Czterdzieści stopni Celsjusza, przekrwione oczy, włos zmierzwion, gardło suche do bólu. Wbrew pozorom nie jest to opis ranka po imprezie. Są to syndromy Czerwonej Gorączki. Ta przenoszona przez słowo pisane choroba jest niezwykle groźna zarówno dla zainfekowanego jak i dla otoczenia, powoduje zaniedbanie obowiązków, porzucenie życia rodzinnego i zanikanie więzi społecznych. Tak właśnie planowałem rozpocząć recenzję najnowszego zbioru opowiadań Andrzeja Pilipiuka wychodząc z księgarni z pachnącym jeszcze farbą drukarską egzemplarzem „Czerwonej Gorączki” w ręku. Niestety jak się miało okazać zamiast morderczej zarazy natknąłem się na uciążliwą, acz niegroźną grypę, i to nawet nie Hiszpankę.
Pierwsze objawy pojawiły się po wizycie na stronie Fabryki Słów i ujrzeniu tam zapowiedzi recenzowanej pozycji. Przyśpieszone tętno, suchość w gardle i nagły spadek poziomów cierpliwości. Sądzę, że uczucie to znane jest doskonale każdemu bibliofilowi, który dowiaduje się o zbliżającej się premierze książki ulubionego autora. Nasilenie symptomów nastąpiło kilka dni przed premierą by osiągnąć przesilenie, gdy wreszcie położyłem ręce na książce. Potem już, tylko szybkie 2586 kroków i znalazłem się w domu z długo wyczekiwaną pozycją w ręku…
Pozwolę sobie zacząć od omówienia strony technicznej wydania. Jak większość wydawanych ostatnimi czasy książek Fabryki Słów także i „Czerwona Gorączka” dostępna jest w dwóch wersjach – w miękkiej i twardej okładce. Ilustracja przyozdabiająca książkę jest bardzo klimatyczna, nawiązuje ona do tytułowego opowiadania zbioru. Ponad to na uwagę zasługuje pewien bardzo ciekawy zabieg stylistyczny. Mianowicie książka wydana jest tak, aby przypominała teczkę zawierającą tajne dokumenty – bok okładki wygląda jak plik staromodnej aktówki, zastosowana w określonych miejscach czcionka w bardzo udany sposób imituje cyrylice a tytuł każdego opowiadania wygląda jakby był napisem przybitym pieczątką. Zresztą pieczątką podkreślony jest koniec każdego opowiadania a klimat przeglądania zapomnianego archiwum potęguje wygląd każdej strony, która wydaje się być na krawędziach przybrudzona tuszem. Typowe kwestie edytorskie są, jak to zwykle w wypadku Fabryki Słów, na wysokim poziomie, czcionka jest czytelna a rozkład tekstu na stronie nie wzbudza zastrzeżeń. Podsumowując, kwestie techniczne nie budzą żadnych zastrzeżeń.
Przejdę zatem do przedstawienia poszczególnych wchodzących w skład zbioru opowiadań. Jest ich łącznie jedenaście i prezentują zarówno zróżnicowaną tematykę jak i zróżnicowany poziom.
„Czerwona Gorączka” to pierwsze, tytułowe opowiadanie. Jest to trzecia już część przygód znanego z „2586 Kroków” doktora Pawła Skórzewskiego. Po raz kolejny możemy prześledzić zmagania lekarza z chorobą, choć tym razem bardzo nietypowe. Opowiadanie to wyjaśnia w niezwykle ciekawy sposób popularność pewnej ideologii a także prezentuje życie w Rosji lat dwudziestych ubiegłego wieku z nowej perspektywy. Nie mogę powiedzieć by było ono utworem nieudanym – historia jest przemyślana i ciekawa a postaci, zwłaszcza Krwawy Feliks, są wykreowane w przekonywujący sposób i potrafią wzbudzić sympatię (lub niechęć) czytelnika. Niestety, podobnie jak „Wieczorne Dzwony” tak i „Czerwona Gorączka” nie dorównuje pierwszemu z opowiadań o doktorze Skórzewskim. Niemniej jest to jedno z lepszych opowiadań w zbiorze.
„Grucha” jest według mnie opowiadaniem zupełnie niepotrzebnie dołączonym do zbioru. W przeciwieństwie do pozostałych tekstów było już publikowane, znalazło się ono w antologii „Małodobry”. Opowiedziana historia, mimo, że w teorii zawiera wszystko, co powinna, jakoś nie porywa. Podsumowując jest to jeden ze słabszych punktów zbiorku.
„Błękitny trąd” podobnie jak poprzedzające go opowiadanie sprawia wrażenie piątego koła u wozu. Przede wszystkim sama konwencja wyróżnia je spośród pozostałych historii, jako, że jest typowym fantasy, podczas gdy pozostałe dziesięć opowiadań jest w jakiś sposób alternatywną przyszłością, przeszłością lub teraźniejszością naszego świata. Co więcej słaba kreacja postaci, które nie mają ani charyzmy ani wyrazu połączona z nieciekawym światem przedstawionym czyni z tego opowiadania dowód, że Pilipiuk powinien trzymać się swojej dziedziny a typowe fantasy zostawić choćby swojemu imiennikowi Andrzejowi Sapkowskiemu.
„Silnik z Łomży” to jedno z trzech opowiadań prezentujących pracę dziennikarza. Tym razem mamy okazję poznać proces powstawania artykułów publikowanych w brukowcach pokroju Super Expresu czy też Faktu. Możemy się także przekonać, co się stanie jak nasze kłamstwo okazuje się prawdą. A prawda jak wiadomo niekiedy jest bolesna…
„Zeppelin L59/2” jest początkiem ponownej zwyżki formy pisarza. Mamy tu do czynienia z historią lotu wydobytym z dna jeziora i odnowionym sterowcem z historią o duchach. Chociaż akcja posuwa się do przodu raczej powoli a atmosfera nie jest tak napięta jak w powieściach grozy to opowiadanie posiada swój charakterystyczny klimat. Na uwagę zasługuje zwłaszcza zakończenie, które zostawia czytelnika z jego własnymi przemyśleniami.
„Wujaszek Igor” to kolejne opowiadanie, które zahacza o zjawiska, jakie można uznać za współczesny mit. Pojawienie się pociągu widmo zbiega się z powrotem byłego łagiernika do ojczyzny. Czy staruszek zdoła odnaleźć swoje miejsce w zmienionej Polsce? Czy śledztwo SB dotyczące wywrotowej grupy reakcjonistów podróżujących po kraju nielegalnym pociągiem skończy się tak jak się tego spodziewa generalicja? I kto jest tajemniczym maszynistą? Tego dowiedzieć można się jedynie czytając to opowiadanie, co z całym sercem polecam.
„Po drugiej stronie” zapuszcza się z kolei na niezbadane obszary magii w naszych czasach. I chociaż to, co jest tu magiczne nie jest zbyt spektakularne, a opisane wydarzenia mogą wydawać się wręcz do bólu zwyczajne to ciekawa konstrukcja tego opowiadania z pewnością nadrabia te niewielkie braki. Niestety nie można powiedzieć by to, napisane wspólnie przez Andrzeja i Katarzynę Pilipuk, wybijało się jakoś ponad przeciętność, ot rzemieślnicza robota.
„Gdzie diabeł mówi dobranoc” to kolejne opowiadanie, które jest kawałkiem dobrego pisarskiego rzemiosła. Znacie te opowiadania, których fabuła sama w sobie jakoś specjalnie nie zachwyca, ponieważ stanowi jedynie dodatek do świata przedstawionego, który z kolei jest niezwykle ciekawy? To jesteście w domu. „Gdzie diabeł mówi dobranoc” pokazuje nam alternatywną przyszłość, w której futurystyczny zachód przeciwstawiony jest zacofanej ale w niezwykły, paradoksalny wręcz sposób rozwiniętej, Europie, opanowanej przez Islam. Jeśli lubicie ten typ opowiadań to stanowczo polecam, jeśli nie, to wciąż mamy do czynienia z kawałkiem przyjemnej literatury.
„Piórko w żywopłocie” to kolejny chwilowy spadek jakości. Pomimo tego opowiadanie wciąż utrzymuje pewien charakterystyczny dla Pilipiuka poziom i nie można powiedzieć by było taką fuszerką jak „Grucha” czy „Błękitny Trąd”. Mocnym punktem opowiadania jest część opisująca wspomnienia bohatera z czasów dzieciństwa w PRLu, natomiast główna oś fabuły i pomysł stanowiący spiritus movens całej historii zdecydowanie prezentują się słabiej.
„Operacja Szynka” jest z kolei wyrazem niezwykłej pomysłowości autora. Po raz kolejny Pilipiuk sięga po motyw podróży w czasie, jednak to, w jaki sposób bohaterowie tę możliwość wykorzystują jest absurdem godnym Kafki. Uwadze polecam także obraz polityków, zarówno tych w alternatywnym świecie, w którym wciąż mamy PRL jak i tych w naszej nogawce spodni czasu, naprawdę warto. Także pewien element świata przedstawionego, który ukazany jest pod sam koniec zalicza się do zalet opowiadanie i podwyższa jego ocenę w moich oczach, polecam zwrócić uwagę na opis obrazu Bitwa pod Grunwaldem.
„Samolot von Ribbentropa” w elegancki sposób zamyka całość. Po raz kolejny mamy okazję odwiedzić świat „Atomowej Ruletki” i przekonać się jak doszło do tego, że Polska jest największym mocarstwem na świecie. Dziennikarskie śledztwo ujawnia czytelnikowi kolejne dna zafałszowanej historii i tego jak uległa zmianie. Opowiadanie jest według mnie najlepsze w całym zbiorze, ponieważ zarówno fabuła jak i postaci oraz wizja świata mają prawo się podobać. Zwłaszcza to ostatnie; w końcu, któż z nas nie chciałby żyć w świecie, w którym przed Rzeczpospolitą drży cała Ziemia?
Ocena całokształtu nie jest prosta. W zbiorze jest kilka opowiadań przeciętnych, kilka dobrych i dwa słabe. Rzetelność nie pozwala mi przemilczeć braku, choć jednej perełki, która zawyżałaby średnią. Ponad to z przykrością stwierdzam, że książka nie przykuła mnie do siebie jak poprzednie dzieła autora, choć to może być winą tego, że wraz z nią miałem maturę do zdania i wizytę u lekarza, co sprawiło, że dosłownie miałem gorączkę, choć bynajmniej nie czerwoną. Ja nie żałuję wydanych pieniędzy, ponieważ książka mimo wszystko zapewnia kilka godzin przyjemnie spędzonego czasu. Dlatego pomimo wszystko ją polecam, choć nie mogę wystawić oceny wyższej niż 4.
Tytuł: | Czerwona Gorączka |
---|---|
Seria: | Bestsellery polskiej fantastyki |
Autor: | Andrzej Pilipiuk |
Wydawca: | Fabryka Słów |
Rok wydania: | 2007 |
Stron: | 432 |
Ocena: | 4 |
Pomysly lub… Pomysly
Zostalo mi jeszcze jedno opowiadanie do przeczytania, ale postanowilem juz teraz przyjrzec sie, co o tym zbiorze mysla inni. I coz… Same opowiadania to w wiekszosci mniej lub bardziej ciekawe pomysly, czasami zapakowane w mniej lub bardziej ciekawa fabule, ale przynajmniej wszystko sie dobrze czyta. Tylko ze i tak nie wiem czemu, ale Pilipiuk dosyc czesto mnie denerwuje, jak go czytam. Wszystko jest niby swietnie, ale znajduja sie jakies elementy opowiadania, ktore czasami sa watkami fabuly, innym razem wytlumaczeniem czegos, a czasami to sa tylko niepotrzebne zdania. I czemu mam nie raz wrazenie, ze poglady polityczne autora tak bardzo sie przebijaja? No ale i tak – czyta sie dobrze. I to nawet te opowiadania, ktore sa stworzone tylko po to, aby przedstawic jakis pomysl. Szkoda tylko, ze czasami tresc sie ciagnie, duzo sie nie dzieje, a potem moze nawet nie dojsc do rozwiazania jakiegokolwiek. I moze tego mi tez brakuje tutaj, a moze inaczej to ujme – moze zakonczenie nie jest mi potrzebne. Moze wolalbym, aby opowiadanie trwalo i Pilipiuk dalej przedstawial wymyslony swiat. Tym bardziej, ze spora uwage zdaje sie przywiazywac do przygotowania przed pisaniem opowiadania. Zebrania materialow na dany temat badz tez naprawde szeroka wiedza. Tyle ze znowuz to czasami mnie drazni – tak jakby pan Andrzej przechwalal sie przed czytelnikami. Sam juz nie wiem. (Moze zmeczony jestem tylko). Tak czy inaczej, za autorem recenzji szybko podsumuje opowiadania z wlasnej perspektywy.
Czerwona goraczka – jak sie wejdzie w swiat doktora Skorzewskiego z demonami odpowiedzialnymi za choroby, to i tak nie wszystko jest w porzadku, i to nawet jesli sporo sie zgadza, przewiduje sie to i owo, to jednak kilka rzeczy jakos tak na sile jest (najbardziej mnie tutaj drazni stary orientalista, ktory tak swietnie sobie radzil z tyloma drabami na raz).
Grucha – naiwne, przejaskrawione, komiksowe wrecz, ale… moze byc. Tak tylko echem pobrzekuja gdzies pomysly pana JKM (na ktorego swoja droga i tak glosuje co wybory). Moze bym sie nie czepial, gdybym nie wiedzial, ze pan Andrzej jest tez sympatykiem UPR.
Blekitny trad – nie przepadam za czystym fantasy, wiec pod tym katem nie bede ocenial. Przeczytalem kilka pozycji z tego gatunku, nie porwaly mnie specjalnie, ale tez i na pewno nie odpychaly. Ot lubie nawet swiat, ale jesli mam do wyboru przeczytac co innego, to wybieram to „co innego”. Aczkolwiek „Blekitny trad” mi sie spodobal, choc wlasciwie tylko ze wzgledu na pomysl, z ktorym (zapewne przez uboga liste powiesci i opowiadan fantasy, z jakimi mialem do czynienia) sie nie spotkalem dotad. Bron biologiczna czy tez chemiczna w fantasy. I nawet nie chodzi tutaj o padline przerzucana przez mury w trakcie oblezenia, ale o hodowanie bakterii czy tez wirusow.
Silnik z Lomzy – troche drazniace, troche denerwujace, choc i tak wystarczajaco zabawne z zakonczeniem do przewidzenia, ale jednak wciaz bawiacym.
Zeppelin L-59/2 – jako, ze sterowce bardzo lubie, wiec to bylo pierwsze opowiadanie, jakie przeczytalem. I zgadzam sie, ze choc sie ciagnie, to buduje klimat. Tyle, ze zakonczenie denerwuje. Bo o ile nie oczekuje jednego okreslonego zakonczenia, to jednak lubie moc wywnioskowac na podstawie tego, co przeczytalem, co moglo sie tak naprawde zdarzyc. I niestety, ale zadna z przedstawionych przez autora hipotez sie za bardzo kupy nie trzyma, ani nic sensownego mi do glowy nie przychodzi, co mogloby wyjasnic, co sie tak naprawde stalo. Niby najbardziej jestem przychylny temu, ze (kto nie czytal, niech odpusci sobie reszte tego akapitu) przeniesli sie razem z ladunkiem w czasie, aby wspomoc kolonie, ale… zgodnie z trescia L-59 zawrocil, bo kolonia padla, wiec i tak nie mialby po co leciec. Wiec jesli opierac sie tylko o tresc opowiadania, to nie trzyma sie kupy to troszke. Jesli jednak chwile poszperac, to mozna znalezc informacje, ze to dzieki nieprawdziwym komunikatom radiowym, zeppelin ow zawrocil. Ale gdzie lezy prawda… Coz, ja sterowce lubie, troche o nich wiem, ale historii kazdego z nich nie znam, nie pamietam.
Wujaszek Igor – jak dotad, moje ulubione opowiadanie. Zabawne, barwne. Pierwsze w zbiorze, po ktorego przeczytaniu bylem syty. I tez pierwsze, w ktorym dbalosc o szczegoly mnie nie draznila, ale cieszyla. (swoja droga lokomotywy tez lubie – troche to moze i zalosne, ze tyle rzeczy lubie, a sie nie znam na nich tak dobrze. sa jednak dziedziny, w ktorych jest inaczej z ta wiedza na szczescie). Zdecydowanie polecam.
Po drugiej stronie – nie zaskakuje mnie narracja, ot takie… „dwustronne” opowiadanie. (Prosze po raz kolejny osoby, ktore nie przeczytaly, o przejscie do nastepnego akapitu). Spodobal mi sie pomysl z stworzeniem szkatulek jako pulapek przeciwko Niemcom, ale i tak nie zamazalo to pytania – czemu w tej rzekomo dobrej rzeczywistosci, wpadl pod samochod? Wlasnie to pytanie przez chwile skierowalo mnie na inny trop, inne zakonczenie, ale potem mistrz Wu rozwial moje domysly i skrystalizowal wizje tego, co sie wczesniej majaczylo, choc dodajac kilka milych szczegolow, miedzy innymi te pulapki.
Gdzie diabel mowi dobranoc – naprawde sie dobrze czyta, choc moze nie powala. Zwlaszcza fabularnie. Osobiscie wolalbym zamiast tego opowiadania ujrzec przewodnik po Lechistanie z anegdotami, gdyz naprawde w kwestii opowiadanej historii ma sie wrazenie, ze jest ona tylko po to, aby zarysowac pewien wyimaginowany swiat przed oczami czytelnika. Ze tak wlasciwie, to ta historia jest tylko na sile.
Piorko w zywoplocie – wlasciwie do tego, co napisal autor recenzji, dodac duzo nie moge. Moze tylko znowu podkresle – pomysl ciekawy, ale jakos tak tego za malo.
Operacja „Szynka” – chyba najzabawniejsze w zbiorze z przeczytanych dotad przeze mnie (dla niektorych zapewne Silnik z Lomzy jest zabawniejszy, ale – o gustach sie nie dyskutuje). Szkoda tylko, ze wlasciwie sie tak nagle urywa, bo skoro przeciez zmiana spora ten kawal czasu temu, nie spowodowala znikniecia wielu postaci i wydarzen wszelkich, wiec czemu autor nie posunal sie do tego, aby przeskoczyc jeszcze raz i moze jeszcze raz? Aby stworzyc karuzele dziwacznych alternatywnych rzeczywistosci krecacych sie dookola szynki? Wiem, ze w tej postaci opowiadanie sie bardziej dopelnia (niedobor, nadmiar), ale jednak pozostaje glod w plaszczyznie niewykorzystanego potencjalu podrozy w czasie.