|
BASTION
Niedawno napisałem parę słów o pewnym cyklu powieściowym pana Stephena Kinga, mianowicie "Mrocznej Wieży". Książki te są mistrzowskim połączeniem trzech gatunków - fantasy, S-F i westernu; dziś zapraszam Was do przeczytania innej książki p. Kinga, która łączy - dla odmiany - S-F, horror i... traktat religijny.
Mówię, rzecz jasna, o "Bastionie", książce, którą miłośnicy mistrza horroru okrzyknęli niedawno jego najwspanialszym dziełem. Fabuła "Bastionu" rozpoczyna się od przysłowiowego trzęsienia ziemi - widzimy żołnierza, który uciekł z tajnego kompleksu badawczego armii, gdy zdarzył się tam wypadek: uwolnił się śmiercionośny wirus zmodyfikowanej grypy. Nasz bohater chce przestrzec rodzinę i zmusić ich, by jak najszybciej wyjechali z okolic bazy... Udaje mu się to, opuszcza teren wraz z najbliższymi, jednak nie wie, że sam już jest zarażony ową grypą (tzw. "Kapitanem Tripsem")...
Spójna narracja momentalnie przenosi nas do małego miasteczka w Stanach, typowej dziury zabitej deskami, gdzie kilku kumpli gawędzi na stacji benzynowej. Nagle spostrzegają pędzący w ich kierunku samochód, zachowujący się tak, jakby nie miał kierowcy; auto uderza w jeden z dystrybutorów stacji, na szczęście nieczynny, mało nie zabijając całego towarzystwa. Gdy przyjaciele otwierają drzwi wozu, ze środka wypadają zwłoki naszego znajomego żołnierza...
Błyskawicznie przenosząca się grypa atakuje przyjaciół; w przeciągu kilku dni wszyscy prócz jednego są martwi, zdążyli już zarazić niemal całe miasteczko. A z iloma osobami mógł mieć kontakt tamten niesławny żołnierz? Zmodyfikowana grypa roznosi się błyskawicznie, ma śmiertelność równą 99%; chorobę przeżywają jedynie nieliczni wybrańcy. Całą sprawą interesuje się już armia, która chce zatuszować te wydarzenia; polecenia z dowództwa każą żołnierzom zastrzelić każdą osobę, która chciałaby opuścić zainfekowane miasteczko. Mimo wszelkich wysiłków, "Kapitan Trips" rozprzestrzenia się niepohamowanie... Przez pryzmat losów kilku bohaterów możemy obserwować trzymiesięczną apokalipsę Stanów Zjednoczonych, które, wśród iście dantejskich scen, stają się nieubłaganie martwą pustynią. Gnijące ciała zaściełają ulice. Na autostradach pojawiają się korki samochodów, których kierowców dopadła śmierć. Nie działa nic - elektrownie, telewizja, radio... Na tym cmentarzysku wędrują ci, którzy przeżyli zarazę, starając się zbierać w grupy i walcząc o przetrwanie...
Uff! Powyższy, dość długi kawałek, to jedynie rys fabularny początku książki! Nie zdradzę Wam dalszej fabuły, by nie psuć przyjemności z czytania; zaznaczę tylko, że - jak zwykle u Kinga - mamy do czynienia z galerią znakomicie rozrysowanych, barwnych postaci (od więźnia skazanego za morderstwo, przez inteligentnego, lecz zepsutego nastolatka, po piosenkarza rockowego czy głuchoniemego pracownika najemnego). Równolegle śledzimy losy wielu osób, które z czasem zaczynają się splatać, aż do mistrzowskiego, zrealizowanego w iście biblijnym stylu, wielkiego finału.
Właśnie, dlaczego wspomniałem wcześniej o tym, że dzieło to jest po części traktatem religijnym? Cóż... Stwierdzi to chyba każdy, kto przeczyta tę książkę. Im bardziej rozwija się fabuła, tym wyraźniej widzimy walkę między dobrem z złem; zaznaczam, że nie tak umowną i naiwną jak w większości literatury fantasy! Tu i zło, i dobro ma swoje racje, cele; nawet Randall Flagg, personifikacja zła, nie waha się niekiedy pomagać ludziom... Jeśli ma to cel, oczywiście. Sami nie jesteśmy pewni, po której stronie stanąć; mimo moralnych wątpliwości co do strony "złej", jest ona naprawdę kusząca... Właśnie. Zło jest tutaj namacalne, widoczne, realne, pan Flagg sam wyciągnie do Ciebie rękę, podczas gdy dobro wydaje się odległe, słabe, wymaga od ludzi poświęceń, wiary, inicjatywy, co najwyżej mętnie przemawia w snach... Czytając, zastanawiamy się, na którą ze stron przejdą bohaterowie, których poznaliśmy wcześniej. Symbolika chrześcijańska w "Bastionie" bardzo do mnie przemówiła; z jego stron raz spoglądał na mnie chytrze Szatan, kiedy indziej zaś czułem enigmatyczną, wspaniałą bliskość Boga.
Ta książka... Ta książka jest po prostu mądra. Pokazuje nam, jacy jesteśmy i jacy moglibyśmy być; nierzadko to, kim jest człowiek i do czego jest zdolny, doprowadza do zniesmaczenia i zastanowienia, czy nie byłoby aby lepiej, gdyby mordercza grypa nie oszczędziła nikogo?
Na koniec dodam jeszcze łyżkę dziegciu - tłumaczenie jest niby dobre, momentami bardzo, ale korekta wydawnictwa "Zysk" - o ile istnieje - przysnęła chyba na stanowisku; na pierwszej setce stron roi się od błędów interpunkcyjnych; potem jest, co prawda, lepiej, ale niesmak pozostaje. No i cena - za książkę przyjdzie nam zapłacić 49 złotych (w Znanej Księgarni Internetowej Na "M" cena wynosi 45 zł). Warto jednak - "Bastion" ma około 1400 stron!
Tym, których zainteresowała mroczna postać pana Randalla Flagga powiem, że mamy okazję się z nią spotkać także w cyklu "Mrocznej Wieży". Gdzie dokładnie - tradycyjnie nie powiem, by zachęcić do samodzielnej lektury.
PS. Słyszałem, że na podstawie "Bastionu" zrealizowano serial, który mógł ponoć służyć za usypiacz doskonały; nie wiem, nie widziałem. Sama książka z pewnością nie zapewni Wam spokojnego snu. Radzę przeczytać.
Autor: Everan
email: everan@wp.pl
|
|
|
|