![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
KAWAŁ FLAKA WILKOŁAKA
Ciągle nie do końca przekonany kapłan rozejrzał się na boki. Jego towarzysze z nieukrywaną ciekawością spoglądali na niego. Nawet krasnolud Byzdrymonir zamarł z odkorkowaną butelka w swojej wielkiej, sękatej łapie.
"Panie, miej w opiece sługę swego..." - pomyślał człowiek i wypił czerwonawy płyn. Gorzki. Niedobry.
Sztajnajn aż pisnął z radości, zatarł ręce i wbił wzrok w kolegę. Półelf wzruszył ramionami. On też spodziewał się czegoś więcej; na przykład ataku drgawek, czy choćbywzdęcia...
Tok jego myśli przerwało nieśmiałe stukanie do wrót izby w której się znajdowali. Wyraźnie rozczarowany hobbit ożywił się. Tan Rondell spojrzał uważnie na swoich gości. Dość dziwna kompania. Łysy jak kolano człowiek, dobijający sześćdziesiątki, o nieco rozbieganym spojrzeniu i dziwnych, niespokojnych ruchach rąk... Wyglądał dość żałośnie, ale bił od niego jakiś majestat. Nie wiadomo dlaczego cała reszta traktowała go jak swojego przywódcę. Może to ten prujący się symbol srebrnego kielicha na przodzie jego szaty? I co on wyprawia z tym widelcem?! Krasnolud. Hmm... Kawał chłopa. Chyba nie czuje się zbyt dobrze. Ciągle potrąca jakieś półmiski i kielichy. Chociaż apetyt ma... Może nie zabraknie mi wina... A ten z poplamionymi i nadpalonymi rękawami szaty, jest jakiś dziwny. Ale półelfy są dziwne... Ni to elf, ni człowiek... Dlaczego on miesza te trunki??? Nie smakują mu? I dlaczego wino w jego kielichu zaczyna wrzeć i kopcić? Elf - straszny chudzielec - nawet jak na elfa. Ciągle milczy, choć podobno jest artystą... Ale może to i lepiej, ludzie w wiosce nadal się płoszą jak zobaczą jakiegoś obcego elfa! Nie wygląda źle, tylko te wielkie i wiecznie wilgotne oczy... I ten młodzieniec. Bardzo uroczy. Grzeczny i ułożony. Gdyby jeszcze zechciał spożywać posiłki przy pomocy sztućców... albo chociaż rąk! Ale na pewno sobie poradzą... Chłopi mówią o nich niestworzone rzeczy. Jeżeli choć w niewielkim stopniu są one prawdziwe, to z pewnością rozwiążą ten problem... Szlachcic wstał. Wziąwszy w swą smukłą dłoń niewielką srebrną łyżeczkę począł nią uderzać w zdobiony puchar stojący przed nim. I nawet na chwilę się uciszyło. Ale sekundę później goście przyłączyli się do dziwacznej zabawy i zaczęli uderzać tym co akurat mieli pod ręką w najróżniejsze przedmioty znajdujące się na stole. Rondell chwycił się za głowę. Nie! Tylko nie to!
W tej samej chwili wrota do sali otworzyły się i do środka wbiegli zwabieni hałasem gwardziści. Dopadli do siedzącego najbliżej niziołka (on też zachowywał się najgłośniej) i... chwilę później cała trójka leżała pod ścianą - rozbrojona i masująca co bardziej bolące części ciała... Nad nimi stał, nawet nie zdyszany hobbit. Swoimi niewinnymi oczkami spojrzał na gospodarza.
Jako że po tym incydencie na chwilę się uciszyło, gospodarz postanowił wykorzystać nadarzająca się okazję.
Rumkajs przerwał mu gestem trzymającej srebrną łyżeczkę dłoni (nadal się nią bawił).
Szlachcic nakazał stojącemu w pobliżu słudze dostarczenie brakującego przedmiotu i podjął przerwany wątek.
Rumkajs zaczął w głowie kalkulować za co elf może proponować tyle kasy. Ale jakoś nic mu do głowy nie przychodziło. Krasnolud za to szybko zaczął przeliczać jak długo można by za to pić, ale szybko się pomylił, bo leżąca na półmisku przepiórka zaczęła się na niego patrzyć... Zresztą trzy pozostałe również... Gdzieś w oddali ze ściśniętego gardła jakiejś bestii wydarł się przeraźliwy i złowrogi ryk. Tylko naprawdę nieliczni potrafią rozpoznać w tym skowycie zew jednego z bardziej szalonych i nieobliczalnych bóstw, jakie zrodziła ta ziemia... Zew półboga Wuotana! Tylko nieliczni także potrafią rozpoznać w nim sygnał do rozpoczęcia jedynej nocy poświęconej Wuotanowi. Nocy Dzikich Łowów... Wychodzą oni wówczas ze swych siedzib i wiedzeni jakimś wewnętrznym instynktem udają się w mroczne i pełne grozy puszcze, aby tam, na łysych, samotnych polanach czekać na Dzikiego Łowcę pędzącego po zimowym nieboskłonie na ośmionogim wierzchowcu. Kiedy nadchodzi - przyłączają się do jego pochodu i ruszają czcić tę najdłuższą noc w roku...
Brodząc bosymi stopami w śniegu niewielką postać wolno ruszyła w stronę przeciwną do miejsca, gdzie słońce w tej właśnie chwili stykało się z horyzontem. W jego pomarańczowym blasku niewiele można było ujrzeć, ale sądząc z budowy, wędrowiec nie mógł być zwykłym dzieckiem. O ile nim był... Nie krył się. Ale mimo to po kilku chwilach, zupełnie przez nikogo nie zauważony dotarł do ciemnej ściany lasu. I znikł pomiędzy drzewami...
Sen Rumkajsa był bardzo niespokojny. Kapłan co chwilę pocił się i budził z gorąca. Jeszcze zanim dobrze zasnął zrzucił z posłania grubą derkę, która przecież nigdy dotąd w pełni nie chroniła go przed wpadającymi przez szpary w oknach mroźnymi podmuchami. Lecz mimo to nie mógł spać. Jeszcze na kilka chwil przed tym dziwnym przypływem gorąca czuł swędzenie na całej niemal powierzchni swojego ciała. Potworna tortura... W pewnym momencie stwierdził nawet, że nie czuje już zmęczenia po dniu w całości spędzonym na przygotowaniach do spotkania z mężozwierzem. Wolno zsunął się z posłania i podszedł do okna. Pchnął je. Spodziewał się uderzenia mroźnego powietrza na twarzy, ale niczego takiego nie poczuł. Stwierdził za to, że teraz oddycha mu się łatwiej niż dotąd. Lekko pochylił się do przodu, zwinął usta w rulonik i wciągnął z sykiem powietrze do wnętrza swoich płuc. Przypływ tlenu podziałał ja narkotyk - jego starczy umysł na chwilę osiągnął stan omdlenia, człowiek się zachwiał i wypadł przez okienną ramę. Lądowanie było twarde i bolesne. Na szczęście zakończyło się szybko i bez większych obrażeń. Kapłan zebrał się ze śniegu i otrzepał. Nie czuł chłodu, zapragnął za to odnaleźć swoją pasiastą szlafmycę, która podczas krótkiego lotu zsunęła mu się z głowy. Nie znalazł. Klnąc w duchu tak jak zupełnie nie przystoi kapłanowi postanowił urządzić sobie małą przechadzkę. Naprawdę przebywanie na zewnątrz przynosiło mu sporo ulgi w porównaniu z męczarnią jaką przeżywał w izbie. Wybierając kierunek na chybił-chybił opuścił teren posiadłości tana Rondella i skierował się w stronę wsi. Po przejściu kilkuset metrów zaczął podejrzewać że coś z nim jest nie tak. Czuł, że coś krępuje jego ruchy... Kiedy doszedł do pierwszej z chałup stwierdził, że rzeczywiście ma trudności w wykonaniu pełnego kroku - coś plącze mu się pod nogami. Odgarnął jedną ręką zasłaniające mu widok gęste kłaki, nic dziwnego jednak nie zauważył. Kudłatą dłonią podrapał się po lśniącej w księżycowym świetle łysinie... Dziwne!
Jego rozważania przerwał pełen życia i radości wrzask:
W pierwszej chwili pomyślał, że może to Capsel znowu poza domem, w plenerze ćwiczy swoje pieśni, szybko jednak inny krzyk wszystko wyjaśnił... Rumkajs chciał coś powiedzieć ale w jednej chwili poczuł w udzie bolesne ukłucie, a rękach wieśnioka zmaterializowała się siekiera. Nie w ciemię bity człowiek podjął jedyną słuszną w tej sytuacji decyzję, o znaczy szybko odwrócił się i potykając się o swoje własne długaśne owłosienie biegiem zaczął się oddalać. Za sobą jeszcze przez dłuższą chwilę słyszał miejscowe przekleństwa i inne wulgaryzmy. Gdy dotarł do swojej komnaty (dostał się do niej przez okno) zaczął ponownie zastanawiać się nad minionymi wydarzeniami. Nic jednak nie wydumał. Dopiero nad samym ranem, kiedy włosy, które wyrosły mu na dłoni nie pozwoliły mu wygodnie dłubać w nosie, stwierdził - ze zdziwieniem oczywiście - że całe jego ciało pokryte jest gęstą i skundloną sierścią. Nie mniejszym zdziwieniem było stwierdzenie przez niego faktu, że mikstura Sztajnajna - chyba pierwsza w życiu - naprawdę zadziałała. Lustro jednak z całą swoją brutalnością pokazało, że całe jego ciało pokryte jest włosiem. Całe z wyjątkiem głowy...
Kiedy pogodził się już z tym faktem, zaczął przerzucać pożółkłe stronice jednej ze swoich ksiąg i wczytywać się w zaklęcia. Może znajdzie coś co mu pomoże. Znał kiedyś maga, który podał mu zaklęcie "na wszystko", tylko co to był za czar? Firebol czy jakoś tak...
Następnego dnia, z samego rana tan Rondell poprosił swoich gości na naradę. Capsel, Byzdrymonir i Sztajnajn pojawili się szybko. Trochę im jednak czasu zeszło na oczekiwaniach na resztę przyjaciół. Kolejny zjawił się Kypisek z podwiązanym ramieniem i wielkim siniakiem pod okiem. Kiedy wszedł do sali, spojrzał tylko przelotnie na kompanów i zajął miejsce na boczku...
Jakiś czas potem przyszedł i kapłan. W dźwięku pobrzękiwań jakiegoś metalu, kulejąc na jedną nogę i śmierdząc czymś jakby palonymi włosami wszedł do sali. Skłonił się przed gospodarzem (wywołało to dziwaczny grymas na jego zaczerwienionej twarzy) i również zajął miejsce.
Na wspomnienie psa Kypisek aż pisnął, ale raczej żałośnie. Miał wiele szczęścia, ze udało mu się schronić na drzewie, jeszcze zanim pies rozszarpał go na strzępy. Tam poczekał do czasu aż przybierze swoją naturalną postać. Oj ciężkie jest życie berserkera...
Rumkajs zbladł. Nic jednak nie powiedział. Ponownie tylko skinął głową - raczej z rezygnacją niż zapałem. Zdaje się, że czeka go kolejna nieprzespana noc.
Ta noc nie była taka jak inne. To znaczy była, ale oprócz tego działy się dziwne rzeczy, które tworzyły bardzo niesamowity nastrój. Na przykład taki dźwięk pobrzękiwania metalu, który jak cień snuł się za drużyną...
Rumkajs stanął. Przestało dzwonić. Wzruszył ramionami - znowu brzęki. Nie wdając się w dłuższą dyskusję ruszyli dalej. Oczywiście dźwięki nie zamilkły. Mieszkańcy sioła zostali uprzedzeni o nocnej eskapadzie. Dlatego teraz wszędzie było cicho i niesamowicie...
Rumkajs pomyślał, że na pewno są obserwowani. Szli dalej w milczeniu. Podobno najczęściej widywano mężozwierza w pobliżu cmentarza. Kypisek wzdrygnął się, gdy o tym usłyszał. Nie ze strachu. Przypomniało mu się spotkanie z pieskiem kowala...
Po kilku minutach drogi dotarli na miejsce. Rozejrzeli się niespokojnie na boki. Nikogo. Nie zwlekając udali się z powrotem. Nie uszli kilku kroków gdy hobbit zatrzymał się. Parsknął przez nos i odwrócił się nerwowo. Obawa udzieliła się jego towarzyszom. Spojrzeli w stronę, w którą patrzył barbarzyńca. Wtedy w świetle miesiąca ujrzeli wielką kudłatą bestię. Szczerzyła ona zęby w dzikim grymasie, a oczy słały ku nim zielone, złowrogie błyski.
Jak na komendę towarzysze rzucili się... do ucieczki. Jeden przez drugiego, wpadając na drzewa i nawzajem się potrącając rwali biegiem w kierunku posiadłości Rondella. Bestia z złowrogim rykiem pędziła za nimi. Elfowi zdawało się nawet, że słyszy co pod nosem ryczy potwór: Niestety nie wszyscy mieli równe szanse ucieczki. Ciągle kulejący po postrzale z kuszy Rumkajs, bardzo szybko został w tyle. Dystans między nim a mężozwierzem ciągle się zmniejszał... W pewnym momencie bestia sprężyła się, wybiła w powietrze i jak pocisk balisty spadła na człowieka. Chwilę zakotłowało się. W powietrzu rozległ się mrożący krew w żyłach ryk, a zaraz potem wszystko ucichło.
Przygnieciony ciężarem ogromnego cielska kapłan usiłował się spod niego wydostać. Nie tęgo mu szło. Dopiero po chwili, gdy ciało potwora zaczęło przybierać ludzką postać, dał sobie z tym radę. W tym czasie pozostali bohaterowie zorientowali się, ze nic już ich nie goni i ostrożnie wracali, żeby zobaczyć co się stało. Kiedy zdali sobie sprawę, że mężozwierz jest martwy podbiegli bliżej. W odpowiedzi na to Byzdrymonir wyciągnął z zanadrza flakonik czerwonego atramentu i narysował sobie na ramieniu czerwoną pręgę. Sztajnajn rozdarł rękaw swojej szaty, a Capsel rozburzył ręką włosy. Kypisek stanął z butem na piersi leżącego - teraz już człowieka - i zaczął prężyć mięśnie. Wciąż będący jeszcze w szoku Rumkajs, machinalnie podszedł do potwora i silnie zapierając się jedną ręką, drugą wyrywał z piersi stwora srebrne widelce tana Rondella, na które nadział się nieostrożny mężozwierz, a które podczas krótkiej szamotaniny musiały wysunąć mu się z kieszeni.
Kilka minut później zaczęli schodzić się miejscowi chłopi. Oglądali pobojowisko, podziwiali rany przyjaciół i patrzyli na ubitą bestię. Ktoś nawet rozpoznał ją w jej ludzkiej postaci.
Autor: BAZYL email: Klon23gdh@poczta.onet.pl
|
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |