W oczekiwaniu na zapowiadający się bardzo klasycznie Dom woskowych ciał (tyt. oryg. House of wax), luźny remake uciesznego horroru z lat 50-tych, wybrałem się do kina na Boogeymana. Trailery dostępne w sieci zapowiedziały film bardzo apetycznie, zresztą duże, stare domy, cieniste stwory mieszkające po szafach i wieści, że producentami Boogeymana są ludzie odpowiedzialni za m.in. The Grudge, same skutecznie do filmu Stephena Kaya zachęciły. Niepokoił jedynie fakt, że do znaczących osiągnięć reżysera można było zaliczyć najwyżej kasowy remake Get Carter, a i ten film do szczególnych poniekąd nie należał.
Stephen Kay postanowił jednak udowodnić, że na horrorach się zna. I rzeczywiście – Boogeyman to horror w najmniejszym detalu. Reżyser zadbał o wszystko – film jest przesycony niepokojącymi odgłosami, grą świateł i cieni, klimatycznymi migawkami scen grozy. Efekty specjalnie nie wychodzą na pierwszy plan – są tylko wtedy, gdy trzeba; Kay stara się budować napięcie przede wszystkim w oparciu o wcześniej wymienione elementy, dopiero potem używa komputerów. Scenarzyści skonstruowali misterną fabułę, która zwodzi widza, zadając mu pytanie: czy stwór prześladujący głównego bohatera to realne zagrożenie, które w dzieciństwie zabrało mu ojca, czy jedynie wymysł, którym jako dziecko usprawiedliwił odejście rodzica? Brawa dla Kaya, Boogeyman ma wszystko to, co dobry horror mieć powinien.
Oprócz jednej rzeczy.
Czego by bowiem reżyser nie robił, jak się nie dwoił i troił, Boogeyman nie straszy. Mało tego – nie wywołuje najmniejszego napięcia. Film niby nie jest zły, ale całość jawi się nie jako film grozy, ale jako dobra, rzemieślnicza robota – twórca zawarł w dziele wszystkie elementy, które powinno ono zawierać; sęk w tym, że kompletnie nie czuje klimatu. Mówiąc inaczej – dzięki Boogeymanowi Kay wypada jak sumienny uczeń – odrobił pracę domową, przygotował się, z czego składa się dobry horror i nakręcił film. Uczeń jednak to tylko uczeń – stosuje się do wytycznych, ale tak naprawdę nie ma doświadczenia, nie potrafi stworzyć nastroju. Boogeyman został nakręcony przez człowieka rzetelnego – sęk w tym, że bez ręki do gatunku.
Przez to Boogeyman wypada najwyżej słabiutko. Tak to już w kinie jest: komedia, choć słaba, może wybronić się gagami; kryminał wywalczy swoje dobrym scenariuszem, film sensacyjny wybije się wartką akcją; dramat zafunduje przeciętnemu widzowi historię „z życia wziętą”, parę sztampowych scen wyciskających łzy i też gra. Horror jednak MUSI straszyć – inaczej pada cała idea filmu. Tymczasem Boogeyman, pomimo stosownych zabiegów, leży na całej linii. Dobry horror może nakręcić tylko ktoś z doświadczeniem albo wielką wyobraźnią (najlepiej z jednym i drugim), a Kay ma problemy i z tym, i z tym. Nie owijając w bawełnę – jak bać się na filmie, w którym zagrożenie ograniczono tylko do… szaf? Czego by nie robił bohater, choćby szedł nocą przez mroczny park, choćby chadzał korytarzami upiornego domostwa – nic mu nie grozi, dopóki nie podejdzie do kredensu. Widz pewien jest jednego – strasznie będzie wtedy, gdy Tim podejdzie do szafy. Reżyser stara się – a to jakiś dźwięk, a to szept, ale po jakimś czasie staje się jasne, że poza szafami nie ma się czego bać. Koniec końcem pozostaje więc już tylko konfrontacja z kredensowym strachem, ale w tym momencie oczekiwania wyposzczonego odbiorcy są już tak duże, że reżyser nie potrafi ich zaspokoić choćby w najmniejszym stopniu.
Od schematu szafy stara się Kay czasem odbiegać, niestety robi to za późno. Gubi się także w prowadzeniu fabuły; próbując widzowi podsunąć fałszywy trop, wpada w pułapkę pomieszania konwencji filmu. Albo kręci się dosadny horror z wartką akcją, albo film psychologiczny, z mocnym klimatem i kopniakiem na końcu. Próba połączenia gatunków nie wypadła reżyserowi przekonująco – jak na horror psychologiczny Boogeyman jest śmiesznie płytki, jak na kino grozy spod znaku akcji stanowczo za mało dynamiczny. Z tego też względu Boogeyman nie zasługuje na więcej niż 2.
Dobra passa horrorów trwa. I choć poziom produkcji bywa różny, cieszy fakt, że powstaje ich coraz więcej. Z Boogeymana wypływa zaś morał: to, że ludzie lubią się bać, wcale nie znaczy, że łatwo ich przestraszyć…
Tytuł: | Boogeyman |
---|---|
Reżysria: | Stephen T. Kay |
Obsada: | Barry Watson, Emily Deschanel, Skye McCole Bartusiak, Lucy Lawless, Tory Musett |
Rok wydania: | 2005 |
Czas: | 89 minut |
Ocena: | 2 |
heh…
Jakoś mnie osobiście do horrorów nie ciągnie… Powstaja hiciory o kasetach wideo-zabójcach, morderczych telefonach, teraz straszna szafa… Nie mogę się doczekać grożącej żarówki firmy Osram…
Dziękuję – wolę inne filmy…
…
Żarówka OSRAM już grozi samą nazwą :>
A horrory uwielbiam. Tylko naprawdę niewiele jest dobrych. Teraz mieliśmy w Toruniu festiwal grozy… ciekawe produkcje puszczali 🙂 Baskijskie! ^^
A tak w ogóle to czaję się na R-point.