"KU GRANICY"

II

I

 

Dla Sol. Anioła.

 

Stary, przykryty śniegiem, posępny las. Opadłe z liści drzewa i zamarznięte strumienie. Krzaki uginające się pod ciężarem jej obutych w skórę stóp. Korzenie, przez które się potykała. Śnieg. Stary las. Wiatr w konarach drzew. I strach.

 

Gonił ją. Tropił od popołudnia aż do zmierzchu, a gdy zmierzch wreszcie nadszedł, zakrywając ziemię płaszczem nieprzeniknionej ciemności - zgubił jej ślad. Wilk był wściekły. Nie tak zamierzał zakończyć ten dzień. W pysku pragnął poczuć smak ciepłej krwi i miękkiego ciała dziewczyny, a zamiast tego zyskał tylko niedosyt. Jak to możliwe, że uciekała prawie cały dzień? Ludzie nie są tacy jak wilki. Nie potrafią biegać tak szybko. Nie znają leśnych zakamarków i ścieżek tak dobrze. Nie umieją mylić śladów i tropów, ani maskować zapachów. A ona umiała. Zupełnie tak, jakby w rzeczywistości była wilkiem.
Tylko pachniała inaczej. Pachniała jak krew. Ale nie słodka krew. Jej krew była słona. I przez cały dzień znaczyła na śniegu drogę czerwonymi kropelkami. Wilk dotąd nie zgubił jej, ale kilka razy mu znikała. Raz nawet na bardzo długo. Lecz był uparty. I głodny.
Ona zaś była szybka jak łania. Ale była też coraz bardziej wyczerpana.

 

Wzniesienie. Wdrapała się na nie ostatkiem sił. Stamtąd rozejrzała się po okolicy. Choć dyszała ciężko, czuła w członkach jeszcze resztki wytrzymałości. Zmyliła ślad. Wilk przebiegł niedawno pod drzewem, na którym przysiadła. Zdążyła odpocząć. Ale nogi odmawiały jej już posłuszeństwa. A krwi było coraz mniej.
I jeszcze coś nie dawało jej spokoju. Strach, że bestia w końcu wróci - wybiegnie nagle zza drzewa i...
Cokolwiek się stanie, ona nie przestanie biec.
Musiała wytrzymać, chociaż bardzo bolało w odrętwiałej ręce. Siły dodawał jej strach, który dudnił w sercu jak kowalski młot i nie pozwalał się zatrzymać.

 

Wilk zobaczył ją wtedy, gdy nie miał już zapachu i zgubił drogę. Patrzyła się gdzieś w przeciwną stronę, była na szczycie wzgórza i próbowała zejść ze wzniesienia.
Warknął na to z aprobatą.
Dziewczyna przewróciła się w śniegu.
To nie jest prawdziwa wilczyca. To tylko człowiek. Nie umknie mu.
Czuł w pysku zbyt dobrze mu już znany smak głodu, był jednak pewien, że głód zaraz minie. Ozór wystawił na zewnątrz. Sapiąc wściekle, puścił się przez zaspy w kierunku wzgórza.

 

Nie miała już sił. Zdała sobie z tego sprawę, kiedy nogi rozwiązały się pod nią. Potrzebowała odpoczynku. Chciało jej się pić. Była do reszty zmarznięta i spragniona.
I była przerażona, bo w głębi serca wiedziała, że bestia w końcu znajdzie jej właściwy trop i dopadnie ją.
Może wilk był już gdzieś tutaj, schowany i przyczajony - czekający na jej ruch, aby wypaść zza śniegu i zacisnąć silną szczękę na szyi...

