Inaczej o ORKACH

 

Witam po dłuższej przerwie w pisaniu. Ech, wakacje się kończą, jestem niewyspany (dwie noce pod rząd to ciężkie imprezy...); siedzę sobie teraz z jedną nogą na biurku, a drugą na drukarce igłowej stojącej na podłodze. Klawiatura oparta o brzuch i stukam sobie ten wstępik...
Ostatnio tak jakoś rozmyślałem sobie o orkach. Dlaczego o nich - nie wiem, szczerze powiem. No, może inaczej - jakieś podstawy tego mam, ale wyraźny, oczywisty jeden powód - nie. Wiadomo, gdy interesujemy się elfami to dlatego, iż jest to rasa doskonała, istoty nieśmiertelne, obdarzone różnorakimi talentami, najpiękniejsze w Śródziemiu; gdy krzatami, względnie krasnoludami - podziwiamy ich upór, wytrzymałość, nieustępliwość, siłę fizyczną, ale i psychiczną, rzemiosło kowalskie. Dlaczego zatem mnie zaciekawili orkowie? Bo są brzydcy? A może dlatego, że są wredni? Bo rozkoszują się smakiem ludzkiego mięsa? Nie...


Orkowie zainteresowali mnie, ponieważ to stworzenia krańcowo złe. Kiedyś już, dawno, pisałem o nich artykuł, aczkolwiek w innym aspekcie. Dzisiaj troszkę głębiej się nad nimi zastanowię...
Orkowie byli źli. Takimi stworzył je Tolkien, sam je wynaturzył i uczynił złem, z którym zmagają się rasy dobra. Wykreował orków na bezlitosne, pozbawione zasad i moralności bestie, pożerające w dodatku swoich przeciwników. Ale czy do końca...?


Mistrz najwyraźniej lubił kontrast. Tworząc Śródziemie i jego mitologię od pierwszych chwil jego istnienia nakreślał wyraźnie, że istnieją tylko światłość i mrok - szarości w "Silmarillionie" czy "Władcy Pierścieni" nie znajdziemy. Mi się ten styl osobiście podoba i bardzo przypadł mi do gustu. Książki Tolkiena są niezwykle budujące, podnoszące na duchu - Dzieci Iluvatara są wspaniałe, światłe, prawe... A kim ja jestem? Człowiekiem! Człowiekiem z wadami, w wielu sytuacjach wręcz ułomnym, zdanym na swój omylny rozum i kruche ciało. Jednakże czytając "Władcę Pierścieni" czuję się lepszy, książka niejako wciąga mnie, stawia w równym szeregu z tymi idealnymi, pełnymi dobroci wędrowcami i wojownikami. Oni stanowią przykład dla mnie, czuję z nimi więź mimo, iż to tylko postacie książkowe, bo jako człowiek owych wzorców, które oni przedstawiają, potrzebuję. Tolkien nawet z ludzi, którzy czasem ulegają wpływom Zła, uczynił mimo to istoty jakby lepsze...
W jaki sposób? Dzięki orkom. To oni stanowią kontrast dla ludzi. Orkowie i ludzie są swoimi największymi wrogami, Gondor graniczy z Mordorem i to jego ziemie najczęściej napadają orkowie. To więc, że Tolkien uczynił z orków okrutne, brutalne monstra, którymi matki straszą młodych Gondorczyków, było pewnym psychologicznym zagraniem wobec czytelnika. Widząc tak dalece posunięte zło w orkach zarazem stokroć cieplej patrzymy na ludzi, na nowo odkrywamy ich wartość (a zatem i wartość nas samych).


Zadałem jednak pytanie - czy orkowie do końca są tacy źli? Chyba nie... Po czym to wnioskuję? Cóż, wystarczy przypomnieć sobie co niektóre fragmenty "Władcy Pierścieni". Kiedy po raz któryś już wracałem myślami do tej książki, a zarazem zastanawiałem się nad tematem arta do Tawerny, jakoś przeszyła mój umysł myśl: "orkowie". Zacząłem wertować w pamięci poszczególne fragmenty, które z orkami kojarzyłem, wypowiedzi ludzi o nich, historię ich stworzenia, dialogi między nimi, opisy ich zachowań i tak dalej. Powoli też tworzył się w mojej głowie obraz orków jako tych stworzeń, którymi są w istocie - niegdysiejszymi elfami, choć tak dalece upodlonymi, iż są uważani za najgorsze zło. Także bowiem i między orkami istniały pewne więzi, które można nazwać rodzinnymi, braterskimi czy przyjacielskimi. Dlaczego tak uważam? Hmm...


Przypominacie sobie wypowiedź... cholera, czyja to była teraz, bo zwątpiłem ;) Te słowa rzekł chyba jednak Frodo - "orkowie nienawidzą siebie nawzajem, ale jeszcze bardziej nienawidzą nas i gdyby nas dostrzegli, to w mig zapomnieliby o waśniach i rzucili się ku nam". Być może. Ja jednak uważam, że orkowie wcale nie pałają do siebie większą nienawiścią, niż tą, którą potrafią darzyć się ludzie. Pamiętacie może słowa któregoś z orków z oddziału z Kłów Mordoru? Mówił o tym, że ktoś zostawił ciało hobbita i gdzieś zniknął. "Zostawił kumpla i uciekł". Orkowie zatem są sobie wierni i istnieje między nimi zaufanie!! Gdyby tak nie było to czy w ogóle któryś z nich powiedziałby takie słowa? Czy wpadłby w ogóle na nie? Przecież jeśliby orkowie opuszczali się w potrzebie, to czy robiłaby im różnicę sytuacja, gdy ktoś z wrogów zostawia swojego przyjaciela? Na pewno nie, bo przeszliby obok tego na porządku dziennym!


Zwróć uwagę, drogi Czytelniku, że historia opowiedziana we "Władcy Pierścieni" została opisana z punktu widzenia hobbitów, a więc postaci dobrych, którzy orków nienawidzą i brzydzą się nimi. Podobnie było ze wszystkimi bohaterami książki - wszyscy widzieli w orkach najgorszego wroga. Nie twierdzę, że orkowie tymi wrogami nie byli, chcę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że słowa hobbitów, elfów, krzatów czy ludzi są po prostu tą nienawiścią przejaskrawione. Znacie to przecież sami - gdy kogoś nie lubimy to bardzo trudno jest nam zachować obiektywność w ocenie poczynań tej osoby, wszystko przeinaczamy na jej niekorzyść...


Może coś jeszcze, a propos więzi między orkami. Pewna rozmowa, w korytarzu wykutym w górach, również w pobliżu Kłów Mordoru. Podobało mi się, gdy orkowie rozmawiali o tym, jak nie podoba im się wybuchła właśnie wojna i najchętniej znaleźliby sobie jakiś kąt, gdzie "osiedliby z gromadą sprawdzonych kolesiów". Podobało mi się to, ponieważ było naturalne, prawdziwe... Owszem, orkowie we krwi mieli walkę, zwadę, napadali i plądrowali, ale czy ludzie nie czynią tak samo? A jednak widać, że orkowie także pragnęli pewnej stabilizacji, spokoju, nie chcieli bata nad sobą ani wojen. Po prostu chcieli żyć. Czy zatem byli aż takimi bestiami, tylko maszynami do zabijania? Od początku istnienia każdego orka przemoc i brutalność otaczała każdego z nich, a żaden nie znał serdeczności i ciepła, bowiem nigdy ich tego nie nauczono (przecież od zawsze byli niewolnikami i sługami, jak nie Morgotha, to Saurona). Przechodzili z rąk do rąk, byli narzędziami, które można było tracić na setki i tysiące, by osiągnąć cel. Kiedy jednak koniec Trzeciej Ery przyniósł upadek Saurona, już w następnych latach Aragorn zawarł pokój z orkami i nadał im ziemie na własność. Może więc i orkowie nauczyli się wówczas życia w pokoju...? Może ten gest sprawił, iż poczuli się ważniejsi, lepsi, niż dotąd, jako niewolnicy...? Mieli własną ziemię, nadaną im przez wroga, których ich nie zniszczył, lecz zawarł z nimi pokój. Kto wie, czy po setkach lat orkowie jeszcze przypominaliby samych siebie, jeśli chodzi o zachowania...? Może i ich sięgnąłby w końcu rozwój? Stworzyliby cywilizację...?
Tego nigdy się nie dowiem. Mało kto myśli o orkach w takim aspekcie, są oni bowiem w wielu światach fantasy uniwersalnym wrogiem, którego można wykorzystać, gdy nie cudni i świetni rycerze nie mają z kim walczyć. Wtedy "hordy z północy" zalewają "kraje południa", a rycerstwo mobilizuje się, by je odeprzeć. Ja zaś miałem dzisiaj nastrój, by pomyśleć o orkach trochę inaczej, by przestali być tylko niosącym śmierć żywiołem, ale zyskali nieco głębi... Przecież to także żywe istoty, do tego inteligentne, w przeciwieństwie do bezmyślnych bestii. A która żywa, inteligentna istota nie pragnie spokoju i dobra...? Każda, choć czasem na trudny do zrozumienia sposób... Dlatego uważam, że i orków, tych zapomnianych, upodlonych elfów, też czekać musiała w przyszłości pełna miłości ręka Iluvatara, a zło w nich ostatecznie przegrało walkę z dobrem... Tak być musiało, skoro jeszcze w czasach, gdy byli zniewoleni przez Saurona, nie byli tacy do końca źli...


Miłej lektury reszty Tawerny...

 

Aha - propozycja dla tych, którzy lubią "inne podejście do sprawy", do tego przesycone dobrym humorem - proponuję, byście poszukali sobie opowiadania "Trollowy Most", autorstwa Terry'ego Pratchetta. "Ostatni Władca Pierścienia" też jest interesujący i zdecydowanie godny polecenia. I to by było na tyle...

 

 

Autor: Equinoxe

email: equinoxe@vgry.net