Zagubieni w ciemnościach

Ciemność, dookoła nic tylko ciemność. Czasem zdaje mi się, że to wszystko jest snem, ale wtedy przypominam sobie te okropności, które zdarzyły się wcześniej. I już wiem, że to prawda. Zwykle wtedy jestem przerażona, jak zaszczute zwierze… Wielka, oślizgła łapa strachu chwyta mnie za serce. I wtedy krzyczę, aż zaboli mnie w piersiach i nie mogę wydobyć z siebie głosu. Potem zawszę próbuję zapłakać, ale już mi się nie udaje. Nie mogę, choć bardzo się staram.

Krztuszę się i wymiotuje. Ktoś schodzi tutaj w takich chwilach. Widzę w tedy na górze światło, jakiś człowiek daje mi wodę i wychodzi. Nie jestem wtedy sama, ktoś tak jak dawniej, opiekuje się mną. Czuje ciepło drugiego człowieka, jego oddech, bicie serca.

Uspokajam się, nie chce już nigdy się bać, krzyczeć. Jedyne, czego pragnę to wydostać się stąd i żyć tak jak każdy. Wspominam te nieliczne radosne chwile, które kryją się w zakamarkach mojej pamięci i zasypiam spokojna, snem bez obrazów.

Bardzo często słyszę za ścianą płacz dziecka. Woła swoją matkę, w jego głosie słychać strach. Chciałabym móc je przytulić, pocieszyć, ale nie mogę, ciemność i zimno trzymają mnie w swoich okowach. Nawet gdyby nie te okropne ściany, nie mogłabym się do niego dostać.

Nagle i ja zaczynam płakać. Ale to nie jest, zwykły płacz. Nie mogłabym uronić żadnej łzy, nawet gdybym chciała. To suchy szloch, głuche jęknięcie, wyzierające z mego gardła.

W końcu czuje, że muszę przestać, dziecko za ścianą także milknie. Siedzimy w milczeniu wśród tej przeraźliwej ciemności. Nie widzę przed sobą nic, nawet wyciągniętej dłoni. Wokół wszystko zastyga, czuje nagłe oczekiwanie na coś, co się nigdy nie stanie. W powietrzu unosi się zapach nadziei, czas przestaje płynąć.

Dookoła cisza, nic jej nie zakłóca. Wszyscy wstrzymujemy oddech, z nagłą myślą „A może jednak?”. Jednak nic się nie dzieje, napięcie mija, znów słyszę dziecko za ścianą, której nienawidzę.

Czasem nie mogę się powstrzymać i wybucham śmiechem. Śmieje się bardzo długo. Nie wiem, czemu, ale nie mogę przestać. Nie wiem, dlaczego się śmieję. Na chwilę zapominam o wszystkim. Już nie ma tych okropnych ścian, ciemności, głodu i zimna. Jestem tylko ja i mój śmiech.

Nagle zdaję sobie sprawę gdzie jestem i śmiech mija jak ręką odjął. Całą sobą czuję nienawiść do tego miejsca. Jednak czasem znów opanowuje mnie strach. Jego bardziej nienawidzę od ciemności. Wtedy odnajduje w sobie siłę by walczyć, szukam wyjścia.

Kiedyś słyszałam, że człowiek boi się tego, czego nie zna. Ciemności, śmierci… Ja już dawno przestałam się ich bać. Na śmierć czekam, a w ciemności żyje. Czasem myślę, że ja i ciemność to jedno. Nie wiem gdzie kończę się ja a zaczyna ona.

– Chcesz stąd wyjść?

Potem cisza. Kto zadał to pytanie? Nie widzę dookoła siebie nic. Może to ja sama mówię do siebie? Słyszałam kiedyś o rozdwojeniu jaźni. Człowiek myśli, że jest dwoma osobami naraz i mówi do siebie.

– Jesteś tam, prawda?

Kolejne pytanie. Nagle zdaję sobie sprawę z tego, że to nie mogę być ja. To był na pewno ktoś z zewnątrz.

– Mogę ci pomóc, znam wyjście… – stąd niema wyjścia, ale najwyraźniej ta osoba o tym nie wie. – Powiedz coś. Pomogę ci, ale tylko wtedy, jeżeli tego chcesz..

Czy tego chcę? Nie wiem, od dawna już tego nie wiem. Kiedyś, pamiętam, że miałam marzenia, ale teraz nie mam nic. Rozejrzałam się, myślałam, że będę miała tu umrzeć, ale… Czy wolałabym raczej żyć? Gdzieś daleko od tego miejsca?

Dotknęłam zimnej ściany, której każdy koniec miałam na wyciągnięcie ręki. Tu przynajmniej wiedziałam, co mnie czeka – śmierć. Ale tam? Na zewnątrz? Nie pamiętałam nawet jak wygląda drzewo, liść, chmura, niebo. Wiem, że nigdy specjalnie się nimi nie interesowałam, ale teraz, pragnęłam dotknąć stopami trawy, pogłaskać ręką szorstką korę drzewa.

