PRÓBA TOPORA

III część Opowiadania z Doliny

 

 

Klan Szarego Wilka miał swą właściwą siedzibę położoną na zachodnim brzegu wielkiej rzeki Shaengarne, biegnącej od gór Grzbietu Świata aż do jeziora Maer Dualdon, gdzie zakładali swoje osady cywilizowani ludzie Dekapolis. Dokładniej, na mapie znajdowała się ona mniej więcej w połowie rzeczywistej długości rzeki. Ich obóz, było to po prostu zwykłe, tundrowe, białe pustkowie, przykryte stwardniałym śniegiem i owiewane lodowym wichrem - rzeka rozlewała się w dolinie tuż obok. Wszędzie stały namioty, płonęły ogniska i chodzili ludzie odziani w skóry. To tutaj po raz pierwszy od długiego czasu poczułem ciepło szałasu i kocy, smak pieczonego mięsa oraz rozgrzewającą moc słodkiego wina, którego szczodrze użyczył mi z własnego bukłaka mój nowy przyjaciel - Ulfagar. Prędko dowiedziałem się, co szykuje na ten i następne dni po naszym przybyciu Wielka Starszyzna Klanowa, zasiadająca w radzie plemienia. Miało się odbyć posiedzenie barbarzyńskich klanów, na które zaproszono wodzów i ich świtę z większości plemion Doliny Lodowego Wichru. Posłowie na wilkach popędzili przez śnieg i lód na spotkanie swym braciom, by zanieść im wieść o zawieszeniu wojny i o uroczystości, którą zaplanowano na omówienie warunków pokojowych między wszystkimi mieszkańcami tej części Faerunu. Ulfagar powiedział, że była to jedyna szansa Klanu Szarego Wilka na przetrwanie w tundrze... Jeśli bowiem wszędzie Wilki miały wrogów - jak mogły być pewne każdej nocy, że obudzą się jeszcze następnego dnia? Nie mogły. Dlatego dzicy zdali się na pokojowe słowa i miód pitny, który miano podać na uczcie podług zwyczaju. I choć miodu mieli mało, sami zdecydowali, że nie będą żłopać własnych trunków, aby mogli napoić wszystkich gości - by tamci nie uznali skromnego przyjęcia za zniewagę i nie wypowiedzieli plemieniu na powrót okrutnej wojny, widząc jego słabość i brak szacunku dla tych, co prawdziwie rządzą Doliną.

 

