Farh’hann był elfem.
Temu z pewnością nie można było zaprzeczyć. Lecz Farh’hann przebywał wśród ludzi tak długo, że przejął niektóre z ludzkich cech. Przystosował się. Cóż… jeśli mieszka się wśród ludzi, trzeba nauczyć się żyć tak jak oni, bo w przeciwnym wypadku… Nie żyje się wcale.
On sam wcale nie zauważył, że się zmienił. A nawet, gdyby pewnego dnia doszedł do takiego wniosku, raczej by się tym nie przejął. I tak nie miał zamiaru wracać do ojczyzny opuszczonej z powodów, których nie chciał pamiętać. Ojczyzny, która była jedynym miejscem, w którym zauważono by i wypomniano mu zmianę charakteru. Jedno jest pewne, jego ojciec nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, czym zajmuje się jego najstarszy syn. Bo jedną z cech, którą Farh’hann odziedziczył po długim przebywaniu wśród ludzi, była chciwość. A teraz, elf stał przed niepowtarzalną okazją zdobycia olbrzymiej ilości złota i innych skarbów. Była tylko jedna przeszkoda. I to najgorsza z możliwych.
Kobieta.
Gdyby chodziło tu o niepokonaną armię trolli, czy złego czarnoksiężnika pilnującego wejścia… Zawsze można by to było jakoś załatwić. Tymczasem, przeszkoda stojąca na drodze elfa była tysiąckroć trudniejsza do pokonania. Bo Farh’hann zmuszony był do współpracy. A z natury, bardzo nie lubił się dzielić. Szczególnie z ludźmi. Uważał ich za przemądrzałych idiotów, zadających za dużo pytań. A ludzkie kobiety… Te denerwowały go jeszcze bardziej. Gadatliwe plotkary o długich jęzorach.
Farh’hann tak naprawdę lubił bardzo niewiele rzeczy. A czarodzieje do nich nie należeli. Budzili w nim niechęć jeszcze większą niż ludzie. I tu możemy dojść do wniosku, że bogowie mają specyficzne poczucie humoru, bo owa kobieta – zmora elfa – była czarodziejką. A te, jak wiadomo są najbardziej wybuchowe i nieprzewidywalne. I jakby tego jeszcze było mało, to była czarodziejką ambitną i chciwą, w takim samym stopniu jak on. I pragnęła tego skarbu tak samo jak on. A to oznaczało naprawdę bardzo poważne kłopoty przy podziale ewentualnego znaleziska.
– Myślę, że masz świadomość, że godzę się na naszą współpracę tylko dlatego, że nie mam innego wyjścia… – powiedział i spojrzał na siedzącą przed nim Dnerę. Jej czerwone usta rozciągnęły się w uśmiechu, ukazując śnieżnobiałe zęby.
– Mogłabym powiedzieć to samo leśny chłopcze… – Farh’hann drgnął. Nienawidził tego przezwiska. Mimo to uśmiechnął się, lecz bez cienia radości.
– Zanim dobijemy targu, pokaż ją – powiedział. Dnera uniosła wąskie brwi. – Nalegam.
– Ty też go pokaż – zmrużyła oczy.
Farh’hann rozejrzał się po gospodzie. Nikt nie zwracał na nich uwagi. I dobrze. Kiwnął głową i sięgnął w fałdy płaszcza. Dnera otworzyła jedną ze swych czarodziejskich sakw, pełnych – jak się domyślał elf – martwych ropuch i innego rodzaju niezbędnych magowi świństw. Wydobyła niewielki mapnik.
– Otwórz go – polecił elf.
– Najpierw pokaż medalion – Dnera nachyliła się nad stołem.
– Mam takie dziwne wrażenie, że mi nie ufasz – Farh’hann uśmiechnął się sarkastycznie. Czarodziejka parsknęła.
Otworzyła mapnik i wyjęła z niego dużą, zrolowaną, pergaminową kartę. Elf wydobył z płaszcza małe zawiniątko. Położył je na stole i powoli rozwinął. Dnera uczyniła to samo z pergaminem. Oboje przyglądali się przedmiotowi towarzysza.
Pergamin bez wątpienia zawierał mapę. Umieszczono na niej mnóstwo maleńkich run i rysuneczków, objaśniających zapewne jak odnaleźć skarb.
Medalion był natomiast duży i drewniany, o dziwnym, charakterystycznym kształcie.
– Na pewno nie sprzedasz mi mapy? – Spytał elf, bez zbytniej nadziei w głosie, chowając przedmiot.
– Zapomnij kochanie – czarodziejka uśmiechnęła się słodko. – Mimo iż jesteś bogaty, nie masz takiej sumy, jaką musiałbyś mi zapłacić. I dobrze o tym wiesz.
Tak, wiedział o tym. Skarb, do którego prowadziła mapa był ponoć tak cenny, że nawet jego ćwierć była warta tyle, co całe średniej wielkości państwo. Tak mówiła legenda. A pech sprawił, że mapa wpadła w posiadanie tej chciwej wiedźmy. Farh’hann kupił medalion – który podobno otwierał drogę do skarbu – za kilka miedziaków. I miał zamiar odnaleźć skarb. Za każdą cenę. Niestety chwilowo musiał korzystać z pomocy czarodziejki, lecz bez medalionu ona także nie mogła wiele zdziałać.
– Niech ci będzie – mruknął. Dnera schowała mapę. – Współpraca? – Wyciągnął rękę i uśmiechnął się.
– Współpraca – Dnera uścisnęła dłoń.
„Jak tylko zaśniesz, przeszukam twoje piekielne sakwy wiedźmo” – pomyślał Farh’hann.
”Wystarczy, że odwrócisz uwagę… Już możesz żegnać się ze skarbem długouchy” – pomyślała Dnera.
– No to kiedy ruszamy, wspólniku?
Pogoda się pogorszyła. Zaczęło padać.
Elf westchnął. Jechali już razem od dwóch dni, a ona nawet nie wypuściła mapnika z rąk. Ale dziś w nocy nadarzy się okazja… W pobliżu nie ma żadnej wsi ani miasta, co znaczy, że będą obozować w lesie. Czarodziejka nie schroni się w swoim pokoiku, nie rzuci na drzwi żadnego zaklęcia, o nie… Tej nocy Farh’hann zdobędzie mapę.
Dnara zatrzymała konia.
– Zmierzcha. Lepiej się tu zatrzymajmy.
W powietrzu było czuć zbliżającą się zimę. Niedługo powinien spaść śnieg. Gdzieś z plątaniny wspomnień elfa wypłynęła zupełnie nieproszona myśl o tym, jak pięknie wyglądają jego rodzinne lasy zimą. Lecz Farh’hann szybko odsunął od siebie to wspomnienie. Musiał być czujny. Wiedział, że czarodziejka coś kombinuje, był tego pewien. Powinien myśleć tylko o skarbie.
Skarb…
Tak szczerze mówiąc, sprawę odnalezienia skarbu traktował raczej jako przygodę i cel do osiągnięcia. Elf nie miewał zwykle problemów finansowych, wręcz przeciwnie. Miał tyle złota, że nie miał go już gdzie chować. Ale pragnął zdobyć skarb mimo to, ze zwykłej chęci posiadania jeszcze większych bogactw. Później będzie się zastanawiał, co z nimi zrobić.
– Nie powiedziałaś, że nie potrafisz odczytać run… – Farh’hann przypomniał sobie, że już wcześniej miał ten fakt wypomnieć czarodziejce.
– Nie pytałeś. Poza tym wiem, ktoś je dla nas przetłumaczy, a to prawie to samo. No… Efekt będzie ten sam. – Uśmiechnęła się.
Farh’hann wzruszył ramionami i zsiadł z konia, Swój łuk, kołczan i inne rzeczy położył pod drzewem i zabrał się za rozpalanie ognia.
– Zaraz wracam – powiedziała czarodziejka i wraz ze swoją magiczną laską, udała się w stronę lasu. Elf zmarszczył brwi.
– Gdzie się wybierasz? – Ton jego głosu sprawił, że Dnera zatrzymała się.
– Jeżeli powiem ci, że idę się wysikać dasz mi spokój?
Elf spojrzał na nią ponuro i nie odwrócił wzroku, dopóki jej sylwetka nie zniknęła między drzewami. Następnie uśmiechnął się szeroko. Wszystkie rzeczy czarodziejki zostały przy koniu. Teraz mógł działać.
Wstał i cicho podszedł do jej czarnego rumaka. Ten łypnął na niego groźnie, ale elf to zignorował. Farh’hann przejrzał rzeczy Dnery, w poszukiwaniu odpowiedniej torby, aż wreszcie ją znalazł i otworzył… I natychmiast tego pożałował.
Z sakwy wystrzeliły trzy mocne, grube sznury. Jeden z nich owinął się wokół nadgarstków przerażonego elfa, który mimo szarpaniny został zmuszony do przełożenia rąk za plecy. Drugi sznur zajął się kostkami, a trzeci połączył z tyłu dwa pierwsze sznury, co powaliło elfa na ziemię. Mimo iż Farh’hann nie mógł się ruszyć, gardło miał zdrowe. I wykorzystywał to.
– TY WIEDŹMO!!! WRACAJ TU!! TO ZDRADA, SŁYSZYSZ? ZDRADA!!!
Zza drzew wyłoniła się Dnera. Farh’hann nie mógł nie zauważyć jej szerokiego uśmiechu.
– Mówiłeś coś o zdradzie, mój leśny chłopcze?
– Rozwiąż mnie!
– Niby czemu? – Czarodziejka wolnym krokiem podeszła do wściekłego elfa, leżącego na ziemi. Kucnęła przy nim. – To ty mnie zdradziłeś. Chciałeś ukraść mapę.
– Chciałem ją tylko obejrzeć – wysapał przez zaciśnięte zęby.
– Dobrze, obejrzysz ją, choć naprawdę wystarczyło tylko poprosić.
Wstała i podeszła do leżącej na ziemi sakwy. Wściekły elf obserwował każdy jej ruch. Czarodziejka bez zbędnego trudu wyjęła z torby mapnik i rozwinęła mapę przed oczami elfa.
– Tak dobrze? – Spytała niewinnie się uśmiechając.
– Tak – warknął elf. – Rozwiążesz mnie?
– Zastanowię się – schowała mapę i położyła sakwę wśród innych swoich rzeczy. – Zaraz wracam – szepnęła. – I nie szarp się, bo sznury zacisną się mocniej.
To powiedziawszy ponownie ruszyła w stronę lasu. Elf nic nie powiedział. Czerwony z wysiłku i straszliwie wściekły, patrzył za odchodzącą czarodziejką i miał nadzieję, że wróci szybko.
Zbierało się na deszcz. Farh’hann naciągnął na głowę kaptur i skulił się w siodle przed uderzeniami podmuchów wiatru. Czuł się wyjątkowo źle. Deszcz i wiatr należały do listy rzeczy, których nie znosił. W dodatku bolała go głowa i nadgarstki obdarte przez te przeklęte magiczne liny. Tamtego wieczora miał szczęście – czarodziejka wróciła po kilku minutach i rozwiązała go od razu, a on nie miał nawet siły żeby ją przekląć. No cóż, musiał przyznać że Dnera miała rację. Liny naprawdę zaciskały się mocniej, kiedy ktoś się wyrywał. I mimo iż od tego wypadku minęło już kilka dni i otarcia niemal się zagoiły, to duma elfa doznała naprawdę sporego uszczerbku. Elf zacisnął pięści. Mapa będzie jego.
– No, dojeżdżamy – czarodziejka zwróciła się w kierunku elfa. – Co, jeszcze jesteś na mnie obrażony? – Spytała widząc jego minę.
Faktycznie, byli na miejscu. Trakt, którym jechali prowadził w dół łagodnego zbocza. W zapadającym mroku widać już było światła miasta. W chwili, kiedy wjeżdżali do miasteczka rozpadało się na dobre. Przejechali zalanymi deszczem ulicami.
