W tumulcie zdało się słyszeć krzyki padających ludzi.
Glarid spostrzegł wtedy coś co nim wstrząsnęło. Dowódcą tego ludzkiego oddziału był znany mu już hrabia Span. Ubrany w prostą zbroję pozbawioną emblematów górował nad pozostałymi swoimi żołnierzami. Prowadził teraz za rękę Elien, uciekając w kierunku oddziałów ludzi. Glarid rzucił się w pościg za nim.
Dogonił go gdy ten wbiegał do wysokiego białego budynku, którego elewacja tylko odrobinę osmolona była przez płomienie które szalały w mieście.
Schody po których hrabia razem z zakładniczką piął się do góry skrzypiały złowieszczo. Glarid starał się nie stracić z niego wzroku, wiedział że człowiek ten zdolny jest do okrucieństwa. Dyktowało mu to jakieś wewnętrzne przeczucie, ślad pozostawiony przez dawną tożsamość. Starał się hamować gniew w sobie, wiedział że zabije on w nim zdolność do właściwej oceny sytuacji jakkolwiek ta by się potoczyła.
Hrabia starał się nie stracić elfa z pola widzenia, chociaż nie miał teraz żadnego planu. Czuł jedynie, że szczęście mu dopisało bo elfka którą teraz mocno trzymał przystawiając jej nóż do gardła, musiała być znaczną osobą.
Doszedł już razem z zakładnikiem na najwyższe piętro budynku, który wysokością niemal dorównywał wieży w której urzędował Almarth. Wrzawa bitewna była tu ledwie słyszalna. Pomieszczenie uniknęło plądrowania. Zaś wielkością przypominało izbę przydrożnej karczmy.
Span stanął koło okna ciągle trzymając nóż przy gardle Elien. Wyszeptał jej do ucha:
-Słuchaj no kochaneczko, musisz ty być tutaj ważna. Skoro ten tam popędził za nami aż tutaj.- Ona nic mu nie odpowiedziała. Uczucie strachu przeszywało ją, czuła ukłucia małych igiełek które kłuły jej kończyny tak by zawładnął nimi bezwład.
Glarid też wszedł już do pomieszczenia. Stanął naprzeciwko Spana i milczał. Musiał wyczuć przeciwnika, zrozumieć co zamierza zrobić.
Span chwilę się zastanowił po czym z całej siły pchnął elfką na bok, ta uderzyła o ścianę po czym skuliła się na ziemi łkając cicho.
-Pamiętasz co zrobiłem z Lethril?- Powiedział hrabia wykręcając młynek krótkim mieczem. Elf nie odpowiedział, w milczeniu robiąc krok w prawo. Chciał zobaczyć jak Span zareaguje na milczenie.
-Może Ci przypomnieć jak kwiliła gdy wymierzałem jej baty a potem kazałem patrzeć jak tobie je wymierzają?- Hrabia zdawał się być przejęty brakiem reakcji, przerzucił miecz z ręki do ręki i zamarkował cios.
-Zginiesz dzisiaj...- Wrzasnął dziko. Glarid tymczasem powoli zataczał kolejne koło. Liczył na to, że jego przeciwnik wpadnie w trwogę. Strach miał zmusić człowieka do popełnienia błędu. Samemu zaś starał się kontrolować oddech, wyczuwał już też podłoże choć było ono nieco mylące.
Hrabia zastanawiał się dlaczego elf milczy. Musiał wymusić z niego reakcję. Zastanawiał się gdzie jest słaby punkt w masce którą jego przeciwnik przybrał. Wydawało mu się, że go odnalazł:
-Jaka ta elfka jest do niej podobna. Gdy już ciebie zabije zabawie się z nią tak jak zabawiałem się z Lethril.- Brak reakcji znowu uderzył go, wykrzyczał: -Czemu milczysz do cholery!
Rzucił się na oślep do przodu. Glarid czekał na taki wybuch, hrabia ustawił źle nogi. Elf uderzył mocno w jego gardę uskakując na prawo. Hrabia stracił równowagę i runął na ziemię. Elf nie czekał aż się podniesie i samemu zaatakował. Span zwinnie się wywinął i z przysiadu ciął nisko elfa.
Ten uskoczył szybko na bok i wyprowadził błyskawiczne cięcie z półobrotu. Hrabia przewidział to i siłę uderzenia przejął na swój miecz tak, że z łatwością wykonał pełny obrót w przeciwnym kierunku uderzając teraz na bezbronnego z tej strony elfa.
Czerwona plama bólu przez chwilę zaćmiła wzrok elfa. Teraz cofał się on tylko w kierunku ściany, zmiażdżony naramiennik nie przejął całej siły ciosu na siebie. Cały impet spadł na bark elfa. Chrzęst kości był wyjątkowo nieprzyjemny nawet dla hrabiego, nie powstrzymał jednak szerokiego uśmiechu który wystąpił mu na twarz. Elf osunął się po ścianie na podłogę, znacząc ją plamą krwi.
-Opowiedzieć Ci jak to było z wami? Tobą i twą kobietą. Długo szukałem tego miejsca, słyszałem o nim legendy. Starałem się je odnaleźć dla mojego władcy. Ty zaś byłeś legendą, jeźdźcem jeżdżącym po pograniczu. Spotkałem więc ciebie i namówiłem na wyjazd. Ty zaś zabrałeś nawet ze sobą swoją kobietę. O bogowie ależ z ciebie dureń.- Brzydki grymas wystąpił na twarzy barona. - Tak czy owak pojmałem was, jednak nie chciałeś wyjawić tajemnicy, więc dzień po dniu torturowałem ją na twoich oczach a później ciebie na jej. Trwało to dosyć długo, ale nikt się nie zdradził. Umknęliście mnie i długo czekałem w niełasce na kolejną okazję by zdobyć lokalizację tego miejsca.
Śmiech nie wydobył się z ust barona, wypełniała je krew. Baron obrócił się i spojrzał na Elien wpatrzoną w niego. W jego plecach tkwił długi na dwadzieścia centymetrów nóż. Baron zatrząsł się, nim upadł uderzył potężnie Elien. Jej sukienka splamiona teraz krwią barona i własną przybrała kolor usychającej róży. Osunęła się na podłogę a w ślad za nią hrabia Span.
Glarid nie mógł tego widzieć, przytomność stracił chwilę wcześniej. Rana już go nie bolała. Pośród bieli stał na niewielkim ukwieconym pagórku pośród skał. W oddali ujrzał Lethril. Przyzywała go. Ubrana była w zwiewną niebieską szatę, jej włosy promieniowały światłem. Usta koloru dojrzałej wiśni ułożyły się w piękny uśmiech. Wyszeptał kilka słów:
-Już idę, zaczekaj bym znów nie zgubił drogi...



Autor: Glarid
email: zbigkost@poczta.onet.pl