|
PARANOICZNE PRZYGODY DZIKIEGO JOHNA
-5-
Po pewnym czasie zatrzymali się na postój. Pajda od razu zsiadł z osiołka i zaczął przetrząsać swoje bagaże.
- Pajda, cieciu jeden. Czego ty ciągle żresz? - Rzuciła Fenyer patrząc na biskupa wyjmującego kolejny kawałek pieczeni z plecaka i oblizującego się łapczywie.
- Bo jestem, kurde, głodny.
- Też mi nowina.
- Zamknij się i podaj mi wino kobieto. - Powiedział wpychając resztkę jedzenia do swojej mordki.
- Co żeś powiedział? - Wrzasnęła oburzona. Po chwili jednak wstała, wzięła butelkę wina i rzuciła nią w biskupa.
- Aaaaaaaaaa! - Wrzasnął Pajda. - Coś mi zrobiła?
- Podałam to, o co prosiłeś. - Warknęła czarodziejka patrząc na czerwoną ciecz spływającą po tłustym cielsku.
- Ale miałaś dać mi do ręki!
- Sam sobie możesz wziąć do ręki... - Skwitowała, a Pajda zarumienił się i zamilkł.
Cała trójka po chwili stwierdziła, że nie warto tego dnia już nic robić, toteż położyła się spać - na gobliny pojadą jutro.
-6-
Wesoła gromadka bohaterów zbliżała się do wioski goblinów. Gobliny też wiedziały, że ktoś się do nich zbliża, toteż przygotowały wesoły wypad na atakujących.
- Patrz! Fenny, patrz! Jadą! - Radośnie krzyczał Pajda wskazując paluchem na niezgrabną gromadę biegnących i jadących na wilkach zielonych postaci.
- Widzę cieciu, nie musisz wrzeszczeć. - Odparła czarodziejka poprawiając sobie włosy i licząc małe pokraczne istoty - Po siedemnastu na łepka - Dodała po chwili.
- Taa! Tego mi trzeba - Warknął Don't Kichot i zmusił swego wspaniałego rumaka do szybszego biegu. Zresztą, Sharki sam przyśpieszył widząc chętnych do tratowania.
Pajda wesoło zanucił litanię do świętej kiełbasy i pędził wesoło w stronę nadjeżdżających i nadbiegających goblinów. Cała trójka wesoło pędziła w ich stronę.
Nagle usłyszeli huk i pierwszy goblin spadł z wilka. Po chwili drugi i trzeci wykonał podobny manewr. Nim dojechali zostało tylko pięć goblinów.
- Co za cholera! - Wrzeszczał Don't - Miało być jedenastu, a zabiłem ledwo dwóch...
- Też nie rozumiem... - Zaczęła Fenyer.
- Witajcie drodzy podróżni, uratowałem was od tych ohydnych kreatur. - Rozbrzmiał za nimi wysoki głos.
Obejrzeli się za siebie i zobaczyli wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyznę na równie wysokim i dobrze zbudowanym koniu. W ręce trzymał pokrowiec od mandoliny, z którego wystawała lufa muszkietu.
- Jestem El Mariani, wybawca dziewic i prawiczków. No ale możecie mi mówić Marian. - Odezwał się ponownie nieznajomy.
- A w ryj to chcesz? - Zapytał się wkurzony biskup, któremu nie udało się zasiekać żadnego goblina; Fen i Don't mieli szybszy transport.
- Och, wielmożny panie. Jakże to tak odzywać się możesz? - Rzekł trubadur ładując muszkiet ukryty w futerale od mandoliny.
- Czy wiesz pierdoło, żeś nam odebrał ulubioną zabawę? - Warknęła czarodziejka.
- Pani, nie winniśmy tak ordynarnych słów w twych ustach słyszeć...
- Żadna ze mnie pani, a ty na serio w ryj dostaniesz.
- Damie nie lza... - Zaczął znowu El Mariani.
- Nie jestem kurna damą fagasie!! - Krzyknęła już zdenerwowana - Milcz albo zjesz tą swoją mandolinę.
Ku zdziwieniu wszystkich napotkany obrońca zamilkł. Wziął do rąk swą mandolinę, a sprytnie ukryty w futerale muszkiet schował do plecaka.
Po chwili zacząć brzdąkać na swym instrumencie dziwną melodię. Pajda już chciał mu przywalić, ale tamten zaczął śpiewać. I to nie był zwyczajny śpiew trubadura. El Mariani zaczął śpiewać growlem pieśń z gatunku tych, co to żadna księżniczka puszczać w swej wieży nie może.
- Hej, fajne. - Rzuciła Fen nie żywiąc już do barda urazy.
- Aaaaaaaarrrrrggghhhhhh!!! - Wrzasnął Marian po czym zagrał niezłą solówkę na mandolinie.
Cała trójka zeskoczyła z koni i osła, zrzuciła nakrycia głów i zaczęła pogować w rytm muzyki. Podczas tego najlepiej wyglądała czarodziejka, jako że jedyna miała długie włosy.
W czasie całej zabawy Pajda przewrócił się tylko dwa razy.
- Nooo... Wybaczamy ci fagasie. - Rzekł Don't szukając swojego hełmu. Przy machaniu głową on wyglądał najśmieszniej bo jako jedyny tańczył w zbroi.
- He he... No cóż, domyśliłem się, że spodoba wam się ten rodzaj muzyki. - Bard poprawił żel na włosach - W królestwie Pameli nazywają to "metal".
- Fajne, fajne... - Powiedział wciąż leżący na ziemi Pajda.
- Chwilkę Marianie... Przestałeś gadać jak potłuczony - Dorzuciła czarodziejka.
- No, zauważyłem, żeście równi goście, a nie takie sztywniaki co tylko gadają od rana do nocy i chcą słuchać ballad o wyczynach jakiegoś sir Delka...
- Znasz sir Delka? - Zapytał rycerz, który odnalazł już swój hełm.
- Owszem, raz na moim tournee go spotkałem. Był razem ze swym chłopakiem... Jak mu tam?
- Sir Gouda.
- O właśnie, sir Gouda.
- Chwila, powiedziałeś "chłopakiem"?
- Tak.
- Zawsze podejrzewałem ich o skłonności homoseksualne. - Rzucił Don't w zamyśleniu. - To są całkiem fajni goście, szkoda, że geje.
- Wy też ich znacie? - Dorzucił El Mariani dopiero zauważając, że spotkani fani metalu mówią tak, jakby też ich znali.
- Tak, mieliśmy jechać ich odwiedzić, ale przyjechaliśmy tutaj szukać trolli i goblinów.
- To może darujecie sobie te krity i pojedziecie odwiedzić ich razem ze mną? Miałem i tak tam jechać, ale nie chce mi się samemu podróżować.
- Hmm... No dobra, wyruszymy jutro. A dziś zagraj nam jeszcze. - Podsumowała Fenyer.
Cały wieczór spędzili na wesołym skakaniu i machaniu głowami w rytm muzyki. Było to pierwszy raz od wielu lat kiedy poszli spać trzeźwi - no ale to dlatego, że nie mieli co pić.
Ta wspaniała muzyka połączyła drogi mężnego rycerza Don't Kichota, pięknej czarodziejki Fenyer i łakomego biskupa Pajdy z dopiero co spotkanym bardem El Marianim.
-7-
Rankiem wyruszyli z powrotem do królestwa Pameli, koło południa przekroczyli granicę i znaleźli się znów w powiecie Kielniki Mniejsze. Przez pewien czas chcieli skręcić i zobaczyć znów pole bitwy gdzie zginął Dziki John, ale po namyśle zrezygnowali i pojechali do wsi kupić zaopatrzenie.
- Bry dobry człowieku. Po ile macie wino? - Grzecznie zagadnął karczmarza Don't Kichot gdy tylko wszedł do karczmy.
- Wino po pięć szylingów ale... - Zacząć gruby, wesoły człowiek za ladą.
- Pięć??? Co ty tu nam za sikacza chcesz sprzedać? - Krzyknął Pajda oburzony.
- ...Ale mamy jeszcze lepsze, po 12 za butelkę. - Dokończył niewzruszony krzykiem biskupa mimo iż tamten był od niego dwa razy grubszy.
- Oki, bierzemy sześciopak tego po 12 szylingów. - Po namyśle odpowiedział rycerz. Wygrzebał z kieszeni w zbroi woreczek z monetami i podał 42 srebrne monety karczmarzowi.
- Eee... Panie, czy na pewno dobrze policzyliście? - Zaczął niepewnie sprzedawca widząc niezbyt wiele leżących na ladzie srebrnych krążków.
- A nie? - Don't Kichot podrapał się po głowie i jeszcze raz przeliczył. - Wydaje mi się, że jest dobrze.
- Niestety panie, jesteś mi winien jeszcze 30 szylingów...
- Na pewno? - Zapytał jeszcze raz rycerz licząc w pamięci po raz kolejny. Znów mu wyszło, że dał odpowiednią kwotę. - Jest dobrze, liczyłem.
- Don't daj mu te brakujące 30... - Rzucił, wykształcony bądź co bądź biskup Pajda.
- No dobra, ale nie wydaje mi się, żeby było dobrze.
Po chwili wyszli z budynku z sześciopakiem win i zobaczyli Fenyer stojącą przed stajnią. Była wkurzona.
- Don't, czemu znowu kazałeś stajennemu zaopiekować się twoim koniem? - Rzekła podnosząc to co zostało ze stajennego.
- Eee... No wiesz, on ma tak mało rozrywek... - Usprawiedliwiał się rycerz.
- Ech, no dobra. Wino macie? - Zapytała rzucając ścierwo w krzaki i uśmiechnęła się po chwili.
- Jasne, gdzie El Mariani?
- W latrynie.
Po chwili dołączył do nich bard niosąc swoją mandolinę w ręce. Nie mógł jej nosić w futerale gdyż miał w nim zamontowany muszkiet.
Wszyscy wyszli ze wsi, usiedli na polance i zaczęli raczyć się dopiero co zakupionym napojem. Przy okazji Pajda pilnował czy jakiś chłop nie będzie chciał podejść i prosić o poczęstunek. Niestety, jeden wykorzystał jego zagapienie się na wóz wiozący suszoną wołowinę i zbliżył się do nich.
- Witajcie o wielkoduszni podróżni! - Zaczął mówić gdy tylko zauważył, że rozpracowują butelkę wina. - Czy nie moglibyście pocz...
- A złożyłeś daninę na kościół drogi parobku? - Zagiął go Pajda.
- Eee... No tego... - Zająknął się.
- Ha! Wiedziałem! - Wrzasnął biskup wesoło podskakując. - Do jutra czekam na tę daninę. Oddasz tegoroczne zbiory zboża, wszystkie zwierzęta nadające się do spożycia i co tam jeszcze masz... - Wymieniał szczęśliwy.
- Tak jest. - Rzekł kmiot i poszedł zasmucony w stronę, z której przyszedł.
- He he he... Zawsze się na to łapią - Dodał gdy wieśniak się oddalił.
- Dzięki tobie Pajda mamy zapasy na miesiąc - Powiedziała Fenyer ucieszona. - Dobrze, że z nami jesteś. A jeszcze lepiej, że kmiotki wierzą, że na kościół zbierasz te datki.
- No, czuję, że wspaniale będzie się z wami podróżowało. - El Mariani szepnął Don't Kichotowi na ucho żeby nie rozpraszać cieszącej się czarodziejki i biskupa.
Gdy odpoczywali opróżniając butelki po kolei, zauważyli dziwną postać na horyzoncie. Po chwili okazało się, że to tylko człowiek na koniu jadący w stronę wioski. Gdy przejeżdżał obok nich zauważyli przerażenie na jego twarzy.
Ów młodzieniec dojechał do głównego (i jedynego) placu we wsi i gestem zaczął zwoływać ludzi. Cała wesoła gromadka również podeszła ciekawa co może powiedzieć przerażony posłaniec.
- Ludzie! - Wrzasnął łamiącym się głosem. Z jego oczu płynęły łzy.
Wszyscy stanęli jak wryci. On naprawdę był przerażony. I to bardzo.
- Straszne wieści przynoszę! - Krzyczał dalej. - Przed miesiącem zauważono, że wojska Stowarzyszenia Mniej Pięknych Blondynek szykują się do ataku na nasze królestwo!
Wszyscy zdziwili się. Od wielu lat stowarzyszenie atakowało, ale za każdym razem ich wojownicy dostawali takiego łupnia, że nie mieli po co wracać. Lud królestwa cieszył się, że w dowództwie u nich są same blondynki. Lecz posłaniec kontynuował.
- Jednak nie to jest takie straszne, o wiele bardziej przerażającą wieść przywożę! - Wykrzyczał niemal płacząc. Wesoła gromadka i miejscowi wieśniacy stwierdzili, że to musi być coś naprawdę przerażającego skoro przekazujący wiadomość tak się trzęsie. - W szeregi stowarzyszenia wstąpił najgroźniejszy wojownik znanego świata: Zbyszko z Posrańca!
Ludzie jęknęli. Chwilę stali nieruchomo, lecz potem z wrzaskiem pobiegli do domów i zabarykadowali drzwi, okna czy jakie tam jeszcze otwory mieli.
- Co im się stało? - Zapytał biskup Pajda nie rozumiejąc czemu lud prosty boi się jakiegoś tam wojownika.
- Nie wiesz? - Zdziwiony rzekł El Mariani. - Toż to najbardziej niebezpieczny wojownik na tej ziemi! Już nieraz całe armie przed nim uciekały... A teraz dołączył do największego naszego wroga.
- Popatrz na tego posłańca, już jedzie w stronę Nag Farag. - Powiedział Don't Kichot. - Boi się dłużej zostać na terenie królestwa w obawie przed Zbyszkiem.
- A niby jak on może nam zrobić krzywdę? - Zapytał jeszcze raz Pajda.
Fenyer szepnęła mu coś na ucho, na co Pajda poczerwieniał i ustawił się plecami pod ścianą.
- No tak, nie można mu się dać zajść od tyłu... - Skwitował nadal czerwony.
El Mariani już od czasu, gdy posłaniec oznajmił jego imię, stał przy ścianie. Fenyer, jako kobieta, nie miała się czym przejmować, a Don't Kichot ufał swojej zbroi; miał nadzieję, że straszny Zbyszko z Posrańca się przez nią nie przebije.
- Trzeba go powstrzymać za wszelką cenę. - Powiedział biskup kiedy tylko nieco ochłonął.
- Tak, wyruszajmy jak najszybciej po sir Delka i sir Goudę, będą cennymi sprzymierzeńcami. Przy okazji na pewno nie będą się obawiać straszliwego przeciwnika. - Rzekł Don't Kichot i poszedł do stajni po konie.
Wyruszyli galopem natychmiast jak tylko dosiedli swych wierzchowców.
Autor: Zieziór email:
ziezior99@poczta.onet.pl
|
|
|
|