KAPRYS LOSU

 

   Uchylone drzwi do wieży nie zaskoczyły Mefisa, jednak na twarzy Deali odmalowało się niemałe zdziwienie.
    - Torden naprawdę sporo może - powiedział kowal widząc jej minę, nie wiedział jednak czy usprawiedliwia bardziej jego czy siebie.
    Drzwi zaskrzypiały złowieszczo w środku nocy, gdy wciskali się do środka. Mefis odruchowo rozejrzał się nerwowo, ale hałas nie wzbudził niczyjej uwagi. Wiedział zresztą, że z pewnością Torden zadbał o bezpieczeństwo i drzwi zostaną z powrotem zabite, gdy tylko zejdą niżej. Przynajmniej miał taką nadzieję.
    Weszli do małego przedsionka, gdzie w ciemnościach dostrzec można było zarysy różnych worków oraz zapach zgniłego jedzenia. Zdążyli tylko dostrzec niewielki korytarz, gdy drzwi zamknęły się za nimi z cichym skrzypnięciem.
    - Nie możemy skrzesać teraz ognia - szepnął Mefis i widząc, że Deala kiwa głową podążył w stronę korytarza.
    Szli ostrożnie, starając się nie wywoływać hałasu. Krok za krokiem trafiali jednak na porozrzucane sprzęty. Dłonie, które badały najbliższe otoczenie tonęły w zgromadzonym kurzu, wzbijając od czasu do czasu niewielkie jego kłęby. Korytarz był wąski i ledwo mieścił obok siebie dwie osoby. Był przy tym niski, przez co Mefis musiał się nieco schylić, by nie uderzyć w strop. Dodatkowym utrudnieniem były niewielkie półki, które, przymocowane do kamiennych ścian, wymagały poruszania się w slalomie. Samo przejście nie było długie - miało może siedem metrów i miało kształt łuku, lecz przebycie go, zajęło im kilka minut w całkowitych ciemnościach. Niebawem korytarz się skończył i weszli do niewielkiego pomieszczenia, a przynajmniej tak im się zdawało, bo nie docierało tu nawet światło księżyca i panowała całkowita ciemność.
    Mefis wyjął zawczasu przygotowaną, małą pochodnię i skrzesał ognia.
    Nawet małe iskierki rozjaśniły na chwilę panującą ciemność, ale dopiero zapalona pochodnia pozwoliła im ocenić miejsce, w którym się właśnie znaleźli.
    Pomieszczenie było duże i owalne, przez co wydawało się jeszcze większe. Sufit znajdował się dobre trzy metry nad ziemią. Nigdzie nie było śladu okien, za to ze stropu zwisał zakurzony, potężny świecznik, ze stopionymi, grubymi świecami. Po przeciwnej stronie dostrzec można było drewniane schody, które ginęły w mroku, lecz niechybnie prowadziły na wyższy poziom. Sam wystrój wnętrza był niesamowity. Na ścianach wisiały arrasy, lecz także głowy zwierząt, z których część była nierozpoznawalna. Na niewielkiej części wisiała czarna tablica z wyblakłymi znakami. Wszędzie stały szafki i stoły, po których walały się różne alchemiczne narzędzia. Część z nich była porozbijana, a w zetknięciu z pochodnią, zajaśniały odbitym światłem.
    - Magia - mruknął Mefis i nagle zamarł, gdy światło padło na szkielet człowieka niewidoczny do tej pory.
    - Zaraza - zripostowała Deala. - Co tu się działo?
    - Przekonajmy się - odparł kowal i zrobił krok naprzód.
    Uwieszony pod stropem świecznik zajaśniał niespodziewanie. Jak na komendę Mefis wyciągnął broń, a Deala napięła łuk. Nic się jednak nie wydarzyło, a ich niespokojne przerywane oddechy zakłócał jedynie odgłos trzaskającego ognia.
    - Chyba to jednak magia - mruknął Mefis, jednak nie schował broni.
    - Nie zaszkodzi jednak być w pogotowiu - Deala wzięła głęboki oddech. - Poza tym wydawało mi się, że pan tego domu już nie żyje.
    - Tego nikt nie wie - odparł cicho kowal. - Zresztą nie znam się na magii, ale może to miejsce jest magiczne i nie potrzebuje właściciela.
    - Gadacie bez sensu - zdenerwowała się niespodziewanie Deala. - Wszyscy wiedzą, że do magii potrzebni są czarownicy. A bez nich czarów nie da się rzucać.
    Mefis popatrzył na nią ze zdziwieniem.
    - Być może - odparł ostrożnie. - Jednak tak naprawdę, to oboje nie znamy się na magii.
    - Fakt - mruknęła łuczniczka i zaczęła rozglądać się po pokoju.
    Ostrożnie przemieszczali się po pokoju, zaglądając w każde miejsce, jednak starali się niczego nie dotykać. Obawa przed magią i jej nieznanymi właściwościami była na tyle duża, że oboje szeptali pod nosem jakieś słowa. Dopiero, gdy doszli do schodów, rozluźnili się wyraźnie.
    - Musimy zbadać całą wieżę - powiedział cicho Mefis. - Do podziemi zejdziemy później. Oczywiście, jeśli znajdziemy do nich wejście.
    - Może też jest magiczne - mruknęła Deala i spojrzała w górę schodów.
    - Przeszukajmy na razie to pomieszczenie.
    - A czego w ogóle mam szukać?
    - Nie wiem - wzruszył ramionami kowal. - Jakiegoś śladu, który pomoże nam w dalszych poszukiwaniach. Ja biorę lewą stronę.
    Deala pokiwała głową i uśmiechnęła się niepewnie.
    - Tylko ostrożnie - powiedziała.

    Deala czuła się niepewnie już poprzedniej nocy. Właściwie nie miała czasu na większe przygotowanie, gdyż od jej rozmowy w karczmie, do wejścia do wieży minęły raptem dwa dni. Po tamtej nocy wróciła do domu i wypłakała swój żal w poduszkę. Dopiero nad ranem udało jej się uspokoić na tyle, że zasnęła na kilka godzin. Sen jednak nie przyniósł ukojenia, bowiem śniły jej się koszmary - kościotrupy, krew i ból. Obudziła się zlana potem.
    Cały kolejny dzień spędziła z matką i siostrą. Wiele łez zostało wylanych, padło wiele ciepłych słów zrozumienia i życzenia szczęścia. Deala ciężko przeżyła rozstanie, ale wiedziała, że jej wyprawa może okazać się jedynym ratunkiem dla jej siostry. Dlatego zdecydowała się podjąć to wyzwanie, chociaż wiedziała, że może z tej wyprawy nie wrócić.
    Kolejny, ostatni dzień sumiennie przygotowywała się do podróży. Choć nie wiedziała, czego tak naprawdę się spodziewać, to postarała się, by jej ekwipunek był lekki i zawierał tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Cała wyprawa mogła przecież zająć kilkanaście dni, a może nawet kilka tygodni. Obok łuku, który stanowił dla niej najważniejszy element wyposażenia, przywdziała też krótki miecz, przypominający duży sztylet oraz oczywiście kołczan. Poza tym ubrała się lekko, nie zapominając jednak o ciepłych rzeczach. Jej tobołek nie był jednak duży mimo, że zawierał też zapas pożywienia i wody na kilka dni.
    Mefisowi równie ciężko było się rozstać z synem. Wiele godzin przesiedzieli razem, choć padło niewiele słów. Obaj wiedzieli, że ta rozłąka jest nieunikniona, ale wierzyli, że szybko zobaczą się na nowo. O dziwo, obaj ze zrozumieniem podeszli do tego co się miało wydarzyć i kowal ukradkiem otarł niejedną łzę, czując narastającą dumę ze swojego pierworodnego. Chociaż czasu było niewiele, on także sumiennie przygotował się do podróży. Miał zresztą w tym wprawę. Zdjął z półki owinięty w materiał i skórę długi miecz. Gdy ręka chwyciła rękojeść, machnął nim kilkakrotnie i od razu nasunęły mu się wspomnienia. Nie chciał żeby było tak jak kiedyś. Chciał, aby miecz służył teraz słusznemu celowi. Tylko czy drogą, którą obrał, jest rzeczywiście prawa?

    Łuczniczka z bojaźnią przesuwała menzurki, miski i inne rzeczy, starając się nie zbić niczego ani nie zniszczyć. Nie dotykała również niepotrzebnie innych przedmiotów, tylko te, które tarasowały dostęp do celu. Wzięła w ręce jedną z ksiąg. Tak, umiała czytać i była z tego dumna. Służba w pałacu wymagała przynajmniej minimum umiejętności w tym kierunku, ale Deala sama chciała się uczyć i po jakimś czasie utrwaliła sobie czytanie na dobrym poziomie. Teraz miała przed oczami zupełnie inną księgę niż te, które do tej pory widziała. Oprawiona w skórę, z pozłacanymi literami i wspaniałymi rycinami sprawiła, że Deala popadła w zachwyt i zapomniała o niebezpieczeństwie. Spokojnie przewracała każdą kartkę, pobieżnie tylko zagłębiając się w treść. Nagle o mało co jej nie upuściła, gdy poczuła na ramieniu dotyk silnej ręki.
    - Znalazłaś coś? - zapytał Mefis. - Ja, jedyne co znalazłem, to stary przepis na mocny trunek.
    - Nnniieee - odpowiedziała Deala po głębszym oddechu. - Tylko to...
    - A... - uśmiechnął się kowal. - "Początek świata". To księga zakazana i prawdę mówiąc dziwie się, że taki alchemik ją tu trzymał. Spisał ją kiedyś jakiś głupek, twierdząc, że na początku nie było nic, a później z wybuchu powstał świat i takie tam pierdoły. Naprawdę nie wiem jakim cudem znalazł kogoś, kto opłacił mu wydanie tych bzdur i to na dodatek w takim wydaniu.
    - W takim razie skąd ty to znasz? - zapytała się Deala i zmieszała się nieco swoją bezpośredniością.
    - Mieliśmy dobrą bibliotekę w Ugandon - uśmiechnął się krzywo. - I było tam wszystko co zostało zakazane lub nie nadawało się w ogóle do czytania.
    - Dobrze tam was szkolili?
    - A co to znaczy dobrze? Tak żeby nie zginąć, owszem. Ale czy to pomogło adeptom w związku z ostatnimi wydarzeniami?
    - To co innego.
    - Czyżby? - uśmiechnął się ironicznie Mefis.
    Deala spąsowiała.
    - Widać nie przykładali się do nauki - odparła.
    - Może i tak. Nie czas jednak na wspominanie. Trzeba sprawdzić resztę pokoju.
    Nie znaleźli tam jednak nic godnego uwagi, poza wspomnianą wcześniej recepturą. Tumany kurzu unosiły się teraz po pokoju utrudniając oddychanie i ograniczając widoczność.
    - Zobaczmy co jest na górze - powiedział Mefis.

 

 

 

Autor: Ruichi

email: ruichi@vgry.net