Atelier Totori to dla mnie zaskoczenie roku. Przez dłuższy czas kompletnie ignorowałem serie Gusta uważając, że to niewiele znaczące, z pozoru ciekawe, ale w istocie niszowe gry, skierowane do bardzo wąskiej grupy odbiorców. Myliłem się, ponieważ Totori nie tylko jest świetnym japońskim cRPG, ale też jedną z najlepszych pozycji tego typu na obecnej generacji konsol.
Pozytywne rozczarowanie
W początkowych minutach gry Atelier Totori nie porywa – jest troszkę za dużo rozmawiania i troszkę za dużo słodyczy, lecz po niecałej godzinie okazuje się, że mamy do czynienia z nieźle zbalansowaną grą. Fabuła opowiada historię młodej alchemiczki Totori, pragnącej zostać łowcą przygód. Przy okazji, poza gratyfikacjami pieniężnymi wynikającymi z uprawiania tego trudnego zawodu, dziewczyna chce odnaleźć swoją zaginioną matkę, która była profesjonalnym awanturnikiem.
Historia, chociaż prosta, bardzo wciąga. Autorzy zbudowali ciepły i ładny scenariusz, w którym nie brakuje wzruszających momentów (i to takich naprawdę emocjonujących, a nie na zasadzie umarła Aeris
) lub intrygujących przemyśleń. Postacie, takie jak często wspomagająca nas wojowniczka Melvia lub Cecylia (czyli siostra głównej bohaterki, która sprzeciwia się jej karierze) są dobrze rozpisane i ładnie komponują się z historią.
Dużą zaletą Totori jest to, że nie stara się budować patosu na siłę. To gra o mniejszych, ale bliższych graczowi problemach, o relacjach z najbliższymi, o budowaniu swojego życia, bez tej całej nastolatkowej otoczki, w którą opływają obecne Final Fantasy. Bardzo cenię sobie takie podejście, ponieważ pasuje również do charakteru rozgrywki i do budowy gry, która nie miała takiego budżetu jak pozycje od Square-Enix. Fabuła jest ważnym motorem napędowym, ale wcale nie jedynym wartościowym aspektem tej pozycji.
Pewny czar alchemii
Oprawa gry z technicznego punktu widzenia jest przeciętna, ale ratuje ją fenomenalne wykorzystanie cell-shadingu oraz świetny design postaci. Pan Mel Kishida rysuje wspaniałe i ciekawe projekty postaci, które teoretycznie wydają się przesłodzone, lecz są… słodkie. Po prostu. Od dawna nie widziałem tak charakterystycznych, a zarazem ładnych dziewcząt (a i części chłopaków) w grach wideo. Ponownie, pomimo czasami nieprawdopodobnych strojów, świat gry wypada spójnie i bardzo baśniowo.
Pod względem wizualnym gra kojarzy się trochę z Dragon Quest 8 oraz Valkyria Chronicles, ale jej design stoi o klasę wyżej. Zastosowanie cell-shade’owanej oprawy ukrywa niedoskonałości techniczne, co z drugiej strony utwierdza mnie w przekonaniu, że gra pod względem grafiki będzie się starzała bardzo powoli. Smakowicie wyglądają również liczne ilustracje w czasie rozmów czy specjalnych wydarzeń, dodając tylko uroku tej lekkiej historyjce.
Także muzyka jest bardzo specyficzna, przypominając rozkrzyczaną
ścieżkę dźwiękową z Evergrace, czyli… nietypowa sprawa. Z pewnością mi się podoba, ale bez wątpienia jest to muzyka mniej charakterystyczna i bardziej ambitna niż hollywoodowe rzępolenie lub radosne melodyjki, do jakich przyzwyczaił nas szeroko pojęty gatunek. Atelier Totori posiada także dwie ścieżki dubbingu – oryginalną japońską oraz anglojęzyczną; w obu przypadkach są one średnie. Nie psuje to jednak odbioru historii, po prostu szkoda, że aktorzy nie spisali się równie dobrze, co rysownicy.
Rozgrywka pośród magii
Alchemia opiera się na zasadzie zachowania balansu. Przynajmniej tak twierdzono w Full Metal Alchemist. Twórcom gry udało się zachować balans pomiędzy jej poszczególnymi elementami, dzięki czemu bardzo upraszczając model, Totori zapożycza co ciekawsze elementy z Dragon Quest oraz Harvest Moon, czy może Cooking Mama. Zamiast skupić się na dziesiątkach rzeczy i każdą zrobić po łebkach, autorzy zaoferowali dwa główne plany rozgrywki, z dobrym wykonaniem.