Ujrzała go.
Najbardziej przestraszyła się jego bladych oczu. Zbliżał się do niej i patrzył wygłodniale.
On też był zmęczony po całym dniu. Ale był również potwornie głodny, a smak krwi przyciągał go z wielką siłą. To najwytrwalszy z całej watahy.
-Łopian... gdzie jesteś... - wyszeptała. Ciepłe powietrze wydobyło się parą z jej ust. Zamgliło jej oczy i ścisnęło w gardle. Zaczęła płakać. Płakała i dotykała rany na ręce, ale tam nie czuła już bólu. Było zbyt zimno, aby mogła go odczuwać.
Kiedy otworzyła zapłakane oczy, wilka nie było już nigdzie. Zdawało jej się, że powinna poczuć jego gorący oddech i zęby zagłębiające się w szyję, ale potwór nie nadchodził. Czyżby postanowił ją zostawić? Była gotowa śmiać się i ronić łzy jednocześnie. Nie mogła zrozumieć, co się właściwie stało. Była zbyt osłupiała, oszołomiona i zmęczona. Ale strach minął, a na jego miejsce przyszedł spokój, który ukołysał ją do snu wespół z szumem wiatru.
Zasnęła.

 

Bestia dostrzegła ruch z lewej strony, kiedy szła po swą ofiarę, śliniąc się coraz paskudniej. Siwy starzec o wydatnej brodzie. Biały, stary wilk stał kilka kroków dalej i intensywnie patrzył na młodego. W oczach miał wiekową mądrość i doświadczenie króla stada. Nie należał do watahy, ale młody znał go.
-Czego tu chcesz, stary wilku? Ona jest moja. - zawarczał i zbliżył się.
-Nie będziesz dzisiaj nic jadł. - odparł mu niskim pomrukiem tamten.
-Jestem głodny. Ten człowiek ma wspaniałą krew i miękkie ciało. Skosztuję choćby mięsa na szyi. Resztę zostawię tobie. - powarkiwał i popiskiwał na zmianę młody wilk, uniżając się do pozycji proszącej.
Stary wyszczerzył zęby i zwęził oczy.
To sprawiło, że młody cofnął się kilka kroków w głębokim śniegu i warknął.
-Nikt nie będzie jadł człowieka. Nie na tej ziemi.
-Chcesz ją dla siebie! To nie twoja zdobycz! Sam sobie na nią zapolowałem! Kim jesteś, aby mi mówić, co mam jeść, a czego mi nie wolno! - zaszczekał i rzucił się do przodu. -Odejdź stąd, bo cię zabiję!
Król wyszczerzył się i kłapnął szczęką w powietrzu.
Młody uskoczył i chciał go ugryźć, ale on znalazł się nad nim i rozdrapał mu kark. Wilki zakręciły się w kudłatym kręgu zębów i sierści, a potem rozdzieliły. Młody miał rozkrwawiony pysk. Staremu krew ciekła z boku, zbraczając białe futro.
Stali tak przez chwilę, wpatrując się w siebie i wściekle szczerząc zęby, aż w końcu młody uległ i przestraszywszy się, uciekł w dół zbocza z podkulonym ogonem. Stary nie patrzył za nim. Wspiął się ciężko w górę do bezwładnego ciała dziewczyny. Kiedy znalazł się przy niej, polizał jej rękę i oczyścił ranę. Potem dotknął językiem policzka i stwierdził, że była rozgrzana.
Zbyt ciepła. Spała spokojnym snem umęczonych. Opadł na nią rumieniec. Będzie tu leżeć bezwładnie aż do skończenia zimy, kiedy mróz opuści jej ciało. Jest zbyt bezsilna, by się podnieść, nim zmarznięte palce dosięgną jej i zamienią w jedną z wielu pobliskich zasp.
Wilk zawył bezradnie i opuścił łeb, skomląc.
A potem zrozumiał co musi zrobić.
Puścił się biegiem w dół pagóra i ruszył w powrotną drogę do lasu, licząc, że odnajdzie człowieka, który mógł być jedyną szansą ratunku dla rannej dziewczyny. Kierował nim instynkt zwierzęcia podjudzany wolą potwora żyjącego w głębi jego ducha. A może to było coś innego?
Nie wiedział. Biegł przez śnieżne przeszkody i przekraczał zmarznięte strumienie.
I wierzył że zdąży na czas, o ile bestia taka jak on może być zdolna do wiary.

