Wieczna wojna – recenzja

wiecznawojnaPisarze-fantaści tworzący powieść będącą ich własną wizją przyszłości muszą liczyć się z tym, że w momencie gdy owa przyszłość stanie się teraźniejszością, ktoś może sięgnąć po ich książkę i porównać ją z otaczającą go rzeczywistością. A jeśli dana książka zalicza się do klasyki gatunku, choćby tylko przez zdobycie prestiżowych wyróżnień, to autor może być pewien, że jego wizja zostanie zweryfikowana przez czytelników. Nie inaczej jest z napisaną w połowie lat siedemdziesiątych powieścią Joe Haldemana pod tytułem Wieczna wojna.

Niedosiężny XXI wiek

Jako datę rozpoczęcia snutej przez siebie historii Haldeman wybrał rok 2007. Jak bardzo rozminął się z rzeczywistością, ocenić można choćby po samym fakcie, że światu daleko jest jeszcze do podróży kosmicznych, nawiązywania kontaktu z obcymi, czy prowadzeniem działań wojennych w przestrzeni kosmicznej. Mimo to trzeba przyznać, że wizja kreowana przez autora tworzącego przeszło trzy dekady wcześniej, jest zadziwiająco spójna i realna, jeżeli akcję powieści przesunąć o stulecie do przodu. Być może ma to związek z wykształceniem autora, jest on bowiem fizykiem-astronomem, co widać na każdym kroku. Główny bohater powieści i jednocześnie jej narrator – William Mandella – także jest fizykiem, przez co opisywane przez niego zjawiska i wydarzenia nabierają wiarygodności. Z góry należy jednak zaznaczyć, że wiedza serwowana nam z kart powieści nie jest ani odrobinę nachalna i znakomicie komponuje się narracją, czego nie można powiedzieć o innych powieściach science fiction, nużących czytelnika technicznym bełkotem serwowanym przez autorów.

Lecz XXI wiek, to dopiero początek powieści: chociaż dla głównego bohatera mija zaledwie kilka lat, to sam fakt podróży kosmicznych i wynikająca zeń dylatacja czasu pozwalają czytelnikowi i bohaterowi na prześledzenie zmian, jakim poddała się Ziemia aż do roku 3143. Autor bardzo zgrabnie zarysował cykliczność zmian oraz trendów, jakim poddała się społeczność kolebki ludzkości. Co ciekawe, jeśli przyjrzeć się dzisiejszym społeczeństwom, trudno oprzeć się wrażeniu, że pierwsze stadia wizji wykreowanej w Wiecznej wojnie sprawdzają się już teraz.

Autor tworzył w czasach rewolucji hippisowskiej, toteż rodzice Mandelli są hippisami. Sam William jednak sprawia wrażenie typowego człowieka lat dziewięćdziesiątych, czyli przeciętnego współczesnego czytelnika powieści. A dokąd zmierza obecne stulecie, widzimy przy okazji zakończenia służby bohatera i jego powrotu na zmienioną o całe wieki Ziemię. Najpierw pojawia się idea wolności seksualnej, a później w kontekście przeludnienia, homoseksualizm staje się zachowaniem preferowanym przez kręgi rządzących. Z czasem zjawisko to przybiera na sile do tego stopnia, że heteroseksualizm traktowany jest jak choroba. Bardzo intrygujące stają się przez to losy urodzonego przecież w naszych czasach bohatera.

Wojna, wojna nigdy się nie zmienia

Właściwie już sam tytuł powieści zdradza nam, o czym tak naprawdę jest ta książka. Choć ze względu na pierwszoosobową narrację fabuła skupia się na losach głównego bohatera, to właściwie bez tła, jakim jest konflikt z obcą rasą Tauranów, całość byłaby bardzo nijaka.

Mandellę poznajemy jako szeregowca – przymusowo wcielonego do armii naukowca, który nie marzy o niczym innym, jak tylko o zakończeniu służby i powrocie do domu. Lecz kiedy mu się to wreszcie udaje, stwierdza, że jego czasy dawno już minęły, a dom nie jest tym domem, do którego chciał wrócić. Na zmienionej planecie urodzony dekady temu człowiek zwyczajnie nie potrafi się odnaleźć. Tym bardziej, że tutaj sytuacja niewiele się zmienia – także na każdym kroku można stracić życie, a umiejętność przetrwania zależy już nie od wyszkolenia czy sprawności bojowej, ale od umiejętności zabicia innego człowieka.

W ten sposób bohater wraca do armii, lecz tylko przez chwilę może się cieszyć spokojną posadą szkoleniowca na księżycu: wojna z obcymi ciągle trwa, a wojsko potrzebuje doświadczonych żołnierzy na froncie.

Z powieści emanuje niechęć autora do wojny. Nic dziwnego, gdyż w czasie, gdy ona powstawała, modny był pacyfizm i dążenie do powszechnego rozbrojenia. Choć współczesnemu czytelnikowi podobne myślenie może wydawać się bardzo odległe, to na pewno zastanowi się chwilę, gdy pozna przyczyny wybuchu konfliktu i sposób, w jaki zostanie on zakończony.

Wydanie Solarisu jest o tyle bardziej wartościowe, że kończy się felietonem Marka Oramusa, który odnosi się do fabuły książki i bez zmiłowania demaskuje uproszczenia jakie popełnił autor, choćby w aspekcie nowoczesnego prowadzenia działań wojennych. W żadnym wypadku nie można tego jednak traktować jako zarzut – skąd Haldeman mógł w latach siedemdziesiątych wiedzieć, jak będzie wyglądała współczesna wojna?

Solidne science fiction

Zarzuty jednak także się znajdą. Jeśli miałbym wytknąć największy, to z pewnością są to relacje między bohaterem a innymi ludźmi. W trakcie czytania powieści nie widać rosnącego uczucia między Williamem a Marygay; po prostu w pewnym momencie Mandella zaczyna się zwracać do niej mówiąc kochanie, lecz nie słyszymy z jej ust żadnych podobnych zwrotów. Jedyne co mogłoby świadczyć o tym, że to faktycznie uczucie, to ich zbliżenia, ale przecież stosunki między kolegami z armii od samego początku są przedstawiane w książce jako coś normalnego i niewiele mającego wspólnego z uczuciami. Przyznam, że z początku nie wiedziałem, czy owe kochanie to faktycznie znamiona uczucia, czy tylko typowy dla byłych żołnierzy różnej płci zwrot.

Podobnie było z relacjami bohatera z matką po powrocie na Ziemię. Doprawdy miałem wrażenie, że ważne życiowe decyzje (o przeprowadzce na wieś czy powrocie do armii) zapadały bez wiedzy i bez konsultacji z matką, której, jak się okazało w tym drugim przypadku, William miał już nigdy więcej nie zobaczyć.

Nowe wydanie Solarisu jest wartościowe podwójnie. Raz, że wydane w znakomitej serii Klasyka Science Fiction, co jest równoznaczne z nowym, poprawionym przekładem oraz twardą okładką, a dwa, że wzbogacone o wspomniany już felieton Marka Oramusa. Błędów w tekście także nie ma zbyt wiele – te, które wyłapałem, można policzyć na palcach jednej ręki, a to zbyt mało, aby zakłócić samo czytanie.

Wieczna wojna jest książką dobrą. Jak na powieść napisaną tak dawno i z takim rozmachem, pozycją niemal obowiązkową, o czym może świadczyć lista nagród jakimi została wyróżniona (Hugo, Locus, Nebula, Sfinks). Czyta się ją przyjemnie i bez specjalnego wysiłku, a z czasem między czytelnikiem a bohaterem tworzy się więź, która sprawia, że wspólnie oczekują oni końca tej wojny.

Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę jej przesłanie i ponadczasowość – choćby przez wizje, które zaczynają się sprawdzać – można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników klasycznego science fiction.

Tytuł: Wieczna Wojna [The Forever War]
Autor: Joe Haldeman
Wydawca: Solaris
Stron: 286
Rok wydania: 2007
Ocena: 4
BAZYL Opublikowane przez:

Zaczął od tekstowego Hobbita na Commodore 64, a potem poszło już z górki. O tamtej pory przebił się przez wszystkie chyba rodzaje fantastyki – i nie przestaje drążyć tematu dalej.

Jeden komentarz

  1. Piotr
    31 stycznia 2017
    Reply

    Jedna z lepszych SF, omawiałem ją wieki temu na maturze z polskiego 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.