![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
KAPRYS LOSU - ROZDZIAŁ II
- Dwanaście lat temu w Ugrandon pojawił się pewien przybysz. Nikt nie wiedział skąd przybył, ani w jakim celu, aczkolwiek jego zachowanie było na tyle podejrzliwe, że został wzięty pod stałą obserwację. Wyznaczono do tego zadania dwóch młodszych adeptów, którzy dzięki temu mogliby zwiększyć swoje umiejętności.- Torden zawahał się na chwilę. - Mimo, iż od twojego odejścia ze służby minęło prawie dwadzieścia lat - zaczął po chwili kontynuować - nie doczekaliśmy się tak zdolnych uczniów jak ty. Szkoda, że opuściłeś nas w tak młodym wieku, ale w gruncie rzeczy dobrze się stało. Pozwoliliśmy ci odejść w spokoju, chociaż reguły naszej gildii wyraźnie mówią co trzeba robić w takim wypadku. Żyłeś jednak w spokoju, myśląc, że nic o tobie nie wiemy i zapomnieliśmy, że istniejesz. Niestety, dla ciebie, tak nie jest. Podziwialiśmy twoje męstwo w kilku bitwach, widzieliśmy cię żegnającego się z naszym miastem i tropiliśmy cię w drodze do tego miejsca. Znaliśmy twoją wybrankę, pożegnaliśmy ją wybornym winem, patrzyliśmy jak dorasta twój chłopak. Jesteś z nami związany, czy chcesz tego, czy nie. - Czego ode mnie chcecie? - kowal walnął pięścią w stół, aż kilka osób spojrzało w ich stronę. - Odszedłem, bo sami tego chcieliście, a wcześniej zrobiłem co miałem zrobić. Nic wam nie jestem winny. - Spokojnie - przybysz uśmiechnął się ponuro. - Zaraz powiem o co chodzi i dlaczego nie masz wyboru. Mefis zmełł w ustach jakieś przekleństwo. - Z początku o przybyszu wiedzieliśmy praktycznie wszystko. Przedstawiał się jako Dh'erg Insterin, pochodzący z zachodu. Miał do nas przybyć w interesach. Chciał także przenieść wiedzę o naszej kulturze w swoje rejony. Mówił o obyczajach, kulturze, nader bardzo interesował się jednak historią. W szczególności zajmowały go stare bajania o artefaktach, legendy o magach - słowem wszystko co miało kiedyś znaczną wartość i miałoby nadal, gdyby istniało bądź się odnalazło. Nasi agenci weszli w grupę osób, która z nim współpracowała, zbierała dla niego informacje, materiały, szukała różnych ludzi. Trwało to jakieś trzy miesiące. Zastanawialiśmy się, czy nie popełniliśmy błędu i przybysz ów rzeczywiście był tym za kogo się podawał, gdy nagle nasi adepci przekazali nam jasną wiadomość, że nasza czujność została uśpiona - Torden zamilkł na chwilę. - Kiedy wydobyliśmy ich zmasakrowane ciała z rzeki, zrozumieliśmy, że sprawa jest poważna i że wysłanie tej dwójki było naszym błędem. Niestety, dalej nie zdawaliśmy sobie sprawy, o co w tym wszystkich naprawdę chodzi. Nasz kolejny agent został znaleziony po tygodniu na gałęzi w niedalekim lasku. Nie miał oczu, uszu, nosa, ani palców. Wiadomość była jasna i klarowna. Bawiono się z nami w kotka i myszkę. Zastanawialiśmy się, czy nie zakończyć tej sprawy w wiadomy sposób, gdy nagle ten Dh'erg zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu, zaś ludzie z nim związani popłynęli dalej rzeką. Nie zostawił po sobie prawie żadnych śladów. Nasi ludzie przekopali miasto i okolice, przeszukaliśmy każdy kąt i zakamarek i