 

Obudziła się przy cieple ogniska. Na ręce miała opatrunek, a na sobie koce i skóry, którymi przykrył ją jej opiekun. Była w namiocie, dającym dodatkowe ciepło. Modliła się we śnie do bogów, aby ktoś przybył jej na ratunek i rzeczywiście tak się stało. Łowczy jak zwykle trafił na jej ślad. Bogowie więc musieli istnieć.
Siedział teraz posępny blisko ognia i smętnie ostrzył nóż na kamieniu. Kiedy poruszyła się, natychmiast przypadł do niej i odsłonił włosy z jej oczu. Dotknął ciepłą dłonią jej czoła i pocałował w usta.
Był już stary. Nie spodziewała się, że złoży jej tak namiętny pocałunek. Podobało jej się to.
Zrobiło się znacznie cieplej, choć w nogach i w palcach u rąk wciąż czuła odrętwienie. Przyjemny żar dopiero przychodził do niej - krążenie powracało. Skorupa chłodu pękała i opuszczała ją. Czuła, jakby to wszystko, co się zdarzyło, było tylko snem. Ale nie było. Wiedziała o tym.
-Nienawidzę cię za to, co mi uczyniłaś. - powiedział cicho. Brzmiało to dziwnie po takim przywitaniu, ale znała go bardzo dobrze. Martwił się o nią bardziej niż ktokolwiek, kiedykolwiek indziej.
-Znowu uciekłam.
-Mówisz tak, jakby to nie zależało od ciebie.
Przerwał na chwilę. Zamyślił się i westchnął.
-Tak, uciekłaś, Sol. Bałem się o ciebie. Nie wiesz nawet jak bardzo się bałem. Mówiłem ci, że w tych górach są wilki, ale nie słuchałaś. Nie boisz się wilków, Sol? Dlaczego się oddaliłaś? Miałaś złowić tylko kilka ryb w jeziorze... tam, gdzie wykroiłem taflę... Dałem ci wędkę. Dokąd poszłaś? Szukałem cię przez cały poprzedni dzień.
-I znalazłeś... - nie miała wiele sił, aby mówić. -Właśnie. Jak mnie znalazłeś? - wydyszała.
Nie odpowiedział. Zasępił się tylko bardziej i okrył szczelniej wyłatanym płaszczem. Opuścił wzrok. Milczał. Poruszył się, gdy ścisnęła jego dłoń. Lubiła ciepło rąk Łopiana. On też lubił jej ciepło. W nocy spali obok siebie, ale mówił, że jedynie po to, aby nie zamarzli. Ona myślała inaczej.
-Powiedziałeś, że mnie nienawidzisz... Ja... Ja też siebie nienawidzę za to, co uczyniłam. Ja...
Załamał jej się głos. Nie udawała płaczu. Łzy przypłynęły nagle, a potem to już działo się samo.
Łowczy zbliżył się ku niej i położył jej palec na ustach.
-Cśś... - powiedział. -Już dobrze. Źle się zachowałem. Powinnaś odpoczywać. Nie powinienem był robić ci wyrzutów. Przepraszam. Kocham cię. Nie nienawidzę... kocham.
-Obiecuję... obiecuję... już więcej... nigdy... nigdy tak nie zrobię. Nigdy nie...
-Dokąd chciałaś pójść? -znowu zadawał pytania z troską w głosie. Wyraźnie nie mógł ich powstrzymać. -Zabrałaś jedzenie. Wybierałaś się daleko ode mnie? Dlaczego uciekłaś? Sol?
Zamknęła oczy i pozwoliła, aby łzy zalały jej twarz. Nie mówiła nic. Poczuła w kącikach ust słony smak.
-Granica... chciałam pójść tam... do granicy.
Łowczy westchnął ciężko. Teraz, gdy otworzyła oczy, wydał jej się stary... bardzo stary. To jej wina, że było mu tak źle. Wyglądał, jakby dźwigał na sobie brzemię tysiąca spraw i lat, które dawno upłynęły. Nigdy nie powiedział jej, jak długo już żyje i jak ma na imię. Sol spodziewała się, że, tak naprawdę, on nie miał imienia.
