To był kolejny późny, listopadowy wieczór. Daki stał na ciemnym, szklistym, przystanku wraz z jakimś przypadkowym mężczyzną ubranym w brązowy płaszcz z minionego stulecia. Obaj czekali na poduszkowiec nr 3401, lecący przez plac Havega do zajezdni „Wrzesień”. Mężczyzna palił tytoniowego papierosa, obiekt zapomniany po wprowadzeniu międzynarodowej legalizacji marihuany oraz czarnego lotosu.
Daki w swej szaro-czarnej kurtce i czapce o tej samej kolorystyce spoglądał na księżycowe niebo a także na budynki oświetlone lampami nocnymi, oraz dwoma księżycami. Nie pamiętał czasu, gdy budowali ten drugi, lekko jaśniejszy, zielony księżyc. Widział zegar Milenium pokazujący godzinę na wszystkie cztery strony świata, widział biegnących po dachach Osiedla Tęsknoty ludzi oraz wybuchy. Nie wzbudziły one w nim żadnego zdziwienia. Po tym jak policja, w Republice Północnej, została sprywatyzowana, nastąpiły zmiany – władza stała się bardziej gildią najemników, mających pilnować bogatych, możnych mogących ich opłacać oraz grupą ochraniającą Wzgórze, ponieważ byli związani przysięgą. Ci biegnący po dachach to byli, za pewne, złodzieje okradający jakiś cech kupiecki. Nagle do gry wtargnęła ochrona cechu, mordując bezlitośnie i zrzucając z dachu. Jednemu udało się uciec.
Ponieważ coraz bardziej nudziło się Dakiemu rozpoczął zastanawianie się nad własnym sensem istnienia. Zwykle omijał takie tematy kłębiące się w jego głowie niczym burza z piorunami, ponieważ bał się tych błyskawic. Bał się zwątpienia, w to co robi, poddania się już silniejszej niż zwykle chęci przerwania ryzyka, związanego z jego rzemiosłem.
Przerwał jednak rozmyślania zauważając płynący ku przystankowi poduszkowiec nr 3401. Przód jego był lekko wypukły, intensywnie niebieski i szklany, tył zaś szary jak wszystko dookoła.
Daki wszedł na tyły pojazdu, ustawiając się tuż przy oknie. Poduszkowiec był pusty. Chłopak zdjął zielony, wypchany plecak i położył sobie go pod nogami. Zauważył, że jakiś mężczyzna podszedł do kierowcy, zagadał, a potem skierował się na tyły. Gdy pojazd cicho ruszył, facet wyjął plakietkę z przyklejonym zdjęciem i jakimiś bazgrołami i przyłożył Dakiemu do oczu.
– Bilety do kontroli – rzucił.
Kurwa kanar, myślał chłopak. Zaczął się zastanawiać, co powiedzieć. Przypomniał sobie, że nie dalej jak tydzień temu skasował bilet, gdy jechał na pocztę. Wyjął go i pokazał mężczyźnie. Kanar spojrzał na lipny blankiet.
– Dziękuję panu.
Frajer. Po sprywatyzowaniu policji niektóre firmy same zaczęły się prywatyzować młotem i giwerą, nastąpił rozpad systemu, potem świata. Ze wszystkich stron wyszły demony, o których istnieniu nikt nie wiedział. Z początku mordowały wszystko, co się ruszało, lecz gdy powoli nacje zaczęły się wycofywać na wyższe pozycje, demony rozpoczęły prowadzenie pokojowej polityki wobec ludzi, niezwiązanych ze Wzgórzem, Habaskadą i organizacją Hiira. Demony te zwały się Dh’agarami. Trzeba również dodać, że rozwinęły przemysł i gospodarkę na świecie.
Chłopak wyjrzał za zaparowane okno. Mijali kolejno ul. Wróblą, plac Havega, Wzgórze Domów Wschodu i ul. Yvira. Był na miejscu.
– Spóźniłeś się, trening już się zaczął…
– Wiem Tato, poduszkowiec się spóźnił – rzekł Daki.
– No nic – ojciec chłopaka potarł czarną brodę – Dołącz do nas jak najszybciej.
Daki zaczął się przebierać w kimono, na drewnianej ławce dojo. Jego ojciec był w miarę wysokim, silnie zbudowanym, starszym człowiekiem. Był ubrany w kimono z czarnym pasem, odwrócił się i poszedł stronę trenujących mężczyzn i kobiet, o różnych stopniach. Wnętrze doja zbudowanie było z jasnego, szczegółowo wyszlifowanego drewna, na podłodze usiane były maty. Na ścianie widać było olbrzymi emblemat, na środku, którego stał tygrys na tle rzeki i wschodzącego słońca. Dodatkowo tu i tam widać było różne taovinskie znaki, których Daki przeczytać nie umiał. Jeszcze nie umiał – uczył się taovińskiego od ojca.
Chłopak ubrał się szybko w kimono i ruszył na środek sali, aby trenować.
Skończyli dość późno, może było trochę po dwudziestej drugiej. Wracali parostatkiem, który podpływał pod sam ich dom. Rzeka, Urda, miała kolor zielony, nierozpoznawalny pod wszechobecną szarą parą wydobywaną z siedmiu kominów olbrzymiego statku, którym płynęli Daki, jego ojciec, i jeden z uczniów – Mike.
– Coś dziwnego dzieje się tej nocy w mieście, nie zauważyłeś Jareg? – spytał Mike ojca Dakiego. Chłopak przysłuchał się bardziej, miał już ustalone plany na noc. – Dzisiejszej nocy nawet psy nie wyją do księżyca, boją się…
– Mało już to miasto przeżyło? Mało to już my przeżyliśmy Mike? – spojrzał na olbrzymi kanał, na jego betonowe brzegi i wysunięte do nieba chude kominy ojciec Dakiego. – Mało to jeszcze przeżyjemy?
Nastało milczenie. Prawda była taka, że ostatnie czasy rzeczywiście doświadczyły srogo wszystkich mieszkańców tego miasta. Jedni przechodzili ten test, drudzy ich egzaminowali. Daki spojrzał na Wzgórze. Porośnięte było szklistymi wysokimi wieżowcami, betonowymi dziełami sztuki, i wysokim, jakby więziennym, murem. Nawet on wyglądał wspaniale.
Parostatek dopłynął do portu i zatrzymał się. Musieli wysiąść.
Nie ma dnia, nie ma słońca jest ciemność, i to nie jest noc. To koniec twojego marnego życia.
Daki budzi się zlany potem i to sześć minut przed tym jakby zadzwonił jego budzik, nieprosperującej już firmy. Wyłącza go, zanim obudziłby całą rodzinę. Przeciera oczy, wygląda za okno. Za ciemne okno. Godzina 2:35, ulica pusta jak nigdy. Ubiera się po cichu w ubranie o kolorystyce ciemnej, pakuje też obiekt najważniejszy do plecaka. Wychodzi na pokrytą mgłą ulicę. Jak za każdym razem czuje lekki dreszcz emocji, ale także strach. Idzie do przodu wiedząc, że nie spotka tam nikogo.
Porusza się na południe tam gdzie ustalił. Ulica Henryka XII, jest ściana i to pusta ściana. Wyjmuje puszkę farby firmy Kavengn’ot. Najlepszej firmy, odkładał na nią dość duży okres czasu.
Viva l’arte…
Skończył pracę – mógł już wracać do domu. Gdy był już na Ulicy Partyzanckiej, nagle usłyszał straszliwy trzask. To zamknęły się wschodnie wrota wzgórza, które teraz spowite było dymem. To policja, to wojsko, wypłynęły już i zalały ulice metropolii. Wygląd był niesamowity, Daki nie mógł uwierzyć, że tyle ludzi mieściło się na wzgórzu. Nasuwało się samo jedno pytanie:
– Co się dzieje, do cholery?
Byli coraz bliżej. Artysta jednak nie miał zamiaru jeszcze wracać, wszedł na dach jakiegoś bloku używając zardzewiałej drabiny przeciwpożarowej. Wspiął się na sam szczyt, wszedł na komin.
Nagle jego oczom ukazał się widok batalii. Na plac Hevaga wylały się wojska ludzkie oraz demony Dh’agary. Starły się ze sobą w jednej chwili, co wywołało drganie sejsmiczne zwalające Dakiego z nóg. Zaczął padać deszcz.
I starły się dwie potęgi, z góry i z dołu, z rzeczywistego piekła, i przekłamanego nieba, w walce o środek, w walce o przeszłość.
Wstrząs był na tyle mocny, żeby zrzucić Dakiego z dachu, posłać w krzaki i oszołomić go. Gdy się ocknął walka była już na pobliskich ulicach. Zobaczył wielkiego robota typu Goliath uzbrojonego w dwa działka obrotowa walczącego z jakąś piętnastką demonów. Biegły na niego a on strzelał szybką serią zsyłając skaczące Dh’agary na ziemie. Ale było ich więcej i były zwinne. Wylądowało na nim jakieś pięć demonów, które szybko zniszczyły szybkę, i z kabiny wyrwały człowieka i rozdarły go na strzępy. Goliath upadł na tył powodując wybuch i spięcie elektryczne.
Artysta widział to na szczęście zza płotu, na którego opisu szkoda było by czasu i uciekł przez drugi płot.
Za którymś płotem z kolei był jego dom, spokojny, tu nie doszła wojna, tu nic oprócz niego samego nie doszło. Wkradł się bezszelestnie do swojego domu. Rodziny nie obudziły trzaski i strzały za oknem, gdy ginął kolejny tysiąc żołnierzy wzgórza. To nie ich wzgórze. To nie ich umierający ludzie.
Daki położył się spać. Za oknem padał deszcz, a także walczyły tysiące. Artysta dzisiaj skończył swą walkę. Ważną czy nie?
I nastało światło żeby rozświetlić mrok. I nastał mrok, żeby spowić światło. Powstał nasz świat…
Hmm…
ekst pobudza do refleksji, mnie jednak najbardziej w nim podoba się opisany świat. Niby stanowi tło, ale czytajac miałem wrażenie jego realnosci…
No no
Tekst naprawdę dobry. Wciąga, wręcz zmusza do przeczytania jednym tchem…