Human Revolution to gra niedzisiejsza. Nie gra się w nią jak w hity AAA, nie wygląda jak hity AAA, a jednak jest tytułem wysokobudżetowym oraz mocno promowanym w mediach. Pierwsza część serii, owiana już legendą, po dziś dzień jest wspominana ze względu na swoje rozwiązania i swobodę rozgrywki, która długo nie została pobita. HR stara się konkurować ze swoimi poprzednikami, oferując miks starego Deus Exa i rozwiązań aktualnie stosowanych w tym gatunku gier. Niestety, z różnym skutkiem.
Obyło się bez rewolucji. Trzeci Deus nie jest tytułem przełomowym, wzniosłym i jedynym w swoim rodzaju. To gra pełna wad, momentami obrzydliwie moralizatorska, zapełniona błędami, jednak wciągająca, oryginalna oraz przeciwstawiająca się produkcjom głównego nurtu. Rzadko kiedy prowadzi gracza za rączkę; pozwala wykonać każde zadanie na co najmniej kilka sposobów i jest pełna niespodzianek dla tych, którzy lubią lizać ściany
. Zacznijmy jednak od fabuły – bo to ona była głównym wabikiem w sporej części materiałów promujących grę.
O historii
Bohaterem gry jest Adam Jensen, były policjant SWAT, obecnie odrutowany szef ochrony korporacji Sarif Industries, który doznał ciężkich uszkodzeń ciała w czasie najazdu tajemniczych najemników na swojego pracodawcę. W ataku ginie jego ukochana, Adamowi ledwo udaje się przeżyć. Wszystkie przełomowe badania, nad którymi pracowali zostają zniszczone (czy raczej starte na proch) – ludzie, którzy mordują naukowców i niszczą ich zdobycze, postanowili wszystko doszczętnie spalić. Zaczyna się wielka konspiracja, wielka polityka oraz poszukiwanie sprawców.
Generalnie uważam, że seria Deus Ex to obok Planescape jedyne stricte zachodnie i znane cRPG-i, które pod względem fabuły mogą konkurować z co lepszymi grami z Japonii. Human Revolution interesująco uzupełnia się z resztą serii, choć przyznaję, że najbardziej rozbudzające wyobraźnię fragmenty związane są z questami, mailami i e-bookami. Główna oś fabuły trzyma w napięciu, interesuje, ale jest dosyć oklepana i typowa dla dzieł osadzonych w klimatach cyberpunku. Tyle, że niekoniecznie gier wideo. Niestety, historyjka jest nierówna, ale trzeba przyznać, że pomimo przewidywalności wciąga i nadaje się na scenariusz filmowy. Ogólnie największe wady nowego Deusa pod względem fabuły, to jej narracja oraz nijacy bohaterowie.
Narracja, ponieważ do pełnego poznania historii wymaga czytania wszystkiego, hackowania wszystkich komputerów i lizania każdej ściany
, co jest po prostu… nudne. Immersja w grze nie sięga tytułów takich jak S.T.A.L.K.E.R. czy King’s Field (żeby wymienić gry niejako podobne), zaś sama fabuła i kreacja świata nie są na tyle interesujące, żeby to wszystko sprawdzać z wypiekami na twarzy. Fabule dokopują dodatkowo w większości nijacy bohaterowie oraz średnie dialogi, z których aż bije papierowymi sylwetkami – to kolejna nowa gra, w której można poznać po twarzach kto będzie dobry, kto zły, kto kombinuje, a kto jest cwaniakiem (dodatkowym bonusem jest to, że po twarzy można od razu zorientować się co łączy Adama z J.C. z jedynki). Trochę przykre, szczególnie że ciężko poczuć również sympatię do głównego bohatera, który pomimo chłodnego głosu, fajnego wyglądu i interesującej przeszłości jest ogółem mocno niezdecydowany, niekonkretny i nie za bardzo rozumiemy jego motywację do wielu działań. Na szczęście nie jest denerwujący.
Do tego uderza owa growa nielogika
, która aż boli, gdy weźmiemy pod uwagę, że trzeci Deus Ex stara się udawać tytuł bardziej realistyczny niż jest. I dlatego batony odnawiają energię. Eks-SWAT-owiec potrzebuje baterii, żeby kogokolwiek ogłuszyć. Można zmasakrować komisariat policji bez żadnych konkretnych konsekwencji. Każde ważne dla miasta ugrupowanie mieści się w budynku z kilometrami kanałów wentylacyjnych. Nie da się ominąć bossów nawet, jeżeli gramy jako pacyfista. Wrogowie porzucają alarm po chwili. Tłumik pozwala mordować wrogów obok siebie bez wzbudzania alarmu. Bez względu na tok gry, możemy obejrzeć wszystkie zakończenia poprzez wybory w ostatnich minutach gry. Wszyscy mają zawsze otwarte skrzynki mailowe i nigdy nie kasują wiadomości. Pomimo wysokiego statusu zawodowego w bogatej korporacji musimy okradać świat z pieniędzy, żeby mieć na broń i amunicję. Wrogowie walą do nas seriami, ale po pokonaniu mają przy sobie zazwyczaj jeden nabój itd., itp. To naprawdę ma swój urok i jest momentami tak złe, że aż dobre, ale nie pozwala do końca wejść w ten świat i traktować tego tak poważnie, jak zapewne chcieliby autorzy.
Grę osadzono w dystopicznym świecie, który popada w coraz większy kryzys gospodarczy oraz zależność od wielkich korporacji, zarazem zmagając się z szerzącą się cybernetyzacją. Ma to swoje przełożenie na fabułę, która zmaga się z wątkami ingerencji w ludzkie ciało, samej istoty człowieczeństwa, przekraczania własnych limitów i walki klas. Świat jest bardzo klimatyczny, nawet jeżeli nielogiczny. Kiedyś wpadłem na porównanie pierwszego Deus Exa do serii MGS – podobnie jak w serii Kojimy, Deus jest pełen spisków, tajnych organizacji, ingerencji nieziemskich sił, przy czym nie do końca poważny i absolutnie nielogiczny. Niestety, podobnie jak Metal Gear Solid 4, tak również Human Revolution często bierze siebie zbyt poważnie…
Żeby jeszcze było niewesoło do końca – nasze wybory mają w istocie niewielki wpływ na grę, brakuje romansów, brakuje prawdziwej nieliniowości, brakuje szerszego potraktowania możliwości przegadania NPC-ów jako alternatywy walki. Uniwersum jednak mi się podoba, zaś fabuła toczy się szybkim tempem, a smaczki w postaci choćby apartamentu głównego bohatera pozwalają wybaczyć wiele. Co więcej, atmosferę naprawdę się chłonie – slumsy, miasto nocą, brud, ubóstwo, gazety przedstawiające problemy z całego świata, różnice społeczne, klimaty wielkich tajemnic, odwołania do dzieł pisarzy cyberpunkowych – to naprawdę jest przyjemne. Ważne jest tylko, żeby… nie brać tej gry za poważnie i nie liczyć na coś wybitnego pod względem historii, bo to taka przyjemna, moralizatorska, wesoła grafomania z paroma mocnymi momentami. Wbrew pozorom to rozgrywka gra pierwsze skrzypce w nowym Deusie.
O rozgrywce
Human Revolution reklamowano jako grę wyborów – wybieramy czy chcemy strzelać, przekradać się, walczyć lub mieszać wszystkie style. Na szczęście autorzy spełnili swoje obietnice i granie jest swobodne. Oczywiście to, jak będziemy grali, przekłada się na rozwój postaci i na odwrót – to jak rozwiniemy postać, przełoży się na styl gry. Umiejętności, jak to w większości gier gatunku, są niezbalansowane, typów broni mamy w sumie niewiele i tradycyjnie jedne mocno górują nad innymi, jednakże Adam może być zarówno cherlawym hackerem, pacyfistycznym szpiegiem, skrytobójcą, jak i terminatorem, w zależności od naszych wyborów. Samo zdobywanie doświadczenia wytłumaczono bardzo sprawnie, a oprócz pozyskiwania go w czasie walki, eksploracji i questów możemy kupować ograniczone ilości leveli ze specjalnych sklepów. Przykładowo – hackowanie, polegające na odpowiedniej (i niestety tylko jednej) mini-grze, wymaga też odpowiednich umiejętności celem dostania się do niektórych danych. Za to silne ręce pozwalają na przebijanie części murów oraz przenoszenie ciężkich obiektów. Za dużo wrogów? Można zastosować tymczasową niewidzialność, albo wzmocnić swój pancerz. Możliwości jest naprawdę sporo i za to należą się twórcom oklaski.
