![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
TO, CO SIĘ STAŁO To, co się stało "Na Granicy" Prolog W pierwszym mieście po wschodniej stronie rzeki wreszcie spotkał cywilizowanych ludzi, dobrze wzniesione domy, świetnie utrzymane drogi, mosty i zorganizowaną straż. Zatrzymał się w przydrożnej tawernie, by zjeść posiłek i napić się wina, a potem nasłuchiwał wieści. Nikt nie mówił jednak niczego, co mogłoby zaciekawić Meescacha. Jakieś wilki w górach. Ktoś zabijał podróżnych na szlakach. Obudziły się złe moce. Bzdury. Jednak w pewnym momencie stary opowiadacz usadowiony obok kominka powiedział w potoku słów coś, co przykuło uwagę zmęczonego mnicha. Meescach zaraz poczuł się rozbudzony, uniósł głowę znad kufelka i nadstawił uszu. -Tak, mówili, że wiedźmy znów skaczą po lasach i zbierają zioła na tajemne wywary. Jedenaście lat temu też było ich pełno. -Ale kto je wtedy wymordował, tam, w Klasztorze, papku? - młodzian siedzący blisko kominka chciał koniecznie zaspokoić swoją ciekawość. Ten moment w historii zachodu rzeczywiście był przełomowy. Splądrowano i zrabowano Wielki Przybytek Duchowy i Umysłowy zwany Klasztorem, a siostry uczące dobrych sztuk zabito razem z wiedźmami parającymi się złą magią, a ukrytymi w strojach nauczycielek. Nieprzyjaciel ruszył dalej, zaś po tym miejscu pozostały już jedynie stare ściany i zgliszcza. -Cicho, synku. Nie można teraz mówić o takich rzeczach - źle o nie pytać. - wytłumaczył dziadek. Po chwili jednak, nagabywany przez młodzika, kontynuował. -Oczywiście to wszystko sprawka Nieprzyjaciela. Powiadają jednak, że może to być również rodzinny problem. Ale sza, bo jeszcze obudzimy ducha starego króla Rodrika! Meescach słyszał o jakimś panującym ongi daleko na wschodzie władcy o podobnym imieniu. Mówili, że miał on córkę w klasztorze. Meescach przybył tam lata później, więc nie mógł być pewny. Pani tamtych włości też była wiedźmą. Tak powiadali ludzie na zachodzie. Puszczono bajkę, że umarła ze zgryzoty, kiedy w owym czasie żołnierze wroga wyrżnęli jej dzieci, ale w rzeczywistości została w klasztorze, a później oślepili ją zbójcy w lesie, bo bali się, że porazi ich czarami. A może była po prostu chorą kobietą? O co chodziło z tym królem? -Jak to, papku? - dopytywał się dalej młodzieniec. -Co stary król Rodrik miałby do tego wszystkiego? Słuchacze skupili się wokół opowiadacza. Tę historię musiano już gdzieś kiedyś powtarzać, ale była zbyt mroczna, szczególnie na tak deszczowe wieczory, aby ją często przytaczać. -Król Rodrik miał brata, którego wypędzono kiedyś z dworu, bo zrobił królowej, jego żonie, dwójkę dzieci, bez jego wiedzy utrzymując z nią potajemny romans. Kłamstwo uchowało tajemnicę, ale teraz już nikt prawie stamtąd nie żyje, więc nikt też nie dba o jej zachowanie. - Staruszek próbował się usprawiedliwić. -W tym czasie, kiedy to wszystko się stało - zastanowił się chwilę i przełknął ślinę. -Ludzie Nieprzyjaciela napadli na klasztor, aby splądrować jego dobra. Była wojna, a oni potrzebowali zapasów. Mieli nie tykać kobiet i uczących się tam dzieci. Ale coś złego się stało i zaczęto czynić rzeź i pożogę. Podobno wypędzony brat Rodrika wędrował daleko na zachód i przekroczył rzekę po tym, jak go wyklęto. Pozostały mu pewne bogactwa, ale ludzi i złoto zabrał ze sobą, a resztę zostawił. Jako że posiadał pieniądze i honory, zaprzedał swe siły Nieprzyjacielowi i wszedł w szeregi wrogich żołnierzy. Ze zgryzoty i z upokorzenia, jakiego doznał z winy brata, omalże nie oszalał. Przybył do klasztoru po swoją córkę, która formalnie była dzieckiem Rodrika. Miała jakieś dziwne imię Coś z solą, jeśli mnie pamięć nie myli. Nie wiem. W każdym razie matka przełożona nie chciała oddać dziecka. Dziewczynkę chroniła obietnica żołnierzy i prawa z dalekiego dworu. Byłą córką króla z odległych stron - nie można jej było ot tak sobie porywać. Podobno on wtenczas wpadł we wściekłość i rozkazał wyrżnąć siostry, a dziecko pojmać siłą. Przy okazji odkryto, że niektóre z uświęconych kobiet parają się mrocznymi sztukami. Palono je na stosie przed klasztorem, a samą księżniczkę, panią tamtych włości, pozbawiono wszystkich synów i zostawiono w zgryzocie. Brat królewski zabrał swoją córkę z klasztoru i więcej go już nie widzieli. Wkrótce Nieprzyjaciel rozszerzył swe podboje, aż dotarł na dwór Rodrika. Pozabijano ich wszystkich, a król nigdy więcej nie zobaczył dziecka swojego brata, które bardzo ukochał. Zanim konflikt się skończył, cała rodzina zapewne już nie żyła. W karczmie zapadła ponura cisza. Słychać było ogień, ale on też jakby przygasł pod brzemieniem smutnej historii. -I nigdy ich nie znaleźli? -Nigdy. - stary opowiadacz zasępił się. -Podobno teraz trudniej jest poruszać się po świecie. Wilki i zbójcy rozrywają podróżnych na szlakach. Pewno oni też już nie żyją. Zamilkli. Meescach podniósł się by odnieść kufelek karczmarzowi. Wszyscy wrócili do picia. -W każdym razie to było jedenaście lat temu. Nic już nas nie obchodzą sprawy morderców i wiedźm. -W klasztorze pozostała jedna wiedźma. - odważył się odezwać mnich. Zebrani wokół mężczyźni z zaciekawieniem odwrócili wzrok w stronę nieśmiałego Meescacha. -Słyszałem jej głos w nocy. Opowiadacz zasępił się. -To możliwe, panie. Podobno znowu podróżują po świecie. Ale czy one komuś szkodzą? To im najwięcej dzieje się krzywd, i to tylko dlatego, że są inne od nas. -To mroczne i podłe stworzenia! - nie zgodził się mnich. -Uciekłem stamtąd, bo nie chciałem zginąć od ich przeklętych czarów! Niektórzy zebrani zaśmiali się pod nosem. Mnich usiadł i już miał zacząć opowiadać nową historię, gdy stary opowiadacz przerwał mu wyciągnięciem ręki. -Powiadam wam, przyjaciele. To nie jest nasza sprawa. - powiedział i wrócił do picia. -Sol, nie rzucaj kamieniami w nurt rzeki. -Dlaczego? - zaprotestował Jon. On sam też miał zamiar cisnąć w fale spory głaz. -Przepłoszysz pożywienie staremu rybakowi. - powiedział Łowczy i uśmiechnął się w kierunku niedźwiedzia węszącego w powietrzu po drugiej stronie rzeki. Korino zbliżył się i popatrzył na zachód. -Tamta droga wydaje się łatwiejsza. - wskazał na małą ścieżynkę wijącą się na obrzeżach lasu, którą musiały wydeptać jakieś zwierzęta. -A dokąd idziemy? - zapytał rozbawiony Jon. -Teraz już nikt tego nie wie. - odparł Łowczy. -Ja wiem. - powiedziała Solenn. -Ale nie mogę wam powiedzieć. -Hmm...? Jak to? - zaciekawił się Korino. -Miewa sny, w których widzi naszą drogę. Ostatnio ją zawiodły, ale pomógł nam wilk. - odpowiedział Jonnel. -Też chciałbym wiedzieć, jaki jest teraz nasz cel, ale sam widzisz -Według mojego mniemania idziemy jak zawsze przed siebie. - Łowczy miał dziwnie zbolałą twarz. -Zupełnie bez sensu. - skrytykował Jon. -A jakiego sensu chciałbyś szukać, Jon? - zapytał Łowczy i podniósł się z kamienia, na którym siedział od paru godzin z wędką w ręce. -Nie wiem. Ja swój cel osiągnąłem. -To prawda. Odnalazłeś siostrę. Ale zapewniam cię, że ona nigdy się nie zgubiła. Ci dwaj wyraźnie źle wpływali na siebie nawzajem. Korino wycofał się i ruszył w stronę ścieżki. Sol wstała z ziemi i objęła brata. Łowczy patrzył na nich posępnie spod kaptura swojego głębokiego płaszcza. -Uciekałeś, wuju. Nie możesz wiedzieć, jak czuł się mój ojciec, gdy stary Ian nie powracał z Solenn z zachodu. -Uratowałem ją od śmierci. -To prawda, ale króla Rodrika nie. -Nie mógłbym, Jon. Przykro mi z tego powodu. Wszystko potoczyło się źle. Jon milczał, ale na jego twarzy rysował się gniew. -Chciałbyś go wtedy widzieć, jak wyrywał sobie włosy z głowy. Matka gryzła palce ze zgryzoty, a słudzy na dworze schodzili im z drogi. Król wrzeszczał i tłukł mnie przy najdrobniejszej okazji. Łowczy milczał. -Nie mogłeś posłać wieści? Nie mogłeś nic powiedzieć? - Jon odwrócił głowę i zacisnął zęby. -Nie mogłem. Uwierz mi, król Rodrik nie chciałby tego. - Łowczy wyciągnął z rzeki kolejną rybę i począł ją powoli kroić, wyjmując ości. -Wolałby żyć w zgryzocie? I tak umarł, więc to nie ma znaczenia, wiem. Sol, na moment nieobecna, wyrwała się nagle z objęć Jona i uderzyła brata w twarz. -Nie mów tak! Nie mów tak o moim ojcu! To miało znaczenie! Całe życie uciekam, choć nie wiem przed czym! Powinien wiedzieć! Wskazała palcem na Łopiana. -On nigdy nie chciał mi powiedzieć, po co! -Cii... - uspokoił ją Jonnel i rzucił wujowi wściekłe spojrzenie. -Ona ma rację. - powiedział mu szeptem. -Co z tym zrobisz? - zapytał Łowczy. -Zabiję cię, jeśli mnie zdenerwujesz. -Naucz się fechtunku, a wtedy porozmawiamy. Jon parsknął śmiechem, a Sol płakała. -Dość tych kłótni, wuju. Dzięki tobie oboje żyjemy. - Jonnel pocałował siostrę w czoło. -To również twoja zasługa, Jon. Chłopak nie odpowiedział. Po prawej szumiała woda, po lewej zaś mówił do nich las. Już nic nie było takie samo, ale na pewien czas mogli zagłuszyć czarne myśli i udawać, że nic nie zostało im za plecami. Łowczy nie mógł już myśleć dzisiejszego dnia. Chciał zastanawiać się długo i intensywnie - tak jak zwykle rozbierać wszystko, co było ważne w jego życiu, na pojedyncze słowa, gesty i czyny, ale po prostu nie miał już sił. Jego życie trwało zbyt długo - wiedział o tym doskonale. Wyczuwał to każdą cząstką