– To tutaj. Dom Warharna, wielkiego uczonego i maga.
Zatrzymali się przed dużym, starym budynkiem, z którego wybiegł niewysoki chłopiec. Elf patrzył jak ten rozmawiał chwilę z Dnerą, która skinieniem dała mu znak, aby zsiadł z konia. Farh’hann z przyjemnością rozprostował kości. Chłopiec zabrał konie, a oni weszli do środka.
Wnętrze domu było przytulne i ciepłe. Młoda kobieta, uśmiechająca się sztucznie – zapewne gospodyni – zaprowadziła ich na piętro, do niewielkiej izby. W środku, przy kominku, w głębokim fotelu, siedział siwy staruszek z brodą sięgającą kolan. Wydawało się że śpi.
– Panie Warharn! Goście! – Gospodyni potrząsnęła ramieniem staruszka, krzycząc mu prosto do ucha. – Panie Warharn!
– Co, co się dzieje? Już rano? Tak? – Obudzony mag zdawał się być przerażony.
– Nie. Ma pan odwiedziny. Goście. Oczekiwał ich pan.
Warharn spojrzał zamglonym wzrokiem na elfa i czarodziejkę stojących w drzwiach.
– Oczekiwałem ich? Tak?
– Tak!
– Skoro tak twierdzisz…
Gospodyni uśmiechnęła się przepraszająco do gości i mrucząc coś o przygotowywaniu kolacji i szalonym magu, pospiesznie opuściła pomieszczenie. Zapadła cisza.
Gabinet uczonego był niewiarygodnie zagraconym, niewielkim pomieszczeniem, w którym panował półmrok. Półki i większa część podłogi, obłożone były masą opasłych tomów, pergaminów i map. Owe półki zajmowały większą część pomieszczenia. Resztę duży fotel, kominek, stół i dwa krzesła. Jednak tak stół, jak i oba krzesła także obłożone były księgami i zapisanymi kartami papieru. Staruszek wydawał się być ucieszony wizytą i wskazał gościom krzesła, jakby nie widząc, że są już zajęte. Po krótkiej walce z papierami, usiedli.
– No i co tam mamy? Przywieźliście te nowe urządzenia, tak? Te, przez które można patrzeć i widzi się to, co jest dużo dalej, tak?
Elf rzucił Dnerze pytające spojrzenie. Ta zaśmiała się krótko, starając się ukryć swe zakłopotanie.
– Nie, mistrzu. My w sprawie mapy. Do tłumaczenia.
– Co?
– Mapa mistrzu!
– Mapa, tak? – Staruszek zastanawiał się przez chwilę. – Tłumaczenia, tak?
– Tak!
– Aha… Pokażesz mi ją, tak?
Dnera pospiesznie wydobyła mapę. Starzec rzucił na nią okiem i uśmiechnął się szelmowsko.
– Stara mapa… No końcu drogi czeka krasnoludzki skarb, tak?
– Tak? – Farh’hann ożywił się.
Starzec patrzył krytycznie na pergamin.
– Podasz mi księgę, tak? – Zwrócił się do czarodziejki.
– Którą?
– Tę z lewej, na półce…
Dnara podała księgę.
Starzec poprzerzucał strony starego, oprawionego w skórę tomiszcza.
– Stare pismo… Stare, tak? – Zwrócił się do swych gości. Spojrzeli na siebie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ale Warharn nie zwracał już na nich uwagi. Czytał mrużąc oczy.
– To szaleństwo – elf zwrócił się szeptem do Dnery. – On ledwo widzi, prawie nic nie słyszy, dziwnie gada i ogólnie ledwo zipie! Jak ma przetłumaczyć tę mapę?
– Jest jedyną osobą, która może to zrobić…
Do izby weszła gospodyni niosąc kubek. Starzec nawet jej nie zauważył. Kobieta postawiła kubek na stole, łypnęła niespokojnie na swego pracodawcę i wyszła pospiesznie. Po chwili starzec uniósł głowę.
– Krasnoludzki skarb, najcenniejszy, tak? Ukryty jest w świątyni, w górach… Krasnoludzka świątynia znajduje się w jaskini, tak? Do niej prowadzi tylko jedna droga. Mapa ją pokazuje. Aby otworzyć drzwi świątyni potrzebny jest medalion. Podasz mi kubek, tak?
To stwierdzenie wydarło Dnerę z zamyślenia. Spełniła prośbę starca.
– Herbata jest dobra, tak… Za drugimi drzwiami – medalion także je otwiera – jest labirynt. Mapa mówi jak go przejść, tak? – Starzec wziął ołówek Zaczął pisać coś na pergaminie. – Najpierw prosto, później lewo, prawo znów prosto, prawo, prawo, prawo, prosto, lewo, prawo i prosto, tak? Później skarb – starzec wypił długi łyk napoju. Zaczął kaszleć. – Przed pierwszymi drzwiami będą gobeliny…
– Gobeliny? W jaskini? Po co ktoś ma wieszać gobeliny w jaskini? – Zdziwił się Farh’hann.
– Później traficie na trolla. Później labirynt.
– Trolla?
– Mówię chyba wyraźnie, tak?
– Tak.
– To koniec. Mapa nie mówi nic więcej.
– Dziękujemy mistrzu.
Starzec kiwnął głową i podał czarodziejce zwój. Elf nie wyglądał na zadowolonego.
– Powiedz, mistrzu Warharnie – zaczął elf, patrząc na stos papierów na stole – nad czym obecnie pracujesz?
Dnera spojrzała na pergaminy, pełne obliczeń, szkiców i innych zapisków. Starzec uśmiechnął się.
– Pracuję nad tym już tyle lat… – Rozmarzył się.– Obserwowałem gwiazdy, księżyc, słońce… Robiłem pomiary, obliczenia… teraz jestem już pewien…
– Czego?
– Ziemia jest kulą! Tak?
Zapadło niezręczne milczenie. Starzec spojrzał na nich nad wyraz bystro.
– Nie uważacie tak, tak?
Dnera westchnęła.
