|
RESIDENT EVIL - film

Pamiętam, gdy po raz pierwszy grałem w "Resident
Evil". To było u znajomego, na konsoli. Do dziś dnia tkwi we
mnie ten niesamowity ładunek emocji, który zaiskrzył w momencie, gdy
oglądałem intro do pierwszej części gry. Później zaś, gdy już grę
wspólnie przechodziliśmy, zastanawialiśmy się, jak wspaniały mógłby
powstać film w oparciu o nią.
 
Międzyczasie dokonano konwersji "Residenta" na platformę
PC, pojawiła się część druga, a po niej trzecia. I choć o trójce mówiono,
że trochę straciła na klimacie, to jednak wszystkie części nadal uważa
się za jeden z ciekawszych horrorów w gierkowym wydaniu. Wraz jednak
z tym, jak gry odnosiły sukces, zaczęto coś przebąkiwać o filmie.
W niedługim czasie zabrano się za realizację pomysłu, a reżyserem
miał być Paul Anderson, wcześniej kojarzony głównie z ekranizacją
kinową "Mortal Kombat".
Wizja Anderson jako reżysera filmu wzorowanego na kultowej grze Capcom'u
niespecjalnie przypadła mi do gustu. Wprawdzie "Mortal Kombat"
złym może filmem nie był, ale to był, jak by nie patrzeć, czysty młyn,
któremu do klimatu z "Residenta" daleko. Ja zaś chciałem
obejrzeć film trzymający w napięciu, straszący tym, co zobaczymy za
rogiem; niepewnością, czy zwłoki leżące na podłodze nie chwycą nas
za nogę, gdy będziemy przechodzić. To zaś nie bardzo pokrywało mi
się z wyobrażeniami, jakie wiązały się z nazwiskiem twórcy filmu.
Pocieszająca wydała mi się jednak perspektywa, że nawet jeśli film
będzie słaby, to będzie można chociaż podziwiać piękną Millę Jovovich
w jednej z głównych ról...
Wreszcie doczekałem się filmu. Dwa dni temu miałem przyjemność obejrzenia
go. Tak, przyjemność, zaznaczam na wstępie. Film bowiem uważam ogólnie
za bardzo udany. Do dwóch rzeczy wprawdzie może się jeszcze przyczepię,
ale o tym później. Na razie zalety.
Okazało się jednak, wbrew moim obawom, że Paul Anderson sprostał wyzwaniu
i udało mu się nakręcić film ciekawy, niekiedy naprawdę trzymający
w napięciu, klimatyczny. Grono aktorów odpowiedzialnych za główne
role spisało się doskonale. Milla Jovovich, którą uwielbiam przede
wszystkim za talent, nie za urodę, a o której uważam, że ma bardzo
bogatą w wyrazy twarz, wspaniale wcieliła się w postać, której zagranie
jej zaproponowano. Oprócz niej jednak w filmie zobaczymy również Michelle
Rodriguez, znaną zasadniczo dzięki roli w "Szybcy i wściekli"
(ang. "Fast and Furious"). Ona zaś wcieliła się w rolę członka
ekipy do zadań specjalnych i trzeba przyznać, że specyficzny humor
jej postaci, a w ogóle ona sama, w dużym stopniu przyczyniły się do
stworzenia specyficznego klimatu filmu.
 
Muszę przyznać, że film bardzo spodobał mi się od samego początku.
Klimatyczny początek, doskonała muzyka (utrzymana głównie w klimatach
industrialu), ciekawa realizacja - to było to, co chciałem w "Residencie"
zobaczyć. Bardzo też cieszę się, że Anderson okazał się być filmowcem
obdarzonym sporym wyczuciem i umiejętnością budowania nastroju. Początek
jest niezwykle tajemniczy - zalane podziemne laboratorium, wyposażone
w dziesiątki morderczych systemów obronnych sterowanych w pełni niezależnie
od człowieka przez system sztucznej inteligencji "Red Queen",
setki martwych członków personelu, grobowa cisza i chłód bijący z
wnętrz...
Czasu jednak nie ma wiele. Oni nadejdą. Nadejdą, i to całą siłą. Niesamowite
wrażenie zrobiła na mnie sekwencja, jak jeden z zombies, z wykręconą
nogą, ciągnie za sobą po ziemi wielką siekierę strażacką (jeden z
kadrów). W ogóle, skoro już jestem przy zombies, to przyznaję bez
bicia - wykreowano je po prostu perfekcyjnie! Charakteryzacja jest
niesamowita, a i sami ludzie wcielający się w chodzące trupy również
zagrali dokładnie tak, jak powinni! Zombies są bardzo naturalne, mają
charakterystyczny, kołyszący chód z włóczeniem nóg, martwe, zimne,
przerażające oczy, zaostrzone, żółte zęby. Najbardziej jednak podobało
mi się oddanie odgłosów, jakie wydają. W filmie naprawdę słychać,
jak wgryzają się w ciało, jak ryczą, zawodzą, pomrukują! Niesie to
ze sobą tak wspaniałe wrażenia, że oglądając film w ciemnościach naprawdę
czuje się delikatne ukłucie strachu. O to zaś chyba chodzi, prawda?
    
Ponadto zachwycony byłem tym, jak zombies reagują na ciosy czy kule.
Już pierwsza scena z udziałem żywego trupa podobała mi się, gdy powoli
podnosił się z podłogi, a później parł do przodu, mimo strzałów w
nogi. Później zaś było tylko ciekawiej - potwór z uporem posuwający
się w kierunku żywych, nieznacznie tylko odrzucany strzałami w pierś,
albo też bestia czołgająca się po podłodze w kałuży krwi. Jeden z
bardziej zapadających w pamięć widoków to cała horda zombies wyjąca
przeraźliwie i wyciągająca w górę ręce, gdy ich "jedzenie"
schroniło się na rurach nad nimi. Nie zapomniano również o kultowych
już w grze dobermanach (także któryś z kadrów)...
Jak zrealizowano film? Ciekawie, trzeba rzec. W sam motyw walki z
ożywieńcami wpleciono jeszcze kilka interesujących wątków, mianowicie
walki z korporacją "UMBRELLA", utraty pamięci przez bohaterkę
graną przez Jovovich oraz przez jej fałszywego męża przydanego jej
dla kamuflażu przez korporację, wreszcie "Red Queen", to
jest wspomnianej sztucznej inteligencji, która potrafi reprezentować
się przez holograficzny obraz jako kilkuletnia dziewczynka... Wszystko
to zdecydowanie podnosi wartość filmu i sprawia, że nie jest on prostym
do bólu kinem akcji.
Właśnie, prostym do bólu nie, kinem akcji jednak tak. Jak zatem na
ten rodzaj filmu przystało obfituje on w interesujące sceny walk (Milla
ciekawie radzi sobie nogami, oj ciekawie...), które, dodatkowo, ciekawie
nagrano. Świetne wrażenie robi także motyw, który wszyscy potocznie
nazywają "Max Payne", to jest sekwencja, kiedy kula w locie
zwalnia, dźwięk cichnie, a my podziwiamy, jak owiewa ją powietrze,
by wreszcie znów przyspieszyć i przebić ciało potwora. Wszystko jednak
podano widzowi w zgrabnym daniu, nie ma ani przesytu walką, ani zbyt
wielu spowolnień - jest dokładnie tak, by się podobało i pozostawiało
lekki niedosyt.
 
Wspaniale nastrój buduje także muzyka, choć mi bardziej przypadły
do gustu te cichsze wstawki, w momentach bardziej tajemniczych, niepokojących.
Ostrzejsze kawałki, podczas walk, nie do końca mi się podobały, a
może raczej momenty, kiedy są odtwarzane, ale to chyba tylko moje,
raczej subiektywne odczucie jako recenzenta i niewiele osób, które
film widziało, uważa podobnie. Ogólnie jednak muzyka jest świetna,
a kto chce ją sobie wyobrazić niech skrzyżuje niektóre kawałki z...
"Unreal Tournament" z tym, co dane jest usłyszeć w twórczości
Rammstein'a. Zresztą Rammstein nagrał także utwór do Resident Evil
zatytułowany "Halleluyah", o ile się nie mylę.
Cóż, zalety omówione, teraz wady filmu. Nie ich zbyt wiele, a niektórzy
mogą uznać, że nie ma ich wcale. Ja nie jestem może zwolennikiem wypisywania
wad filmu przy jego recenzji, bowiem wiele osób później się tym sugeruje
i później, film oglądając, narzeka na to czy tamto, co, prawdopodobnie,
nie miałoby miejsca, gdyby ktoś owych wad czy niedociągnięć nie wymienił.
Jeśli jednak wady owe wydają mi się dość znaczne, wówczas o nich wspominam.
Dla mnie, poza wspomnianą muzyką niekiedy niedokładnie dobraną, "Resident
Evil" ma jeszcze trzy minusy. Po pierwsze dziwnym wydaje mi się,
że w tak doskonałym laboratorium badawczym, w jakim toczy się akcja
filmu, śmiertelnie niebezpieczny wirus tak łatwo przenika do systemów
wentylacyjnych. Miejsca, w których prowadzi się badania wirusologiczne
czy bakteriologiczne, są na ogół całkowicie odcięte od reszty kompleksu
badawczego, a jeśli chodzi o powietrze, którym oddychają naukowcy
podczas bezpośredniej pracy przy wirusie, to jest ono im dostarczane
przez butle tlenowe lub, ze zbiorników, specjalnymi rurociągami podłączanymi
do skafandrów. Dlatego trochę naciągana wydaje mi się sytuacja, kiedy
wirus bez problemu rozprzestrzenia się po kompleksie zwyczajnym...
wywietrznikiem.
 
Drugi minus to, w moich oczach, "finałowy potwór", czy raczej
"potworek", mianowicie "licker". Mi wspomniana
bestia nie tylko nie wydała się śmieszna, ale wręcz... zabawna. Dziwnym
wydawał mi się jego sposób poruszania się, kształt czaszki, w zasadzie
wszystko. Wiem też, że nie jestem w moim odczuciu osamotniony, ale
też niektórym licker się podobał, dlatego zależy to pewnie od gustów,
o ile można mówić o gustach w zakresie potworów.
Cóż, przyszedł czas na trzecią wadę filmu. Nie jest ona zbyt znacząca,
a w zasadzie to nie jest tak zupełnie wada, nie mniej jednak film
jest trochę... za krótki. Można się jednak pocieszyć tym, że, o ile
mi wiadomo, druga część jest już nakręcona (niestety nic nie wiadomo
mi o dacie jej premiery), a co się będzie w niej działo - można się
domyślać ze względu na zakończenie pierwszej (ci, którzy grali trzecią
część gry wiedzą nieco więcej), która bynajmniej sprawy zombies nie
zamyka.
Podsumowując więc powtarzam stwierdzenie z początku recenzji - film
uważam za naprawdę udany. Przerósł on moje oczekiwania, spodziewałem
się bowiem raczej słabej produkcji żerującej na popularności gier,
po obejrzeniu jednak obrazu Paula Andersona przyszło mi stwierdzić,
że kto wie, czy filmowy "Resident Evil" nie zrobił skuteczniej
apetytu na kolejne części gry niż niejedna kampania reklamowa, bo
że na kolejną część filmu - to już na pewno.
Autor: Equinoxe
email: equinoxe@vgry.net
|
|
|
|