|
PARANOICZNE PRZYGODY DZIKIEGO JOHNA
-16-
Pajda siedział wesoło oblizując się. Wiedział,
że
zbliża się pomoc - jego dzielna drużyna pozbędzie się Zbyszka z Posrańca, a on
będzie mógł wstać i wziąć wiszący koszyk z jedzeniem. Słyszał jedynie
śmiech generała, ciężkie stąpnięcia smoka, odgłosy kroków Don't Kichota odzianego w zbroję i głos dochodzący nie wiadomo skąd. "Weź mnie, zjedz mnie" mówił miło i
łagodnie,
niemalże jak kobieta wołająca do alkowy. Wydawało mu się,
że słyszy zew kiełbasy;
najpiękniejsze dźwięki jakie można
słyszeć. "Jestem wyjątkowo smaczna, niskokaloryczna" - mówiła dalej.
Biskup patrzył się na cudowne zjawisko i po cichu modlił, ażeby jak najszybciej jego
drużyna poradziła sobie z jego ciemiężycielem. "Nie wytrzymam, zaraz
wstanę" pomyślał. Już miał się podnosić, gdy tylko przypomniał sobie o Zbyszku
będącym w
pobliżu.
- Aaaaaaaa! - Krzyknął - Don't, Fenny, przerwijcie na chwilę
walkę z tym zasrańcem i dajcie mi coś do jedzenia!
Miał nadzieję, że usłyszeli go. Jeśli tak,
już wkrótce mógł się spodziewać pomocy -
oczywiście jeśli nie będzie oznaczało to odwrócenia
się tyłem do wroga. Chwilę później do namiotu wbiegł zdyszany Don't Kichot
pobrzękując zbroją i rozglądając
się dokoła.
- Siemasz, Pajduch! - Grzecznie przywitał się z przyjacielem. Biskup
głęboko odetchnął.
- Już myślałem, że mnie wykorzysta albo, o zgrozo, zagłodzi... -
Odparł z wyraźną ulgą.
- Nie martw się, sytuacja jest już prawie opanowana - Mówił rycerz próbując
dosięgnąć koszyka z jedzeniem. - Vessy... Vessy... Kurde no, Draconite
nieźle przypiekł skubańca.
- Świetnie. Ale nie wstanę, dopóki nie doniesiecie mi o jego śmierci.
- Oki, masz jedzonko, a ja wracam pomóc reszcie.
Don't Kichot wybiegł z namiotu, a wygłodzony więzień zabrał się za pałaszowanie kiełbasy. Był znowu w swoim
żywiole, robił co lubił.
Zza namiotu dochodziły odgłosy walki, Zbyszko z
Posrańca ciągle się bronił. Nie była to dobra wiadomość,
dawno powinien był przegrać. Gorsze od przedłużającej
się walki było jednak to, że skończyło się jedzenie, a Pajda, nie
dość, że nie zaspokoił nawet pierwszego głodu, to jeszcze miał niemiłe uczucie
jakby ziemia się pod nim zapadała.
- Już po wszystkim. - Krzyknęła gdzieś z
oddali Łejwa. - Świat uratowany!
Reszta drużyny krzyczała ze szczęścia, biskup wreszcie wstał
zadowolony. Chwilę potem ranny Raugar z poobijanym El Marianim
weszli do namiotu, gdzie więziono ich przyjaciela.
- No i jak się czujesz? - Zagaił bard.
- Teraz już o wiele lepiej, a co u was? -
Odpowiedział zakładając sutannę Pajda.
- No, mamy nieco strat. - Rzekł barbarzyńca
wypluwając jednego z ostatnich zębów. - Narąbał nam mocno, ale
jednak poległ.
Biskup popatrzył na kompanów. Rzeczywiście, byli mocno
poturbowani. El Mariani miał mnóstwo siniaków, a z jego nogi
wystawała mandolina wbita tam najprawdopodobniej przez generała.
Raugar nie przypominał już siebie, jego twarz zmieniła się w
papkę.
- A reszta?
- Łejwa ma sporo siniaków. - Zauważył
trubadur.
- To raczej nic groźnego, czemu jej nie ma?
- Bawi się tymi swoimi brzytwami; konkretnie
wykraja Don'ta z jego zbroi - dostał kilka razy tym różowym
młotem i się nieco pogniótł.
- A Fenny i Draconite? - Zapytał w końcu
duchowny przerywając wywód Mariana.
- Smok został mocno ranny i poleciał w góry
się kurować. Fenyer... Niestety, nie dało się jej uratować. -
Spuszczając głowę oznajmił barbarzyńca.
- Nie... nie mógł jej tego zrobić, nie kobiecie! - Pajda
wrzeszczał szarpiąc za szyję Raugara.
- Spokojnie, nie zrobił jej tego, co myślisz.
- Uspokoił go Marian jednocześnie odciągając od półnagiego woja.
- Po prostu pomyliła czar i wysadziła się w powietrze.
Biskup odetchnął z ulgą; przyjaciele mogą
ginąć, ale nie z rąk Zbyszka z Posrańca. To zbyt straszne.
Chwilę później do namiotu weszła zabójczyni Łejwa ocierając
ręce.
- Don't zaraz przyjdzie. - Powiedziała na
wejściu.
- Wydłubałaś go w końcu z tej puszki? -
Chciał wiedzieć El Mariani.
- Tak, poszedł tylko do latryny. Zaraz wróci.
-17-
Barbarzyńca, zabójczyni i bard usiedli sobie naprzeciwko Pajdy, tyłem do
wejścia. Rozmawiali chwilę o mękach przyjaciela, potem ucieszyli go podając przyniesione jedzenie. Biskup jednak w pewnym momencie pobladł, jego oczy wyglądały, jakby miały zaraz
wypaść.
- Za... - Zaczął jąkając się. - Za wami... Zbyszko! -
Dokończył ze łzami w oczach.
Wiedział, że nie zdążą
się odwrócić zanim generał ich nie wykorzysta.
Trójka siedząca tyłem zerwała się błyskawicznie i odwróciła wydobywając broñ. Bard nie miał takowej przy sobie,
toteż wyrwał wystającą część mandoliny mając zamiar
użyć jej jako kija bejzbolowego. Zabolało go to, ale nie tak, jak bolałoby, gdyby... Brrr... wolał nie
myśleć.
- Ej, co wam? - Odezwał się odziany w róż wojownik.
- Don't? - Zapytała cała czwórka.
- No, a co myśleliście? - Powiedział ich przyjaciel odziany w
różowy pancerz.
- Przestraszyłeś nas - Znów zgodnie chórem odparli.
- Przecież pogniótł mi moją zbroję, a nagi nie mogę chodzić!
Wszyscy zgodnie przytaknęli, Łejwa nieco się przy tym rumieniąc. Nie wiedzieli, dlaczego Don't Kichot nie zdejmuje nigdy swej zbroi.
- No dobra, mniejsza o to. Ruszajmy gdzieś porządnie się wyleczyć,
najeść,
napić, pochę... - Zaczął rycerz jednakże spojrzawszy na biskupa i
zabójczynię nie skończył. Reszta drużyny zgodnie przytaknęła. Łejwa co
nieco się zarumieniła wiedząc, co chciał powiedzieć Don't. Pajda zrobił
głupią minę, bo nie zajarzył.
Nagle usłyszeli jakieś skrobanie ze środka
namiotu, właściwie spod niego.
- Co to jest? - Zapytał się głupio biskup.
- Nie wiem, poczekajmy. Zaraz może się
wyjaśni - Skwitowała zabójczyni.
Hałas narastał, dochodził z miejsca, gdzie
biskup wcześniej leżał. Dwie minuty później ziemia zapadła się,
a z dołka wyłonił się najpierw kilof, a potem głowa Maciusia,
pazia wielkiego generała Stowarzyszenia Mniej Pięknych
Blondynek.
- Ojej, co tu się stało? - Zapytał
przyzwyczajony do służby u Zbyszka z Posrańca paź.
- To tak? - Wrzasnął Don't Kichot łapiąc go
za szyję i podnosząc do góry. - Już wiem, co żeście chcieli
zrobić. Zbyszko kazał ci kopać ten tunel?
- Tak - Odpowiedział przestraszony Maciuś.
- No właśnie. Wiesz, że wykopałeś go w
miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się rzyć biskupa?
- Aha.
Rycerz zdzielił go różową i jednocześnie metalową
rękawicą w
twarz. Pajda zamarł; z przerażenia uświadamiając sobie, że Zbyszko, gdyby
żył, mógłby podejść pod
niego tym tunelem i wykonać swój niecny plan... Był rad, że
generał już jest martwy.
-18- Wesoła
drużyna wyszła z namiotu i rozejrzała się po polu niedawnej bitwy. Całą okolicę
rozświetlało
niebiańskie światło, jakby niebiosa chciały ogłosić wszystkim radosną
nowinę. Przebłyski strumieni złotych, srebrnych i błękitnych uwypuklały
dolinkę, w której odbyła
się potyczka.
- Ale fajowe kolorki. - Skomentował zjawisko Raugar
Potężny wypluwając w
końcu ostatni kawałek języka, który latał mu luzem w ustach.
- Jak śmiesz barbarzyńco! - Zganił go El Mariani, w myślach komponując melodię do słów "a niebo
oświetliły światła anielskie".
Jednocześnie zdał sobie sprawę, że użyty epitet nie uraził
niewrażliwego na sztukę przyjaciela; on w końcu był barbarzyńcą.
- Dobra, spoko. Ruszajmy do Kaltdorfu, światła światłami, a my musimy
zanieść tą wiadomość królowej Pameli. - Podsumował Don't Kichot ziewając ze
znużenia.
Niedługo potem ruszyli. Najpierw pobiegali trochę po lesie w poszukiwaniu swych
zlęknionych wierzchowców, w końcu dla zwierzęcia spotkanie ze Zbyszkiem z
Posrańca to zdecydowanie za wiele, potem dosiedli ich i wyruszyli w stronę stolicy.
Jeszcze przed wieczorem dotarli do małej wioski. Stwierdzili,
że
będzie ona dobrym miejscem na nocleg; wiadomość nie zając, nie ucieknie. Mogą ją przecież
przekazać jutro.
- Wit... - Zaczął rycerz zwracając się do pierwszego napotkanego
wieśniaka. Ów oderwał
się od swej codziennej pracy, spojrzał na przybysza i... uciekł z krzykiem.
To samo zrobiła reszta wioski gdy tylko zauważyła nadjeżdżającą
drużynę poszukiwaczy przygód.
- O co im biega? - Zapytała niespokojnie Łejwa.
- A bo ja wiem? Może myślą, że będziemy chcieli im
żony i córki
gwałcić... -
Odpowiedział nauczony wieloletnim doświadczeniem barbarzyńca.
- Czy to ważne? Nie zabrali dobytku, na pewno zostawili coś do jedzenia! -
Radośnie oblizując
się wykrzyczał Pajda i popędził swego osiołka do galopu.
Wszyscy zgodnie przytaknęli i pojechali za biskupem. Barbarzyńca po niemiłych
przeżyciach z generałem Stowarzyszenia zdecydował
się znaleźć dla siebie środek transportu. Tak więc od bitwy ze Zbyszkiem z
Posrańca nie biegał już za drużyną, a jeździł na koniu Fenyer - Białym Bleidzie.
- Juppi! - Krzyknął Pajda wynosząc z jednej z chat pokaźnej
wielkości beczułkę z piwem. Postawił ją na ziemi, a
następnie wrócił do chaty aby minutę później wynieść skrzynkę z suszonym
mięsem. - Możemy zaczynać liba... to znaczy... kulturalną kolację.
- Hehe... Rozwalamy wieko! - Zarządził Don't Kichot łapczywie patrząc na
beczkę.
Pobyt w wyludnionej wiosce przedłużył się do trzech dni, a to dlatego,
że
znaleźli w innych chatach jeszcze dwie beczki, a także sporo zapasów na
zimę. Trzeciego dnia wieczorem, gdy opróżniali ostatnią beczkę piwa, zauważyli jakieś ognie na horyzoncie.
- Co to jest? - Zapytała Łejwa wskazując niedawno co obgryzioną
kością na
źródła światła.
- Hmm... pochodnie. - Odkrywczo odpowiedział bard jednocześnie zagryzając udko kurczaka
pokaźną kromką chleba.
- Myślicie, że kto to może być? - Chciał wiedzieć nieco już wstawiony Raugar. Od lat tyle nie pił; no ale przecież wraca do swej
przeszłości, musi
się na powrót do tego przyzwyczaić.
- Ech tam, faflońce jedne pewnie łażą bo nie mają co robić. - Skomentował Don't. -
Chodźcie już spać, niech robią co chcą.
-19-
- Ej wy tam panocki! Wstowojcie! - Krzyknął
ktoś z oddali.
Don't Kichot przebudził
się i rozejrzał wokoło. Nikogo nie było
widać, toteż położył się ponownie i zamknął oczy.
- Juże wstowoj paskudniku jako ci mowie! - Odezwał się znów ten sam głos.
Rycerz
potrącił Łejwę leżącą obok. Gdy
się ocknęła zapytał ją, czy także słyszała głosy; odpowiedziała twierdząco, toteż wstał i rozejrzał
się dogłębniej.
Stał w środku wyludnionej wioski, wokół leżeli jego towarzysze trzymając w
rękach różne przedmioty, począwszy od kiełbasy w ręce Pajdy, przez
butelkę wina w ręce El Marianiego aż do bliżej nie zidentyfikowanego podłużnego przedmiotu w
ręce zabójczyni. Wokół stały typowe wiejskie chaty, nikogo nie było w pobliżu. Już miał
się położyć, gdy głos odezwał się po raz trzeci.
- Tyleż ludzi napsował, żeśmy się zbiesili. Teraz razem z chopami ze sąsiednich wiosek zebralim
sie to i na widły nabijem.
Gdy człowiek skończył wymawianie ostatniej sylaby, dokoła rozległo
się jedno wielkie "hurraaa! Na wroga!" i zza chałup i stodół wylegli
wieśniacy dzierżąc w rękach wszystko, co mogło służyć za broń. Don't Kichot przeciągnął
się i rzekł:
- To tak kmioty?
Wszyscy zamarli w miejscu. Nigdy nie spodziewali się, że kiedykolwiek
będą
walczyć z kimś tak znanym i jednocześnie tak groźnym. Jednak
się na to zdecydowali, ba, biegli już w jego kierunku. Ale on nie
dość, że
się ich nie przeląkł, to jeszcze odezwał się. Jego słowa odebrano jako
groźbę.
Wieśniacy padli na kolana błagając, żeby im życie, zdrowie i dobre samopoczucie darował. Rzucili wszelką broń
i obiecali nigdy
więcej tego nie robić. Don't Kichot począł zdejmować hełm.
- Aaaaaaaaa! - Wrzasnął jeden z klęczących i padł na ziemię łapiąc się w okolicy serca.
Inni truchleli ze strachu i wpatrywali
się w okrutnego wojownika.
Don't Kichot œciągnął nakrycie głowy. Wieśniacy zgodnie wydali z siebie jedno
potężne westchnienie ulgi. Razem krzyknęli "rycerz Don't Kichot!". Znali go wszyscy, był jednym ze znaczniejszych rycerzy tego rejonu - jednak nie dlatego wzdychali;
ulgę odczuli gdy pod maską nie zobaczyli paskudnej, farbowanej na różowo koziej bródki Zbyszka z Posrańca.
- Łe Jezu, cny rycierzu! - Zaczął jeden z kmiotków - Jużeśmy sie balim,
że to, psia jego
mać, ta ohydna kreatura, Zbyszko z Posrańca.
Don't dopiero przypomniał sobie, że ma na sobie jego różową zbroję.
- Och wy głupie gałgany! - Rzekł rycerz
śmiejąc się ze zgromadzenia. - Tak się
pomylić...
W międzyczasie Łejwa, Pajda, Raugar i El Mariani wstali obudzeni wrzaskami.
Zauważyli zgromadzenie wiejskiego ludu wokół ich przyjaciela.
- Hehe... tą zbroję trzeba przemalować bo się kmioty boją. - Skwitował rycerz zwracając
się do swoich przyjaciół.
- Co racja to racja - Rzekł bard patrząc na ciągle jeszcze wykrzywione w grymasie
przerażenia twarze co niektórych.
Przez pół dnia Don't Kichot wraz z przyjaciółmi zajmował się przemalowywaniem różowej zbroi na jego ulubiony kolor - srebrny. Gdy skończyli, wsiedli na rumaki i odjechali w stroną Kaltdorfu.
-20- Jechali
już dobre pół dnia gdy w pewnym momencie Raugar Potężny wpadł na pomysł:
- Słuchajcie, czy to prawda, że poza naszym Pajdą nikt nie
przeżył niewoli u Zbyszka z
Posrańca?
- Prawda, wszystkich niecnie wykorzystał, a następnie zgładził. Albo oni
sami się w trakcie pozbawiali życia... - skomentował rycerz.
- No więc to, czego grubasek dokonał to cud? - Dalej pytał emerytowany
barbarzyńca. - Na to wygląda. - Tym razem odpowiedziała Łejwa.
- A u tych tam, jak im tam, biskupów, cuda są nagradzane? - Ciągnął Raugar.
- Hmmm... tak. Można zostać świętym za szczególne zasługi. -
Wyjaśnił zainteresowany całą sprawą Pajda.
- No to słuchajcie: tam w stolicy urzęduje ten najwyższy prezes kościoła... Chyba
papieżem go nazywacie. - Mówił dalej barbarzyńca. - Pojedziemy do niego i powiemy,
że Pajduch jest spoko
gość i cudu dokonał, na pewno uczyni go tym śniętym!
- Świętym. - Poprawił go biskup. - Ale całkiem dobra myśl.
Wszyscy pogratulowali przyjacielowi dobrego pomysłu i do planów wycieczki do Kaltdorfu
dołożyli jeszcze
wizytę u głowy firmy Pajdy.
Autor: Zieziór email:
ziezior99@poczta.onet.pl
|
|
|
|