|

ZŁO NIE ŚPI
Kilka godzin po wyruszeniu z wioski Marsit zaczęło padać. Najpierw trochę pokropiło, a później rozpętała się prawdziwa burza. Przemokłem do suchej nitki. Byłem już niedaleko jaskini do której zmierzałem.
Grota ta - jak powiadali wieśniacy - była zamieszkana przez stworzenia z piekieł.
„ W tej jaskini złe duchy się zalęgły dobry panie! Bylibyśmy wdzięczni gdyby szanowny pan zechciał.... przepędzić je stamtąd. Ja sam bym je... ale wie wasz mość, ja mam żonę i dzieci i pole do zaorania..."
- Śmierdzące tchórze!- powiedziałem pod nosem
Właśnie dlatego tam jadę. Taka już moja praca.
Na horyzoncie ukazała się wysoka góra. Wystrzelała w niebo z lesistej okolicy. Była tak wysoka iż wydawało się że rozedrze swym wierzchołkiem niebo. Miałem do niej jeszcze dobry kilometr. Deszcze nie przestawał padać. Spiąłem konia piętami i z wolna zacząłem zbliżać się do góry.
Nagle usłyszałem skowyt. Takiego dźwięku nie mógł wydać żaden zwierz.
Po przejechaniu kilku metrów znów usłyszałem skowyt lecz tym razem o wiele bliższy niż poprzedni. Zmusiłem konia do galopu.
Nagle z krzaków wyskoczył na mnie wielki potwór. Miał chyba ze 3 metry wzrostu, cały był owłosiony i był podobny do małpy. Z otwartej paszczy wystawały ostre kły.
Zdążyłem zeskoczyć z wierzchowca zanim ta bestia dosięgnęła go swoimi pazurami. Całe szczęście że zeskakując chwyciłem torbę z jedzeniem. Potwór rozciął mego konia na pół i zaczął go pożerać. Szybko wstałem z ziemi i począłem biec przed siebie- w stronę góry.
Po kilku minutach biegu znów usłyszałem ryk. Znak, że potwór jeszcze nie zaspokoił apetytu.
Biegłem coraz szybciej i szybciej, ale wciąż za wolno. Ryk z każdą chwilą się zbliżał...
Wtem zauważyłem że u podnóża góry znajduje się wejście do jaskini. Ryk małpy słyszałem tuż za swoimi plecami. Wskoczyłem do graty przygotowany na walkę, lecz stało się coś niespodziewanego! O dziwo potwór nie wbiegł za mną do groty ale zatrzymał się kilka metrów przed nią, wydał przeciągły ryk - jakby skargę że znów się nie najadł - i odszedł w stronę lasu.
Odetchnąłem z ulgą.
- Udało mi się uciec przed tym stworzeniem ale straciłem wierzchowca. Ciekawe czemu się wycofał?
Może boi się tego co mieszka w grocie?
Położyłem się na kamiennej podłożu i rozmyślając zacząłem rzuć kromkę chleba...
· · ·
Nagle jakiś hałas zbudził mnie ze snu . Spojrzałem w głąb groty i ogarnęła mnie panika. Na samym jej końcu stało coś co tylko posturą przypominało człowieka.
- Kościotrup!- krzyknąłem dobywając miecza
Błyskawicznie zbliżyłem się do niego i wykonałem precyzyjne cięcie przez tors. Umarły rozpadł się z klekotem.
Okazało się że jaskinia nie jest ślepa. Ciągnęła się jeszcze kilkadziesiąt metrów w głąb góry.
Kiedy przebyłem ten dystans znów zaatakował mnie kościej. Poradziłem sobie z nim bez problemu. Otworzyłem drewniane drzwi i wszedłem do rozległego pomieszczenia z kamiennymi kolumnami wspierającymi strop.
Od razu rzuciło się na mnie kilku zombich, których ubiłem po krótkiej walce.
Spostrzegłem że po drugiej stronie komnaty znajdują się wielkie stalowe wrota. Uchyliły się i do komnaty wpełzła ciemność.
Nagle wrota wyleciały z zawiasów i z pomieszczenia które znajdowało się za nimi wyszedł przerażający potwór.
Był bardzo wysoki i masywny, a z jego torsu wyrastały ostre kolce, a w paszczy wiły się macki. W ręce trzymał miecz cały od krwi. Zwykły człowiek musiał by użyć dwóch rąk żeby go podnieść, a ten stwór trzymał go bez wyraźnego wysiłku w jednej ręce.
Rzuciłem się na niego z mieczem w dłoni. Odparował mój atak i odepchnął mnie z taką siłą że potoczyłem się po posadzce i obiłem o ścianę.
Wstałem z trudem, wyciągnąłem przed siebie obie ręce i krzyknąłem:
- Zginiesz maszkaro! In nomine patri, et spiritum sanktum!-
Otoczyła mnie biała poświata, a całe pomieszczenie jasne światło. Potwór wydał z siebie straszliwy ryk i rozsypał się w proch.
Wyszedłem z jaskini i ujrzałem że pogoda zmieniła się diametralnie: zaświeciło słońce, zrobiło się ciepło, na niebie nie było żadnej chmurki.
Ja ruszyłem w dalszą drogę.
By Tomek „HORNY" Chojnacki
|
|