|
"ŚMIERĆ BOHATERA" - XXI, ostatnia część
opowiadania o Harenie
Darmadeen, po spotkaniu z Namiestnikiem, udała się zaraz do swoich
pokoi, skąd odesłała wszystkie sługi przebywające w pomieszczeniach
i szczelnie zamknęła drzwi na korytarz. Strażnicy, których przydzielił
jej Antigon, pozostali również poza komnatami. Lady z południa usiadła
na brzegu baldachimowego łoża i, nie mogąc się powstrzymać przed zajrzeniem
do patrzącej kuli, wypowiedziała formułę i tchnęła ją na kryształ,
który pokazał jej obraz na wzgórzu Caerethine leżącym poza miastem.
Haren Hengard rozmawiał tam o czymś z Shagrashin, zwaną inaczej Shae
- kobietą, noszącą w łonie jego nienarodzonego potomka. Oboje siedzieli
na trawie, przytuleni do siebie i szczęśliwi... Czarodziejka zauważyła,
że barbarzyńca mówił do swej wybranki o czymś ważnym, zaś jemu samemu
bardzo się to nie podobało. Treść tych słów księżna wyczytała zaraz
z jego tonu i ze sposobu, w jaki patrzył na Shae - była pewna ich
znaczenia, choć straciła zasadniczy wątek rozmowy, której, po prawdzie,
była główną przyczyną. Para siedziała wśród małych, zieleniących się
w słońcu drzewek. Niczym nie zmącony spokój natury dawał pewność,
że tego dnia na wzgórzu, na którym leżała potężna warownia, nie stanie
się nic złego. Ale lady wiedziała, że będzie inaczej... zobaczyła
to we śnie, kiedy kontemplowała. Wizjom zaś przypisywała zazwyczaj
pierwszorzędne znaczenie. I chociaż wierzyła w odmianę losu, sama
nie wiedziała, czy tym razem uda jej się zmienić bieg przepowiedzianych
proroctw. Widzenie bowiem było wyjątkowo wyraziste i mówiło do niej
tak, jakby słów tego snu nie można było odwrócić... jakby to wszystko
bogowie dawno już zapisali w gwiazdach. Lady Darmadeen nie była pewna,
czy będzie tego dnia w stanie stawić czoła bogom...
-Zostanie zdradzony. - mówiła cicho do siebie, zamykając obraz patrzącej
kuli.
Za kilka godzin wszystko miało się dopełnić. Siły "węża piaskowego"
uderzą na pobliskie osady na południu. Greendale będzie zaczątkiem
wielkiej wojny jej ojca, prowadzonej z księstwem Dallos. A ona będzie
patrzeć jak niszczeją siły goszczącego ją w swoim zamku Namiestnika
i jak topnieje potęga jemu poddanych ludzi z północy.
Gdyby nie używała na co dzień magii, bałaby się zapewne, że zostanie
schwytana podczas rozbojów w mieście. Jednak jej poddani już znajdowali
się poza murami, na wypadek ataku niedawnych sojuszników, a ona sama
znała zaklęcia, pozwalające jej udać się do miejsca, w którym chciała
się akurat znaleźć w dowolnym momencie. Darmadeen miała teraz do zrobienia
jeszcze tylko jedną rzecz.
-Dzisiejszego dnia Namiestnik zginie. - mówiła, słuchając głosu wyroczni,
jaki przychodził do niej podczas kontemplacji. Zawsze, kiedy zastanawiała
się nad czymś ważnym, korzystała z mądrości jasnowidzenia.
Żałowała jedynie, że zamiast pozbawiać życia władcy Greendale, nie
może chronić jednej z bliskich jej osób.
-Dlaczego tak bardzo go żałujesz? Czemu im wtedy pomagałaś? Co oni
znaczyli dla ciebie? - pytała sama siebie i kręciła głową w zamyśleniu.
Sama przekonała się, że uratowanie Shae i Harena było dla niej tylko
pretekstem do nakłonienia Carvaana, aby zerwał więzi ze swym panem,
Ein'vailem i, tym samym, nie pozbawiał jej życia dla swojego mistrza.
Darmadeen zabiła "Kameleona", a potem wszystko posunęło
się już dalej samoistnie. Cień trzymał teraz w ręku wszystkie nici
tej intrygi, choć nie wiedział na pewno o jednym. Pasza Paakshan uderzał
na północ z całą mocą swej armii, Greendale natomiast miało być w
przeciągu kilku dni kolejnym punktem na jego drodze. O ile nie znajdował
się bliżej, niż ona sama mogła się spodziewać.
Ludzie Jadiyego przez cały poranek i później zatrzymywali na szlaku
podróżnych i gońców idących z południa w stronę Zielonej Doliny. Kiedy
przypadkowy ptak przelatywał im nad głowami, jakby zmierzając ku miastu,
strzelali doń, aby nie przyniósł wiadomości przebywającym w zamku
lordom z rady Namiestnika, ani samemu Antigonowi. W Greendale życie
toczyło się dzisiaj normalnym trybem, a tylko przyjezdnych było wtenczas
jakoś wyjątkowo mało. Ludzie sprzedawali i kupowali na targowisku
przeróżne towary, a w karczmach, jak co dnia, zaczynało się picie.
Jednak tu, na drodze, pojedynczy przybysze czy całe ich grupki zatrzymywani
byli przez zbrojne kohorty południowców i zarzynani jak świnie. Wszyscy
umierali od arakh, wbijanych między żebra, niezależnie, czy nieśli
z sobą jakieś wieści, czy przybyli z innego zakątka świata i nic o
napadach króla z południa nie wiedzieli. Jadiyi osobiście dokonywał
większości egzekucji, a jego arakh najbardziej splamiony był krwią,
podobnie jak całe lekkie odzienie pustynne, w które był ubrany. Jednak
sługa córki piaskowego węża wiedział, że wojny nie wygrywa się bezczynnością,
dlatego nie żałował niewinnych, zamordowanych w imię wyższego dobra,
przyświecającego wszystkim dadalijczykom.
Strażnicy stojący przed prywatną komnatą wielkiego Namiestnika wymienili
rozbawione spojrzenia, kiedy na wpół rozchełstana księżna Darmadeen
powiedziała im, aby przepuścili ją do ich pana, ponieważ musi z nim
natychmiast zamienić parę słów.
-Długo tam już siedzą. - zagadał Ederard, kiedy minęło trochę czasu
od przybycia księżniczki, zaś Vyman po drugiej stronie drzwi odpowiedział
mu chichotem.
-Królowa ladacznica przeprasza teraz starego Antigona za to, że urwała
się ostatnio zwiedzić miejskie burdele i napędziła mu tym tyle strachu.
-Może nauczyła się jakiejś nowej pozycji, której nie znają tam na
południu?
Strażnicy zaczęli rechotać, ale szybko uspokoili się i wrócili do
żołnierskiej dyscypliny. Po pewnym czasie zdziwili się jednak, że
ta rozmowa w prywatnej komnacie ich pana trwa tak długo. Wkrótce zjawił
się herold Brandstock i zażądał rozmowy z Namiestnikiem. Podobno miał
jakąś szalenie ważną sprawę, nie czekającą zwłoki. Strażnicy otworzyli
drzwi i zerknęli do sali, aby dać znać o przybyciu herolda. Brandstock
również wychylił łeb do środka, lecz szybko pożałował tej decyzji.
W komnacie przebywał sam Namiestnik, siedzący niezgrabnie na wygodnym
puchowym fotelu. W rękach trzymał zwiewną sukienkę lady Darmadeen.
Pod jego stopami, na podłodze, rozpływała się szeroka kałuża krwi.
Brandstock krzyknął i zwymiotował, a strażnicy Ederard i Vyman tylko
popatrzyli po sobie, głupkowato wytrzeszczając oczy. Namiestnik Antigon
nie miał na ramionach głowy, która zniknęła razem z południową księżniczką.
Haren Hengard stał na wzgórzu i wpatrywał się gdzieś w dal, a Shae
- jego ukochana, której oddany był całym sercem i duszą, od kiedy
oboje wyznali sobie miłość - płakała. Nie mógł powstrzymać jej od
ronienia łez i był na siebie zły za to. Kiedy powiedział Shae, że
według proroctwa czarodziejki z południa, zginie dzisiaj od zdradliwej
strzały, z początku nie uwierzyła mu. Pocieszał ją, że ona i dziecko
przeżyją to wszystko, co się wydarzy, i będą mieli się dobrze, lecz
ona nadal nie mogła pojąć, co próbował jej powiedzieć. Shae nie rozumiała,
dlaczego potężny barbarzyńca mówi jej o własnej śmierci. Było to coś,
co przerastało jej możliwości pojmowania.
