Orki. Od czasu Tolkiena wielokrotnie pojawiały się na kartach najprzeróżniejszych powieści. W Ostatnim Władcy Pierścienia, czyli sporze wdzianym oczami wroga, w beznadziejnym Pierścieniu Mroku, który miał być kontynuacją, na którą Tolkienowi zabrakło czasu, a także w wielu innych powieściach. I wciąż podejmowane są próby pisania o tych stworzeniach.
Tymczasem w naszym kraju ukazała się powieść Powrót orków Michaela Peinkofera. Pięćsetstronicowe tomisko, o konstrukcji zbliżonej do Władcy Pierścieni i wydane w sposób sugerujący kawał dobrej literatury. Jak się szybko okazało, wydanie jest największą zaletą tego tytułu. Niezła, z tłoczonymi elementami i skrzydełkami, okładka, barwione brzegi stron, zdobione strony rozpoczynające rozdziały i, przede wszystkim, klimatyczna mapka krain opisywanych w książce. Doprawdy może się to spodobać nawet najbardziej wybrednym bibliofilom. Przekład wydaje się być bezbłędny (choć ciągle zastanawiają mnie gnomy wyglądające jak gobliny – czy to wpadka przekładu, czy celowo zastosowana konwencja autora?), korekta nie wybijająca się ani na plus ani na minus (mimo dwóch dość fatalnych wpadek); krótko mówiąc Wydawnictwo Red Horse spisało się na piątkę. To wszystko jednak to znikoma część oceny, bo w gruncie rzeczy najważniejsza jest treść.
Historia opowiedziana na kartach Powrotu orków to losy dwójki orczych braci, którzy podczas przegranej bitwy nie upilnowali
głowy przywódcy oddziału, przez co wygnani zostają przez współplemieńców na jej poszukiwanie. W ten sposób trafiają przed oblicze okrutnego czarnoksiężnika Ruraka, który obiecuje zwrócić im zaginioną część ciała dowódcy, w zamian za przyniesienie mu mapy prowadzącej do ruin zapomnianego miasta elfów. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby domyślić się, że po drodze sprawy znacznie się skomplikują.
Opowieść ta, skonstruowana jest na klasycznym szkielecie powieści fantasy. Znaczna jej część, to wędrówka z jednego krańca krainy na drugi, podczas której następują spotkania z drobniejszymi przeciwnościami i kompletuje się drużyna (jakkolwiek niecodzienna się ona okazuje). A finał jest wielką bitwą ogromnych armii oraz pojawieniem się prawowitego następcy tronu. Jeśli dodamy do tego fakt, że dwójka głównych bohaterów ściera się między innymi z olbrzymim pająkiem, przemierza sztolnie podziemnego miasta krasnoludów, czy choćby walczy z trollem, widać że dla autora Władca Pierścieni był czymś więcej niż tylko inspiracją.
Bohaterami tej powieści są bracia – Balbok i Rammar. Jeden wielki i gruby, drugi mały i chudy, a obydwaj bardzo orczy (jeśli wolno mi tym słowem określić głupotę wynikającą z przynależności do rasy orków). Niby są różni, ale podczas lektury wielokrotnie musiałem upewniać się, który ork ma które imię, bo w gruncie rzeczy są tacy sami. Jak się później okazuje, inni bohaterowie także mają podobne cechy, dla odróżnienia ich ras pozostaje tylko naiwność górująca w tym przypadku nad głupotą.
O ile cała powieść nie wybija się jakość szczególnie ponad poziom przeciętności, o tyle końcówka jest jeszcze słabsza. Peinkofer próbuje stosować zwroty akcji, które w gruncie rzeczy są tylko uproszczeniami, pozwalającymi pchnąć fabułę do z góry zaplanowanego zakończenia, zaś zmiany zachowania niektórych bohaterów nie znajdują uzasadnienia nawet, gdy autor próbuje je naiwnie tłumaczyć. Szczytem wszystkiego jest scena, gdy główny przeciwnik stojący naprzeciw bohaterów wyjaśnia im – chciałoby się rzec: jak krowie na rowie – wszystkie swoje motywy i całą historię świata prowadzącą do tego finału.
Ogólnie całość odebrałem jako pięćsetstronicową kreskówkę. Powrót orków stylizowany jest na powieść humorystyczną, ale mnie ona nie ubawiła ani razu. Nie dlatego, że humor jest niskich lotów, ale dlatego, że jest to humor bardzo dziecinny. Bo jak inaczej określić kłótnię braci, którą wygrywa ten, który mimo że nie ma racji, nazywa rozmówcę głupkiem? Albo sytuację, gdy ork twardo staje przy jakimś zdaniu, po czym następuje natychmiastowy zwrot akcji, a zaraz potem ten sam bohater o 180 stopni zmienia swoje stanowisko. Na zakończenie także pozostają kreskówkowe zagrywki – wielka miłość, która wszystko tłumaczy, czy nieujawnione dotąd części przepowiedni, które tłumaczą takie a nie inne zakończenie. Przyznam, że po tej powieści spodziewałem się czegoś więcej.
Tytuł: | Powrót orków [Die Rückkehr der Orks] |
---|---|
Autor: | Michael Peinkofer |
Wydawca: | Red Horse |
Rok wydania: | 2008 |
Stron: | 524 |
Ocena: | 3+ |
Jeden malutki błąd.
Orki, czy orkowie? 🙂
hmm…
Według PWN-u orki to postacie mitologiczne, a orkowie to postacie literackie. W praktyce zależy od przyjętej konwencji – w jednych źródłach są elfy, w innych elfowie, w jednych orki, w innych orkowie. Nie można tu mówić o tym która forma jest lepsza, a która gorsza, bo orkowie i elfowie wzięły się ze świadomego przeinaczenia jakiego dokonał Tolkien (liczba mnoga od elf to elfs, tymczasem Tolkien rozmyślnie użył elves).
—-
Uwolnić orkę.
…
Jokemaster: dokładnie, o to chodzi. Chociaż faktycznie różnie można. 😉