Do szumnie zapowiadanej propozycji studia Gas Powered Games przystępowałem w zasadzie nie wiedząc, czego się spodziewać. Owszem, wszędzie krążyły reklamy Demigoda, ale jakoś tak od początku do mnie ten tytuł nie przemawiał (bo przecież jedynym półbogiem jest Ritchie Blackmore). Czy zapoznając się z nim, zmieniłem zdanie? Tak, z całą pewnością – gra okazała się na tyle interesującą pozycją, że warto jej się bliżej przyjrzeć. Ale po kolei.
Po kulturalnym otwarciu (czyt. rozerwaniu na strzępy) paczki pocztowej, wydobyłem na światło dzienne pudełko z grą, a następnie samą płytkę. DVD-ROM zawierający półbogów w formie zero-jedynkowej powędrował do napędu, a ja, korzystając z chwili czasu podczas instalacji, zabrałem się za instrukcję. Nic w niej ciekawego nie było, więc po pobieżnym przekartkowaniu odłożyłem ją z powrotem. Sama instalacja nie była ani jakoś specjalnie krótka, ani też przesadnie długa – toteż już po kilku minutach mogłem zabrać się do właściwej części przygotowań do recenzji.
Zanim jeszcze jednak przejdę do rozgrywki, muszę trochę ponarzekać. Z Demigodem zintegrowany jest system obsługi gier Impulse – coś jak Steam, tylko przygotowany przez inny zespół. I w tym momencie pytam: po jaką cholerę to badziewie? Gdzie te czasy, kiedy gra nie potrzebowała żadnych dodatkowych programów, żeby móc normalnie działać? Nie podoba mi się to mniej więcej w takim stopniu, w jakim uwielbiam twórczość wspomnianego wyżej gitarzysty. Nie dość, że gracza zmusza się do korzystania z tego usprawnienia
, to jeszcze każdy developer wypuszcza własną wersję… I teraz, chcąc pograć sobie w pięć gier, trzeba będzie mieć zainstalowanych dodatkowych pięć różnych programów. Minus jak stąd do Tadżykistanu, ocena końcowa o jeden w dół za zintegrowanie gry z Impulse.
Spokojnie, spokojnie… Policz do dziesięciu: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10… No dobra, już mi lepiej. Przejdźmy do samej rozgrywki. Na początek zabrałem się za próbowanie swoich sił w trybie dla jednego gracza. Uruchomiłem pierwszą mapę, wybrałem swoją postać i pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to wielkie podobieństwo do flashowych gierek typu Tower Defence. Swego czasu lubiłem się trochę odprężyć przy tego typu produkcjach – raz, że nie wymagały za dużo myślenia, a dwa, że sprawiały sporo satysfakcji. Demigod działa na podobnej zasadzie, z taką różnicą, że atakuje
nie jedna strona ale dwie naraz – no i są bossowie
w postaci tytułowych półbogów sterowanych przez gracza.
Rozgrywka wygląda więc tak, że z naszej strony lecą oddziały w stronę wroga, przeciwnicy natomiast wysyłają swoje mięso arm… eee… znaczy swoich wojowników, głodnych sławy i walczących za słuszną ideę, na nas. Gdzieś pośrodku te armie się spotykają i tworzą malowniczą rzeźnię. I gdyby to tylko na tym polegało, byłoby nudno – tutaj jednak wkracza czynnik dodatkowy w postaci kierowanych przez graczy półbogów. Każda z 8 możliwych do wybrania postaci jest inna i ma zupełnie inne możliwości, co pozwala grać wielokrotnie i nie nudzić się tymi samymi rozwiązaniami. Gracz ma za zadanie wspomóc swoje oddziały w zniszczeniu wrogiej cytadeli i jednocześnie nie dopuścić, by przeciwnik zrobił z naszą bazą to samo.
Po drodze mamy jeszcze możliwość zdobycia różnych flag, dzięki którym możemy zyskać kontrolę nad sklepami, kopalniami złota, dodatkowymi portalami tworzącymi nasze jednostki i tym podobnymi. Do tego, na drodze do cytadeli, porozstawiane są wieże strażnicze, łucznicze czy forty i mury utrudniające w pewnym stopniu marsz po zwycięstwo. We wspomnianych sklepach (zarówno z normalnymi
przedmiotami jak i artefaktami) możemy zaopatrzyć się w wiele pomocnych rzeczy, jak zbroje, bronie i mikstury leczące. Ponadto swoją cytadelę możemy ulepszać na różne sposoby i dzięki temu zyskiwać przewagę.
I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o opis rozgrywki – mimo wielu opcji sprowadza się ona do wyrzynki przeciwnika i na niedopuszczeniu wroga do zgładzenia nas. Proste – ale skomplikowane być nie musi. Tutaj uwaga na temat sztucznej inteligencji, grałem kilkanaście razy na różnych poziomach i zaobserwowałem, że najłatwiejszy od najtrudniejszego różni się tym, że przeciwnicy są… mocniejsi. Skrypty działają tak samo, komputer traktuje zdobywanie flag w taki sam sposób, rozwija cytadelę również tak samo. Moim zdaniem bardziej tutaj pasuje określenie stopień trudności
a nie stopień zaawansowania sztucznej inteligencji
. Ale może się czepiam, wszak na rozgrywkę ma to niewielki wpływ.
Powyższe dotyczy gry dla jednego gracza, przejdźmy jednak do tego, co miało być kwintesencją rozgrywki – multiplayera. Przebolałem fakt, że do gry w Internecie muszę mieć konto na Impulse (co jest rozwiązaniem beznadziejnie żałosnym – ale o tym, zdaje się, już wspominałem) i rozpocząłem poszukiwanie przeciwników. Pierwsze wrażenie było niezbyt pozytywne: a co tu tak pusto?
– na serwerze nie było nawet dziesięciu gier. Cóż, taka ilość graczy jest bardzo mizernym wynikiem, choć może to tylko kwestia szczęścia i masowego banowania piratów którzy kiedyś ponoć sprawiali, ze serwery cierpiały na przeludnienie. W każdym razie – gra w Internecie różni się o tyle, że półbogami kierują ludzie a nie sztuczna inteligencja i w zasadzie od jakości graczy zależy też rozgrywka. Gra się przyjemniej, wiedząc, że po drugiej stronie jest żywy człowiek, w samej grze zmian jednak nie ma – toteż dwa razy nie będę o rozgrywce pisać.
Nie pisałem jeszcze o grafice, muzyce i fabule Demigoda. O fabule nie pisałem ponieważ… jej nie ma. To znaczy, są jakieś opisy czy szczątkowe elementy w postaci turniejów ale – nie oszukujmy się – to tylko nieudolne szukanie jakiejś otoczki dla usprawiedliwienia rzeźni, jaka odbywa się na arenach. Grafika natomiast jest bardzo ładna – zarówno modele postaci jak i terenu stoją na wysokim poziomie, ogląda się to wszystko bardzo przyjemnie. Może nie jest to jakaś rewelacja na skalę światową, ale na pewno od strony wizualnej gra prezentuje się dobrze. Muzyka natomiast jest taka sobie – uważam, że do tego elementu można było się zdecydowanie bardziej przyłożyć. W zasadzie samych ścieżek dźwiękowych jest niewiele, często się powtarzają, a i tak najczęściej słychać tylko odgłosy samej walki i komunikaty narratora
.
Właśnie, tutaj trzeba nieco ochrzanić wydawcę – kwestii mówionych jest naprawdę niewiele, ale w wersji polskiej przetłumaczono tylko teksty. Halo, panowie, mamy rok 2009, a pełne tłumaczenia są standardem od dobrych paru lat. To tyle, jeśli chodzi o wydawcę – wrócę jeszcze do producenta. W grze, mimo najnowszego patcha, ciągle pojawiają się błędy. Niezbyt często, zdarza się jednak jakieś dziwne przekłamanie na teksturach czy zablokowanie animacji – raz nawet martwy półbóg przeciwnika został na mapie w stanie permanentnego biegu; nie atakował, nie przemieszczał się – ot, chyba to taka kara ze strony jego bóstwa, bo w danej potyczce przegrywał sromotnie z moimi oddziałami.
Za co jednak Demigodowi należy się największy plus? Rzeczą, która do niego ciągnie ludzi jest niewątpliwie wysoka grywalność – naprawdę, uskutecznianie radosnej rzeźni potrafi nie tylko poprawić humor, ale i zapewnić zabawę na wiele godzin. Tak naprawdę ta właśnie grywalność ratuje tytuł – bez niej byłby bardzo przeciętną grą. Pomysł był naprawdę niezły i szkoda, że twórcy nie postarali się trochę bardziej, bo mógł wyjść prawdziwy hit. Podsumowując, Demigod jest naprawdę solidnym hack & slashem (bo nazywanie go cRPG czy RTS, albo ich połączeniem to gruba przesada) i gdyby nie nieszczęsne Impulse, zasłużyłby na czwórkę z plusem.
Plusy:
- Ładna grafika
- Ciekawy pomysł
- Wysoka grywalność
Minusy:
- Zintegrowanie z Impulse
- Słaba ścieżka dźwiękowa
- Kilka drobnych błędów
- Tylko kinowe tłumaczenie
- Brak jakiejkolwiek fabuły
Tytuł: | Demigod |
---|---|
Producent: | Gas Powered Games |
Rok: | 2009 |
Ocena: | 3+ |
„Tak naprawdę ta właśnie grywalność ratuje tytuł […]”.
Jak to ratuje? Niech ktoś mi powie, co jest w grze ważniejszego od grywalności? Grafika? Raczej nie… Więc co takiego liczy się bardziej od dobrej zabawy? Niech ktoś mi powie, bo zupełnie nie rozumiem autora recenzji.
hmm…
To ja mam pytanie, czy tylko grywalność decyduje o jakości gry? Wydaje mi się, że nie – więc wysoka grywalność w tym momencie daje duży bonus.
Od siebie dodam, ze taki Diablo – ponoć bardzo grywalny, ale ze szczątkową fabułą zupełnie mnie do siebie nie przekonał.
@BAZYL
Chodzi o to, że dla każdego grywalny tytuł to co innego. Dla mnie jest to np. Diablo II albo TESII. Ale dla kogoś innego grywalny jest CS albo CoD4. Dla mnie na dobrą zabawę z gry najbardziej wpływa klimat i fabuła, dla innej osoby szybka akcja i duża „zniszczalność” terenu.
I jeśli dla Ziezióra Demigod jest grywalny (a nawet bardzo), to skąd taka niska ocena?
PS Czekam już mięsiąc.
DEMIGOD
nie wiem czy to dobra gra