|
CANDLEKEEP
Pamiętnik podróżnika - Candlekeep
Witajcie !
Nazywam się Duch X i dziś postanowiłem opisać Wam wspaniałą podróż, jaką odbyłem trzy lata temu. Wyruszyłem w owym czasie z moich rodzinnych Katowic na Wybrzeże Mieczy. Dziś opisuję Candlekeep. Cudam widział, ale co najlepsze, zachowałem dla Was, jak mawiał spotkany przeze mnie po drodze kupiec.
Podczas mojej podróży wędrowałem przez Lasy Tethyru, Athkatlę, Nashkel i Beregost. Odwiedziłem też wiele jaskiń i zajazdów. O nich jednak innym razem. Przenieśmy się więc do momentu w którym stanąłem u wrót miasta mnichów.
Ranek był pogodny. Zbyt pogodny. Słońce paliło niemiłosiernie. Marzyłem tylko o jednym. O kufelku zimnego piwa w tutejszej karczmie. Z radością ujrzałem bramę która była jedynym wejściem do miasta. Na tym jednak moja radość się skończyła. Brama była zamknięta , przed nią stał strażnik. Nie dość że spał, to jeszcze nie chciał mnie wpuścić do miasta. W końcu Hull (bo tak miał na imię) powiedział mi w czym rzecz. Otóż, aby wejść do Candellkeep należy podarować na rzecz zbiorów tutejszej biblioteki "tom niemałej wartości". Teraz wiem dlaczego mają największą bibliotekę na Wybrzeżu Mieczy. Jeżeli każdy zwiedzający pozostawia im jedną książkę... Z bólem rozstałem się z "Analizą budowy odwłoka gąsienic zielonych" - moją ulubioną książką. Po wylaniu litrów łez drżącymi rękoma wręczyłem książkę strażnikowi. Brama stanęła otworem.
Pierwsze co zrobiłem to udałem się do karczmy. Wydawało mi się że nic nie zdoła mnie zaskoczyć. Myliłem się. Ujrzałem bowiem może szesnastoletnią dziewczynę która skacząc na jednej nodze wołała do wyjątkowo grubego karczmarza "brzuchacz, brzuchacz", doprowadzając go do wściekłości. Dziewczyna była ubrana na fioletowo. Kiedy znudziło jej się szydzenie z tuszy zagniewanego grubasa, spojrzała w moją stronę. Zapytała czy jestem poszukiwaczem przygód. Wolałem zachować incognito więc odpowiedziałem że jestem producentem dropsów cytrynowych. Dziewczyna wyraźnie straciła zainteresowanie moją osobą . I dobrze. Podszedłem do karczmarza. - Wredna mała żmija - powiedział. Dowiedziałem się jeszcze że dziewczyna ma na imię Imoen i jest wyjątkowo bezczelna. Mój rozmówca przedstawił się jako Winthrop i natychmiast sięgnął po kufel. Najwyraźniej jednak nie był to jego szczęśliwy dzień. Potknął się bowiem o własny brzuch i przewrócił się na ziemię. Imoen tarzała się ze śmiechu. Ja też. W końcu jednak pomogłem wstać Winthropowi. Zakłopotany szybko nalał mi kwaterkę wina abym jak najszybciej zapomniał o jego niezdarności. Miał to jak w banku. Przez chwilę panowała cisza. Potem do karczmy wszedł ubrany na szaro starzec. - Imoen, urwisie! Marnujesz czas w karczmie a wykład z teorii magii już się zaczął. Abdel już dawno jest w bibliotece ale ty oczywiście... - Nagle przerwał i ze zdumieniem zauważył że dziewczyny już niema. Zostało tylko otwarte okno przez które bezgłośnie wyszła. Opuściłem karczmę.
Widok (i odgłos) stojącej obok tawerny krowy nie poprawił mi humoru. Krowa miała rozwolnienie. Obok niej stał jakiś śmierdzący bydłem facet i usiłował wlać krowie do pyska zawartość zielonego flakonika. - No pij głupia, Abdel tak się starał o to antidotum a ty wybrzydzasz. - nagle umilkł kopnięty przez krowę i zrezygnowany usiadł na trawie. Za zakrętem odnalazłem niesforną uczennicę. Właśnie rozkopywała stóg siana mówiąc do stojącej obok dziewczyny. - Phyldia, tępa pało. Mówiłam ci żebyś nie czytała po spirytusie. Jak mogłaś zgubić książkę w stogu siana. Co to była za książka?- spytała Imoen. - Regulamin Stowarzyszenia Anonimowych Alkoholików. - odpowiedziała Phyldia. Miałem już dość. Szybkim krokiem poszedłem dalej.
Przez otwarte drzwi wszedłem do magazynu. Zobaczyłem tam... krasnoluda który z ogromną determinacją, za pomocą topora dzielnie atakował... szczury. Niestety nie dane mu było zaznać zwycięstwa bowiem kiedy po raz n-ty nie udało mu się trafić żadnego szczura, wziął potężny zamach i z ogromną siłą wbił topór po samą rękojeść w... ścianę. Poczekałem jeszcze minutę i kiedy mimo jego wysiłków topór dalej tkwił w ścianie, cicho opuściłem magazyn. Najciekawszy budynek w mieście - biblioteka pozostała dla mnie zamknięta. Nieprzekupny strażnik nie zgodził się wpuścić mnie do środka , mimo iż zaoferowałem mu talon na watę cukrową w chorzowskim ZOO. Nie wie co traci. Zagniewany szybko opuściłem Candelkeep. A w przewodniku turystycznym to miejsce dostało 5 gwiazdek - warto odwiedzić. Akurat. Większego domu wariatów jeszcze nie widziałem. Ale wszystko przede mną bo idę na północ.
Autor: Przemysław "Duch X" Pietrzkiewicz email:
kokolki@poczta.onet.pl
|
|
|
|