Na spotkaniu ze starszyzną byliśmy obecni wszyscy. Siedmiu kupczyków, którzy jako jedyni przeżyli masakrę w czasie śnieżycy i dwunastu najemników, broniących się zażarcie w boju, ale zmuszonych do poddania, gdy tamtego dnia okazało się, że nie mamy już szans. Byłem również i ja - też najemnik, choć nie do końca. Obok mnie stał Rjekan - ten, który postanowił mnie oszczędzić od miecza i spotkania z bogami. I choć od dłuższego czasu starałem się dowiedzieć, czemu zawdzięczam tę dziwną sympatię barbarzyńcy, posępny wojownik milczał jak grób i odzywał się tylko do własnych braci z wilczego plemienia, nigdy nie odpowiadając na moje pytania.
Członkowie starszyzny to byli pomarszczeni, dumni dziadkowie o długich, białych brodach i sępnych spojrzeniach. Nosili grube skóry z wilków, lisów i niedźwiedzi, a na stołach przed sobą położyli miecze i topory, na znak, że są mężami zaprawionymi w boju. Byli dobrze zbudowani - ich umięśnienie wskazywało więc, że spędzili poprzednią część swojego życia na doskonaleniu się w sztuce wojennej.
-To najwspanialsi wojownicy klanowi. - mówił Ulfagar.
Bez wątpienia, skoro dostali się na sam szczyt społeczeństwa tych brutalnych ludzi, gdzie kobiety żyły tylko po to, aby rodzić dzieci, a najlepiej - kolejnych wojowników.
-Jesteście w naszej niewoli, lecz proponujemy wam układ. Silniejsi z was dostąpią zaszczytu dołączenia do naszego klanu. Czy odpowiada wam takie postanowienie? Zawsze możecie odejść lub wybrać inną drogę, ale to, co ofiarujemy, jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem. - starzec siedzący po środku wydawał się poważnym, ale miłym człowiekiem.
-Gdyby pragnęli odejść, już dawno by ich tu nie było. - Białobrodzi mówili między sobą. Ten, który zwrócił się do nas jako pierwszy, to był Broghar, a drugi zwał się Berngardem Siwym. Reszta miała mniejsze znaczenie, dlatego nie odzywała się bez pytania o radę.
Dziwne tu mają zwyczaje, skoro na siedem osób wśród zgromadzenia rządzącego Klanem, głos mają tylko dwaj, i to tacy, którzy serdecznie siebie nie lubią. Jeśli wśród nich panuje na domiar złego konflikt wewnętrzny, jakie szanse ma ten Klan na przetrwanie w Dolinie? - zastanawiałem się.
-Weźmiecie topory i staniecie do boju przeciw naszym wrogom, kiedy wam rozkażemy. Damy wam możność zapładniania naszych kobiet i czynienia im dzieci, ale tylko wtedy, kiedy zasłużycie się jako wojownicy i ojcowie plemienia. Czy zgadzacie się na to? - Wielki Broghar był może z pozoru łagodny, ale teraz zadawał pytania z surowością w oczach.
Najemnikom spodobała się ta część o zapładnianiu.
-Pochylcie głowy i powiedzcie tak. - polecił nam Rjekan, wielki dowódca zwiadowców.
Na rozkaz młodego wilka pokłoniliśmy się radzie i rzekliśmy, co nam kazano.
-Jest was tutaj dziewiętnastu, choć zapewne mniej będzie zdolnych do walki. Pozostałych uczynimy naszymi sługami i nie będą mogli dostąpić prawa bycia wojownikami. Czeka was wszystkich próba topora, w której wykażecie, na co jesteście zdatni.
Berngard Siwy nie pytał nikogo o zgodę.
Kiedy wyszliśmy, zaczerpnąłem tchu i odlałem się pod drzewem. Potem poszedłem sprawdzić, jaką broń dla mnie szykują.
Skoro to próba topora, pewnie dadzą mi do walki bitewną siekierę. Lepiej pomachać nią trochę i przyzwyczaić się do broni.
Po drodze do namiotu dla jeńców spotkałem Ulfagara przy jego szałasie. Ostrzył zakrzywiony miecz i opierał się o ściankę swojego mieszkania. Kiedy podszedłem bliżej, przerwał i uśmiechnął się na powitanie.
-Czy tylko zwiadowcy walczą podobnymi kosami? - zapytałem, ponieważ zauważyłem, że wszyscy wojownicy w obozie Klanu posiadali jako broń topory i maczety, zamiast takich mieczy jak ten należący do Ulfagara i innych jego towarzyszy.
-Tak, kieł przeznaczono jedynie dla wilków. Pozostali walczą łapą niedźwiedzia lub toporem - lecz każdy z nas - zwiadowców - uczy się posługiwania także i tymi brońmi.
-A łuki? - spytałem i obejrzałem dokładniej ostrze Ulfagara. Było nieskazitelnie czyste - jak śnieg, na którym staliśmy i jak niebo wiszące nad nami.
-To niegodny wojownika oręż. - powiedział.
-Czy to znaczy, że jeśli wystrzelę strzałę w chmury, jestem przeklęty przez waszego boga wojny?
-Strzałą lub włócznią można polować na zwierzę. Ale z człowiekiem walczy się ręczną bronią. Nauczysz się wkrótce naszych praw i zwyczajów, cudzoziemcze.
-Już nie mogę się doczekać, aby poznać je wszystkie. Szczególnie, że jeśli nie będę ich przestrzegał, zatłuczecie mnie za niesubordynację.
Ulfagar, choć zwykle nie bawiły go moje docinki, uśmiechnął się nieznacznie.
-Czy jednak nie lepiej byłoby atakować wroga z dystansu, by później dopiero przystąpić do niego z bronią? W ten sposób szanse na zwycięstwo stają się większe dla tych, co posiadają w szeregach łuczników. - poddałem, kontynuując rozmowę.
-Unikamy łamania zakazów boga wojny. Tempos nie zezwala na zabijanie przeciwnika, jeśli uprzednio nie spojrzy mu się w oczy. Ten, kto morduje z ukrycia, nie jest godny nazywania wojownikiem.
-W takim razie, możecie najpierw zbierać się na polu bitwy i patrzeć sobie w oczy, jeśli macie takie zwyczaje. - zaśmiałem się.
W obozie rozległ się dźwięk potężnego rogu, oznajmiający czyjeś przybycie.
-To grają wypatrujący. Zjechali już pierwsi bracia.
-Co właściwie znaczy cała ta uczta i biesiada? Oficjalnie macie przecież wojnę. Jak więc możecie siadać do stołu ze swoimi wrogami?
-To proste - zaczął mi tłumaczyć Ulfagar. -Jeśli upije się swojego przeciwnika we własnym domu, to potem wystarczy tylko dobić go jak ranne zwierzę, kiedy śpi nad opróżnionym dzbanem po winie.
Barbarzyńca uśmiechnął się do mnie i założył miecz za pas. -W ten sposób wygrywa się wojny. Żaden wojownik nie odmówi napicia się miodu, nawet z rąk własnego wroga.
-Odnoszę wrażenie, że sobie ze mnie żartujesz... Przed chwilą mówiłeś o honorze i godności wojownika. Chyba nie zamierzacie ich zatłuc w jednym wielkim namiocie, gdy się już urżną jak żubry? Macie podobno rozmawiać o pokoju... Choć wszystko to wydaje mi się nad wyraz dziwne...
-Nie, nie zabijemy gości pod własnym dachem. Masz rację, że to niegodne. Świętych praw nie wolno łamać. Ale dałeś się nabrać.
Wojownik oddalił się, gwiżdżąc wesołą melodyjkę na wietrze. Popatrzyłem za nim ze zdziwieniem, a potem zdałem sobie sprawę, że najemnicy i kupcy już zbierają się, by przystąpić do próby topora i podążają w kierunku śnieżnej areny. Mijając przykryte skórą namioty, udałem się i ja w tamtą stronę, mając nadzieję, że nie zostanę zabity jeszcze zanim cała wojna barbarzyńców rozpocznie się na dobre.

