|
PARANOICZNE PRZYGODY DZIKIEGO JOHNA
Rozdział II: Kaszanka i powidła babci Heli
-1-
Wesoła gromadka w składzie: Don't Kichot, dzielny rycerz; Matylda, dzielna wieśniaczka; Pajda, dzielny biskup i Fenyer, dzielna czarodziejka, siedziała sobie na polance jarając skręty. Od pamiętnej bitwy pod Kielnikami Mniejszymi minął już prawie miesiąc, podczas którego zrobili sobie prywatkę jakiej nie przeżył nikt. W tym czasie przypomnieli sobie chyba całe swoje życie i przy okazji wypili za pamięć o Dzikim Johnie, ofiarze owej bitwy.
Nagle Matylda wstała i podeszła do swojego ukochanego konia - Leona. Była jednak tak najarana, że nie zauważyła gałęzi leżącej na ziemi i potknęła się o nią, nieszczęśliwie uderzając głową o leżący kamień.
-2-
- Ale ta Matylda była porąbana - rzekł biskup Pajda.
- No co ty, każdemu może się zdarzyć; jakbyś ty rozwalił sobie łeb na kamieniu to bym się nie śmiała - powiedziała Fenyer rzucając w Pajdę kamieniem - pamiątką, o którą Matylda rozwaliła sobie głowę.
- E tam, nie ma o czym gadać - rzucił Don't rąbiąc siekierą Leona, konia Matyldy.
- Don't, co ty faflońcu wyprawiasz? - krzyknęli razem Pajda i Fenyer patrząc na rycerza rąbiącego konia swojej byłej przyjaciółki Matyldy.
- I tak by bez niej nie mógł żyć, a tak to przynajmniej mamy coś na kolacje... - wybełkotał rycerz i zaczął nosić kawałki konia do ogniska, gdzie miał zamiar je upiec.
- Nooo... Chyba jednak nic się nie stało? - wtrącił spokojnie Pajda ciesząc się, że Don't wymyślił nowy posiłek.
- Ech... Tis łos a wery gud hors... - zaczęła czarodziejka, ale biskup dorzucił, nie wiedząc co Fenny mówi w starszej mowie, że to był bardzo dobry koń.
- Ech Pajda... A zresztą, nieważne... - chciała go ochrzanić za powielanie jej słów, ale zrezygnowała.
-3-
- Dobra, nie ma o czym więcej opowiadać, więc jedziemy do Restvalli w odwiedziny do sir Delka i sir Goudy. - Rzekła podekscytowana Fenyer i wyrzuciła pamiątkę po przyjacielu - podany jej kawałek głowy Dzikiego Johna - w krzaki.
- No to lecimy, zabierzcie tylko posiłki - powiedział Pajda, ale po chwili przypomniał sobie, że prawie wszystko już zjedli i będą musieli się udać do jakiejś parafii, gdzie wygłosi kazanie i zbierze datki.
Następnego dnia podróżowali wzdłuż traktu handlowego zatrzymując każdą karawanę i starając się podstępem zdobyć ich jedzenie. Przy czwartej karawanie, gdy byli już głodni, zmęczeni i pobici przez straż trzech poprzednich karawan, zdecydowali się na frontalny atak.
- Gińcie fagasy porąbane! - wrzeszczał galopując Don't Kichot, dzielny rycerz.
Fenyer i Pajda szarżując wydawali różne śmieszne dźwięki, począwszy od różnych pisków do
groźnego warkotu. Niestety, kupcy wcale nie przestraszyli się, co najwyżej nieco zdziwili - zamiast uciekać zostawiając za sobą wozy z towarem
wyleźli z nich z długimi pikami. Na ten znak dzielna gromada zatrzymała się i rozpoczęła naradę.
- Fenny, zobacz. Te wstrętne faflońce mają włócznie - jęczał Don't.
- Zamknij tą swoją zakutą mordę. - wrzasnęła do niego - Nie pamiętasz, że jestem czarodziejką i mogę ich zabić bez większego problemu?
Kupcy nieco się zaniepokoili na te słowa, jednak nadal nie okazywali przerażenia widząc grubego biskupa na ośle, zakutego w stal rycerza na zakutym w stal rumaku i kobietę na czarnym koniu podającą się za czarodziejkę.
- I co się kłócicie? - zagrzmiał basowym głosem mały chłopczyk z karawany. - Jak macie ochotę nas atakować to zapraszam. Jeśli nie, to spadajcie stąd, musimy jechać dalej.
- Zamknij ryj gnoju! - krzyknęła cała trójka.
- Dobra, dobra fagasy... Nie tak ostro - dodał mały chłopiec basowym głosem. - Atakujecie czy nie?
Zastanowili się przez chwilę.
- Chwileczkę, dokąd jedzie ta karawana? - Zapytał biskup.
- Do Nar Farag, wieziemy skóry i furta dla tamtejszych górali. - Odparł szybko mały chłopiec, prawdopodobnie przywódca karawany. Miał on dziwny, basowy głos, co Pajda dopiero zauważył.
- Nie macie jedzenia? - Dorzucił jeszcze rumieniąc się. Nie wolno mu, jako duchownemu, nic zabijać bez poważnego powodu. Jedzenie, jak wiadomo, było dla biskupa poważnym powodem.
- Nie, tylko skóry i futra dla fagasów z gór. - Potwierdził basowym głosem mały chłopczyk.
- Dobra, może być. - Rzekł rycerz - Jedziemy z wami do Nag Farag.
- Don't! Mieliśmy chyba jechać odwiedzić sir Delka i sir Goudę w Restvalli. - Dodała Fenyer.
- Ano tak. Ale kij z nimi - Dodał po chwili - Do Restvalli pojedziemy
później, narazie jedziemy do Nag Farag.
- No dobra, może być. - Powiedziała Fenyer - Mam tylko nadzieję, że będzie tam coś ciekawego do zabicia.
- Nie martw się o to o wielka czarodziejko - Kpiąco rzekł mały chłopczyk basowym głosem. - Na pewno coś tam zabijesz.
- Ty będziesz pierwszy jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie wielką czarownicą - Parsknęła Fen.
- Nie nazwałem cię czarownicą... - Zaczął basowym głosem mały chłopiec ale czarodziejka zamieniła go w dużego chłopca mówiącego wysokim głosem -
Ło Jezu - Pisnął - Coś ty mi czarownico zrobiła? - Zajęczał, za co dostał kopa w twarz. Od tego czasu jego wysoki głosik był nieco zniekształcony, trudno się mówi ze złamaną szczęką i bez zębów.
- Fenny, czemuś mu nakopała? Przecież nie nazwał cię czarownicą. - Dodał rycerz, gdy tylko oddalili się nieco od dużego chłopca sepleniącego wysokim głosem.
- A, tak jakoś. - Powiedziała czarodziejka machając ręką - Nie podobał mi się jego głos a poza tym zasmucił naszego biskupa brakiem jedzenia w karawanie.
Po chwili podjechał do nich Pajda. Nerwowo rozejrzał się dookoła, potem szepnął coś im na ucho.
- Zgoda - Powiedziała czarodziejka gdy skończył mówić.
W nocy dało się usłyszeć tylko jęk mordowanych kupców i zauważyć palące się wozy.
- Widzisz Pajda? - Rzekł rycerz podkładając ogień pod następny wóz - Przynajmniej nieco się pocieszyłeś. To byli przecież ci, którzy nie mieli dla ciebie jedzenia.
- He he he! - Krzyczał ucieszony biskup skacząc po wciąż żywym dowódcy karawany.
- Chyba jest zadowolony? - Zapytał Don't patrząc na skaczącego przyjaciela.
- Tak, bez wątpienia. - Uspokoiła ją czarodziejka.
Rano, gdy już się wyżyli spakowali manatki i wyruszyli dalej.
- Ach, Don't.... Jedziemy w końcu do Nag Farag czy Restvalli? - Zapytała czarodziejka.
- Hmmm... Zaczął rycerz i podrapał się po naramienniku. - Do Nag Farag. Są
tam trolle i być może gobliny. Do sir Delka i sir Goudy pojedziemy kiedy indziej.
Tak rozmawiając jechali w stronę wielkiego księstwa Nag Farag. Mimo iż było
to górzyste państewko było tam wiele rozrywek. Choćby zabijanie trolli.
-4-
- Don't, czemu jeszcze żaden goblin nas nie zaatakował? - Zapytał zdziwiony Pajda, gdy byli już całe
piętnaście metrów za granicą księstwa Nag Farag i powiatu Bielniki Mniejsze, należącego do królestwa Pameli.
- Daj spokój, jeszcze nawet nie dojechaliśmy do lasu. - Odparła znudzona czarodziejka bawiąc się jednocześnie
naszyjnikiem sporządzonym z zębów małego chłopczyka z basowym głosem, byłego przywódcy karawany.
- A jak dojedziemy to zaatakują?
- Tak, oczywiście. Ile razy mam ci to powtarzać?
Nie dojechali jeszcze do pierwszych drzew gdy zobaczyli małego zielonego goblina - zapewne zwiadowcę. Ów pokraczny stworek, starając
się ukrywać, czekał w krzakach ciesząc się niezmiernie. Wymachiwał z tej radości włócznią co dodatkowo
niweczyło cały trud maskowania. Gdy tylko gromadka dojechała do jego ukrycia wyskoczył z krzaków wesoło wrzeszcząc -
niestety zapomniał, że jest zwiadowcą i pierwsze, co powinien zrobić to wezwanie posiłków. Tak więc nierówna walka
pomiędzy sześcioma osobnikami czyli trójką ludzi, dwoma końmi i osłem a biednym goblinem zakończyła się szybko.
- Dobra - Powiedział Don’t Kichot zaraz po walce. - Gdzie mają wioskę?
- Zaraz za tym wzgórzem - Rzuciła czarodziejka wskazując na dolinkę przed nimi.
- To jest dolina Fen. - Poprawił ją Pajda.
- Zamknij się fagasie. Jak mówię, że wzgórze to wzgórze. - Krzyknęła po czym wypowiedziała kilka słów pod nosem
i dolinka wypiętrzyła się tworząc malownicze wzgórze.
- I po kiego to zrobiłaś? - Zapytał żałośnie Pajda gdy jego osiołek kwiknął widząc po jakim terenie
przyjdzie mu się wspinać.
- Pajduch, zaraz ci kurde nakopię jak się nie zamkniesz. Tak dostaniesz, że nie będziesz mógł jeść przez tydzień! -
Wywrzeszczała mu do ucha a biskup gwałtownie zamilkł zauważając powagę sytuacji.
- Zawsze się tak zachowuje, co miesiąc. - Szepnął Don’t do Pajdy gdy Fenyer pojechała do przodu.
- Taa... To chyba wina faz księżyca albo położenia plam słonecznych - Zaczął naukowe rozważania, dobrze
bądź co bądź wykształcony duchowny.
- Pokirało cię? Każdy normalny człowiek wie, że taka jak ona każdego miesiąca ma to samo....
- Co? - Zapytał zaciekawiony.
- No wiesz. Co miesiąc każda kobieta... - Zaczął znów, ale nie skończył bo Pajda zaczął machać rękami.
- Mów, mów! - Wrzeszczał - Co wtedy?
- Ech, no wiesz... To jest związane z...
- Mówisz wreszcie czy nie?
- Przecież cały czas się staram tylko mi przerywasz jełopie!
- Nie przerywam - Przerwał mu kolejny raz - tylko wyrażam swoje niezadowolenie, że bredzisz o jakichś kobietach i
miesiącach a nie przechodzisz do sedna sprawy.
Rycerz o mało nie zagotował się w zbroi ale przemilczał kolejne wtrącenie biskupa. Poprawił się w siodle,
odchrząknął, podrapał się po głowie a następnie spojrzał
groźnie na duchownego szykującego się do wtrącenia jeszcze słówka.
- Ona ma to co miesiąc bo to data jej urodzin.
- że co? Ona się rodziła co miesiąc?
- Nie deklu. Po prostu pamięta dzień ale nie wie, którego to miesiąca było.
- Czyli dlatego była taka wściekła.
- Tak, ty chyba też byłbyś wściekły gdybyś nie pamiętał miesiąca, w którym się urodziłeś.
Albo i nawet roku.
- Eee... Skończmy ten temat co? - Rzucił przypominając sobie, że nie pamięta ani kiedy się urodził ani z czyjej winy.
Don’t Kichot spojrzał z niedowierzaniem na biskupa, który to po raz pierwszy unikał rozmowy na temat pozbawiony podtekstów erotycznych albo innych
takich. Widać było, że się rumieni i usiłuje sobie coś przypomnieć ale jakoś mu nie wychodzi.
Tak więc pozostawił ten temat tak jak był i podjechał do przodu do Fen. Złożył jej życzenia urodzinowe - robił
tak co miesiąc dzięki czemu można było z nią wytrzymać tego dnia.
Autor: Zieziór email:
ziezior99@poczta.onet.pl
|
|
|
|