WILK

"Ku Granicy" II. V


Dla Sol, by nie bała się białego wilka...

 

Pierwszy mężczyzna wykonał prosty zwód, którym miał zamiar chwilowo wyprowadzić z równowagi swego przeciwnika. Drugi nie zachwiał się jednak, przyskoczył do przodu i sprowadził walkę po raz kolejny do sfery siłowej. Przez pewien czas ścierali się w miejscu, potem nagle obaj odskoczyli na niewielką odległość, ale młodszy natychmiast skontrował, a starszy pochylił się pod ciosem i sam wykonał pchnięcie barkiem, tak, że zwalił tamtego z nóg, doprowadzając jego żołądek do nieprzyjemnych bólowych skurczów.
Łowczy podał rękę Jonowi. Śnieg zaczął padać na nowo, choć rankiem zasypał prawie całkiem podejście, którym zeszłego dnia dostali się na półkę skalną. Teraz walczyli na zasłoniętym od góry i od zachodu obszarze okolonym szerokimi skałami i rozłożystym lasem. Jonnel zdawał się być lekko upokorzony porażką, ale szybko uśmiech powrócił na jego twarz, kiedy Łowczy, pomagając mu wstać, podał mu zarazem jego miecz.
-Nie wiem co oznacza w twoim mniemaniu ten gest, ale dla mnie to zaproszenie do kolejnej walki. - powiedział, zamachując się bronią, jakby niedoszły ból był dla niego tylko zatartym wspomnieniem.
-Zapalczywiec. - wycharczał zmęczony ponad miarę Łowczy.
-Uczeń wkrótce przerośnie mistrza. - W oczach Jona można było dostrzec tę płomienną iskrę, która nadawała jego słowom posmak obietnicy lub zapowiedzi... że to co mówi, prędzej czy później musi się wydarzyć.
-Nigdy nie musiałem cię niczego uczyć, Jon. Uczysz się sam od siebie. Korzystasz, jeśli chcesz, z dobrych rad, ale zwykle słowa innych mają dla ciebie niewielkie znaczenie.
-Czyżbyś mi coś wypominał, wuju? - Jonnel zamachnął się mieczem jeszcze raz i wykonał nowo poznany piruet. Potknąwszy się lekko na małej zaspie, wylądował na śniegu.
Łowczy zaśmiał się cicho pod nosem.
-Mówiłem, żebyś nie szalał na nierównym terenie, bo złamiesz sobie nogę.
-To nic takiego. Z moimi nogami wszystko w porządku.
-Nie obawiam się o ciebie, Jon. Potrafisz sobie radzić.
Prawdę mówiąc, synu, bardziej boję się o siebie samego, kiedy ty jesteś w pobliżu.


-Zimno tu, prawda?
Oczy czarownicy zawsze wprawiały Korino w niepojęte osłupienie i bezradność. Bezdenne jeziora czerni. Były okrutne, a jednocześnie piękne. Dwa punkciki na białej twarzy doskonale współgrały z kaskadą ciemnych włosów na ramionach i czarnymi rzęsami, zakrywającymi zamknięte oczy jak sklepiony baldachim. Była piękna i nieobliczalna zarazem. Uwodzicielska i trująca.
Korino jak zwykle zachował milczenie, choć tylko bogowie i on sam wiedzieli, ile chciał powiedzieć Wronie. Od dawna bowiem napawała go ona lękiem, kiedy spotykał ją na szlaku w pobliżu rodzinnej już osady. Raz rozgoniła jego bandę, gdy szła w górę przełęczy do wioski, aby spotkać się z druidem Ywenem, a ci durnie nie zauważyli, że idąca drogą niewiasta to nie zwykła kobiecina, ale sama wiedźma we własnej osobie, będąca postrachem okolicy od tygodnia, od kiedy niespodziewanie się tam zjawiła. Jego samego nie było wtedy z nimi, ale kiedy wrócił, biedny Kabus dokładnie opisał mu, że ani jedna strzała wystrzelona z ich łuków nie utkwiła w jej wydatnych piersiach, a za to kilka trafiło ich samych w zupełnie niemożliwy sposób pozbawiając życia najlepszych strzelców grupy. Oczywiście Korino nie wierzył nigdy do końca w to, co mu powiedzieli jego ludzie o całym zdarzeniu. Spodziewał się, że czarownica miała obstawę jakiejś innej bandy, może podróżników, a może zbójów takich jak ci jego - w każdym razie zbrojnych, posiadających własne łuki i strzały, zadziwiająco podobne do ich własnych... ale przecież to się mogło zdarzyć. Teraz, jak zwykle, gdy ją spotykał, trząsł się na całym ciele, lecz mógł to zrzucić na przejmujący wiatr, który rzeczywiście doskwierał mu, swoją drogą. Korino był ubrany tylko w utwardzane spodnie i skórzaną kamizelę - koce i skóry zostawił przy obozie.
-Jesteś rozebrany prawie do naga... - zauważyła Wrona. Oczywiście nie była to prawda, ale zbój musiał przyznać, że dla zwykłych śmiertelników taki przyodziewek, przy podobnej pogodzie, byłby związany z rychłym zamarznięciem. Jednak jego samego wiatr nie kąsał tak dotkliwie, a czasem nawet pieścił, gdy łotr wystawiał pierś na jego działanie. Tak było teraz, dopóki ona nie zjawiła się w pobliżu. To popołudnie zamierzał spędzić samotnie, wypatrując w okolicy jakiejkolwiek zwierzyny. I rzeczywiście jedno stworzenie zjawiło się w zasięgu jego wzroku, tylko że tego akurat nie dało się łatwo upolować.
-Czy odebrało ci mowę w dzieciństwie, czy tylko język zdążył przymarznąć ci do podniebienia?
Choć wiedźma nie wyglądała na zdenerwowaną, Korino wolał wydusić z siebie cokolwiek, niż narażać się na jej zniecierpliwienie.
-Tak, rzeczywiście jest zimno.
Te słowa chyba tylko wprawiły ją w większe rozdrażnienie.
-Pusty półgłówku! Czy nie ma w tobie ani krzty rozumu? Pamiętaj, że kiedy rozmawiasz z kobietą, musisz okazywać jej należny szacunek. Inaczej los szybko zemści się za twoją ignorancję.
Wojownik spiął się w sobie, po czym nagle zbliżył o krok do Wrony, wymawiając powoli słowa, tak, aby każde dotarło do jej uszu:
-Czy grozisz mi, czarodziejko?
-Nie mam władzy wpływania na los, ale prawdą jest, że mogę mu dopomóc. - czarnowłosa wiedźma uśmiechnęła się zawadiacko i cisnęła w Korino zabójczym spojrzeniem. Zbójca, wyprostowany, znów zwrócił wzrok na północ, gdzie wypatrywał czegokolwiek, mogącego oznaczać, że w tym zakątku świata przebywa coś żywego, poza nimi samymi. Nagle stracił też całą swoją odwagę.
-Dlaczego tu przyszłaś? -spytał, przełykając ślinę.
-Bo byłam ciekawa.
Korino usłyszał jej kroki szemrające lekko na puszystym, świeżym śniegu. Coś ścisnęło go w gardle, gdy tak nasłuchiwał, jak Wrona zbliża się na odległość jednego kroku od niego i pozostaje nieporuszona. Nie mógł usłyszeć jej oddechu, ale poczuł wyraźny, słodki zapach wina, który sprawił, że stał się jeszcze bardziej zdezorientowany.
-Ciekawa czego? - zapytał, odwracając głowę. Kobieta uchwyciła się jego ramienia i spojrzała ponad górami, gdzieś tam, gdzie być może wiatr dął nieco słabiej niż tutaj, i gdzie tliło się jeszcze jakieś życie.
-Co taki zbir jak ty robi na podobnej wyprawie.
-Jestem winny mojemu panu wierność. On pragnął iść na granicę świata, a ja poszedłem z nim. Nie nazywaj mnie zbirem, bo sama nie jesteś lepsza. - Korino poczuł, że znowu powraca mu skryta w tej chwili głęboko odwaga i pewność.
-Nie? - czarnowłosa kobieta obróciła zalotnie głowę i zatrzepotała rzęsami. -A skąd wiesz?
-Widzę to w twoich oczach.
-A wiesz, co ja widzę w twoich?
Zapadła cisza, choć Korino spodziewał się, co można zobaczyć w jego spojrzeniu.
-Że patrzę na ciebie i nie mogę oderwać wzroku...
-Właśnie to...
Kiedy trzymali się w objęciach, położyła mu rękę na ustach, zanim zdążył skraść jej pocałunek.
-Nienawidziliśmy się dotąd, prawda?
-To przeszłość.
-A jak jest teraz?
Korino nie potrafił układać pięknych słów.
-Jesteś moja. - powiedział po prostu.
Czarownica roześmiała się żywo.
-Dobrze. Niech tak będzie. Ale zanim oddam się tobie w pełni, musisz mi o czymś opowiedzieć.
Korino czekał, aż jego nowa miłość wyrazi swoje pragnienie.
-Opowiedz mi o pewnej spokojnej nocy w górskiej osadzie. O nocy, w trakcie której zjawił się ogień, ból i krew i kiedy ludzie płakali, złorzecząc bohaterom i bogom. Opowiedz mi o wilkach i o tajemnicy, jaka kazała im zjawić się i odebrać życie za życie. I opowiedz mi o Jonnelu, twoim mistrzu. Wszystko, co o nim wiesz...
Przez moment zbój milczał. To nawet nie było osłupienie. Poczuł prośbę, ale zrozumiał rozkaz, dlatego szybko począł wracać wspomnieniami do tamtej nocy, kiedy wszystko się zmieniło, a Jon, jak się zdawało, podjął decyzję, która zagnała ich tutaj.
-Wilki. - wykrztusił w końcu.
-Słucham?
-Wilki. Tam było pełno wilków. Zabiły Kabusa i rozszarpały kobietę... Ona siedziała u mego boku przez cały wieczór, a potem wszedł Jonnel i przysiadła się do niego. Później zjawiły się wilki i rozszarpały wszystkich. Ona też zginęła.
-Musiała być ci bardzo bliska.
-Nalewała mi wina. - urwał Korino. Po chwili zapytał całkiem niespodziewanie. -Dlaczego chcesz wiedzieć takie rzeczy? Dlaczego interesuje cię klątwa pana Jona?
-Klątwa? - zająknęła się wiedźma. Nie wiedziała dlaczego Korino nagle zaczął mieć wątpliwości.
Twardy orzech do zgryzienia.
Jej myśli przerwało wyczuwalnie bliskie, wręcz przejmujące wilcze wycie. Nawet Wronę przeszedł w tej chwili dreszcz strachu. Korino wysunął się z jej objęć i podbiegł nad skraj półki skalnej, by spojrzeć w dół, gdzie stok opadał stromo ku zamarzniętym strumieniom i małemu laskowi. Kudłaty wilk zbiegał z olbrzymiej zaspy, ledwo dostrzegalny, całkiem biały, jak śnieg, który go otaczał. Raz wydawało się Korino, że zatrzymawszy się na moment bestia skierowała ku niemu swoje przenikliwe spojrzenie. Wilk miał dumne, zielone i głębokie oczy - ich blask można było dostrzec nawet z tej odległości. Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie, jakby równie zaciekawieni. Kiedy jednak Wrona zbliżyła się do zbójcy, wilk ruszył jak najszybciej w dół, by wkrótce zniknąć za drzewami rozpościerającymi się u stóp niewielkiego lasu.
-Wilk. - wycedził Korino. -Ale biały. Tamte były czarne.
Popatrzył na jej włosy.
-Daje nadzieję. - stwierdził. -Ty dajesz tylko śmierć.
Choć próbowała powiedzieć coś, by go zatrzymać, wkrótce potem zorientowała się, że żadne słowa nie podziałają na tego twardego rzezimieszka. Miał swój wewnętrzny system wartości, który opierał się w jakiś sposób urokom i ładnym słówkom. Wiedźma tym razem dała się pokonać, ale była pewna, że niedługo zdobędzie wiedzę, którą tak bardzo chciała posiadać. Może któryś z ludzi Korino zdoła jej pomóc?
Wilk patrzył zza drzew jak czarnowłosa kobieta oddala się z jego pola widzenia, znikając za ośnieżonymi skałami na wysokiej półce ponad doliną. Kiedy tylko stracił ją z oczu, ruszył na południe, pnąc się pod górę poprzez leśną knieję. Jeśli miał pozostać niezauważony przez tych dziwnych ludzi, musiał być czujny i sprawny jak myśliwy. Tak sprawny i czujny jak wtedy, gdy, lata temu, polował w tych stronach na to, co natura oddawała mu sama. Teraz musiał walczyć o pożywienie, a zapach mięsa zawsze szedł za ludźmi i teraz był zbyt silny, aby go zignorować, choć po drodze wilk napotkał inny, nowy, który na pewien czas sprawił, że zboczył z obranej ścieżki.


Łowczy wychodził samotnie w las, w którym wyjątkowo nie spodziewał się napotkać żadnej zwierzyny. Wiedział tylko, że musi rozeznać się w drodze, którą mają jutro pójść, aby ochronić się przed kolejną śnieżycą, na jaką się zapowiadało, sądząc po wzmożonym wietrze i kłębiących się nad światem, gęstych i brzemiennych chmurach.
-To pusta kraina. Łowcy i ścigani już dawno stąd odeszli. - mówił do siebie, aby przetrwać jakoś tą dziwną, trudną do zniesienia samotność, która go raz po raz ogarniała. Łowczy nigdy nie był przyzwyczajony do ludzi, zwykle też powiedzieliby, że chodził wszędzie sam, ale, gdy wypuszczał się w las, nawet w zimie, towarzyszyły mu zawsze dźwięki, zapachy i obrazy, które znał, z którymi mógł rozmawiać i wnioskować na ich podstawie, że w pobliżu żyje coś jeszcze, przechadzając się po łąkach lub obserwując go zza drzewa. Zawsze wtedy wiedział, co to za zwierzyna, i czy warto na nią zapolować. Czasami oszczędzał dane stworzenie, nawet gdy był głodny i musiał uzupełnić zapasy. Zamiast zabić sutego jelenia wolał czasem nałowić w rzece ryb. Zamiast ustrzelić ptaka wolał nazbierać leśnych owoców. Zamiast stawać w szranki z rozjuszonym dzikiem wolał pożywić się pszczelim miodem. Tutaj jednak wszechobecna pustka, wielkość i tajemniczość wszystkiego, co napotykał, i niepojęta samotność zniechęcały go i przerażały tak, że czuł się jak zagubiony na skraju świata duch, który nie znalazł tej jedynej, właściwej drogi prowadzącej do panteonu bogów. Kiedy za żadnym z drzew nie napotykał śladów, kiedy żadne stworzenie, żaden ptak czy niedźwiedź nie stawało mu na drodze, w trakcie gdy przetrząsał zarośla w poszukiwaniu zwierza nie czuł niebezpieczeństwa, ani napięcia, ale znacznie głębiej, w duszy, dręczyło go coś o wiele gorszego. Smutek i niezrozumiała groza. Nigdy nie wiedział dokładnie, co to jest granica świata, ale to, co mówili mieszkający daleko ludzie, tutaj znajdowało potwierdzenie.
-To pusta kraina. Odeszli stąd dawno i łowcy i ścigani. To kres ludzkiego poznania i kres dla życia. Tutaj spoczywają tylko martwi bogowie.
Ale skoro rosły tu także drzewa... Skoro dął tutaj wiatr, choćby był najostrzejszy i najbardziej dotkliwy, znaczyło to, że kiedyś musiało też być tutaj jakieś życie. Czyżby więc tej krainie coś się przytrafiło, że nagle straciła to, co miała najcenniejszego, zamieniając się w nieogarnioną i obcą pustkę? Drzewa były na granicy świata wyjątkowo wielkie, też jakby zupełnie inne od tych, które dotąd spotykał. Jakby stały się żywymi posągami oznaczającymi, że dalej i wyżej człowiek i żadne inne stworzenie nie może już dojść. Że to, co one osiągnęły, jest kresem wszystkiego, i że nie ma już nic wspanialszego, ani dumniejszego niż one. Z tych drzew dało się urządzić ognisko, które pozwalało ogrzać zmarznięte dłonie i serca. Ale zapasy były na wykończeniu, a oni znaleźli się w martwym punkcie, bez możliwości odwrotu. Jeśli bowiem spróbują wracać, nawet jeśli odnajdą drogę, z pewnością umrą w jej trakcie. Jeśli zaś pójdą dalej, kto wie, czy faktycznie nie dojdą do krańca świata, ale co ich tam może czekać? Tego nigdy nie mogli wiedzieć do końca.
Łowczy zatrzymał się na małej polance, wpatrzony w coś, co w zupełności przykuło jego uwagę, rozpraszając wszelkie myśli, jakie kłębiły mu się w głowie przez cały ten czas, kiedy przemierzał ośnieżoną knieję. Na bielusieńkiej polanie stał wielki, też cały biały, dumnie wyprostowany wilk. Był bardzo stary. Można to było poznać po jego siwym futrze i starym, wiekowym spojrzeniu, jakim obarczył Łowczego w tej chwili, kiedy na siebie popatrywali.
A więc to był ten zapach, który tak zdezorientował wilka.
-Szkoda, że spotykamy się dopiero teraz, przyjacielu. - powiedział Łowczy, uśmiechając się. Wilk niespodziewanie wyszczerzył kły.
-Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem tak samo stary i zmęczony życiem jak ty. Na twoim miejscu byłoby mi już wszystko jedno...
Wilk, jakby już bardziej spokojny, zbliżył się, po czym nieufnie obwąchał dłoń obcego.
-Jesteś głodny, tak? Łowczy powoli sięgnął do torby i wydobył kawałek mięsa, który wziął na drogę. Połowę podał wilkowi, połowę zjadł sam.
-Podążasz za nami, bo pachniemy mięsem, a ty już od dawna nic nie jadłeś. Nie bój się, przyjacielu. Kiedy tylko znajdziemy jakąś zwierzynę, podzielimy się z tobą. Zresztą, jestem pewien, że sam mógłbyś sobie na coś zapolować.
Łowczy spróbował pogłaskać stworzenie, ale starzec, zjadłszy pospiesznie swój kawałek, oddalił się i zniknął zaraz za drzewami.
-Jeszcze mi nie ufasz. Nie widzisz powodu, dla którego mielibyśmy rozmawiać. Szkoda, że nie zostałeś dłużej.
Ciekawe, czy jesteśmy jedynymi łowcami na tym pustkowiu.
Pod wieczór wrócił do obozu i zastał wszystkich siedzących przy ogniu i spożywających ostatnie zapasy. Tym razem każdy dostał mniejsze racje, aby zostało jeszcze trochę na późniejszą drogę. Jon już dawno zapowiedział, że dopóki nie znajdą zwierzyny, nie tknie mięsa w ogóle. A to już działo się od bardzo dawna. Od czasu, kiedy, prawie miesiąc temu opuścili znane szlaki i przełęcze, nie napotkali żywej duszy wśród tych górskich pustkowi. Łowczy miał nadzieję, że jego dzisiejsze spotkanie wróżyło czasy nadchodzącego dobrobytu. Jednak nadzieja ta była bardzo znikoma.


-Sol, czemu nie śpisz? - zapytał Łowczy, kiedy zobaczył, że dziewczyna wciąż, od jakichś dwóch godzin wpatruje się w ogień i nie zamyka oczu na dłużej niż kilka chwil.
-Boję się swoich snów.
Łowczy wyczuł w głosie dziewczyny drżenie nostalgii. Bał się, że niedługo znowu będzie musiał ocierać jej łzy. Dlatego starał się mówić o rzeczach miłych i w żadnym wypadku nie naruszyć jakiejś delikatnej struny u dziewczyny.
-Wiesz, dzisiaj, gdy przechadzałem się po lesie... To znaczy, myślałem, że nic ciekawego nie znajdę, poza drzewami i śniegiem. Słuchasz mnie?
Solenn przysiadła się do swojego opiekuna, by wysłuchać kolejnej historii, z których wiele opowiadał jej lata temu, gdy była jeszcze mała. Ciekawa była, co tym razem napotkał na swej drodze. Zważała też na fakt, że już dawno tak otwarcie o niczym z nią nie rozmawiał.
-Więc spotkałeś coś, co przykuło twoją uwagę?
-Tak. Kiedy wyszedłem na polanę, jakieś pół mili na południe stąd, w dolinie u podnóża naszej góry, spotkałem białego wilka, który właśnie tam widać na mnie czekał, ponieważ zdawało się, jakby wyczuwał mój zapach od bardzo dawna.
-Wilka? I mówisz, że był kompletnie biały?
Sol wyglądała tak, jakby coś sobie właśnie przypomniała.
-Tak. Biały jak śnieg, który widzimy na co dzień. Czyż to nie wspaniałe? Podzieliłem się z nim mięsem. Widać, tak jak my, miał problemy ze znalezieniem w tych stronach zwierzyny, bo wydawał się cokolwiek głodny. Kiedy tylko się posilił, odszedł bez pożegnania. Jednak ucieszyłem się z tego spotkania, bo zobaczyłem już na pewno, że coś jednak żyje w tych stronach.
Czemu na niego nie zapolowałem? - w głębi serca zastanawiał się Łowczy.
-Myślisz, że to może być ten wilk, którego spotkaliśmy wtedy nad rzeką?
-Jaki wilk, Sol?
Dziewczyna umilkła, choć wyraźne wspomnienie napawało ją coraz większą radością. To były piękne czasy, kiedy nie miała jeszcze tylu kłopotów na głowie i gdy beztrosko spędzała chwile nad rzeką w czas letniego odpoczynku. Ale później przypomniała sobie problemy z oczami i zachciało jej się płakać. Mimo wszystko pamiętała, że ten wilk był całkiem biały, a więc odpowiadałby opisowi Łowczego.
-Czy wydawał się stary? - spytała.
-Hmm... tak. Bardzo stary, rzeczywiście, masz rację, Sol.
-Ty go nigdy wcześniej nie widziałeś, ale ja spotkałam go już dwa razy. To było w cieplcu, trzy lata temu.
-Masz dobrą pamięć. Co się wtedy stało?
-Próbowałam go zabić. Dwa razy.
-Wydaje mi się, Sol, że on nie będzie się mścił. Jest inny od tych wszystkich bestii. Nie jest wilkorem, który cię ugryzł, ani czarnym wilkiem, który napadł na Jona. Kiedy z nim rozmawiałem, nie czułem strachu ani skrępowania. To tak jakby mnie rozumiał. Jakby wiedział, że mamy ze sobą wiele wspólnego. W końcu obaj jesteśmy samotnymi łowcami w tym pustym kraju.
-Czy nie wydaje ci się, że on za nami podąża? - spytała Sol, wpatrując się w oczy opiekuna z wielką uwagą.
-Chyba masz rację. Jeśli to ten sam. Może pozostawmy tę zagadkę twoim snom, co?
-Nie. Boję się swoich snów. Już nigdy nie zasnę. Boję się, że powrócą koszmary!
-Mówiłaś, że już ich nie miewasz.
-Czasem wracają.
Dziewczyna mocniej wtuliła się w pierś Łowczego.
-Łopian...
Syknął. Myślał, że zapomniała o tym imieniu. Roześmieli się razem, jak za dawnych czasów.
-Nic już nie jest takie samo, prawda?
Zamyślił się długo i głęboko.
Obudził się dopiero, kiedy zrobiło mu się zimno. Dorzucił do ognia, zsuwając z siebie delikatnie Solenn i przykrywając ją w koce. Potem, kiedy już rozpalił pełgający po środku małej pieczarki płomień, ułożył się bliżej wejścia, by w razie czego mieć na oku ewentualną drogę ucieczki, po czym zasnął, mając przy sobie kojąco zimne ostrze swojego miecza.


Noc była chłodna i pełna cieni. Wrona nie wróciła do obozu. Powiedziała przywódcy, że poszwęda się po okolicy i to zamierzała robić, przynajmniej przez pewien czas. Kiedy jednak zbrzydł jej wszechobecny blask księżyca, wypływający zza chmur, oraz lodowaty wiatr kąsający jej zmarznięte członki, ruszyła w powrotną drogę do jaskini, w której zeszłego dnia wędrowcy rozłożyli wszystkie swoje rzeczy i pozostali na czas podjęcia decyzji o wyruszeniu w dalszą drogę. Wydawało się, że taka decyzja musiała już nadejść, ponieważ, jeśli będą zwlekać i zostaną tu jeszcze chwilę dłużej, zamarzną lub umrą z głodu na tym nieprzystępnym pustkowiu.
Wielkie góry piętrzące się wszędzie wokoło przypominały ludziom i czarownicom, jak małe są przy ogromie boskiego stworzenia. O ile bogowie istnieli. Niektórzy, tak jak Wrona, zdawali się w to wątpić, ale i tak nie znajdowali odpowiedzi na bardzo proste pytanie: kto więc zbudował to wszystko, co nazywa się światem? Teraz nie było czasu na roztrząsanie takich problemów. Droga na półkę skalną była długa i stroma, ostro pnąca się pod górę pośród urwistych skał i niebezpiecznych spadków. Wrona musiała bardzo uważać, aby nie połamać sobie skrzydeł przy wspinaniu. Choć noc była jasna i cicha, a wiatr przestał szarpać wszystkim wokoło, jakby wyrażał sobą ciszę przed nadchodzącą burzą, trzeba było uważać na każdy krok na zdradliwym stoku pełnym niebezpieczeństw grożących utratą życia lub zdrowia.
Na wczoraj wydeptanej ścieżynce prowadzącej do półki skalnej ktoś stał, oparty nogą o kamień i zapatrzony w las poniżej. Stąd rozciągał się wspaniały widok na okolicę. Był to drugi punkt obserwacyjny - pierwszy stanowiła sama półka, z której zwykle popatrywał pilnujący jaskini Korino.
-Zimna noc, Wrono. - usłyszała głos Jonnela. Był jakiś wyjątkowo chłodny i nieprzyjemny, jakby zniekształcony w zimowym powietrzu i nabierający nadspodziewanie lodowatego tonu.
-Myślałam, że jesteś z ognia, panie. Czemu więc witasz mnie tymi zimnymi słowami? - zapytała wiedźma, zbliżając się powoli do chłopaka opartego o kamień.
-Bo ci nie ufam, Wrono, podobnie jak nie ufam Korino i własnemu wujowi. Choć muszę przyznać, że najbardziej nie ufam właśnie tobie.
Popatrzył na nią jednym z tych spojrzeń, które mogą przerazić nawet wiedźmę.
-A jednak masz w sobie ogień, Jonie. Tutaj, na tym pustkowiu, wszyscy musimy zawierzać w siebie. W chwilach grozy nie ma miejsca na zachwianie. Ocaliłam twoją siostrę od zguby. Czyżbyś o tym zapomniał?
-To mnie właśnie najbardziej martwi, ponieważ nie znajduję powodu, dla którego mogłabyś to zrobić.
-Jest znacznie mądrzejsza od ciebie, młodzieńcze, przynajmniej w rozumieniu rozwagi.
Jon zasępił się, choć nie wyglądał już na tak niebezpiecznego jak chwilę przedtem. Wiedźma podeszła o krok bliżej. Jonnel dotknął jej płaszcza, muskając go delikatnie palcami od wewnątrz.
-To pióra wron?
-Wyszyłam nimi płaszcz od spodu. Mają przypominać o moim przydomku.
-Korino mówi, że zamieniasz się we wronę i latasz po niebie, szpiegując wszystko, co się rusza na dole.
-Dla kogóż miałabym szpiegować, Jon?
-Korino mówił, że gdybyś się zamieniła we wronę, mógłby cię ustrzelić i zjeść.
-Zdajesz się przykładać wielką wagę do słów tego osiłka. - udała urażoną.
-To głupiec, choć jest mi bardzo bliski. Nie zdradził mnie dotąd, a przecież jestem mu winien przynajmniej jedno życie.
-Niech więc zabije cię raz, a ja przywrócę cię z powrotem. W ten sposób wyrównacie rachunki.
-Potrafisz zrobić coś takiego? - Jon zaciekawił się wyraźnie jej słowami.
-Nie tylko ty posiadasz moc na tym świecie, panie.
-Masz w sobie więcej ognia niż ja teraz.
-Jest ci zimno, Jon?
Młodzieniec uśmiechnął się do własnych myśli.
-Wracaj do obozu i zjedz coś. Musisz być głodna i zmarznięta.
-Z chęcią zaczekam tu z tobą. - w jej głosie dało się wyczuć wyraźnie nutkę kokieterii.
-Nie. - uciął wyjątkowo brutalnie Jon.
-Dlaczego?
-Kiedy się zjawiłaś, wilk, którego obserwowałem w dolinie, skrył się gdzieś w tamtej kniei. Czekam aż wychynie, aby przyjrzeć mu się dłużej. Oceniam, czy moglibyśmy na niego zapolować. Jednak twoja obecność wyraźnie go przepłoszyła.
-Dolina jest daleko, panie. Jak mógłby wypatrzyć, że jestem tutaj, skoro dzieli nas od tamtego miejsca dobre pół mili?
-Ma dobry wzrok, wrono. Jestem pewien, że mnie teraz też obserwuje, tylko nie wiem dokładnie skąd.
Spojrzała przez moment w dół, do dolinki z zamarzniętymi strumieniami i lasem, a potem znów na pozostającego wciąż w tej samej postawie Jona.
-Dobrej nocy, panie. Liczę, że wzbudziłam choć trochę więcej twojego zaufania.
Jon nie odpowiadał przez długą chwilę, ale gdy czarnowłosa kobieta już się oddalała, odwrócił się i rzekł:
-Nawet ten wilk zdaje się ciebie unikać. Jaką mogę mieć pewność, że Korino nie mówi prawdy?
-Ponieważ dzisiaj Korino wyznał mi miłość, panie.
Jon stał osłupiały, patrząc jak Wrona oddala się do obozu. Przez myśl mu nie przeszło, by dawni wrogowie tak szybko mogli stać się kochankami. A jednak, skoro tak mówiła, musiał poważnie porozmawiać jutro z Korino na ten temat. Tymczasem wpatrywał się z uwagą w miejsce, blisko skraju leśnego i największego strumienia wypływającego od południa, gdzie zniknął mu ostatnio biały wilk. I choć czekał przez pół nocy, bestia nie pojawiła się więcej, dlatego, zrezygnowany, wrócił do obozu na krótki czas przed porankiem i po raz ostatni rozniecił ogień, zanim udał się spać.


Stary wilk siedział w swojej kryjówce aż do rana, co raz to oblizując się na wspomnienie wczorajszego posiłku i jednocześnie warcząc z wściekłością, gdy przypominał sobie czarne oczy dziwnej kobiety, świdrujące go na wskroś, kiedy przez te kilka chwil przyglądała mu się w świetle księżyca ze ścieżki ponad lasem. Rankiem wychynął spod igieł olbrzymiej sosny i pognał dalej na północ, znaną sobie dobrze drogą, którą wczorajszego dnia przechodził pierwszy raz od dawna napotkany przez niego, najprawdziwszy człowiek.


1 Kwiatcień, 379 rok N.E.



Autor: Jarlaxle

email: bregan@poczta.valkiria.net