Tak, nie bez powodu wspomniałem Gotującą Mamę oraz Harvest Moon, ponieważ alchemiczna część gry to zbieranie ogromnych ilości składników, eksperymentowanie, wyprawy do sklepu i szukanie nowych receptur, kojarzące mi się z przygodami farmera. Podobnie jak one wciąga, podobnie jak one oferuje klimat sielanki, radości i wspaniałego relaksu przed konsolą. Podobnie jak one jest bardzo głęboka, zasiana sekretami i mocno uzależniająca.
Mówiąc inaczej – sporą część rozgrywki stanowią powtarzalne elementy, które bardzo, ale to bardzo chciałbym skrytykować, lecz nie mogę. Są diabelsko uzależniające, szybko doprowadzając do syndromu jeszcze kilku minutek
, po czym przepada nam połowa nocy.
Oczywiście, druga część rozgrywki to wypełnienie różnorodnych zadań, walki w systemie tur, śledzenie fabuły i wyprawy w nieznane. Tutaj muszę pochwalić grę przede wszystkim za jedno – nie wprowadza rewolucyjnej mechaniki, ale pokazuje fantastycznie ewolucję rozwiązań znanych jeszcze z czasów 8 bitów.
Przykładowo – system walk w turach, który teoretycznie przeszkadza większości graczy, jest tutaj bardzo dynamiczny, szybki i responsywny. Interfejs oraz tempo walk pozytywnie zaskakują. Co więcej, nie ma walk losowych. Część wrogów ucieka. Animacje są krótkie i ładne. Lokacje związane z fabułą niewielkie, ale ciekawe. Lochy duże, lecz nie dezorientujące. Bohaterowie niezależni nieliczni, lecz zazwyczaj mający coś do powiedzenia.
Ewolucja. Tam, gdzie nie dają rady największe firmy tworzące gry gatunku, mali deweloperzy pokazują pazur. W Totori gra się przede wszystkim płynnie, bez chwili na nudę czy poczucia, że nie mamy nic ciekawego do roboty. Wyeliminowano tutaj niepotrzebne archaizmy, wyrzucono elementy, które przeszkadzają w klasykach gatunku. Pozostał świetny system walki, urokliwy gameplay, rozbudowana otoczka alchemii.
Już wiem po co mi PlayStation 3
Totori to z pozoru kolejny klasyczny light cRPG… jakich brakuje na konsolach obecnej generacji. Gra Gusta nie jest jednakże takim zwykłym, sztampowym cRPG, a charakterną perełką, cichym hitem, którego nie wolno oceniać pozornie ze względu na oprawę. Ta gra rusza się, brzmi, wygląda o wiele lepiej, niż pozwalałyby myśleć screeny. Ta gra jest znacznie głębsza i ciekawsza niż pozornie wskazuje na to jej wykonanie i tematyka. To właśnie dla takich gier, nie zaś Uncharted lub Killzone warto posiadać PlayStation 3.
Może popłaczecie się przy niej. Może wciągnie Was jak nic od lat. Może będziecie chcieli zapoznać się z poprzednikami. Ale z pewnością zagracie w coś niezwykłego. Ta gra to spora ilość fantastycznych elementów w jednym miejscu. To magiczne połączenie wielu małych elementów jest dla mnie niespodziewanym odkryciem roku.
I jedyne czego mogę żałować to fakt, że odkryłem gry Gusta tak późno.
Tytuł: | Atelier Totori: The Adventurer of Arland |
---|---|
Producent: | Gust |
Wydawca: | NIS America |
Rok: | 2011 |
Platforma: | PS3 |
Ocena: | 5- |
atelier
ok, po takiej recce nie pozostaje nic innego jak spróbować atelier totori
atelier
rybak -> dokładnie tak. Wszędzie czytam bardzo pozytywne opinie o tej grze. Ma w sobie jakiś czar.
taka sobie
nie wiem czemu kazdy sie zachwyca ta gra kupilem sprawdzilem i po przejsciu do 5lat wywalilo mi scenke ze nieudalo mi sie zebrac wiadomosci o matce i co i gra odnowa…. ciagle questy takie same i walki sa nudne zadnych specialnych bosow… ogolnie gra sie milo ale monotonia przebija, fakt chce sie grac ale tylko dla tego bo na ps3 nic nie wychodzi a to jest jeden z niewielu rpg.