Odwrócił twarz w jej stronę tylko na chwilę, a w oczach miał jakieś żelazne postanowienie. Bała się tego spojrzenia.
Łowczy zbliżył się do ognia i usiadł ponownie na kamieniu. Lekki wietrzyk zdążył już przygasić ledwie pełgający płomyk. Dorzucił do niego igliwia i suchych drew, po czym rozprostował nogi i położył się na kawałku skóry.
Była noc, a więc szedł do snu. Zastanawiała się, ile ona sama zdążyła przespać. Nie zdziwiłaby się, gdyby minął cały dzień od czasu, kiedy oczekiwała tam na wzgórzu, aż wilk... aż ją zabije.
Och, jakże była głupia, że uciekała.
Na myśl o tym, co się stało, zadrżała i zaczęła płakać.
-Sola?
-Tak? - ledwie powstrzymywała kolejne łzy.
Wstał.
-Nie mogę spać, Łopian.
-Ja też nie mogę, Sol.
-Łopian. - znów łkała, ale potem jakoś udało jej się przestać.
-Tak, Sol? O co chodzi?
-Myślałam, że ty... Że chcesz mi coś powiedzieć. Że...
-Nie, nic takiego, słodziutka... Śpij dalej. To nieważne.
-Powiedz. Proszę. Wiem, że zasłużyłam na najgorsze. Gniewasz się na mnie?
-Hmm...
Chciał usiąść, ale wyraźnie coś go dręczyło. Pozostał na nogach. U stóp pełgały mu płomyki osłoniętego zaspą ogniska.
-Noc jest wyjątkowo zimna. - powiedział w końcu i okrył się ciepłą skórą.
Zrobiło jej się strasznie czegoś żal. On, po raz pierwszy odkąd pamiętała, nie reagował na jej łzy... nie pocieszał. Nie robił nic, tylko stał tam i wpatrywał się w...
Ogień.
Zobaczyła w płomieniu odbicie snu, który dwa lata temu wyśnili oboje nad rzeką, w czasie letniego odpoczynku. Od tego momentu uciekali gdzieś - nie wiedziała gdzie i przed czym. Ona chciała iść do granicy świata, on twierdził, że ich droga wiedzie w inne miejsce. Ale w końcu trafili w góry. Tutaj jednak przywitały ich tylko mróz i głód.
Ale teraz zobaczyła ogień. I w nim ujrzała ciało płonącego gada o ludzkiej twarzy. Jego krwawe ślepia wpatrywały się w nią z okrutną żądzą i złością jednocześnie. Bała się tego spojrzenia.
-Łopian... łopian... boję się... łopian...
Zbliżył się do namiotu i uchylił jego poły.
-Co się stało, słona?
Jego głos był ciepły... cieplejszy od wiatru hulającego na zewnątrz. Na niebie robiło się szaro. Nadchodził świt.
-Dlaczego mnie nie przytulisz? Jest mi zimno. Jest tu tak ciemno. Boję się.
Łowczy uświadomił sobie, że miała jakiś nieprzyjemny sen. Wszedł w zaśnieżonych butach do środka i przyklęknął na posłaniu obok niej. Wziął ją w ramiona.
Drżała na całym ciele i płakała. Ręka bolała ją. Poczuła, że po bandażach cieknie świeża krew.
-Aaa... boli... Łopian...
-Co się dzieje, Sol? Słoneczko, powiedz. Coś ci się przyśniło? Pokaż rękę.
Pokazała.
Kiedy spojrzał na ranę pozostałą po ugryzieniu, zdziwił się i wypuścił gwałtownie powietrze.
Potem szybko nałożył bandaż z powrotem.
-Łopian. Co mi jest? Czy ręka...
-Goi się, Sol... - skłamał. -Ale... jakoś dziwnie. Ręka czerwienieje. Rana, zamiast sklepiać się w strupy... jakby na nowo się otwiera. Ta bestia musiała ugryźć cię naprawdę głęboko.
-Czy mamy coś... coś, co mi pomoże?
Chciał odpowiedzieć, ale przerwało mu niedalekie wycie. Zerwał się na dźwięk, który oboje usłyszeli.
-Wilki. - wyszeptała.
-Wataha.
-Czy przyjdą tutaj?
-Poczuły krew. Ale nie. Jest prawie dzień. Nie odważą się podejść blisko. Poza tym... mamy ogień.
Wyszedł z namiotu. Odszukał w workach jakąś butelczynę, po czym wrócił i polał jej ranę.
Zapiekło bardziej niż zwykle. Zmartwiło ją to. Poczuła napływające do oczu łzy. Stare zaschnęły na policzkach, kiedy spała.
-Jak to było, Sol? Wtedy, gdy ugryzł cię ten... wilk.
Nie do końca była pewna co się działo, ale potem przypomniała sobie wszystkie wydarzenia tamtego dnia.
-Wilk. - przytaknęła. -Miał czerwone ślepia i był... większy... zbyt duży jak na zwykłego... Miał czarne futro z białą pręgą na karku i te okropne, czerwone oczy. Ugryzł mnie i... wtedy potwornie bolało. Przewrócił mnie na ziemię i wbił zęby w moją rękę. A potem odszedł, a... a mniejsze pobiegły za mną. Cała wataha, Łopian. Bałam się. Zgubiłam ich w strumieniu, bo straciły mój ślad, ale jeden zobaczył mnie i ścigał dalej. Uciekałam do wieczora, ukrywając się czasem na drzewach i w lisich jamach. Potem próbowałam wrócić, ale zgubiłam drogę, a później znowu wpadłam na niego - tego małego natręta. Czuł moją krew i gonił za mną długo. Nie wiem jak to się stało, że tak szybko uciekałam, jednak umknęłam mu wtedy. Ale... zabrakło mi sił, Łopian. Dorwałby mnie... już mnie dopędzał w lesie. Widziałam go ze szczytu wzgórza. I potem... Nic nie pamiętam. Potem obudziłam się tutaj.
Łowczy wyszedł na zewnątrz i wsunął buteleczkę z powrotem do worka, po czym zasznurował go. Pochylił się następnie i schwycił za miecz. Założył go sobie pasami na pierś, tak jak zwykle nosił oręż. Potem zebrał wszystkie rzeczy w jedno miejsce i zaczął rozsznurowywać namiot.
-Co robisz? - spytała dziewczyna, pociągając nosem.
-Sol. - odpowiedział jej. -To nie był mój dobry pomysł z przyjściem tutaj. Gdzieś niedaleko stąd jest przełęcz, na której żyją ludzie. Liczyłem, że zdążymy tam do nich na czas i przeżyjemy zimę na uboczu, blisko domostw, ale... chyba zgubiliśmy drogę. A potem ty uciekłaś i stało się to. Co ci właściwie strzeliło do głowy, Sol? Dlaczego?
-Dlatego... - odpowiedziała mu. -Dlatego, że sny mówią prawdę.
Nie zrozumiał jej, choć chwilę potem jego oblicze rozjaśniło się, a następnie na powrót pociemniało.
-Te sny... Nie będzie z nich nic dobrego. Powinnaś mi powiedzieć o nich...
-We śnie byłam sama. Nie było tam ciebie. Byłeś... - urwała. Łzy napłynęły jej znów do oczu. -Byłeś martwy, Łopian. A głos mówił, żebym...
Przerwał jej wyciągnięciem ręki. Wstał i zaczął chodzić wokoło. Nerwowo wsuwał i wysuwał miecz z pochwy na piersi.
-Oszalałaś, albo to ja postradałem zmysły. Jaki głos? - dopytywał się. -Powiedział ci, żebyś uciekała? To szaleństwo.
-To ty oszalałeś! Dokąd mnie właściwie ciągasz ze sobą? Przez całe życie prowadziłeś mnie w jakieś miejsca, a ja nie wiedziałam, gdzie jest mój dom! A teraz?! - krzyczała. Furia gotowała się w niej i paliła okrutnie, a ból w ręce tylko potęgował gniew.
-A teraz co?! Myślisz, że zależy mi na tobie?! - zdenerwował się. -Szukałem na tym świecie miejsca dla samego siebie odkąd życie pozbawiło mnie wszystkiego i pozwoliło decydować o własnym losie. Od czasu, gdy spłonął klasztor, tam, na zachodzie, jesteś mi tylko zawadą! Myślisz, że nie pragnąłbym być wolny? A ja muszę chronić cię...
-Co? Co musisz?! Musisz chodzić ze mną po świecie i ukrywać mnie przed ludźmi? Czy właśnie to ci nakazano? Być moją matką i ojcem? Dlaczego nigdy nie pozwalasz mi iść ze sobą do miast, zobaczyć się z kimkolwiek? Troszczysz się o mnie, a jednocześnie nie pozwalasz mi na nic. Czy takie właśnie jest życie? Czy tak je sobie wyobrażasz?
Choć była wściekła, z jej oczu płynęły też łzy. Bolały ją jej własne słowa. Ale to on zaczął. Nie powinien się tak zachowywać. Był starszy, mądrzejszy od niej...
Był zły.
-Nie wiesz jak to jest, kiedy na twoich oczach zabijają wszystkich, a ty znajdujesz się w samym środku tej okropnej masakry! Te głosy, ogień, te puste oczy umarłych wpatrujące się w ciebie... szukające winy... Urwane modlitwy... Płacze i lamenty... Krzyki. Ja mam wizje, w których ciągle gdzieś idę. Sama. W snach słyszę słowa nawołujące mnie ku granicy świata. Widzę jej twarz... Twarz tej staruszki. Ona mówi mi... prosi mnie, bym zaufała komuś... bym z tym kimś pozostała. Potem pojawia się wilk, który nakłania, bym pobiegła za nim. Biegnę więc przez śnieg i lód, i docieram tam... gdzie żadnemu człowiekowi nie dane było dotrzeć. I widzę jeszcze coś... Smoka... Smoka o ludzkiej głowie. On... on zabija cię, Łopian, na moich oczach. Tak, jak zabił cię wtedy nad wodospadem, pamiętasz?
Łzy ciekły jej ciurkiem po podbródku i szyi. Łkała.
Pamiętał.
Nie mogła powstrzymać się od płaczu, ale on sam też czuł ogromny żal.
Już dawno wypłakałem wszystkie łzy. Ona wini mnie... wini za coś, czego sam nie rozumiem. Biedne dziecko. Gdybym ja miał takie życie jak jej... oszalałbym. Może Sól też już oszalała? A może to ja?
-Łopian... Ja nie chcę cię narażać, bo wiem, że on przyjdzie po mnie. Ten... okrutny smok. I że zabije ciebie. Widzę to w snach.
-Dlatego uciekasz?
Przestała ronić łzy. Przypatrzył się, jak wyraz jej twarzy łagodnieje i przybiera spokojny stan. Jeszcze pociągała nosem, ale wyraźnie uspokoiła się.
-Sol?
-Nie. Nie ucieknę już.
Łowczy przypomniał sobie słowa.
Kiedy przekroczy wiek dojrzałości, a w jej ciele nastąpią zmiany, będziesz musiał stawić czoła kolejnej próbie z nią związanej. Przybędzie bowiem smok, władca ognia o ludzkiej twarzy, i spróbuje porwać ją tobie, zarzekając się na braterstwo krwi z córą wody. Nie oddaj jej jednak...
-Nie oddam.
-Co? - spytała. -Co mówisz? - choć złagodniała, żal i zdenerwowanie nadal pulsowały w jej głosie.
-Sol.
Zbliżył się.
-Dziecko, wybacz, że cię stamtąd zabrałem. Jesteś jeszcze za młoda, aby to zrozumieć.
-Łopian. O czym ty mówisz?
Starał się zapomnieć. Nie mógł.
-Kiedyś ci opowiem, jak to się wszystko stało. Teraz chciałem ci coś wyznać.
Popatrzył w jej błękitne, niebiańskie oczy, które nie zawsze takie były.
-Czasami przeznaczenia nie da się zrozumieć, ani przeciwstawić się mu. Wizje kierują naszym życiem i kształtują ścieżki, którymi idziemy. Ty jesteś córką wody. A ja... twoim opiekunem. Jestem bratem twojego ojca. I choć jesteś mi bliska... jak rodzona córka... wiem, że nie mogę dalej tak z tobą postępować. Zrozum jednak, iż, poza mną, na tym świecie nie masz nikogo, kto...
-Wuju?
Dotknęła drżącą ręką jego nie ogolonej twarzy. -N-nie mogę uwierzyć...
Przyłożyła dłoń do ust. -Dlaczego mnie całowałeś? Czy to wolno?
Zaśmiał się, ale w gruncie rzeczy miał ochotę zapłakać.
-Jesteś cudowną kobietą... Już nie dzieckiem. Przypominasz mi twoją matkę. Zawsze spieraliśmy się o nią, ja z twoim ojcem. To tylko kilka razy, Sol. Myślę, że oddałbym za ciebie wszystko. Chyba rozumiesz?
Pokiwała głową.
-Łopian, ja... Ja nie mogę w to uwierzyć. Przez wszystkie te lata. Ja... nie zdawałam sobie sprawy z tego, kim jesteś. A ty...
-Jestem twym Łowczym, pani. I niech tak pozostanie.
-Dobrze.
Pocałowała go.
Wyrwał się, lecz usidliła go w uścisku. Poczuł ciepło jej oddechu i smak pocałunku na ustach.
-Jesteś mi wszystkim... tak myślę. Nie opuszczę cię. - dyszała i płakała z dziwnej radości, jaka ją teraz ogarnęła.
-Obawiam się, że będziesz musiała.
-Dlaczego?
Wstał.
-Tam, gdzieś, na przełęczy, żyją ludzie. Zaprowadzę cię do nich. Mam tam przyjaciół... jak prawie w każdym mieście cywilizowanego świata. Zaopiekują się tobą i opatrzą tę paskudną ranę. Moimi skromnymi środkami nie mogę ci bowiem pomóc. Właściwie, czemu nie miałbym cię zostawić tutaj? Tu mamy najbliżej. Co za różnica - tu, czy gdziekolwiek indziej...
-Nie... - wyszeptała. Gorycz utknęła jej w gardle.
-Tak. - powiedział. -Zbieraj się. Zaczyna prószyć śnieg. Musimy znaleźć drogę na przełęcze nim zapadnie noc i zjawią się wilki. Ten wilkor który cię ugryzł może jeszcze wrócić. Potrzeba ci specjalistycznej opieki. Rany od ugryzień wilkorów nie goją się łatwo.
Wyszła z namiotu i zaczęła mu pomagać. Milczeli i nie patrzyli na siebie. Ale Sol przez całe życie zadawała mu pytania, dlatego spodziewał się kolejnego...
-Wuju... Nie. Łowczy... - zająknęła się.
-Mów mi jak chcesz. O co chodzi?
-Dlaczego musimy się rozstać? Po co mnie więc prowadziłeś? Dlaczego przebyliśmy cały świat? Czy tylko po to, abyś mnie zostawił?
-Nie chcesz tego? - spytał.
Pokręciła głową.
Uśmiechnął się.
-To zależy od ciebie. - powiedział ciepło.
-Chciałam uciec... Uciekałam... Ale tak właściwie to... zawsze decydowałam się wrócić.
-Tym razem to było poważne.
-Wiem, ale...
-Mało nie zginęłaś.
-Ja już...
-Nie.
Popatrzyła na niego. Chciała płakać. Położył palec na jej ustach.
-Dość. Potrzebna ci opieka. Lepsza opieka. Ja nie mogę ci jej dać. Skoro sny nie są jednoznaczne, musisz wybrać sama między różnymi drogami.
-Dokąd pójdziesz? - spytała.
Popatrzył na ogromne zaspy i na wznoszące się dumnie za nimi, ośnieżone góry.
-Idę dalej niż kiedykolwiek indziej.
Zaparło jej dech w piersiach. Wiedziała, co teraz powie.
-Na granicę świata. A nawet dalej. - uśmiechnął się melancholijnie.
-Idę z tobą.
Nie odpowiedział jej. W głębi duszy nie był zaskoczony.
-Jak tylko rana się wygoi. Proszę. - błagała.
Popatrzył na nią. Jej oczy powiedziały mu, co należy zrobić.
-Pójdziemy tam. Razem. Jak zawsze.
Czy tak? - zadał pytanie spojrzeniem.
Pokiwała głową, a potem się pocałowali.


 

28 Liściopad - 378 rok N.E.

 

 

 

Autor: Jarlaxle

email: bregan@valkiria.net