KOBOLD, CZYLI SRAM Z POWROTEM

 

 

 
ROZDZ. XI: PETŻKJI

 

  Nazajutrz po bitwie z mąkami Killgo i jego towarzysze raz jeszcze podjęli desperacką próba odszukania szlaku, ale nieskutecznie. Gdy tak błądzili, niespodziewanie obskoczyły ich elfy zaciekle wywijające kartkami na bigos i figurkami Harrego Pottera. Nie mogło być mowy o jakimkolwiek oporze.
- Tera se kurde pojdziemy do kurde bossa i ani mru, kurde, mru! - rzekło pierworodne dziecię ziemi o dźwięcznym imieniu Wypasiel.
- Wypasiel! Ty tutaj? - wykrzyknął zaskoczony kobold, któremu elfy drutem wiązały ręce i coś, co mniej bystry obserwator nazwałby nogami.
- Gdzie idziemy szlachetny panie elfie? - spytał ciekawy Dragin, za co dostał dyskretnego kopa w klejnoty.
- Idziemy kurde do tej budy kurde zwanej DiscopartyBlock kurde 691 - odparł elf.
- A daleko to? - spytał ponownie Dragin, za co elfy wsadziły mu wał korbowy w odbyt.
- Od ch*ja kurde i jeszcze ciut, kurde ciut. {chyba nie trzeba pisać kto to powiedział}.
- A kim jest ten boss? - zapytał niereformowalny krasnolud, któremu elfy grzebały szczotką ryżowa po gałkach ocznych wkładając resztki jajec w imadło.
- To król szczepu elfów znanych jako Nirvanowie, Alemamorde. Zamknij już mordę kapucynie zwiędły.
Po czternastu srajaniach gromada dotarła do zwodzonego mostu przed bramą DiscopartyBlock 691. Stały tam trzy przerażające strażniczki. Były to Homogumki, świadome swej nadprzyrodzonej mocy: Bijka, Plujka i Nachujka, gotowe by walczyć ze złem i akcyzą.
- Alkohol, faje, maryha, hera, inne dragi? - spytały przybyszy lewitujące wielkookie monstra bez nosów, uszu, palców i tułowi.
- Dajcie kurde przejść, a kurde odpalim wam coś za tych kurde niewolników.
Przeszli. Podróżnicy zostali wtrąceni do paprochów, gdzie zakuto ich w zdobione kajdany.

 

 

***

 

  A w tak zwanym międzyczasie, jak myślały krasnoludy, Kudeł został wzięty na tortury. Obiecał sobie nic nie powiedzieć.
- ...A Killgo ma pierścień... taki od niewidzialności... w lewej dolnej kieszeni... ma dziurę w dwójce i próchnicę... urodzony pierwszego listopada... lubi niebieski... a nasze hasło to "Yyyyy, co?"... Wymyślił je Gundaf... bla, bla, trzeba, bla, bla, zabić, bla, bla, Killga, bla... - mówił krasnolud jedząc winogrona na wielkiej pufie.

 

 

***

 


- Możecie wyjść - rzekł Kudeł wchodząc do celi - załatwiłem dla nas paszporty.
- Byłeś na torturach? I co, i co? - pytał Killgo. Jak każdy kobold miał żyłkę do sado-maso.
- Taa, wbijali mi szpilki pod paznokcie, ale się nie dałem, milczałem jak grób. W końcu ich złamałem.
Ociągając się, niechętnie wyszli z tego miłego pokoju. Kudeł na tyle dobrze załatwił sprawę, że przed drzwiami nie był żadnych strażników, tak więc musieli trafić do wyjścia sami. Oczywiście każdy krasnolud był znany ze swej orientacji pod ziemią. Zabłądzili. Dotarli do pomieszczenia, gdzie w podłodze był wycięty otwór, do którego wrzucano beczki {a właściwie petżkji jak to mówią elfy} by z jakimś trunkiem dotarły do miasta ludzi drogą wodną. To miasto nazywało się Pompeje, leżało na wyspie i cieszyło się krótkimi chwilami, gdy nie było zalewane przez magmę z wulkanu.
- Eee, możemy przyspieszyć podróż włażąc do tych beczek - zaproponował kobold.
- No dobra, ale ty pierwszy! - odparł uprzejmie prawowity król spod Kury wpychając Killga do jednej petżkji i przybijając wieko specjalnymi zbrojeniami. Następnie dziesięć baryłek wypłynęło spod królewskich komnat strumieniem, który za chwilę połączył się z odpływem z latryn.
Mokrzy i bardzo pijani wylądowali w końcu na brzegu. Niepocieszeni patrzyli, jak Killgo wychodzi przez otwór z boku baryłki, powstały w wyniku jakże miłego spotkania z podwodnym kamieniem.

 

 
ROZDZ. XII: SERDECZNE POWITANIE

 

  Okazało się, że wylądowali w Pompejach na Serdelkowym jeziorze. Gdy suszyli się na brzegu, nadeszła grupa ludzi w srebrnych kombinezonach, którzy jęli oznaczać pobliski teren żółtą taśmą i zasiekami.
- Pójdziecie z nami. Mr.Sick chce z wami rozmawiać - powiedział głos z wnętrza kombinezonu. - Ale najpierw kwarantanna. Najlepiej na miejscu.
Wyjął z teczki pokaźnych rozmiarów strzykawę.
- Nie będzie bolało. Testowaliśmy to na granicie - rzekł drugi kombinezon.
- O w mordę. Ale będzie jazda - wykrzyknął podjarany kobold. - AaaaAaa. O ja cię pie...
Po kilku bolesnych zastrzykach i wycięciu płatów czołowych zostali zaprowadzeni pod bramę zamku, w którym mieszkał okryty złą sławą Mr.Sick. Z niesamowitym skrzypem nagranym na Mp3 otwarły się wrota.
- Witam w moich skromnych progach - rzekła postać w ogromnych różowych okularach, koszulce "I luv Merlin Mamson" oraz wielkich wampirzych kłach firmy Acme. Co do twarzy, to twarzą był mózg z oczami i kłami.
- Będzie wyżerka? - spytał Bombar.
/34 minuty odsłuchiwania nagranych organów później/.

- Dajmy na to - odpowiedział gospodarz szczerząc kły.
- Cóż za refleks... Jak korespondencyjny szachista - zauważył Killgo.
Wchodząc do środka za drużyną, Mr.Sick wbił słomkę w głowę kobolda i zaczął pić, jednak szybko się zniechęcił. Bo co to za przyjemność pić próżnię?
Zasiedli do kolacji. Mały garbaty grubasek - Scooby - wniósł misy z jadłem i położył na długim stole. Killgo od razu zaczął pałaszować karaluchy nadziewane poduchami, szczurze ogonki w świńskich wymiocinach oraz marynowane jajca komarów.
- A ty panie nie jesz? - zapytał Kudeł oblizując usta po czeskiej potrawie zwanej "Zadzie wychlawańce".
- Nie... Ja jadam co innego... Ha; haha; hahaha; niach, ha... {w każdym razie opętańczy śmiech} - rzekł gospodarz siedząc na wielkim fotelu za kominkiem i nastrojowo łącząc palce w piramidkę przed oczami.
- Macie jakiś interes w Transyl... to znaczy, w Pompejach? - zapytał Mr.Sick.
- Idziemy pod Samotną Kurę zabić smoka Smoga - powiedział znudzonym tonem kobold.
- Mogę wam w czymś pomóc?
Gdy tylko skończył mówić, zegar w rogu wybił północ. Gospodarz wyjął mały aparacik i wcisnął wielki czerwony guzik.
- Ta lawa to jedyny sposób bym został królem w następnych wyborach. Rozumiecie.
Pan Schabins z aprobatą pokiwał głową. Uczył się w przedszkolu, że tylko w ten sposób można zyskać przyjaciela na całe życie. {We wzgórku przedszkole jest jedyną instytucją edukacyjną}.
- No, gdybyś zechciał dać nam panie trochę tych pyszności na podróż - odpowiedział Kudeł.
- Dobrze ale pod warunkiem, że wy zostawicie coś po sobie. Mam na myśli paznokcie, włosy i krew. Dużo krwi.
Jak postanowili tak uczynili. Zostali wyprowadzeni przez most na drugą stronę jeziora serdelkowego. Tylko Łóin się ociągał, bo zauważył, że zamiast lewej ręki ma postrzępiony kikut. Zabandażował go sobie. Krasnoludy są wytrzymałe, ale nie chciał być niegrzeczny i brudzić tego pięknego mostu z czaszek. Gdy się odwrócił, zobaczył jeszcze jakąś postać machającą im na do widzenia i wgryzającą swe kły w jakiś na oko pół metrowy przedmiot.

 


ROZDZ. XIII: NA PROGU

 

  Gdy stanęli na prawym brzegu ich oczom ukazał się cel wędrówki przypominający kurę, która w straszliwych męczarniach znosi kwadratowe jajo. Nocleg spędzili pod cieniem góry. Byli przygaszeni, bo niegdyś zielona trawa została spalona przez Smoga, a co najgorsze, to samo stało się z polami maków i konopi indyjskich. Obóz rozbili ostrożnie pod wejściem do wnętrza góry, która była mieszkaniem smoka. Lecz po nachalnych błaganiach Killga przenieśli się w miejsce znane jako Strażnica Frajerów. Nim zabrali się do szukania sekretnych drzwi, które były ich jedyną nadzieją, Kudeł kazał rozpalić ognisko, aby się ogrzać. Kobold usiadł, wyciągnął faję, naładował ją ziołem i jął rozpamiętywać o swojej norce, która została już zapewne przepisana na burmistrza. Puszczanie kółek z dymu jest moczopędne, więc jął łapserdak wspinać się po zboczu. Wdrapał się na półkę skalną i gdy tak załatwiał swoją potrzebę, patrzałkom jego ukazały się drzwi wyciosane w skale i oświetlone pradawnym neonem "Złoto too nein!". Killgo krzyknął na dół do krasnali mając na uwadze zachowanie ciszy. Krasnoludy weszły do niego po schodach i zaczęły się zastanawiać jak otworzyć drzwi. Walili w nie, palili, ciągnęli, obciągali, pchali i nic!
- Fuck you! - rzekł władczym tonem Kudeł.
W tym momencie tajemne drzwi otworzyły się z cichym hukiem zdolnym obudzić głuchego za życia fizyka.
- Te, kobold! Kopsnij no się i popytaj o jakieś złoto, oki? - rzekł Gnili wpychając Killga do środka.
Chcąc nie chcąc Killgo musiał ulec subtelnej perswazji. Szedł tak korytarzem napotykając co chwila na mieczników Kapoostnych Kalarepów - strasznych stworów na usługach Smoga. Przypomniał sobie o pierścieniu w swojej kieszeni. Wstrząsnął go i założył na palec.
W końcu dotarł na niewielki, brudny od odchodów skalny balkonik ze schodami w dół, gdzie znajdował się smok leżący na górze złota. Miał 11 stóp, 4.5 łokcia, 0.99 kciuków i #$*&%^ jarda długości. Ważył tyle co lotniskowiec koboldów USS SHITOFF, ale zapierniczał jak mały samochodzik. Ponadto miał nieproporcjonalnie małe skrzydełka, małe łapki, chudą szyję i wielki, tępy łeb.
- Ee, e kto ty jesteś? - spytał smok.
- Jestem... Jestem Pryncypal II Możny - odparł Killgo chcący pozostać incognito i podziwiający węch smoków.
- I chcesz ukraść mój SEMMK, a mnie pokroić na kawałki i ugotować z nich zupę dla krasnoludów by się potruły?
- No... nie! - odpowiedział szybko pan Pryncypal II Możny.
- Mistrzu, zaczynasz mnie wnerwiać! Zrobimy tak: ja udam, że śpię, a ty wrócisz do krasnoludów i powiesz im, że droga jest bezpieczna, a następnie, gdy się najem, zabiję ciebie i zakopię twoje zwłoki na później, OK? - ostatnie pół zdania smok mówił tak szybko, że kobold nic nie zrozumiał.
- Dobra, no to sztama! - rzekł pan Pryncypal zupełnie przekonany o dobrych zamiarach Smoga.
Już jako pan Schabins wrócił do krasnoludów, które z nudów zrobiły technoparty.
- Droga wolna! A SEMMK jest na szczycie wielkiej kupy gów... złota. Smoka nie ma - rzekł Killgo.
Drużyna gęsiego parami dreptała korytarzem. Gdy Kudeł, który szedł na przedzie, stanął na balkoniku skalnym, zobaczył smoka z zamkniętymi oczyma i wielkim uśmiechem, szybko odwrócił się do kobolda, zapewne z zamiarem zapewnienia bliskiego kontaktu bezpośredniego z elementami aerodynamiki oraz astronomii w postaci gwiazd wokół głowy Killga.
Gdy skończyli wymienianie poglądów, zobaczyli, że smok się podrywa i spieszy by pożreć nieboraków.
- Chopy do lasu!! - krzyknął Kudeł.
- Co? - spytała reszta krasnoludów jednym głosem jak zgilotynowany hipopotam z syfilisem.
- Brać nogi za pas!
- Co? - spytali brodacze ponownie.
- Spier****ć!! - wykrzyknął Kudeł Pusty Kufel.
- Aaa...
W tym momencie smok zionął ogniem z zapalniczek żarowych sprytnie ukrytych między zębami. Wszyscy byli już na zewnątrz, ale płomienie dosięgły biednego Bombara. Wzięli więc go za stopy, wyciągnęli na zewnątrz i zataszczyli do obozowiska. Bombar miał przypalone włosy na karku i zadyszkę.
- Jest z nim naprawdę niedobrze. Prawdopodobnie trzeba mu wyciąć żebro - rzekł Killgo z uśmiechem wyciągając skalpel.
- Przydałoby się znieczulenie... - dodał po chwili i ładując piąchę między nogi krasnoluda. Killgo bardzo precyzyjnie naciął skórę brodacza szybkim, sprawnym ruchem zawodowego ćpuna. Następnie dobrał się do jego bebechów.
- Eee... Killgo... Jesteś pewien, że powinieneś wycinać serce i żołądek? - spytał nieśmiało Gnili.
- Jasne! Ma ich przeciż aż trzy! - odpowiedział pewnie kobold odginając żebro krasnoluda o 180' aż pękło. W tym momencie Bombar się zbudził.
- Auuuu!!! Jak ze mną?
- Wszystko gra! Jesteś piękny i lśniący... jak pół rzyci zza krzaka! - powiedział pan Schabins.
- No dobra! Ale co teraz zrobimy? Smok może za chwile nas usmażyć!
- Kwa! Może byście tak ustawili głaz nad wejściem do skarbca i wywabili stamtąd smoka? Kwa! - zakwaczała łysa kaczka nad ich głowami siadając na pobliskim głazie.
- O kacza stopa! Ta kaczka mówi! Pewnie jest wysłanniczką złych mocy - wykrzyknął Killgo histerycznie. - Ha! A nikt mi nie wierzył kiedy mówiłem, że Paznokcio-Bace istnieją i chcą opanować cała planetę za pomocą łysych kaczek!!! HA! I kto się będzie teraz śmiał?! Ha, hła, błe, he, he!!!!!
- Ta... pewnie nudzisz się w domu. Ach te cztery ściany! - zakwaczała kaczka. - A tak w ogóle to się nazywam Zederyajeca, syn Nyieufyajymyu i jestem ostatnim z rodu szlachetnych kaczorów wiernie służących rodowi Wsza I Starego, kwa. Ale to chyba bez znaczenia, kwa, bo Smog właśnie wylatuje - dokończył zaraz kaczor.
Faktycznie, smok wyleciał, jednak udał się na południe zamiast na północ, gdzie znajdowała się drużyna.
- Czemu on leci do Pompejów? - zapytał któryś z krasnoludów.
- Zawsze mu się myliły kierunki. Kwa... A może po prostu postanowił przegryźć coś zanim was zabije, kwa?

 

 

 

 

 

Autor: Lethias Anariel & Almezze

email: neartin_ceka@go2.pl