– Z całym szacunkiem mistrzu, ale to nielogiczne.
– Nielogiczne, tak? A czemuż to, jeśli mogę spytać, tak?
– Proszę spojrzeć na to jabłko – Dnera uniosła leżące na stole jabłko.
– Podgniłe, tak? Więc ziemia nie jest kulą, tak?
Dnera ponownie westchnęła. Do rozmowy włączył się elf.
– Nie o to chodzi. Wyobraź sobie, mistrzu, że mieszkasz tutaj. – Farh’hann wskazał na ogonek jabłka. – Gdybyś mieszkał tu – pokazał miejsce na owocu, leżące naprzeciw ogonka, z drugiej strony jabłka – nie mógłbyś pić swej herbaty.
Po minie starca było widać, że nie zrozumiał. Czarodziejka uśmiechnęła się.
– Po prostu herbata wylałaby ci się z kubka.
– Tak?
– Tak. Poza tym – dodał elf – nieprzyjemnie było by żyć do góry nogami.
– Ludzie musieliby chodzić na rękach, albo co…
– Prędzej by pospadali…
Drzwi gabinetu się otworzyły, przerywając łucznikowi. Stanęła w nich gospodyni.
– Kolacja gotowa. – Oznajmiła lodowato. – Zapraszam do kuchni.
Czarodziejka i elf ochoczo ruszyli do wyjścia. Warharn został. W zamyśleniu patrzył na płomienie, a potem przeniósł wzrok na leżące na stole jabłko. Po chwili uniósł swój kubek i obrócił go. Zawartość, tak jak przewidywał, wylała się na podłogę. Starzec westchnął z żalem i chwycił leżące na stole obliczenia i notatki, po czym rzucił je w płomienie.
– Tyle lat – szeptał – tyle lat… A mógłbym być sławny, tak?
– Ślicznie! – Głos Dnery był radosny, jak rzadko. Odkąd pięć dni temu opuścili miasteczko, w którym mieszkał Warharn, cały czas padało. A taka pogoda nie nastawia człowieka – czy elfa – zbyt optymistycznie do życia. Ale tego dnia było pięknie. Słońce wysuszyło ziemię oraz płaszcze podróżnych i – jak wynikało z wnikliwej analizy mapy – zbliżali się do celu. Teraz stali na wzgórzu i patrzyli w dół, na dolinę. Konie musieli zostawić w ostatniej wsi, bo nie były w stanie wspinać się po tak stromym terenie.
– Przypomina trochę mój dom – westchnął Farh’hann.
– Twój dom? Tak?
– Tak Opuściłem moją ojczyznę dawno temu…
– Nie myślałeś o tym, żeby wrócić? Tak? – Dnera zrzuciła z siebie ciężki bagaż i uśmiechnęła się..
– Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym… Mogłabyś przestać gadać tak jak ten świrnięty staruch, tak?
– Zazdroszczę ci. – Spojrzała w stronę doliny. – Gdybym tylko mogła wrócić do mojej ojczyzny, nie wahałabym się.
Elf wyczuł melancholijny ton w wypowiedzi towarzyszki, więc postanowił więcej nie wracać do tego tematu.
– Zostajemy tu na noc? – Spytała i posłała mu szeroki uśmiech z ukazaniem wszystkich zębów. – Według mapy, grota znajduje się za tym wzniesieniem.
Farh’hann z ponurą miną kiwnął głową i także zrzucił bagaż. Elf każdego dnia z rosnącą irytacją stwierdzał, że trudniej byłoby mu ją okraść niż dnia poprzedniego. W dodatku musiał przyznać, że podróż, z nią była przyjemniejsza niż samotna wędrówka. Ponadto mogła mu się jeszcze przydać. W końcu to może ona domyśli się, o co chodziło z tymi gobelinami. Rysownik mapy nie zaznaczałby ich bez wyraźnego powodu… Zaczął nawet myśleć o tym, że ewentualnie może podzielić się skarbem. Jeśli czarodziejka pomoże mu z trollem, to może zasłuży na jedną dziesiątą skarbu… Nie! Był wyraźnie zbyt hojny.
– O czym tak dumasz? – Elf dopiero teraz zauważył, że nawet nie ruszył się z miejsca.
– O niczym szczególnym – powiedział i zaczął zbierać drewno.
– Jesteśmy.
Elf zatrzymał się koło czarodziejki. Oboje ciężko dyszeli. Wspinaczka w tak ostrym słońcu, nie należała do przyjemności. Stali przed ciemną jaskinią, której wejście zarośnięte było kilkoma krzakami. Rzucił okiem w jej stronę.
– Wchodzimy?
Dnera potwierdziła skinieniem głowy. Bagaże ukryli wśród rosnących nieopodal krzaków. Chwilę później czarodziejka zabrała się do roboty. Jednym skinieniem swej długiej, czarodziejskiej laski sprawiła, że krzaki zasłaniające wejście, po prostu uschły i padły, umożliwiając im wejście. Ruszyli bez wahania.
W środku groty było ciemno i chłodno. Mimo braku widocznego niebezpieczeństwa Farh’hann przygotował swój łuk.
– Nie mogłabyś zaświecić jakiegoś światła? – Spytał potykając się w ciemnościach.
– Niestety, im bardziej zbliżamy się do środka jaskini, tym mocniejsze są chroniące ją czary.
– Obawiam się, że nie rozumiem.
– Te czary uniemożliwiają mi użycie magii. Ale czekaj, chyba widzę światło…
Rzeczywiście. Tunel prowadzący w głąb groty skręcał, a gdy pokonali zakręt ich oczom ukazał się niesamowity widok. Na ścianach groty umieszczone były płonące pochodnie. Grota kończyła się drzwiami, pod którymi, wśród resztek swojej kolacji – Dnera nawet nie próbowała zgadywać, czym była owa kolacja – spały cztery spasione gobliny.
Czarodziejka rzuciła zatrwożone spojrzenie elfowi.
– Gobeliny, tak? – Spytał, w miarę spokojnie. – Ozdobne tkaniny wiszące na ścianach, TAK?! – Zaakcentował ostatnie słowo. Stwory zaczęły się budzić.
– Warharn jest stary…
– Stary?!
– Może się przejęzyczył…
– Może?!
– To nie jego wina…
– Fszefraszam…
– Nie jego?! – Twarz elfa przybrała barwę intensywnej czerwieni. Łucznik odetchnął kilka razy i zaczął spokojnie. – Nie zastanawiałaś się, co będzie jeśli pomylił się nie tylko w kwestii goblinów?
– Fszefraszam…
– Zaczynasz dramatyzować! – Dnera nie miała ochoty na żarty.
– A jeśli pomylił się tłumacząc drogę przez labirynt? Nigdy z niego nie wyjdziemy!!!
– Mówisz głupoty…
– Ja?! Ten twój przeklęty mistrz tak namieszał! I co teraz?
– Nie próbuj nawet obrażać Warharna, w mojej obecności!
– Ekhm… FSZEFRASZAM!!!
Elf i czarodziejka odwrócili się gwałtownie w stronę gotowych do walki, lecz nieco przestraszonych goblinów. Ich spojrzenie było tak wściekłe, że goblini dowódca cofnął się kilka kroków. Po chwili jednak opanował się i przybrał groźną minę.
– Cosz mi tu nie gra – powiedział najgroźniejszym tonem, na jaki było go stać. – Wy fszychodzicie fo skarf. My filnujemy skarfu. Wy chcecie fejść – my was fijemy. Wy uciekacie. Froste, frawda?
Dnera zacisnęła szczękę.
– Nienawidzę jak mi się przerywa! – Uniosła swą magiczną laskę i zdzieliła goblina po głowie, nim ten zdążył zareagować. Elf skrzywił się. Widział jej laskę. Na szczycie znajdowało się coś w rodzaju mosiężnej gałki.
Goblini dowódca padł na ziemię. Pozostałe gobliny, przerażone, cofnęły się pod drzwi i chwyciły za broń.
– Wynoście się stąd! – Powiedziała groźnie czarodziejka. Gobliny popatrzyły na siebie strwożone, lecz ani drgnęły.
– Coś mi tu nie pasuje. Czemu nie uciekają? – Elf napiął łuk. – Powinny uciekać… I co, u licha robią gobliny w krasnoludzkiej jaskini?
– To jedna z pułapek. Krasnoludom musiał pomagać mag. – Dnera spojrzała groźnie na stwory. Gobliny wyglądały tak, jakby miały zamiar wtopić się w kamienną ścianę, lecz mimo to, żaden nie uciekł. – Chyba nawet wiem, co to za zaklęcie – mruknęła.
– Tak? Więc może zaczniesz działać?
Dnera uśmiechnęła się.
– To zaklęcie związało ich życie z tym miejscem i powierzonym im zadaniem. Nie mogą uciec. Muszą wykonać misję. Siedzą tu chyba ładnych kilkadziesiąt lat. Ale może uda się nam złamać ten czar. Podejrzewam, że wystarczy, że otworzymy drzwi…
– Jak mamy to zrobić skoro zagradzają nam przejście?! Mam ich powystrzelać z łuku, jak kaczki?
Dnera zawahała się.
– Warharn powiedział, że medalion otwiera drzwi… Może… Pokaż im go!
Farh’hann skrzywił się i opuścił łuk. Gobliny odetchnęły z wyraźną ulgą. Elf wyjął medalion i uniósł go tak, by wszystkie stwory go widziały. Przerażone gobliny otworzyły usta ze zdziwienia. Odsunęły się z szacunkiem.
– Bardzo rzadko zdarza się tak, że rzeczy okazują się być w rzeczywistości takie, jakie wydawały się na pierwszy rzut oka – powiedziała w zamyśleniu Dnera. Elf spojrzał na nią krzywo. – Mniejsza o to. Idziemy!
Minęli stwory, które natychmiast uciekły. Otworzyli drzwi i weszli do świątyni.
Trolla nie było. Kolejne pomieszczenie w tej wielkiej jaskini było puste, jeśli nie liczyć siedzącej na środku staruszki. Dwie płonące pochodnie oświetlały pomieszczenie. Dnera usiadła na jednej ze skał. Farh’hann podszedł do niej. Oboje spojrzeli na staruszkę.
– Oczekiwałam was, śmiałkowie! – Powiedziała wyraźnie i uniosła głowę. Jej zimne błękitne oczy świeciły blado wśród białych włosów. – Czekałam tak długo…
– Kim jesteś? – Spytała podejrzliwie Dnera.
– Jestem Strażniczką skarbu – odpowiedziała spokojnie staruszka.
– Świetnie – mruknął poirytowany elf. – Ten twój mistrz zapomniał nam po prostu o tym wspomnieć, tak?
Dnera wzruszyła ramionami. Strażniczka przyglądała się im z pobłażliwym uśmiechem.
– Muszę wam pogratulować… Pokonaliście moje gobliny, a to nie jest łatwe – elf chciał coś wtrącić, ale kobieta mu nie pozwoliła. – Krasnoludzki skarb może należeć do was. Ale musicie mieć mapę. I medalion.
– Mamy to wszystko – zapewniła czarodziejka i pokazała mapę. Oczy strażniczki błysnęły na jej widok.
– Czemu nazywasz go krasnoludzkim skarbem? – Spytał łucznik, odłupując nożem kawałek skały. Strażniczka uśmiechnęła się.
– Jeszcze nie tak dawno temu mieszkało tu wiele krasnoludów. To miejsce było dla nich szczególne.
– Co przez to rozumiesz? Czemu już tu nie mieszkają? – Spytała z niepokojem czarodziejka.
Elf kopnął w skałę, na której siedziała.
– W tych górach zrodziła się krasnoludka cywilizacja, ale przybycie wiele wieków temu ludzi, zmusiło krasnoludy do zmiany miejsca pobytu. Lecz one nigdy nie zapomniały o tym miejscu. Dopiero niedawno, po wojnie, która spustoszyła ten kraj, krasnoludy powróciły tu, do miejsca tak drogiego ich sercom. I ukryły tu swe najcenniejsze skarby, by odejść na zachód…
– Nie rozumiem. Dlaczego to zrobiły?
– Nikt tego nie wie. Ale skarb ukryty w tej grocie jest najcenniejszy ze wszystkich krasnoludzkich bogactw. Tak cenny, że poprosiły o pomoc w jego ukryciu czarodzieja. Stąd te mapy, gobliny i medaliony. Dzięki temu nikt go jeszcze nie znalazł.
Zapadła cisza.
– Teraz musicie pokonać jeszcze trolla – stwierdziła staruszka z uśmiechem.
– Jakiego trolla? Gdzie on jest?
– Siedzisz na nim, moja droga.
Dnera jak oparzona zeskoczyła ze skały. Elf także się odsunął. Oboje przyjrzeli się tworowi. I rzeczywiście, po dokładniejszym przyjrzeniu się, można było wypatrzyć cos jakby ręce… Troll spał.
– Bardzo rzadko zdarza się tak, że rzeczy okazują się być w rzeczywistości takie, jakie wydawały się na pierwszy rzut oka… – powiedziała czarodziejka. Elf wywrócił oczami. – Ale czemu mamy z nim walczyć, skoro śpi? – Spytała Dnera. Strażniczka zastanowiła się przez chwilę.
– No wiecie, to… no… taka tradycja. „Zanim śmiałek otrzyma skarb musi przejść przez próby, które udowodnią jego męstwo”, czy coś… Ale macie rację. Darujmy to sobie. Otwieracie drzwi?
Dnera spojrzała na elfa. Wahała się. Wreszcie pociągnęła go za rękaw.
– Myślę, że najpierw… Po prostu poczekamy do jutra.
Jezioro było cudowne. Dnera patrzyła jak promienie słoneczne migocą na błękitnym lustrze wody.
– Hej, czarodziejko! – Dziewczyna odwróciła się. Ktoś ją wołał. Zza drzew wyszła Strażniczka. – Dobrze zrobiłaś odkładając sprawę do jutra.
Dnera ze zdziwieniem przyglądała się staruszce.
– Czemu?
– Bo elf nie może zdobyć skarbu – strażniczka usiadła koło dziewczyny. – Krasnoludzki skarb może należeć tylko do jednej osoby – widząc zdumione spojrzenie czarodziejki, staruszka dokończyła. – Tak musi być. Albo ty, albo on.
– Dlaczego?
Staruszka zamyśliła się.
– Szczerze mówiąc nie wiem. Tak jest i już. Tak zadecydowały… No te… Krasnoludy…
– Aha. Ale dlaczego zadecydowały, że skarb może posiąść tylko jedna osoba, skoro najpierw ukryły go tak, żeby nikt go nie odnalazł? – Dnera zastanowiła się chwilkę. – I kim ty jesteś, że powierzyły ci pieczę nad skarbem?
Zapadła cisza.
– Cóż… – Strażniczka wydawała się być zakłopotana. – Twa dociekliwość, świadczy tylko o tym, że dobrze zrobiłam wybierając ciebie, a nie elfa. Jesteś sprytna i inteligentna. Nie tak jak ten długouchy.
– Tak szczerze mówiąc to ja wcale nie jestem pewna czy nadal pragnę tego skarbu… – szepnęła Dnera, odwracając wzrok.
– Nie bądź głupia! On da ci władzę! Wszystko, czego zapragniesz!
– Wszystko? – Czarodziejka spojrzała na staruszkę.
– Oczywiście! Pomyśl o spełnionych marzeniach, pozycji, jaką zyskasz… Będziesz obrzydliwie bogata i będziesz mogła pomiatać wszystkimi do woli.
– Tak szczerze mówiąc, już mogę tak robić.
Staruszka podrapała się po głowie.
– W takim razie pomyśl, ilu ludziom będziesz mogła pomóc mając to złoto!
– Ale ja wcale nie chcę pomagać ludziom!
Staruszka zirytowała się.
– Więc czego tak właściwie chcesz?!
Dnera wzruszyła ramionami i spojrzała na jezioro.
– Ja…
– To złoto i drogie kamienie znajdujące się w jaskini spełnią wszystkie twoje marzenia. Wszystkie – Strażniczka wstała i spojrzała w oczy czarodziejki.
– A jeśli…
– Zabij elfa. Udowodnij, że masz dość zimnej krwi! On nie odda ci medalionu, dlatego musisz się go pozbyć. Na zawsze. Wtedy zabierzesz wisior i skarb będzie twój.
– Zabić Farh’hanna…
– Tak. Tak musi być.
– Dlaczego mi to mówisz? Dlaczego to mnie każesz go zabić a nie jemu mnie?
– Bo uważam, że ty, jako kobieta, masz większe prawo do posiadania tych bogactw niż on.
– A mam takie prawo?
– Jako Strażniczka uważam, że tak. Pomyśl tylko: nieprzebrane bogactwa, góry złota, klejnoty i inne kosztowności. I to wszystko twoje…
– Nieprzebrane bogactwa… Góry złota… – W czarodziejce na myśl o tym wszystkim obudziła się skrywana chciwość.
– Zabij go. Nie musisz nawet patrzeć mu w oczy – sięgnęła za pazuchę i wydobyła maleńki flakonik. – To trucizna. Bardzo silna. Wystarczy parę kropel i… Elf wyciągnie nogi. Nic trudnego.
Dnera wpatrywała się w buteleczkę. Chciwość i myśl o bogactwie walczyła w niej z jakimś wewnętrznym głosem, mówiącym by uciekała jak najszybciej. Jednak była tylko człowiekiem.
– To byłoby nieuczciwe – szepnęła nieśmiało. Wewnętrzny głos powoli zamierał. Strażniczka uśmiechnęła się krzywo.
– Pomyśl, co on zrobiłby na twoim miejscu.
Czarodziejka uniosła głowę i skrzywiła się. Bez wahania chwyciła flakonik.