Nie mogę jednak ukrywać, że gra, chociaż swobodna, za mocno nastawia nas na skryte granie, oferuje punkty doświadczenia za ciche przemykanie, unieszkodliwianie wrogów bez alarmu, hakowanie komputerów czy znajdowanie ukrytych ścieżek. To jest dobre rozwiązanie, tyle że również niezwykle nużące; z czasem popada się w schemat – szukaj wentylacji, kryj się, hackuj, załatw i przeszukaj strażnika, z nowymi kodami od owego strażnika hackuj dalej, szukaj kolejnej wentylacji itd. Ogromnym plusem jest ilość ścieżek w każdej misji, lecz w istocie rzecz sprowadza się do dwóch głównych możliwości – działaj cicho i długo, albo zabij wszystkich. Jest jeszcze trzecia ewentualność – zabij część osób, czekaj aż alarm ucichnie, działaj skrycie itd. Ogromnym plusem jest nieprowadzanie nas za rączkę (z wyjątkiem strażników i cywilów, którzy lubią pogadać o tajnych przejściach) i duże lokacje, w których nieraz będziemy główkować jak najlepiej i najciszej przedostać się przez etap. Bardzo spodobało mi się to, że istnieje trofeum za przejście gry bez zabicia kogokolwiek poza bossami, bo takie przechodzenie jest wymagające oraz inne niż większość dużych gier.
Sama walka jest przyjemna, z niemalże obowiązkowym już skradaniem się i chowaniem za osłonami oraz ograniczonym ekwipunkiem. Strzelania może być dużo i jest przyjemne – wrogowie są liczni, mają różnorodne uzbrojenie, a lokacje zaprojektowano naprawdę bardzo dobrze. Dobre wrażenie psuje beznadziejna sztuczna inteligencja wrogów, którzy pchają się pod lufę, wchodzą na siebie, działają bezmyślnie, są ślepi i głusi. Dlatego w Deusa naprawdę lepiej grać skradając się i rozmawiając, a strzelać kiedy nie mamy już wyboru. A jeżeli już jesteśmy przy rozmawianiu – jak wspominałem, można przegadać wielu NPC-ów; niestety nie tylu, ilu byśmy chcieli, lecz możliwość negocjowania, przekupywania i wyciągania informacji jest dużym plusem.
Minus należy się za bossów, którzy są obowiązkowi, sztampowi, walki z nimi mogą być albo banalnie głupie, albo bardzo nierówne – na każdego jest sposób, nawet słabą postacią, tyle że niewiele przyjemności, a czasami również sensu w tych pojedynkach. To jedna z największych wad gry, wymuszona w dużej mierze przez fabułę.
Pomimo że sporo narzekam na rozgrywkę, grało mi się naprawdę miło. Deus Ex: Human Revolution to miks wielu gatunków, wielu typów rozgrywki, który sprawdza się właśnie ze względu na swoją swobodę – gdy zawali skradanie się, przejdziemy do strzelania. Jeżeli zechcemy zapłacić – wejdziemy frontem. Nie mamy cierpliwości? Wystrzelajmy ich.
Nie jest to tak dobra skradanka jak Thief, MGS lub Tenchu, ani tak dobry cover shooter jak Vanquish, Uncharted lub Gears of Wars, czy też wreszcie tak dobra gra wyborów jak Wiedźmin 2 lub Tactics Ogre, lecz również nie konkuruje z nimi. Jest dobra we wszystkim, wybitna w niczym i choć swobodna, to – ze względu na dwie główne możliwości robienia misji – potrafi się przejeść. Autorzy poszli własną, odważną drogą, która mimo wszystko wymaga jeszcze licznych szlifów, nawet pomimo przewagi jej plusów nad minusami.
Sumując rozgrywkę, Human Revolution oferuje stosunkowo duży świat, wiele dróg do celu, możliwość zarówno postrzelania, pogadania, jak i skradania się. Nawet sabotaż i zbieractwo wystarczą na długie godziny, jeżeli ktoś będzie chciał tak grać i jestem pewien, że to właśnie gracze lubiący przeszukać wszystko, ukraść wszystko i znaleźć każdą drogę skończą grę z największą satysfakcją oraz z masą punktów doświadczenia za swoje wyczyny, ponieważ gry tak mocno łączącej kilka typów gameplayu nie było w głównym nurcie od kilku lat. Mi się podobało, ale nie zachwyciło.
O oprawie
Deus Ex wygląda mocno przeciętnie i nie ma tutaj nad czym się rozwodzić – grze ewidentnie nie posłużyła multiplatformowość. Jest dosyć kwadratowa, modele postaci nie powodują opadu szczęki i co gorsza masa lokacji składa się ze stale powtarzających się elementów. Silnik fizyczny jest zabawnie pokraczny, trupy śmiesznie padają, a spora część środowiska nie jest interaktywna. Nie przeszkadza to jednak za bardzo w samej rozgrywce – po prostu to nie jest ani ładna, ani brzydka pod względem technicznym gra. Konsole oferują dłuższe loadingi, za to wersja pecetowa jest słabo zoptymalizowana. Voice-acting jest równie średni i niestety nic za bardzo nie zapada w pamięć, poza ochrypłym głosem Adama.
Problemem jest dla mnie ocena designu tej gry – połączenie klasycznego
cyberpunku z renesansem wypada artystycznie nierówno, tyleż razy imponująco, co żenująco i głupio, a sama gra – będąca przecież prequelem Deus Exa – jest znacznie bardziej od niego futurystyczna. Za to zastosowana przez autorów paleta mrocznych barw, złota i pomarańczu, którą można podziwiać już na okładce, bardzo ładnie wpisuje się w resztę oprawy i dobrze buduje klimat. Świetnie, że zrezygnowano z zastosowania jedynie różnych odcieni czerni i niebieskiego.
Bez wątpienia fantastyczna jest za to muzyka Michaela McCanna, doskonale budująca atmosferę tego dystopicznego świata, przeciwności z jakimi spotyka się bohater, wielkich konspiracji i tajemnicy. Przyznam szczerze, że to właśnie muzykę uważam za najlepszy aspekt nowego Deus Exa.
O niezłej grze
Eidos stworzył grę nietypową jak na obecne czasy – pochłaniającą sporo czasu, promującą lizanie ścian
, wymagającą ruszenia choćby odrobiną komórek w mózgu. Deus Ex nie jest rewolucją, ani nadejściem Mesjasza, jak pragnęłoby wiele osób. Podobnie jak część pierwsza, doczeka się pewnie więcej poklasku niż na to zasługuje, przy czym w pewnych aspektach nawet przewyższa jedynkę. Klimat, muzyka i swoboda rozgrywki to spore zalety, którym przeciwstawić można nudę, złą narrację i nieciekawych bohaterów. Nowy Deus jest po prostu nierówny, bo posiada zalety, jak i wady nowych oraz starych gier gatunku.
To dobry cRPG opatrzony interesującą fabułą i sporą swobodą wykonywania każdego zadania. Aż dobry cRPG i tylko dobry cRPG zarazem. Byłem zadowolony z kilkudziesięciu godzin w tym świecie, tylko że zabrakło zachwytu. Bo choć Human Revolution wszystkie ważniejsze składniki ma dobre, to żaden z nich nie jest wybitny lub rewolucyjny.
Tytuł: | Deus Ex: Human Revolution |
---|---|
Producent: | Eidos Studios |
Wydawca: | Cenega |
Rok: | 2011 |
Platformy: | PC, X360, PS3 |
Ocena: | 4- |
Hmm…
Zgadzam się z każdym słowem. Choć ocenę dałbym ociupinkę wyższą. 🙂
Heh
Co do muzyki, to niestety, ma ona jeden problem Osobiście, gdybym puścił komuś ją pierwszy raz, nie mówiąc jaka to gra, to na 99% powiedzieli by, że to Mass Effect.
Najbardziej irytujące jest wymuszanie steltha, przez dawanie dużych bonusów do XP. Takimi pierdołami jak fizyka padającego ciała czy mała interaktywność otoczenia ja bym się akurat nie przejmował… 🙂
—
4- ? Granda !!!!!!!11122
Diable
ależ zaznaczyłem to w recenzji ;p! „Widocznie, zbyt mało widocznie” ;>
Pita
Ja akurat raczej grę skomentowałem, niż twój tekst. Bo on sobie po prostu jest ;P .
A to sorysławek ;(
Taki ze mnie egocentryk ;(!!!!!1