-Proroctwa Darmadeen nie muszą być wyrocznią. Zresztą, kto mógłby
cię tutaj przeszyć strzałą?
Nie przychodziło jej do głowy, że drużyna zbrojnych lorda Wyrmana
Roye'a znajdowała się paręset metrów od wzgórza i wciąż podążała drogą
z Greendale w stronę twierdzy Caerethine, mając jeden wyraźny rozkaz
do wykonania.
-Zabić barbarzyńcę i zabrać jego kobietę.
Tak im powiedziano.
Zabić. Choćby stawiał opór. Przeszyć go strzałami. Zabić.
Haren mówił jej, by odeszła. Mówił, że ona musi oddalić się, aby nic
jej nie zrobili, lecz Shae szybko odparła jego argumenty. Twierdziła,
że skoro nie ma dzisiaj umrzeć, w taki razie, nic na pewno jej się
nie stanie. Chciała zostać u jego boku. Nie zamierzała odchodzić.
Choć miała za sobą przestępczą działalność i zwykle gardziła ludźmi
szlachetnymi tak jak Haren, pokochała tego wielkoluda i dała mu dziecko
- a to było coś więcej niż ta kobieta zwykła czynić dla drugiego człowieka.
Haren nie wiedział nigdy wiele o swojej ukochanej, ale chyba nie obchodziło
go to. Nie znał jej, lecz ona znała jego, zaś on kochał ją taką, jaką
mu się Shae wydawała i jaką ją sobie wyobrażał, że była. Wojownik
był prosty i ślepo oddany przesądom i dziwnym proroctwom jego prymitywnego
ludu. Jednak dziewczyna nie rozumiała, czemu w tej chwili płakała
za nim, pogrążona w nieznanej żałobie. Przecież nie wierzyła w jego
słowa. Czyżby już i dla niej pewne było to, co czarodziejka zobaczyła
w swojej wizji?
Wtem rozległ się w pobliżu głośny okrzyk - krótka wojskowa komenda.
Haren schwycił za topór, gdy grupka uzbrojonych strażników miejskich
wpadła na wzgórze i otoczyła zaskoczoną parę. Wyrman Roy - rządca
wojskowy Namiestnika - miał na sobie krótki płaszcz z szarej tkaniny
i lekką kolczugę, oraz broń. Jako pierwszy wysunął się do przodu i,
stanąwszy na szeroko rozstawionych nogach, wpatrzył się w rozwścieczonego
barbarzyńcę i zapłakaną Shae. Miecz, zawieszony u pasa, wyjął demonstracyjnie
i wskazał nim na Harena, który wymachiwał toporem i oczekiwał na pierwszy
atak wroga. Choć Roy dyszał ciężko i wyglądał na zmęczonego, głos
miał silny, tak, że wszyscy wyraźnie go słyszeli.
-Oto jest morderca siedmiorga ludzi - mieszkańców miasta Greendale!
- zaczął ceremonialnie, wykrzywiając twarz w grymasie niemej satysfakcji.
-Należy wymierzyć mu sprawiedliwość. Świadkowie widzieli, jak popełniał
ów niegodny czyn w zaułku, w okolicy gospody "pod namaszczoną
dziewicą". -Kiedy Roy wymieniał tę nazwę, przez szeregi jego
żołnierzy przebiegł szmer rozbawienia. -Porwał i zabił też niejakiego
Grelda Brannwalda, oraz... - tu rządca urwał i zamyślił się przez
chwilę. -oraz dokonał innych przestępstw. - dokończył. -Za to wszystko,
z postanowienia zastępcy Namiestnika, lorda Carvaana, skazuję cię,
barbarzyńco, na śmierć! Czy masz coś na swoją obronę?
Shae zaparło dech w piersiach, kiedy o tym usłyszała. Carvaan był
jej bratem. Nie rozumiała, dlaczego tak uczynił. Jedyne, co jej teraz
przychodziło do głowy, to przekrzyczeć tych wszystkich głupców i wytłumaczyć
im, jak strasznie się mylili.
-To byli przestępcy! Napastowali mnie! On mnie uratował! - wołała
do żołnierzy, lecz bojowy ryk Harena zagłuszył jej rozpaczliwe wyjaśnienia.
Po prawdzie - wszystko to, za co posądzano Harena Hengarda, było od
pewnego czasu ukartowane. Ona udawała wtedy ofiarę napaści, tamci
chcieli zwabić przybysza w zasadzkę. Z dachu dano im znak, że barbarzyńca
opuścił gospodę. Kiedy znalazł się na miejscu, rzucili się na niego,
lecz on ich pokonał - zabił wszystkich w kilka chwil - nie zdążyli
nawet sapnąć ze zdumienia. Lecz to, że nie zginął wtedy, okazało się
dla niego jeszcze gorsze w skutkach. Mieszkańcy miasta nie wiedzieli
o tym incydencie, lecz Haren znany był w całym Greendale ze swojego
wyglądu i pochodzenia, a gdy porwał z rynku Grelda Brannwalda, jedynego
niezależnego świadka całego zdarzenia, szemrano wszędzie o tym, że
wojownik ów jest niebezpieczny i należy go aresztować. Tak też się
teraz działo. Albo raczej, aresztowanie ktoś postanowił zamienić w
rzeź na człowieku, którego Shae kochała. Tym kimś był jej własny,
rodzony brat.
-Zabiję cię, Sharashein. Zabiję, gdy to wszystko się skończy. - szeptała
do siebie i rozglądała za drogą ucieczki dla niej i ukochanego. Takiej
możliwości jednak nie było. Żołnierze ścieśnili się wokół nich i cały
czas zbliżali, trzymając w rękach naładowane kusze.
Haren krzyczał głośno i machał toporem jak szalony na lewo i prawo.
Kiedy postąpił parę kroków w przód, dziesięć strzał z kusz wyleciało
mu na spotkanie. Żołnierze nie wytrzymali do pierwszego rozkazu. Shae
nie zdążyła zakryć oczu, ani krzyknąć nawet, lecz pociski dziwnym
trafem nie dosięgły wcale piersi wojownika. Rozprysły się w powietrzu,
zamieniając w skrzący proch i zniknęły. Przed Wyrmanem Royem pojawiła
się w rozbłysku kolorowej magii, odziana w czarną suknię z diamentami,
piękna lady Darmadeen, trzymająca za włosy głowę Namiestnika Antigona.
-Poddaj się. Moje siły otaczają całą warownię i las. - powiedziała
spokojnie. Z przepołowionej grdyki Namiestnika wciąż kapała jeszcze
świeża krew.
Jakby na potwierdzenie jej słów, zza pobliskich drzewek wyłonili się,
trzymający w dłoniach obnażone miecze, pustynni wojownicy Dadalii.
-Mój ojciec pan zmierza w stronę Greendale, paląc po drodze miasta
i wioski północy. Jeszcze dziś jego siły przybędą tutaj. Jeśli nie
chcesz być naszym wrogiem, oddaj mi się jako jeniec i zostaw tego
człowieka w pokoju, nie uczynił bowiem nic złego, za co moglibyście
go karać.
Roy chciał się spierać i protestować, lecz był tak zaszokowany widokiem
odciętej głowy swojego władcy, że nie mógł wprost wydobyć z siebie
głosu. A gdy Darmadeen rzuciła mu ją pod nogi, przestraszył się tak
mocno, że rzucił broń jako pierwszy. Za nim uczynili to od razu wszyscy
jego żołnierze. Jeden tylko miał wciąż załadowany bełt, którego nie
zdążył dotąd wystrzelić. Zastanawiał się przez moment nad tym, jak
powinien postąpić z kuszą, po czym postanowił spróbować jej użyć.
Nim broń pustynnego człowieka ugrzęzła w jego gardle, zawołał na cały
głos:
-Giń, południowa suko! -... i bełt pofrunął w stronę niespodziewającej
się niczego lady Darmadeen. Haren Hengard działał szybko. Instynktownie
rzucił się naprzód i zasłonił księżniczkę własnym ciałem. Strzała
przeszyła mu oko i wbiła się głęboko w głowę. Arakhi zafurkotały w
powietrzu, a za nimi poleciały łby. Wkrótce wszyscy żołnierze Wyrmana
Roye'a leżeli martwi, sam zaś rządca wojskowy nabity został na osiem
arakhów i krwawił z prawie dwukrotnie większej liczby ran. Shae płakała
nad ciałem zabitego ukochanego, a ocalona przed chwilą lady Darmadeen
ubolewała nad tym, że pomimo starań nie udało jej się powstrzymać
proroctwa, które objawiło się jej w snach.
Epilog
Tak oto umarł bohater. Opłakiwano go potem w wielu legendach i pieśniach.
Południowcy usypali mu wielki kopiec na wzgórzu w pobliżu twierdzy
Caerethine, gdzie po dziś dzień składane są zań modły i oddawana mu
jest wielka cześć. Był to człowiek prawy, który zginął niesłusznie,
wpędzony w sieć okrutnych wydarzeń, jakie zaprowadziły go do grobu.
Pasza Paakshan, ojciec księżnej Darmadeen, przyjaciółki Harena - tej,
co przepowiedziała mu śmierć - kazał swoim bardom ułożyć pieśń o barbarzyńcy,
jako o wielkim wojowniku i obrońcy uciśnionych. Smutna opowieść prawiła
o tym, iż zginął on daleko od swojego domu, przywiedziony z odległej
północy za głosem proroctwa, wyjawionego mu przez szamana jego własnego
plemienia. Mówiło ono o pierwszym tego imienia Harenie, który uda
się na południe jako jedyny dotąd w historii mieszkaniec krainy śniegu
i lodu, i tam zostawi dziecko tubylczej kobiecie, zapoczątkowując
nową linię w rodzie plemienia barbarzyńskiego. Tak też się stało,
zgodnie z przepowiednią.
Siły Paakshana - króla Dadalii, szybko zajęły tereny księstwa Dallos,
ponieważ potęga jego była znaczna, zaś przeciwnicy, wciąż przekonani,
iż toczy on własne wojny daleko na południu, walcząc z władcami krain
nadmorskich, będących w sąsiedztwie jego pustynnej ziemi, nie spodziewali
się, że straszliwa klęska wisi nad ich głowami. Dopiero siedem lat
potem, król Robert Andall czwarty, ojciec księcia Dallos, Rickarda,
pokonał nad rzeką Trystane potężnego południowca i rozgromił jego
zastępy. Córkę jego, Darmadeen, wziął do niewoli i uczynił potem swoją
drugą żoną - pierwsza zmarła mu bowiem na śmiertelną chorobę. Była
lady, teraz królowa, utrzymywała pokój północy z południem, i to z
jej ust poznano na dworze króla opowieść o Harenie Dzielnym, co pokochał
południową kobietę. W zmienionej formie historia owa zachowała się
do dziś, a to, że w ciągu wieków traciła wiele ze swej wiarygodności,
potwierdza się w fakcie, iż nie wiadomo już na pewno, co stało się
z lordem Carvaanem, słynnym asasynem o przezwisku "Cień",
i z jego siostrą, Shae, ukochaną Harena, której prawdziwe imię brzmiało
Shagrashin (to zaś znaczyło podobno w języku wschodu "wiedźma").
Pewnym jest, że poczęła ona syna, który powrócił na północ i zjednoczył
później wszystkie klany barbarzyńców pod godłem jednego plemienia,
a uczynił to dzięki swojej mądrości i roztropności, odziedziczonej
przezeń z krwi jego matki - ta bowiem nadała mu rozsądek i umiejętność
dyplomacji, jakiej brakowało ludziom północy toczącym wojny między
sobą.
O Harenie mieszkańcy Zielonej Doliny i całego Dallos pamiętają do
dziś, jako o wojowniku mogącym zabijać smoki i wsławiać się chwalebnymi
czynami, ale skrzywdzonym przez los i niegodnym zostania nigdy bohaterem
dla ludzi, którzy żyli z nim w jednym czasie. Mimo wszystko, być może
właśnie dlatego, że tak źle mu się powiodło, pamięta się go teraz
lepiej od setek tych zabijaków, co to ocalili ludzkość niezliczone
razy. Jak powiedział kiedyś ojciec Harenowi, kiedy ten był jeszcze
mały: Nikt nie pragnie umierać, ale czasami dobra śmierć jest godniejsza
wojownika, niźli nieprawe życie. Bez wątpienia, Haren był wojownikiem,
i tej maksymy musiał się trzymać. Czy to więc los pokonał barbarzyńcę,
czy on sam wykonał na sobie wyrok z obowiązku? Tego, moi drodzy, na
pewno dziś już nie rozsądzimy, ale możemy być pewni, że Haren Hengard
zapamiętany zostanie jako człowiek do ostatniej chwili zachowujący
przymioty prawdziwego bohatera...
Tak - Haren, syn Beornigena niedźwiedziołapego, był bowiem bohaterem
- i takim na zawsze pozostanie.
***KONIEC***
Autor: Jarlaxle
email: bregan@valkiria.net
|
|
|
|