![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
IMLADRIS 2002 - OKIEM SIR-TORPEDY
Na Imladris wyjechałem o 12:30 pociągiem relacji Hamburg Aldona – Kraków Główny, przejeżdżający przez Żagań (me miejsce zamieszkania). Po prawie siedmiu godzinach podróży dotarłem na miejsce konwentu z mym zacnym znajomym Gokrianem. Przy akredytacji było troszkę ciasnawo, więc gdy tylko otrzymałem swój identyfikator, uprawniający mnie do poruszania się po konwencie, udałem się w poszukiwania sal noclegowych. No i tu pierwsza niemiła niespodzianka. Sal było za mało i było ciasno, gdziekolwiek by człowiek nie zajrzał – nie było miejsca, albo była wywieszka „brak miejsc”, gdy pomieszczenie było prawie puste. Okazało się potem, iż po prostu pojawili się tacy cwaniacy, co zajmowali całe pomieszczenie dla swoich znajomych, a ludzie nie znający nikogo, którzy przybyli na konwent po to, aby się bawić, mieli kłopoty z noclegiem. Dochodziło nawet do takich sytuacji, iż ludzie po prostu sprzeczali się o miejsce do spania. Mi, na szczęście, udało się zakwaterować w pokoju z wywieszką „#cthulhu-pl – brak miejsc” (ludzi z tego pokoju serdecznie pozdrawiam). Gdy tylko położyłem swoje rzeczy, postanowiłem wybrać się na pierwszą prelekcję. Była to końcówka wykładu Piotra Cholewy pt. „Tolkien a Pratchett, czemu wolę tego drugiego” (swoją drogą dziwię się, dlaczego nikt nie poprowadził prelekcji „Dlaczego nie lubię Tolkiena” :-) ). Potem półtorej godziny wolnego czasu i znów dotarłem na końcówkę czegoś o tajemniczym tytule „Prelekcja niespodzianka”, prowadzonym przez Andrzeja „Starego” Wardasa. I to był mój błąd, gdyż bardzo ciekawie zostały przedstawione tam różne bronie naszych dzisiejszych czasów, a także było naprawdę dużo ciekawych informacji na temat taktyk ekip antyterrorystycznych, a dodając do tego dynamiczną osobowość prowadzącego – wyszła naprawdę świetna prelekcja. Następnie, cały w bieli (przebrany na LARPa WFRP), udałem się na „Muzykę na sesjach”. Temat ten starali się przedstawić Wojciech Rzadek i Mateusz „Craven” Wielgosz. Z początku szło im dość hmm... Topornie :-) Jednak potem dwugodzinna prelekcja się rozkręciła i żałowałem, iż musiałem wyjść przed końcem, aby dowiedzieć się, gdzie będzie odbywał się LARP Warhammerowy. Organizatorzy byli dość słabo poinformowani na temat tego LARPa. Powiedziano mi, iż o 24:00 trzeba się zgłosić przy akredytacji dla MG i gdyby nie to, iż prawie nikogo tam nie było i zacząłem szukać miejsca gry, to zapewne bym nie zagrał. LARP WFRP odbywał się w trzeciej (najmniejszej chyba) sali prelekcyjnej, a organizowany był przez „Imprimatur Larp Team”. Na początku niemiła informacja dla ludzi, którzy przybyli – było tylko 12 miejsc. Blady strach padł na wszystkich chętnych – kto się dostanie, a kto nie? Ithil (główny MG) i Ula wybrali 12 osób, które miały stroje pasujące do świata gry (to jak tam do cholery znalazł się Seji?;-) ). Potem nastąpiło rozdanie kart postaci, które mieliśmy odgrywać i LARP się rozpoczął. Był świetny, czegoś takiego właśnie oczekiwałem – ciekawa fabuła, barwne postacie i zaskakujące zakończenie. Na uwagę zasługuje także fakt, iż MG także miał strój, może niezbyt pasujący do jego roli, ale był. Po zakończeniu rozgrywki udałem się na spoczynek (a ludzie w mym pokoju grali tymczasem w AD&D). W sobotę obudziłem się o ósmej rano i zobaczyłem tą samą ekipę z mej sali, tym razem grających w Star Wars. Przysłuchiwałem się ich sesji aż do dziesiątej rano, gdy udałem się na „Fortyfikacje i sztuka wojenna w dobie wojny o Pierścień”, lecz po 5 minutach zmieniłem miejsce pobytu na sale gimnastyczną, w której odbywała się prelekcja pt. „Cała prawda o In Nomine”. Prowadziła ją Katarzyna „Keethey” Rostowska – właściwa kobieta, na właściwym miejscu – wykład był ciekawy i rzeczowy, podobało mi się. A później... Załapałem się na prezentację „planszowej gry karcianej”, która zwie się „Machina”. Zorganizował ją Ignacy Trzewiczek, gdy błąkałem się ze znajomym po sklepiku znajdującym się na terenie konwentu. Po rozegraniu jednej partii z trzema osobami, jeszcze bardziej utwierdziłem się w mym przekonaniu co do tego produktu (i nie ma to żadnego związku z tym, że przegrałem :-) ). O czternastej zaś zaczął się konkurs aktorski. Admirał ARTUT i jego sexi dres powaliły wszystkich na kolana. Niestety nie na tyle, aby dostał się do drugiego etapu. Ogólnie śmiechu było co niemiara. Jednak ja proponowałbym na przyszłość troszkę inaczej nazwać ten punkt programu. Pasowałoby tutaj coś bardziej „Maraton uśmiechu”, gdyż konkurs polegał bardziej na rozśmieszeniu widowni, niż na faktycznym odgrywaniu danej scenki – jednak publiczności to nie przeszkadzało (mi w sumie też, ale zwracam na to uwagę). Później znów wdziałem swój strój LARPowy (tym razem na rozgrywkę w świecie D&D) i zacząłem się kręcić po terenie konwentu. Strasznie żałuję, iż nie byłem na prelekcji Andrzeja Pilipiuka, noszącej dość interesujący tytuł: „Jak się trunkiem sprawować czasu ostrych mrozów”. Moja głupota doprowadziła do tego, iż ominąłem naprawdę ciekawy punkt programu. Jednak już o 17 rozpoczął się wykład Anny „Nadii” Pieczary. „Grzeszna historia wody i mydła” – temat przedstawiający aspekt higieny osobistej w różnych czasach. Wesoła i sprawiająca naprawdę sympatyczne wrażenie prelegentka mówiła około 30 minut i w pewnym momencie stwierdziła, iż to już koniec. Słuchacze zareagowali zdziwieniem, lecz w tej chwili z pomocą przyszedł Andrzej Pilipiuk, który zaczął opowiadać równie ciekawe rzeczy, co jego poprzedniczka. Mi się podobało:) No i godzina 18... D&D. Mroczni nekromanci, kapłani, demony, heroiczni palladyni, mumie i ogromne pająki – to wszystko miało tam być. I w sumie było. Jednak sama organizacja LARPa była kiepska, żeby nie powiedzieć tragiczna. Rozdawanie postaci trwało około godziny. Podczas przydzielania HPków zdarzały się takie komiczne sytuacje, iż kapłan, którego ja grałem, był żywotniejszy od krasnoludzkich wojowników. Sama mechanika walki była dość prosta i skuteczna, na tyle, iż można było w miarę dynamicznie i szybko owe potyczki prowadzić. Jednak, gdy tylko mumie wkroczyły do karczmy (karczma = sala prelekcyjna nr 3 ;-) ), w której wszyscy byliśmy, rozpoczął się prawdziwy chaos. Owe bestyje nie miały pojęcia o mechanice i często też trzeba było im tłumaczyć, co i jak, a gdy połowa ludzi walczyła, to druga połowa rozmawiała sobie, jak gdyby nigdy nic – aspekt strasznie niemiły... Ogólnie LARP był niezbyt ciekawy, spodziewałem się dużo więcej. Najbardziej w pamięci utkwiła mi postać Hobbita (pozdrawiam serdecznie), który próbował ukraść moje, przydzielone przez Mistrza Gry, pieniądze. No i także Imp (albo raczej Iimpka) – sługa głównego czarnego charakteru – zasługuje na wzmiankę w tym tekście. Duszą tego LARPa byli ludzie, jednak organizatorzy totalnie zawalili sprawę – taka jest moja opinia. Życzę im, aby na następnym konwencie było dużo lepiej. A że zasmakowałem w LARPach i lubię przebywać wśród ludzi to następnie wybrałem się na... Wybrałem się na LARPa Dzikopolowego, którego organizatorem był Artur „Artut” Machlowski, a scenariusz pisał Mateusz „Inkwizytor” Budziakowski (należy wspomnieć, iż scenariusz był żywcem zerżnięty z Potopu, lecz nikomu to nie przeszkadzało:) ). LARP ten odbywał się poza terenem konwentu w pewnej restauracji na krakowskim rynku. Była to biesiada, a jaka biesiada... Aż miło wspominać. Śpiewali my i tańcowali, piwo lało się do gardeł, a jadła także nie brakowało. Zresztą widać to na zdjęciach, które dołączam do tego artykułu. Ja powiem tylko tyle, iż wróciliśmy około piątej na Imladris. Niedziela. No cóż, ostatki już i prawie całkowicie mnie ominęły (spałem do 13). Tego dnia wybrałem się tylko na jedną prelekcję, na której usłyszałem o czymś takim jak „Całka RPG” (rzuty na inicjatywę całkowicie zbędne, ten pierwszy wykonuje swą akcję, kto pierwszy obliczy wynik pewnego działania matematycznego – SIC! ). „Matematyka i fizyka w RPG czyli jak uniknąć gadania głupot na sesji” prowadzona była przez Jerzego „Yurqa” Baranowskiego. Przez pierwsze 30 minut prelegent mówił dosyć sensownie. Potem zaczął opowiadać takie rzeczy (właśnie w tej drugiej części była wspomniana wcześniej „Całka RPG”), że na samym końcu, gdy można było zadawać pytania padło jedno, które pamiętam do teraz: „Czy to jest uleczalne?” :-) A potem... No cóż, potem konwent dla mnie już się zakończył. Dodać jeszcze należy, iż prawie przez cały czas czynna była „Sala TV”, na której były puszczane przeróżne filmy - od klasyki, do względnych nowości. Szczególnie interesująca rzecz dla ludzi nie mających zajęcia, bądź cierpiących na bezsenność. Pomimo paru potknięć organizatorów uważam, iż było po prostu świetnie, chociaż zawsze mogło być lepiej. Według Gabrieli „MidMad” Zielińskiej (głównej organizatorki Imladrisu) na konwencie było około 500 osób – wynik bardzo dobry, jak na tego typu imprezę. A cóż rzeknę na koniec? Chyba tylko: „Do zobaczenia na Krakonie...”
Autor: Sir-Torpeda email: torpeda@rpg.pl
A tutaj znajdziecie materiał zdjęciowy, który posiadam dzięki Piotrowi Smolańskiemu
oraz Uli "Elevii" Cierzniewskiej . Zdjęcia zamieszczone za zgodą serwisu Valkiria Network. ![]() |
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |