Anielscy obrońcy – recenzja

75066_anielscy-obroncy_400

Kiedy dostałem możliwość zapoznania się z Anielskimi obrońcami, nie wahałem się długo. Już pierwsze zdania umieszczone z tyłu okładki brzmiały zachęcająco: krótkie, ostre, tajemnicze. Nastawiłem się na kilka przyjemnie spędzonych godzin. Nie minęło jednak wiele czasu, gdy uświadomiłem sobie, że nazwisko autorki też trzeba było wziąć pod uwagę.

Mary Stanton wyszła z ciekawego założenia, że nawet od wyroków boskich można apelować. Brianna Beaufort przybywa do Savannah by rozpocząć praktykę adwokacką, a jej pierwszym klientem zostaje nieboszczyk. W dodatku wokół dziewczyny zaczynają dziać się zjawiska, których nijak nie da się racjonalnie wytłumaczyć, zaś jej współpracownicy są co najmniej ekscentryczni. Bree, początkowo skonfundowana, szybko odnajduje się w nowej roli i krok po kroku, pomimo przeciwności, prowadzi sprawę ku szczęśliwemu końcowi.

Pomysł wyjściowy niezły, zarys fabuły co najmniej zachęcający, ale wykonanie leży i kwiczy. Patrząc na początek jeszcze się tego nie dostrzega, za to widać, że pisarka wzięła sobie do serca słowa Hitchcocka i zaczyna od prawdziwego trzęsienia ziemi. Czytając przewrotne pierwsze zdanie wciąż jeszcze wierzyłem, że obcuję z dobrą literaturą. Wraz z przewracaniem kolejnych stron to uczucie jednak prysło. Bądź co bądź, Hitchcock twierdził też, że napięcie powinno rosnąć, a w Anielskich obrońcach leci w dół na łeb, na szyję.

Winna temu jest ogólna prostota tej pozycji. Postacie są stworzone na jedno kopyto, zachowują się dziecinnie, wydarzenia jak po sznurku prowadzą do rozwiązania, a problemy pojawiają się i znikają same z siebie. Zanurzenie się w tym świecie po prostu nie jest możliwe. Nie sposób sympatyzować z bohaterami, którzy są ślepi i głusi na wszystko oprócz siebie i zachowują się niezbyt realistycznie. Nie sposób wciągnąć się w śledztwo kryminalne, bo o podejrzanych nie wiadomo w zasadzie nic, zaś na końcowe, wydumane rozwiązanie nie naprowadzi nas najmniejszy ślad. Trudno wreszcie zainteresować się anielską otoczką, która niczemu tu nie służy i bez problemu można by książkę jej pozbawić. Rzecz jasna, wtedy nielogiczności fabuły nie dałoby się tak łatwo maskować niebiańskimi interwencjami.

I tu właśnie pojawia się kwestia nazwiska, ponieważ Mary Stanton jest na świecie najbardziej znana dzięki serii książek dla dzieci. Niby nie powinienem się tym sugerować, ale Anielscy obrońcy sprawiają właśnie wrażenie, jakby byli pisani pod młodego czytelnika (chociaż targetem są ewidentnie dorośli). Osoby w wieku około dziesięciu do piętnastu lat mogą się nawet dobrze bawić przy tym tytule i na pewno nie będą się czepiać braku logiki. Na zawiłościach prawnych nie utkną, bo żadnych tu nie ma. W ogóle, przez cały czas czytania miałem wrażenie, że książkę pisała dekoratorka wnętrz, a nie prawniczka. O połowie wymienionych tu materiałów wykończeniowych w życiu nie słyszałem.

Czy warto? Jeśli lubisz anielskie klimaty i nie masz nic przeciwko gigantycznemu przymykaniu oczu na nielogiczności, to właściwie możesz spróbować. Pomysł na fabułę jest wystarczająco interesujący, żeby przytrzymać przy książce przez jakiś czas. Ja bym jednak rozejrzał się za czymś lepszym, bo sam pomysł to jednak za mało. Motyw aniołów poruszany jest na tyle często, że znalezienie ciekawszej pozycji nie nastręcza najmniejszych trudności.

Tytuł: Anielscy obrońcy [Defending Angels]
Cykl: Beaufort i S-ka, tom 1
Autor: Mary Stanton
Wydawca: Replika
Rok: 2009
Stron: 288
Ocena: 2
Oso Opublikowane przez:

Jeden komentarz

  1. Szyszka
    12 listopada 2009
    Reply

    Czytałam to 😉 bardzo mi się podobało. Naprawdę nie jest łatwe dojść do tego, że został ktoś zamordowany, a jej się to udało bez żadnych dowodów. Miała praktycznie tylko zdanie Liz Overshaw, nic więcej 😉
    Brianna Wintson Beaufort to geniusz 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.