nic. Odstawiliśmy tą sprawę na bok, bo w trakcie tego przeczesywania natrafiliśmy na kilka nowych i przez jakiś czas mieliśmy spokój. Torden zamilkł na chwilę i pociągnął z kufla. - Rok temu nasze służby doniosły o dziwnych przypadkach ginięcia starszych osób. Znikali oni na kilka dni, po czym znajdywano ich zmasakrowane ciała. Byli torturowani, a później w bestialski sposób mordowani. Ktoś połączył te zabójstwa z tymi sprzed dwunastu lat. Przez ten czas nasza gildia bardzo się rozrosła. Szkolimy adeptów nie tylko w znanym ci zakresie, ale także, po tamtej wpadce, powstał oddział tzw. myślicieli. Góra uważa, że to konieczne, ale moim zdaniem to tylko obiboki niezdolne do szybkiego działania. Ciągle coś tylko planują, analizują, zadają pytania: a dlaczego, a po co, skąd, kto, jak i gdzie. Ale tak ma być. Niby ma coś to dawać, ale póki co rezultatów wielkich nie widać. Ale do czego zmierzam Wiemy czego on szuka. Pomógł nam przypadek, ale właściwie wszystko w tej sprawie opiera się na przypadku. Jedna z ofiar Dh'erga żyła jeszcze kiedy ją odnaleźliśmy. Ledwo dychał, ale zdołaliśmy wydobyć z niego nieco informacji. Dh'erg wypytywał go o pewnego alchemika. Ale nie alchemika z Ugrandon, ale legendarnego alchemika stąd, z Alver. - No dobrze, ale co to ma wspólnego... - warknął Mefis. - Jeszcze nie skończyłem - przerwał mu Torden. - Dh'erg prawdopodobnie od dawna jest w Alver i bada tropy. Jeśli nie, to wkrótce tu będzie. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, co się stanie jeśli legenda jest prawdziwa i alchemik rzeczywiście posiadał wiedzę o której się mówi. W niegodziwych rękach może oznaczać koniec porządku, który obecnie znamy, dlatego musimy go za wszelką cenę powstrzymać. W dobrych może zdziałać cuda. Być może znajdują się tam recepty na wiele chorób i nieszczęść. Chcemy go zabić, zanim on znajdzie to, czego szuka. - Za kogo ty mnie uważasz, Torden - powiedział kowal, po chwili milczenia. - Nachodzisz mnie z przeszłością, której nie chcę już znać i która mnie nie dotyczy. Żyję tu prawie piętnaście lat. Tu jest mój dom i tu tworzę swoją historię. Mam tu dom, syna, przyjaciół i tu właśnie jest mi dobrze. A ty nawiedzasz mnie niczym upiór i straszysz opowiastkami o jakimś mordercy, którego nie udało wam się ująć i myślisz, że tak od razu wam pomogę go zabić. Prawdopodobnie on jest takiego samego pokroju jak wy i to was dręczy. Karmisz mnie bajkami o waszej litości i chęci pomocy światu? Zapominasz z kim rozmawiasz. Mam uwierzyć, że po moim odejściu staliście się gildią darczyńców i dobrych ludzi? Nie rozśmieszaj mnie, Torden, bo mi wcale nie jest do śmiechu. Jakim w ogóle prawem przychodzisz tu do mnie? Nie chcę znać waszych prawdziwych pobudek, bo prawdopodobnie są one nie mniej złe niż te, którymi kieruje się ten cały Dh'erg. I co, naprawdę chcecie żebym go zabił? Ale niby dlaczego? Wykończcie go sami, jeśli wam przeszkadza i dajcie mi spokój. - Byłeś najlepszy i nie było po tobie lepszego - odparł Torden. - Poza tym rzeczywiście chcemy żebyś go odnalazł i zabił. Oczywiście nie sam. Możesz sobie dobrać ludzi jakich tylko chcesz i w grupie jaką sobie wybierzesz. Dajemy ci wolną rękę. Mefis wybuchnął śmiechem. - A jednak udało ci się mnie rozśmieszyć. Kręcisz coś, tylko nie bardzo wiem co i dlaczego. Nie wiem w ogóle dlaczego jeszcze z tobą rozmawiam. Może ze względu na stare czasy. Ale to już minęło i powtarzam, że nie chcę do tego wracać. Nie jestem mordercą. Poza tym mam tu dziecko, którym muszę się opiekować. - A dobra ogółu, dobro ludzkości? To też cię nie interesuje? - Teraz bierzesz mnie na litość? Jesteś żałosny. Gdzie się podziała wasza duma, honor, gniew i władczość. Przemierzasz tu taki szmat drogi żeby błagać mnie bym wam pomógł? To jest naprawdę żałosne. - Tu nie chodzi o gildię. Tu chodzi o coś więcej. Nieoficjalnie mamy poparcie samej stolicy i wolną rękę jeśli chodzi o metody i środki. Kowal zamyślił się, ale po chwili odparł. - No, to macie problem. Jednak ja wam nie pomogę. Nie widzę tu miejsca dla siebie. Daruj, Torden, ale jestem już zmęczony i chcę wracać do domu. - Będę w tej gospodzie przez dwa dni jakbyś zmienił zdanie. - Zmienił? - Mefis uśmiechnął się drwiąco. - A niby z jakiej racji? Czy istnieje jakiś powód dla którego naprawdę miała by mnie ta sprawa interesować? Torden popatrzył się na niego przez chwilę, po czym odparł. - Dh'erg zabił Hakheda, twojego ojca. Księżyc powoli zanikał w nadchodzącym poranku. Przed drzwiami kuźni siedział kowal i nieruchomo spoglądał w przestrzeń. Mimo, iż jego oczy były otwarte, nie oglądał on bynajmniej najbliższego otoczenia, ani nie wyczekiwał z utęsknieniem na wschód słońca. Jego myśli wędrowały daleko w czasie i przestrzeni, przypominając sobie to, co już się wydarzyło. Od czasu do czasu, przez jego kamienną twarz przewijał się cień, czasem powieki opadały, by zaraz się podnieść z powrotem. Gdyby ktoś spędził przy nim całą noc, usłyszałby nieraz chrzęst zaciskanych pięści, bądź szarpany oddech. Wytrawny obserwator dostrzegłby też krople potu sunące po nieruchomej twarzy i opadające cicho w czeluść nocy. Mefis jednak nie przejmował się tym co się działo wokół niego. Nie interesowała go teraźniejszość. Spoglądał daleko w przeszłość... - Nie tak, nie tak - karcący głos zabrzmiał po raz kolejny. - Musisz sparować cios tak aby móc od razu zadać kolejny. Bez zbędnych ruchów. Bez litości. - Ale ja nie umiem - zapiszczał inny głos i dało się słyszeć chlipanie. - Czy naprawdę muszę to robić? - Musisz - zabrzmiał głos szorstko. - Tego od ciebie wymagamy i tego musisz się nauczyć. Nieważne, czy będziesz musiał ćwiczyć to tydzień, czy miesiąc. Ważny jest efekt. Przyswoisz sobie w końcu te ruchy i w przyszłości nie będzie to dla ciebie problemem. Więcej, dzięki temu możesz przeżyć. - Ale to jest wstrętne - głos przebił się przez zasmarkany nos. - Wszystko to, co jest potrzebne do przeżycia, nie jest wstrętne - powiedział inny głos, równie szorstki, ale ciepły. - Nigdy nie wiesz kiedy, o jakiej porze i w jakim miejscu będziesz musiał użyć zdobytych tu umiejętności, ale pamiętaj jedno - nic z tego co się uczysz, nie jest na darmo. Pamiętaj. Przyjdzie dzień, że wspomnisz moje słowa i podziękujesz mi. Rozumiesz? - Tak, tato... Obraz przeszłości. Obraz prawdy. Obraz historii, która w swej dobroci pozwoliła mu stać się tym, kim był dzisiaj. Kowalem. Teraz ta sama historia żąda od niego, by porzucił swoje zajęcie i na powrót stał się tym kim był wcześniej... - Krew i łzy... - rzekł. - Pamiętaj. To one wyznaczają zwycięzcę. - Pot i strach.. - odparł. - To one cechują przegranego. Pamiętam. To co było stawało się teraz coraz wyraźniejsze. Coraz bardziej widoczne stawało się przesłanie. Tego co było i tego co jest.. I tak musiało się stać. Bo nie da się uciec od historii... - Dlaczego? - Bo tak być musi? - Ale dlaczego? - Nie mnie sądzić... Krew na rękach. Zbrukane sumienie szepczące szalone myśli. Ale tylko szepczące. Uwięzione, w niemal pozbawionej moralności, klatce, bezsilne i słabe. Przewiązane łańcuchem wpojonych zasad i braku litości. Każdy łańcuch ma jednak słabsze ogniwo... - Nie możesz! Należysz do nas! Słyszysz? Jesteś nasz i póki my nie pozwolimy ci odejść, nigdzie się stąd nie ruszysz. I nie obchodzą mnie twoje wątpliwości, twoje słabości. Nie masz ich. Ubzdurałeś coś sobie. Litość? To słowo jest tak samo obce dla mnie, jak i dla ciebie i nie wypieraj się tego, bo to prawda. - Ale... - Co? Spierasz się jeszcze. Daliśmy ci wszystko. Daliśmy ci schronienie, jedzenie, wodę, odziewek. Narzekasz może na wynagrodzenie? Nie wierzę. Nie możesz na nic narzekać. Nie ma takiej możliwości. - Mimo to chcę odejść. Tak po prostu. - ... - Nie bij go więcej i pozwól tu. A ty... zostań. Czasem zdarza się cud. Pojawia się ktoś komu ufasz i kto chce ci pomóc, choć dla ciebie i dla niego nie jest to łatwe. A ty mu dziękujesz. Błogosławisz go u wszystkich bogów, których znasz i serce łopocze ci w piersi ze szczęścia. - Ostatni raz? - Tak. Później jesteś wolny i idziesz dokąd chcesz. Odchodzisz. Zapominamy o tobie, a ty zapominasz o nas. - Tak po prostu? Jedno zadanie za moją wolność? - Nikt cię nie zmusza. - A haczyk? - W naszym zawodzie nie ma haczyków. Są tylko popełniane błędy i brak umiejętności i przygotowania. - Przypadek? - Masz dwa dni na wykonanie zadania. Żegnam. Czasem człowiek przygotowywany jest całe życie do wykonania jednego, jedynego zadania. I zdarza się, że poza haczykiem, przypadkiem, zbiegiem okoliczności i setką innych przypadków, pojawia się zdrada... - To on! Łapcie go, zanim ucieknie! Zabijcie go! Wypatroszcie! - Tam pobiegł. Strzelaj! - Niech go szlag. Szybki jest, ledwo go musnąłem. Ale juchy trochę straci, pies. - Mieliśmy go zabić. - Trudno, ważne że Tar Elb jest bezpieczny. - Tak, dostaliśmy dobre informacje. Zdarza się, że człowiek jest tak zdesperowany, że nie patrzy na swój ból i cierpienie, tylko stara się za wszelką cenę zrobić to, co musi. Zdarza się też, że pomaga mu w tym los i roztropność, żeby nigdy nie zostawiać roboty na ostatnią chwilę... - Kim jesteś? - Czy to ważne? Widzisz, są w życiu takie momenty kiedy wiesz, że musisz coś zrobić, inaczej nie wybaczysz sobie tego do końca życia. I wtedy jesteś gotów postawić wszystko na jedną kartę, chociaż przeciwnicy mają w ręku spore atuty. - Przepraszam, ale nie rozumiem. - Nie musisz. Żegnam. Bywa, że kiedy uda