| LEON ZAWODOWIEC
Kino, kino, kino. Equinoxe już nie raz wspominał, że wielki ekran jest mu niezwykle drogi. Podobnie jest i ze mną. Praktycznie nie ma miesiąca, w którym nie poszedłbym choć raz do toruńskiego Orła czy Kopernika. Co jakiś czas wyświetlane są dzieła nieco starsze i znane już szerszej publice. Ostatnio, praktycznie przez przypadek, trafiłem na seans Leona Zawodowca w reżyserii Luca Bessona. Ze skruchą muszę przyznać, że było to moje pierwsze spotkanie z tym filmem. Filmem kultowym już i w rzeczy samej Genialnym. Nie rozumiem tylko dlaczego nie został obsypany oscarami. Jedyną nagrodą jaką otrzymał był Czeski Lew w kategorii Najlepszy Film Zagraniczny.
Leona zna chyba każdy. Ja poznałem go dopiero niedawno. Bawiłem się świetnie i śmiało mogę powiedzieć, że równie dobrego filmu nie widziałem już dość dawno. Leon na co dzień jest zwykłym szarym człowiekiem uzależnionym od mleka ;) Jego prawdziwą naturą jest życie płatnego zabójcy. Perfekcyjnie wykonuje każde zlecenie, "sprząta" bez śladów. Jego życie ulega zmianie, gdy młoda Matylda traci rodzinę w strzelaninie we własnym mieszkaniu. Dziewczyna trafia do mieszkania Leona i po krótkiej aklimatyzacji... zaczyna uczyć się zawodu "sprzątacza". Leon w tym czasie zmienia się z nieczułego degenerata kochającego jedynie swoją roślinkę w opiekuna 13 letniej kobiety. Na dodatek Matylda zakochuje się w Leonie. Uczy go czytać, spać w łóżku, słowem - otwiera mu oczy na świat. Z czasem i sam Leon zaczyna kochać Matyldę. Sama dziewczyna za cel stawia sobie wyeliminowanie człowieka, który bezlitośnie zabił jej czteroletniego braciszka. Niedoświadczona jeszcze zabójczyni wpada w poważne tarapaty. Ratuje ją oczywiście nie kto inny tylko Leon. Tutaj niestety zaczynają się problemy, bowiem człowiekiem którego chciała zabić Matylda jest Stansfield, szef oddziałów specjalnych policji w całym Nowym Jorku, a do tego uzależniony przywódca gangu narkotykowego. Stansfield stawia na nogi całe miasto organizując obławę na Leona. Dochodzi do spektakularnej akcji, w której zabójca, zawodowiec do ostatniego tchu broni kochanej Matyldy. Pomaga jej uciec z obleganego budynku, sam jednak nie mieści się w szybie wentylacyjnym. Musi zostac i czekać na najgorsze. Po raz kolejny dowodzi swojej inteligencji i w przebraniu martwego żołnierza grupy SWAT opuszcza budynek. Przed wyjściem dopada go jednak Stansfield więc Leon przekazuje mu prezent od Matyldy...
W rolę Leona wcielił się znakomity aktor Juan Moreno, znany szerszemu gronu jako Jean Reno. Ze swojej roli wywiązał się znakomicie, zagrał bardzo trudną postać Leona, stworzył jej wizerunek właści wie od podstaw. Nie sposób rozpoznać w nim prawdziwego Jeana Reno znanego m.in. z komedii Goście, goście. Niestety nie otrzymał wtedy Oscara, ale jestem pewny że powinien dostać tę statuetkę. Widz od samego początku darzy Leona zaufaniem i w miarę rozwoju akcji coraz bardziej się z nim zżywa ostatecznie odczuwając wszystko dokładnie tak jak on. Niejednokrotnie podskoczyłem na siedzeniu czując przeszywający ból w ramieniu postrzelonym przez Dlaczego? | Praktycznie jedynym wytłumaczeniem braku Oscarów jest wyraźne podobieństwo filmu do 'Glorii' Johna Cassavetesa. W tym obrazie żona pewnego mafiosa jest świadkiem mordu rodziny, z której ratuje się tylko mały chłopiec. Początkowa niechęć do nowego dziecka z czasem przeradza się w wielkie uczucie. Kobieta zmuszona jest do ucieczki z dzieciakiem. Po piętach depcze im oczywiście mafia... Ot, taka mała dygresyjka z mojej strony. Nadal uważam, że Leonowi należała się nagroda w postaci Oscara! | policjantów, czułem się głupio nie wiedząc w jaką postać wciela się Matylda podczas gry w przebieranego. Wreszcie czułem ogromny smutek podczas rozstania z młodą towarzyszką, narastające napięcie podczas opuszczania budynku i ulgę po śmierci swojej i Stansfielda. Kreacja bezsprzecznie genialna. Podobnie sytuacja przedstawia się w przypadku Matyldy. W tę wcieliła się młoda Natalie Portman, którą teraz możemy oglądać w drugim epizodzie Gwiezdnych Wojen. Swoją rolę również zagrała bardzo przekonująco. Aż dziwne, że w tak młodej osóbce drzemie tak wielki talent aktorski (co prawda w drugim epizodzie SW temu zaprzecza, ale uznajmy, że było to narzucone przez Lucasa i słabiutkie dialogi). Dużo łatwiejsze zadanie mieli Gary Oldman wcielający się w postać Stansfielda (baaaaaardzo zły człowiek) oraz Danny Aiello grający Tonego, "przyjaciela" Leona, zaopatrującego go w broń i zlecenia. Postać drugoplanową - wiadomo - zagrać łatwiej, ale i oni wywiązali się ze swego zadania bardzo dobrze i trzeba ich za to pochwalić ;).
Ważnym elementem filmu była muzyka. Świetnie komponowała się z akcją. momentami przypominała mi nawet muzykę z genialnej gry cRPG - Planescape: Torment. Dlaczego nasunęło mi się takie skojarzenie? Obejrzyjcie film, a się przekonacie! Piosenka przewodnia natomiast wzbudziła we mnie uczucia podobne do tych jakie towarzyszyły mi podczas pierwszego słuchania utworu Enyi 'May It Be'. Autorem piosenki jest Sting, a więc sława nad sławy. Utwór Shape of my Heart tak bardzo mi się spodobał, że jeszcze tego samego dnia pognałem do kawiarenki internetowej i ściągnąłem empetrójkę. Teraz uczę się zagrać to na gitarze ;) Kończąc, zachęcam wszystkich którzy jeszcze nie widzieli filmu do jego obejrzenia. Zapewniam, że żadne z was nie zawiedzie się nawet w najmniejszym stopniu. Jeżeli jeszcze kogoś nie przekonałem to wspomnę tylko, że pozostałem na dwóch seansach z rzędu :D Bilet kosztował co prawda tylko 8 zł, ale gdyby był i dwa razy droższy postąpiłbym tak samo. O czymś to chyba świadczy, zwłaszcza że nie wydaję pieniędzy na byle co. Tym bardziej, że za często to ja po prostu ich nie mam ;)
Autor: olek-olek e-mail:
olek@fantastyka.info | | | |