 

-Topór, tarcza, hełm. Wszystko gotowe. Mam już wszystko. Zaczynajmy. - popatrzyłem po zebranych, obcych mi zupełnie, ponurych wojownikach odzianych w skóry. Z ich spojrzeń wywnioskowałem, że życzyli mi wszystkiego najgorszego. To nie dodawało odwagi.
-Gotowi do próby topora. Wystąpić. - rozległ się głos sędziującego nad walką Berngarda Siwego.
Rjekan stał obok niego i spokojnie rozglądał się wokoło. Odnosiłem wrażenie, że jest znudzony.
-Rjekanie, synu Wylfdana, wystąp. Oto twój przeciwnik.
Stary Broghar stojący po przeciwległej stronie wskazał na mnie czubkiem palca.
Zatkało mi dech w piersiach.
A więc jednak Rjekan - mój potajemny sprzymierzeniec i sojusznik. Ciekawe, czy pozwoli mi wygrać...
-Czy, aby przejść próbę topora, muszę zabić waszego wojownika? - zapytałem, poprawiając chwyt na tarczy i umacniając hełm.
Barbarzyńcy popatrzyli po sobie i parsknęli śmiechem. Byli wśród nich pierwsi przybysze z Klanu Niedźwiedzia i Klanu Łosia. Ci drudzy zachowywali się najbardziej butnie i drwili zawsze ze wszystkiego, co tylko wydało im się zabawne. Ulfagar mówił, że to dlatego, iż zawsze są pijani od miodu. Teraz również się śmiali, zapluwając sobie brody śliną.
-Nigdy człowiekowi z dolin nie udało się jeszcze pokonać w pojedynku syna wilka z gór. Ale jeśli upuścisz krwi Rjekanowi, rozpatrzymy twoje uczestnictwo w klanie. - Berngard był dzisiaj w wyjątkowo dobrym humorze, ponieważ nie drwił ze mnie jako jeden z niewielu zebranych.
Jak go zabijesz, stracisz natomiast swoją głupią głowę. - pomyślałem.
-Aha... Rozumiem. Pytam dlatego, że jestem pierwszy w szyku i nie znam waszych zwyczajów. Czy on jednak może mnie zabić?
-Mogę - odpowiedział za starszych Rjekan. -Ale nie muszę. Jeśli jednak upuścisz mi krwi, ja odetnę ci w zamian głowę.
-Więc jak mam... - zacząłem, zdezorientowany.
-Nie gadaj tylko walcz. Gadatliwość jest cechą głupców, kobiet i kastratów.
Ten żart przypadł publiczności do gustu.
-Nie jestem kastratem! - zawołałem piskliwie i rozbawiłem ich jeszcze bardziej.
-To czemu kwiczysz? - Rjekan już zbliżał się do mnie ze swym toporem. Nie miał tarczy ani hełmu, ale wyglądał tak, jakby był pewien, że mnie pokona. Prawdę mówiąc, ja również w to nie wątpiłem. Ale wystarczyło tylko upuścić mu krwi...
To nie będzie trudne.
-Muszę ci powiedzieć, że boję się trochę, iż nie wytrzymam, i zamiast naciąć ci skóry, odetnę ci na przykład całą rękę. Gdy wpadam w szał...
-Tylko półmężczyźni dodają sobie odwagi przechwałkami. - przerwał mi tyradę. -Spróbuj mnie choć zranić, południowcu.
Rzuciłem się na niego z bojowym okrzykiem, który zabrzmiał w zimowym powietrzu jak pisk przerażonego warchlaka. Wojownicy, a nawet moi przyjaciele z karawany nie mogli powstrzymać śmiechu. Rjekan przymierzył w skupieniu i uderzył toporem. Walnął tak mocno w tarczę, że zastanawiałem się, co by było, gdybym jej nie nadstawił. Ręka zdrętwiała mi aż po ramię i została tym samym wykluczona z dalszej walki. Pozostała mi prawica, ale topór był zbyt ciężki by nim sprawnie obracać. Zamachnąłem się niezdarnie i trafiłem w powietrze.
-Czy w ten sposób zamierzasz mnie zabić? Tu jestem! - wołał mi już zza pleców barbarzyńca. Poruszał się szybko jak lis. Zanim się odwróciłem, on już był z lewej strony. Kopniakiem wysadził mi topór z dłoni. Potem przyłożył mi łokciem w skroń i obudziłem się na ziemi. Rjekan przykładał mi ostrze do gardła. Czułem jego chłód na grdyce, kiedy przełykałem ślinę. Byłem pokonany.
-Czy już wszystko skończone? - zapytałem zdyszany. Bolała mnie głowa. Bandaże poluzowały się i poczułem, że krwawię.
Wojownik nie raczył mi odpowiedzieć. Chełpił się przed innymi, unosząc topór wysoko w górę. Odpowiadały mu drobne wiwaty i aplauzy tych, co nie dziwili się, że zwyciężył pojedynek. Zrzuciłem tarczę z bezwładnej lewej ręki, aby mi nie zawadzała. Postanowiłem spróbować walczyć dalej.
-Oszczędź mnie, o wielki Rjekanie. - błagałem, wstając niezdarnie.
W odpowiedzi kopnął mnie w kostkę, próbując mnie powalić, lecz ja podwinąłem nogę i sam uderzyłem nią w tył jego własnej. Potem chwyciłem go prawicą za ramię i wykręciłem do tyłu, tak, że poleciał plecami na śnieg. Zanim zdążył się zamachnąć toporem, ja wziąłem już do ręki swój, choć cholernie mi ciążył.
Wojownicy podżegali Rjekana do dalszej walki. Bez wątpienia zrobiło się ciekawie. Cieszyłem się w głębi serca, że mogłem dać im takie widowisko. Upokorzony barbarzyńca otrząsnął się ze śniegu i rzucił na mnie, szarżując, ale tym razem to ja usunąłem się sprzed jego cięcia i toporem zręcznie uderzyłem go w ramię z boku. Rjekan jęknął z bólu, zaś po jego ręce pociekła krew. Kiedy popatrzył na mnie, w oczach miał tylko żądzę mordu.
-Utnij mu łeb! - zawołał niejaki Burglir z Klanu Łosia, pewnie jak zwykle pijany.
-Walka skończona! Pierwsza krew! - poznałem głos Ulfagara.
Rjekan mierzył mnie chwilę spojrzeniem, po czym zwrócił się do zebranych.
-Walka skończona. Ten oto południowiec zranił mnie i upokorzył. Tym samym stał się wojownikiem Klanu Szarego Wilka i jest jednym z nas.
Zapadło milczenie, które przerywał jedynie świst wiatru i stłumione oddechy zgromadzenia.
-Wyznaczam czas na nasz pojedynek na śmierć i życie tuż przed obradami w Miodowej Sali, czyli dziś wieczorem.
Chodziło mu o ucztę, na której spotkają się klany. Zaparło mi dech w piersiach.
Byłem zaszokowany, myślałem bowiem, że Rjekan jest w jakiś sposób moim przyjacielem i nie pozwoli mi zginąć - już raz oszczędził mnie bowiem od śmierci. Pamiętałem, że to on wstawił się za mną, kiedy jeden z wojowników-zwiadowców chciał ściąć mi łeb po napaści, kiedy wszyscy dostaliśmy się do niewoli.
-To prawdziwy wojownik. - powiedział do mnie Ulfagar, kiedy barbarzyńcy rozchodzili się po napitek, w przerwie oczekiwania na następne walki. -Upokorzyłeś go. Teraz chce wziąć odwet i na powrót umocnić swoją pozycję w oczach starszyzny.
-To nie ma najmniejszego sensu.
Cisnąłem zakrwawionym toporem pod jego nogi. -Co więc miałem zrobić, aby przejść próbę topora i nie zaprosić jednocześnie tego osiłka do tańca na śmierć i życie?
Ulfagar tylko potrząsnął bezradnie głową.
-Być może Rjekan oszczędzi cię, ale pamiętaj, że honor wojownika liczy się tutaj, jako coś ważniejszego niźli jego życie.
-Och, będę pamiętał, dzięki. - parsknąłem. -Dla mnie jednak życie jest ważniejsze...
Ulfagar był zasępiony, ale szybko odzyskał humor.
-Czy wiesz, że na Miodowej Sali zostaniesz wpuszczony do środka i zakosztujesz najsmaczniejszego mięsa i piwa, jakie można włożyć i wlać do ust na całej północy? Rozchmurz się, szykuje się bowiem wspaniała uczta.
-Och, doskonale, wprost nie mogę się doczekać waszej Miodowej Sali. Tym bardziej, że przedtem czeka mnie pojedynek, w którym pewnie stracę głowę. Co mi zrobicie jeśli jednak ja go zabiję, a nie on mnie? Ukarzecie za niesubordynację?
Ulfagar popatrzył smętnie przed siebie i zastanowił się.
-Nie pokonasz Rjekana. - stwierdził.
-Tak czy inaczej, zginę. Po co wam ta cała wojna? -zapytałem. -Wygląda na to, że i tak szukacie walki każdego dnia.
-Zawsze, gdy zjawi się okazja. - przyznał mi rację mój przyjaciel.
-Nawet między sobą... - westchnąłem.
-Ale jest jeszcze coś - dodał po chwili. -Czasami zdarza się, że ten, co pokona przywódcę zbrojnych, wchodzi na jego miejsce i zajmuje wysoką pozycję w Klanie. Czy wiesz, kim się staniesz, jeżeli pozbawisz głowy i posady Rjekana? To wręcz niewyobrażalne, ale możliwe, jeśli rada zaaprobuje twoje prawa. Będziesz wtedy dowodził wszystkimi, którzy dotąd wydawali ci rozkazy.
-"Z niewolnika do pana". Jest takie powiedzenie na dalekim południu. Ciekawe, o ile mija się z prawdą...
-Cóż, od tego zależy twoje życie.
-Lepiej pójdę pomachać toporem. Uczta odbędzie się dzisiejszego dnia. Nie wiadomo, co zdarzy się tego wieczora - wolę być dobrze przygotowanym.
Ulfagar pokiwał głową i zaczął oddalać się z łukiem na plecach.
-Dokąd idziesz? - rzuciłem na odchodne.
-Polować. - odrzekł. -Może coś nawinie się dziś pod strzałę.
-Czy wrócisz na biesiadę?
Zastanawiałem się, ile miesięcy barbarzyńcy odkładali swoje ubogie zapasy na tę okazję. Bez wątpienia była to ich ostatnia szansa przetrwania.
-Postaram się, ale może mnie nie być. Czy chcesz może jeszcze czegoś ode mnie? - zapytał Ulfagar.
-Tak. - powiedziałem. -Niewielkiej przysługi.
Złotowłosy zbliżył się, by posłuchać, co mam mu do powiedzenia.
-Jeśli mnie zabiją, stań do walki z Rjekanem i pomścij mnie. Czy to jest zgodne z zasadami waszego Klanu?
-Nie jestem pewien, czy mi zezwolą, ale dobrze... postaram się. - powiedział. -Jeśli on cię zabije, postaram się pokonać go w otwartym boju.
-Nie musisz nawet pozbawiać go życia. Ważne, byś stanął z nim do pojedynku, kiedy już będą mnie chować. To dla mnie bardzo ważne.
-Odnoszę wrażenie, że żądasz zbyt wiele, lecz jesteś mi przyjacielem, więc nie odmówię ci.
-Szukasz swojej szansy... Chciałbyś być przywódcą zwiadowców, prawda?
-Po prawdzie tak, ale... wielu już próbowało i... - Ulfagar pochylił się w moją stronę i chwycił mnie za ramię. -Liczę na to, że dzisiaj wygrasz, bo... prawdę powiedziawszy... nie chciałbym zostać trupem.
Po tych słowach odwrócił się i odszedł, nucąc na zimnym wietrze wesołą melodię.


Ciąg Dalszy Nastąpi...



 

Autor: Jarlaxle

email: bregan@valkiria.net