ci się wykonać zadanie, nagle, wszyscy ci, którzy byli przeciwko tobie, zmieniają swój front. Bywa też, że wy wiesz dlaczego i wcale nie musisz się z tym zgadzać. - Psie... - Ja pies? Czołgasz się przede mną na kolanach i skamlesz o litość, choć jeszcze niedawno gryzłeś i szczekałeś. I to mnie nazywasz psem? - Zabicie mnie nic ci nie da. Poza tym rada nie daruje ci tego i poleci twoja głowa. Takie sprawy pomiędzy członkami gildii powinny być jawnie rozpatrywane, a nie... Zdechniesz. Zdechniesz na mękach jak mnie zabijesz! - Zapomniałeś o jednym. - ??? - Nie jestem już członkiem gildii... Udaje ci się zamknąć pewien rozdział. Wkraczasz w kolejny, ale jednak pewne elementy tego co minęło, wciąż dają o sobie znać i będą wplątane w to co przed tobą... - Nie szukaj słów. Ja wiem. - Ja... - Wybrałeś to, co uważasz, że jest słuszne. Nie mi teraz decydować o tym, czy wybrałeś słusznie. Mam nadzieję, że przyszłość to pokaże. - Do zobaczenia, ojcze. - Żegnaj. Czasem bierzesz słowa za nieistotne i dopiero później przekonujesz się, jaką mają moc. Wtedy jednak zazwyczaj jest już za późno... Pierwsze promienie słońca wychyliły się zza horyzontu. Mefis siedział nieruchomo i wspominał to, co już nigdy nie powróci. Tymczasem powoli do niego dochodziło, że los znowu sobie z niego zadrwił. Na podjęcie decyzji dano mu dwa dni. Mefis zmierzał w kierunku gospody. Oddając jednak prawdę, błądził wśród wąskich uliczek Alver, aby możliwie jak najbardziej odwlec moment podjęcia decyzji. Wciąż się wahał, ale z każdą chwilą poddawał się coraz bardziej i wiedział, że stanie się to, co nieuniknione. Nie chciał tego. Chciał w spokoju dożyć dni w tym mieście, zapomnieć o przeszłości, ale przeszłość nie chciała zostać zapomniana i postanowiła dać znać o sobie w bolesny sposób. Kowal wiedział, że podejmie zadanie, które wyznaczył mu los. Nie wiedział jeszcze tylko, co zrobić z synem. W gospodzie tymczasem siedziała Deala rzucając co chwilę ukradkowe spojrzenia na nieznajomego. Ostatniego wieczora do jej uszu dolatywały strzępki rozmowy, którą prowadził on z Mefisem. Znała ona kowala, ale to co usłyszała, zmieniło jej całą wiedzę na jego temat. Ugrandon? Gildia? Stamtąd pochodzi, ale czemu przybył tutaj? W jej głowie kotłowały się myśli, a dziesiątki pytań domagało się odpowiedzi. Tajemnice, artefakty, potężni magowie. Co oni mają wspólnego z Alver? Wieża. Co tak naprawdę kryje się w jej wnętrzu? Los świata, los ludzi. Czy jest zagrożony? Czy była to tylko sztuczka tego Tordena, aby wykorzystać Mefisa? I dlaczego to wszystko dzieje się tutaj, w jej obecności, przy jej biernym, mimowolnym udziale? Powiał wiatr. Smagnął dachy i zawył szaleńczo wyrzucając w powietrze sterty odpadków i śmieci. Słońce zmierzało ku zachodowi. Niebo było krwawe. Mefis nagle spostrzegł, że stoi przed gospodą. Spojrzał w niebo i westchnął ciężko. - Dobranoc, synu. - Dobranoc, ojcze. - Synu... lubisz zwierzęta? Lubisz się nimi zajmować. - Tak, ojcze. - A ten pies... - Tam był kot. Mały kotek. I on... - Już dobrze. Wszystko w porządku. Przepraszam. - Za co, ojcze? - Synu, jesteś tu szczęśliwy? - A czemuż miałbym