ZIMA TYTANÓW CZ.V

 

Przebudziły go odległe ujadania wilków. Ze strachem na oczach rozejrzał się po pobliskich krzakach. Dojrzał coś. Coś żółtego. Jakby oczy wpatrujące się w niego z gąszczu... Jakby oczy przyczajonego drapieżnika... Zaczął biec co sił w nogach. Wiele razy potykał się o leżące na wilgotnej ziemi gałęzie. Wiele razy leżał twarzą w śniegu. Ale strach nakazywał mu biec dalej. Dopiero po pół godziny szaleńczego biegu spostrzegł, że nic go nie goni. Zasapany przykucnął i spojrzał w górę na czarne niebo usiane srebrnymi punkcikami - gwiazdami. Dopiero teraz uświadomił sobie, że żółte oczy były wytworem jego przerażonego umysłu. Piętnastoletni chłopcy nie powinni nocą sami przebywać w mrocznym lesie. Chłopcy w wieku Baircre powinni pomagać swoim rodzicom w pracy. Ale Baircre nie miał rodziców. Jego rodzice nie żyli. Został sam. Sam jak palec. Zrezygnowany padł na wilgotną zimną ziemię. Nic go już nie obchodziło...



  * * *



Delikatny śnieg powoli opadał z niebieskiego nieba. Słońce, nisko ulokowane na niebie, swoimi promieniami odbijanymi od śnieżnej pokrywy raziło w oczy. Baircre ciągle leżał. Wszystkie kości jego ciała niemiłosiernie go bolały. Cienka warstewka miękkiego śniegu przykrywała jego twarz i ubranie. Gdy wróciła mu pełna świadomość podniósł się z lodowatej ziemi i strzepał śnieg z ciała. Powoli obracając głowę rozejrzał się po terenie. Terenie okalającym cmentarz. Znajomy cmentarz. Oznaczało to, że był niedaleko Nimoram. Jego wioski. Po słowach jego byłych przyjaciół ciągle czuł ból. Ale nie ból fizyczny. Bolało go wewnątrz serca. Czuł ból psychiczny. Wraz z poznaniem tych podróżników miał nadzieję na lepsze życie. Mógłby z nimi podróżować i zarabiać na życie pomagając ludziom. A tak musiał wracać do Nimoram. Do małej wioski, gdzie nie miał szans na wybicie się. Na jakiekolwiek dostatnie lub ciekawe życie. Rozmyślając obrał drogę w stronę wioski.



  * * *



- Tu musiał raptownie zacząć biec - ocenił Liath przyglądając się śladom pozostawionym na ugniecionym śniegu - Coś go musiało wystraszyć, gdyż nie widzę śladów pogoni.
    - Powinniśmy przyspieszyć by go dogonić. Nie wiadomo gdzie strach mógł go zanieść - rzekł Marnell.
Reszta drużyny usłuchawszy rady maga przyspieszyła idąc po śladach chłopca. Liath wiele razy widział ślady niedawnego upadku Baircre. Musiał naprawdę czegoś się bać. I musiał biec w zastraszającym tempie.
    - Wydaje mi się, że w tym tempie który obraliśmy nie jesteśmy w stanie dogonić Baircre. Powinniśmy jeszcze bardziej przyspieszyć.
    I tak też zrobili. Znów przyspieszyli.
    Po jakimś czasie szybkiego marszu z czasem przeradzającego się w bieg rozpadał się...



  * * *



... grad. Ostre lodowe odłamki wpijały mu się w twarz. Raniły ją i szpeciły. Po niedługim czasie jego dziecięca twarz miała tyle zmarszczek co twarz starego mężczyzny. Znowu zmieniła się pogoda. Taka zmienność pogody dziwiła już nawet Baircre, chłopaka, który w tym rejonie Jakonii mieszka od urodzenia. Nienaturalna, można by powiedzieć, zmienność pogody. Lecz ta myśl nie na długo zagościła u niego w czaszce. Gdy ujrzał Nimoram inne uczucie zajęło jej miejsce. Uczucie strachu i jednocześnie zdziwienia. Ujrzał Nimoram i zamarł w bezruchu. Patrzał i nie mógł uwierzyć. Nimoram nie istniało. Zamiast niewielkiej, ale niebiednej wioski ujrzał stertę niedopalonych desek. Ciągle padający grad starał się przygasić nie dogaszone jeszcze przez burzę i obfity opad śniegu niewielkie ognisko które rozszalało się na deskach byłej gospody. Jeszcze wiele budynków się tliło. Ten kataklizm nie mógł być spowodowany czynnikami naturalnymi. Widok gruzów wioski był zabójczy dla młodej psychiki Baircre. Wioska, którą opuścił na niecały miesiąc, została skreślona z krajobrazu. Wszędzie leżały zmasakrowane ciała. On mógł być jednym z tych bezimiennych ciał, gdyby nie wyruszył za drużyną poszukiwaczy przygód. Z płaczem w oczach i z drżącymi rękami zbliżył się do pobliskiej kupki ludzkich szczątków. Z przerażeniem stwierdził, że znajdują się tam resztki jego najlepszego przyjaciela...
    Tego nie mógł już znieść. W akcie desperacji zaczął przeszukiwać pobliskie tereny w poszukiwaniu liny. Lub mocnego sznurka. Takiego, by utrzymał jego ciało wiszące na pobliskiej gałęzi...



  * * *



- I jesteśmy na cmentarzu. Na cmentarzu, gdzie wszystko się rozpoczęło. To był tak niedawno, a wydaje się, że minęły już wieki - Liennę wzięło na refleksje.
    Marnell wiele nie myśląc zbliżył się do pamiętnego sarkofagu.
    - Uważaj Marnellu. Nie wiemy z czym wiąże się tajemnica tego cmentarza. Lepiej bądźmy ostrożni.
    - Możliwe, że masz rację. Lepiej będzie, jak wcześniej znajdziemy Baircre. Gdzie prowadzi ślad, Liathu?
    - W stronę Nimoram. Myślę, że nie powinniśmy się martwić. W rodzinnej wiosce powinien być bezpieczny. W końcu tam chcieliśmy go odprowadzić.
    - W sumie tak, ale powinniśmy sprawdzić, jak sobie poradził podczas tych dni w samotności.
    - Pójdźmy więc - rzekł Beagran i wskazał ruchem dłoni w stronę wioski.
    Poszli więc. Poszli znajomą ścieżką. Znajomą, mimo czasu, jaki upłynął od ostatniego pobytu na tym cmentarzu. Nie musieli długo maszerować, bo ujrzeć ten straszny widok. Widok zniszczonego Nimoram.
    - Co tu się stało... - tylko tyle udało się powiedzieć Liathowi.
    - Patrzcie, tam ktoś jest. Co on robi z tą liną?...



  * * *



I znalazł linę. Leżała przy bezgłowym ciele jakiegoś mężczyzny. Baircre był pewien, że byłby w stanie rozpoznać tego człowieka, gdyby tylko miał głowę. Wszyscy z jego znajomych nie żyli. Ta myśl tylko utwierdziła go w jego postanowieniu. Postanowił odebrać sobie życie. Bo co to za życie? Nie miał już nikogo. Drużyna, z którą podróżował przez ostatnie dni już pewnie jest daleko stąd. Nie chciał żyć z tą świadomością, że tylko on przeżył z całej wioski.
    Nawet sam nie wiedział, kiedy znalazł się na drzewie. Nawet znaleziona lina była już przywiązana. Nawet pętlę miał na szyję założoną. Wystarczyło tylko skoczyć...



  * * *



Postać widziana przez Beagrana skoczyła z drzewa. I zawisła.
    - To Baircre! Co on chce zrobić! - krzyknęła Lienna.
    - Chłopak popełnia samobójstwo! Szybko musimy coś zrobić! Chyba jeszcze żyje! - jednym tchem krzyknął Beagran i zaczął biec w stronę wiszącej postaci.
    - Obawiam się, że jest za późno. Nie zdążymy podbiec do Baircre. Prędzej umrze - krzyknął Marnell.
    - Ale strzała doleci - rzekł Liath napinając łuk.
    Puścił jedną strzałę celując w linę, na której wisiał chłopak. Niestety chybił. Przeklął pod nosem i począł celować drugi raz. Wypuszczona strzała poszybowała do celu. Wszystkim zdawało się, że leci koszmarnie długo. Za długo, pomyślał Marnell.
    Na szczęście ten strzał był celny. Strzała przecięła linę i bezwładne już ciało opadło na ziemię. Bezwłocznie wszyscy podbiegli do nieprzytomnego chłopaka. Lienna zaczęła doglądać prawie martwego chłopaka. Użyła swojej zdolności uleczania. Skóra chłopaka pod wpływem dotyku elfki delikatnie zaczęła świecić. Po kilku sekundach wyczerpującej modlitwy Lienna zerwała kontakt z chłopakiem.
    Po jeszcze kilku sekundach, ku uciesze wszystkich, chłopak otworzył oczy. Początkowy ze zdziwieniem, później ze szczęściem. Był szczęśliwy, mimo faktu, że jego wioska nie istniała. Zapomniał już o fakcie, że przyjaciele chcieli go opuścić.
    - Dziękuję... - wyszeptał i zasnął. Spokojnym, nareszcie, snem.

 

 

 

Autor: Morpheus

email: lwach@poczta.onet.pl