– Zrobię to. Zabiję skurczybyka. Skarb będzie mój. Tylko mój… – Wstała i ruszyła ku obozowisku. Strażniczka z uśmiechem przyglądała się odchodzącej kobiecie.
Elfa nie było, więc Dnera usiadła przy dogasającym ognisku, opierając plecy o pień drzewa i czekała. Wiatr gonił po niebie szare chmury. Czarodziejka skuliła się.
„Zabić Farh’hanna?” – Myślała. Elf był denerwujący, ale… zabić go? Przyzwyczaiła się już do jego zrzędzenia. Otrząsnęła się. Wyrzuty sumienia nie były czymś, czego doświadczała często. Westchnęła. Stanowczo była zbyt miękka. – „Myśl o skarbie, złocie, nieprzebranych bogactwach… Będą twoje. Tylko twoje, Dnero. Zabij elfa. Jak tylko się tu zjawi” – te myśli stanowczo poprawiły jej humor. Zacisnęła flakonik w dłoni.
Po pewnym czasie zjawił się łucznik. Czarodziejka aż drgnęła na widok jego miny. Elf usiadł obok niej, opierając plecy o drzewo. Żadne z nich się nie odezwało.
– No i jak? – Spytała po chwili czarodziejka starając się by jej głos brzmiał swobodnie. Żądza mordu gdzieś wyparowała.
– Dobrze – burknął elf. Zapadła kłopotliwa cisza.
Dnera odwróciła wzrok. Było jej straszliwie wstyd. Zacisnęła pięści tak, że szkło flakonu wbiło się w jej skórę. Nie wytrzymała.
– Dobrze, dobrze! Przestań już! – Zerwała się i stanęła przed elfem. – Wiesz, że nie mogłabym tego zrobić! Ja nie zabijam ludzi… Ani elfów! Przynajmniej nie bez powodu.
Elf patrzył na nią szeroko rozwartymi oczami. Z jego miny wywnioskowała, że nie miał pojęcia, o czym mówiła. Zirytowana rzuciła w niego buteleczką. Farh’hann chwycił ją i z obojętną miną, wyjął z kieszeni drugą, identyczną. Czarodziejka sapnęła. Tego się nie spodziewała.
– Co ci powiedziała? – Zapytała ostrożnie.
– Że taki miły elf jak ja zasługuje na skarb bardziej niż taka wiedźma jak ty.
– A ty?…
– Zgodziłem się cię zabić.
Czarodziejka, oburzona spojrzała na Farh’hanna.
– Chciałeś mnie zabić?! Wiesz, co? – Elf nic nie powiedział. Dnera ruszyła w stronę swoich rzeczy.
– Przepraszam. – Powiedziała. To słowo, zawsze trudno przechodziło jej przez gardło. – Trzymaj – rzuciła mapnik w stronę elfa. Farh’hann nawet nie drgnął. – Nie chcę już tego głupiego skarbu. Nie chcę. Sam go zdobądź. Zdjęłam zaklęcie. Mapnik jest bezpieczny. Ja wracam.
– Nie.
Odwróciła się.
– Nie możesz – elf wziął mapnik i oddał do czarodziejce. Co ja robię?! – Doszliśmy tu razem to razem znajdziemy ten skarb. – Głupi, głupi!!! Bierz mapę i uciekaj!!! Elf skrzywił się i wcisnął mapnik w ręce Dnery. – Wiem tylko, że ta Strażniczka chciała nas na siebie napuścić. Ale nie wiem, czemu. I mam zamiar się tego dowiedzieć.
Ruszył w stronę jaskini. Dnera stała przez chwilę z otwartymi ze zdumienia ustami. Ważyła mapnik w dłoni i podjęła decyzję. Chwyciła swoją laskę i poszła w jego ślady.
Staruszka odwróciła się zaskoczona, słysząc kroki. Przekleństwo zamarło na jej wargach. Farh’hann wyglądał bardzo groźnie.
– No i co, Strażniczko? Jak się wytłumaczysz? Gadaj, bo cię zwiążę i zostawię na pastwę wilków! – Staruszka przerażona cofnęła się pod ścianę groty. Jej małe oczka z przerażeniem szukały czegoś do obrony. – Co powiesz na to? – Elf pokazał jej dwa flakoniki. Staruszka ani drgnęła.
– Odsuń się… – Dnera stanęła przed elfem i nachyliła się nad kobietą. – Gadaj, co jest grane, albo wypruję z ciebie flaki i nadzieję cię na rożen!
To była tylko groźba. Coś w stylu zbicia na kwaśne jabłko. Ale mina czarodziejki świadczyła o tym, że była gotowa ją spełnić. I że sprawiłoby to jej niemałą satysfakcję. Strażniczka przełknęła ślinę, próbując wymyślić jakąś wymówkę.
– Ja… j-ja… – staruszka doznała olśnienia. – To była trzecia próba… – szepnęła cicho. Widząc zdziwienie na twarzach napastników, dodała śmielej – zawsze są trzy próby, prawda? Pierwsza próba… no… odwagi, druga… eee… sprytu… – Strażniczka myślała gorączkowo. – Trzecia… tego, no… yyy… – urwała. – Przyjaźni!!! – Dokończyła i westchnęła. Elf nie wyglądał na przekonanego, ale czarodziejka odstąpiła już chyba od zamiaru spełnienia swych gróźb. – Kto przejdzie wszystkie próby może wejść do labiryntu!
Dnera spojrzała na elfa.
– Coś mi tu nie gra…
Staruszka czując, że to, co już osiągnęła może w każdej chwili stracić, uśmiechnęła się nieco sztucznie.
– Przeszliście pomyślnie wszystkie próby! Skarb należy do was! Otwórzcie drzwi i przejdźcie labirynt!
– A co z postanowieniem krasnoludów? Skarb tylko dla jednego?
– Bujda! – Strażniczka z entuzjazmem pokiwała głową.
Farh’hann wzruszył ramionami i wydobył medalion. Tym razem zadziałała magia. Kamienne drzwi otworzyły się ze zgrzytem.
Labirynt.
Widzieli tylko kamienne ściany otaczające wąską ścieżkę. Dnera wyjęła mapę i wzięła pochodnię.
– Prosto, lewo, prawo, prosto… – przeczytała.
– Co jeśli stary się pomylił?
– Mamy to. – Dnera wyjęła z kieszeni kawałek kredy. – Najwyżej wrócimy do punktu wyjścia.
Ruszyli nie zwracając uwagi na Strażniczkę, która szła za nimi mamrocąc pod nosem przekleństwa.
– I prosto… – dokończyła Dnera unosząc głowę znad mapy. Skręcili i ruszyli długim korytarzem. Na jego końcu było przejście do kolejnej komnaty, zasłonięte kotarą. Bliskość celu zmusiła ich do biegu. Strażniczka dysząc próbowała ich dogonić, ale nie biegała zbyt szybko.
Dotarli. Elf zerwał zakurzoną i pokrytą pajęczynami zasłonę.
– Na wszystkich bogów! – Jęknęła czarodziejka. – To jest krasnoludzki skarb?
Komnata była mała, ciemna i pusta, jeśli nie liczyć trzech długich, kamiennych skrzyń, ustawionych pod takim kątem, by nawet bez wchodzenia do komnaty można było zobaczyć wyrzeźbione na ich wiekach postacie. Najcenniejszy z krasnoludzkich skarbów. Strażniczka przepchała się przed elfa i spojrzała do komnaty. Jej twarz zbladła. Elf zrobił krok w przód, chcąc wejść do jaskini, ale czarodziejka go powstrzymała, kładąc mu dłoń na ramieniu. Elf spojrzał pytająco na Dnerę, lecz ta nie zdążyła wyjaśnić. Usłyszeli wrzask staruszki.
– Cholera jasna! Nie, nie, NIE!!! To nie możliwe! Zwykłe skrzynie? TYLKO SKRZYNIE?! Gdzie złoto?! Klejnoty?!
Oboje spojrzeli na starą kobietę.
– Ty nie jesteś Strażniczką, prawda? – Spytała cicho Dnera. – Oszukałaś nas?
– Oczywiście, że tak! – Staruszka była wściekła. – Nie ma żadnej Strażniczki! Czekałam tyle czasu, na kogoś, kto zdobędzie mapę i medalion. Ja pokonałam gobliny, uśpiłam trolla… Brakowało mi tylko tych dwóch przedmiotów! Mieliście się pozabijać! I co? NIC!!! Tylko skrzynie!!! Ale… Może to w nich jest skarb… – siwa kobieta, z obłąkaną miną wkroczyła do komnaty, nim czarodziejka wypowiedziała choć słowo. I wtedy to się stało. Magiczny ogień spopielił kobietę, gdy tylko przekroczyła próg.
– Skąd… – Farh’hann spojrzał na Dnerę pytająco.
– Zaklęcia ochronne czuć tu na milę.
Ruszyli do wyjścia nawet się nie oglądając.
– Kim ona była? – Spytał Farh’hann.
– Nie wiem. Oszustką. Jakoś się tu dostała, ale nie miała mapy i nie potrafiła otworzyć drzwi do labiryntu. Wiesz… Bardzo rzadko zdarza się tak, że rzeczy okazują się być w rzeczywistości takie, jakie wydawały się na pierwszy rzut oka.
Elf zmroził ją spojrzeniem.
– Kto tak mawia? Twój mistrz? – Westchnął. – A skarb? Krasnoludzkie złoto?
Dnera podrapała się po czole.
– Nikt nie powiedział, że najcenniejszym skarbem krasnoludów, było złoto. Sami to sobie dopowiedzieliśmy. Bardzo rzadko zdarza się tak, że…
– Tak, wiem! Skończ już z tym! – Elf zwolnił. – Myślisz, że kto był w tych sarkofagach?
– Jacyś krasnoludzcy bohaterowie, czy ktoś… Nie wiem. Ale widziałeś rzeźby. Każda z wyrzeźbionych postaci miała topór. Po prostu pochowali ich tu, w miejscu, z którego przybyli.
Wyszli przed jaskinię. Słońce zachodziło.
– Lepiej, żeby już nikt nie zakłócał ich spokoju – powiedziała Dnera i kilkoma ruchami potargała mapę. Elf pokiwał głową. W milczeniu ruszyli do obozowiska. Zaczęło padać.
Ciekawe
Która z postaci ma wplecione w historię nutki autobiograficzne Arkany 😉 Bo z charakteru podobna jest chyba do Strażniczki 😉
Dobry tekst
jak kazdy Arkany 😛 Troche dluugi ale warto przeczytac :]
Kurka…
Że niby ja to kiedyś napisałam? Ale staroć ;-]
A podobieństwo charakterów? No, Strazniczka jak nic ;-P
Super
To jedno z moich opowiadań. Arkana najlepiej pisze moim zdaniem!!
Oby tak dalej!!
CZY KTOŚ MOŻE MI POWIEDZIEĆ…
… JAK MOŻNA ZAMIEŚCIĆ TU SWOJE OPOWIADANIE? MAM KILKA CAŁKIEM NIEZŁYCH I CHCIAŁABYM JE TU ZOSTAWIĆ DO OCENY. PROSZĘ O ODPOWIEDŹ I POMOC!!!
Nie wiem
.. kto napisał powyższy tekst ale po pijanemu fajnie się czyta
Aby zamieścić opowiadanie
wystarczy przesałać je na adres redakcji – [email protected], lub do mnie. Jeśli bedzie dobre, to znajdzie sie w zinie, a potem – na stronie 🙂
dupne
idiotyczna hała
Trudno powiedzieć
…bo tekst ani ciekawy, ani wciągający tyle tylko że pijany wujek Gerhard nie opowiadał lepiej a wszyscy go słuchali.. ;p
Podoba mi się ;p
tekst fajny, ale Arkane stać na więcej
nie zbyt
jest za długi i io ja musiałam się go nauczyć:(
ok
jest „ok” chociaż dobrze po polsku nie umiem czytać 🙁