nie być, ojcze? Tu jest mój dom, moi przyjaciele, tu... jest grób mojej matki. Tu jest taki spokój, taki spokój... Mefis pchnął drzwi przeznaczenia. Ostatniej nocy, po dziwnym wydarzeniu w karczmie, Deala długo nie mogła zasnąć. Kiedy w końcu zmorzył ją sen, szarzało, a to co jej się przyśniło było gorsze od ponurego oblicza nocy. Śniła, że biega wśród kwiatów, pełna nadziei i radości, odwagi i poświęcenia. Wokół niej słychać trele ptaków, a słońce ogrzewa jej ciało. Nagle na horyzoncie pojawia się wieża. Z początku niemal niewidoczna, z każdą chwilą zdaje się rosnąć w oczach, pęczniejąc niczym nadymająca się żaba. Deala milknie przerażona i niemo wpatruje się w zbliżający się obiekt. Śpiew ptaków milknie, nadciągają chmury, wieje wiatr, a słońce znika i robi się coraz zimniej. Kwiaty umierają. Wieża jest już blisko. Deala może dostrzec niemal każdy kamień, z którego została zrobiona. Dzieli ją kilka kroków, aby jej dotknąć. Gdzieś na szczycie, wraz z hukiem błyskawicy pojawia się szkielet odziany w łachmany, zawodzący w szaleńczym śmiechu. W kościstej dłoni trzyma jakiś przedmiot, który wznosi ku niebu. Nagle błyskawica uderza prosto w niego i wszystko znika w jasnej poświacie, rozpada się na kawałki, umiera. Deala obudziła się zlana potem. Wiedziała, że nie był to zwykły sen. Może ostrzeżenie, może wizja, a może tylko nocny koszmar. Cokolwiek to jednak było, z pewnością miało związek z ostatnią nocą. - Chcesz odejść? - Nie, to nie tak. Ja... - Ciii... Nic nie mów. Ja wiem. - Siostrzyczko, tak się boję. Już nie wiem, co mam robić. - Uspokój się. Tu i tak nic nie pomożesz. My jakoś damy sobie radę, a przynajmniej będziemy żyły nadzieją, że uda ci się odnaleźć lekarstwo. - Ale czy dacie sobie radę, czy starczy wam sił? I czy uda mi się znaleźć to, czego potrzebuję, czego potrzebujecie? - Zawsze jest nadzieja, siostrzyczko. Zawsze jest nadzieja. - Kocham cię, siostrzyczko. - I ja cię kocham. Nie martw się. Tu przecież jest tak spokojnie, tak spokojnie... Deala skuliła się w kącie, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Mefis. Omiótł wzrokiem salę i skierował się od razu w stronę Tordena. Rzut oka wystarczył, aby stwierdzić, że kowal jest skupiony i myśli intensywnie, a twarz jego nie jest ani pogodna, ani przyjacielska. Torden spojrzał na niego, ale nie jego twarz pozostała nieruchoma. - Jestem więc - powiedział Mefis, siadając naprzeciw Tordena. - Widać znasz mnie lepiej niż ja sam. - Może nie dane mi było poznać cię tak jak tego chciałem - odparł Torden po chwili milczenia - ale znam się na ludziach, Mefis. Wiem jacy są, czego się boją i czego pragną. Powiem ci, że nie byłem do końca przekonany, czy spotkamy się jeszcze, jednak widzę, że nie zmieniłeś się przez te lata i wciąż przejmujesz się losami niewinnych. - Wręcz przeciwnie, Torden. Życie tutaj nauczyło mnie, że ci niewinni, na których, w przeciwieństwie do was, zależało mi zawsze, są więcej warci niż całe złoto Ugrandonu. Przynajmniej tutaj, gdzie żyłem dotąd w spokoju i bez trosk. - Czyżby? - Torden tym razem nie mógł opanować drwiącego uśmiechu. - Całe to bajanie o dobroci, niewinności. Czy to naprawdę się liczy? Czy naprawdę przyjaźń i miłość i radość ma sens, kiedy nie masz co włożyć do garnka albo gdy rzuci się na ciebie setka zbójów, a ty nie masz wtedy nikogo, kto by stanął w twojej obronie? - Filozofujesz, Torden - tym razem kowal zdobył się na wymuszony uśmiech. - Nie wiedziałem, że obchodzą cię sprawy ducha. Gdzie się podział ten zimny, zamknięty w sobie człowiek, którego kiedyś znałem. - Czasy się zmieniają - nie dał się zaskoczyć Torden. - Czasem warto przemyśleć parę spraw, szczególnie, kiedy może okazać się, że jutro może nigdy nie nastąpić. Poza tym starzeję się. - Na pewno - parsknął Mefis. - A ja zostanę głową gildii. - Nigdy nie wiesz co przyniesie jutro, a... - Daj spokój, Torden, bo nie po to tu przyszedłem, żeby wysłuchiwać takich wynurzeń. Jakby mi było potrzeba, to był poszedł do kaplicy. A teraz słuchaj. Jak dokładnie wyobrażasz sobie mój udział w tej, jakby to powiedzieć, zaszczytnej misji? - Nie drwij, Mefis - głos Tordena zmienił się momentalnie. - Sprawę znasz. Problem, którym chciałbym żebyś się zajął najpierw jest tutejsza wieża. Wiedziałeś, że pod nią znajdują się podziemia, a jedno ze znanych nam wyjść jest daleko stąd wśród wzgórz. Chcę żebyś zbadał te podziemia, znalazł cokolwiek na temat potężnych artefaktów, może i sam artefakt. Nie wiem, czy Dh'erg już tam był, czy może jest, niemniej jeśli się z nim spotkasz, wiesz co masz robić. - A co potem? - Potem, jak wyjdziesz z tych podziemi, znajdę cię. O to się nie martw. Zadbaj raczej żeby cało wydostać się stamtąd. - A jak w ogóle się tam dostanę? Przecież jest zakaz wchodzenia do wieży. Te upiory, czy inne wymysły, czort z nimi. Ale zakaz to zakaz. - Mówiłem ci przecież, że mam pozwolenie ze stolicy. Mogę użyć każdych środków i zajrzeć w każdy kąt, który mi się podoba. Nikt nie może mi zabronić. Nikt. - No tak, masz klucz do każdego zamka. - Właśnie. Idziesz sam? - Dzieciaka nie zabiorę. Za duże ryzyko. - Miałem na myśli, czy znajdziesz sobie jakiś kompanów? - A kto by tu chciał tu iść. Wszyscy boją się upiorów i magii, a poza tym samemu najlepiej się pracuje, wiesz o tym dobrze. - Niby tak, ale dobra grupa to większa szansa na przeżycie. - Zobaczę, Torden. Kiedy mam wyruszać? - Jak najszybciej. Pozwolenie na zejście do wieży już masz. Zbierz tylko sprzęt i możesz ruszać. - Szybko działasz, Torden. - Jak zawsze, Mefis. Rad bym cię ujrzeć znów. - Zobaczymy, Torden. Zobaczymy. Deala podniosła się od stołu. Czerwień zalała niebo. Zachodzące słońce utopiło w krwi cały nieboskłon, jakby ostrzegając, że zdarzy się coś złego. W puszczy zaszumiały drzewa targane wieczornym wiatrem przybyłym z północy. Znużeni rolnicy lękliwie zadarli głowy nieprzywykli do takiego chłodu o tej porze roku, nawet późnym wieczorem. Ten i ów przeżegnawszy się pośpiesznie ruszył znów w stronę domu, tylko niektórzy mamrotali pod nosem jakieś modlitwy, a kilku spojrzało w głąb puszczy oczekując najgorszego. Nic jednak stamtąd nie wyszło. Góry nadal czuwały nad miastem. Zapadł zmierzch. - Chcę iść z tobą - Deala za wszelką ceną starała się, by jej głos zabrzmiał pewnie i zdecydowanie. - Chcę iść z tobą, choć nie wiem dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi. - Ale... - zaczął Mefis. - Nie przerywaj mi, proszę - wpadła mu w słowo Deala. Wzięła głęboki oddech i starając się nie patrzeć na Tordena wyrzucała z siebie zdanie po zdaniu. - Daruj mi, że wtrącam się tam, gdzie mogą mnie nie chcieć, ale podjęłam już decyzję i łatwo nie ustąpię. Los tak chciał. Przypadkiem słyszałam waszą rozmowę, zarówno dziś, jak i wczoraj i teraz wiem, że tak miało być. Nie możesz iść sam. Nie możesz się narażać na niebezpieczeństwo nie mając nikogo innego przy boku. Wiesz, dlaczego chcę iść. Chcę i muszę. Tu zostają moja siostra i moja matka. Tylko ja jestem dla nich nadzieją i wykorzystam moją szansę, choćby nie wiem co. Słyszałam o tym przybyszu, artefaktach, legendach. To akurat mnie nie interesuje. Ważne jest dla mnie, czy znajdę lekarstwo... Czy znajdę nadzieję... Mefis spojrzał na nią zmieszany. Był zdumiony jej bezpośredniością, ale jednocześnie rozumiał ją całkowicie. W końcu był w podobnej sytuacji bez wyjścia. Poza tym odwykł od towarzystwa kobiet, poza zdawkową wymianą grzeczności z miejscowymi przekupkami i sąsiadkami. Stała przed nim kobieta, nie tylko ładna, ale też kipiąca energią i gotowa na wszystko, by tylko osiągnąć swój cel. Spojrzał na Tordena, ale z jego twarzy niewiele mógł wyczytać. Przeniósł swój wzrok na Dealę, której stan psychiczny wahał się między histerią a wybuchem energii. Odetchnął głęboko. - Usiądź - powiedział po chwili. Deala jakby dopiero teraz zreflektowała się i zmieszana usiadła po drugiej stronie stołu, wbijając wzrok w dębowe deski. - Dziękuję - szepnęła. Mefis nie bardzo wiedział, co powiedzieć, ale niespodziewanie odezwał się Torden. - Wiesz, że nie będzie to piknik i nawet ja nie wiem, co was tam może czekać? - Wiem - Deala kiwnęła głową, ciągle nie podnosząc głowy. - To pewnie też wiesz, że mogą iść ludzie silni, zdecydowani? Że śmierć może czaić się wszędzie? Że nie będzie miejsca na lęk, ból i litość? Że być może przyjdzie wam go szukać gdzieś daleko i właściwie nie wiadomo, gdzie zaprowadzi was los? - Torden wyrzucał z siebie pytanie za pytaniem, jakby nie zauważając, że Deala wciąż kiwała głową. - Poza tym cel jest poważny i nie każdy może pójść. Osobiście nie popieram bab w gildii, bo ciągle z nimi kłopot, a już na pewno na szlaku. Umiesz się chociaż z bronią obchodzić? Deala otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale Mefis okazał się szybszy. - Zostaw ją, Torden. To łuczniczka z tutejszego wojska. Podobno niejedno umie i rzadko lepszych znaleźć można, nawet wśród mężczyzn. Deala spąsowiała i jeszcze niżej pochyliła głowę. - Zatem widzę, że już wybrałeś, Mefis - uśmiechnął się tym razem Torden. - Zapamiętaj jednak moje słowa. - Przed chwilą sam kazałeś mi dobrać kogoś do mojej kompanii - burknął Mefis. - Poza tym myślę, że tak dla nas obojgu będzie bezpieczniej, jeśli połączymy siły, nieprawdaż? - Tak właśnie pomyślałam - odparła cicho Deala i odetchnęła z ulgą.
Autor: Ruichi email: ruichi@vgry.net
|
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |