Kiedyś, dawno, dawno temu, po ziemi chodzili prawdziwi bohaterowie toczący ciężkie boje ze śmiertelnymi wrogami, a na świecie panoszyło się zło. Grasowało mnóstwo smoków, które należało zgładzić, panował urodzaj więzionych księżniczek, które należało uwolnić, zaś rycerze w lśniących zbrojach dokonywali wielkich czynów.
O tamtych czasach opowiedziano wiele legend, historii o wielkim męstwie oraz szaleńczej odwadze.
Ta nie jest jedną z nich.
A g… guzik. To jest opowieść o bohaterskim bohaterze i jego bohaterskich czynach. Autor i wydawca robią co mogą, żeby wywołać wrażenie obcowania z parodią (patrz tylna strona okładki), ale to o wiele za mało, żeby przytłumić powagę. W zasadzie nie miałbym nic przeciwko temu, ale ta mieszanka to największa wada książki.
Nie ma sprawdzonego sposobu na napisanie ciekawej powieści. Na pewno potrzebny jest dobry pomysł, solidny warsztat i to nieodgadnione coś, co zmusza nas do przerzucania kolejnych stron. Tu zabrakło każdego z tych elementów. Mimo to najbardziej przeszkadzał mi brak zdecydowania autora. Green najwyraźniej nie wiedział, czy chce śmieszyć, czy być poważny, a w efekcie nie jest ani taki, ani taki. Wiadomo, od siedzenia okrakiem na płocie prędzej czy później zaczyna boleć dupa.
Już na początku narzucają się skojarzenia ze Shrekiem (czy może raczej odwrotnie, bo książka w oryginale wyszła w roku 1991). Oto dzielny, waleczny rycerz wyrusza ze swym wiernym, pyskatym, gadającym osłem… pardon, jednorożcem, na wyprawę mającą zakończyć się śmiercią rzeczonego wojaka z łap smoka. Na miejscu jednak okazuje się, że smok jest całkiem sympatyczny, a w dodatku przechowuje w pieczarze księżniczkę, której słowo maniery
kojarzy się z dużymi naczyniami do przenoszenia wody. Dzielna ta czwórka w glorii i chwale powraca do królewskiego zamku, by wpaść w jeszcze głębsze bagno, niż byli. Bo w królestwie źle się dzieje.
I tak, pomiędzy zrzędzeniem smoka, obijającą wszystkich po twarzach księżniczką i pokazami heroicznej odwagi
jednorożca raczeni jesteśmy dylematami moralnymi władcy, który musi trzymać poddanych krótko, aby nie doszło do buntu, czy melancholią księżniczki, która innemu została przyrzeczona, a innego kocha. W sumie pal licho, przełknąłbym to, gdyby tylko całość była dobrze opisana. A nie jest. O ile żarty nawet Greenowi wychodzą (choć miejscami są strasznie infantylne), tak z elementami poważnymi w ogóle sobie nie radzi. Nie umie odpowiednio rozłożyć napięcia, a stworzonym przez niego, płaskim postaciom trudno kibicować czy się z nimi utożsamiać. Dialogi są mało naturalne, reakcje na poszczególne wydarzenia typowe aż do bólu, a całość mocno trąci myszką. Rupert, jak na księcia przystało, wzrusza się bez powodu, Julia z godną księżniczki przyzwoitością ciągle tłucze swojego konkubenta, a kiedy ta dwójka po wielu perypetiach w końcu zaczyna ze sobą przebywać, Green serwuje nam mdlący wątek romansowy, przypominający jako żywo sceny opisywane w Bravo Girl.
Niedostatek umiejętności pisarskich wychodzi zresztą na jaw nie tylko w kreacji bohaterów. Szczególnie widać to po niespójności czasu akcji. W ogóle nie czuć, że od pierwszej do ostatniej strony upłynęło kilka miesięcy. Często było tak, że dochodziłem do punktu, w którym następowała zmiana miejsca akcji i dopiero po kilku stronach dowiadywałem się, że zmienił się też czas. To denerwujące. Widać autor sam doszedł do wniosku, że postąpił jak idiota, bo w połowie książki nagle magicznie przenosi bohaterów do najbardziej interesującego (z jego punktu widzenia) momentu. Może i byłby on interesujący, gdyby nie bezsens wszystkiego, co się od tego momentu zaczyna dziać. Zwykła rzeźnia, w której piątka herosów kładzie pokotem miliony potworów, a potem magicznie zdrowieje i idzie zarąbać jeszcze kilka. Lubię tego typu akcje, ale jestem zdania, że jakiś margines prawdopodobieństwa trzeba jednak zachować. Green, niestety, przefajnował. Wygląda to jak zwykłe fanowskie opowiadanie, od jakich roi się w Internecie. Co ciekawsze, w tej powieści w zasadzie nic się nie dzieje. W każdym razie nic w świecie. Mamy bohaterów, którzy sobie łażą i robią różne rzeczy, ale cała reszta wydaje się stać w miejscu. Niby demony opanowują królestwo, giną ludzie, dworzanie się buntują… W ogóle tego nie czuć. Gdyby autor łopatologicznie nie mówił czytelnikowi, że jest źle, nikt by się tego nie domyślił.
Książkę można przeczytać. Pomimo mojego narzekania nie jest ona tak całkiem zła. Infantylna, ale chwilkę rozrywki potrafi zapewnić. No i humor, choć jest go niewiele, dawał miejscami radę mnie rozbawić. Mimo to uważam czas spędzony na czytaniu za zmarnowany. Niby nie krzywiłem się, przerzucając kolejne strony, ale też nie miałem wyrzutów sumienia robiąc przerwy. To taka książka dla nikogo. Dla dorosłych zbyt dziecinna, dla dzieci porusza tematy, których nie zrozumieją, szukających zabawy znudzi, szukających akcji odstraszy spokojem. Przez swoją konstrukcję Błękitny księżyc miał zapewne trafić do szerszego grona czytelników, ale coś mi się widzi, że nie trafi do nikogo.
Tytuł: | Błękitny księżyc [Blue Moon Rising] |
---|---|
Seria: | Leśne Królestwo, tom 1 |
Autor: | Simon R. Green |
Wydawca: | Fabryka Słów |
Rok wydania: | 2009 |
Stron: | 352 (część 1), 368 (część 2) |
Ocena: | 2+ |
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz