|
ZBIÓRKA
I
Bran zszedł z wieży wznoszącej się nad miastem, która teraz po wygranym powstaniu służyła za punkt widokowy. Obrońcy dzień i noc stali tam patrolując teren wokół Targu Niewolników. Na dole czekał na niego Jarud siedzący na kamieniu i gwiżdżący wesołe melodie. Wokół kręciło się wiele osób porządkując i usprawniając obronę w nowo wyzwolonym mieście.
-I co przyjacielu? - powiedział uradowany ork na widok Brana.
-Myślę, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty - skwitował ten i skinieniem głowy nakazał towarzyszowi pójście za nim. Celem okazał się dom Kastona, gdzie gospodarz wraz z Mantosem już czekali na przybyszów.
-Witam szanownych panów. - staruszek przywitał gości i poprowadził ich do znanego pomieszczenia, gdzie jeszcze niedawno ustalali strategię oswobodzenia miasta.
-Musimy postanowić co robimy dalej. - odezwał się Mantos, kiedy wszyscy zajęli miejsca u stołu - Branie, masz jakieś propozycje?
-Osobiście pragnę wyruszyć do Narvillionu, aby dopomóc królowi w formowaniu nowej armii, lecz nie wiem co wy zamierzacie. - elf poruszył się na krześle przenosząc wzrok na pozostałych obecnych.
-Moja propozycja jest taka. - Kaston powstał i oparł się dłońmi o blat stołu pochylając się lekko do przodu - Musimy pomóc królowi Narvillionu, gdyż tylko w nim całą nadzieja na wyzwolenie mojej ojczyzny z rąk Nenora. Z każdym dniem staje się on coraz potężniejszy, jego armia ciągle rośnie wspomagana przez oddziały napływające ze Wschodnich Stepów. Orkowie, Fantowy Garnizon i do tego gwardia z Riadu. Nie wiem czy damy im radę.
-Jeśli elfy zdążą na czas to mamy cień szansy. - odparł Bran - Król Lasu Zachodniego może zwerbować wielu znakomitych łuczników, Elfy Północne zaś mogą wystawić setki wojowników
o niebiesko-białych tarczach. Dodatkowe wsparcie armii Narvillionu i buntowników z Kabzahu może spowodować, że uda nam się zgromadzić ogromną wielotysięczną armię gotową na walkę w obronie wolności.
-Dobrze myślisz drogi przyjacielu, lecz nas buntowników jest zbyt mało, aby skutecznie zasilić szeregi wojskowe. - powiedział Jarud.
-Tutaj bym się z tobą nie zgodził - Mantos w końcu zabrał głos - doszły nas wieści, że w wielu miastach również wybuchły bunty wyzwoleńcze. Cały Kabzah i oraz Fastia ogarnięte są wielkim powstaniem. Myślę, że uda nam się zgromadzić wystarczającą liczbę żołnierzy, aby wspomóc sojusz Narvillionu z elfami.
-Kiedyż to się jednak może stać? - spytał ork.
-Kaston już wydał niezbędne rozkazy, aby każdy, kto tylko jest w stanie utrzymać miecz wyruszył
w stronę Targu Niewolników od dziś zwanego Przystanią Wyzwolenia.
-Przystań wyzwolenia. - uśmiechnął się Bran - Piękna nazwa.
W pomieszczeniu zaległ spokój, lecz nie było mu dane trwać długo. Po dłuższej chwili do domu Kastona wszedł młodzieniec, który podał starcowi zwinięty w rulon pergamin. Ten odprawił chłopca, a następnie zagłębił się w lekturze otrzymanego dokumentu. Bran wywnioskował, że musiały to być dobre wieści, gdyż Kaston co chwilę się uśmiechał. Po chwili rzekł do obecnych:
-Dobre wieści moi mili. Na południu i wschodzie Kabzahu większość miast jest już wyzwolona spod wpływu Nenora. W naszą stronę podążają liczne oddziały aby stawić się tutaj zgodnie z rozkazem. Za parę dni będziemy mogli rozpocząć przygotowania wojenne.
-Świetnie! - zakrzyknął Jarud - W końcu ostrze mojego topora znów się na coś przyda!
-Zaiste Jarudzie spieszno ci do bójki lecz pamiętaj, że mogą minąć długie tygodnie zanim nadarzy się okazja do potyczki - powiedział Bran i wstał z krzesła. Orkowi mina wyraźnie zrzedła, lecz zaraz nabrał nowej ochoty do walki, gdy Mantos zaproponował mu przeszkolenie zgromadzonych wojowników. Zerwał się nagle z miejsca i podążył za magiem. Elf stojąc dalej nad stołem oczy zwrócone miał w stronę otwartych drzwi, którymi wyszli przed chwilą jego przyjaciele. Uśmiechnął się do siebie po czym powolnym krokiem udał się na zewnątrz.
II
Już dwa tygodnie minęły od chwili, kiedy powstańcy odbili miasto z rąk nieprzyjaciela. Względny porządek jaki panował wokół świadczył o końcu prac niezbędnych do ufortyfikowania miasta. Bran stał w drzwiach domu Kastona i spoglądał na setki zabieganych ludzi, którzy jak tylko mogli chcieli pomóc w organizowaniu wyprawy wojennej. Jeszcze przed chwilą elf siedział wewnątrz domostwa z Mantosem, Jarudem i Kastonem omawiając plany na przyszłość a teraz chłodny wiatr rozwiewał mu włosy. Westchnął i począł iść w stronę centrum miasta, skąd dobiegły go wesołe odgłosy orka rozpoczynającego zapewne trening.
W magazynach miejskich było dużo wszelkiego rodzaju uzbrojenia. Zbroje, miecze, tarcze, łuki. Wszystko czego potrzeba było do przygotowania armii. Kobiety chodziły to tu, to tam rozpruwając czerwone chusty na zbrojach i doszywając w ich miejsce białego lwa- nowy symbol wyzwolonego Kabzahu. Gotowy rynsztunek odbierali żołnierze, którzy natychmiast strojąc się weń paradowali po całym mieście wzbudzając powszechny szacunek. Tak rodziła się machina wojenna kiedyś zniewolonego Kabzahu.
W parę dni później Mantos szukając Brana znalazł go wylegującego się w jednym z ogrodów Przystani.
-Przed chwilą otrzymałem ciekawe informacje z Narvillionu. - sposób w jaki to powiedział sprawił, że Bran aż podskoczył w miejscu - Król oraz reszta twoich przyjaciół wiedzą o tym gdzie się podziewasz. Bardzo się cieszą, że żyjesz i czekają na twój rychły powrót. W Skalnym Domu trwają wielkie przygotowania do wymarszu na Riad.
-Musimy natychmiast ruszać! - zakrzyknął Bran - Nie ma na co czekać!
-Spokojnie drogi elfie - mag uśmiechnął się lekko - wszystkie niezbędne kroki już zostały poczynione. Kaston wydał właśnie rozkaz pełnej mobilizacji. Jutro wyruszamy w drogę.
-Biorąc jednak pod uwagę to, że do Narvillionu jest wiele mil nie zajdziemy tam nawet w miesiąc. Powinniśmy ruszyć dawno temu.
-Nie bój się o to. Postanowiliśmy nasz oddział skierować wprost na Riad. Za dwa tygodnie spotkamy się wraz z armią narvilliońską u bram Shagat, czyli stolicy.
Mantos ruszył w stronę domu Kastona, Bran biorąc swój miecz, który leżał do tej pory w trawie podążył za nim.
Armia wyzwolonych królestw Kabzahu i Fastii stacjonowała poza murami miasta. Liczyła prawie dwa tysiące mieczy gotowych walczyć o wolność. W jej szeregach poza zwykłymi ludźmi znajdowały się także orkowie - owoce pracy Nenora. Stworzył je ze zwykłych jeńców pojmanych podczas wypraw wojennych. Ci poddani okrutnym mutacjom zmieniali się w maszyny do zabijania, które ku uciesze swego pana wykonywały swoje zadanie z perfekcją.
Ruszyli. Bran wraz z Mantosem i Jarudem szli na czele pochodu. Za nimi w pięcioosobowych rzędach szła połowa armii. Reszta zamykała pochód w identycznym szyku ochraniając znajdujący się pośrodku tabor z zaopatrzeniem. Do przejścia mieli wiele mil na południe. Przez tereny Kabzahu
i Fastii mieli przyjść pod same wrota miasta stolicy Shagat. Pierwsze dni wędrówki mijały a armia wciąż poruszała się bezproblemowo wzdłuż łańcucha gór na granicy Narvillionu i Kabzahu. Po tygodniu wędrówki przyszedł czas, żeby zmienić kierunek marszu na zachód. W odległości czterech mil rozciągał się wąwóz przecinający dwa masywy górskie wychodzący wprost na pola Riadu.
-Teraz zaczną się schody. - Bran przystanął i przysłaniając sobie oczy przed rażącym słońcem spojrzał w stronę masywów - Góry Krwawe to nie przelewki.
III
Armia pod dowództwem Brana rozbiła się miej więcej w połowie drogi przez wąwóz. Następny nocleg miał znajdować się już na terenach Riadu. Do tej pory jednak byli zdani na laskę piętrzących się wokół skał. Obóz rozbili w jednej ze ślepych odnóg. W skałach znajdował się żleb wypłukany zapewne przez topniejące śniegi. Wznosił się on pod niewielkim kątem w górę aż do jednego ze szczytów. Gdyby zaatakowano ich od strony gór mogliby łatwo wyprowadzić przeciwnika w głąb wąwozu i tam go dobić. Gdyby jednak atak nastąpił od strony wąwozu mogliby wycofać się
w wyżej położone partie rażąc agresora bronią strzelecką. Nie rozpalali już ognisk. Cały postój
w milczeniu i ciemności rozlokował się prowizorycznie, aby słońce wstające o tej porze bardzo wcześnie już go tam nie zastał.
Wraz z pierwszymi promieniami słońca armia znajdowała się już daleko od swojego miejsca postoju. Do celu dzieliło ich najwyżej dwadzieścia mil, które chcieli przebyć w dwa dni. Późnym popołudniem stopy Brana stanęły na terytorium Riadu. Mając już za sobą okrutne góry skierował pochód na południowy zachód.
-Dziwię się, że w tych górach nie zaatakowali nas orkowie. - powiedział Jarud, kiedy tylko wyszli spomiędzy skał - według podań to właśnie te szczyty są ich ojczyzną.
-Wszystkie hufce orków są gdzieś daleko. - odpowiedział mu Mantos - Żerują na terytorium Narvillionu lub próbują nadaremnie tłamsić bunty w Fastii i Kabzahu. Możliwe, że ich część będzie bronić stolicy. Zapewne wróg dowiedział się już o naszym pochodzie, jak i o pochodzie armii Narvillionu. Myślę, że odpowiednio się przygotuje.
Przed nimi rozciągała się ogromna przestrzeń łąk i pól poprzecinanych traktami i nielicznymi wioskami. Przestraszeni mieszkańcy chowali się po domach lub uciekali w stronę odległych lasów. Jednak armia nie zważała na nich. Szła przed siebie nie rabują, nie mordując i nie podpalając. Drugiego dnia od wyjścia z Gór Krwawych ich oczom ukazały się majaczące w oddali szczyty wierz w Shagacie. Po prawej stronie na horyzoncie Bran dostrzegł ruch oraz błysk stali. To narvilliońska armia wspomagana elfami z Lasu Zachodniego szykowała się do szturmu. W tamtą właśnie stronę podążył elf wraz z wojskiem.
IV
Na parę godzin przed zmrokiem wartownik z obozu Narvillionu doniósł o dużej grupie żołnierzy zbliżających się do nich od południowego wschodu. Sygnał alarmowy rozciął powietrze niczym elficka strzała i pognał aż do uszu Brana.
-Nie spodziewali się nas tak prędko! - krzyknął do żołnierzy - Rozwińcie sztandary!
Już w chwilę później nad głowami idących rozwinęły się szare płachty z wyszytymi pośpiesznie herbami Fastii i Kabzahu - białego lwa oraz zielonego węża. Bran wraz z Jarudem i Mantosem przyspieszyli kroku widząc, że przed pierwszą linię wojsk Narvillionu wyszedł król wraz z Cyprianem oraz Rondall, Eliomar, Edolin oraz Erg i Kalinor, którzy w ostatniej chwili przybyli wraz ze swoimi wojskami. Na ich twarzach malowała się niezwykła szczęśliwość. Ich przyjaciel i druh Bran wracał cały i zdrowy z wielotygodniowej tułaczki.
Bran zatrzymał armię stojąc o kilka kroków od króla Eliyaha po czym uklęknął na lewe kolano i drżącym głosem rzekł:
-Oto prowadzę ci panie dwa tysiące mieczy z wyzwolonych królestw Fastii i Kabzahu. Racz przyjąć ich z należytym szacunkiem, albowiem każdy z nich jest już doświadczonym wojownikiem, przeszedł w swoim życiu bardzo wiele i teraz pragnie służyć ci w tej godzinie próby.
-Elfie Brandenbornie z Lasu Zachodniego - rzekł władca, a i w jego głosie było czuć ledwo pohamowaną tęsknotę - Dokonałeś wielu niezwykłych czynów wyzwalając wschodnie kraje spod władzy zła. Wiedz, że miasto, przed którym stoimy jest ostatnim bastionem wroga. Liczę, że ty wraz ze swoim wojskiem zapragniesz stanąć u mojego boku w walce.
Bran wstał i ucałował rękę króla. Chwilę później był już w objęciach dawno nie widzianych przyjaciół. Wojownicy ze wschodu udali się do wskazanych kwater, a ich sztandary zawisły wraz
z narvilliońskimi w samym centrum obozu. Król postanowił zwołać naradę w swoim namiocie. Był to jednak po prostu pretekst do wypicia za zdrowie nowo przybyłych. Bran przedstawił reszcie Jaruda. Typ wysokiego orka przypadł im do gustu, gdyż nie minęła nawet pół godziny jak zagadywali biednego rozkojarzonego wielkoluda setkami pytań.
Królewski namiot wyróżniał się spośród wielu setek innych. Stał w centralnym miejscu obozu tuż obok placu. Wysoki z białego płótna wydawał się równie majestatyczny co twierdza Narvillion - teraz ograbiona i opustoszała. Wnętrze nie było jednak bogate. Prosty stół na dwadzieścia osób suto zastawiony do wieczerzy stał zaraz przy wejściu. W głębi znajdowało się tylko prowizoryczne posłanie dla króla. Bran nie zdziwił się zbytnio oglądając ten wystrój. Wiedział dobrze, że król nie przywiązywał wagi do ozdób, a w wyposażeniu wyprawy wojennej nie było miejsca na zbędne świecidełka. Uczta ciągnęła się kilka dobrych godzin. Na zachodzie słońce już dawno zgasło. Przyjaciele ciągle pytali o coś Brana, Jaruda lub Mantosa, a ci starali się odpowiedzieć jak najdokładniej.
-Cieszymy się, że cię widzimy całego Branie. - Rondall ze szczęścia wychylał już czwarty kufel wyśmienitego królewskiego wina.
-Ja też się cieszę, że was widzę. - Bran kończył dopiero pierwszy kufel - Słyszałem od Mantosa
o wydarzeniach jakie rozegrały się po moim zniknięciu. Przykro mi z tego powodu, że nie udało wam się obronić twierdzy. Zapewne gdyby nie było tam tego przeklętego Nenora utrzymalibyście się jeszcze długo. - Bran walnął pięścią o stół.
-Czy widziałeś go w Targu Niewolników? - spytał niepewnie Cyprian.
-Pewnie. - Bran zmarszczył brwi - Widziałem go nieraz. To właśnie on rozkazał mi walczyć na arenie w zawodach.
-Walczyłeś w zawodach? - Eliomar podniósł się nagle z krzesła - powiedz mi przyjacielu czy je wygrałeś?
-Tak jakby. - uśmiechnął się Bran rzucając kątem oka na Jaruda, który również się lekko się rozweselił - Powiedzmy, że to był umowny remis z orkiem. W tym czasie już na arenie zaplanowaliśmy ucieczkę. Potem spotkaliśmy Mantosa, który wyjaśnił nam kilka spraw i poprosił
o pomoc w organizowaniu powstania.
-I co, co było potem? - krzyczał Eliomar, aż jego brat surowym gestem nakazał mu spokój.
-Potem? - zdziwił się Bran - potem było powstanie. Poległo nas wielu, lecz wielu pozostało i oto teraz dotarliśmy tutaj, aby zniszczyć ostatnią siedzibę wroga. Dziwi mnie jednak, że cała armia nieprzyjaciół ulokowała się akurat w Shagat. Mają silną armię, mogliby bez trudu zająć kolejne ziemie na zachodzie i południu.
-To nie jest takie proste. - odezwał się król - Celem Nenora było zniszczenie Narvillionu, gdyż to
z jego strony obawiał się potępienia dla swojej polityki. Zawczasu przejął władzę w Riadzie
i podporządkował sobie orków z Gór Krwawych. Tamci przejęli kontrolę nad Fastia i Kabzahem podporządkowując sobie te prowincje. Narvillion jako największa potęga ekonomiczna i militarna północy był nie lada wyzwaniem. Jednak dla chcącego czarnoksiężnika nic trudnego. Swoja mocą wspomógł szturm na twierdzę i zdobył ją. Z danych Mantosa wynikał, że wyjechał gdzieś na wschód. Wraz z tobą Branie. Tam przebywał zapewne w targu Niewolników aż do czasu, kiedy drogi elfie nie przeszkodziłeś mu w realizacji własnych ambicji. Jego plany legły w gruzach. Zebrał więc większą część swoich wojsk i zamknął się szczelnie w Shagacie. Przewidział, że powrócę z wielką armią elfów i ludzi i będę domagał się \rewanżu. Słyszał pewnie plotki wśród swych poddanych, że król Narvillionu wycofał się daleko na Zachód, gdzie zbiera potężną armię do kontruderzenia. Wystraszył się pewnie nie na żarty. Wiedział, że na moich usługach jest mag, który lepiej zna się na magii ofensywnej. On był mistrzem przemian. Lubował się w łapaniu ludzi i tworzeniu z nich piekielnych bestii mu służących.
-Kimś takim jestem ja. - powiedział Jarud. W namiocie na chwilę zapadła cisza, po czym król kontynuował:
-Teraz tylko te mury dzielą nas od niego i miejmy nadzieję, że tym razem go dopadniemy.
-Przypominam, że mam z nim do wyrównania kilka prywatnych rachunków. - Bran powiedział to jakby do siebie, lecz wszyscy zgromadzeni usłyszeli te słowa - Ten czarnoksiężnik jest mi winien parę drobnych i większych urazów.
-Masz na myśli cos konkretnego Branie? - spytał Edolin.
Bran powstał i ściągnął skórzaną rękawicę z lewej dłoni. Wtedy wszyscy ujrzeli potworne czarne szpony, które kiedyś były wytartymi od częstych walki palcami.
-Dobrzy Bogowie! - zakrzyknął Rondall - Branie to jest znamię Czarnych Heroldów z armii Nenora.
Wszyscy z niedowierzaniem spoglądali jak elf zrzucał po kolei kolczugę a następnie skórzaną zbroję. Pozostała na nim tylko lniana koszula bez rękawów. Całe lewe ramię było czarne jak smoła
a w dotyku twarde jak stal.
-Oto co od niego dostałem. - powiedział przez zęby Bran - Mam nadzieję, że wykorzystam tę broń do zgładzenia tego podstępnego starca.
-Rondall powiedział cos o Czarnych Heroldach. Kim oni są? - spytał Eliyah, który chyba jako pierwszy odzyskał głos po tym niezwykłym widoku.
-Raczej kim oni byli. - Bran usiadł i łyknął odrobinę wina z kufla - Czarni Heroldowie to najstraszliwsi ze wszystkich sług Nenora. Byli łapani za młodu, a potem dzięki Koronom Zniewolenia przyporządkowywali się swojemu nowemu panu. Ten uczył ich walki i magii. Stali się z czasem brutalni i niepokonani. Nie było ich wielu. Dokładnie było nas sześcioro.
-Nas? - spytał z niedowierzaniem Cyprian.
-Tak, nas. Dawno temu byłem jednym z Czarnych Heroldów samego Nenora. Porwał mnie za młodu z mojego lasu. Od dziecka szkolił mnie w okrutnych zasadach walki. Jego magia sprawiła, że stałem się wytrzymalszy, szybszy i silniejszy nawet od największych elfów czy ludzi. Nosiłem Koronę Zniewolenia przez wiele lat. Nigdy mi jej nie zdejmowano. Nenor uważał, że mam ją za krótko, by być mu całkowicie posłusznym. Z czasem, kiedy ja i piątka innych elfów dorośliśmy nasz opiekun przyniósł nam nasze zbroje i broń. Ogromne płytowe zbroje w kolorze nocnego nieba dodawały nam tylko więcej wyższości. Każdy z nas dzierżył duży dwuręczny miecz również wykonany z czarnego metalu. Od tego dnia staliśmy się oddziałem Nenora. Byliśmy posyłani do najcięższych zleceń.
Z czasem nawet napadaliśmy na wioski. Wysłużyłem się czarnoksiężnikowi bardzo dobrze, więc postanowił mianować mnie dowódcą Czarnych Heroldów. Od tej pory minęło wiele lat, a ja wciąż pamiętam setki osób, które pozbawiłem życia. Cud stał się dopiero w jednej z elfickich wiosek na zachodzie. Najdzielniejszy elf na całym lądzie wyzwał mnie na pojedynek. Byłem wtedy sam, bez moich towarzyszy, lecz nawet to nie zmusiło mnie do ucieczki. Stałem naprzeciwko niego gotowy do ataku. Walka jaka między nami rozgorzała była chyba największym pojedynkiem w dziejach tego świata. Bezustannie przez dziesięć godzin nacieraliśmy na siebie, unikaliśmy wrażych ciosów.
W końcu ja okazałem się górą. Przebiłem tego elfa moim ostrzem jednak od w ostatniej chwili swojego życia uderzył mnie swoim mieczem w głowę. Korona Zniewolenia zsunęła się na ziemię
i straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero parę dni później. Byłem w jakiejś jaskini. Opiekował się mną stary człowiek, który nigdy nie podał mi swojego imienia. Żyłem z nim przez kilka lat
w odległych Górach Granicy Światów daleko na zachodzie. Tam dowiedziałem się kim byłem przez ostatnie czasy. Postanowiłem zabić mojego stwórcę - Nenora. Niestety on znalazł mnie szybciej. Jeden z jego Czarnych Heroldów zawędrował pewnego dnia do naszej jaskini i zabił mojego mistrza. Próbowałem obezwładnić przeciwnika lecz bezskutecznie. Nawet, kiedy zdarłem mu z głowy Koronę Zniewolenia nie zmienił się. Zrozumiałem, że gdybym się nie wyzwolił spod niej też skończyłbym tak jak mój niedawny kompan. Niestety musiałem go zabić. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się ze znamieniem Heroldów. Ten, którego pozbawiłem życia całe ciało poza twarzą miał zmutowane na podobieństwo mojej ręki. W końcu ruszyłem na krucjatę mająca na celu zabicie wszystkich Czarnych Heroldów. Pozostałą czwórkę śledziłem bez wytchnienia a używając moich umiejętności skutecznie ich eliminowałem. W końcu o moich wyczynach dowiedział się sam Nenor. Czuł, że to jaj jestem jego zgubionym dzieckiem. Chciał mnie ponownie przekabacić na swoją stronę. Jednak ja byłem nieustępliwy. Znalazłem go w jego twierdzy na Lodowych Wierchach i zabiłem go. Od tamtego czasu minęło czterysta lat. Żyłem w przekonaniu, że zabiłem swojego największego wroga do momentu aż ty panie - z tymi słowami zwrócił się do króla, który odpowiedział mu skinieniem głowy - nie wysłałeś mnie z misją zwiadowczą na tereny Riadu. Wtedy odkryłem tą ciemną moc, która zawsze otaczała mojego stwórcę. Wiedziałem, że nie zginął tam na Wierchach przekuty moim mieczem.
-Niezwykła historia - Cyprian przełknął ślinę po chwili przerwy - Aż dziw bierze, że elf, którego do tej pory uważałem za najlepszego wojownika na całym świecie jest w istocie zmutowaną istotą wychodzącą spod ręki szalonego maga.
-Nie chciałem o tym mówić nikomu. Poza mną tylko Rondall znał ten sekret. - Bran skinął na swojego przyjaciela - Teraz znacie go i wy. Co uczynicie dalej zależy tylko i wyłącznie od was.
-Co uczynimy? - spytał głośno Jarud podrywając się z miejsca - Ruszymy na Shagat i dorwiemy tego drania!
Tym słowom zawtórowały głośne okrzyki poparcia i szczęk zderzających się brzegami kufli.
V
Na kilka godzin przed świtem Bran wyszedł ze swojego namiotu. Wokół panowała niezmierzona ciemność. Miasto Shagat stało trzy mile na południu oddzielając się nieprzeniknioną czernią ostrych wież na tle ciemnoniebieskiego rozgwieżdżonego nieba. Elf założył swoją zbroję a do pasa przytroczył miecz. Za sobą usłyszał sapanie. To Jarud właśnie się rozbudzał i stękając zaczął wychodzić na zewnątrz.
-Nieźle się wczoraj ubawiliśmy przyjacielu. - powiedział ork przecierając zaspane oczy - Powiedz mi jednak dlaczego wstałeś tak wcześnie skoro pobudka jest za kilka dobrych godzin.
-Nie mogłem już dłużej spać. - odparł Bran wyciągając z pochwy Bastion - Do bitwy mamy wiele czasu, lecz ja już jestem wypoczęty. Nic mi nie da dłuższy wypoczynek.
Jarud wzruszył ramionami i zaczął się głośno przeciągać. Następnie wrócił do namiotu i zaczął wkładać zbroję.
Pierwsze promienie słońca przywitały gotowych do walki żołnierzy. Cały obóz był już złożony. Niewielkie grupki kończyły śniadania. Nikt nie śpiewał wesołych piosenek, nikt się nie śmiał. Wszędzie panowała głucha cisza.
-Dziś nasz wielki dzień. - powiedział Eliyah, kiedy tylko przyjaciele zbliżyli się do niego. Każdy
w swoim rynsztunku bojowym przypominał herosa z dawnych czasów.
-Niech wojska się rozstawiają. - rozkaz króla mógł znaczyć tylko jedno. Za chwilę miał rozpocząć się marsz.
Żołnierze kierowani przez dowódców ustawiali się w wyznaczonym szyku. Na szpicy oddziały mieczników narvilliońskich w białych płaszczach ochranianych z dwóch stron przez oddziały z Fastii i Kabzahu. Za nimi ustawiły się elfy Lasu Zachodniego i Elfy Morskie. Cała armia liczyła grubo ponad osiem tysięcy. Wojownicy ze wschodu w liczbie dwóch tysięcy, cztery i pół tysiąca Narvilliończyków oraz półtora tysiąca elfich łuczników. Nikt nie spodziewał się takich sił. Król zebrał wszystkich rozproszonych żołnierzy z królestwa, dodatkowo elfi władcy wystawili swoich najlepszych łuczników wyposażonych w niezwykłe łuki o wiele większym zasięgu niż te ludzkie. Wojownicy uzbrojeni byli w długie miecze oraz tarcze. Powstańcy ze wschodu dodatkowo nieśli długie ponad dwumetrowe piki.
Rozkaz do wymarszu przeciął powietrze jak niechciana strzała i pomknął w dal aż do murów Shagatu. Armia ruszyła w ciszy. Bran wraz z przyjaciółmi trzymali się blisko króla jadącego na koniu w środku wojsk narvilliońskich. Każdy z nich dosiadał konia. Tylko Jarud wyprosił Brana
o możliwość maszerowania w pierwszym szeregu dowodząc lewym skrzydłem. Nie było tu również Erga, który maszerował w tyle dowodząc całym zgrupowaniem elfów.
Marsz trwał niespełna dwie godziny. Armia zatrzymała się na granicy zasięgu łuków obrońców. Strzały z murów obronnych posypały się gęsto, lecz szereg tarcz uniesionych przez pierwszą linię skutecznie ostudził zapał łuczników Riadu. Wtedy odezwały się cięciwy łuków elfów stojących daleko w tyle. Ich strzały z ogromną prędkością poleciały w stronę murów strącając wielu ludzi na nich się znajdujących.
-Nie ma porównania ze strzałami elfów. - uśmiechnął się Bran - lecą dwa razy dalej niż te ludzkie,
a przy tym osiągają niezwykłą prędkość.
-Masz rację. - odpowiedział mu Kalinor - Dodatkowo nasze łuki mają potrojony zasięg ich łuków.
Razem obserwowali kolejne salwy wspaniałych elfich łuczników oraz rozpaczliwe próby odpowiedzi ze strony obrońców, którzy puszczali strzały na oślep. Ich groty wbijały się daleko od pierwszych szeregów nie czyniąc im najmniejszej krzywdy.
-Mantosie. - król zwrócił się do maga - Teraz twoja kolej.
Ten ukłonił się tylko i podniósł rękę. Łuki elfów zamarły. Nagły grzmot przeleciał po niebie. Wszyscy popatrzyli się przed siebie. Oto największa brama miasta leżąca centralnie przed nimi rozsypała się od potężnego magicznego uderzenia.
-Pamiętasz to Nenorze? - krzyknął Mantos, kiedy ostatnie fragmenty olbrzymich wrót upadały na ziemię. Za nimi skupione były oddziały orków gotowe w każdej chwili wybiec poza mury by na otwartym polu bić się z wrogiem. Elfie łuki znów zagrały. Strzały poleciały prosto w stronę odsłoniętych olbrzymów. Ci wybiegli oszołomieni na zewnątrz szarżując prosto na narvilliońskie oddziały. Strzały bardzo uszczupliły ich szeregi. W tym czasie Jarud wydał kolejne rozkazy i szeregi żołnierzy zwarły się za murem utworzonym z tarcz. Zza niego swoje ostre groty wychyliły piki oczekując na nieprzyjaciela. Obie strony zwarły się w morderczym szczęku metalu. Orkowie napierali na tamę metalu utworzoną przez Narvilliończyków. Ci odpowiadali im cięciami mieczy i ukąszeniami pik. Orkowie padali kolejno, lecz nie udało im się przebić przez zwarte szeregi ludzi z północy. Elfy znów zaatakowały. Unosząc łuki w górę wypuściły strzały, które po wąskiej orbicie poleciały wysoko w górę, by następnie z ogromną prędkością spaść na tyły nacierającego wroga. Orkowie dopiero w tej chwili opamiętali się z jaką siłą mają do czynienia. Rozpoczęli rozpaczliwy odwrót pod obstrzałem. Rzucili się wściekle w stronę murów, a armia narvilliońska ruszyła wolnym krokiem za nimi nie opuszczając muru z tarcz. Obrońcy znów użyli łuków lecz elfy wykańczając resztki orków, które zdołały dobiec do bramy znów zaczęli ostrzał murów. Wielu ludzi tam ukrytych umierało natychmiast od śmiercionośnych strzał. Bran wraz z przyjaciółmi spięli konie pozostawiając króla i jego niewielką obstawę wraz z elfami i ruszyli w stronę swoich wojsk, które już były niemal przy murach.
Shagat był zbudowany w formie kwadratu jednak nie miał fosy. Jego budowniczowie stwierdzili, że grube mury wytrzymają każde oblężenie, a solidna brama nie oprze się żadnej sile. Wnętrze miasta było podzielone na cztery dystrykty. Przez każdy z nich ciągnęła się szeroka droga
w stronę bramy. Wzdłuż traktów wyrosły place targowe i wysokie domy rzemieślników i bogaczy. Przy murach żyli biedacy i nędzarze, którzy trudnili się pracą najemniczą lub posiadali niewielkie poletka poza granicami miasta. Szerokie drogi od każdej z czterech bram spotykały się na wielkim placu, gdzie w jego centrum znajdował się wysoki szpiczasty budynek spełniający funkcję ratusza. Wokół rozmieszczone były koszary oraz szlacheckie domy i tawerny. Nikt nie wierzył, że to miasto może być kiedykolwiek zdobyte poprzez oblężenie. Niestety tak się stało. Brama będąca dumą całego południa leżała teraz w kawałkach, a przez jej resztki wlewała się do środka fala żołnierzy Narvillionu oraz rebeliantów ze wschodu.
Bran dogalopował do bramy. Jego przyjaciele byli tuż za nim. Cyprian jako straż królewska musiał jednak zostać ze swoim panem. Rondall zatrzymał konia. Ściągnął z pleców łuk i nałożył strzałę. Bran oraz młodzi elfi książęta wyciągnęli miecze. Mantos poprawił ułożenie kostura w ręku. Wszyscy zsiedli z koni, które pobiegły z powrotem w stronę, z której przyjechali. Przejście przez bramę było opuszczone. Wzdłuż tunelu ciągnęły się okna strzeleckie. Teraz jednak były puste. Dookoła leżało pełno trupów orków jak i Narvilliończyków. Wewnątrz rozgorzała prawdziwa walka. Co chwila, któryś żołnierz tracił życie. Nie było już tutaj ani jednego orka. Miasta bronili tylko żołnierze z Riadu. Zjednoczona armia króla Eliyaha szybko zajęła poszczególne drogi i domy przy nich leżące. Bran wraz z przyjaciółmi przebił się przez szeregi wrogów tnąc Bastionem ze straszliwą siłą. Rondall skutecznie eliminował odległych łuczników, a Mantos doskonale sprawdzał się
w eksterminowaniu większych grup swoimi czarami. Edolin i Eliomar doskonale uzupełniali się
w walce na miecze. Ich celem był ratusz, gdzie prawdopodobnie ukrywał się Nenor.
Na największym placu toczyła się zażarta bitwa. Resztki obrońców starali się nie dopuścić do zajęcia ratusza. Bran w jednej chwili poczuł na sobie nienawistne spojrzenie. W jednym z okien na największej wieży mrugnęły przez chwilę żółte ślepia czarnoksiężnika. To spowodowało, że Bran odnalazł w sobie niespotykaną dotąd energię. Z ogromną zawziętością przebił się przez szeregi żołnierzy i w jednej chwili dopadł drzwi ratusza. Odwrócił się na chwilę i spostrzegł nadbiegających w jego kierunku wojowników Riadu. Szybko odchylił jedno skrzydło i wskoczył do środka. Zatrzasnął za sobą wrota i sprawnym ruchem zasunął stalową zasuwę. Korytarz był ciemny. Prowadził do wielkich kamiennych schodów oraz do kilku pokoi po lewej i po prawej stronie. Bran czuł wyraźnie obecność swojego przeciwnika. Był gdzieś na górze i kipiał złością. Elf wszedł po schodach. Łączyły się one z kolejnymi prowadzącymi na wieże. Wszedł właśnie tamtędy. Na twarzy poczuł podmuch gorącego powietrza. Przyspieszył kroku. Dotarł w końcu na poziom, na którym było najgoręcej. Wyjrzał delikatnie przez wyłom w murze i zobaczył odwróconego tyłem do niego Nenora. Stał on
w oknie. Cały płonął jakąś niezwykłą mocą. Co chwila ciskał ognistą kulę w stronę wojsk na dole. Bran ścisnął mocniej miecz, podszedł niemal bezgłośnie do czarnoksiężnika. Biło od niego takie gorąco, że elf pocił się jak nigdy dotąd. Powoli tracił oddech. Ostrze Bastionu uniosło się świecąc złotymi runami. Dopiero w tej chwili Nenor zdał sobie sprawę z tego co dzieje się za jego plecami. Nie zdążył się jednak odwrócić. Jego głowa potoczyła się po ciemnej posadzce a bezwładne ciało osunęło się przez parapet i wypadło na zewnątrz zatrzymując się dopiero na bruku kilka pięter niżej. Uczucie gorąca nagle przeszło i Bran poczuł na sobie zimny dreszcz. Podniósł głowę swojego wroga
i uniósł ją w górę. Zgromadzeni na dole żołnierze Riadu wstrzymali oddech, gdy czerep ich mistrza spadał rozbijając się obok ciała. Ich ciała odmówiły posłuszeństwa. Broń wypadła im z ręki. Miasto zostało zdobyte.
-Na poprzedniej wieży uciekłeś mi starcze. - szepnął przez zaciśnięte zęby Bran - Lecz na tej ja cię dopadłem. Koniec twoich rządów Czarnoksiężniku Nenorze.
W oddali poza murami ni było już nikogo. Elfy zaraz po tym jak Bran ruszył w stronę murów udały się za nim eskortując króla. Władca stał teraz w centrum placu unosząc rękę w stronę Elfa stojącego
w oknie na szczycie wieży.
-Nareszcie koniec mojej misji. - odsapnął Bran.
Nagle pojawiło się przed nim znajome straszliwe widmo zabitego przed chwilą Nenora.
-Jeszcze nie, głupcze! - krzyknął duch czarnoksiężnika i wyciągnął rękę w stronę elfa - Dopóki nie zniszczysz mojej tajemnicy będę cię prześladował na każdym twoim kroku, aż wreszcie zwariujesz.
Bran zachwiał się i padł bez ducha na ziemię. W tym czasie przez całe Shagat niczym wiatr przeleciały okrzyki zwycięstwa.
Autor: Rexio email:
rexior@wp.pl
|
|
|
|