siebie. Wykonał już cele, jakie przed sobą postawił, zniszczywszy w gniewie zbyt wiele po drodze. Zrozumiał gdzie popełnił błąd - setki razy wracał do tego momentu, kiedy rozkazał tym okrutnym mordercom spełnić swoje pierwotne żądze. Do dziś pamiętał jęki i wrzaski, jakie rozlegały się tamtej nocy w klasztorze. Był potępiony setki razy i przeklęty na wieki. Był przepędzony i skrępowany myślą o grzechu, jakiego się dopuścił, i sam już myślał nieraz, że niedługo postrada zmysły. Jedno tylko trzymało go przy życiu i napawało pewnością, że nie osiągnął swojego celu. To była Sol. Chciał trwać przy niej i cieszyć się jej szczęściem. Chciał oddalić ją od zła, jakie oferował otaczający świat. Dlatego zabrał ją tutaj, choć przecież sam nie wiedział, gdzie zmierza. Ale Sol przeciwstawiała się jego woli. Kwestionowała ich wspólne podróże, poddając w wątpliwość ich sens. Łowczy zastanawiał się, czy nie odpowiadałoby jej bardziej spokojne życie w jakiejś wiosce u podnóża gór. Z drugiej strony to właśnie ona chciała być teraz tu, na granicy świata. I jeszcze mówiła o tym, że po raz pierwszy wie, dokąd naprawdę idą! Łowczy przypomniał sobie starą wiedźmę i jej tajemnicze rady. Była widząca - wiedziała więcej niż inni ludzie. Miecz sam ześlizgnął się po jej starej szyi, kiedy skończyła mówić - on nawet nie chciał tego uczynić. To musiał być czar - tak jakby broń sama poruszyła się pod niewidzialną siłą. Został opętany i pochwyciły go czarne moce. Wściekł się wtedy, że groziła mu śmierć. Wściekł się na te potworne brednie, wróżące mu zgubę i zatracenie. Nie zasługiwał na to. Nie zasługiwał na niebyt. Odszedł stamtąd najszybciej jak mógł i od tej pory nie zatrzymał się. Ale słowa wiedźmy szły za nim i jej przepowiednie spełniały się na jego oczach jedna po drugiej. Sol musiała być kimś więcej niż tylko wyuczoną w sztuce czarownicą. Tak samo odmienny był Jon, tylko, że Łowczy akurat Jonnela się bał. Następnego dnia fechtowali krócej niż zwykle, bo ani jednemu ani drugiemu nie chciało się zbytnio biegać i parować ciosów. Potem napili się wody i wrócili do obozu. Po południu wszyscy wybrali się drogą wiodącą wokół lasu by po dość długiej wędrówce dotrzeć do rozwidlenia i uroczej polany. Następnie zjedli ostatni posiłek i położyli się spać. Nikt z nikim nie rozmawiał, nikt nie wylewał łez ani nie wzdychał za tym, co było. Tylko jedna osoba nie mogła spać tej nocy. Wrona przez długi czas wpatrywała się w twarz Łowczego, aż w końcu była pewna, że zasnął. Kiedy jednak zaczęła się zbliżać, otworzył oczy i spiorunował ją wzrokiem. Zadrżała. -Oj... - szepnęła i usiadła. -Czego chcesz, czarownico? - spytał Łowczy, gładząc rękojeść miecza. -Och, nic, tylko obietnicy. Korino poruszył się na posłaniu, ale nie miał odwagi by popatrzyć w ich stronę. Jon wkładał palce do ognia, jakby sprawiało mu to przyjemność. Spał. -Co to za obietnica, Wrono? - jego głos był twardy i jakby ściśnięty. -Że kiedyś opowiesz mi swoje życie, a potem ja opowiem ci swoje. -Co by to dla ciebie znaczyło? -Jestem tylko ciekawa, co mogłeś robić wcześniej. Przed czym tak uciekasz. Czego się boisz Łowczy chwycił rękojeść i wyciągnął swoje zakrzywione ostrze. Przyjrzał się mu w świetle ogniska. -Możesz odejść teraz, albo poczekać, aż przepędzę cię mieczem. - wycedził. -Dlaczego jesteś tak wściekły? Co ja ci zrobiłam, że mnie nienawidzisz? Wiedźma aż pachniała fałszywością. Czuć ją było i widać w jej głosie i w ciemnych, świdrujących oczach. Nagle Łowczy coś zrozumiał i podniósł się z posłania. -Przepraszam. Za wszystko, co mogłem zrobić i co zrobiłem. Za wszystko, co przegapiłem. Jeśli zabiłem ci kogoś bliskiego, albo raczej zabiły go moje słowa, błagam, odejdź teraz w pokoju, aby twoja żądza zemsty nie zmusiła mnie do zabicia ciebie. -Nie jestem tutaj dlatego, że pałam żądzą zemsty. Mojej matce nic się nie stało - tylko lekko oszalała! Śmiech czarnowłosej czarownicy rozniósł się echem wśród otaczających drzew. -I tak ojciec miał jej dość, choć sam dobrze nie wiedział, czym zajmowała się naprawdę. Łowczy poruszył głową w górę i w dół. -Więc, dlaczego tu jesteś? -Myślałam, że interesuje cię moja historia? Zabiliście moich braci i doprowadziliście matkę do obłędu... -To było jedenaście lat temu. Nie byłem wtedy tym, kim jestem. -Nieważne, kiedy to było. - wiedźma zasyczała i zaczęła się podnosić. -Ostrzegam cię. Nauczyłem się wiele w dziczy. Nie poddam się byle sztuczkom i uwodzicielskim czarom. - mówił Łowczy spokojnie i pewnie. -Nie próbuję ci grozić. - Wrona zaczęła się złowrogo uśmiechać i trzepotać rzęsami. -Odpowiedz na moje pytanie. Myślałem, że idziesz z nami ze względu na starego Ywena i jego wolę, ale chyba się mylę. Byłaś wtedy w klasztorze, kiedy to się stało? Znałaś Solenn? -Znałam i wiedziałam, że była twoja. Plotka rozeszła się wśród sióstr zanim wszystkie zginęły. -Nie wszystkie! Kłamiesz! - zawołał nagle Łowczy. -Opamiętałem się i kazałem powstrzymać rzeź! Przepędziłem je dalej na zachód i zakazałem wracać -A potem spaliłeś wszystkie wiedźmy za to, że nie chciały ci jej oddać. Łowczy przypomniał sobie te stare, płonące, wykrzywione twarze i złowrogie okrzyki. -Jeśli bogowie jeszcze kiedykolwiek zechcą mi wybaczyć, zapewne ten czyn o tym przesądzi. Matka przełożona i jej siostry zginęły niepotrzebnie. Byłem zapalczywy i zły. Za wszelką cenę chciałem ją odebrać Rodrikowi i jego sługusom. Ale wiedźmy to złe istoty. Powinny były umrzeć za to, czym się stały. -Złe istoty, które chciały schronić się przed wami - jeszcze podlejszymi! - warknęła Wrona. -Nie wiem, jakie były twoje cele, ale ona nie należy już do ciebie. Nie powinna. Jest przeklęta i błogosławiona jednocześnie. Jest wiedźmą i powinna należeć do szkoły wiedźm. -Ty mi jej nie zabierzesz, tego jestem pewien. Nie jest i nie była nigdy wiedźmą. Nie zna złej sztuki. Potrafi śnić i przewidywać przyszłość, ma różnorakie wizje... - Łowczy uspokoił się i schował broń. -Skąd wiesz, że to byłem ja? Jak mnie tu znalazłaś? Kim jesteś? - zmienił temat rozmowy. -Jestem Wroną i widzę więcej z góry, niż wy widzicie z ziemi. Pomyślałam, że znajdę was gdzieś na krańcu świata. Niewiele mi zajęło, aby tam dotrzeć. Później już miałam szczęście. Znałeś Ithora? -Sługa Rodrika. - Łowczy zamyślił się. -Prawdopodobnie podróżował na zachód w poszukiwaniu Solenn. -W zeszłym roku, w liściopadzie, dotarł do klasztoru. Łowczy podniósł wzrok i zmarszczył brwi. -Co mu zrobiłaś, wiedźmo? -Nic. Puściłam go wolno, ale najpierw opowiedział mi wszystko, co wiedział o śladach twoich i Sol. Nie było tego wiele, ale byłam już przekonana, że ruszyliście na wschód. -Szliśmy w różnych kierunkach - Łowczy westchnął. -Nie szukałam was zbyt długo. Prawdopodobnie miałam ogromne szczęście. -Potrafisz unieść się na skrzydłach wiatru? Wrona skinęła głową. -Pozwoliłabyś nam tam zginąć, na granicy świata? - obszedł ognisko dookoła i przypatrzył się śpiącym. -Tobie tak. Innym też. Zabrałabym tylko Sol i pomartwiła się może o Jona. -Nie uniosłabyś jej z sobą. -Rzeczywiście mogłyśmy umrzeć razem z wami. Cieszę się, że jednak udało ci się nas wyprowadzić. -Z niczego się nie cieszysz. - Łowczy zignorował jej ciepły uśmiech. Był pewien, że jest fałszywy. -Jesteś zepsuta i zła. Zapewne żywisz również jakieś złe zamiary. -A co ty ze mną zrobisz? Każesz mi odejść, czy zabijesz? A może spytasz o radę swoich przyjaciół? Korino podobno chciał mnie upiec i zjeść. -Boi się ciebie tak samo jak ja. -Boisz się. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś taki -Nie demonizuj mnie, kobieto! - Znowu zaczął kipieć w nim gniew. -To, co się stało, napawa mnie przerażeniem jeszcze bardziej niż ciebie. Każdego dnia rozgrywam to na nowo i za każdym razem czynię wszystko tak jak powinienem. Przekupuję siostrzyczki, obiecując im ochronę i spokój. Przepędzam łaskawie wszystkie czarownice na zachód, a żołnierzy posyłam do pobliskich wiosek, by tam zaspokoili swoje męskie potrzeby. Oszczędzam życie starej wiedźmy i pytam ją o radę na przyszłość. Księżniczkę i jej synów wypuszczam wolno i oddaję w ich posiadanie małe włości gdzieś na zachodzie, zapewniając schronienie wśród moich nowych przyjaciół spośród sług Nieprzyjaciela. - Zamilkł na chwilę, po czym mówił. -Ale wiem też zawsze, że wszystko potoczyło się źle. Że przez zapalczywość i złość zgubiłem niewinne życia i przez to wszystko Sol przeżywa gorsze koszmary niż ja sam. A ty, choć masz czarne serce, cierpisz zapewne coś jeszcze gorszego. -Moje serce jest ciemniejsze, niż ci się wydaje. Zjadłam też serce swojej matki. - czarownica uśmiechnęła się podle. -Wiedziałam, że po nią przyjdą i że nie ma już sił, by przepędzić ich czarami. Oszczędziłam jej cierpień. -Ja mogę zrobić to samo. Oszczędzić cierpień tobie. Odejdź. - jego słowa nie brzmiały jak prośba. Przez chwilę Wrona wpatrywała się w ogień. Potem spojrzała na śpiącego Jona. Wróciła wzrokiem do oczu Łowczego. -Będę z powrotem, kiedy wreszcie zginiesz. Zabiorę ją. -Wrócisz, by nękać ją jeszcze bardziej? Przeznaczeniu można uciec, a ja właśnie zamierzam się z nim zmierzyć. Kto wie, może już odpokutowałem swoje grzechy i uniknę kary? -To pozostaje twoim udręczeniem, nie moim. Kiedy czarny ptak wznosił się w stronę nocnego nieba, Łowczy jeszcze raz przemyślał tę dziwaczną rozmowę. Jutro wszyscy obudzą się bez jednego towarzysza w drużynie. Może będą się dziwić, a może wzdychać z ulgą. W każdym razie on cieszył się, że czarownica nie pojawi się przez pewien czas. Może upoluje ją jastrząb... Żałował, że nie mógł być jastrzębiem. -Dlaczego odeszła? Łowczy zamachnął się z wściekłością. Jon ledwo odparował, ale podgrzał mu rękojeść, tak, że prawie puścił miecz. -Oszukujesz... - wysapał Łowczy. -Nie, to ty nie mówisz nam prawdy. Jak zwykle. -Mówię zawsze to, co jest konieczne. Postanowiła odejść. -Nic więcej? Tym razem zderzenie się dwóch mieczy wywołało iskry. -Jesteś zły. - zauważył Jon. -Jestem skupiony na walce, w przeciwieństwie do ciebie. -Jeśli nie jestem skupiony, dlaczego potrafię cię pokonać? Po tych słowach wybił Łowczemu miecz z rąk i podsunął ostrze pod gardło. -Jedno cięcie, wuju, i jesteś martwy. -Zamyśliłem się. -Niepotrzebnie. Nie ma nad czym myśleć. Coś ukrywasz... -Zamilcz, Jon! Podaj mi mój miecz. Jon wykonał polecenie. -A teraz, chłopcze, zaufaj mi choć w jednej sprawie. Dla naszego dobra, lepiej, żeby jej tutaj z nami nie było. -Też jej nie ufałem, ale nie rozumiem powodu, dla którego... -Ja też go nie rozumiem. Obudziłem się i już jej nie było. Niech tak pozostanie. Wrócili do fechtowania. Solenn szła samotnie przez las. Wydawało jej się, że widzi drogę pomiędzy zaroślami. Jednak, kiedy rozgarniała zebrane wokół krzewy i zwisające z drzew strąki, odnajdywała kolejne przeszkody. Teren to wznosił się, to opadał, a ona, za każdym razem, gdy wychodziła z leśnego rowu lub dolinki, była bardziej zmęczona. Ale ta wyprawa bardzo jej się przydała. Miała dość. Dość gniewnych rozmów, obwiniania się nawzajem, wściekłych pytań, obarczających spojrzeń, dzikich wrzasków zbójców Korino i smutnego spojrzenia Łowczego. Miała też dość nieobliczalnego Jona i siebie samej, za to, że umiała tylko płakać, kiedy on się denerwował. To już koniec. Niedługo skończy się ta droga i wszyscy będą szczęśliwi. Nikt nigdy nie umrze. Oto jej postanowienie. No, może poza tymi, którzy zasłużyli na śmierć. Ale Sol nie wiedziała jeszcze, kogo miała na myśli. Wilk popatrzył chwilę pomiędzy zaroślami i ruszył za dziewczyną. Ale kiedy dotarła do strumienia i piła wodę, myjąc twarz w jego czystej tafli, zatrzymał się i czekał aż skończy. Odwróciła się i spojrzała na niego. Zjeżył się, bo jeszcze nie wiedział, czy jest jego sojusznikiem czy wrogiem. Kiedy jednak zbliżyła się i pogłaskała go po pysku, polizał delikatnie jej dłoń. -Zaprowadź mnie do środka tego królestwa. Zaprowadź mnie tam, gdzie wszystko się kończy i wszystko zaczyna. - poprosiła. Wilk popatrzył na nią rozumnymi oczyma. -Sama nie wiesz, dokąd chcesz iść. Nie ma środka, ale jest granica. - usłyszała odpowiedź. Sol osłupiała wpatrywała się w oczy bestii. -A co jest dalej? - spytała. -Nic. Z dedykacją dla Sol
Autor: Jarlaxle email: dawidzyk@wp.pl
|
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |