![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
LECZENIE FF-EM
Łamiemy stereotypy
czyli jak Zell leczył rodzinę z alergii na gry :)
Dobra, first things first:
Był sobie piękny, gwieździsty, wakacyjny wieczór... istna idylla... Siedzę sobię przy kompie porzynając w Jedi Knight'a 2. Relaksuję się, beztrosko wyposażając szturmowców w parę kilo nadwagi (za pomocą ołowiu ofkors), lub pokazując im takie fajne światełka (blaster:), czy też praktykując sztukę walki futurystycznych kiboli (mój dziadek ciekawie nazywa tą świętą broń rycerzy Jedi: bejzbol przyszłości - no comments:) z uroizmaceniem w postaci spychania Szmocą kolesi w przepaści... aż (moment grozy, pompatyczna muzyka, duża dawka gore;)... nie, nie Desann... to nie ten zdechlak, tylko ktoś duuużo potężniejszy... moja matka, która zaszła mnie od tyłu, kiedy akurat dusiłem jednego adwersarza, a moja jakże boska Szmoc nie wyczuła zbliżającego się zagrożenia^^ I zaczęło się...
- Synku! Przestań grać w te głupie gry! Nic, tylko zabijanie i zabijanie. Może byś coś poczytał (w tym momencie wskazuję na leżący na nocnym stoliku zbiór opowiadań 'Dym i Lustra' i parę anglojęzycznych fanficów)?
Aż... przybył zbawiciel... Final Fantasy X (jak dorobiłem się PS2 o tym w innym arcie... wystarczy wspomnieć, że rodzice chcieli mieć odtwarzacz DVD, więc wszystko jasne;) Grałem sobię w tą grę non-stop zachwycając się grafiką, dzwiękiem, klimatem, dubbingiem i wszystkim co tylko możliwe. Całe szczęście, że mam TV w pokoju; inaczej mógłbym sobie o FFX co najwyżej pomarzyć. Ukończyłem i po dłuższej przerwie na odetchnięcie po tym nieustannym widowisku, powróciłem. Plansza tytułowa... new game... ognisko... autografy... mecz... atak Sina... walka ze Sinspawnem... wielki wybuch... portal... stop! Pauza! Wtedy wpadła mi do głowy genialna myśl! Moje ulubione FF może posłużyć jako cudowny lek na alergię na gry. :) Odpauzowałem... i oczom mojej matki ukazały się świetnie wykonane ruiny świątyni Baaj. Oczywiście, ja musiałem się wcielić w typowego prezentera reklamowego i bez przerwy zachwalać: "och jaka świetna grafika, boski podkład dzwiękowy, świetnie zmontowane przerywniki... i ten niesłychany klimat... ". Jednym słowem: full wypas :) Cały plan szedł jak po maśle, aż doszło do walki z tamtą gigantyczną rybką. "Przecież tu też jest zabijanie...". Ale nie bezmyślne... khem... Załadowałem wtedy save z Mt. Gagazet tuż przed trzecią walką z Seymourem (nie wiem po jaką cholerę trzymałem ten save na karcie pamięci, ale jak widać przydało się:), a drużynę miałem tak beznadziejną, że do walki podchodziłem jakieś 15 razy. O dziwo tym razem udało mi się z wiekim trudem zwyciężyć za pierwszym razem. Nic tylko kombinowanie. Mighty Guard? e... ale zaraz rzuci Dispel, aeony... ale i tak Seymour je rozwali w jednej turze... uaaa... zaraz przywali mi Total Anihilation... oups... I który nadal uważa, że walka w grach to tylko bezmyślna strzelanina?! Yyyy... Coś jest nie tak?! Widzę las rąk... echhh... do niektórych nic nie dociera... sami się o to prosiliście... pogadajcie sobie z moją Animą ;) Na koniec pokazałem co fajniejsze widoczki i wnętrza... i koniec koszmaru! Wreszcie mogę sobię pograć... Wolnośc dla gier! TIAAA! Wniosek: dzięki FFX uleczysz matkę, ojca, prababcię, wujka, psa oraz kota z alergii przeciwgrowej! Lekarze... Do dzieła! :)
To by było na tyle.
PS. Ponoć w roli lekarstwa dobrze się spisuje Syberia. Bynajmniej nie chodzi mi o to ,by wysłać nieposłusznych do tej 'ciepłej' krainy, tylko o posadzenie ich przed taką fajną przygodówką. Podobno działa!
Autor: Zell email: zell15@wp.pl
|
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |