|
PRZEBUDZENIE BALORA
Część VII opowieści z Doliny
Wagund, syn Wagahira przybył na czele sporego pochodu.
-Klan Rysia nareszcie zjawił się na Miodowej Sali. - witali z radością
przybyszów wojownicy plemienia Renifera, będący obecnie strażnikami
obozu, oraz zwiadowcy Klanu Wilka, który organizował barbarzyńskie
rokowania.
-Gdzie przebywają teraz wszyscy wodzowie waszych plemion? - spytał
Wagund ogółu wojowników słusznej postury zagradzających jego ludziom
dalszą drogę.
-W namiocie, panie. Czy mamy poprosić tu któregoś, aby należycie cię
przywitał? - pytał Ulfagar, jeden z wyższych zwiadowców Rjekana.
-Nie. Sam zjawię się u Broghara. Tak dawno nie widziałem tego starca.
Pod maską pozorów Wagund skrywał jakiś głęboki żal i niewytłumaczalną
skruchę. Kiedy barbarzyńcy zbliżali się do Miodowej Sali, na wieść
o ich przybyciu rozkrzyczał się cały obóz, szybko też wezwano wodzów
odpowiednich plemion. Byli więc Broghar i pijany Berngard, ponuro
nie odstępujący swojego rywala w wilczej radzie o krok, oraz dumni
wodzowie Klanów Rysia, Kozicy, Renifera, Wieloryba, Lisa i Niedźwiedzia,
a także wojownicy Bagahura, teraz reprezentowani przez Burglira z
Klanu Łosia. Wagund powitał ich wszystkich skinieniem dłoni.
-Widać musiałem spóźnić się na wojnę, bo zamiast boju widzę już rokowania
pokojowe. Takie rzeczy zwykle dzieją się po słusznych walkach...
-Mylisz się, Wagundzie z Grzbietu Świata. - zaoponował dumny, choć
wyraźnie już stary Broghar. -Tym razem miód pitny i błogosławieństwo
Temposa zezwoliło nam na zawarcie pokoju bez żadnych strat. Dobrzy
wodzowie przywieźli nam więc mięsiwo, a my odpłaciliśmy im swoim i
nie żywimy już do nikogo żalu, ani nikt nie żywi żalu do nas. Mamy
wspólnego wroga, któremu musimy się przeciwstawić razem. Tym wrogiem
jest coroczna zima i brak zapasów. Tylko zjednoczone, plemiona barbarzyńców
mogą żyć i rozwijać się w Dolinie Lodowego Wichru.
-To nie cała prawda... - wysunął się do przodu Bernard Siwy, jak zwykle
mający inne zdanie od Broghara. -Naszym głównym wrogiem są ludzie
przybywający tutaj z południa każdej wiosny i lata, a nawet w czas
zimy. Naszym celem powinny być ich domy, ponieważ to na naszej ziemi
wznieśli oni swoje rybackie wioski i miasta, nas wypychając na wschód,
w pobliże pustkowia wokoło Kopca Kelvina i dalej, aż do Lodowca Reghed.
Wiadomym jest, że nie mamy dokąd pójść, a im nas jest więcej, tym
mniej zapasów otrzymuje któreś z plemion, gdy inne się bogaci i żyje
w dostatku. Jednak dzielenie się mięsem i miodem nie wystarczy. Należy
zabrać południowcom to, czego dorobili się bezprawnie na naszej ziemi.
Będziemy rabować karawany i niszczyć ich domostwa, aż odbierzemy im
wszystko co mieli i zapanujemy znowu nad tą ziemią, tak jak było nam
to dane od czasów Jeroda.
-W takim wypadku rozsądniej byłoby zawrzeć kontrakty z kupcami, byśmy
co roku dostawali pożywienie i egzotyczne towary z południa. - rozumował
racjonalnie Broghar. Wokół zapanowało poruszenie większe niż, z pewnością,
na większości obrad ostatnich dni, bo teraz nie wszyscy byli do reszty
pijani.
-To pierwszy raz, kiedy o tym wspominasz, ale zapewne nie ostatni,
kiedy o tym myślisz. - rzekł Berngard, wysuwając się znacznie do przodu,
wyraźnie górując nad niższym Brogharem w tłumie. -Pragniesz zawiązać
przyjaźń z obcymi. Z obcymi, którzy nie tylko zabrali nam ziemię,
ale też nękają nas na tym jednym małym skrawku, jaki nam pozostał.
-Wciąż mamy całą północ dla siebie. - powiedział spokojnie Broghar.
-Jeśli zamierzasz rzucić mi wyzwanie, zrób to teraz, nie narażając
naszego gościa i jego kompanów na znużenie, i pozwalając im wreszcie
zaczerpnąć tchu i spoczynku po, z pewnością, długiej i ciężkiej drodze.
Bernard Siwy, choć podjudzany spojrzeniami i cichymi pomrukami zgromadzenia,
nie zdecydował się na radykalny krok. Wrócił na swoje miejsce do Miodowej
Sali, prowadzony przez rozgorączkowanych wojowników pragnących wiedzieć,
czemu nie wypowiedział Próby Topora Brogharowi. Szansa, jaka się przed
chwilą nadarzyła mogła być jedną z najwspanialszych, na triumf dla
drugiego wodza plemienia Wilka. Jednak Berngard Siwy się zawahał,
bo wszyscy wiedzieli, że w obecności nowoprzybyłego nie wypada okazywać
słabości będącego gospodarzem, Klanu. Ale kiedy wszyscy się rozejdą...
kto wie, czy Berngardowi nie zachce się znów władać plemieniem?
Burglir z Klanu Łosia, choć bardzo czekał na Próbę Topora, nie doczekał
się, podobnie jak pozostali jego wojownicy, zawsze skorzy do rozrywki.
Zresztą miód pitny zrobił swoje w głowie barbarzyńcy, dlatego szybko
zapomniał o całym zdarzeniu, bratając się na nowo ze wszystkimi, którym
chciało się pić tak jak jemu samemu. Nie wiedział też wcześniej dokładnie,
tak jak i teraz, po której stronie stanąłby, gdyby pojedynek nadszedł.
Czy byłby za zwolennikami Bergarda czy Broghara. Tak właśnie zaczynają
się wojny na północy, a wojna zbyt wiele już Burglirowi zabrała, by
mógł przejść obok niej bez uwagi. Wojna na północy dotyka zwykle każdego,
czy w niej chce uczestniczyć, czy nie.
Spotkałem Ulfagara przy jego namiocie. O dziwo, zdawało się, jakby
już od dłuższego czasu oczekiwał mego przybycia.
-Zjawiłeś się. Wczorajszej nocy szukałem cię w obozie. Wiem, że zniknąłeś
na pewien czas. Gdzie wtedy przebywałeś?
-Udałem się na kurację z szamanem Klanu Rysia. Poszliśmy nad brzegi
Shaengarne, gdzie mogłem poddać się magii natury.
-Byłeś z tym posłańcem?
-Tak, właśnie z nim. - choć kłamałem jak najęty, Ulfagar nie zdawał
się tego zauważać. Był lekko zamyślony, obecny raczej przy sprawach
własnego plemienia i sytuacji regionu, niż przy tym, gdzie wałęsałem
się przez ostatnie dni. Prawdę powiedziawszy jednak, te dwie rzeczy,
nadspodziewanie mocno wiązały się ze sobą.
-Dziwne. - powiedział po chwili milczenia, zajęty ostrzeniem swego
myśliwskiego noża. -Szaman Kahud zapewniał, że jego współplemieńcy
już się u nas nie zjawią. Czyżby przestali mieć kłopoty z goblinami?
Zastanawiałem się, jak podpowiedzieć mu prawdę o nadchodzących kłopotach,
ale, ku memu ogromnemu zmartwieniu, zdawało się, jakby mój język i
umysł otępiał jakiś wyjątkowo podły czar.
Kessel - myślałem. -Zapłacisz mi za to. Zapłacisz, kiedy tylko uwolnię
się od twojej osoby.
-To wszystko nie jest takie proste jak się wydaje... - słowa przychodziły
mi z wyjątkowym trudem.
Ulfagar, zaciekawiony, oderwał się od ostrzenia noża i popatrzył na
mnie spod złotych powiek.
-Nie takie proste? Co masz na myśli, przyjacielu?
-Nic takiego... - powiedziałem, choć wyraźnie chciałem wyjawić mu
więcej. Poczułem ostrzegające ukłucie gdzieś w głębi umysłu.
Ulfagar przypatrzył mi się, wyjątkowo poruszony.
-Stałeś się nagle dziwnie blady. Czyżbyś coś ukrywał? Powiedz mi,
dlaczego szaman nie mówił o przybyciu swoich braci?
Roześmiałem się, choć wcale nie było mi wesoło.
-Ach, nie, nie o to mi chodzi. To raczej prywatna sprawa. To nie przybycie
Wagunda i części jego Klanu wprawia mnie w zakłopotanie i przyprawia
o bladość... - wyjąkałem wyjątkowo nieporadnie, jakby nie z własnej
gardzieli.
-A więc co to takiego?
-Kobieta.
Ulfagar, po chwili osłupienia roześmiał się razem ze mną.
-Nieczęsto się zdarza, by południowiec zakochiwał się w pannie z północy.
Powiedz mi, która jest taka piękna w obozie, a zaraz ja powiem tobie,
czy jest warta takiego wojownika jak ty...
-Och, przestań. Nie powiem ci jej imienia, bo zaraz zaszlachtujesz
mnie na miejscu.
-Ależ nie... - upierał się Ulfagar. -Nie, ja nie posiadam jeszcze
wybranki wśród wilczego plemienia, więc nie mógłbyś mi zabrać żadnej.
Kiedyś miałem na oku Uvien, ale teraz ona jest Rjekana, zreszta był
czas, gdy wszyscy szli do niej w kerad.
-Uvien... - wybąkałem. To milczenie trwało zbyt długo.
-To ją miałeś na myśli? - zapytał Ulfagar.
-Nie, skądże...
Zbladłem ponownie pod jego przenikliwym spojrzeniem. Poczułem, że
moje myśli stają się na powrót świeże, jakby czyjaś obecność pozostała
poza mą świadomością. To był czas, kiedy mogłem mówić swobodnie to,
co chciałem powiedzieć.
-Posłuchaj mnie, Ulfagarze. Wagund przybył, aby was wyrżnąć w nocy,
chociaż jest pozornie sojusznikiem. Jego ludzie nie będą pić z innymi.
Znają fortyfikacje i zabezpieczenia obozu. Wiedzą kto i kiedy przebywa
w Miodowej Sali. Albo pozabijają wszystkich, albo wezmą was do niewoli.
Ale to byli przyjaciele plemienia Szarego Wilka. Są tylko omamieni
zaklęciem. Nie potrafię ci tego lepiej wytłumaczyć. To ta magia, która
wpływa na umysł. Wagund jest zrozpaczony, ale nie może nic powiedzieć,
by zdradzić swoje plany... musi wywiązać się ze swojej części umowy.
Ulfagar patrzył na mnie jak na szaleńca.
-Hordy orków poza obozem... rozłożyli się nad rzeką i na południu,
za zaspami. Przynajmniej kilka tysięcy. Musisz...
W tym momencie poczułem okrutny ból we wnętrzu mej głowy. Pamiętam,
że coś krzyczałem, chwytając się kurczowo skór Ulfagara, gdy zsuwałem
się bezwładnie na śnieg u jego stóp. Chwilę potem zapadłem w najstraszliwszy
koszmar jaki przytrafił mi się od pamiętnego dnia śnieżycy, kiedy
napadnięto na naszą karawanę i kiedy zginął Bregan. Stanąłem oko w
oko z siłą, której nie wyobrażałem sobie dotąd nawet w snach, choć
jej złowroga obecność była mi już skądś znana.
Szaman powstał ze swego posłania i zbliżył się do kociołka z cuchnącymi
wywarami. Ogień pełgał delikatnie pod spodem, muskając czarną powłokę
naczynia i roznosząc wokół nieprzyjemny siarczany zapach. Nadszedł
czas na ostateczny rytuał. Starzec włożył dwa palce do małego woreczka
u pasa i wyciągnął z niego kilka czarnych i drobniutkich ziaren, przypominających
węgiel, które potem wsypał ostrożnie do garnca. Zakotłowało się i
przygasło, a tylko bulgotanie świadczyło o tym, że mikstura zmieniła
swoją konsystencję. Na kręgu za jego plecami, na wymoszczonej skórą
podłodze, płonęły spokojnie świece ułożone we wzór pentagramu. Jakiś
czas potem szaman, po wypiciu mikstury, zbliżył się do obrzeży koła
i ostrożnie przekroczył granice bramy. Zasiadł w środku i czekał,
choć przez pewien czas słyszał tylko świsty wichru na zewnątrz i nerwowe
powarkiwanie jego strażników pilnujących wejścia do namiotu. Dopiero
później, jakąś godzinę dalej poczuł, że czyjaś obecność nie pozwala
mu skupić się na dalszej kontemplacji. Po raz pierwszy od dawna Akar
Kessel stał się bezradny i zagubiony jak kiedyś, gdy był jeszcze młodocianym
uczniem wymagającego maga. Był przerażony. Mimo własnej mocy i potęgi
jaką posiadł, oraz wielkiego skarbu zawieszonego na szyi, pod głębokimi
szatami, zupełnie stracił wiarę w swoje możliwości.
-CZEGO CHCESZ ODE MNIE?! - usłyszał we własnym umyśle wściekłe i złowrogie
pytanie. -PO CO WZYWASZ DO SIEBIE PANA DEMONÓW?! ODPOWIADAJ, ŚMIERTELNIKU!
-My już się znamy, o wielki królu Otchłani.
-NIE ROZMAWIAM Z NIC NIE WARTYMI ROBALAMI JAK TY. SKĄD MNIE ZNASZ,
ZIEMSKI POMIOCIE?!
-Znam twoje imię.
Kessel ciężko przełknął ślinę, spodziewając się zaraz nagłego ataku
wściekłości demona. Teraz będzie musiał zacieśnić więzy umysły i skupić
się jak najmocniej, aby utrzymać okrutnika poza sferą bramy. Jeszcze
nie przyszedł czas, aby wzywać tę potęgę do Faerunu.
-JAK ŚMIESZ DRWIĆ Z BALORA?! SKĄD ZNASZ MOJE IMIĘ, ZIEMSKI POMIOCIE?!?
Ten krzyk wydawał się w mocy wzbudzić wszystkie wulkany na powierzchni
Torilu i wysączyć z nich całą lawę. Choć krew polała się z uszu Akara
Kessela, nie ustąpił on jednak przed wściekłością demona. Jednak ten
napierał, pomimo, że w tej sferze nie miał takiej mocy jak u siebie,
w Otchłani. Kessel wiedział, że będzie musiał użyć jakiegoś sposobu,
aby wygrać tę batalię. Demon nie mógł wydostać się poza jego kontrolę.
Inaczej jego życie i wszelkie, skrupulatnie układane plany, spaliłyby
na panewce.
-Mam to, czego pragniesz, demonie Errtu, królu Otchłani.
-SKĄD ZNASZ MOJE IMIĘ?!
-Kiedyś służyłeś mi, pożądając Crenshinibona, którego ja posiadałem.
Znam ciebie i ty znasz mnie, demonie.
-ODŁAMEK. - przez moment czuć było tylko żar i zapach siarki dookoła,
i jakby głębokie pulsowanie, które przypominało budzenie się do życia
starożytnego i potężnego wulkanu. Dopiero potem demon odezwał się
ponownie, tym razem znacznie bardziej pokorny i rozważny, choć równie
wściekły w głębi swego czarnego serca i szykujący własne mroczne plany,
jak był pewien Akar Kessel. -POSIADASZ ODŁAMEK. JESTEŚ AKAR KESSEL.
POWINIENEŚ NIE ŻYĆ. WIDAĆ JESTEŚ SILNIEJSZY NIŻ SIĘ SPODZIEWAŁEM.
-Czy będziesz mi służył ponownie, o wielki demonie? - zapytał Kessel,
uniesiony euforią swojego zwycięstwa.
-NIGDY. ALE MOŻEMY WSPÓŁPRACOWAĆ.
Kiedy się zbudziłem, byłem skrępowany, a otępiający ból głowy rozwalał
moją czaszkę na drobne kawałki raz za razem, wciąż nie pozwalając
mi skupić własnych myśli. Przy sobie, na posłaniu spostrzegłem kogoś
starego, ale sylwetką przypominającego wielkiego wojownika z dawnych
lat. Po spojrzeniu Ulfagara poznałem, że winienem mu okazywać szacunek.
Mój przyjaciel siedział po mojej lewej stronie, bokiem do mnie, natomiast
nieznajomy długo mi się przypatrywał, siedząc odwrócony przodem, aż
w końcu, w świetle dzionka wpadającym przez lekko uchylone poły namiotu
Ulfagara poznałem w nim wielkiego Broghara.
-Usłyszałem o tym, co mówiłeś.
-Ulfagar potrącił mnie, bym pokłonił się wodzowi.
Schyliłem głowę, ale ten położył mi szybko rękę na ramieniu.
-Daruj sobie te uprzejmości. Nie mamy czasu. Muszę wiedzieć, co stało
się z Kahudem i jaki cel ma przybycie Wagunda do naszego obozu.
Choć bardzo się starałem przerwać barierę blokującą moje myśli, nie
mogłem wypowiedzieć ani słowa. W końcu, zrezygnowany, opadłem na posłanie,
kasłając jak w chorobie.
-Ma gorączkę. - ocenił Ulfagar, dotykając mojego czoła.
-Odłamek. Moc odłamka. Nie zabiłeś czarodzieja. Kopiec Kelvina. Krasnoludy.
Fałszywy grobowiec.
-I do tego bredzi. - stwierdził nachylający się nade mną Broghar.
-Prawdopodobnie nic się od niego nie dowiemy, ale to co powiedział
potraktuję poważnie.
-Zarzekam cię, wodzu, że on nie jest szalony.
-Wiem o tym. Niepokojące wieści miałem już dziś rano. Podobno Rjekan
dziwi się, że jego wilk, Nether, wrócił do obozu popołudniem, z czarną
strzałą w boku. Obawiam się, że poza naszymi namiotami dzieje się
coś, o czym wie twój przyjaciel. Coś bardzo złego, co może wróżyć
rychłą klęskę. Tylko dlaczego on nic nie powie?
-Nie mogę... - odezwałem się jak przez mgłę. -Demon...
-Widać został opętany przez straszliwsze siły niż możemy sobie wyobrażać.
A ja nie mam już mocy by pobudzić wojowników do czujności. Straciliśmy
kilku zwiadowców. Dzisiaj nie wrócili do obozu. Wysłałem ich w stronę
rzeki, być może prosto w sidła nieznajomego wroga. Mimo to nie mogę
uwierzyć, żeby byli to orkowie. Zbyt daleko stąd są ich właściwe siedziby.
Nie przeszliby tędy niezauważeni.
-Zbierz ludzi, panie. Musisz postawić wodzów i ich plemiona na nogi.
Musisz porozmawiać z Wagundem.
-Obawiam się, że gdy tylko zjawię się na Miodowej Sali, Ulfagarze,
Berngard wypowie mi wyzwanie. Jest już pijany, a tamci zdołali go
podjudzić. Ja zaś jestem za stary na bycie wodzem. Być może to słuszna
decyzja. Berngard Siwy nie uwierzy w to, co nam rzekomo zagraża. Musimy
mieć dowody. Ja sam nie jestem pewien, czy wierzę w te pomówienia.
Klan Rysia to nasi bracia...
-Wagund jest silny, ale przy nim słaby... - wyrzuciłem z siebie ostatkiem
sił. W mojej głowie walczyły ze sobą dwa pełgające żywo płomienie.
Powoli traciłem świadomość.
-O kim mówisz? Kto jest tym kimś, mającym moc nad Wagundem? Kto szykuje
napaść i nam rzekomo zagraża?
-Crenshinibon...
-Wodzu, powinieneś porozumieć się z Rjekanem. On będzie najlepiej
wiedział, co uczynić i jak cię wspomóc. Musicie razem odnaleźć zwiadowców.
- mówił Ulfagar, przypatrując mi się ze smutkiem.
-Dobra myśl, Ulfagarze. Kocham Rjekana jak syna, podobnie jak ty traktujesz
go jak brata. Pójdziemy do niego. On na pewno będzie wiedział co należy
czynić...
Dalszej części rozmowy już nie słyszałem, ponieważ zapadłem znów w
okrutne koszmary, z których zapamiętałem po przebudzeniu tylko zimno
na palcach, dotykających zmarzniętych rąk Bregana.
Akar Kessel opuścił namiot tylko po to, by natknąć się na swojego
dowódcę, półorka Ugrala, jak zwykle śmierdzącego krwią. Widać rzezimieszek
był dzisiaj w dobrym humorze, bo z dumą zaprezentował się przed swoim
panem, pragnąc z całego serca zameldować mu zapewne o nowych, pomyślnych
wieściach.
-Obóz otoczony, panie. Nasi barbarzyńcy w środku, piją z innymi. W
nocy będziemy mieli ich jak na dłoni. Złapaliśmy kolejnych zwiadowców.
Nasze wierne psy mieszają trunkiem w głowach swoim braciom.
-Pozwolę ci ich zjeść, kiedy tylko będziemy mieli wszystkich w niewoli.
-Zabijmy ich od razu, panie. - upraszał półork, śliniąc się paskudnie.
-Kiedy tylko będziecie gotowi, moi wierni orkowie.
-Wojska czekają za rzeką i pod kopcami, a także od północy, od strony
lasów, gdzie ukryliśmy się za drzewami.
-To dobre wieści. Sprawiłeś się należycie podczas mojej nieobecności.
- rzekł ukontentowany czarnoksiężnik.
Półork dumnie wypiął pierś, a jego podwładni ukorzyli się przed spojrzeniem
ich nietypowego wodza, którego na stanowisko generała własnej armii
Kessel mianował tylko dlatego, że był bardzie rozgarnięty od czystej
krwi orków, a przy tym nie mniej silny od całej watahy.
-Co więc radzisz, Ugralu? - spytał Kessel swego generała.
-Zaatakować o zmierzchu, panie.
-Dobrze. Niech będzie o zmierzchu. Nie ominie cię nagroda, jeśli uda
nam się zwyciężyć.
-Z pewnością się uda, panie. - Ugral wyszczerzył zęby w okrutnym uśmiechu.
-Czy mogę później upiec Wagunda, syna Wagahira?
Kessel zaśmiał się głośno na te słowa.
-Możesz ich piec wszystkich dowoli. Będą smażyć się w Otchłaniach!
W głębi mrocznego serca czarnoksiężnik przewidywał dla barbarzyńców
taki właśnie koniec. To, co nie udało się za czasów Jeroda, teraz
musi udać się jemu, i wolna północ pozostanie na zawsze już, tylko
bladym wspomnieniem. Nastanie nowy porządek, którego on, Akar Kessel,
będzie twórcą i jedynym źródłem.
Ciąg dalszy nastąpi...
Autor: Jarlaxle
email: bregan@poczta.valkiria.net
|
|
|
|