Cud pod Szarotką

Szarotka była najlepszym sklepem monopolowym w promieniu dwudziestu kilometrów. Podobnie, jeżeli chodzi o spożywczaki i sklepy z chemią gospodarczą. I to bynajmniej nie dlatego, że miejscowa pryta porzeczkowa świetnie nadawała się do każdego z tych trzech zastosowań. Po prostu był to jedyny sklep na tym obszarze.

Za budynkiem, między kontenerem na śmieci a drewnianymi skrzynkami z nadpsutymi warzywami, wśród porozrzucanych butelek po niewyszukanych trunkach, drzemał Lulek. Właściwie drzemał to nieodpowiednie słowo, ale nikt przy zdrowych zmysłach majstrowi ze zlikwidowanych przed dekadą pegeerów nie zarzuci tego, że schlał się pod budą z winem.

Kopniak w bebechy przywrócił mu przytomność. Bluzgnął pod nosem i złowieszczo błysnął otwartym okiem w świetle latarni.

– Hy? – zapytał elokwentnie.

– Dobry wieczór – uśmiechnął się uprzejmie jegomość w skrojonym na miarę białym garniturze. Na głowie jaśniała mu żółta jarmułka. – Chyba najwyższa pora zmienić coś w twoim życiu, Lucjanie… Halo, słyszysz co mówię?

Lulek, łypiąc na niebezpiecznie uniesioną stopę odzianą w czarnego glana, przytaknął skwapliwie ruchem głowy. Nieznajomy uśmiechnął się po raz kolejny.

– Od dzisiaj – wymownie spojrzał na zegarek – od teraz koniec ze spożywaniem wysokoprocentowych trunków owocowych.

– Jabola znaczy? – Lulek z wysiłkiem godnym Herkulesa (bynajmniej nie tego z butelki) wystękał pytanie przez zaciśnięte gardło.

– Jabola, pryty, mózgotrzepa… koniec! Jak by tego nie nazwać. Post, prohibicja!

Lulek nie za bardzo wiedział co znaczy profi… probi… Co oznacza wyraz wypowiedziany przez jegomościa w garniturze, lecz samo jego brzmienie sprawiło, że zadrżał. Nie wiedzieć tylko czy to z głupoty, czy niewywietrzałego animuszu po wypitej prycie, postanowił się stawiać.

– Bo co?

Trzy kopniaki, które otrzymał, wydały się być wystarczającym argumentem. Dla pewności nieznajomy chwycił go jeszcze za kołnierz i przez zaciśnięte zęby wysyczał w twarz:

– Bo tutaj wrócę i tak ci rzyć skopię, że się posrasz diamentami…

Majster uśmiechnął się cierpko i przez chwilę rozważał, ile za takiego diamenta dostałby wina. Rozważania przerwał, gdy nieznajomy puścił jego koszulę.

– Zatem jesteśmy umówieni – raczej stwierdził niż zapytał oprawca. – Od teraz nie pijesz.

– Czekaj! – wychrypiał Lulek, gdy tamten zaczął się oddalać. – Kto żeś?

– Jestem twoim Aniołem Stróżem… Szef wrócił z urlopu i robi lustrację wszystkim Stróżom. Więc nie zawiedź mnie! – anioł zmrużył groźnie oczy. Dopiero teraz Lulek zorientował się, że to, co początkowo wziął za jarmułkę, to aureola.

Kolejny raz tej nocy przełknął ślinę.


– Łeche, che, che, che… – w oczach kumpli zabłysły łzy rozbawienia.

– Delire miałeś! – zagulgotał Genek.

– Przyśniło ci się, aniołów ni ma! – parsknął Francik.

I tylko Stach nie skomentował. Pewnym ruchem starego rutyniarza napełnił bimbrem musztardówki.

– No to hop, anieli pot!

Zabrzęczało szkło.


Kilka dni później, pod znajomą Szarotką, znajomy glan opadł na wypiętą słabiznę Lulka. A potem znowu. I jeszcze…

– Co ja ci mówiłem? – irytacja w czystym głosie brzmiała co najmniej nie po anielsku.

– Au! Au…

– Nie skamlaj! Trzeba było nie pić.

Otrzeźwiały majster nie patrząc machnął na odlew butelką po prycie. Ta z brzękiem rozbiła się gdzieś w okolicy obojczyka anioła. W jego oczach zalśniły złowieszcze iskierki.

– Rękę na sługę Pana podnosisz? Niedoczekanie… Za karę nie będzie więcej proszenia!

Lulek wytrzeszczył oczy, gdy anioł stanął w kłębach szarego dymu. Kiedy znów się pokazał, był odmieniony; jakby grubszy. Odziany w luźne czarne szaty i turban osłaniający pół twarzy i włosy. I tylko aureola groźnie błyskała znad czarnej materii.

– Skończyło się proszenie – syknął złowieszczo. – Skoro moje prośby nie skutkują, to zastosuję groźby, patrz!

Anioł wyćwiczonym ruchem zboczeńca parkowego odrzucił na bok poły kubraka. Oczom zdumionego majstra ukazały się rozłożone równomiernie laski dynamitu, przewody i jakieś zegary.

– Wysadzisz się? – do Lulka jeszcze nie dotarło poczucie zagrożenia. – Myślałem, że to chwyty konkurencji… Che, che, che… Będę miał spokój…

– Kretynie! – wybuchnął anioł. Zaraz się jednak uspokoił. – Czy ty nie widzisz, że mnie się nie da zabić? Jestem aniołem, nieśmiertelnym demonem – westchnął. – I nie siebie wysadzę, ale tę budę!

Blady strach padł na Lulka. Szarotka była jedynym źródłem pryty w okolicy, więc jeśli to źródło wyschnie…

– Litości! – człeczyna, bliski płaczu, rzucił się do stóp anioła. – Nie wysadzaj! Proszę… Zrobię co każesz…


Lulek snuł się przez wieś. Wychudzony, blady i ze zmętniałym wzrokiem. Już dwa tygodnie jak wybiedniał i ludzie po wsi zaczęli gadać, że majster się stoczył. Ponoć w Szarotce już nie brał pryty i nawet najlepsi kumple nie potrafili powiedzieć, co mu się stało. Ktoś nawet wspomniał, że zaczął doić jagodziankę, ale nikt we wsi go z dyktą nie widział.

Tym razem Lulek nie snuł się zupełnie bez celu. Bo w wyniszczonym abstynencją umyśle pojawił się pewien pomysł, a wraz z nim mały promyczek nadziei…

Godzinę później dotarł do obskurnej chaty ukrytej gdzieś w lesie, nieopodal wsi. Było to miejsce, w którym mieszkała Babka Zielarka. Nikt nie nazywał jej inaczej, a była tutaj od zawsze. Ludzie powiadali, że jest nieśmiertelna, ale to oczywiste brednie i nikt normalny wiary temu nie dawał. Powiadano, że Babka mieszkała kiedyś w wiosce, ale ludzie zwykle długo nie wytrzymywali mając ją w bezpośrednim sąsiedztwie i wyganiali starowinkę do lasu. Ostatnio za cara i króla Zygmunta III. Zresztą, jak przyszła komuna, to Babka sama precz poszła, bo jak mówiła – nie może patrzyć na parchate gęby partyjnych urzędasów. I dziwnym trafem, co rusz któryś komuch w okolicy parchów dostawał…

– Właź Lulek, czekała ja na ciebie – wrzask Babki Zielarki wyrwał majstra z zamyślenia. – Tylko buty za drzwiami ostaw, co byś mi syfu do chałupy nie nanosił!

Chłop splunął z obrzydzeniem i bluzgnął pod nosem, ale do zaleceń się zastosował. W końcu Zielarka była jego ostatnią nadzieją.

Gdy skończył opowiadać, Babka pokiwała głową ze zrozumieniem i jeszcze bardziej zmarszczyła i tak przeorane bruzdami czoło.

– Pomogę ci! – wrzasnęła. Była cokolwiek głuchawa, więc pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy. – Pójdziesz za chałupę i naostrzysz siekierę, com ją tam w pniaka wbiła. Przyda się na anioła – wyjaśniła widząc pytające spojrzenie majstra.

– Ale anioł jest nieśmiertelny – próbował protestować.

– Ty mnie nie ucz! Ja tu jestem profesjonałem, czy ty?

Lucek nie odpowiedział. Co innego zaprzątało mu teraz głowę.

– A ile… eee… Babuniu… Ile sobie za usługę policzycie? – zapytał niepewnie.

– Aaa… niedrogo… Po kosztach, bo duża szkodliwość społeczna z tego anioła… Tylko czternaście czterdzieści – dodała po namyśle.

– Czternaście czterdzieści?

– Nu! ? uśmiechnęła się bezzębnie. ? Na cztery butelki berbeluchy!


Błogi alkoholowy sen Lulka przerwał standardowy już kopniak. Tym razem ciosy były bardzo zaciekłe.

– To się doigrałeś opoju! Wysadzam tę budę! Rozumiesz? Zostanie tu tylko lej!

Mimo wypicia dwóch butelek pryty Lulek szybko odzyskał jasność pomyślunku. Sześć walających się obok szklanych pocisków kolejno rozbiło się na piersiach anioła. Jemu samemu jednak nic nie zrobiły.

– To koniec! – pieklił się Stróż. – Wyjebuję tę budę!

W tym samym momencie skrzynki z nadpsutymi jarzynami skrzypnęły, a z tej na samej górze wyłoniła się drobna sylwetka Babki Zielarki. W świetle latarni, nad głową anioła, błysnęła siekiera…

Lulek odruchowo przymknął oczy, dlatego usłyszał tylko odgłos metalu uderzającego o metal, a potem coś zabrzęczało na betonowej podmurówce. Kiedy otworzył oczy, Babka schylała się podnosząc z ziemi połówki złotej aureoli i chowała je za pazuchę.

– Kop – rzuciła mu łopatę – trzeba denata zakopać, a do świtania niedaleko…

– Ale… – wyjąkał majster – przecież… anioła się nie da ubić…

– Hmm… – zadumała się Babka Zielarka wkładając do kieszeni laski dynamitu. – Musi cud…

BAZYL Opublikowane przez:

Zaczął od tekstowego Hobbita na Commodore 64, a potem poszło już z górki. O tamtej pory przebił się przez wszystkie chyba rodzaje fantastyki – i nie przestaje drążyć tematu dalej.

3 komentarze

  1. Galatolol
    9 stycznia 2008
    Reply

    +

    Dobre, tak trzymaj.

  2. Quetzar
    11 marca 2008
    Reply

    Brawa… lecz umiarkowane.

    Nie da się ukryć, solidna robota. Ale 🙂 Pilipiukiem zajeżdża na kilometr. Coś swojego! Możesz! Potrafisz, to widać!

  3. BAZYL
    11 marca 2008
    Reply

    Hmm…

    To było pisane pod Pilipiuka, na jakiś konkurs pilipiukowy. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.