– Musze iść, jeżeli chcesz wyjść to tylko teraz…

– Chcę… – szepnęłam.

Dookoła mnie, było pełno ludzi, każdy z nich przerażony tak jak ja. Szepty, pełne strachu rozbrzmiewały w ciemnym korytarzu. My idziemy w głąb przed siebie, ciemnym tunelem. Z każdym krokiem nogi coraz bardziej mnie bolały. Nie wiem jak się wydostałam z tej mrocznej celi. Nie pamiętam, mam tylko niejasne uczucie, że nagle ściana znikła, rozsypała się w pył. Za nim się spostrzegłam znalazłam się w tym dziwnym tłumie, nie wiedząc gdzie idę.

Mój wybawiciel odszedł tak szybko jak się pojawił, nigdy go już nie spotkałam.

Nagle w tym tunelu opadłam z sił, potknęłam się i upadłam. Nie mogłam wstać, nie chciałam… Ktoś do mnie podszedł. Tak samo przerażony jak ja, tak samo zmęczony… Jednak mimo to pomógł mi wstać, mówił do mnie coś, nie rozumiałam, co, ale wiem, że właśnie te słowa skłoniły mnie do pójścia dalej.

Nie opuścił mnie już, trzymał mnie pod ramię, nie pozwalając mi upaść. Jakby wiedział, że gdyby to się stało, nie podniosłabym się. Szliśmy naprzód, przez cały czas podtrzymywał mnie.

Tunel zaczął zakręcać, droga zrobiła się pod górę, Zaczęliśmy iść szybciej, jakby czując, że zbliża się wyjście. Napłynęło ciepłe, świeże powietrze. Zamknęłam oczy, ale szłam dalej, jakbym nie była już zdolna by się zatrzymać.

Opanowało mnie światło, tak jasne, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Nie mogłam przez chwilę otworzyć oczu, tak strasznie bolały. Gdy mi się wreszcie udało spojrzałam na mojego wybawcę, który nadal stał obok mnie. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że to dziewczyna. Miała około osiemnastu lat. Nie widziałam, jaki ma kolor włosów i skóry – była tak brudna, jakby wykąpała się w smole. Jedynie oczy… Wpatrywały się we mnie dwoje, brązowych, przerażonych oczu. Nagle zaczęła płakać. Patrzyła na widok rozciągający się przed nami i płakała…

Nigdy nie widziałam czegoś piękniejszego. Dookoła rozciągał się las. Niebo było jasnoniebieskie, przesuwały się po nim białe chmury, przypominające kłęby waty. Wszędzie było zielono, najróżniejsze kwiaty zakwitły na pobliskiej polanie. Było tak pięknie…

Grupa obdartych brudnych ludzi, do której należałyśmy, ruszyła na polankę. Żadne z nas się nie odwracało, by ostatni raz popatrzeć na tunel.

Pragnęliśmy odpocząć. Nie wiedziałam, co mam robić, życie, które niegdyś prowadziłam minęło i zdawałam sobie sprawę, że nie wróci. Jednak musiałam coś zrobić z tym życiem, które tak nieoczekiwanie dostałam.

Moja towarzyszka patrzyła szeroko rozwartymi ze zdumienia i strachu oczyma, na ten piękny obraz rozciągający się przed nami. Wszyscy rozglądaliśmy się nie wiedząc, co mamy robić, gdy nagle jeden z nas przemówił

– Nie wiem jak wy, ale ja nie mam ochoty tam wracać, ten, kto zechce niech idzie ze mną. Znam ludzi, którzy mogą nam pomóc.

Więc poszliśmy za nim, wszyscy. Poprowadził nas polanką, lasem, ścieżką, a potem drogą. Wkrótce zaczęły nas boleć nogi, jednak nie zatrzymywaliśmy się, gnani piękną wizją lepszej przyszłości. Dowiedzieliśmy się, że ten człowiek nazywa się Michael. Ciągle o sobie mówił i o swoich przyjaciołach, którzy mieli nam pomóc.

Dodał nam otuchy, im dłużej go słuchaliśmy, tym bardziej chcieliśmy już dojść. Jednak przeceniliśmy swoje siły, człowiek, który długo się nie ruszał, nie może tak długo iść. Ludzie zaczęli mdleć ze zmęczenia. Byłam jedną z pierwszych, którzy stracili przytomność.

Ocknęłam się w środku nocy. Gdy zobaczyłam ciemność rozciągającą się nade mną przeraziłam się, że to, co niedawno przeżyłam, to był tylko sen. Nagle jednak zobaczyłam gwiazdy, uniosłam głowę i spostrzegłam tą dziewczynę, która mi pomogła.

Siedziała na pniu przede mną, ze spuszczoną głową, gdy zobaczyła, że się ocknęłam powiedziała:

– Już się bałam, że nie żyjesz. Niektórzy zmarli z wycieńczenia.

Rozejrzałam się, miała rację. Było o wiele mniej ludzi dookoła. Niektórzy płakali, inni cicho rozmawiali ze sobą, a jeszcze inni siedzieli i po prostu odpoczywali.

Byliśmy na dużej polanie, leżałam pośród pięknych fiołków i niezapominajek. Mimo zmęczenia czułam się już o wiele lepiej. Letni wietrzyk muskał moją twarz, nagle usłyszałam cichy płacz dziecka zerwałam się na równe nogi i rozejrzałam, nie wiem, dlaczego jego płacz tak mnie poruszył, ale zaczęłam biec w jego stronę. Mijałam ludzi dookoła i dalej biegłam przed siebie. Przystanęłam, gdy zobaczyłam Michaela opartego plecami o drzewo, kiwnął głową i powiedział:

– Biegnij, tylko tobie się uda.

Odwróciłam się i zobaczyłam, że wszyscy się patrzą na mnie ze smutkiem. Dziewczyna, która mi pomogła uśmiechnęła się słabo i kiwnęła głową. Uśmiechnęłam się, i zaczęłam biec przed siebie w stronę płaczu dziecka i światła księżyca, aż zdałam sobie sprawę z tego, że to nie księżyc tylko lampa w sali szpitalnej…

Gwałtownie otworzyłam oczy, i rozejrzałam się. Byłam w pokoju sama, jednak na szafce nocnej stał wazon z kwiatkami, a pod spodem karteczka z napisem „Karin – wracaj do nas”. Zaśmiałam się. Wystarczyło się obudzić, a wtedy znalazłabym się tutaj – wśród żywych. Odetchnęłam głęboko. Przecież zawsze wiedziałam, że to sen.

Nagle do pokoju weszła pielęgniarka z tacą, gdy zobaczyła, że nie śpię krzyknęła i upuściła ją…


Minął już rok od mojej pobudki, dowiedziałam się, że miałam poważny wypadek, w skutek, czego zapadłam w śpiączkę. Śniłam przez dwa lata, jeszcze nie do końca doszłam do siebie, ale przynajmniej obudziłam się. To niesamowite jak w ciągu tego czasu zmienił się świat. Tak naprawdę to miałam szczęście, że spałam tak krótko.

Nikomu nigdy nie opowiadałam o moim śnie. Dowiedziałam się, że ludzie ze snu żyją naprawdę. Kiedyś przypadkowo pomyliłam pokoje. W tym, do którego weszłam, stały dwa łóżka i zobaczyłam, że na jednym z nich leży Michael, a na drugim dziewczyna, która mi niegdyś pomogła. Ellen i Michael Perro. Z tego, co słyszałam spali już 10. Jechali kiedyś samochodem z rodzicami na urodziny babki. Był już wieczór i ich ojciec, który w tedy prowadził nie zauważył nadjeżdżającej ciężarówki. Zmarł na miejscu. Matka miała poważne obrażenia, ale przeżyła. A Ellen i Michael w tedy jeszcze 10 letnie dzieci zapadli w śpiączkę, przez poważne obrażenia głowy. Kierowcy ciężarówki nic się nie stało.

Spotkałam kiedyś matkę Ellen i Michaela, przyszła ich odwiedzić, nigdy nie widziałam kogoś tak zdruzgotanego, w chwili wypadku jej życie zmieniło się nie do poznania. Od tamtego dnia przychodzę ich odwiedzać w szpitalu regularnie, dużo do nich mówię, mam nadzieje, że mój głos pomoże im, tak jak mnie płacz dziecka z sali szpitalnej.

Jedno jest pewne, nie zaprzepaszczę życia, które podarowano mi po raz drugi, każdy mój dzień będzie niezwykły, bo o to przecież w tym wszystkim chodzi, by jak najlepiej wykorzystać to, co nam dano, bo w każdej chwili możemy to stracić.

Simiril Opublikowane przez:

4 komentarze

  1. S.
    17 sierpnia 2007
    Reply

    🙂

    Świetne opowiadanie, bardzo mną poruszyło. Bardzo interesująco się zaczyna, a kończy naprawdę ciepło. Masz talent 😉

  2. YoMan
    23 września 2007
    Reply

    o shit

    Niesamowite, az mnie dreszcz przeszedl :O

  3. mozart1338
    29 września 2007
    Reply

    Dobre

    Bardzo ładne, piękne i zadziwiające…

    minimalne błędy ortograficzne, trochę więcej błędów merytorycznych

    Staraj się pisać krótsze, bardziej zwięzłe zdania, których znaczenia łatwo się domyślić.

    Jest to pierwsze, przeczytane i skomentowane opowiadanie na tej stronie 🙂 mam nadzieję, że zastanę tu takich więcej – równie „ambitnych” jak te

  4. WiecznieZaskoczony
    29 czerwca 2008
    Reply

    moja opinia

    opowiadanie świetne jest, choć uważam że ostatnia część nie była szczególnie potrzebna a kojarzyła się trochę z takimi amerykańskimi filmami ku przestrodze w których to zawsze na końcu opisane są losy bohatera aby widz mógł sie uspokoić i trochę więcej zrozumieć. W tym opowiadanie nie bylo to potrzebne (przynajmniej moim zdaniem).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.